Borys w Polsacie
Cóż, Mariusz Treliński przeżył chrzest bojowy: po raz pierwszy chyba został po premierze tak głośno wybuczany (między buczącymi widziałam jednego z moich kolegów po fachu). Podszedł do sprawy ze spokojem, komentując: „dobrze, że coś się dzieje”. No, może i dobrze. Ale ja z tego spektaklu wyszłam właściwie dość obojętna. Nie buczałam, bo nie targały mną żadne emocje, a z kim rozmawiałam, ten był podobnego zdania. Entuzjazmu nie słyszałam. Choć śpiew był na naprawdę przyzwoitym poziomie: przede wszystkim ze strony gości z Rosji – Nikołaja Putilina (Borys), Siergieja Skorochodowa (Grigorij), Anatolija Koczergi (Warłaam), ale dobre były i polskie role epizodyczne: Rafała Siwka (Pimen) czy Anny Lubańskiej (Niania). Osobnym rozdziałem jest przejmująca rola Jurodiwego, którą zwykle śpiewa tenor; tym razem oddano ją małemu chłopcu śpiewającego sopranem, Przemkowi Domańskiemu, który był tak absolutnie autentycznym jurodiwym, że aż ciarki przechodziły. Trzeba też powiedzieć, że śpiewacy w większości byli znakomici pod względem aktorskim.
Dlaczego więc brak było emocji? Bo znów wtłoczono szeroką, bogatą, wielowątkową historię o wręcz mistycznych akcentach w plaskate życie dzisiejsze, plaskate metalowe wielkie płaszczyzny ścian, wielkie ekrany telewizorów, białe skórzane fotele (czy my się kiedyś od nich odczepimy?). Ja nie mam nic do samego uwspółcześniania, jeżeli za nim kryje się jakiś sens i spójność, jak to było w przypadku Trelińskiego z Królem Rogerem w wersji wrocławskiej. Nie było tam kapiącej złotem świątyni ani ruin teatru antycznego, był zimny współczesny kościół, a w finale… szpital. A jednak ta koncepcja nie tylko przekonywała, ale przejmowała i napawała emocjami. Wydobyte zostały prawdziwe problemy wewnętrzne postaci.
W Borysie – nie. Reżyser raz już wystawiał tę operę w Wilnie, ale tam jej charakter był mocno, doraźnie polityczny. Nie widziałam tego spektaklu, ale ci, co byli, mówią, że pierwszy akt był bez zmian, za to drugi został zmieniony. Pewnie to opiszą (Jacek Hawryluk w „Wyborczej”, a Jacek Marczyński w „Rzepie”). Do drugiego właśnie aktu mam też większe zastrzeżenia. Tyle jest w nim niekonsekwencji, tyle jest rzeczy po prostu naciąganych (jakby ktoś naciągał skarpetkę na żyrandol – można, ale po co?). Dlaczego Szujski, kiedy przychodzi do Borysa w pstrej marynarce prezentera telewizyjnego, zostaje w pewnym momencie pobity przez jego goryli, ale potem podnosi się jakby nigdy nic? Dlaczego Borys, który przez cały drugi akt jest bliski zawału, nagle ma zostać skrytobójczo zasztyletowany? Po co wychodzą hostessy w różowych kieckach, a chór bojarów zmienia się w siedzących po obu stronach sceny kiboli, ci zaś potem – w publiczność w studiu telewizyjnym o polsatowskiej estetyce? Co to ma wspólnego z treścią? W pierwszym z kolei akcie scena z Pimenem i mnichami, w tym Grigorijem, staje się ni z tego, ni z owego sceną spisku (mnichowie nie są mnichami, ale bojówkarzami w czarnych kurtkach), a Pimen, który śpiewa o pisanej przez siebie kronice, u Trelińskiego jednocześnie pokazuje jakieś dymiące kanały, bojówkarze zaś zamieniają się nagle w paparazzich i robią zdjęcia? Jakiś bełkot. I można by takich nonsensów wymienić dużo więcej.
Nie jest mi brak aktu polskiego, z Dymitrem-Griszką i Maryną Mniszech – on został dopisany przez kompozytora później. Akcja dwóch aktów dobrze się wiąże. Nie przeszkadza mi, że widoczne są akcenty makbetowskie – w końcu postać Borysa jest na swój sposób szekspirowska. Ale przeszkadza mi zderzenie różnych mentalności, które jest całkowicie sztuczne, choć rozumiem, że przyświeca mu hasło „ciemny lud to kupi”. Tak, chór u Musorgskiego jest ludem, nawet ciemnym, ale ta ciemnota opiera się na zupełnie innych przesłankach, ma zupełnie inne powody niż ciemnota dzisiejszej telewizyjnej widowni.
Szkoda, bo w tym wszystkim przepiękna muzyka ginie, traci przestrzeń, rozmach, rezonans. Jest przytłoczona metalami i ekranami. Dyrygentka Keri-Lynn Wilson (prywatnie żona Petera Gelba, szefa Met) była sprawna i bardzo się starała, ale chyba nie wszystko też rozumiała, zbytnio popędzała, o oddech było trudno. Choć sama nie wiem, czy i tego wrażenia nie zrodziło przytłoczenie stroną wizualną. Trzeba by posłuchać z zamkniętymi oczami albo przez radio.
PS. Mam wrażenie, że takie artykuły tylko szkodzą Trelińskiemu i operze. Co to za… no, nie będę się wyrażać… który pisze, że Borysa Treliński „wyszperał w muzycznym lamusie”? I gdzie zobaczył u Musorgskiego (pewnie nie widział tego nigdy w życiu) „tradycyjne operowe koronki”? Ech, szkoda gadać. Może ciemny telewizyjny lud to kupi…
Komentarze
Od razu zapowiadam, że jutro jadę do Gdańska i raczej zamilknę do niedzielnego popołudnia. Dobranoc 😀
A kotionok? Szto s kotionkom? 😯
…czy to nie ta opera? 😳
Pozdrowienia z ostatnio aktywnego muzycznie Melbourne ( http://polakdogorynogami.blox.pl/html/1310721,262146,21.html?312828 )
pharlap
POBUTKA (coś dzisiaj zapóźniona, bardziej niż tyko przez moje zaspanie, a Borysowi to trzeba będzie jakąś notę dyplomatyczną wysłać).
Znałem kiedyś kota o imieniu Borys. Więc tak sobie myślę, że w następnym wydaniu tej opery Treliński mógłby wszystkich bohaterów pozamieniać w koty 🙄
Proponuję przeczytać wywiad z Trelińskim w NEWSWEEK, może wyjaśni parę rzeczy, które są niezrozumiałe w tym przedstawieniu.
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/80829.html
Znam M.Trelinskiego jako studenta PWSFTVIT byl b.mlodym czlowiekiem
z madroscia doswiadczonego artysty.To urodzony artysta,tworca,wizjioner
tworczy,z pomyslami na wiele lat do przodu.Nie widzialem spektaklu ale
czuje ze byl przemyslany ,ostry w wymowie dla wielu dziwny,to dzielo dla ludzi kochajacych sztuke w kzdym wydaniu.Pozdrawiam cie Marjuszu
No cóż – uwspółcześnianie nie zawsze się udaje i nie zawsze ma sens. I tym razem tak właśnie się zdarzyło. Zmarnowana szansa, szkoda …
Pani Doroto: brawo za skarpetkę na żyrandolu! Zakochałem się od pierwszego wejrzenia!
A w artykułach wokół Borysa (a dużo ich było, oj dużo…) aż się roiło od bzdur.
Tak. Naciąganie skarpetki na żyrandol jest doskonałym porównaniem i starczy za całą recenzję. Porównanie to dorównuje celnością i dowcipem recenzji Antoniego Słonimskiego, który tak skwitował przed wojną nieudaną premierę komedii bulwarowej: przypomina to nocnik rokokowy wyrzucony na śmietnik: ładne to, połysk ma, ale wysiedzieć na tym nie sposób.
Co do nieszczęsnego artykułu o Borysie – takie artykuły mógłby pisać ten Tomek, który usiłował tu grasować.
Piotrze Modzelewski, nie wywołuj wilka…
Mam kod 1313, urodził się Boccaccio znaczy 😉
Och, a urodził się w tak cudnym miasteczku, że warto było. 😉 Chociaż nie wiem, czy można tam było za jego czasów zjeść tak dobrze jak dzisiaj. 😀
Obawiam się, Bobiku, ze można było.
Za to nie odpowiadam za kondycje bobików w owej epoce.
no dobrze, ale Kocherga – nawet w czarnym podkoszulku i bojówkach był cuuudny tak wokalnie i aktorsko, złapał jakiś dystans do całego przedstawienia, czego brak blokował innych spiewaków. Szkoda tylko ze finał jego arii o Kazaniu zagłuszono „fajerwerkiem” z gaśnicy – ci, co widzieli spektakl wiedza o czym mówię
Pani Kierowniczka by mnie zamordowala, gdybym wrzucila w jednym poscie.
MAM DOWOD, ze tworczosc tworcza i jak najbardziej aktualna jeszcze nie zginela!
Dowod 01
http://www.youtube.com/watch?v=zs2rjZyraRs
Dowod 02
http://www.youtube.com/watch?v=C7ikbWwQ2dI
Dowod 03
http://www.youtube.com/watch?v=zs2rjZyraRs
Tereso Czekaj,
znalazłam TROMBY! To znaczy rury, ale podobno można na nich ZATROMBIĆ, zerknij sama na artykuł:
http://miasta.gazeta.pl/poznan/1,36001,7202373,Tajemnicze_ciastka_na_cmentarzach.html
A ja myślałam, ze w Poznaniu tylko rogale marcińskie…
U mnie jest taka jedna TROMBA, ktora przytargalam z Azji, ale jak na razie nikt nie byl w stanie wydac z niej TROMBIENIA. A dwa stroiki ma. Bambusowe.
Tromby poznanskie musza byc przepyszne. Ciekawe sa komentarze:
http://en.wikipedia.org/wiki/Kürtőskalács
To moze to taka tromba europejska, co? Bo chociaz mowia, ze znikad, to jednak…
Zawsze sobie mowie, ze jezeli wpadlam na jakis pomysl, tysiace zrobimy to przede mna.
Alicjo, dzieki, juz puszczam dalej.
zrobily, errata.
Alem usprawiedliwiona, bo cwiczylam dzisiaj TO:
http://www.youtube.com/watch?v=NM3iFnwwdeI
No to ja Heppy Night 😉
Nawet Bobik uciekl przed perspektywa czternastowiecznej Italii.
Ale…
Wreszcie znalazlam cos godnego, by uczcic Mike Fomowicza:
http://www.youtube.com/watch?v=BRa_U3brogc
„Se” żartujesz, Tereso… przy takiej muzyce dobranoc?! Toż to porywa na nogi!
Sto lat Fomiczowi!
Tu popijam odpowiednia LAMPĘ czegos dobrego z Italii 😉
Tereso:
Pani Kierowniczka by nie zamordowała, ale za WordPressa nie ręczę. Może by wysłał swoich goryli? A nie każdy jest Szujskim…
Zaraz, zaraz… a co z tą czternastowieczna Italią. 1313? (Ja przepraszam, ale mnie muszą trzymać, bo inaczej pojawi się tu zaraz seria złośliwości pod adresem Wojciecha K. i jego poglądów na fizykę wyłożonych w IV Symfonii, a majacych swe korzenie w opracowaniu z czternastowiecznej Italii…)
***
POBUTKA!.
PS.
Ehm… źródłem mojej złośliwości wobec Wojciecha K. był szereg skojarzeń. Zaczeło się od pewnego stwierdzenia, że z XIV w., ba! sprzed tysiąca lat wiedza naukowa pozostaje aktualna, podczas gdy zmienie ulegają gusty i mody, a za nimi humanistyka… Znajomy rzucił w tym momencie Dantem… A kto traktuje Dantego, jako aktualny podręcznik fizyki? No właśnie…
(Ale złośliwość kończę… w ogóle, coś porankami bywam złośliwy… może jakaś gorąca czekolada by to zmieniła?…)
To zapraszam, wlasnie sa swieze zasoby goracej czekolady. Nadchodzi zima, trzeba sie zabezpieczyc.
Latwiej przyjdzie studiowac aspekty czternastowiecznej fizyki w Boskiej
Zabawna ta teoria o wiecznotrwałej nauce czternastowiecznej. O ile się orientuję – w kręgach zbliżonych do międzynarodowego, postępowego obskurantyzmu, obowiązuje raczej przekonanie, że skoro nauka od tysięcy lat nieustannie się myli, nie ma żadnego powodu sądzić, że kiedykolwiek miała rację, bo wszystko, co mówi dzisiaj (np. daleko nie szukając, temat sezonowy : że branie antybiotyków na choroby wirusowe to idiotyzm), jutro i tak okaże się bujdą z chrzanem…
Ja bym miał uciekać przed perspektywą czternastowiecznej Italii? 😯 Wręcz przeciwnie, miewam podejrzane skłonności do zakochiwania się w niej, bez względu na naukę. 😉
A wczoraj postraszyć sobie tylko poszedłem. 😀
trzeba było przyjechać do Gdańska na Ariadnę!
to było wydarzenie!
Ja czasem pozwalam się dopaść czternastowiecznej Italii: http://www.youtube.com/watch?v=7cUmJIAL3DM
Ślicznych linków nawrzucaliście 😀
Witam wszystkie nowe nicki. Witek – właśnie wracam z Gdańska i owszem, jest o czym pisać. Na tyle, że warte nowego wpisu, który popełnię.
Krolik – a co tu do wyjaśniania. Sam banał, niegodny tak zdolnego człowieka jak Treliński (tu zgadzam się z marcinem). Nie wiem, co się dzieje, po Orfeuszu i Eurydyce to drugi jego spektakl, do którego jestem i wręcz muszę być całkiem na nie. Choć oczywiście Rosjanie (i nie tylko) znakomicie śpiewali – czego przecież nie omieszkałam nadmienić we wpisie.
passpartout – a szto s kotionkom? No, oczywiście – płaczet 😉
A poza tym miło znów widzieć Piotra Kamińskiego 😀
Drogi Panie Piotrze – serdeczności! Ale Pan pewnie teraz oglada M. M. na Arte …:)
A niektórzy inni nie mogą oglądać z braku zasięgu, choć bardzo by chcieli 🙁 (Internet też odmawia, mówiąc, że to w moim kraju niemożliwe z powodów prawnych) Pozdrowienia 🙂
W pierwszym z kolei akcie scena z Pimenem i mnichami, w tym Grigorijem, staje się ni z tego, ni z owego sceną spisku (mnichowie nie są mnichami, ale bojówkarzami w czarnych kurtkach)
Poni Dorotecko, a cy choć jeden z tyk mnichów był moze smadny? Tak z ciekawości pytom 😀
Beato droga, nagrywam z Arte i jakoś Ci przekażę.. albo wrzucę na serwer. Jakośc bardzo przyzwoita.Pozdrowienia również! Mapap
Mapap, bardzo dziękuję! Wdzięcznam, dźwięcznam i pocieszonam 😀 Jeśli się zgodzisz, to poproszę Panią Kierowniczkę o Twój adres mailowy w celu ustalenia szczegółów technicznych operacji 🙂
Beato, jasne! Do ustalenia! Mapap
Piotrze Kamiński…
no wiec właśnie, kluczowe „obowiązuje przekonanie” 😉
Muzyka jest dobra albo zła, albo nijaka – wtrącam się z pozycji odbiorcy, któremu wszystko jedno, byle trafiło do duszy. Nie mam rozterk, czy to najlepsze nagranie, znakomite wykonanie i tak dalej, chociaż rozumiem profesjonalistów 🙂
Z tym, ze jako profesjonalistka w innym zakresie – nie dałabym sobie narzucić „obowiązujacego przekonania”.
W sztuce nie ma, a przynajmniej nie powinno być czegoś takiego.
… „obowiązujace przekonanie” dotyczy chyba rzemieślnika, dobrego w swoim fachu, nie artysty.
Alicjo, chyba niezbyt uwaznie przeczytalas wpis Piotra Kaminskiego. On mowi o panujacym przekonaniu w swiecie miedzynarodowego obskurantyzmu 😈