Savall się rozpędził
Wciąż zimno. Co robić w taką pogodę, kiedy ma się nagle trochę czasu i nigdzie nie musi się wychodzić? Najlepiej udać się w wirtualną egzotyczną podróż. Można i muzyczną. Jordi Savall co i rusz nas w takowe zabiera. Skorzystałam więc z okazji i przesłuchałam w końcu najnowsze rzeczy, które do mnie dotarły.
Trudno doprawdy za tym Jordim nadążyć – wciąż coś nowego wydaje. Teraz też, ledwie pokazał się na naszym rynku Istanbul, już mamy kolejną pozycję z serii albumów-ksiąg, a tym razem księga jest rekordowa: w twardej oprawie mieści się ponad 560 stron i trzy płyty! Nie to, żeby aż tyle było tam treści, choć jest kilka ciekawych esejów historycznych (no i oczywiście teksty utworów muzycznych); objętość jest taka dzięki temu, że całość została pomieszczona w siedmiu językach: francuskim, angielskim, okcytańskim, hiszpańskim, katalońskim, niemieckim i włoskim.
Najpierw jednak może parę słów o wcześniejszej płycie („tylko” jedna CD). Tu Savall znów zaprosił muzyków z Orientu – Turków i Ormian, Arabów i Izraelczyka (Yair Dalal na ud). No i wiele rzeczy przypomina Jerozolimę, zwłaszcza, że są tu i rzeczy sefardyjskie. Jakościowo pięknie się różnią utwory symbolizujące społeczność ormiańską, w których dominuje miękkie i przesmutne brzmienie duduka. Większość jednak zawartości płyty pochodzi ze zbioru Księga Nauki i Muzyki (wyd. w 1710 r.) Dimitrie Cantemira, mołdawskiego księcia, który przez wiele lat mieszkał w Stambule i zbierał turecką muzykę tradycyjną. Savall wykorzystał już niektóre z tych utworów w albumie Orient Occident, ale tutaj są one na pierwszym planie. W sumie słucha się tego przyjemnie.
Nowy zaś album-księga to Le Royaume oublié, poświęcony tragicznym dziejom Okcytanii i katarów. Sprawa szlachetna – oddanie hołdu pamięci wymordowanych wyznawców swoistego połączenia chrześcijaństwa i manicheizmu, wrogich klerowi i Kościołowi (i to było oczywiście największą zbrodnią). Ogólnie trochę przeraża, gdy sobie wyobrazić życie według katarskiej wizji świata, która uznawała, że świat jest z natury zły, że złe są kontakty fizyczne ludzi i zwierząt, że ludzie powinni być ubodzy itp. Upraszczam bardzo, ale był to jednak światopogląd fanatyczny, który zderzył się z innym fanatyzmem – i ten mocniejszy musiał zwyciężyć. Pozostała piękna legenda i wspaniała twórczość trubadurów. Na tych dziełach w największym stopniu oparł swoją kompilację Savall (dominuje Guilhem de Tudela, autor pierwszej części poematu Chanson de la Croisade Albigeoise). Tu już egzotycznego Orientu jest dużo mniej: na początku improwizacja na motywach bułgarskich (istnieje teoria, że ruch katarów wywiódł się z ruchu bułgarskich bogomilców), potem pojedyncze utwory znów sefardyjskie (tu na pewien czas schronili się Żydzi hiszpańscy, póki ich i stąd nie wygoniono) i drobny akcent arabski – Okcytania była przez pewien czas „lustrzanym odbiciem Al-Andalous” (jak pisze Savall). Na końcu zaś w związku z ostatnimi katarami w Konstantynopolu wracamy do muzyki tureckiej.
Trzy albumy to może trochę za dużo, bo już w pewnym momencie wydaje się nam to wszystko nużące. No i w charakterystycznej savallowskiej manierze, która ma wielu zwolenników, ale i przeciwników. Jednak wielu daje się zaczarować takiej muzyce i to przede wszystkim dla nich są te płyty. Różne są tam zabiegi, które są dla mnie dość zabawne: z jednego zresztą Savall tłumaczy się we wstępie, że jeśli któryś z tekstów trubadurów zachował się bez melodii, podkładali ją pod inne, co ponoć było stosowaną praktyką; tak więc utwór określony na płycie A per pauc de chantar Peire Vidala śpiewane jest na powszechnie znaną melodię Can vei la lauzeta mover Bernarta de Ventadorna (co zresztą nie jest zaznaczone), utwór instrumentalny Fanfare de Croisade to estampie pt. Seigneur sachiez Thibauta de Champagne (tematycznie się to przynajmniej zgadza, bo to pieśń na krucjatę). Nie bardzo rozumiem też, dlaczego pod hasłem „rada Reims skazuje heretyków” jest grana cudowna Reis glorios Girauta de Borneilh, która jest przecież miłosną albą. Kiedy indziej swoistym przerywnikiem jest instrumentalna wersja Ave generosa Hildegardy z Bingen; ma to symbolizować palenie heretyków w Bonn, Kolonii i Moguncji, ale doprawdy nie wiem, co Hildegarda może z tym mieć wspólnego. Itd. itp.
Ale w sumie o mrozie dziś udało mi się zapomnieć.
Komentarze
Istnieje w języku polskim książka historyka M. Barbera „Katarzy”, która wydaje się być lepszym źródłem wiedzy niż książka muzyka Savalla lub esej poety Herberta. Do najtragiczniejszych wydarzeń doszło w Beziers, w którym wymordowano całą ludność miasta, w większości katolicką. Tylko kto tego dokonał ? Nie byli to raczej ludzie przejęci religią, lecz, skrzyknięci przez Szymona de Montfort, żołdacy, w tym zwykli bandyci, żądni łupów i krwi. Część ludności Beziers schroniła się w kościele katolickim, w którym agresorzy dokonali rzezi. Czy ludzie religijni mogliby na terenie świątyni katolickiej mordować bezbronne kobiety i dzieci ? Mało prawdopodobne. O tym, że pod Beziers nie padły słowa „Zabijcie ich wszystkich, Bóg rozpozna swoich” można przeczytać w książce Regine Pernoud „Inaczej o średniowieczu”. Podobno jeden ze słynniejszych trubadurów był współorganizatorem wyprawy przeciw Katarom. Informacja o Żydach hiszpańskich, którzy schronili się w Langwedocji, to jakieś nieporozumienie, Żydzi zostali wypędzeni z Hiszpanii dużo później. W XVw. w Hiszpanii żyło podobno 300 tysięcy Żydów. Najbardziej znanym władcą z terenu XIII wiecznej Hiszpanii był tolerancyjny Alfons X Mądry.
p. Kierowniczka laskawa, ze nazwala te zabiegi zabawnymi…
Ale z drugiej strony zainteresowanie w Polsce mlodziezy muzyka sredniowieczna jest godne podziwu. Czy jest to kwestia niszowosci i latwiejszej w pewnym sensie kariery?
Kiedys slyszalem jak to Maurice Abravanel pomogl orkiestrze z Utah Symphony nagrywajac repertuar wspolczesny ktorego nie chcialy nagrywac wielkie orkiestry i tak do pewnego stopnia zaistnieli.
Pobutka.
—
A nad nowym produktem Savalla się zastanawiałem, ale poczeka na lepsze czasy finansowe…
Nie wrogi stosunek do kleru był, z punktu widzenia ówczesnego Kościoła, najgorszą rzeczą u Katarów, ale ich poglądy sprzeczne z chrześcijaństwem (nie tylko z nim, bo z judaizmem również). Religia katarska występowała w dwóch odmianach: umiarkowanej i radykalnej. Umiarkowana była do pogodzenia z chrześcijaństwem, radykalna, która od pewnego czasu zaczęła dominować wśród Katarów z terenów południowej Francji, była nie do pogodzenia. Nie wiem czy trubadur, który później został biskupem, miał coś wspólnego ze zorganizowaniem którejś z wypraw przeciw Katarom, na pewno był wrogiem Katarów.
Jak dla mnie, już „Istambul” był trochę nużący – trzech płyt bym nie zdzierżył 🙂
Dzień dobry. Witam ex. Ja od razu zaznaczyłam, że skrajnie upraszczam, bo chodziło mi w tym momencie o problem: fanatyzm przeciwko fanatyzmowi. Z tym, że katarzy byli przeciw agresji i dlatego musieli przegrać. Z religią jest dużo bardziej skomplikowana sprawa, bo np. katarzy uważali Chrystusa za najdoskonalszego z doskonałych. Dla chrześcijaństwa niemożliwy do zniesienia był manicheizm katarów, dualizm stojący w sprzeczności z monoteizmem. Trubadurzy byli oczywiście po obu stronach, tyle że ci francuscy to truwerzy. Wspomniany przeze mnie Thibaut de Champagne był księciem Szampanii i królem Nawarry, uczestnikiem krucjat przeciwko albigensom – i truwerem.
Z Żydami to też nie takie proste – pojawili się na terenach langwedockich (przybyli z Al Andalous) jeszcze w XII w., czyli na trzy wieki przed „ostatecznym rozwiązaniem”. Byli wśród nich wybitni kabaliści.
Nie mam niestety czasu rozwijać tu tych zagadnień, ale też mam parę książek o katarach na półce. Nie tu jednak miejsce, żeby je streszczać 🙂 A stygmatyzowanie wyłącznie Simona de Montfort jest niesłuszne – do każdej krucjaty przyłączali się zbóje i – używając eufemizmu – niebieskie ptaszki o wyłącznym pragnieniu przygody, zadymy i łupów. Tak, nie ma co się oszukiwać, to były zbójeckie wyprawy, a sztandar Kościoła był im niezbędny jako usprawiedliwienie rzekomo szlachetnego celu. A może niektórzy naprawdę wierzyli, że zbawiają świat przynosząc jedynie słuszną ideologię, jak w tylu późniejszych epokach? Kto to wie.
Hoko – ja też pod koniec już słuchałam tylko z poczucia obowiązku, z nieodpartą myślą: czy to musiało być aż tyle? Smędzą i smędzą 😉 Najgorzej z tymi improwizacjami – znamy to aż za dobrze z koncertów JS. Ostatnio, na tych orientalnych płytach, nauczył się nazywać je z arabska taksim. Nie są przez to dużo lepsze 😆
Dodam jeszcze gwoli ścisłości, że to nie jest „książka muzyka Savalla”. Są tam następujące eseje (poza jego wstępem:
1. Źródła i ekspansja kataryzmów (dr Pilar Jimenez Sanchez z uniwersytetu w Tuluzie),
2. Okcytania: zwierciadło Al Andalous i miejsce schronienia Sefardyjczyków (dr Manuel Forcano z uniwersytetu w Barcelonie),
3. Katarowie w społeczeństwie okcytańskim (XII-XIII w.) (Anne Brenon),
4. Trubadurzy wobec kataryzmu (Francesco Zambon)
5. Krucjata przeciw albigensom (Martin Alvira Cabrer z uniwersytetu w Madrycie),
6. Czas Inkwizycji (XIII-XIV w.) (Anne Brenon),
7. Dekret Ad Exstirpanda papieża Innocentego IV (1252) (prof. David Renaker z umiwersytetu San Francisco),
8. Kiedy Pireneje nie były granicą (Sergi Grau Torras),
9. Pamięć kataryzmu (Antoni Dalmau).
Nie przeczytałam ich jeszcze, zanosi się na pasjonującą lekturę.
Najchętniej „podróżuję” z Le Poeme Harmonique i płytą „Carnets de voyages”: http://www.arkivmusic.com/classical/album.jsp?album_id=145403 Słucham jej b. rzadko, więc nie ma szans, żeby się znudziła. Ma w sobie energię i zwartość. Z Savallem mam od pewnego czasu problem, za bardzo mi się te jego muzyczne narracje „rozłażą” w odbiorze. Dlatego i motywacji brak, żeby się szarpnąć na księgi, które wydaje. Ale wiem, że wiele osób ma inaczej 😉
Savall sprawia mi od dłuższego czasu kłopot. Z jednej strony jestem fanem jego działalności sprzed 20-30 lat i nikt mnie nie przekona, że nie zasłużył się dla sprawy przynajmniej tak, jak Munrow czy Hogwood. Z drugiej strony mamy eksperymenty z coraz wcześniejszą muzyką, przyprawione czymś w rodzaju ideologii. Trochę to idzie inaczej, niż u innych prekursorów, którzy wzięli się ostatnio za romantyzm i robią dobrą robotę, chociaż na moją alergię to za mało (Savall zrobił mały kroczek w tamtym kierunku i czym prędzej wrócił). A jeszcze z trzeciej strony są te denerwujące składanki Alia Vox w coraz wspanialszych okładkach, zmontowane ze skądinąd doskonałych starszych nagrań, sprawiające wrażenie, jakby o wyborze decydował komputer.
Zostawmy pierwszą i trzecią stronę. Co do drugiej, dopóki mistrz eksploatował późny renesans (jeszcze bez ideologii), zastrzeżenia można było zgłaszać do szczegółów nieznanych szerszej publiczności, a całość brzmiała przyjemnie i dawała się słuchać bez zgrzytania zębami. Potem mistrz zszedł w średniowiecze i pół poprzedniego zdania nadal tu pasuje, ale drugie pół już nie – ani to nie brzmi przyjemnie, ani nie daje się słuchać. Wielbiciele wszystkiego z nalepką „Savall” i tak to kupią i będą zachwyceni, ale kto poznał muzykę trubadurów odtworzoną przez fachowców, ten nazwie jego ostatnie produkcje folkiem dla ubogich. Dno to jeszcze nie jest, na dnie siedzi Eduardo Paniagua z rodziną, a od spodu pukają nieprzeliczone rzesze amatorów w strojach gumisiów. Chyba szkoda Savalla na takie towarzystwo, ale cóż, sam chciał.
(teraz już można na mnie krzyczeć) 😳
Ja tam za kataryzmem nie przepadam, zwłaszcza jak jest połączony z kaszlizmem i głowobolizmem… 🙄
A ja dzisiaj miałam muzyczny sen. Pewna kompozytorka postanowiła przeprowadzić eksperyment. Zbudowała urządzenie w kszałcie niezbyt wysokiego walca z przyciskami na pokrywie, ustawiła urządzenie na środku chodnika w centrum miasta (to chyba była Łódź) i prosiła przechodniów i naciskanie przycisków. Każdy przycisk wydawał inny dźwięk – tłuczenia szkła, spadających garnków, miauczenia kota i innych takich. Potem pytała o wrażenia. Wyszło jej z eksperymentu, że ludzie wolą tradycyjną harmonię 🙂 Sen był pełen dziwacznych szczegółów, takich jak tęczowe wąsy jednego z przechodniów, ale pominę je. Wynik ekperymentu wydał mi się inetesujący, więc się z szanowną frekwencją Dywanu niniejszym dzielę nią, narażając na pewną kompromitację tym żenującym snem. Jeśli wierzyć w sny, to Warszawską Jesień czekają chude lata 🙂
Z tęczowymi wąsami to pewno był pracownik elektrowni atomowej – wniosek: będziemy wkrótce mieli energetykę jądrową 😀
😀
Pani Kierowniczko, blog roku wybierają…
Sen vesper prześliczny! 😆
Wracając do Savalla, z bólem muszę powiedzieć, że jestem całkiem blisko zdania Wielkiego Wodza 🙁 Z bólem, bo mam sentyment do Jordiego i Montserrat jeszcze sprzed lat, z czasów pierwszej, czarnej płyty sefardyjskiej, no i jak potem zaczęli przyjeżdżać na Muzykę w Starym Krakowie, a byli tam wielokrotnie albo Jordi sam. Sprawiają przemiłe wrażenie i jakoś tak po prostu ich polubiłam. Ale cóż, rzeczywiście produkcja idzie teraz bardziej w ilość, a jeśli jakość, to raczej wydawniczą. Miałam już też wielkie rozczarowanie koncertowe, którym był Caravaggio sprzed dwóch lat na Misteriach Paschaliach, jak dla mnie koncert po prostu nudny jak flaki z olejem.
Ale pisząc ten wpis trafiłam na taki wątek na jednym forum:
http://www.audiostereo.pl/forum_wpisy.html?temat=36482&p=1#k
Czym się tam zachwycają? Savallem, Kryśką Pluhar, rzeczonym Paniaguą itp. To jest naprawdę dobre dla początkujących 😉 A a propos Kryśki, ma być na Misteriach Paschaliach, i to z kim? Z Jarousskym 😆
fomecku, chyba jednakowóż przesada 😆 Przecież mówiłam wtedy, że to był eksperyment jednorazowy, służący głównie promocji 😉
Pogodnych Swiatecznych Dni i Pomyslnosci w 2010
kazdemu !!!!!!!!
🙂 😀 😆
Rysiu, już? 😆 🙂
No to nawzajem! 😀
Czasy się zmieniają, poglądy też, a nabyte doświadczenia mogą procentować 😆 Poza tym nagroda tym razem lepsza niż w zeszłym roku.
Nie, że namawiam, ale mam dwie komórki i nie zawaham się ich użyć 😉
No no 😀
Ja to nawet nie wiem, czy to w ogóle jeszcze by wypadało 😆 Po tym, cośmy przeżyli dwa lata temu…
Przecież dalej ze sobą rozmawiamy. Nawet się lubimy i to bardziej niż przed… 😆 A i tekst dzięki temu jaki muszkieterski powstał 😉
Ja nie tyle miałam na myśli to, czy my się lubimy, tylko to, co działo się w samym finale, kto zwyciężył, dlaczego i w jakim stylu 😉
ale pochwała przed frontem kompanii była 😉
A w adremie, Savall w nadmiarze szkodzi, nawet jedna orientalna płyta wydaje się o połowę za długa.
Bo my som już zaawansowane… 😆
Viola mówi, że ten Savall to tylko mocny w gambie…
😯 😆 😆 😆
Czy Pani Kierowniczka mogłaby wrzucić linka do Hildegardy w swoim wykonaniu,połączonym z moczeniem stóp? Rzecz była boska.
A mnie woda zamarzła w rurach podczas remontu.Jeżeli rura poszła to mam d-moll.Proszę o modły w intencji rury!!!
Kryśka z Filipem na MP 2010 a Savall z Katarami na MP 2011
Niestety, łabądku, nie mam takowego linka 🙁
Wyrazy współczucia z powodu rury 🙁
No no, sama Dyrekcja nas zaszczyciła, witam, witam 😀 To uzupełnię, że w 2010 roku Savall z Franciszkiem Ksawerym 😉
No, ja właśnie jestem takim początkującym sluchaczem Savalla, od ponad roku. Wcześniej słuchałem Ensemble Organum, ale to raczej głównie średniowiecze, i Hilliard Ensemble. E. Paniaguy z kolei nie dosłuchałem nawet całej płyty (utwory z Camino de Santiago) 🙂 Ale pytam znawców: co polecilibyście bardziej niż Savalla, szczególnie jak ktoś wspomniał w kwestii trubadurów? pozdrawiam 🙂
k-j – witam. Trochę się oddaliłam ostatnio od tej tematyki, trudno mi więc w tej chwili coś powiedzieć. Może Blogownictwo się wypowie? 😀