Bravissima Venezia
A jak Wenecja, to Vivaldi. I jemu właśnie w większości poświęciła swój program Venice Baroque Orchestra – bez Carmignoli niestety, za to ze znaną bywalcom Misteriów Paschaliów i Opera Rara Rominą Basso. Rzadko zdarzają się takie koncerty w Filharmonii Narodowej, więc nic dziwnego, że wciąż miałam krakowskie wspomnienia. A publiczność była cała szczęśliwa.
Program został ułożony tak, że koncerty instrumentalne przeplatały się z ariami operowymi – dwiema z Orlando furioso, jedną z Farnace oraz Quell’usignolo z opery Merope autorstwa niejakiego Geminiana Giacomellego (jedyny utwór kompozytora innego niż Vivaldi, ale stylistycznie bardzo podobny, rozkoszna imitacja śpiewu słowika, cokolwiek basowego – nomen omen – w wykonaniu tej solistki). Ta aria z Farnace, pt. Gelido in ogni vena, jest przykładem recyklingu stosowanego przez Vivaldiego: zaczyna się tak samo jak Zima z Pór roku, co zresztą nie dziwi zważywszy tytuł (Mróz w każdej żyle). A na koniec znany przebój Nel profondo cieco mondo, niedawno słyszany w Krakowie w brawurowym wykonaniu Soni Priny, a kiedyś jeszcze w cudownej interpretacji Ewy Podleś. Na bis jeszcze jedna aria Vivaldiego i… akcent rocznicowy czyli Lascia ch’io pianga. Przedsmak krakowskiego piątku (choć akurat to nie Romina Basso ani Venice Baroque Orchestra tam wystąpią).
Romina Basso ma niesamowitą barwę głosu – ciemną, intensywną, ciepłą, lejącą się jak miód. Dość ekspresyjnie też zachowuje się na scenie, podkreślając frazy ruchami rąk. Stosowała dużo ozdobników, parę razy zdarzyło się, że trochę odjechała intonacyjnie (w arii o słowiczku), ale wróciła na miejsce, więc można było wybaczyć. A zespół? Precyzyjny, profesjonalny. Trochę niepozornie wypadł Koncert RV93 znany zwykle jako Koncert na mandolinę, ale wykonany w oryginalnej wersji lutniowej – to jednak cichy instrument i czasem brzmienie zespołu go zagłusza.
Piękny, relaksujący koncert. I był minizlocik – przyszła Alla i też stwierdziła, że znakomicie się zrelaksowała („to ja chyba zacznę tu przychodzić!” – powiedziała, i o to chodzi!). A jak już jestem przy Vivaldim, to dorzucę jeszcze, że wpadło mi ostatnio w ręce kolejne powieścidło kryminalne (znów tania książka do pociągu) dotyczące „tajemnicy rudego księdza”. Życiorys Vivaldiego działa na wyobraźnię: został wyświęcony na księdza (wszyscy przecież znają jego pseudo Il preto rosso), ale po roku przestał odprawiać msze (podobno z powodu astmy), zajmował się przede wszystkim muzyką, w końcu w wielu punktach bardzo niesakralną, no i nie wiadomo dlaczego zmarł akurat w Wiedniu. Hiszpański autor zrobił wokół tych paru szczegółów biograficznych marne naśladownictwo Dana Browna, zapisując Vivaldiego do tajnej sekty i każąc mu napisać jakieś niestworzone nuty szyfrujące tajemniczą wiadomość (te nuty nawet zostały pomieszczone w książce); z komentarzami internautów całkowicie się zgadzam. Ale że jakaś tajemnica w tym Vivaldim siedzi, też można się zgodzić.
To jeszcze małe wspomnienie z Herkulesa pod Termodontem – Romina jako zmysłowy Tezeusz. I jej opis tej roli.
Komentarze
Przeczuwałam, że Romina Basso dochrapie się osobnego wpisu i nie poszłam spać 🙂 Teraz tęsknie wzdycham, ale i cieszę się, że było, jak czytamy wyżej. Jej występ jest moim najcenniejszym wspomnieniem ze styczniowego „Herkulesa nad Termodontem” w Krakowie – emanowała klasą i ciepłem. Barwa głosu taka, że łyżkami jeść! A słowika chciałam usprawiedliwić – mało który nawykły do śpiewania z akompaniamentem… Z kolei orkiestrę ciepło wspominam z przejmującego występu z Sarą Mingardo, też w Krakowie. Spojrzałam przy okazji na okładkę płyty „Atenaide” i same znajome nazwiska: oprócz Basso, jeszcze Nathalie Stutzmann, Paul Agnew, Vivica Genaux czy Sandrine Piau. Niezły garniturek 😉 A czy były na koncercie mikrofony Polskiego Radia? Bo to by oznaczało, że mogę czekać na retransmisję. Wolę znać (nawet brutalną) prawdę, niż karmić złudne nadzieje 😉
Podsłuchy są zawsze – gdyby z sal koncertowych było tyle radiowych przecieków co z innych – uszka mielibyśmy jak spaniele. Ileż to ja już naooglądałem się poustawianych i powywieszanych (jak mój ozór na ich widok) mikrofonów na koncertach*. I co? I nic. Ozorki w niczem. Na dzisiejszym Sokołowie (jak i nawszystkich poprzednich wiedeńskich) i stoją i wiszą urządzenia podsłuchowo-nasłuchowo-rejestrujące i pewnie dopóki sam sobie Grigorija nie nagram, to już nic nowego na płycie w jego wykonaniu nie usłyszę (chociaż jego płyty i tak dają tylko cząstkę tego co w powietrzu fruwa gdy je nagrywano).
Pozdróweczka aus Wien
* – mam na myśli koncerty warte choćby metra taśmy – a nie takie, z których nagranie można użyć tylko jako dowód procesowy.
Dowiedziałem się, że w radio austriackim właśnie nadają w odcinkach co tydzień kolejne koncerty czerwcowe z symfoniami londyńskimi w wyk. LMdL-G pod dyr. MM, o których z takim entuzjazmem pisałem swego czasu. Zresztą, o czym mówimy, skoro 16 grudnia Dwójka (PR) nie podaje programu na święta, a ramówka na dni poprzedzające jest w istocie ramówką a nie programem. Faktycznie – trzeba się z nią kryć, bo a nóż – radiowi konkurenci Dwójki przechwycą pomysły i wykorzystają je dzień wcześniej na swoich falach. Karp z wrażenia by się utopił.
Pobutka (i to nie w temacie bo inny barok…).
swoja droga mozna by spytac, dlaczego tylko ciagle vivaldi i vivaldi, a nigdy(no,prawie) locatelli, corelli, albo albinioni?
oczywiscie, juz sam tytul jego konzertu op.8 – cztery pory roku – pachnie poganstwem i byl w jego epoce skandalem( tak jak w naszej dance du printemps, strawinskiego – troche naginam, he,he);
ciekawostka:
za samo granie schuberta mozna bylo w XIX-wiecznym wiedniu(i nie tylko)
wyladowac w pierdlu lub psychuszce(sic!)
UWAGA!!! UWAGA!!! UWAGA!!!
Potrzebne są jeszcze podpisy poparcia dla “ustawy parytetowej”. Kto jest przekonany o słuszności tej inicjatywy społecznej, ma ostatnią szansę pomóc w jej realizacji. Zmotywujcie swoich znajomych, rodziny, przyjaciół. Formularze do pobrania na stronie Kongresu Kobiet. Podpisy muszą dotrzeć do Biura w Warszawie do 22 grudnia, po tym terminie będą zmarnowane!!!
No ja niestety nie mogę się zgodzić z recenzją pani Kierowniczki. Też byłem i wyniosłem z koncertu zupełnie inne wrażenia. Siedziałem na pierwszym balkonie i to może po części wyjaśnić wrażenia – duża sala koncertowa dla dawnych instrumentów to nie jest jednak właściwe miejsce.
Ale do rzeczy. Główny mój zarzut to brak odpowiedniej proporcji w emisji dźwięku – muzycy bardzo często sami siebie zagłuszali. Drastycznym tego przykładem był koncert mandolinowy wykonany na lutni, ale i w pozostałych utworach dało się to zjawisko niestety odczuć. W pierwszym koncercie (RV 157) miałem wrażenie, że muzycy grają niepewnie, czasem nierówno – jak gdyby dopiero próbowali się dostosować do akustyki sali.
Potem pojawili się soliści. To straszne ale wszyscy grali z nosem w książce i jedynie od czasu do czasu przypominali sobie o konieczności interpretacji odczytywanego tekstu. Flecista, który towarzyszył Rominie Basso w pierwszej arii miał kłopoty z wydobywaniem dźwięku z instrumentu (na oboju zagrał już znacznie lepiej). Solista w koncercie wiolonczelowym został chyba siłą wyrwany z grupy basso continuo i cały czas grał, jak gdyby ciągle siedział z boku sceny wśród kolegów – z nosem w książce. O koncercie lutniowym to już pani Kierowniczka napisała. Ja po jego zakończeniu byłem strasznie zmęczony nasłuchiwaniem i wyłapywaniem spośród chrząknięć, kaszlnięć i innych takich, dźwięków cichutkiego instrumentu szarpanego zagłuszanego czasem jeszcze przez kolegów z grupy smyczkowej. (Dodatkowo, siedząca za mną pani namiętnie miętosiła skórzaną torebkę, skutecznie zagłuszając lutnistę).
A Romina Basso? Rzeczywiście, przyznaję – barwę głosu ma wspaniałą. Tylko czasami odlatywała wstawiając dziwne ozdobniki i nie zawsze udawało jej się z gracją wylądować (nie tylko w słowiku). Gestykulacja i zachowanie na scenie lekko drażniące – w arii z fletem długo śpiewała do kolegi grającego na flecie, chcąc w ten sposób zapewne podkreślić dialog z instrumentem. Tyle tylko, że w flecista stał z nieco boku sceny i tym sposobem głos artystki również był skierowany w bok…
Ogólne moje wrażenie: rozczarowanie – duże. Nastawiałem się na wspaniały koncert a byłem swiadkiem, jak sądzę, chałtury. Tego wieczoru w Filharmonii Narodowej Vivaldi brzmiał smutno i żałobnie.
Dzień dobry. Nie, Bogumile, wrażenia chałtury to na mnie nie zrobiło, smutno i żałobnie też dla mnie nie brzmiało, ale faktycznie to sala średnio nadająca się do tego typu muzyki. Zwłaszcza na balkonie, jeśli siedzi się dalej. Ja tym razem też – nietypowo – siedziałam na balkonie (zwykle siedzę na miejscach prasowych, parter XII lub XIII rząd), ale w I rzędzie. Rzeczywiście z balkonu ciszej słychać, a kaszle z widowni i mnie złościły – czy ludzie naprawdę nie umieją się postarać, żeby hałas był jak najmniejszy? Mnie akurat nie przeszkadza, że muzycy grają z nut, jeśli grają dobrze – po prostu nie przyglądam się. Flecista z boku sceny (w arii) chciał pewnie podkreślić, że nie jest solistą – a traverso z natury brzmi bardzo cicho, niestety, więc może faktycznie nie było to najlepszy pomysł.
Tak się przy okazji zastanawiam – czy artyści zgadzając się na danie koncertu wiedzą w jak dużej sali przyjdzie im grać? Może po przyjeździe sami byli niemiło zaskoczeni jej rozmiarem. To by po części chociaż tłumaczyło, dlaczego tak wielu skrzypków towarzyszyło lutni w koncercie. Być może chcieli, żeby chociaż skrzypce było jako tako słychać…
A jeśli chodzi o granie z nut – mi to również nie przeszkadza, ale pod warunkiem, że nuty służą tylko jako przypomnienie. Niestety w przypadku wczorajszego koncertu było to po prostu czytanie tekstu – bez większej dozy interpretacji. A to daje się odczuć nawet bez patrzenia na solistę. 🙁
Możliwe 😉
A do byka: właśnie ostatnio wymieniona Venice Baroque Orchestra z Giuliano Carminiolą wydało płytę z włoskimi koncertami barokowymi autorstwa właśnie mało znanych twórców (Domenico dall’Oglio, Michele Stratico, Pietro Nardini, Antonio Lolli). Bardzo przyzwoita płytka. (Dla zmyłki zresztą, żeby było śmieszniej, ma tytuł Concerto italiano pisany dużymi literami; może ktoś na pierwszy rzut oka pomyśleć, że to zespół Rinalda Alessandriniego 😉 )
A o tym Schubercie nic takiego nie słyszałam 😯
Pierwsze słowo powyższego komentarza odnosi się oczywiście do 10:18 🙂
Ja myślę raczej, że byk dobrze wie co można dostać na płytach i dlatego narzeka. Chodzi o praktykę koncertową w naszym pięknym kraju. Jak znana orkiestra i filharmonia, to musi być Vivaldi, bo ludzie nie przyjdą. Pozostając przy literce V – jest Valentini, Veracini, Venturini, Visconti, Vinci i Vitali, a nawet Viviani. Kto na takie coś przyjdzie? Może gdyby pani Derecka objęła patronat i urządziła bufet…
Poza tym zgadzam się z Bogumiłem, że takie granie w dużych salach nie ma sensu. A że w małych się u nas nie opłaci, więc będzie źle albo wcale.
Przeczytałem właśnie fantastyczny – i jaki odpowiedni w świątecznym wydaniu Polityki – artykuł o cioci Jadzi. Ale ścisnęło mnie w gardle wymienienie na poczesnym miejscu wśród najważniejszych wydarzeń muzycznych 2009 roku powrotu Dominika Połońskiego. To wspaniałe.
Tak, uważam, że to było wydarzenie, które należało na tej liście umieścić. Zwłaszcza, że Dominik dokonał czegoś absolutnie wyjątkowego, a utwór Olgi Hans, który wykonał, był pierwszym takim w historii.
A propos, Dominik pojutrze gra ten utwór w Kielcach:
http://filharmonia.kielce.com.pl/afisz/afisz_grudzien_09.jpg
a 8 stycznia w Filharmonii Krakowskiej.
Wśród najważniejszych wydarzeń muzycznych dodałabym jeszcze pięknie rozwijające się kariery polskich śpiewaków: Kwietnia, Beczały, Kurzak i Dobbera ( Ewa Podleś dorobiła się już statusu obiektu kultu i niech tak zostanie). Przynajmniej pierwsi dwaj są artystami, do których dostosowuje się repertuar, a to już świadczy o bardzo wysokiej pozycji . Myślę też, że Artur Ruciński ma szansę dołączyć do wymienionych. Ciocię Jadzię pamiętam ze swego muzycznego dziecięctwa – skarb!
Urszulo, ja się absolutnie zgadzam, że kariery polskich śpiewaków to wspaniała sprawa. Moim zadaniem było ograniczenie się do tego, co w tym roku działo się w Polsce. A co do Artura Rucińskiego, też mam taką nadzieję. Świetna jest jego nowa płyta.
Teraz wyznam rzecz może zaskakującą: nie chodziłam nigdy na koncerty Cioci Jadzi! Jakoś już od razu wskoczyłam w dorosłe życie koncertowe i to nie było dziwne, bo z muzyką żyłam od zawsze: w domu ciągle chodziło albo radio, albo – bardzo wcześnie – magnetofon (pamiętam dużego szpulowego enerdowskiego Szmaragda), albo siostra grała na pianinie. Nie miałam wyjścia 😉
Ale robotę doceniam bardzo. Już sam sposób, jak różni dawni bywalcy tych koncertów wypowiadają się o nich, jest krzepiący. Można!
O słuchaniu muzyki, w „Dwutygodniku”: http://www.dwutygodnik.com/artykul/678
O, to jeszcze ktoś zajrzał 😉
Bardzo ciekawe. Wychodzi z tego w największym skrócie, że muzyka służy do oderwania się od reszty świata…
Jeżeli dzisiaj późnym mroźnym wieczorem ktoś dostrzegł człowieka biegnącego w gaciach na bosaka z lekkim obłędem w oczach, na przemian śmiejącego się i prawie płaczącego, machającego rękami, skaczącego na latarnie, rozdającego resztki pieniędzy, wchodzącego nieomal pod samochody, by w chwilę po tym ścigać się z nimi na zielonym świetle – to tym obłąkańcem mógłbym być ja, Jerzy. Jeżeli do takich zdarzeń nie doszło – to cudem tylko, którego ja, Jerzy, wytłumaczyć nie potrafię. Wszystko, co napisałem i napiszę, niechaj będzie mi wybaczone, odpuszczone, bo pisze to człowiek w stanie gorączki. Wysokiej gorączki. Palącej, wściekłej. Niewyobrażalnej.
Bardzo ich i tego chciałem posłuchać. Nie dostałem zrazu biletu. Ale naprawdę bardzo chciałem. Chcieć to móc. Zdobyłem od starszej pani (nie to, żeby w ciemnej uliczce, dyskretnie, z angielską elegancją Jakuba, no gdzież tam – wręcz przeciwnie: w samej kasie, w blasku świateł i przy dopingu innych bardzo chcących). Ów czyn tej starszej pani niechaj będzie po dzień Sądu Ostatecznego błogosławiony – bo ona wybrała przyjęcie. Mam nadzieję że się udało. W każdym razie zapłaciłem, wyuśmiechałem starszą panią (w międzyczasie inna próbowała zdobyć coś dla mnie, oferując w zastępstwie bilet do Opery) i kurzgalopkiem wbiegłem do foyer Musikverein, by przypadkiem nie zgubić biletu (a potrafię to po mistrzowsku).
Po pierwszym akordzie i wejściu kontrabasów po plecach przeszły mi ciarki, gdy usłyszałem zaraz po tym tremolo, wystąpiły pierwsze poty. Po wejściu drewna słupek ruszył… I szedł w górę, szedł, a ja schodziłem, schodziłem.
Gdy dobiegło końca potężne Allegro maestoso, po którym nastąpiła kilkuminutowa przerwa – moja biedna głowa była już całkowicie rozpalona i tylko nadludzki wysiłek mej woli powstrzymał mnie od mordu na regularnie pochrząkującym sąsiedzie.
W tej chwili więcej nie mogę, nie potrafię napisać. Wszystko, co słyszałem i widziałem, przerosło mnie.
Po skończeniu całej II Symfonii G. Mahlera oszalałem, ja, sala – dawno nie byłem świadkiem eksplozji takiego entuzjazmu. A grała Concertgebouworchester pod dyrekcją Marissa Jansonsa.
Uczestniczyłem w genialnym wykonaniu dzieła. I nie mam co do tego najmniejszej wątpliwości. Rzadko używam sformułowania „genialny” – w tym przypadku nawet przez chwilę się nie zawahałem. Jak ochłonę, dodam jeszcze parę słów. Podtytuł tej symfoni brzmi: „Zmartwychwstanie”. Jest coś na rzeczy.
Es war, es ist, es wird. Es? Nein! Janson i amsterdamczycy wraz z fenomenalnym chórem Wiener Singverein i solistkami: Bernardą Fink i Ricardą Merbeth.
Muszę chyba prowadzić na swój sposób cnotliwe życie, skoro los tak mnie nagradza.
Ojej, ojej, 60jerzy, a jak zdrówko? Trochę za zimno na same gacie i bosaka… 😆
Dokonałam małego szlifu redakcyjnego powyższego poematu pisanego w gorączce 😉
Pani Doroto,
ja nie żartuję – ja się jeszcze z wrażenia telepię. A że gardziołko ździebko zainfekowane, to drobiazg. Ale nikomu najmniejszym rzężeniem nie zakłóciłem odbioru. Boże, co tam się działo…
Dziękuję za całokształt szlifierski. Teraz to już w ogóle jestem jak kryształ. Rżnięty 🙂
Ja wiem, ja wiem, że to przeżycia i odczucia gwałtowne i głębokie… 🙂
To dobranoc, bo strona mi się ładuje przez kilka minut 🙁
Zaglądać to ja zaglądam, tylko odezwać się nie śmiem, bo cały dzień taki merytoryczny… 😉
No, a co ja biedny mam zrobić, jak ten blog z natury jest merytoryczny? 😯
Dobranoc, tylko jak tu zasnąć. I do tego klienty dopadły człeka na emigracji.
Dorotko, dzisiaj już 5 osób uraczyłam impresjami z wczorajszego koncertu 🙂 A co się będzie działo, gdy naprawdę zacznę chodzić 🙂
Dziękuję za zaproszenie! Teraz pracowicie próbuję zapoznać się z bardzo skomplikowanym systemem abonamentów 🙂
Pani Kierowniczko, toż ja do merytoryzmu z szaconkiem, bo się może skończyć źle. Najwyżej za nogawkę czasem szarpnę, ale niegroźnie. 😉
Nie, bez żartów (o ile ktoś jest mi w stanie w to uwierzyć). Ja merytoryzm na tym blogu szalenie podziwiam i zdaję sobie sprawę z tego, że kroku nie mogę dotrzymać, choćbym najszybciej biegł. Dlatego właśnie, kiedy widzę przypływy merytoryzmu, zachowuję przepełniony zachwytem dystans. Ale czasem i stary merytoryzm przyśnie, to ja wtedy myk, myk… 😆
Aha, przy okazji – sowie pozdrowienie dla Allli! 🙂
Pobutka, z westchnieniem finansowym przed Świętami…
Ale, że popadnę niemal w merytoryzm — co złego jest, że w programie Vivaldi? I skąd to podkreślenie, że u nas? Vivaldi jest popularny i lubiany — dużo zyskał na popularyzacji HIPu. I nie dotyczy to samej Polski — przy wszystkich próbach przypomnienia innych kompozytorów, także na płytach Vivaldi jest górą*. I prawie za każdym razem, gdy mam kontakt z dziełami konkurentów z epoki, dochodzę do wniosku, że chyba jednak słusznie… (A piszę to, mimo iż jestem pod wpływem opinii Charlesa Rosena, który jednym tchem wymienia obok siebie Bacha, Handla i Alessandro Scarlattiego…)
—
*) No dobrze, Correllego tu nie liczę. Ale z drugiej strony, chyba nie zachowało się nic Correllego na głos i orkiestrę?
PAK,
ja tam wolę tego Scarlattiego niż Vivaldiego. Z epoki jest jeszcze Buxtehude, który tez mi bardziej pasuje. A i Biber. Vivaldiego generalnie słabo trawię – wałkuje w kółko to samo 😉
Brrr… Kod mi zeżarł wpis. Nie ma jakiegoś KitKoda dla kodów? Albo kodziego whiskas?
Hoko,
1) Grała Wenecka Orkiestra Barokowa 🙂 To chyba naturalne, że preferuje ona związanego z Wenecją Vivaldiego, a nie Locatellego, Correllego, Scarlattiego, Vinciego, o Biberze, Buxtehudem, czy Rameau nie wspominając. Może Albinoni (ale czy napisał coś wybitnego?), czy Caldara (tu zastrzeżeń nie wnoszę 😉 ) by również pasowali. Ale obowiązkowi nie są.
2) Ejże! Wiem, że Strawiński tak powiedział, sam bezmyślnie kiedyś powtarzałem 🙂 Tyle, że to nie tak — bo Vivaldi miał pomysły kapitalne. Że ich nie rozwija kapitalnie, tylko schematycznie — jak zarzuca np. Charles Rosen preferujący Scarlattiego (ale już nie Albinoniego…)? Zanim w schematyzm popadnie niejedno z siebie da.
3) Padł zarzut, że Vivaldi i Vivaldi… A przecież wystarczy zerknąć do listy nowości płytowych by zobaczyć, że tak to jest — Bach, Handel, Vivaldi (mniej więcej w tej kolejności względem liczby nowości), jeszcze Buxtehude, Rameau dość popularni, cała reszta bywa — Locatelli, Lotti, Caldara, Steffani, Scarlatti, Uccelini, Albinoni, Correlli, itd, itp., trafiają się, ale rzadziej. (Tylko mniej znane nazwiska, czy też mniej lubieni przez publiczność? Obstawiam jednak to drugie…) Gdy będziemy mieli (ad calendas graecas?) więcej koncertów z muzyką barokową, to i oni się częściej trafią.
4) Zerkam na niedzielny koncert ŚOK: Vivaldi (owszem), ale obok Gaetano Maria Schiassi i Giuseppe Sammartini. Co prawda do tego jakaś wiązanka bożonarodzeniowa… W każdym razie tak źle, by był sam Vivaldi nie ma 😉
Jeszcz oprócz KitKada to ja chętnie poproszę o korektor do własnych komentarzy 🙁
Nick/ksywka/przydomek Vivaldiego byl „il prete rosso”. Ile razy mozna sluchac por roku? Wiele – ale nie mozna zapominac o reszcie op. 8 – tez swietnej.
Pietrek
I ja mogę tak jak Bobik siedzieć cicho i tylko czytać wypowiedzi Uczestników. W dyskusji, niestety, nie mogę brać udzialu 🙁 . Czekam , żeby móc się wtrącić, ale to nigdy nie będzie na temat 😉
I wszystko w temacie…
Ojejku… to co ja mam w tej chwili zrobić? Wymyślić jakiś temat niemerytoryczny (jaki?), czy pociągnąć dyskusję, która się właśnie zaczęła nawiązywać?
Zacznę od tego drugiego, bo też mam trochę wyrzuty sumienia, że poszłam na łatwiznę (późno było, spać już mi się chciało, a jam nie sowa jednak 😉 ) z tym Vivaldim, wtrącając parę słów o głupiej książczynie, a nie wspominając o jego muzyce. Bo jest w niej coś szczególnego i to nie tak, że ciekawe pomysły „kręcił w kółko”, tylko właśnie to kręcenie w kółko jest równie istotne dla Vivaldiego jak „niebiańskie dłużyzny” dla Schuberta. To jest po prostu inny rodzaj rozwijania muzyki, inny sposób operowania materiałem, który bierze się do kompozytorskiej łapy. I materiał czasem wcale nie taki ciekawy i wyrazisty, bywa to faktycznie np. jeden pasaż w kółko. I w kółko, i w kółko, i transowo 😉 Tu dla mnie też jakaś tajemnica siedzi.
No i też mi się wydaje, że ci inni zapomniani są niedocenieni, i wcale aż tak się od Vivaldiego nie różnią. Na omawianym we wpisie koncercie arię Giacomellego o słowiczku właściwie można byłoby przypisać Vivaldiemu – też stosował technikę „w kółko”. Przez pewien czas była taka maniera po prostu. A nie wykonywało się jego opery, bo była napisana dla Farinellego i w związku z tym piekielnie trudna, a nie dlatego, że była zła…
PAK,
ale ja nie wypowiadałem się ani w kontekście grającej orkiestry, ani w kontekście nowości płytowych, tylko tak ogólnie. I to, że w kółko to jedno, a drugie, że wszystko to jakby na pokaz, po wierzchu na wysoki połysk – na dłuższą metę rzecz cokolwiek nużąca.
Co powiedział Strawiński, to ja nie wiem, bo słucham go jeszcze rzadziej niż Vivaldiego – nawet do kotleta mi nie pasuje 🙂
Strawiński, drogi Hoku, na pewno do kotleta nie pasuje.
Strawiński to Strawiński i kropka! Kiedyś spróbuję opowiedzieć, dlaczego go tak wielbię.
A mnie Vivaldi np. w wykonaniu Biondiego nie nudzi ani przez sekundę. I nie mam tu wrażenia wysokiego połysku, tylko wyrazistości emocji i afirmacji ludzkiego głosu. W moim odczuciu tylko Haendel mu dorównał, ba prześcignął go w przyrządzaniu tej emocjonalno-wokalnej mieszanki. No i rozglądam się, gdzie w Polsce ten nadmiar Vivaldiego w świetnych wykonaniach. Niestety nie widzę, a chciałabym 😉
Jest nadmiar Vivaldiego w marnych wykonaniach 🙁
Zawsze jak jest Poniedziałek Wielkanocny na Misteriach Paschaliach, to najpierw się krzywię: e, znowu Vivaldi, bo co roku jest. No, a potem… W tym roku Sonia Prina to było mistrzostwo świata 😉
Jak dla mnie Antonini ma wirtuozerię za bardzo na wierzchu, dlatego wolę Biondiego. Ale żeby tak na co dzień móc mieć takie dylematy: Biondi czy Antonini i inni na podobnym poziomie. Ja bym się nie pogniewała 😉
Pani Kierowniczko, jest dobrze, proszę nie wymyślać, tylko pisać 😉
A marne wykonania mogą bardzo skrzywdzić i samą muzykę i słuchaczy. Ja tak miałam z Haydnem. Wydawał mi się nudny, dopóki nie usłyszałam go w wykonaniu Marca Minkowskiego i Les Musiciens du Louvre… Moja koleżanka ma traumę haydnowską – nauczycielka muzyki katowała jej klasę nudnymi wykonaniami w dużych ilościach. Wiele lat minęło i trzeba było Minkowskiego (też była na tym koncercie), by obraz Haydna-nudziarza zaczął pękać…
Mam nadzieję, że 60jerzy nam się nie rozkaszle w piątek w Krakowie… 😉
W kiepskich wykonaniach? A co powiedzą Pani Kierowniczka i Hoko na ego Vivaldiego? Bo nie wiem, co sądzić…
PS.
Ale fakt — Vivaldi i Vivaldi. Do tego Bach. Reszty nie działem 🙁
Nadmiar Vivaldiego w marnych wykonaniach mamy wszędzie, nie tylko w Polsce. Nawet jeśli pewnego genialnego skrzypka z Krakowa spolszczyć do końca 😉
A mi chodziło nie o to, żeby Vivaldiego grać mniej albo wcale, tylko żeby jakoś do tzw. powszechnej świadomości docierała inna muzyka z tej samej epoki. Mam serdecznie dosyć dyskusji jaki to wielki był Mozart czy Bach, gdzie dyskutanci znają po trzy utwory ww. i nie wiedzą dokładnie nic o kontekście, jakby przed, po i w trakcie nic się nie działo. To jest właśnie świadomość Strawińskiego w sprawie Vivaldiego i stąd się biorą takie błyskotliwe bon moty.
Oczywiście nie mam na myśli tutejszego szanownego towarzystwa. 😉
I do mojego marnego końca będę twierdził, że na strunach z flaków nie należy grać w filharmoniach. 😈
Na strunach z flaków dobrze się gra na salonach 😉
A koleżanka Beaty pewnie miała to, co foma z Beciem 😉 Ja do Haydna mam uczucia mieszane – Stworzenie świata mnie niestety nadal nudzi 🙁 A symfonie czy sonaty fortepianowe ogromnie lubię…
Haydn to są kwartety. I Mozart są kwartety. I Beethoven są kwartety. I Bach… no… Bach są fugi. A Vivaldi co są? Aby pitu pitu i hop hop… 🙄
Vivaldi to są cztery pory roku, czyli kwartet…
I każdy się zachwyca, nawet jak nie zachwyca. A że masówka, to inna sprawa. Z drugiej strony ile dzięki temu jest repertuaru koncertowego na gitarę czy inne rzadziej wykorzystywane instrumenty.
„Pory roku” są i w kwartecie wykonywane, ale nie brzmi to jakoś nadzwyczajnie.
piesni schuberta(teksty heine´go) byly w okresie wiosny ludow(1848) niezwykle popularne wsrod rewolucyjnie nastawionych austryjakow i niemcow;
po upadku powstan, w czasie reakcji, czyli policyjnych represji, wystarczala partytura „zimowych piesni” aby zostac aresztowanym…
p.s.
prosze mnie zle nie zrozumiec:
vivaldiego nawet lubie, ale jak wspomnial @wielki wodz,
troche mi go za duzo, a czesto i kiepsko
Hej, Dywaniku! 🙂
Muszę granie w duszy odsunąć trochę na bok, bo rzeczywistość zaczęła skrzeczeć i domaga się uwagi.
Nad wzlotami duszy przyziemne pierogi biorą górę.
Na spotkaniu chanukowym byłam, szóstą świecę zapalilim, psalmów wysłuchaliśmy, wspólnie pieśń zaśpiewaliśmy.
Tłum był taki, że gość na gościu siedział, atmosfera wspaniała, potrawy także.
Chały niebywałe. Przyjemnie i pożytecznie czas spędziłam.
To nagadawszy, pędzę do obowiązków.
Uff! 😀
Chały niebywałe. 😆
Ciekawe, czy byłaby to dobra reklama piekarni.
Albo księgarni. 😀
Albo koncertu: Jedna z największych chał w historii muzyki! Najgorsi śpiewacy w Europie! Zdezelowane instrumenty! Fatalna akustyka! 😆
Tylko u nas! Najprzeraźliwsze rzępolenie Vivaldiego w każdej porze roku!
Przyjdź i przekonaj się sam!
I zaraz sprzedaż biletów wzrasta… 😆
Orkiestra kameralna „Piąta pora roku” zaprasza na koncert „Najczarniejszy koszmar melomana”
Z nut nie gramy, bo nie znamy
Nie stroimy, bo nie słyszymy
Dyrygenta nie widzimy
Dla ciebie dziś zagramy
Wyjść nie zamykamy
Przyjdź i wyjdź, pomidorem* rzuć
Nie ważne co słychać, ważne co czuć
*Pomidory gratis
Chały koszerne, wypiekane co tydzień przez młodych ludzi w szkole. 😀
Niebywale smaczne, niebywale puszyste, niebywale szybko zniknęły.
Mniam!
Mniam, też jadałam kiedyś te ze szkoły 😉
Orkiestra „Piąta pora roku” w akcji. Zaczyna się tak sobie, a od 1’10” jest jazda bez trzymanki.
http://www.youtube.com/watch?v=fUDaZ1cjigo&feature=related
Ja jeszcze chce nawiązać do Juliusz Cezara:
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/84544.html
O to recenzja z G. Wyborczej. co tu duzo mówić – Kula w płot !
Ave p.Kierowniczka!!! co jak mało kto zna się!!!!!
A czy Nireno to był prawie Papageno ? 😀
pozdrawiam
Byku:
Może dlatego, że raczej szukam Vivaldiego dobrze wykonanego, wcale mi jego obfitość nie przeszkadza? (Choć wczoraj słuchałem Alessandro Scarlattiego i Bacha, a dzisiaj Mozarta… Więc tym bardziej nie przeszkadza :D)
Tyle, że zacząłem szukać Vivaldiego obok mnie i jestem zanipokojony. Filiżanka z Sonatą obojową c-moll już była. A teraz widzę zapowiedź miejskiego domu kultury: „Z cyklu Violin Di dla dzieci — Antonio Vivaldi i Święty Mikołaj”.
W tej recenzji zalinkowanej przez Lolo najbardziej uderzyła mnie pochwała basenu. Że w operze bez basenu ani rusz to wiemy nie od dziś 😆
No właśnie, autorce pewnie klozetów zabrakło 😉
A Nireno rzeczywiście był trochę jak Papageno (choć inny głos) – o ile pamiętam, to w Warszawskiej Operze Kameralnej Papageno miał podobną fryzurkę 😉
Bardziej normalne recenzje też tam są, ta na przykład
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/84482.html
z dziwnie bliskim mi wnioskiem ogólnym:
Tymczasem do oper Haendla nie da się ułożyć obsady z teatralnych działaczy związkowych, trzeba znaleźć wyspecjalizowanych śpiewaków oraz muzyków, głównie poza Polską. I z tego właśnie powodu unikamy Haendla.
co do basenu, to przypomniala mi sie inscenizacja „dido i eneasz” purcella w rezyserii saszy walz w operze berlinskiej bodajze przed dwoma laty(?);
otoz pierwszy akt to bylo nic innego jak potezne akwarium w ktorym solisci plywali w te i we wte; trzeba przyznac, ze robilo to wrazenie…
„pierwszy akt to bylo nic innego jak potezne akwarium w ktorym solisci plywali w te i we wte; trzeba przyznac, ze robilo to wrazenie…”
a czy śpiewali ? :D:D
w przerwach, w przerwach,he,he…
Ale pod wodą jeszcze nie było, prawda? Jak ktoś wystawi dowolną operę, z solistami w pełnym akwalungu, z aparatami tlenowymi w ustach, to czas się będzie zbierać na tamten świat, bo to będzie znaczyło, że już nas nic nowego nie czeka.
Słuchajcie, słuchajcie, bo dobre wieści i radość wielka! Pan Piotr Kamiński dostał Złoty Mikrofon za „erudycję, gust estetyczny oraz wzbogacenie wrażliwości na misterium teatru operowego” Panie Piotrze Złotousty Serdeczne gratulacje! 😀
Jeszcze link: http://www.polskieradio.pl/dwojka/polecamy/artykul127137_zloty_mikrofon_dla_piotra_kaminskiego.html
O, brawo, brawo dla Pana Piotra! Wszyscy się strasznie cieszymy. A ja się cieszę dodatkowo (prywatnie i z odcieniem Schadenfreude) z tego, że Złoty Mikrofon otrzymała też „Pućka” Szabłowska, która całkiem nie tak dawno usłyszała od jednego takiego, że jest złogiem gomułkowskim i że on „wokół widzi same stare kobiety”.
Poszedł na drzewo, szczęśliwie 😈
Wielki Wódz @17:07 – popieram w stu procentach 😆
Wieści operowe z Poznania: odcinek 1
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36000,7372478,Nauka_w_swietle_opery.html
odcinek 2
http://poznan.gazeta.pl/poznan/1,36001,7377968,Stary_repertuar_opery_jeszcze_sie_przyda__Do_czego_.html
Panie Piotrze drogi! naj, najserdeczniejsze gratulacje za złoto!
A ja dziś wlaśnie posiłkowałam się Pana kompendium operowym w celu przybliżenia nieletniemu dziecięciu treści opery Platea. Bardzo dziekuję – to przymusowa edukacja przed paryskim spektaklem 21.12, na który mknę z rodziną, ogarnięta szałem zapoczątkowanym tu przez 60jerzego..;) serdeczności.
Zazdrościmy… 😀
Opłakany stan konta pominę milczeniem.. wszystko przez płomienne recki Jerzego! Czyli i troche przez PK 😉
Mapapo, widzę, że pracujesz nad wydłużeniem listy „winnych” 😉 Mam dla Ciebie kolejne kandydatury do rozważenia (w kolejności alfabetycznej): Paul Agnew, Mireille Delunsch, Marc Minkowski, Laurent Pelly 🙂
No to jak lecimy alfabetem to i Rameau. on tez jest winny!
Milego odbioru jutro w Krakowie!
O rzeczywiście, jak mogłam zapomnieć! Rameau – człowiek, który drenuje portfele 😉
W sprawie Krakowa: dzięki, bardzo na to liczę 🙂
Drogie Panie – serdecznie dziękuję za gratulacje. Bardzo mnie to ucieszyło.
Ale czy Mapap jest pewien, że streszczanie akurat TEJ opery nieletniemu dziecięciu nie podpada pod jakiś paragraf? W sensie – że z żabą? Kum-kum?
Całusy
P
Staralam się przybliżac akcję dość oględnie i mamilam raczej dziecię opowiastkami o sztucznych ogniach, Junonie z dubeltowką, nimfie błotnej i żabkach, bez dosłownosci.. Ale paragraf zawsze sie znajdzie 🙂 Quoi,quoi…
O, jak miło, Laureat się pojawił 😀
A jutro Krakówek! Ciekawe, jaka będzie jazda doń. No i czy 60jerzy: 1. się wyrobi, 2. nie będzie kichał 😉
Moja jazda doń będzie z pewnością długa, a jeśli śnieg i okoliczności przyrody zamieszają to dłuższa 🙂 A zawijam tam gdzie ostatnio. JoSe też się wybiera na przedstawienie 🙂
O! Miło. To będzie zlocik. A ja tym razem (z siostrzenicą) w innym lokum, bliższym Teatru Słowackiego, które wydało mi się bardzo interesujące, a przy tym niedrogie, dużo tańsze niż Jordan. Zobaczymy, jak się sprawdzi 😉
Obolały po powrocie z Wiednia pozwolę sobie dołączyć do gratulacji dla p. Piotra. Co tu komentować – tylko cieszyć się należy. I przy okazji szlochnąć na okoliczność znikającej w sobotę wersji polskiej RFI. Panie Piotrze, ja wiem, że ostatnio jakby mniej tam było Pana – ale jest jednak różnica między mniej a w ogóle. Poza TP i Dwójką gdzie mamy szukać Pana teraz? No gdzie?
Dziękuję w każdym razie za wszystkie Pana teksty w RFI – co tu komentować. Tylko żałować należy, że na naszych oczach coś coś cennego i ważnego – z przeproszenie i bez – uwalono.
To już? 😥
To ja też się ucieszę z powodu nagrody dla pana Piotra i uronię łezkę nad RFI 😆 😥
Ech, całkiem jak w życiu. Radość i smutek, uśmiech i łzy… Aż trudno uwierzyć, że się jest w wirtualu. 😉
A „Teatrzyk Pana Piotra” już w najbliższą niedzielę w Dwójce o 23. I tego się trzymam! No i chciałoby się słuchać tej audycji częściej – chociaż co dwa tygodnie.
To i ja się ucieszę z nagrody Pana Piotra. 😀
A dlaczego RFI po polsku przestaje działać?
Bo zabrali im pieniędze, po prostu.
Szacun panu Piotrowi przy okazji 8)
Wielki Wodzu – dzięk za szacun!
Pani Kierowniczko – ja cały czas jestem, tylko się nie rzucam w oczy (no i z czego to, Koteczku, jakby spytał Kisiel)?
Dwudziestoletnie dzieje powolnego upadku tej redakcji kiedyś się opowie, bo jest co, ale na razie obowiązuje nas tzw. „obowiązek powściągliwości”, czyli, po polsku, dziób na kłódkę.
Mnie akurat mniej nie było, czy raczej wszystkiego było po trochu coraz mniej, na tle stopniowej redukcji budżetu.
Od jutra istniejemy już tylko na internecie, aż do ostatniego zwolnionego, który gasi światło.
Wsio pływiot, jak powiedział sławny radziecki uczony Pantariejew.
Kum-kum.
P