Muzyka to nie dźwięki?

Dziś rano podczas tradycyjnego niedzielnego przeglądu zagranicznej prasy w Dwójce mowa była m.in. o artykule w „Timesie” na temat Zimermana, co podgrzało mi emocje przed tym, co mnie czeka jutro wieczorem w Londynie. Natychmiast go poszukałam.

Nasz pianista był uprzejmy się spotkać z brytyjskim dziennikarzem w hotelu w Bazylei (polskiej prasie już bardzo dawno takich uprzejmości nie robił). Dziennikarz nie jest bynajmniej krytykiem muzycznym – krytykowi nie przyszłoby do głowy ostrzegać Zimermana, że Marsz żałobny Chopina jest najczęściej parodiowanym utworem z dziedziny muzyki poważnej, pojawiającym się w hollywoodzkich animówkach. I nie dziwię się, że Zimerman mógł o tym nie wiedzieć, bo co go to ma niby obchodzić? Tym bardziej, że – jak natychmiast odpowiada – nie ma w domu ani telewizora, ani radia, ani nie używa Internetu. Za to pochwalił się, że uczy nurkowania pod lodem i że projektuje stroje (przyszedł na spotkanie w marynarce własnego projektu, z własnym nazwiskiem na metce).

Nie wiedziałam, że miał już od dawna kontrakt w Deutsche Grammophon na nagranie obu sonat Chopina, i że próbował rozpoczynać nagranie koło 20 razy i wszystkie te próby zniszczył! Bo nie znosi cyfrowych nagrań. Ciekawe jest jego uzasadnienie: „the electronic people” (nie jestem pewna, czy ma tu na myśli fachowców od nagrań, czy raczej może ogólnie ludność „skażoną” elektroniką) są zachwyceni tym środkiem technicznym, ponieważ dźwięk jest lepiej wyeksponowany, ale według Zimermana przez „cały ten dźwięk” nie słyszy się muzyki. Bo muzyka to nie dźwięki, tylko strumień emocji przeżywany przez słuchacza, zorganizowany w określonym odcinku czasowym. Interesująca definicja, tłumacząca też dalszy wywód: Zimerman nie znosi nagrań studyjnych, bo to jak wyznawanie miłości osobie nieobecnej. Ale nagrania live to też nie to. „Nie można nagrać złamanych serc, płaczu słuchaczy, napięcia, jakie tworzy się na sali, a które czasem staje się nie do zniesienia”. (Zimerman twierdzi, że ktoś kiedyś umarł na jego koncercie – nie słyszałam o tym; o płaczu może nam potwierdzić choćby 60jerzy. Może i ja jutro? W każdym razie mam nadzieję, że przeżyję.)

Wrócili też z dziennikarzem (choć pianista początkowo nie chciał) do słynnego incydentu na koncercie w Los Angeles. Dziś Zimerman żałuje pewnych zdań ze swojego komentarza; jeszcze bardziej żałuje, że wygłaszając go wprawił się w taki stan, że nie mógł potem skupić się na muzyce (choć jego występ wywołał, jak zawsze, owację na stojąco); zapewnia też, że nadal podziwia Amerykę (następny koncert planuje tam w 2015 r.). Jednego nie wiedziałam: że po swoim „występie” dostał ostrzegawczy list od CIA…

I jedna bardzo ważna informacja. Pianista ogłosił, że chce zrobić sobie przerwę od koncertów na dwa lata, od przyszłego roku. Cieszę się więc, że go teraz usłyszę, bo jeszcze kilka miesięcy i już tak szybko nie będzie okazji. I z jeszcze jednego się cieszę: z komentarza czytelnika pod artykułem…

Cały artykuł jest tutaj.