Roger w amfiteatrze
O tym spektaklu w realizacji brytyjskiego reżysera Davida Pountneya słyszało się już opinie skrajne. Autorka blogu operachic, zwykle przerysowująca, chyba nie była na spektaklu, tylko widziała zdjęcia z niego, na których podstawie stwierdziła, że każdemu po jego obejrzeniu grozi zostanie wegetarianinem. No owszem, były tam takie sceny, ale tylko w ostatnim akcie. Lepiej pisał wówczas Aleksander Laskowski, któremu rzecz się podobała. Był też w Liceu – tu mu się spodobała trochę mniej. Ja w niektórych osądach byłabym nieco mniej surowa, np. jeśli idzie o Roksanę Anne Schwanewilms – zresztą spektakl, który ja widziałam, już w pewnej odległości od premiery (na której był kolega) miał prawo się uleżeć. Na dyrygenta też bardzo nie narzekam, choć wiele mu brakuje do poetyckości Kazushi Ono.
Ale wróćmy jeszcze do recenzji, bo chciałam Wam pokazać coś kuriozalnego. Otóż ta pani streszcza zagraniczne recenzje, chcąc za wszelką cenę udowodnić postawioną z góry tezę: ten spektakl jest estetyzujący, a więc niedobry, za to Warlikowski jest genialny. Dopiero gdzieś w środku tekstu pani się przyznaje, że spektaklu w Bregenz nie widziała. (Obawiam się, że nie widziała też paryskiego Warlikowskiego.) Nawet więc nie umie powiedzieć, czy recenzenta poniosła fantazja, gdy pisze o „mordzie na Roksanie”, bo tylko on jeden o tym pisze. Otóż mogę tę panią zapewnić, że recenzenta fantazja nie poniosła: Pasterz morduje rytualnie Roksanę za pomocą sierpowatego noża. Dziwuje się też autorka tekstu, że inny recenzent wspomina, że dla Pountneya Pasterz jest gejem. „Tylko dla Pountneya? Tylko pasterz?” Otóż rzeczywiście ani Pasterz – nie do końca – ani Roger w tej realizacji gejem nie jest (bo być nie musi – autorka jest widać zwolenniczką nadinterpretacji Warlikowskiego). Pasterz fascynuje Rogera, ale tego ostatniego najbardziej obchodzi jednak Roksana. To zresztą wynika z treści!
A kim jest Roger u Pountneya? Ja zresztą nie jestem zachwycona takim ustawieniem jego roli. Otóż jest on dziecinny, wylewny, nawet z lekka niezrównoważony, wszystkim na początku rzuca się na szyję, skacze jak królik po schodach białego amfiteatru, który jest tłem całego spektaklu. Owszem, wykonuje on jeden gest czułości męsko-męskiej: kiedy w I akcie przytula rękę Pasterza, każąc mu odejść (to też można zresztą zinterpretować jako kolejny gest niezrównoważenia). Dużo oczywiście zależy od śpiewaka-aktora. Scott Hendricks był właśnie taki, jak opisałam. Przez II i III akt załamywał się non stop. Artur Ruciński zachowywał się inaczej, był bardziej stateczny (taką ma naturę jako osobowość sceniczna), a w ostatnim akcie naprawdę jego rola była wzruszająca. Dzisiejsza Roksana, Monika Mych, tez bardziej mi się podobała od wczorajszej – nie z patriotyzmu, a naprawdę (pozdrawiam Panią Monikę, która mi dziś właśnie powiedziała, że jest czytelniczką tego blogu!). Za to Edrisi w pierwszej obsadzie (Francisco Vas) był zdecydowanie lepszy od zmiennika (Roger Padulles), choć obu się wydawało, że śpiewają po polsku. Pasterz? Ha, to trudna sprawa. Żaden mnie nie usatysfakcjonował w pełni, ani Will Hartmann, ani znany mi już z wrocławskiej realizacji Pavlo Tolstoy. Nie słyszałam jeszcze (z wyjątkiem nagrania Beczały) Pasterza, który byłby taki, jakiego bym chciała słyszeć. Ma być uwodzący, ma mieć piękny głos, ale i charyzmę. Niełatwo o to.
Są w tym spektaklu pewne niekonsekwencje. Przykładowo, z treści wynikałoby, że król „pątnikiem się stawszy” idzie za całą tą hałastrą Pasterza i za Roksaną, ale ich nie dogania, szuka, ale nie znajduje. Tu w III akcie jest tak samo w zakrwawionych łachmanach, jak pozostali, tzn. zapewne odbył już z nimi jakąś orgię. Trochę to niezrozumiałe. Więcej byłoby takich kwiatków do wymienienia. Ale przedstawienie ma w sobie jakąś jedność i to jest jego zaletą. Ciekawe swoją drogą, że Rogera wystawia się ostatnio w czerni, bieli, czerwieni, z ewentualnymi dodatkami złota czy błękitu. Tak przecież było i u Trelińskiego we Wrocławiu, i w tegorocznej inscenizacji w Bonn. Ale właściwie to nie dziwi – to symboliczne kolory i wprowadzają pewną hieratyczność.
Najważniejsze, że wszędzie, gdzie to grają, publiczność i krytycy odkrywają, jaki wspaniały jest Szymanowski. Bo to on zwycięża, za każdym razem.
Komentarze
Pobutka, by się oderwać od mordów rytualnych, choć z hieratycznymi kolorami: bielą sukni, czernią fortepianu i czerwienią włosów…
Oj, niełatwo być pasterzem dziś, niełatwo…
Owieczki mają swoje wymagania, ludziska inne. Tu bądź stateczny, tam skuteczny. Tu masz uwodzić, tam przewodzić. Tu trza mordować, tam zaś szlachtować. Na pięć oper by starczyło tego napięcia…
Dzień dobry. Bardzo lubię tę Olimpię Patricii Petibon – ma dziewczyna wariackie poczucie humoru 🙂
O tak, niełatwo być pasterzem. Owczarek coś pewnie ma na ten temat do powiedzenia… 😉
Dziś po południu wyruszam, więc przedpołudnie chcę jeszcze spędzić na zwiedzaniu. Tak więc szybko się zbieram, macham Wam i do poczytania w Warszawie. Pewnie jeszcze coś dopowiem o samych przedstawieniach, bo w nocy mi się cokolwiek spieszyło.
Piekielnie szybkim przelotem:
Najistotniejsze jest przedostatnie zdanie wpisu.
Każdy ma jakąś tam swoją koncepcję przedstawienia, ale muzyka pozostaje ta sama.
W porównaniu z Rowickim Harnasie Rattle’a brzmią jak muzyka Jamesa Hornera, ale jednak zasięg płyty EMI jest dużo większy niż stare nagranie Muzy.
Wynurzam się powoli z odmętów e-katastrofy. Już mi widać ucho, oko i kawałek nosa.
Ale nawet taki niewielki kawałek mnie zaraz ma ochotę szarpnąć merytoryzm za nogawkę i stwierdzić, że nie ma takiego spektaklu, po obejrzeniu którego ja bym został wegetarianinem. 🙂
Ale zdarzaja sie spektakle po ktorych mija ochopta na ZYCIE,
Stara wspomina czesto, jak byla na spektaklu Matki Courage w Perfporming Garage jeszcze za Richarda Shechnera. Nie dosc, ze bylo bardzo niewygodnie, nie dosc, ze role tytulowa grala malo utalentowana zona pani Shechnerowa , to jeszcze przy slowach songu:
Czlowieku wstan! Bo wiosna juz!
Topnieje lod. Kto padl ten padl…
z sufitu urwalo sie jakies zelastwo, uderzylo Stara w glowe i przyjezdzac musiala karetka pogotowia, bo ta padla. W gazetach o tym pisali.
Ale Stara jak oprtzytomniala, to powiedziala, ze moglaby wziac Performiong Garage do sadu wylacznie za zamordowanie Matki Courage i zrobienia z niej nudnej pily. A glowa sie zagoi do slubu.
Bardzo szlachetnie postapila, if you ask me.
Dobry wieczór, już w domciu 😀
Tam koło 20 stopni i słońce. Tu kilka i mokro… Spróbuję to jakoś przeżyć 🙂
Cieszę się, że Bobik już po katastrofie. A Kota Mordechaja posłuchałam i kupiłam migdałów okrągłych. Solonych. No, boskie są, fakt 😀
To jest to:
http://www.nutsonline.com/nuts/almonds/marcona-almonds.html
Ha!
a tutaj rosną te migdały
Już się prawie cały wynurzyłem. Tylko ogon jeszcze tkwi w odmęcie. Ale światło mogę zgasić i bez ogona, jak zajdzie taka potrzeba. 🙂
Juliusz Cezar w Łodzi… jacy soliści !?
Pobutka? Jaka pobutka? 13 w piątek, internet szwankuje… Mahna Mahna! (a przynajmniej tak próbuję trafić, ale czy trafiam nie wiem, przy awarii łącza do YouTube’a…)
U mnie nadal nie działa większość adresów internetowych (z własną pocztą i googlem włącznie)… Więc nadal w ciemno — czyżby sprawca?: Hugga Wugga.
No faktycznie, piątek trzynastego… Ale i w ciemno się udało 😀
passpartout – piękne zdjęcia (zwłaszcza te okolice). Ja natrzaskałam tyle, że muszę teraz zrobić jakiś odsiew, ale prawie wszystkie są coś warte… Embarras de richesse 🙄
Jak jakiś odsiew, to z urzędu do kosza wszystkie o nieparzystym numerze. Połowa roboty mniej…
Oj, chyba jednak większość pójdzie…
Pani Kierowniczko, dziękuję 🙂
Odsiew jest zawsze najtrudniejszy 🙄 Moje zostały wybrane z ponad 500. A tu jest jeszcze kilka migawek z Barcelony i okolicy wybranych z ponad 1000
Wybór jest zawsze subiektywny 😉
Wybory też. 🙄 A najgorsze, że przy wyborach, mimo odsiewania, zwykle się jednak jakiś chłam przeciśnie. 🙁
Podoba mi się bardzo indyk Pavarotti 😆
Chłam to taki przeciwnik, który zawsze jest krok do przodu, zawsze znajdzie jakieś obejście dla filtrów i pułapek. A potem świeć oczami, że takie coś…
Chłam jest pojęciem subiektywnym 😎
Subiektywny, nie subiektywny, ale łokciami rozpychać to on się umie… 😉
chłam = graty (ros.)
synonimy: bubel, tanizna, dziadostwo, fuszerka, kaszana, kicz, lichota, lipa, miernota, szmira, śmiecie, tandeta
antonimy: coś świetnej jakości, coś wysokiej jakości 😯
No to w końcu obrobione i podpisane zdjęcia: wtorek, środa i czwartek.
Miłego oglądania w jesienne wieczory…
Poprosiłbym o jakiego antonima, ale jak ni ma, to jaki sens prosić… 🙁
Aaaaa! Wyrażam tu jedynie okrzyk radości z powodu zdjęć, na ktore tylko zerknąłem i wracam do oglądania, powoli i po parę razy.
Obejrzałam wszystko dokładnie i bardzo dziękuję za liczne detale i ciekawostki. Gaudi będzie mi się śnił po nocach 😉 Bardzo lubię Barcelonę. Kiedyś na nabrzeżu, gdzie teraz jest to wielkie akwarium, stał statek Kolumba – replika, ale jak „żywa” 😉 I ta karawela gdzieś znikła 🙁
Pani Kierowniczko, prośba jest…
http://komisarzfoma.wordpress.com/2009/11/08/porwana-bajka/#comment-8178
Pobutka (uwaga dla fomy — zawiera aktywne cząsteczki Becia).
Dzień dobry. A jeszcze lepszy jest filmik, na który ten kawałek Muppetów jest odpowiedzią (a raczej filmik, który powstał z jego inspiracji), czyli jednoosobowe wykonanie Cum Sancto Spiritu z Mszy h-moll 😉
Dzień dobry 🙂 Tu słońce 😀
Tu też 😀
Dwa słońca? 😯
Ktoś mnie tu chyba celowo chce wprowadzić w błąd. Nie ma żadnego słońca. 🙁
U nas słońca nie ma, ale może będzie.
W bardzo wyważonej recenzji z Borysa w Polityce – na końcu jest fantastycznych parę zdań o bliskiej premierze Traviaty, którą przygotowuje Treliński. Właśnie się zastanawiam kim będzie tam Violetta i gdzie będzie toczyć się akcja. Prawdopodobnie będzie chora na AIDS, skoro gruźlicy już się nie wystawia a rak szyjki macicy jest zbyt awangardowy. Poczekamy, zobaczymy.
Bobik coś nieoświecony 🙄
A u mnie już słoneczko się schowało 🙁
Już mi doniesiono (z drugiej ręki, więc nie daję głowy), że – cóż za banał – w Traviacie u Trelińskiego rzecz będzie rozgrywała się w burdelu. A ta moja recenzja i tak została trochę przykrócona, bo rozpoczynała się zdaniem, że kto pierwszy użył w operze ekranów i białych foteli, może i był oryginalny, ale kto to robi po raz setny, ten zwyczajnie jest nudny. Pierwotny mój tytuł zresztą brzmiał Klątwa białego fotela.
Ja nawet jestem skłonny przyznać, że jestem ciemna masa. Tylko pod brodą odrobina białego, ale nie rzuca się tak strasznie w oczy. 😆
I bardzo dobrze, bo w dzisiejszych czasach bycie oświeconym nie jest ani wygodne, ani bezpieczne… 🙄
Dziesięć lat temu do teatrów dramatycznych z Niemiec przywędrowala moda na kafelki i baseny z wodą. Co ważniejsze spektakle nie mogły się bez wody i kafli obyć, nawet Czechowa grano z basenami z wodą i kaflami. Próbowano to tłumaczyć tym, że nowe prądy i kierunki w sztuce powstają wtedy, gdy wielu artystów myśli tak samo, że np. romantyzm etc. Właśnie obejrzałem Damę Pikową – Opera de Bastille 2005, reż. Lev Dodin. Sięgnąłem po nią, bo bardzo mi ją przypominał II akt Ariadny na Naxos z Gdańska. I nie ma wątpliwości – jest to odwzorowanie tamtej inscenizacji, choć trochę własnej inwencji reżyser jednak wniósł – bo musiał, treść jest zupełnie inna. Ale mamy wariatkowo, lekarzy i pielęgniarki, wcielających się w różne role. A wcześniej były Opowieści Hoffmanna – też w Paryżu i niemal identycznie wystawione (różnica była taka, że w Opowieściach szpital był sterylny a w Damie Pikowej – trochę zapuszczony i spektakl był twórczym rozwinięciem tego co w Opowieściach było niedoskonałe) .Wydaje mi się, że aryści nie tyle myślą tak samo – co oglądają to samo, a potem myśleć im się nie bardzo chce.
Teraz baseny eksploatuje do upęku Warlikowski. Cały paryski Roger odbywał się nad basenem. Potwornie mnie wkurza hucpa sprzedawania publice mody sprzed 10 lat i kreowania się przy tym na odkrywczego i ekscentrycznego geniusza
U Trelińskiego jeszcze nie było basenu. Ma szczęście 😆
A za jakiś czas zaczną powstawać doktoraty: Rola armatury w teatrze operowym pierwszej połowy XXI wieku 😉
Beato, z pewnością tak będzie; na przykład : rokoko – pochodzi od muszli (rocaille), która wywarła decydujący wpływ na cały ten kierunek
A w domu wariatów właściwie można wystawić wszystko 😀
Nad basenem – już niekoniecznie. Wyobrażacie sobie ostatni akt Manon Lescaut? 😈
No tak , tam jest pustynia i brak wody. Ale może właśnie – jeżeli założymy basen – Manon nie ma sił doczołgać się do basenu i napić zbawczej wody.
😆
Nie rozumiem, dlaczego nikt dotąd nie wpadł na pomysł wystawienia opery w poczekalni u weterynarza. Akcja jest od początku zawiązana, bohaterowie pozytywni i negatywni określeni, kafelki są, śpiewacy są (i to najwyższej klasy), chór się tworzy spontanicznie – no, po prostu szkoda marnować takie warunki! 🙄
Bobiczku – możesz być pierwszy! 😀
Ale jak ja zacznę warrrrrrlikowszczyć, to inni psowie mogą to uznać za prowokację, a nie wszyscy są mniejsi ode mnie. 😆
Basen to frajer w porownaniu z prawdzwym garazem, gdzie nad glowami widowni wisza rozne niebezpieczne a ciezkie elemwnty stalowe, zle umocowane, zas publika siedzi na waskich drewnianych lawkach, ktore sie wrzynaja w miejsce pod ogonem.
1) Nieśmiało przypominam Pani Redaktor o obietnicy („Pewnie jeszcze coś dopowiem o samych przedstawieniach, bo w nocy mi się cokolwiek spieszyło”). 2) Ktoś z Państwa wspomniał o replice statku: wprawdzie nie Kolumba, lecz Don Juana de Austria (Lepanto) znajduje się obecnie w muzeum morskim, nb bardzo interesującym.
Ehm, wracając do naszego narodowego kompozytora (nie, nie tego!), czy są jakieś echa występu Pogo w Krakowie wczoraj? (f-moll)?
Dobry wieczór. No, niestety żadnych recenzji, bo teraz już się właściwie recenzji nie pisuje. Był iwent, to był, i co najwyżej można coś takiego:
http://www.dziennikpolski24.pl/Artykul.100+M5b2a146d237.0.html
Motek – witam. Trochę pochopnie obiecywałam, bo teraz muszę napisać relację do „Ruchu Muzycznego” i co, jak się tu wypstrykam? 😉 No, może jak tamto napiszę, to zrobię mały wyciąg 🙂
Gdybyście byli narażeni na wyniki inwencji twórczej reżysera ( nazwiska nie godzi się wymieniać, tfu, niech sczeźnie w pomroce dziejów) ostatniego „Don Giovanniego” w Bayerische Staatsoper, molibyście jeszcze zatęsknić za basenami i Warlikowskim. Tak odrażającej durnoty jeszcze na scenie nie widziałam, a szkoda, bo śpiewane to było przyzwoicie , miejscami nawet bardzo dobrze. Zaś jeśli chodzi o Pasterza , to Kaufmann mógłby być dobry ( najlepiej obok Kwietnia i Pasiecznik na scenie MET – rozmarzyłam się, ale niestaram i może doczekam).
No, ten Kaufmann to byłby niezły pomysł – nie tylko dobry głos, ale jeszcze przystojniak i dobry aktorsko… hmmm… 🙂
Oczywiście sprawdziłam od razu, kto reżyserował DG w Monachium 😉 Nieważne, ale za to śpiewał Mariusz Kwiecień 😀
Zapomniałam, że miałam tu wymienić jeszcze parę spodziewanych polskich akcentów w Liceu. Otóż w czerwcu w Damie Pikowej mają śpiewać Ewa Podleś i Stefania Toczyska, a w Graczu Prokofiewa – znów Aleksander Teliga i Elżbieta Ardam.
Pobutka! (Także dla słońca, wciąż ukrytego pod horyzontem…)
Dzień dobry,
Bardzo bym chciala pójść na operę, bo praktycznie biorąc, od czasu gdy przeprowadziliśmy się na wieś, nie mialam takiej możliwości /wyjątek – mini zlot/, ale czytając recenzje z wystawień ostatnich, naprawdę odechciewa się! Chcialabym zobaczyć operę wystawioną tradycyjnie, zresztą dotyczy to nie tylko opery. 🙁
Ja się pobudziłem, ale słońce stanowczo odmawia. 🙄
Tu wręcz leje 🙁
U mnie też leje i ciemno. Wszyscy mieszkający nad morzem cierpią na mniejszy lub większy reumatyzm, ktory w takich dniach właśnie nagle dopada, więc mnie to też dotyczy. Nie dość więc, że leje – to jeszcze czuję każdą kosteczkę, dosłownie cały kościotrup mnie boli. Ale zaraz nastawię Haendla i się rozruszam.
Hortensjo – Jeśli chce się mieć radość z opery należy sobie załatwić dobre nagranie, potem wziąć do ręki Tysiąc i jedną operę Piotra Kamińskiego, przeczytać – i oddać się słuchaniu. Własna wyobrażnia jest lepszym teatrem niż niejeden teatr operowy, w każdym razie z pewnością nie umeblujemy sceny białymi fotelami, umywalkami i basenami. Nie dlatego, że nam się nie podobają – ale, że takich wyświechtanych rekwizytów nasza wyobraźnia nam nie podpowie.
Aż mi nieswojo, tu nadal słońce i żadnych chmurek 😕
Fajnego kota znalazłem
http://s2.buzzfeed.com/static/imagebuzz/web02/2009/4/30/12/the-elusive-cat-penguin-20875-1241110024-11.jpg
Spingwiniał 😆
Ale piękny! 😀
„Własna wyobrażnia jest lepszym teatrem niż niejeden teatr operowy, w każdym razie z pewnością nie umeblujemy sceny białymi fotelami, umywalkami i basenami.”
Święte słowa. A przy okazji i postacie można w odpowiednie ciała przyoblec. 🙂
To jeszcze jeden śniegowy kot 🙂
http://i12.photobucket.com/albums/a215/cyberianblonde/snow_cat.jpg
Bardzo proszę o wyjaśnienie szczeniakowi, czy jest całkiem durny, czy tylko tak trochę. Szczeniak trwa otóż w przekonaniu, być może gęboko niesłusznym, że w każdym kraju powinna być chociaż jedna scena teatralna czy operowa, prezentująca wybitnych dzieł wersje kanoniczne, tradycyjne, bez udziwnień i przekrętów. Choćby po to, żeby kolejne generacje mogły się z tymi kanonicznymi wersjami zaznajomić i wiedzieć, na czym polega nowatorstwo motocykli, kafelków, czy przeniesienia akcji do domu wariatów. A tu Hortensja pisze, że chciałaby pójść na wystawienie tradycyjne, ale takich praktycznie nie ma. I ja się teraz z tym swoim przekonaniem, że gdzieś powinny być, poczułem okropnie niepewnie. Kompletny ze mnie bęcwał i naiwniak, czy tylko taki sobie? 🙄
Słowa bęcwał bym nie użyła. Słowa naiwny – owszem. Ale szczeniaczkowi wolno… 😉
Bobiku, nie jesteś sam w swoim przekonaniu.
MCHAT, ktory w swej nazwie ma przymiotnik „akademicki” (Moskowskij CHudozestwiennyj Akadiemiczeskij Tieatr) podobno wciaz takie akademickie przedstawienia wystawia.
Pamietam , ze wynudzilam sie na mchatowym Wujaszku Wani jak mops w komodzie. A wkrotce potem znakomity Wujaszek w nowojorskim Circle in the Square, wcale nie akademicki, bardzo smieszny (Czechow nazywa to zreszta komedia) z Julie Christie (Helena Sierebriakowa) i Lilian Gish w epizodycznej roli niani. Nie pamietam kto gral Wanie, ale byl swietny – co chwila, w najbardziej „dusznych” momentach, podchodzil do barometru na scianie i stukal w niego.
Co mi natychmiast przywodzi na myśl obraz „Atelier” Kislinga i Moglianiego z 1915 roku, który powstał jako dowód, że panowie potrafią malować bez udziwnień, po akademicku w zasadzie, a wykręcone portrety rzeczywistości, które spod ich pędzli na codzień wychodzą, są świadomą artystyczną kreacją.
Sprzeciwiający się tu kaflom, basenom, białym fotelom i opowiadaniu swojej historii – z pogwałceniem oryginału – wcale nie domagamy się przedstawień akademickich,wręcz przeciwnie. Chcemy także uszanowania inteligencji widza i nie wbijania łopatą do głowy np. w Don Giovannim odkrywczych myśli, że światem rządzi telewizja. Nie chcemy tylko banału na scenie. Kolejna opera, przeniesiona do domu wariatów ( i tak nie dorówna sztuce Marat-Sade), eksploatowane po wielekroć fotele, umywalki czy baseny są już tak banalne, że chciałoby się trochę świeżej myśli. Nie oznacza to wcale przenoszenia zaraz do domu schadzek, klasztoru czy tam, gdzie obecnie jest modnie.
Ja nawet, a propos tego, o czym pisze vesper, chciałam zrobić wpis po moich barcelońskich wizytach u Picassa i u Miró. I tu, i tu są tak świetne młodzieńcze dzieła, że mogłyby zaskoczyć niejednego konserwatystę 😀
A to jest Miró ośmioletni:
http://fundaciomiro-bcn.org/coleccio_obra.php?obra=605&idioma=4
Jeszcze jest tam taki śliczny żółwik narysowany w tym samym roku, ale w sieci nie ma chyba.
Nie ma też innego, ekstremalnego obrazu. Na białym tle jest tylko jedna, błękitna, rozmyta kropka. Tytuł: Pejzaż 😀
A propos Miró, ładny jest tam jeszcze ten jegomość (zdjęcie tym razem nie moje 😉 )
Widać, że JEGOmość…
A ja słucham właśnie tej płyty: http://www.youtube.com/watch?v=zGeWa5sSKtg&feature=channel
Miał ten RS rozmach 🙂
Co do wspomnianych dziś przez Piotra inscenizacji w wyobraźni, to ja akurat nie praktykuję. Wystarcza mi to, co odgrywają „wyemancypowane głosy”. Takie mam wtedy przyjemne wrażenie, że wszystko dzieje się między głosami w świecie złożonym wyłącznie z uczuć i muzyki 🙂
A ja zaraz idę na film polecany tu kilka dni temu przez 60jerzego, o podróży Filharmoników Berlińskich do Azji 🙂
O… 🙂 Ja już czyham na ten film, ma być na DVD od 20 listopada.
Piotrze M.
Pozostaje więc posluchać Twojej rady i rzeczywiście kupić sobie dobre plyty -dziękuję. 🙂
Calkowicie się zgadzam z tym co napisaleś w swoim komentarzu o godzinie 16,31 , podpisuję się pod nim obydwiema rękami.
Tak trochę z innej beczki.
Dobrze byłoby, gdyby paryskiego „Króla Rogera” Warlikowskiego pokazać w Polsce. Mam wrażenie, że w Polsce mógłby mieć nawet lepszy odbiór.
Nie byłem na paryskim przedstawieniu, ale zaskakująco pozytywne opinie kilku znajomych co widzieli na żywo przekonują mnie, że polska publiczność, nieco już otrzaskana z dziełem, mogłaby lepiej czytać nową interpretację, o co innego się z nią pokłócić niźli uczyniła to abonamentowa publiczność w Paryżu.
Co Państwo sądzicie?
Panie Pawle, na premierach to raczej nie abonamentowa publiczność 😆 A ja byłam właśnie na premierze i widziałam, że przyjęto reżysera jak najgorzej.
Tam naprawdę nie ma co „czytać”, ale nie wątpię, że akolici Warlikowskiego zrobiliby hałas, że to kolejne dzieło geniusza. Cóż. Inna sprawa, że podobno rzecz w sfilmowaniu wygląda lepiej i nawet ma jakieś pozory sensu, co już jest zasługą inteligentnych kamerzystów. A najbardziej chciałabym, aby z tego paryskiego spektaklu było nagranie płytowe audio. Z cudownymi solistami i z bajeczną interpretacją Kazushi Ono.
A ja tylko przypominam nieśmiało, że już za chwilę, o 23 w radiowej Dwójce rusza „Teatrzyk Pana Piotra” (Kamińskiego) 🙂
E, nie mogę słuchać, piszę… 🙁