Orkiestra z choreografią
No i stało się – przyjechali, huknęli, popędzili, zakręcili się, poderwali ludzi w sali Opery Narodowej na baczność. Orkiestra Młodzieżowa im. Simóna Bolivara pod batutą Gustavo Dudamela dała w Warszawie swój pierwszy koncert i podobno nie ostatni.
Pewnie większość z Was słyszała już o El Sistema, choćby z tego blogu, jeśli nie z filmów, które ostatnio pokazywała TVP Kultura, więc nie będę po raz kolejny tego fenomenu opisywać. Część z Was zapewne słuchała również transmisji w radiowej Dwójce. Ale zupełnie inaczej się odbiera będąc na sali, gdy entuzjazm po prostu emanuje z wykonawców. Orkiestra przyjechała w ogromnym składzie (Aż 13 kontrabasów! – wykrzyknął Janusz Marynowski, dyrektor SV i niepraktykujący kontrabasista). Siedziałam tym razem na pierwszym balkonie prawie nad sceną, więc z mniejszym niż zwykle dystansem do orkiestry. Mogłam się więc przyglądać profilowi Dudamela (dyrygującego cały program z pamięci) i pracy poszczególnych muzyków. Mam wrażenie, że temperatura koncertu rosła stopniowo, aż do kulminacji na końcu.
Rozpoczęło się utworem kompozytora wenezuelskiego Inocentego Carreño (ur. 1919) Margaritea (Glosa Sinfónica). Nie było to jakieś porywające jakościowo dzieło, zostało potraktowane jako rozbieg przed jednym z przebojów orkiestry: czterema tańcami z baletu Estancia Alberta Ginastery. To świetna, drapieżna muzyka, a Danza final (Malambo) jest jednym z największych hitów zespołu, często wykonywanym ze specyficzną „choreografią”, ale tym razem bez – jak tutaj. Jeszcze część pierwsza, liryczna druga i trzecia.
Gdy po nich w drugiej części wykonali Święto wiosny Strawińskiego, siłą rzeczy nasuwały się już paralele między Ginasterą i Strawińskim, a rytuał nie był już tak bardzo rosyjski, był po prostu uniwersalny, do spełnienia w każdym klimacie, a w finale chyba jeszcze okrutniejszy. Orkiestra była jak piekielna machina, idąca naprzód nieubłaganie, jak burza (tu kawałek próby sprzed roku). Publiczność oszalała natychmiast po ostatnim, brutalnym akordzie i długo wywoływała artystów do bisu.
Najpierw muzycy ukłonili się Europie Wschodniej, wykonując Taniec słowiański g-moll Dvořáka. Potem był jeden z najsłynniejszych ich przebojów: Mambo z West Side Story Bernsteina, tym razem z choreografią. Tak to mniej więcej wyglądało. No i na koniec znów Malambo, też z ruchem. Po prostu fiesta. Cyrk cyrkiem, ale przy tym wędrowaniu po scenie, gibaniu się i okręcaniu kontrabasów grać czysto to naprawdę wirtuozeria. Oni mają muzykę, a przede wszystkim rytm we krwi, to widać, słychać i czuć.
Komentarze
I co ja mam wrzucać, skoro sam tekst główny zawiera dość pobutek, by obucić całą sforę Bobików?
Ech… pobutka bez ‚a propos’.
PS.
Może tylko dodam, że obserwowałem z daleka, jak wizytę Dudamela i orkiestry nagłaśniały media — coś, co wcale nie zdarza się tak często. Mówiąc słownikiem wyborczego piaru, ta orkiestra ma narrację, którą się dobrze sprzedaje.
Bez a propos też ładnie 🙂
Nagłaśnianie Dudamela odbyło się z niemałym wsparciem pani Pendereckiej. No i, jeśli chodzi o Dwójkę czy TVP Kultura, tu nie trzeba było przekonywać przekonanych…
Ten Waldorff o Bernsteinie to w „Diabłach i Aniołach”?
Ho, ho, oglądając te skrawki BARDZO żałuję, że ich nie słyszałam na żywca, tych Dudamelowców (czy może Dudamelistów???). Lubię bowiem dużą orkiestrę i duży temperament.
Pojęcie „narracji”, o czym pisze PAK, strasznie się ostatnio rozpanoszyło, a moim zdaniem brzmi raczej pretensjonalnie. Pewnie w związku z tym wejdzie na stałe do języka.
A nasz Chopin płynie sobie od portu do portu i wszędzie są koncerty oraz bankiety, co okropnie męczy kapitana, który co chwila musi szczerzyć zęby, przemawiać i spełniać toasty. Napisał mi, że w Ystad omal ich nie rozdeptano, za to w Kopenhadze pies z kulawą nogą nie przyszedł (rozumiem, że oprócz oficjeli na bankiet).
Obejrzałem wczoraj potrójny i kawałek Obrazków. Młodzieńczy entuzjazm dobrze służy tej muzyce, a Marta – taka jak zawsze 🙂
Dziś wieczorem (chyba) grają Eroikę, więc sobie porównam z sobotnim wykonaniem… 😈
niedobrze, konkurencja dla Budzików się pojawiła 🙄
http://superbudzik.pl/
Nie, jeszcze w Zbuntowanych uszach.
A z tymi tempami u Beethovena jest awantura od dawna – bo są przecież oznaczenia metronomiczne (EMI je podaje na oryginalnych płytach Norringtona). Rzecz w tym, że są często szalone i dlatego wolimy się przekonywać, że coś jest z nimi nie w porządku. Proces (zwalniania i jego racjonalizacji) zaczął się prawie nazajutrz po śmierci Beethovena i dotyczy nie tylko jego muzyki, ale wszystkiego, co przed nim (tempa Mozarta czy Haydna przyśpieszyliśmy od 20 lat niebywale w porównaniu z tradycją).
Z badań wynika (a są w tej mierze całkiem materialne, niezbite dowody), że muzyka tamtych czasów była dużo szybsza, niż nasze prawie dwuwiekowe przyzwyczajenia, co wynika m. in. z rosnących rozmiarów sal koncertowych (ale nie tylko, ideologia też swój paluch tu wetknęła).
Ciekawy temat.
PMK
Znaczy się, im większa sala, tym wolniej grają, tak?
Oczywiście, najprościej powołać się na rękopis i powiedzieć, że tak ma być.
Ja zresztą nie chciałem powiedzieć, że w ogóle szybkie granie tych symfonii jest złe. Szybko grała orkiestra na festiwalu beethovenowskim, szybko gra Pletnev na komplecie DGG i inni też.
U MM przeszkadzała mi szybka gra w połączeniu z brakiem spójności, i tyle.
Im większa sala tym się wolniej gra, bo musi być czas na wybrzmienie, żeby się nie mazało.
Myślę, że rękopis to jednak najpewniejsza podstawa, bo w końcu gramy to, co ktoś tam napisał. A jak napisał, zwłaszcza Becio, to pewnie wiedział, co robi.
Poza tym ja tego Minkowskiego nie komentowałem, bo go nie słyszałem, tylko ponieważ Pani Dorota pisała o galopujących tempach u Beethovena, poczynając od Norringtona właśnie, to wrzuciłem swoje trzy grosze, nic więcej.
PMK
Panie Piotrze, ma pan rację, co do oznaczeń temp u Becia: teraz one wprawiają instrumentalistów w popłoch i czasem wywołują komentarze , że tak się nie da i że za szybko. I że to jednak niemożliwe. A jednak..
No, metronom to metronom, niestety. Bardzo pożyteczne urządzenie, potobnie jak tuner 🙂 A w sobotę było szybko, ale nie ZA..moim zdaniem . Pozdrawiam
Panie Piotrze, ja mogę tylko z czystym sumieniem polecić, na wypadek gdyby patronująca Dwójka puściła w eter. V Symfonia była moim zdaniem jeszcze ciekawsza niż w Bydgoszczy. Impet bardziej okiełzany (tam był wybuch skumulowanej energii po Greifie i dominacja żywiołu szorstkiego), bogate brzmienie, duża przejrzystość, plus mnóstwo subtelności wydobytych i zrealizowanych. Minęło jak 5 minut (żadnego braku płynności czy rwania nie odnotowałam). Zresztą ludziska słuchały jak urzeczone, na Piątce nawet suchotnikom budzącym się między częściami wyraźnie się poprawiło. A tempa, w moim odbiorze, co najwyżej żwawe, ale za to czas zagęszczony, trzeba się uwijać, żeby ten „nadmiar” ogarnąć. Działo się.
PS. Mapap, ale wy chyba w MDLG raczej nie mawiacie, że się nie da, jak metronom mówi, że trzeba 😉
Ah, jestem odosobniony w swym poglądzie. 😥
Zdaje się, że jednej z etiud Ligetiego nie da się zagrać zgodnie z zapisem?
Ha! wracam zaraz do Łodzi 😀 😀 😀
Mapapie, Beato – muszę poczekać do sierpnia, kiedy… pójdzie w internet, bo emisja jest w lipcu, a ja w lipcu na wywczasach, będę nadrabiać zapóźnienia słuchalskie z całego roku.
Nie tylko metronom, zresztą. Tempa menuetów Haydna znaleziono… na starych zegarach-pozytywkach, gdzie były „nagrane”. To jest chyba część klasyczna, która dostała od lat 80tych szczególnego bigla, choć już Toscanini… no, ale on nie Nietzschego i Schopenhauera czytał, tylko nuty.
Gostku : nie wiem, o którą chodzi, ale chętnie wierzę, choć podejrzewam, że z innych powodów. Kiedyś dyskutowaliśmy w radio o tym, że im bliżej XX wieku, tym mniej atramentu szło kompozytorom na nuty, a więcej na oznaczenia. Chyba chodziło wtedy o jakiegoś Janaczka (II kwartet „listowy”? chyba tak), gdzie doszliśmy do wniosku, że jakby kto chciał tych wszystkich oznaczeń przestrzegać, to by w ogóle rzucił smyk i uciekł z krzykiem.
Cześć
PMK
Dlaczego byłam od poczatku przekonana, że Kierowniczka nie odpuści? 😆 😆 😆
Jak mi się uda, to nagram dla PMK. 😀
Em-Te-Siódemecko, dzięki stokrotne, ale proszę się nie kłopotać! Nic w naturze nie ginie, słowo honoru! Ja mam swoje potajemne układy… he, he, he…
Ale Bóg zapłać z nadwyżką.
PMK
No racja, ależ ‚gupek’ ze mnie. 😆
To z sympatii i szczerego serca, Panie Piotrze. 🙂
Kierowniczko!
Serdecznie dziękuję za życzenia! Zdrowie 🙂
Obiecuję, że się jesienią październikową (mimozami…) zrehabilituję, usiądę na czterech literach i pouzupełniam.
Dziwię się, jak to jest, że teraz ciągle czasu brak. To niemożliwe, żeby zwalniały mi się obroty 😯
Może ja za dużo latam? I żegluję w międzyczasie 🙄
A czas goni, a czas goni…
Oj, trzeba programy telewizyjne czytać… a ja tego nie lubię i dlatego usłyszałam i zobaczyłam tylko dwie ostatnie części tej Dudamelowej Eroiki.
Mnóstwo prawdziwej pasji i mnóstwo radości. Myślę, że Beethoven w zaświatach cieszył się jak dziecko.
Też słuchałam, w całości 🙂
Pobutka.
—
(Tak, wiem, słowo Janacek padło, ale o inny utwór chodziło, który wydaje się gorzej budzący.)
Jezeli juz o tempach mowa, zachcialo mi sie sprawdzic tempa metronomiczne pierwszych wydan Chopka naszego narodowego. Wlasciwie jednym z kryteriuch konkursowych powinno byc wykonanie w zgodzie z. Tyle, ze konkurs skonczylby sie nam po czterech dniach, a polamane pianistyczne palce scielilyby sie czesto gesto. 🙂
To sie oczywiscie da, ale naprawde na granicy.
No jestem rozczarowany… A gdzie wpis o wczorajszej IV Symfonii Szymanowskiego w wykonaniu Piotra Anderszewskiego ???
Pani Kierowniczko Kochana – co to było to na bis Bartok, Kodaly czy Szymański ?
Pięknie było – że ach – w tej naszej Łodzi. Chyba nie była Pani rozczarowana frekwencją – ludzi nawaliło pod sufit 🙂
Pewnie Kierowniczka nie ma teraz dostępu do netu i na wpis będzie trzeba chwilę poczekać. Też sie niecierpliwię 😉
Na bis był Bartok. Ten co zwykle, czyli pieśni ludowe z Csik.
neta niet…
Foma, czy widzisz, o której godzinie dziś piszę? Prawie o takiej, której nie ma 🙂
Pani Tereso, pamiętam, że gdzieś czytałem o tym, że tempo to jedyna „dana” zapisana w nutach, którą traktuje się – jakby to powiedzieć… – lekkomyślnie. Innej nuty nikt nie zagra (jeżeli nie musi…). Innej wartości rytmicznej też. Innej wskazówki dynamicznej zasadniczo także nie, choć tu się już zaczyna „wolnoć Tomku”.
Ale zagrać Allegro, ma non troppo wolniej, niż Allegretto grazioso, quasi andantino – proszę bardzo. Proszę posłuchać II symfonii Brahmsa w kilku nagraniach (słuchaliśmy jej wczoraj we France Musique na Trybunie płytowej). Prawie wszyscy trzecią część (bo „Scherzo”) grają szybciej niż pierwszą (bo taka śpiewna i wzniosła). Brahms metronomu nie lubił, ale wskazówka jest przecież dość oczywista.
Oznaczenia temp się ignoruje, gra się wedle instynktu i wymyślonego „znaczenia”. Naśladuje poprzedników. Poza tym wiadomo, że Beethoven miał zepsuty metronom, a po nim na przypadłość spotkała wszystkich kolejnych kompozytorów.
U Mozarta przykładów jest na kopy. Do późnych lat 80tych tzw. „wolny” wstęp do Don Giovanniego grano dwa razy wolniej, niż napisane: Adagio na 4, zamiast Andante na 2, choć tak Mozart wyraźnie napisał. Najwięksi tak grali.
Natomiast uwerturę do Wesela Figara gra się dużo szybciej, niż napisane : nie Presto na 4, ale Prestissimo na 2. To tak wrosło w przyzwyczajenia, że jak dyrygent chce zwolnić, to orkiestra nie umie, bo artykułować te ósemki wolniej jest trudniej, niż je mazać szybciej. Zawsze się jakieś „teoretyczne” uzasadnienie znajdzie. René Jacobs produkuje takie uzasadnienia seryjnie.
Dokładnie w tym samym okresie, co Figara, Mozart napisał uwerturę do Dyrektora teatru. Oznaczenie tempa i struktura rytmiczna (na ósemkowym „biegu”) jest identyczna. Niech kto spróbuje zagrać tego Dyrektora w takim samym tempie, jak tempo stosowane w Weselu. Choć oczywiście jest doskonałe tempo pasujące do obu tych uwertur, ale kto by się tam zastanawiał.
Przyzwyczajenie to druga natura…
PMK
Oderwani od wszystkiego poza pracą przez 9 dni spędzone w Korbielowie i okolicach. Poza pracą, która co rusz dawała o sobie znac telefonicznie. Powrót i od razu dwa mocne uderzenia – Anderszewski i Bolivar. Zazdroszczę, szczególnie Bolivara, choć Anderszewskiego posłuchałbym znowu z rozkoszą. Orkiestrę im. Simona Bolivara znam tylko z Mezzo. Byliśmy nią po prostu oczarowani. A przecież jej główne atuty można odebrać tylko na żywo.
W Korbielowie głosowaliśmy o 8:45 i byliśmy 14 oraz 15-stą osobą przyjezdną obsłużoną w tym obwodzie. A lało jak z cebra.
Obywatelski obowiązek wypełniliśmy także w sobotę zwiedzając muzeum browaru w Żywcu. Bardzo ładnie urządzone. Dobre wrażenie robią karczma galicyjska z połowy XIX w i żywiecka typowa piwiarnia z okresu międzywojennego zwiedzana z towarzyszeniem przedwojennych kronik filmowych. Z okresu późnieszego wiele można się dowiedzieć z wypowiedzi Arcyksiężnej Marii Krystyny opowiadającej o międzywojennej i wojennej historii rodziny z ekranu telewizora. W ogóle Żywiec może stać się turystyczną perełką, ale jeszcze bardzo wiele jest do zrobienia.
Jedyny kontakt z muzyką na urlopie polegał na dwukrotnym przejechaniu obok Atmy w piątek przy okazji wycieczki do Zakopanego.
Panie Piotrze, fakt, tempo traktuje sie dosc lekkomyslnie, choc jest wlasciwie – poza absolutna wysokoscia dzwieku – jedyna matematycznie wymierzalna wskazowka. Inna rzecz, ze – przynajmniej w przypadku fortepianu – rowniez pelnia brzmienia wyklucza tempa sprzed stu i wiecej lat. Co uchodzi na starym Pleyelu, na Steinwayu przypomina sieczke. A juz gdyby stosowac sugerowana pedalizacje, to w ogole. Choc ciekawe doswiadczenie.
Ale mnogosc nagran sprawia, ze nagminnie nut sie nie czyta. Gra sie ze sluchu (ostatnio wpadlam na takie Kreisleriana w wykonaniu pewnego slynnego francuskiego pianisty), a nuty sluza jedynie potwierdzeniu tego, co juz sie gdzies zaslyszalo. I coz mi z tego, ze wysokosc nut byla w miare poprawna, proporcje rytmiczne tez, skoro frazowanie na bakier? O akcentach nie wspomne.
A tak a propos, nie widzialam Pana na Blechaczu w ubiegly poniedzialek.
Milego swietowania dnia normalnego, a nie swieta muzyki 😉
Partytura jest niejako przepisem na wykonanie utworu. Dobry kucharz może zmienić proporcje składników i wyjdzie mu bardzo dobre danie – może nie do końca zgodne z intencją autora, ale kto powiedział, że autor ma nieodwołalnie i bezapelacyjnie rację?
vesper, Twoje netowanie jest ostatnio tak nieprzewidywalne, że programowo się nie dziwię.
Gostku, powiem to samo, co w niekończących się dyskusjach o reżyserii : jeżeli w programie jest Beethoven – V Symfonia, to elementarna uczciwość każe grać to, co Beethoven napisał. Wszystko, co napisał i tylko to, co napisał. I tak margines swobody jest ogromny.
Autor ma „rację”, bo to napisał i się pod tym podpisał. To jest jego racja. On to wymyślił. Kucharz, co zmienia proporcje, realizuje inny przepis. To może być bardzo dobre danie, ale to już nie Cwierciakiewiczowa, więc nie należy twierdzić, że to przepis Cwierciakiewiczowej.
Wykonawca może robić, co mu się podoba, pod warunkiem, że weźmie odpowiedzialność za to, co robi, czyli się podpisze pod tym, co zrobił. Ale wtedy już nie jako wykonawca cudzego, ale twórca własnego.
A już najpaskudniej jest wtedy (to specjalność post-modernistycznych filutów), kiedy się najpierw domalowuje Monie Lizie wąsy i bródkę hiszpankę, a potem w gadatliwym eseju uzasadnia, dlaczego tak właśnie wykonawca najwierniej realizuje intencje Leonarda, bo – na przykład – Leonardo miał na myśli faceta z bródką, tylko mu czarnej farby zabrakło. Dziesiątki takich numerków czytałem.
Nie można mieć wszystkiego, albo-albo.
PMK
P. S. Na Blechaczu nie byłem i na wielu innych rzeczach też, niestety. Coś kończyłem przed wyjazdem na wywczasy, i jakoś głowa nie do tego.
Nie lubię być czepliwy, zwłaszcza w sprawach w danym momencie marginalnych, ale że akurat o dokładności mowa, to się jednak czepię, że klasyczka polskich kulinariów nazywała się Ćwierczakiewiczowa, a Ćwierciakiewiczową przezywano ją tylko złośliwie, za plecami, ze względu na powszechnie znane skąpstwo.
Ona zresztą uprzedziła i rozstrzygnęła wszelkie dyskusje, wydając „Jedyne praktyczne przepisy wszelkich zapasów spiżarnianych oraz pieczenia ciast”. I od razu było wiadomo, co jest jedynie słuszne. 😆
Chciałem przypomnieć, co się mówiło kiedyś po cichu a obecnie całkiem głośno o jedynie słusznym graniu Szopena na konkursach szopenowskich. Jako dla laika rację ma zarówno Gostek jak i Piotr Kamiński. Dlaczego śmiem się wypowiadać, chociaż laik? Ponieważ według mnie w każdej dziedzinie skrajności przynoszą szkody. Dlatego trzeba grać tylko to, co kompozytor napisał, ale można mieć do tego własny stosunek i dać temu twórczy wyraz. Im więcej ma się talentu, tym więcej można sobie pozwolić, jak sądzę. Z drugiej strony mając wielki talent i bez twórczego wkładu można zachwycić jako wykonawca.
Moi kochani, faktycznie nie brałam tym razem ze sobą maluszka wiedząc, że czeka mnie życie towarzyskie, a z samego rana powrót do stolycy. Teraz zajętam, więc popełnię wpis później, na razie tylko odpowiem maciasowi1515, że cieszę się, że tym razem frekwencja nie zawiodła, natomiast martwię się, że orkiestra… %^&*($# Bis to były nieśmiertelne Trzy pieśni z komitatu Csik Bartóka; już tu się kiedyś wyzłośliwialiśmy, że PA mógłby się jakichś nowych bisów nauczyć 😉
vesper – sorry, że tylko parę słów w przelocie tym razem, ale w przerwie koncertu chciałam pogadać z Dominikiem P., który tym razem się objawił, no, a potem to już były inne posiady. Jeszcze doniosę, że przekazałam PA pozdrowienia od łabądka – ucieszył się 🙂
O, łajza, nie zauważyłam, że vesper już odpowiedziała w kwestii bisu 😀
Dzięki PK za przekazanie pozdrowień,wielcem wzruszona ucieszeniem Mistrza.Normalnie to on dostaje jabłuszko z kokardką,które zażywa doustnie bez odwiązywania tejże,a tu tylko „douszne” hołdy,ale cóż…Zazdroszczę wrażeń.Czy jest zamiar kontynuowania imprezy w przyszłym roku?Pewnie już na całość bym się wybrała.
Co do temp na fortepianie,to faktycznie wszyscy którzy grają na naszym Pleyelu potwierdzają,że to zupełnie inna bajka.Daniel E. grał w odstępie paru dni te same sonaty Becia na Pleyelu i na Bechsteinie. Musiał to zrobić inaczej.
A po co PA ma się uczyć nowych bisów?Przecież zazwyczaj bisuje da capo…
Bobiku – nigdy w życiu nie twierdziłem, że istnieje „jedynie słuszny sposób” grania czegokolwiek. Takie stanowisko miewają tylko niektórzy jurorzy Konkursów Chopinowskich, i wyrzucają na ich podstawie, dajmy na to, Nelsona Goernera…
Dlatego też napisałem, że „margines swobody jest ogromny”. Nie będę wystukiwał nazwisk stu pianistów, z których każdy gra po swojemu (nawet rozpoznać można), ale każdy gra Chopina (co też można rozpoznać).
Natomiast istnieje granica, poza którą to już nie jest Chopin. Zdefiniować ją trudno, ale na zdrowy rozum każdy się natychmiast połapie. Etiudy Chopina to jedno, Etiudy Chopina-Godowskiego, uczciwie podpisane, to co innego.
Nie mówimy jednak, na szczęście, o skrajnych przypadkach, takich jak osobiste fantazje np. Krzysztofa Warlikowskiego, realizowane do tekstu i muzyki cudzych oper, ale za to podpisane tytułami i nazwiskami ich twórców, ale o tzw. „tradycji” z dala od nut. I o tym, że warto do nich zaglądać.
Cześć
PMK
Ach nie, Panie Piotrze, ja wcale nie zrozumiałem tego tak, że propaguje Pan jedyny słuszny sposób grania. To był tylko taki żarcik, że Ćwierczakiewiczowa była sprytniejsza od kompozytorów i zabezpieczyła się przed wszelkimi dyskusjami ustalając z góry jedyny słuszny sposób gotowania. 😉 Bo ja taki pies jestem, że nawet jak o poważnych sprawach mowa, to mnie zaraz korci, żeby coś do śmichu przemycić. 🙂
No dziękuję bardzo i Pani Kierownik i Vesperowi – przepraszam, że dopiero teraz ale pochłonęła mnie robota i przed wyjściem zaglądam co tu słychać. Rzeczywiście w Bartoku nieorkiestrowym mam braki – czas je uzupełnić [i w zwyczajach PA jak się okazuje takoż 🙁 ].
A orkiestra – hm – Pani Beata nie bywała w starej budzie na Piotrkowskiej – wonczas bywało [—- Ustawa o k.p.p. i w.]. Uważam że nasza orkiestra jest coraz lepsza – no i teraz grają w niej liczne piękne kobiety, więc jak coś nie sztymuje to chociaż miło popatrzeć :-)))
łabądku, nie jest to wykluczone, nawet jeśli rzeczywiście PA postanowi zrobić sobie przerwę od czerwca (czym straszy), to w takim wypadku może rzecz się odbędzie w maju. Jabłuszka nie dostał, ale jakaś wielbicielka przytargała cytrynówkę własnej roboty 😆 Dwie butelki, jedną rozpiliśmy na miejscu (pani przyniosła równiez kieliszki do degustacji), drugą Piotr dostał i została rozpita później, w knajpie cichcem 😉
macias1515 – vesper jest rodzaju żeńskiego 🙂
Aha – „Pani Beata” to może nie bywała, ale ja w budzie na Piotrkowskiej bywałam jak najbardziej. Istna świetlica kołchozowa 😆
Dzięki za cynk.Jeżeli w maju to się nałoży na jubileuszowy/pięćdziesiątka/ Łańcut,to chyba mnie skręci.
No, cytrynówka to nieźle.Chyba będę musiała nosić cydr w kokardzie!
Czy PA nadal po koncercie opowiada dowcipy o babie u doktora?Kiedyś kolekcjonował,a Francuzom nijak nie mógł wytłumaczyć o co chodzi.Chociaż sorry,część knajpiana chyba poufna jest.
Jak to poufna? Jak o cytrynówce było, to o babie też może być. 😎
Baba może podpadać pod ochronę danych osobowych.
Ja o babie nie słyszałam 😉 Zresztą PA używał głównie francuszczyzny, rozmawiając z państwem dyrygentostwem i japońsko-paryskim małżeństwem stroicieli.
Ciekawostka o dyrygencie: nie wiedziałam wcześniej, że p. Diego Masson jest synem surrealisty Andre Massona. Właśnie w łódzkim Muzeum Sztuki pokazano mu obraz jego ojca, który znajduje się w zbiorach.
O jakiej Beacie ja myślałem ? Przepraszam Panią Dorotę za zmianę imienia i Vesper za zmianę płci – wszystko mylę czyli czas na urlop.
Czekam niecierpliwie na wpis i jak PA zdzierżył #$%^&* w orkiestrze.Czy to był wpływ surrealizmu czy inicjatywa samej orkiestry?
Jeżeli w orkiestrze są piękne panie /to one tak #$%^&*?/,to każda jest z tego powodu „beata”.
Względnie ‚Bella” Łabądku miły. Ale moim zdaniem wcale nie było tak $%^&*?/ może chwilami #$(&% 🙂
Ale szczęśliwa,że bella.A co do #$%^& to tylko pytam.
Nie tak %^%$%^& ??? To jak jest kiedy naprawdę jest (*&^&#*&@^&* ??? 😯 Ale łódzka orkiestra w porównaniu do mojej lokalnej ma dwa atuty czysto wizualne – ten wspomniany przez maciasa oraz ten, że zasiada do pulpitów z uśmiechem na liczkach. Moi lokalni nie wchodzą lecz wkraczają, twarze chmurne, nieco obrażone i tak trwają z niemiennie marsowymi obliczami aż do ostatniego taktu. Niby przychodzi się słuchać, nie patrzeć, ale jakoś milej sie słucha, kiedy ma się wrażenie, że grającym gra przynosi radość.
Do Vesper:po takiej dawce paradisum lądowanie w realu jest chyba dość bolesne?Zwłaszcza lądowanie w remoncie.
Na szczęście remont mam 200 km na północ i go w tej chwili nie widzę, ale fakt pozostaje faktem. Powrót na ziemię nie jest wyjątkowo przyjemny.
Może lepiej było wodować?
Uf, Bobiku, to mi ulżyło – proszę wybaczyć ten odruch, ale niestety boleśnie opłacone doświadczenie takich dyskusji mnie nauczyło, że wystarczy miauknąć (to celowa prowokacja) coś o prawach twórcy do swojego dzieła, a od razu się obrywa za „jedynie suszny” terroryzm, podlany faszyzmem (też bywało). Pawłow i tyle.
A za Cwierczakiewiczową dzięki serdeczne, życie przeżyłem nie wiedząc… Dzięki Panu, ostatnie lata spędzę oświeceńszy!
Za uszkiem
PMK
Bobikiem opiekuje się głównie Mama Bobika
Pawłow, brrr!!! 👿
Czy mógłbym cichutko poprosić o bezpardonowe tykanie mnie? Bo jakoś tak głupio szczeniakowi być smyranym za uszkiem przez Pan. Jeszcze z tego wezmę i dorosnę, a święcie sobie obiecałem nigdy tego nie robić. 😉
Nie wiem, czemu Łotr zatrzymał mt7 😯
Pewnie też sobie lubi poczytać
Bobiku, jedynie pod warunkiem niezwłocznej i nieustającej wzajemności.
Twoje (!) zobowiązanie podzielam i staram się spełniać już od bardzo dawna…
Jeszcze dopytam:czy toasty cytrynówką brzmiały”no to csik!”?
To ostatnie może mieć zastosowanie do powyższego bruderszaftu /że tak boleśnie spolszczę/
Niezwłocznie, drogi Piotrze, wdrażam w czyn tykanie,
wszak to nie ciężar żaden, a czysta przyjemność
i przy okazji brudzia zadaję pytanie:
czy w drapaniu za uszkiem też ma być wzajemność? 😆
O, łabądku, powinnam była to podpowiedzieć. Esprit d’escalier 😆
Tykajmy więc pospołu, jak dwa czasomierze,
Lecz w materii drapania wyjawię bez złości,
Że połać do drapania, choć w zapał Twój wierzę,
Może przerosnąć nawet Twoje możliwości.
O! nowy poeta na blogu 😀 😀 😀
Prześladuje mnie Eroica. Mam w oczach i w uszach. Od wczoraj pomrukuję. Cichutko.
Heroiczny pomruk haneczki 😀
😆
czekam na wpis Pani Dorotki (choć znając PA, to pewnie świetnie zagrał 😀 ), osobiście to zazdroszczę wypadów z cytrynówką i PA (też tak kiedyś chciałbym, może mnie ktoś kiedyś zabierze? 😉 ) i już lecę bo jutro pędzę do Krakowa! pozdrawiam
Nie przez połać nadmierną, albo też brak siły
do drapania za uchem powstrzymam swój zapał,
tylko żeby Piotrowi jakiś typ niemiły
nie mógł lekceważąco rzucić: pies cię drapał! 😉
Esprit do wykorzystania po kolejnym koncercie,tylko trzeba zadbać o „wsad”.
Zdaje się,że cytrynówka zostanie kultowym napitkiem dywanu.Czy ktoś ma namiar na tę fankę??
Duet poetycko-kynologiczny rewelacyjny!PK wklei ich pod operę,żeby nie zaginęło w pomroce dziejów!
Jeśli na „pies cię drapał” zbrodzień się poważy
(bo już „ci mordę lizał” może wzbudzić plotki),
Rzeknę, że niech mnie drapią od pięt aż do twarzy,
Byle zgodnie drapały i pieski – i kotki…
Cugier-Kotki też?????
A jednak polityka miłości idzie w naród…
Zgoda z dachowcem? To pomysł niegłupi,
może za takim bowiem spraw obrotem
nowe przysłowie Polak sobie kupi,
a mianowicie – drapią jak pies z kotem. 🙂
Dobranocnie mrukam 🙂
Drapią źwirze, drapią,
pod włos albo „z”.
Zapytywowuję:
a co na to pchły?
Nie mówcie mi o pchłach!
Bo zaraz czuję strach,
pot płynie mi spod pach
i uciec chcę na dach. 😯
Przelotna myśl o pchłach
jest gorsza niż mat-szach,
konkurencyjny gach,
albo bankowy krach.
Nikt chyba się nie żach-
nie, gdy pchły strząsnę w piach,
bo bez nich wreszcie – ach! –
raduje pieska Bach. 🙂