Aleksander i Agata
Ostatnia w tym sezonie premiera w ramach cyklu Terytoria w Operze Narodowej – udana. Może nie całkiem olśniewająca, ale warto ją zobaczyć, a zwłaszcza jej posłuchać. Młodzi kompozytorzy – Aleksander Nowak w pierwszej części i Agata Zubel w drugiej – stworzyli naprawdę kawał muzyki.
Tego wieczoru debiutowała w teatrze muzycznym Maja Kleczewska – tutaj jest z nią rozmowa o tym spektaklu. Znały już się z Agatą Zubel, która robiła jej muzykę do dwóch spektakli; reżyserka znała też wcześniej utwór Between, którym zajęła się tego wieczoru. Dla uzupełnienia otrzymała od Opery Narodowej propozycję wyreżyserowania Sudden Rain Aleksandra Nowaka, młodego zdolnego kompozytora z Katowic. Ale o ile utwór Nowaka jest „o czymś”, to utwór Zubel jest niemal całkowitą abstrakcją i to się okazało dla reżyserki trudne, o czym sama wcześniej mówiła. Spróbowała więc stworzyć wspólny mianownik.
Treścią utworu Nowaka jest brak porozumienia między długoletnim – pozornie dobrym – małżeństwem. Utwór Zubel ma tylko jedną bohaterkę, graną (i śpiewaną!) oczywiście przez samą kompozytorkę; ona z kolei, przemawiając niezrozumiałym językiem, nie jest w stanie porozumieć się ze światem. Kleczewska przebrała wszystkich w ciuchy i peruki w stylistyce przełomu lat 50. i 60. W pierwszej części, czyli Sudden Rain, sceneria przedstawia się jak na kinderbalu, we wnętrzu równie obciachowym jak ubrania. Z szampanem, konfetti i fruwającymi balonikami święci się tu rocznicę ślubu głównych bohaterów; goście to chór. Tyle się dzieje na scenie, że czasem trudno się przez to przebić do głównego wątku akcji. Ale para głównych bohaterów zwraca uwagę znakomitym śpiewem (młodzi, nieznani mi wcześniej soliści: Ingrida Gapova i Tomasz Piluchowski), ruchem scenicznym zaś zajmuje się Mikołaj Mikołajczyk. On także opracował choreografię kilkorga tancerzy towarzyszących bohaterce Between; autorka scenografii i kostiumów Katarzyna Borkowska ubrała ich, łącznie z Agatą Zubel, w te same stroje, które w Sudden Rain noszą główni bohaterowie.
Muzycznie to dwa zupełnie odmienne światy. Muzyka Nowaka nie jest nowatorska, obraca się wokół paru znanych konwencji, ale jest napisana zgrabnie, wartko się toczy. Środki tradycyjne – soliści, chór i orkiestra (prowadzona przez Marka Mosia). Muzyka Zubel zaś – to wyłącznie głos i elektronika (na laptopie działał partner Agaty z duetu ElettroVoce – Cezary Duchnowski), ale spotęgowane, nawarstwione, niepokojące, potężniejsze niż orkiestra. Trochę przydługie, ale wciągające.
Muszę powiedzieć, że miałabym potrzebę wysłuchania utworu Nowaka bez warstwy wizualnej – trochę mi jednak przeszkadzała. W przypadku Zubel nie kłóciła mi się do tego stopnia, a parę momentów z użyciem kamery (nie będę opowiadać, bo może jeszcze ktoś pójdzie) nawet mi się podobało. W każdym razie dobrze, że ten spektakl jest. I tu od razu dodam, że niestety ostatnia z zakładanych na ten sezon premier cyklu Terytoria, czyli prawykonanie Qudsja Zaher Pawła Szymańskiego, została przesunięta aż o dwa lata. Jakieś fatum nad nią wisi…
Komentarze
Pobutka (ver. 1).
Pobutka (ver. 2, bardziej polityczna, ale jutro pobutki może nie być, więc cóż…)
Ad. ver.2 pobutki.
Czy któryś z polskich polityków (poza min. R. Sikorskim oczywiście) gra na jakimkolwiek instrumencie muzycznym?
Jeżeli nerwy uznać za instrument muzyczny, wirtuozów wśród polityków nie brakuje.
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem linkowany wywiad. Pani reżyser wypowiada się niegłupio, ale brak porozumienia jest tematem odwiecznym. W warstwie czysto werbalnej brak możliwości wyrażenia tego, co by sie chciało, jest odwiecznym tematem powieści i dramatów. Jeżeli w tych jednoaktówkach operowych rzeczywiście można znaleźć sposoby wyrażania tego, co słowami trudne do przekazania, chwała za to. Ale niełatwo uwierzyć, że to się udało. Tańcem można wyrazić bardzo wiele, ale sporo w tym umowności przyjętej dość powszechniej. Wytworzył się więc rodzaj języka baletowego. Kiedyś czerpano głównie z pantomimy, potem wykształcono coraz więcej własnych środków wyrazu. W śpiewie i muzyce do znaczenia werbalnego można dodać wiele, ale to raczej banał.
Najważniejsze, że warto pójść.
Nic mi o tym nie wiadomo, wiem tylko, którzy są melomanami i których spotykam na koncertach. Że minister Sikorski gra, nawet nie wiedziałam 😉 No i oczywiście były minister Kołodko był kiedyś wiolonczelistą, Rokita śpiewał w chórze (zdaje się, że Wenderlich też coś podśpiewywał) itp. Ale w sumie niewiele na ten temat wiem.
O! Początkowo chciałam odpowiedzieć tak, jak Stanisław w pierwszym zdaniu, ale się powstrzymałam 😆
Jeżeli to prawda, że muzyka łagodzi obyczaje, to można z dość dużym prawdopodobieństwem określić, który z polityków się z nią zadaje w dużym stopniu, który w mniejszym, a który wcale. 😉
R. Sikorski w swojej wiejskiej rezydencji kazał zbudować małe organy – zrealizował w ten sposób swoje marzenie i fantazję. Nie jestem pewny, ale była premier Suchocka chyba też potrafi(ła) grać – no, ale to wielkopolskie tradycje inteligencko-mieszczańskie.
Pani premier Suchocka prawdopodobnie potrafi grać, ale jest przede wszystkim operomanką 🙂
Andrzej Olechowski był prezenterem radiowym. Nie wiem, czy nie miał jakiegoś związku ze Stodołą czy Hybrydami. Może więc gra na czymś?
Zdaje się, że Jan Krzysztof Bielecki udzielał się rockowo, ale głowy nie dam
Nigdy nie słyszałem o graniu rockowym JKB. Grywał natomiast w brydża.
Obecnie gra jednak w jednej orkiestrze z Tuskiem. A raczej w orkiestrze pod dyrekcja Tuska. Z kolei Kaczyński grywa w jednej orkiestrze z Napieralskim, ale tylko niektóre utwory grają wspólnie. Wspólnie grają głównie w budynku kojarzonym z projektem pomnika Komuny Paryskiej. Zdarzają się fałszywe nuty, nawet na tle pianina.
Co mi chodzi po głowie? To był chyba projekt pomnika III Międzynarodówki. Skąd Komuna paryska?
Ojciec Tuska grał na skrzypcach 😉
precz z komuną!
fajnego kota znalazłem 🙂
http://images.cheezburger.com/imagestore/2010/4/22/4b04bdb6-506f-4cca-ab89-e8a45b5fa4ae.jpg
Powoli staram sobie to i owo przypomnieć i aż dziw, jak mało politycy dali się poznać jako instrumentaliści. Ale Minister Kultury Podkański na pewno grał na orkiestrach dętych.
Hoko! Ten kot to wygląda, jakby w życiu o żadnej komunie nie słyszał. Ale on jakiś pluszowy jest 😉 😆
Minister Kultury Podkański „zasłynął” onegdaj stwierdzeniem, że Piotr Czajkowski był Polakiem.
Faktycznie, nie mamy szczęścia do polityków muzykujących.
Ale może to i lepiej?
Premier znaszlitenkraju, gdzie cytryna dojrzewa, będzie nagrywać trzecią płytę!!!
Zasłynął też tym, że polecił umówić Józefa Czapskiego w dobrych kilka lat po śmierci malarza.
Też miałem refleksję podobną odnośnie kota znalezionego przez Hoko
No i co z tego, że pluszowy? Ja teraz, po ostrzyżeniu, też wyglądam, jakbym był ze zmiętego pluszu, ale nie mam zamiaru uznać tego za skazę na urodzie ani na charakterze! 👿
a jaki tam pluszowy. futrzasty jest, ten typ tak ma 🙂
http://farm1.static.flickr.com/37/78571973_abbaa5a2ed.jpg
No fakt, tak ma. A co to za rasa?
To jest niebieski krótkowłosy kot brytyjski
http://www.agiliscattus.pl/brytyjczyk.html
Są jeszcze niebieskie rosyjskie (z zielonymi oczami) i niebieskie norweskie.
Psy się muszą trochę znać na kotach, żeby niewłaściwych nie pogonić. 🙂
Podobno muzyka lagodzi obyczaje co politykom by sie przydalo, ale z drugiej strony taki Fryderyk Wielki byl podobno swietnym flecista i nawet komponowal, ale z polskiego punktu widzenia on niezbyt dobrze nam sie kojarzy. Nawiasem mowiac wyczytalem kiedys, ze to dzieki temu wladcy imie to stalo sie popularne w XVIII wiecznej Europie i stad przez Fryderyka Skarbka mamy Fryderyka Chopina. Od flecisty do pianisty.
Widziałem kota norweskiego, był maści jak nasz zwykły buras ale za to wielkości prawie średniego psa. nie tak ładny jak ten
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/d/d9/Norwegian_Forest_Cat_Portrait.JPG
Ale robił wrażenie.
Koty to są p i ę k n e zwierzaki i niezależne.
Przyjaciółka ma brytyjczyka, nierealnie pluszowy, w dodatku nie drapie 😯 W przeciwieństwie do naszego Kotka Szarotka 🙄
Mrrrrruuu. 😀
A kiedy Kierownictwo do Państwa Środka się udaje?
Mrrrruuu 😉
W poniedziałek po południu. Ale żeby nudno nie było, to jutro rano jeszcze skiknę do Wrocławia 🙂
Norweskie kocisko też piękne, zwłaszcza ten niesamowity kolor oczu 🙂
Zabieram się za nowy wpis, bo jest o czym.
No ja dziś miałem boski wieczór w TW-ON i czekam na wpis jako, że widziałem Panią Kierowniczkę.
Uuuuu!!! 😥 Pewnie będą długie przerwy w obecności Kierownictwa na blogu. 🙁
I wszyscy będą tylko głaskać te koty, a kto psa posmyra? 👿
Wpis już jest 🙂
Będę, Bobiczku, dostatecznie często, żeby i Ciebie posmyrać. A do Chin też biorę maluszka. W hotelach jest sieć.
Ja temu chińskiemu netowi tak do końca nie wierzę… 🙄
Jak chodzi o chińszczyznę, to największe zaufanie mam do kuchni. 😉
Bobiku: przecież tam potrafią z kuzynostwa zrobić Wok-Bob-Ik w jarzynach. Uduszony. I podać z uśmiechem na twarzy.
PK: proszę tam jeść tylko i wyłącznie ryż z owocami i sosami. Oraz makarony sojowe. Do zup podchodzić z najwyższą ostrożnością – ki diabeł wie, co się wcześniej w wywarze topiło i dusiło.
Po wpisie dot. E.Gruberowej straciłem raczej ochotę na dzielenie się wrażeniami z III Mahlera (Katowice, NOSPR, Kaspszyk). Bo nie za bardzo miałbym się czym dzielić – uniosami chętnie i z radościa; irytacją nie muszę. By się brać za III – trzeba spełnić wiele warunków wyjściowych (dotyczy to zarówno dyrygenta i orkiestry, jak również chórów i solistki). Być przygotowanym perfekcyjnie. Widzieć na starcie całą drogę do przebycia, rozłożyć siły równomiernie i nie rzucać się na boki. Mahler jest dla długodystansowców-intelektualistów, nie dla młodych gniewnych lubiących czad. Mahler to jeszcze jeden dodatkowy wymiar – czas, ten szczególny mahlerowski czas. A zresztą – idę spać. Szkoda czasu.
Bobiku – smyranko i spanko.
U was już 18 maj.
Urodziny Heleny – wszystkiego i mniej więcej 😉
…raczej więcej, niz mniej, bo od przybytku głowa nie boli 🙂
Szkoda, że tak mało Państwo poświęcili głównemu tematowi. Byłoby bardzo interesujące poznać opinie pozostałych słuchaczy – aczkolwiek pewnie nie było ich zbyt wielu na widowni – bo mała i w ogóle biletów nie można było dostać…
Co chciałbym dodać nt. inscenizacji opery Sudden Rain: nie rozumiem, dlaczego reżyserka tak oszczędnie operowała światłem – przecież jest to bardzo ważny element gry! A jakże wpływa na percepcję! Wtedy uszłyby nawet stroje i wystrój sceny…A tak, to… niestety… Niedomyślnemu (chyba zdaniem pani reżyser) widzowi wciskano brutalne i wulgarne treści, aby mógł się cokolwiek napaść przejmującymi, czasem niezauważanymi problemami otaczającego środowiska – niezrozumienia w związku… eh… Główny bohater został tak przedstawiony, że w pewnych momentach miałem wrażenie, że to jakaś marna kopia Wozzecka albo czegoś na jego wzór podobnego…
Rzeczywiście muzyka była dość zgrabna, ale nie jakoś szczególnie interesująca. Dobrze bardzo napisana.
Moment wykrzykiwania numerów lotów także mógłby być lepiej przedstawiony – niestety koncepcja reżyserki wyzwala w odbiorcy poczucie znurzenia połączonego z wewnętrznym pragnieniem „ok. już zrozumiałem. niech to się już wreszcie skończy i zacznie coś nowego…”
A Between? Moim zdaniem świetne – może wcześniejsza współpraca między paniami przyczyniła się do tego, że ten „performance” był bardzo dobrze rozegrany. Zgadzam się, że niektóre fragmenty mogłyby być krótsze, ale w połączeniu z bardzo pomysłowymi ujęciami (tak – kamera to był świetny chwyt!) napięcie było wciąż obecne.
Poza wszystkim oglądanie na scenie sprawcę/kompozytora dzieła również wpływa na zawiązanie się bardzo osobistej relacji z odbiorcą. Zwłaszcza, jeśli siedziało się w pierwszym rzędzie…