Pożegnanie José van Dama
Dla tego wielkiego śpiewaka rola Don Kichota w operze Julesa Masseneta o tym samym tytule była jedną z ról-emblematów, choć gdy występował w tym dziele po raz pierwszy, był Sancho Pansą. Don Kichota wybrał też na pożegnanie ze sceną, w 70. urodziny i 50-lecie pracy artystycznej. Odbyło się to w maju w jego rodzinnej Brukseli, w Théâtre de la Monnaie, pod batutą Marca Minkowskiego i w reżyserii Laurenta Pelly, który tym spektaklem zadebiutował na tej scenie. A my już w dwa miesiące później obejrzeliśmy rejestrację spektaklu w ramach Ogrodów Muzycznych.
No i ta reżyseria jest niebywała. Pelly wymyślił (a Barbara DeLimburg Stirum scenograficznie zrealizowała), że większość akcji dzieje się na bardzo szczególnym wysypisku śmieci, złożonym z książek i papierów, na gruzach cywilizacji Gutenberga. W jakiś przewrotny sposób współgra to z zamysłem Cervantesa, który tworząc postać Don Kichota drwił przecież z nadmiernego zaczytania i przejmowania się anachronicznymi już romansami rycerskimi. Dopiero później, w drugim tomie, potraktował swojego bohatera łagodniej, jako raczej marzyciela, nie szaleńca. Jednak wszystkie jego przygody były wytworem jego wyobraźni, co w spektaklu zostało oddane w sposób niesamowity na samym początku: stary Don Kichot siedzi z książką w fotelu, w swoim pokoju; obok ma wielką górę z papierów, a nad tą górą jest balkon, na którym pojawia się Dulcynea – jak postać z marzeń. Chór z pierwszych scen ubrany jest w te same wzory, jakie pojawiają się w tapecie na ścianie – wniosek: wyszedł z wyobrażeń bohatera. Sceny plenerowe rozgrywają się na wspomnianym wielkim wysypisku; w III akcie zbójcy, którzy osaczają bohatera, w melonikach i z pistoletami, przypominają postacie z obrazów Magritte’a. Trzeba powiedzieć, że rzecz jest piękna plastycznie.
Poprzez takie poprowadzenie akcji reżyser przechylił ją raczej w stronę książkowego oryginału, faktem jest jednak, że Massenet pisząc swoją „komedię heroiczną” nie czerpał bezpośrednio z Cervantesa, lecz – jak wyczytałam u naszego ulubionego Piotra Kamińskiego – ze sztuki niejakiego Jacquesa Le Lorrain. Ten wprowadził do akcji żywą i działającą Dulcyneę, pannę o swobodnych obyczajach, lecz w gruncie rzeczy szlachetnej duszy (Pelly poprzez takie, a nie inne umiejscowienie odrealnia ją trochę z powrotem). W scenie ze zbójcami Don Kichot przewalcza ich „siłą i godnością osobistą”, a ci wpatrzeni w niego jak w nowego Chrystusa nawracają się. Jednak gdy, pozyskawszy naszyjnik skradziony Dulcynei, przynosi go jej i oczekuje nagrody za swe czyny – małżeństwa, ta daje mu kosza iście w stylu Carmen: jest wolna i chce wolna pozostać. Choć próbuje potem złagodzić swą brutalność, Don Kichot tego ciosu ostatecznie nie przeżyje.
Jak na śpiewaka żegnającego się ze sceną, van Dam śpiewa pięknie i szlachetnie, choć to oczywiście nie to, co kiedyś. Jednak aktorstwo jego jest po prostu wybitne. Świetna jest też Dulcynea – Silvia Tro Santafé (o której pierwszy raz słyszę) i Sancho (Werner Van Mechelen). MM prowadzi spektakl w tempach, wydaje mi się, idealnych. Tutaj możemy przeczytać parę słów o tym spektaklu; niestety film nie jest już dostępny, ale zdjęcie daje pewien obraz, jak również ta recenzja oraz parę drobiażdżków na YouTube: ten, który już tu wrzuciła wcześniej Beata, ten, ten i ten. A tutaj van Dam śpiewa innego Don Kichota – Jacquesa Iberta.
Komentarze
I pozostaje dylemat — żałować, że artysta schodzi ze sceny, czy cieszyć się, że robi to w świetnej formie?
Pobutka.
Oj, coś tu Maestro fałszuje pomimo pięknej barwy… czy może specjalnie? Pan od muzyki stoi na półce (w kinie nie widziałam, nabyłam DVD za 5 zł), muszę wreszcie to obejrzeć
Chyba Tereska przywiozła
W każdym razie fakt odejścia w momencie niezłej jeszcze formy świadczy o klasie śpiewaka. Wczoraj p. Barbara Pietkiewicz stwierdziła, że van Dam to taki belgijski Holoubek świata wokalnego – śpiewający inteligencją jeszcze bardziej niż głosem…
Dziś miły chłodek
Śpiewający inteligencją jeszcze bardziej niż głosem. Brzmi błyskotliwie, ale sama inteligencja to za mało. Daj Boże każdemu aktorowi warsztat Holoubka. Fakt, że inteligencja jest niezbędna do zrobienia z warsztatu właściwego użytku. Choć są wyjątki – Swietni aktorzy, którym warsztat służy właściwie dzięki wyjątkowej intuicji. Mówi się o takich „teatralne (filmowe) zwierzę”. Holoubek nie tylko grał ale i wypowiadał się z wielkim pożytkiem dla słuchaczy. Gdy wypowiada się zwierzę, lepiej nie słuchać. Ale niektóre kolorowe pisma zdecydowanie wolą drukować wypowiedzi „zwierząt” niż osób. które mają coś do powiedzenia.
Gdy Haneczka podejrzewała mnie o spanie (o północy z soboty na niedzielę to byłaby czynność wręcz nieprzyzwoita), czytałem sobie kolejną książeczkę o księdzu Tischnerze. Kapelusz na wodzie, niby o anegdotach. Ile tam nazwisk się przewija. Niektóre bolesne. Ksiądz dr Stanisław Czartoryski, zmarły w 1982 roku, dziekan w Makowie Podhalańskim. Miałem zaszczyt go poznać w Krakowie pod koniec lat 50-tych jako licealista. Przedstawił mnie aktor krakowski, który zaangażował się w nauczanie księży pięknej dykcji, a potem sam został księdzem. Oczywiście ksiądz Czaroryski takich korepetycji nie potrzebował. Człowiek ogromnej inteligencji i kultury. Występuje w „dziele” księdza Isakowicza-Zaleskiego jako współpracownik bezpieki w latach 1952-1956. Isakowicz kończy ustęp jemu poświęcony informacją, że była to współpraca zakończona duchowym zwycięstwem nad złem. Ale najpierw trzeba było opluć.
Pani Kierowniczko, wzruszyłam się.
Przepraszam, Stanisławie
Szostkiewicz pisze o byciu Polakiem. Na razie nie czytam, bo to temat denerwujący. Ale dla mnie również bardzo prosty, pięknie ujęty przez Wyspiańskiego w Weselu. Jak serduszko bije ze złości, gdy się słyszy wypowiedź Brudzińskiego o ruskiej trumnie, to dowód polskości jest wystarczający, niezależnie od tego czy to będzie serduszko arcyksięcia Habsburga z Żywca czy Juliana Tuwima. Wiem, że oni za życia Brudzińskiego nie mogli słyszeć, ale nie mam wątpliwości, co by sobie pomyśleli.
Z muzyką coraz mniej kontaktu. Pracy coraz więcej. Zaczynam odliczać miesiace do ostatecznego przejścia do emerytury. 14 zostało i nie dam się namówić na więcej. Wreszcie robić to, na co ma się ochotę. Byle zdrowie i siły pozwoliły. Wczoraj czytaliśmy, gdzie się można wybrać z Jaca w Hiszpanii, gdzie mamy do spędzenia tydzień. Uznaliśmy, że na większość szczytów w okolicy nie damy rady, choć jeszcze z 5 lat temu na pewno byśmy się przynajmniej porwali. Ale ponad 1500 metrów różnicy poziomów to już nie na nasze możliwości.
Ciekawe, jak żywotna jest historia Don Kichota i jak różne interpretacje się przebijają. Świadczy to o wielkości Cervantesa, który tak różne interpretacje dopuszcza, bo chyba w świetle oryginału wszystkie opisane powyżej są przynajmniej w dużej części uprawnione.
Haneczko, ja się nie gniewam. Wręcz przeciwnie, to było bardzo miłe.
Wczoraj p. Tomasz Domagała, aktor i reżyser mieszkający ostatnio w Madrycie, był gościem przed projekcją. Opowiadał m.in. o tym, że współcześni Hiszpanie raczej Don Kichota nie znają, bo archaiczny język Cervantesa jest dla nich kompletnie niezrozumiały. Legenda, gadżety – to i owszem.
Może dlatego nowe wersje literackie powstają, przybliżające. Ale np. dla Polaka wmiarę sprawnego we współczesnym angielskim Shakespeare też jest prawie niezrozumiały. Zresztą przez lata toczył się w Polsce spór, czy Don Quixote czyta się Don Kiszot czy Don Kiczot. Większość tytułów docierało do nas w transkrypcji francuskiej. Dopiero lektor hiszpańskiego wytłumaczył, że po prostu Kichote, ale Aragończycy w czasach Cervantesa raczej mówili Kiszote, choć Katalończycy chyba Kichote, a może odwrotnie.
Tyle sporów o samo imię, to jak się zabierać do spraw poważniejszych. Filmów inspirowanych wprost możemy naliczyć na dziesiątki, najnowszy czeka na premierę w 2011. Utwory muzyczne od XVII do XXI wieku idą chyba w setki. Literatury stosy. Ja sobie szczególnie upodobałem Monsignore Quichote Grahama Greena. Autor pisze tam samą prawdę, szczególnie o wyjątkowych walorach win z La Manchy. Ale na pewno trudniej uwierzyć, że Cervantes inspirował autora Madame Bovary, a Dumas ojciec sam twierdził, że d’Artagnan jest duchowym spadkobiercą rycerza wielbiącego Dulcyneę. Łatwiej uwierzyć, że książę Myszkin miał być współczesnym Dostojewskiemu Don Kichotem. Skądinąd wiemy, że miał być „człowiekeim idealnym”, co tłumaczy bliskość fonetyczną „ideoty” i „idioty”. Właściwie ideota to jest taki idealista czyli idiota.
No, ciekawy wywód
Dorwałem się po przerwie do nudzenia, więc łatwo nie odpuszczę.
Pojęcie ideoty przejąłem od św.p. mecenasa Mikołaja Sowińskiego z Wilna, po wojnie w Świdnicy.
Mecenas bronił w drobnych sprawach karnych i majątkowych klientów róznojęzycznych i jego język codzienny był mieszanką polskiego, rosyjskiego, białoruskiego i jidysz. Jedynie rosyjskim władał w pięknej wersji literackiej, pozostałe uroczo kaleczył i wzbogacał o liczne neologizmy, zwykle bardzo dowcipne. Żona mieszkała osobno, bo małżeństwo w słynnym wileńskim przybytku na ulicy Zawalnej zawarli pod groźbą rewolweru w rękach rosyjskiego generała, pierwszego męża mecenasowej. Małżonka wyższa prawie o pół metra przyjmowała małzonka na kolacji tylko przy okazji wystawnych przyjęć, czyli 2-3 razy w tygodniu.
Mecenas nienawykły do szykowania sobie obiadów czy kolacji 2-3 razy w tygodniu gościł u moich rodziców, którzy wszakże od czasu do czasu ograniczali jego wizyty ze względu na potencjalnie zgubny wpływ opowieści mecenasa na młode umysły dziatek. Opowieści bowiem często dotyczyły sukcesów męskich. Opowiadane były jednak nie tyle samochwalczo co, powiedzmy, boccaciowsko. Na ogół kończyły się jakąś wielką wpadką, w co łatwo było uwierzyć zważywszy na małżeństwo opowiadającego.
Ubierał się mecenas niedbale, bywało, że zakładał dwa krawaty (bo zapomniał, że już jeden ma na sobie) lub skarpetkę (czystą) zamiast krawata. Gdy coś mu bardzo smakowało, mówił, że czuje się jak położnica.
Pieniędzy zarabiał sporo, ale większość oddawał małżonce, a resztę dzielił pomiędzy książki, stare bibeloty i licznych podopiecznych nieudaczników, głównie byłych klientów.
Małżonka namiętnie grywała w brydża. Przeżyła małżonka o wiele lat poświęcając się brydżowi bez reszty. Ostatnie moje wspomnienie wspólnego brydża, to połowa lat 70-tych, gdy miała 92 lata. W rodzinie mecenasa dość malowniczą postacią była lady Seymour, wdowa po angielskim admirale, w rzeczywistości nigdy nie goszcząca w Anglii i zawsze stanu wolnego. Ale nazwisko w jakiś sposób uzyskała i powoływała się na św.p. admirała przy każdej okazji prywatnej czy urzędowej.
Syn mecenasowstwa próbował wyjechać po 1968 roku do Izraela (znaczy do Wiednia), ale jak na adwokata nie przyłożył się do studiowania prawa izraelskiego. Matka była rdzenną Rosjanką, a ojciec… Sam chyba dobrze nie wiedział. W każdym razie wersje przedstawiał rozmaite. Literaturę czytał tylko rosyjską.
errata: Mecenasa Mikołaja Sawińskiego
Piękny portret
Już widzę te dwa krawaty lub skarpetkę zamiast krawata 
To był chyba jakiś specyficzny gatunek ludzi,który na kresach się rodził i wraz z nimi przeminął.
Koniecznie trzeba ich portretować, póki jeszcze ktoś pamięta. Bo i my się miniemy po malućkiej chwili. 
W sprawie ideotów-idealistów: ciekawe, czy Kot Mordechaj preferowałby Myszkina, czy wina z La Manchy?
Oj, widzę, że u Kierownictwa spamy też nauczyły się omijać bramkę.
Bobik ma rację. Tylko wielokulturowość mogła tak ludzi kształtować. Z jednej strony niesamowita malowniczość – z drugiej dzicz kudłata. 2 strony medalu. Malowniczość przeminęła, niestety, za dzicz teraz płacimy. Naprawdę sam się nieraz na tej dziczy łapię, gdy próbuję „jakoś tam będzie”. Ale byli to najczęściej ludzie o wielkich sercach. Wspominany mecenas w czasie okupacji radzieckiej przed czerwcem 1941 ukrywał u siebie w mieszkaniu Witolda Świdę, dziekana rady adwokackiej we Wrocławiu w latach 1946-1950. NKWD poszukiwał go z powodu szczególnego (wielu poszukiwano z powodów bardzo ogólnych), a mianowicie ankiety przeprowadzonej, wraz ze swoim szefem, kierownikiem katedry prawa karnego na USB, wśród sędziów w całej Polsce na temat stosowanych wymiarów kary. B. Wróblewski, W. Świda Sędziowski wymiar kary w II Rzeczpospolitej. Ankieta. Jednym z aspektów poruszanych w ankiecie były sprawy polityczne i stąd zainteresowanie NKWD.
Ten spam już parokrotnie zaatakował sąsiedztwo i ponoć krąży po wszystkich blogach. Ktoś ma radość z przechytrzenia łotra.
Och, jak lubię takie opowieści
Pani Kierowniczko, czy Teresa cała, zdrowa i z lekarstwem?
Pozdrawiam serdecznie Panią Teresę nad Wisłą.
Tereska się na razie nie meldowała, dzwonię do niej na polską komórkę, ale nie odbiera. Będę jeszcze polować.
Już się odezwała. Spotykamy się o 17. Przesyła serdeczne pozdrowienia dla wszystkich!
Dziękuję i przyjemnego pobytu zażyczam.
Na Marthę zostały tylko wejściówki.
Czy gdzieś jeszcze można zobaczyć to sfilmowane pożegnanie?
Może PK coś pomoże?
Nie wiem, zapytam.
Martha, jak się okazuje, gra dwa razy. Raz z orkiestrą, obok Mischy Maisky’ego (ona Chopina, on Schumanna), drugi raz z Mischą sam na sam.
Problem teraz mają organizatorzy CHiJE z Pletnevem. No bo jest oskarżony o pedofilię, już odwołuje się w świecie jego koncerty. A my mamy problem wręcz dyplomatyczny, bo ma przyjechać z rosyjską Narodową Orkiestrą Symfoniczną i poprowadzić dwa koncerty (jeden z Luganskim jako solistą). Co to będzie? Okaże się na dniach…
a czy Pani Dorotka nie wie co z biletami na wieczór Argerich-Maisky sam na sam?
bo na stronie bileteria.pl głucho i nic nie wiadomo
a z maestro Pletnevem to niezła afera się zrodziła
Nie ma w bileterii drugiego, nocnego koncertu.
no właśnie!
liczę na te bilety tak samo jak mt7
allle leje
http://images.icanhascheezburger.com/imagestore/2009/1/24/0481a8a1-dc7f-4c35-918d-0514e41a700d.jpg
Gdzie leje, to llejje!
U mnie nie leje.
A Grześ u Owczarka straszy upałami od środy.
u mnie nawet bąbelków nie było
Hoko, bąbelki bywają w niektórych butelkach. Trzeba je tylko znaleźć i uwolnić.
Kierownictwo pewnie gdzieś z Tereską baluje.
I znowu nici z zasług, a już myślałam, że miły chłodek przyciągnęłam osobiście z Monachium, gdzie jeszcze w sobotę wieczorem lało równo. Nawiedziłam Bayerische Staatsoper i z niejakim zdziwieniem stwierdzam, że chyba przez pomyłkę bądź karygodne niedopatrzenie trzymają się tam uparcie 13 -letniej inscenizacji „Wesela Figara”, w której ani basenu, ani psychiatryka, ani nawet żadnych nagusów nie uświadczysz. Oszczędzili za to na scenografii, bo jej prawie nie ma, ale kostiumy całkiem dobre. Reżyseria dość oszczędna i sensowna – dziw to nad dziwy. Chyba nawet p.Piotr Kamiński przyznałby się do wzrokowego rozpoznania utworu. Dźwiękowo też było całkiem satysfakcjonująco, młody dyrygent ze Słowacji, Juraj Vacura poprowadził orkiestrę o wiele płynniej i lepiej niż sławny Kent Nagano listopadowego DG. Śpiewacy wszyscy bardzo dobrzy,Barbara Frittoli chyba zirytowana formalnymi brawkami po „Porgi Amor” spięła się i „Dove sono” zaśpiewała pięknie. Figarem był Ildebrando d’Arcangelo (głos ma trochę matowy, ale w tej partii to nie przeszkadza), Cherubinem Anna Bonitatibus – znakomita. Hrabiego wykreował Mariusz Kwiecień i jak zawsze tę postać zrobił to fantastycznie, i wokalnie i aktorsko. Niektórzy żałowali tu odwołanego koncertu w Krakowie, donoszę uprzejmie, że w tym roku Kwiecień będzie jednak trwać od października do grudnia (recital w Łodzi i sporo spektakli Oniegina w Krakowie).
Rzyczlywa
Brukselski „Don Kichot”, tak smacznie opisany przez Panią Kierowniczkę, stoi pewnie na dwóch nóżkach, inscenizacyjnej i muzycznej, bo miał szczęście – trafił mu się zgrany i zaprawiony w bojach duet zdolnych realizatorów
W czerwcu 2011 roku MM powróci tam z „Hugenotami” Meyerbeera, reżyserował będzie tym razem Olivier Py. Zaśpiewają m.in. Marlis Petersen, Mireille Delunsch i – uwaga! – Julia Lezhneva. I będzie to jej operowy debiut 
A teraz coś dla wielbicieli MA: wystąpiła na Verbier Festival dwa dni temu. Można oglądać i się napawać: http://liveweb.arte.tv/fr/video/Martha_Argerich_et_Gabor_Takacs-Nagy_au_Verbier_Festival/
ależ wspaniale!
dziękuję pani Beatce za ten link
O, i ja dziękuję!
, a trzecia Etiudę Rewolucyjną. Kordegarda była zamknięta, bo poniedziałek. Widziałyśmy też mural na Tamce, ale było już ciemno. Muszę udać się tam w dzień i obcykać.
Byłyśmy z Tereską najpierw na spacerze, potem na pierogach, potem na koncercie (pianista Jay Gottlieb, Amerykanin z Paryża, którego Tereska zna), a potem znów na spacerku, wreszcie – z powodu czarnego kota, który przebiegł drogę – musiałyśmy pójść w bok i trafiłyśmy na dobranocną sangrię. Połowa chopinowskich ławeczek na Krakowskim Przedmieściu nie działa. Jedna nam zagrała Rondo op. 1, druga – Marsz żałobny
A Rzyczlywej dzięki wielkie za niezmiernie ciekawe informacje!
Jutro odsłucham, bo dom śpi, a szeptem nie uchodzi.
Ukłony z dygiem dla obu Pań 
Sangria, dawno nie. Może czas wrócić
Dzięki i dobranoc
Ja też odsłucham jutro, bo teraz to padnę na pyszczek.
To je sie do dobranocnego mruczenia dolacze.
Serdecznosci popolnocne
Pobutka.
Zaskakująca dziś pobutka, ale ładna
Ale już wraca do domu.
Poranek jeszcze sympatyczny. Jutro ponoć znów upał.
Zapomniałam wczoraj napisać, że na koncercie był prawie zlot, bo pojawił się atreus przejazdem w Warszawie
To może poranna przechadzka z Mahlerem i Elisabeth Kulman? :-)(akompaniament dość nietypowy):
http://www.youtube.com/watch?v=w5zpR_66HOM
1389 – czy wyobrazacie sobie kardynala Olesnickiego w pieluchach? Wlasnie sie byl urodzil.
Powitanie ogolne, warszawskie, och jak przyjemnie wieje…
Jeszcze dziś, jeszcze dziś, jeszcze dziś…
Jak się wyrobię, przejadę się dziś na krótko obejrzeć murale na Tamce, a potem do firmy.
Juraj Valcuha nie jest już młodzieniaszkiem, choć bardzo wcześnie ukończył konserwatorium w Bratysławie, co dało czas na dalsze studia w Petersburgu i Paryżu. Obecnie jest na kontrakcie 2009-2013 pierwszym dyrygentem Orchestra Sinfonica Nazionale della RAI w Turynie, wcześniej był asystenetem dyrektora muzycznego Opery w Montpellier. Chyba zna się na swojej robocie.
Valcuha odniósł sporo sukcesów, wśród których można wymienić La boheme w Paryżu w 2006. Wesele Figara prowadził już wcześniej w Nancy.
Jeszcze raz przeczytałem Urszulę. Słuszna uwaga, że niektórzy na zachodzie są okropnie roztargnieni i wystawiają wszystko, jak Pan Bóg przykazał zamiast odciskać piętno własnej osobowości w sposób co najmniej zadziwiający. Nie wątpię, że artyści z Wesela Figara też swoje osobowości uwidaczniali, ale tak normalnie tylko.
Wszystkim, którzy interesują się sprawą zawirowań wokół Narodowego Instytutu Fryderyka Chopina, polecam dzisiejszy Sezon na Dwójkę o 18, który będzie temu tematowi poświęcony. Ma być Waldemar Dąbrowski i Stanisław Leszczyński. Samam ciekawa…
Uwaga! Uwaga!

na stronie bileteria.pl (http://www.bileteria.pl/koncerty/chopin-i-jego-europa-.aspx?Recommended=&SortBy=&SortOrder=&Page=6&AreaCityFilter=&DateFilter=)
można zamawiać bilety na nadzwyczajny koncert nocny z udziałem MA i MM
z dedykacją dla mt7
Dzięki!
Już lecę!
Kto może, niech leci. Trochę zazdroszczę, ale trudno. Wypowiedzi Miłościwego Pana chętnie bym posłuchał, ale będę gdzie indziej. Może uda się w samochodzie być akurat, to posłucham. A teraz do roboty.
Mam!
Jeszcze raz dziękuję za czujność proletariacką.
mt7 cieszę się, że mogłem pomóc
Beatce dziękuję za pyszny koncert z MA.
Właśnie sobie posłuchałam. Mniam!
Cieszę się, że smakowało, EmTeSiódemeczko i pozdrawiam! ARTE Live Web, dobra rzecz
Stanisławie, w Warszawie tak są zajęci odciskaniem tego piętna, ze nie mają czasu na sprawy tak nieważne, jak dogadanie realnych terminów z polskimi gwiazdami (które bardzo chcą tu śpiewać). Kwiecień twierdzi , że proponują mu występy za pół roku, podczas gdy on ma czas za 5 lat. To jest normalna kolej rzeczy i jeżeli ja o tym wiem, to chyba p. dyrektor TWON też powinien? Polski manager Kwietnia dorzucił smętnie, że podobno mają w Wielkim nowego managera od obsad. Podobno, bo jeszcze się do nich nie odzywał. Nad Operą Narodową wisi chyba jakaś klątwa – w Krakowie mogą, w Łodzi mogą , a u nas nie. Dobrze, że chociaż Aleksandra Kurzak kupiła mieszkanie w Warszawie i będzie bywać tu często ( ma śpiewać Susannę w „Weselu Figara”).
To bardzo przyjemna okoliczność, bo ona jest świetną Zuzanną – widziałam ją w tej roli we Wrocławiu
Krakowowi łatwiej pewnie zaprosić Kwietnia, bo on jest stamtąd, wciąż jest jego rodzina, on wpada prywatnie itp. Nowy menedżer od obsad, i owszem, jest – p. Leszek Barwiński. Zdaje się, że nie ma rozeznania wśród polskich śpiewaków, bo za długo siedział w Wiedniu…
Pani Kierowniczka kazała o 13.04 słuchać radia, to słuchałem. O sytuacji w Instytucie było mało, za to ładnie sobie panowie pili z dzióbków. Praca ciężka, cel szlachetny, pieniędzy mało, wiecie jak to jest. Tak się na ogół tłumaczy drobny przedsiębiorca, zdybany przez klienta dwa miesiące po wzięciu zaliczki. Ręka mnie trochę świerzbiała.
Ja nic nie kazałam, tylko polecałam – co ja tu mogę kazać?
Pan WD zagadał towarzystwo, bo jest w tym dobry. Padają np. pytania, dlaczego aż tyle kasy (bodaj 3 mln) poszło na niezbyt udany balet chopinowski w Operze Narodowej – p. D. odpowiada, że spektakl jest świetny i czeka go świetlana przyszłość, że będzie pokazywany w Petersburgu i Szanghaju. No i rozmawiaj tu, człowieku.
Na początku audycji Andrzej Sułek próbował coś powiedzieć od siebie i nawet brzmiało to sensownie. Ale potem odtworzono wypowiedź ministra Zdrojewskiego, że chciał, by decyzje we wszystkich sprawach chopinowskich były w jednym ręku – i odniosłam wrażenie, że to jednak był najważniejszy powód zmiany obsady. Potem WD powiedział, że jest jakichś pięć punktów, które zarzucają Sułkowi. Ale ich nie wymienił. Szkoda, że koledzy nie dopytali.
A potem już zeszło na ChiJE.
Po(za)lecenie Pani Kierowniczki było dla mnie rozkazem.
Dodam też, że trochę mnie zdziwiło czepianie się przez dziennikarzy, że ChiJE jest festiwalem, który się tworzy na zasadach – wg nich kumoterskich, wg organizatorów przyjacielskich. Ja jestem za! Zwłaszcza jeśli się ma takich przyjaciół jak Martha
Ale też i po przyjacielsku wszystkiego się nie da. Jak powiedział S. Leszczyński do S. Dybowskiego: „Spróbuj namówić Marthę, żeby coś zagrała”
Ja zgadzam się z Panią Dorotką, nie rozumiem czepiania się CHiJE, bo to jest chyba jeden z najlepiej działających festiwali w Polsce i moim zdaniem ma już swojego rodzaju renomę (choć ma dopiero 5 lat) i to dzięki panu Leszczyńskiemu (któremu z całego serca gratuluję). Pan Dybowski przesadził z tym namawianiem Marthy, bo takie nagabywanie na ten czy inny repertuar nie ma sensu i przynieść może odwrotny skutek a tego nie chcemy. Wydaje mi się, że pan Leszczyński trochę zagalopował się (chyba, że taka jest prawda) z tym, że Marthę trzeba namawiać aby coś zagrała, bo gdyby tak było to przecież na swoim festiwalu nie kiwnęła by palcem, nie grała z młodymi muzykami (nie spędzała godzin na próbach, rozmowach i konsultacjach z nimi). A co jeszcze do kumoterstwa to Lugano z strony MA to czyste kumoterstwo
i jeszcze raz wyrażam zadowolenie że możemy mieć za dyrektora artystycznego taką osobę jak Stanisław Leszczyński (bo pan Dąbrowski po raz kolejny nie przekonał mnie do siebie, wręcz umocnił mój brak entuzjazmu do niego).
Ja rozumiem, co może wzbudzać kontrowersje – że program zapina się do samego niemal końca (co wkurza i nas odbiorców, bo prawie do końca nie wiadomo, jak będzie z biletami), że poluje się na wolne chwile artystów i załatwia z nimi właśnie po przyjaźni, a w tzw. cywilizowanym świecie program spokojnie się dopina kilka lat naprzód, tak, jak pisze powyżej (o innej dziedzinie) Urszula. No, ale żyjemy tu, gdzie żyjemy. A przyjacielskich festiwali, tworzonych przez wielkie osobowości, jest na świecie trochę i to są zwykle najlepsze festiwale, z profilem i charakterem jak ich twórcy. Tak jak w przypadku Lugano, czy jak kiedyś robił Richter w La Grange du Meslay czy Kremer w Lockenhaus. Ja uważam, że tacy organizatorzy jak Stanisław Leszczyński (czy na innych polach Filip Berkowicz) robią festiwale takiej jakości właśnie dlatego, że mają dusze artystyczne
A to „spróbuj namówić Marthę” to było przecież powiedziane z przekąsem, SL miał na myśli, że ona gra, co chce i sama to wybiera
no ja myślę, że z przekąsem
aż tak nie znam pana SL (a szkoda może, bo słychać, że sympatyczny człowiek)
Zresztą myślę, że np. dyrekcja Salzburger Festspiele też często może mieć problemy, patrzmy na to że ten festiwal ma dopiero 6 edycję i już może się pokusić o trwanie cały miesiąc. A jeżeli ktoś zarzuci komuś, że nie spełnił wszystkich wcześniejszych marzeń czy zapowiedzi no to moim zdaniem odpowiedzi na to pytane powinien znaleźć w prostym porównaniu: ile edycji było CHiJE a ile np. Salzburger Festspiele (dlatego porównuję do tego festiwalu, bo życzę panu SL żeby CHiJE stało się Salzburgerem tej części Europy). A to szukanie kumoterstwa zdenerwowało mnie, bo w innym festiwalu chopinowskim (wiadomo chyba jakim) nikt niczego nie szukał a tam jest ciekawie (np. przy wyborze czynnych pianistów na kurs czy festiwalu) ale ja już lepiej zamilknę
Może tak będzie polityczniej
na dobranoc, pamiętna ostatnia strona (tak jest przynajmniej w moim wydaniu) koncertu e-moll podczas jednego z marcowych dni 1965 roku, która zakończyła zmagania konkursowe pewnej pianistki:
http://www.youtube.com/watch?v=6sKm3azX_AQ&feature=related
Taka temperatura, to raczej na dzień dobry się nadaje

Ale dobranoc!
próbowałem znaleźć część II ale na tubie tylko to

szkoda, że nie ma jak posłuchać wszystkich konkursowych produkcji laureatów
dobranoc!
Tak wcześnie
Pobutka…
O 18 byłem w miejscu, gdzie w żaden sposób radia słuchac nie wypada, chyba, że odpowiednia część odpowiedniej sonaty Chopina nadają.
Myśl, że wszystko powinno być w 1 ręku, jest absolutnie słuszna. Przecież o chwałę Polski chodzi a nie Szopena. PK jakieś absurdalne zarzuty stawia baletowi, a przecież ten balet można pokazać przy wielu okazjach – inauguracji lub zakończeniu mistrzostw świata w gimnastyce artystycznej albo w modelach latających. Kto tam będzie wybrzydzał na niedostatki artystyczne? A przekonanie o wspaniałym polskim balecie może zakiełkuje. Ale to właśnie wymaga skupieniu całej władzy na szczeblu rządowym.
PK i Urszula chciałyby, aby proponować coś artystom z pięcioletnim wyprzedzeniem. A skąd dyrekcja TW czy ON może wiedzieć, kto za 5 lat będzie dyrektorem i co będzie wystawiał? Może się mylę, ale mam niejakie podejrzenia, że umowy dotyczące określonych pozycji repertuarowych mogą być u nas podpisywane dopiero, gdy są już pieniądze na ten cel zapewnione. Czy można to w naszych warunkach zorganizować jakoś inaczej? Myślę, że przy dobrej woli tak, ale trzeba jej bardzo dużo. I zawsze jest zagrożenie, że łamańce proceduralne ktoś wykorzysta przeciwko dyrekcji mówiąc, że coś było nie tak z dyscyplną finansową.
Poczytałem trochę o dyrektorze od castingu i widzę, że może naszych wielkich rodaków na scenie ON nie przybędzie, ale można liczyć na Annę Netrebko w operze prowadzonej przez Zubina Methę. Wielkie kontakty w wielkich przedsięwzięciach. Widzę szansę na wystawienie szopenowskiego baletu na otwarciu olimpiady.
Jak zwykle, przekręcam nazwiska. Zubin Mehta oczywiście.
Dzień dobry. Guten Morgen tym razem w wersji młodego i pucołowatego Dietricha
Ale jakże pięknej głosowo… Chociaż muszę powiedzieć, że strasznie mi się spodobała podrzucona tu wczoraj przez Beatę Elisabeth Kulman. Ile wdzięku, ile zrozumienia dla tekstu, tak pysznie się cieszy tym porankiem. Będę zwracać na nią uwagę 

Stanisławie – trzeci akapit w dziesiątkę. A czy są pieniądze, nie wiadomo często do ostatniej chwili. Zwykle więc do ostatniej chwili nic nie wiadomo. Nawet wymieniany wyżej WD z Mariuszem Trelińskim nie ośmielili sie przed wakacjami zrobić konferencji prasowej o nowym sezonie w Operze Narodowej – na stronie wciąż nic nie wisi. Oczywiście z grubsza wiadomo, ale bardzo z grubsza
Elisabeth Kulman to rzeczywiście świetna śpiewaczka, jedna z moich ulubionych
Zaczynała późno i przez to bardzo świadomie. Zanim poszła na studia wokalne, studiowała fiński z ungarystyką, rosyjski i muzykologię na Uniwersytecie Wiedeńskim (w ogóle zna kilka języków, sama z pochodzenia jest pół-Węgierką) i hobbystycznie śpiewała w chórach (m.in. w Schönberg Chor, ale trafiał się też i pop i jazz). A śpiew studiowała u Heleny Łazarskiej w Wiedniu, skończyła studia z wyróżnieniem równolegle na dwóch kierunkach Pieśń / Oratorium i Opera, jako sopran. Na początku śpiewała dużo Mozarta (zadebiutowała jako Pamina). Od lata 2004 śpiewa mezzosopranem /altem, od razu dostała nagrodę Salzburger Festspiele za intepretacje „Wesendonck-Lieder”. No a potem to już się posypały występy w Operze Paryskiej, Berlińskiej Unter den Linden, od 2006 roku śpiewa na stałe w Wiener Staatsoper. Regularnie koncertuje też z repertuarem pieśniowym.
A teraz od kilku tygodni rezyduje w Salzburgu, gdzie jest Orfeuszem: http://www.salzburgerfestspiele.at/oper/detail/id/128/pid/4426/sid/91/
Wczoraj próba trwała od 13.30 do 21.30, w trakcie było przymierzanie kostiumu i gdzieś w trakcie aż godzina przerwy. No i cały czas nie wiadomo, co zrobią z jej wspaniałymi włosami
A Orfeusz nie może być długowłosy?

Bardzo interesująca postać ta Elisabeth. Czego zresztą można było się po śpiewie domyślić
Śpiew to nawet jeszcze bardziej interesujący niż CV
Swoim „Guten Morgen” EK wprawia mnie w radosne podskoki mimo upału. Nie miałabym nic przeciwko, gdyby wystąpiła w Polsce 
Orfeusz – oby okazał się długowłosy… Wyjasnienie zagadki niebawem.
Tyle merytoryzmu, że w tej chwili nawet przeczytać nie zdążę.
Merdam więc przelotnie jak Gostek i wracam do swoich obowiązków. 
Odmerduję, wiadomo, dziś środa, to Bobik ma dzień biegania
Ja zresztą też wychodzę właśnie – na konferencję ChiJE 
I’m baaaack z urlopu, ale niedługo znowu wyjadę
Z całym szacunkiem, ale Gostek nie ma czym merdać…
, a jego sierściuchy merdają, ale tylko wtedy, gdy są podk*&^$%.
Czy Orfeusz, jako Trak, z definicji nie powinien być długowłosy? Ale z tymi nowoczesnymi reżyserami, to nigdy nie wiadomo…
Robota znowu każe liczyc bez opamietania, więc też się odmerduję (czy nie brzmi to lekko dwuznacznie?).
No, ale nie mówimy w tej chwili po francusku

To prawie jak odmeldować się…
Merdać nie będę, ale jeszcze zaszczekam trochę o Elisabeth Kulman: Posłuchałam przed chwilą wywiadu z nią, w którym opowiada o swojej przesiadce z sopranu na mezzo. Zauważyła, że szybko się męczy śpiewając i chciała sprawdzić, czy wszystko w porządku z krtanią. Lekarz, u którego była, powiedział jej, że to niemożliwe, że śpiewa sopranem – ma za długie fałdy głosowe i fizjologicznie z pewnością sopranem nie jest.
Była niezadowolona z powodu tej konieczności zmiany, marzyły jej się już różne główne role sopranowe, a tutaj nagle, z dnia na dzień, obudziła się jako mezzo, no a wiadomo, że lista głównych ról jest w przypadku mezzo dość krótka, nawet Christa Ludwig zatytułowała swoje wspomnienia „A tak chciałam być primadonną…”. Poza tym spadło na nią sporo zawirowań organizacyjnych, bo cała machina promocyjna była nastawiona na Elisabeth Kulman – sopran, mezzosopranem nie była zainteresowana. W pewnym sensie została na lodzie, agencje artystyczne, organizatorzy różnych przedsięwzięć, w których miała wystąpić, zrezygnowali ze współpracy z nią z dnia na dzień. Od pewnego czasu wracają, ale pukają już na próżno…
Gostku, chciałem wyrazić Ci najserdeczniejsze współczucie z powodu braku ogona.

Ale może jak odstawisz szpinak i zaczniesz się odżywiać kośćmi, to Ci jeszcze wyrośnie
ZAPROSZENIE
Blog Bobika uprzejmie zaprasza na swiatowa prapremiere Dramatu Narodowego DZIADOSTWO Czesc II piora Wieszcza Bobika:
http://www.blog-bobika.eu
Jakby ktoś się natomiast dziwił brakiem Pobutki, to jest, ale pod poprzednim wpisem:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=524#comment-69857
Dramat narodowy pierwsza klasa
Też tak uważam
Bobik zdradził, że Kot Mordechaj wie, co będzie dalej. Może nam zwieści.
Zdziwiłem się zarówno brakiem pobutki, jak i rozesłaniem przez Kota Mordechaja zaproszeń, bo sam nie wiedziałem, że ma być jakaś huczna premiera.

Ale ponieważ lubię gości, a PAK w ukrytej pobutce zrobił mi nadzieję na podroby, to znowu się okazało, że wszystko jest jak trzeba na tym najlepszym ze światów.
U nas znów upał. Przemieściłam sie do firmy, gdzie zamierzam (pracując, jakby kto miał wątpliwości
) przetrwać ten trudny dzień, czego i Wam życzę. Wieczorem zamierzam się udać (jak wyjdę z powrotem na ulicę i mnie szlag nie trafi) na Ogrody Muzyczne – dziś recital Joanny MacGregor, fascynującej pianistki brytyjskiej. Jeśli dotrę, to potem sprawozdam.
Wczoraj po drodze do NIFC obcykałam murale na Tamce. Też później wrzucę do „podziwiania”
PK pracuje w chłodzie, Bobik pewnie wrócił spać, Kot Mordechaj się przyczaja. Trzeba powoli się żegnać. W międzyczasie była nasiadówka w klimatyzowanej sali. O mądrych rzeczach mówili, zobaczymy, co z tego wyniknie.
Miejmy nadzieję, że będzie się też mądre rzeczy robić

Bobik nie śpi, tylko rzuca torcikami wedlowskimi, bo dziś św. Wedla
Tak, w ten upał tylko szczeniakom jeszcze chce się coś robić.
Chce się czy się nie chce, ale w św. Wedla czują się zobowiązane.

Zresztą u nas wczoraj mocno przylało i dziś są polarne 23 stopnie.
Ja nawet nie próbuję sobie wyobrażać, ile na zewnątrz jest stopni.
Sprawdza się obietnica wyborcza jednego z kandydatów na prezydenta RP, który obiecał Egipt dla każdego.
No i jest.
Prorok, czy co?
Więcej niż prorok – zamiast my do Egiptu, spowodował, że Egipt przyszedł do nas.
To prawie jakby góra przyszła do Mahometa
Wszystko jasne. Trudno jest być prorokiem we własnym kraju. Więcej niż prorokiem, to już fizycznie niemożliwe.
pewnie jak by został prezydentem to Tunezja byłaby gratis
a tak miejmy nadzieję przeczekać ten Egipt w jak największym chłodku
Oby ten chlodek jak najprędzej przyszedl!