Traktat o idei wariacji
Nie bójcie się, ten wpis nim nie będzie. Traktat ten już istnieje: to dzieło, które wykonał wczoraj w Studiu im. Lutosławskiego Andreas Staier. Historia jest znana. Anton Diabelli, wiedeński wydawca i kompozytor (jego sonatiny grał chyba każdy początkujący pianista; ten utwór, czyli I część Sonatiny F-dur, stał się motywem filmu Moderato cantabile z Jeanne Moreau i Belmondem), zwrócił się do kompozytorów związanych z Austrią, by napisali po jednej wariacji na temat jego walca, które potem zamierzał wydać (i wydał) w antologii Vaterländischer Künstlerverein. O reakcji Beethovena wiadomo, że wyrażał się o temacie pogardliwie, nazywając go „szewską łataniną”. Ale według jednych przekazów początkowo odmówił, według zaś George’a Marka, monografisty Beethovena, „Beethoven, którego raczej z trudem można by podejrzewać o to, że zainteresuje się taką imprezą, zapalił się do niej. Zrobił kilka szkiców z myślą, że napisze najwyżej sześć lub siedem wariacji, Ale rzecz znów mu się rozrosła poza ramy pierwotnego planu”.
Poza nim na apel odpowiedziało 50 kompozytorów (w tym jedenastoletni Liszt), w sumie powstały więc 83 wariacje. Pierwszą, jeszcze w 1819 r., napisał Carl Czerny, znany autor etiud (w wydaniu jest ona czwartą) – i jako pierwszą wykonał wśród dziesięciu, tytułem wstępu przed dziełem Beethovena, Staier. Zagrał też m.in. wariacje Hummla, Kalkbrennera, Moschelesa, Pixisa (wszystkie te postacie znane były dobrze Chopinowi w młodości), a także Mozarta-juniora, Franza Xaviera Wolfganga, zwanego lwowskim Mozartem, oraz właśnie młodego Liszta (ciekawe, co by napisał o rok starszy Chopin), a na zakończenie tego wstępu – zupełnie inną od reszty wariację Schuberta; ta interpretacja Anderszewskiego znajduje się na początku filmu Monsaingeona, który poświęcony jest jednak dziełu Beethovena; po wariacji ciekawa wypowiedź i obrazowa analiza tematu.
Anderszewski, do którego interpretacji jestem zresztą bardzo przywiązana (ale tu ciekawostka, oto wykonanie pewnego nieżyjącego już niemieckiego pianisty, do którego Piotr jeździł na konsultacje i uważał za jednego z nielicznych pedagogów, którzy mieli na niego wpłynąć), opowiada tu, jak Beethoven bierze najdrobniejsze motywy i szczególiki z tematu i czyni z nich rzeczy niestworzone. Dlatego to jest traktat – ponieważ pokazuje, ile można zrobić z czegoś, co pozornie nie daje wiele możliwości.
Wariacje, warianty, odmiany… w tych 33 odmianach Beethoven mówi tyle, że wydaje się niemożliwe, by to zmieścić w jednym utworze. Jest tam humor i patos, złość i żart, liryzm i epika, skupienie i zabawa. Te wariacje powstawały równolegle z Missą solemnis, a także z ostatnimi sonatami fortepianowymi, z których największe pokrewieństwo, zwłaszcza w finałowej wariacji, wyczuwalne jest z ostatnią, Sonatą c-moll op. 111. Kompozytor był już wówczas kompletnie głuchy i to, co wychodziło spod jego pióra, było już właściwie abstrakcją, którą słyszał we własnej głowie, a nie na instrumencie, i dzięki temu mógł rozszerzać możliwości. Wykonanie Andreasa Staiera było pierwszym, jakie słyszałam na dawnym instrumencie, ale był to NIFC-owy erard z 1849 r., czyli z roku śmierci Chopina, a 22 lata po śmierci Beethovena. Jeżeli nawet na tyle młodszym od kompozytora instrumencie niektóre szczegóły, zwłaszcza w wysokich rejestrach, wydawały się nie do oddania, to cóż dopiero na tym, który miał do dyspozycji kompozytor. Ale on nie słyszał, że coś jest nie tak, pisał, jak mu dyktowała wyobraźnia, ucho wewnętrzne. Wyprzedzał epokę; myślę, że te wariacje, podobnie jak Grosse Fuge, mogły być dla jego współczesnych momentami równie dziwaczne. Z pewnością cieszyłby się z możliwości steinwaya. Co nie oznacza, że wykonanie Staiera nie było wybitne. Było. Pozwalało spojrzeć na ten utwór z innej strony, m.in. zrozumieć to, o czym piszę w poprzednich zdaniach, co też jest bardzo cenne.
Ale przecież co wykonanie, to inna strona. Właśnie ściągnęłam z półki płytę z nagraniem Sokołowa, o której wczoraj rozmawialiśmy z 60jerzym (rzeczywiście to nagranie jeszcze z Leningradu, bo z 1985 r.!), bardzo masywne i potężne, stawiające na kontrasty. Obok na półce stało nagranie Marii Judiny, skrajnie przeciwne: płynne, pędzące, trochę jakby suche – w tym wykonaniu to prawdziwy traktat (tak pędzi, że na płycie jeszcze zmieściły się Wariacje op. 35 na temat z Eroiki). Jest na tubie, tutaj pierwszy odcinek, są dalsze. Na tubie w ogóle jest dużo wykonań. Ujął mnie np. bezpretensjonalny Artur Schnabel, no i linkowany wyżej Webersinke. Z tymi wariacjami jednak jest tak, że każda interpretacja jest propozycją i najlepiej słuchać ich wielu. Bardzo wdzięcznie wspominam interpretację mojego przyjaciela, znanego i tu na blogu Romka Markowicza, której byłam świadkiem dwa razy: w bibliotece Lincoln Center, gdzie wcześniej wygłosił bardzo interesujące słowo wstępne, i w sali kameralnej FN, gdzie miał jedyny (niestety) recital. Mam też płytkę.
PS. Rozpisałam się, więc już tylko dwa słowa o wieczornym koncercie. Goerner ponoć chory, był w szpitalu, odwołał występ w Dusznikach, ale tu było to w ogóle niewidoczne! Dał nam wiele radości, jak zwykle. Najpierw zagrał Koncert a-moll Paderewskiego, utwór średnio ciekawy, ale nasz solista zrobił z niego polskiego Rachmaninowa. Później zagrał Koncert f-moll Chopina, bardzo – jak to niektórzy mawiają – po męsku, mocno, co było zresztą jedynym wyjściem w starciu z siłą uderzeniową NOSPR. Na bis „wymiótł” Etiudę cis-moll op. 10 nr 4. Orkiestra zagrała wcześniej II Symfonię C-dur Schumanna – Kaspszyk zbudował formę jak zawsze wspaniale, ale brzmienie orkiestry mogłoby być mniej masywne.
Komentarze
Mnie osobiście bardzo podobało się wykonanie koncertu Paderewskiego. To fakt że nie jest to zbyt oryginalny utwór ale wykonanie było bardzo efektowne. Wstęp orkiestrowy jak z Dworzaka, czego w nagraniu Maksymiuka i Hobsona zupełnie nie zauważyłem. Reszta to rzeczywiście Rachmaninow ale daj Boże zdrowie… Koncert Chopina był oparę klas lepszy niż również dyrygowany przez Kasprzyka 3 sierpnia tenże koncert z Grosvenorem który był całkowitą porażką solisty.
Nie słyszałam Grosvenora i już od paru osób wiem, że nie mam czego żałować 😉
Kilka słów o wieczorze w FN: Może to upał, może emocje spowodowały, że Nelson Goerner nie wystąpił w Dusznikach. Ale dobrze, że zagrał w FN!
Widziałem i słyszałem go po raz pierwszy ‚na żywo’ i właśnie tę radość i pozytywną energię płynącą od niego dało się słyszeć i odczuwać znakomicie. To ważne, aby nie tylko ‚odegrać’ utwór, ale nadać mu swoistą głębię i zinteroretować go tak, aby poruszyć słuchacza.
Mam wielką nadzieję, że jeszcze w rym roku zagra w Warszawie.
A tymczasem udaję się nad Sekwanę, skąd, być może, przywiozę jakieś ciekawe płyty, a kto wie, może i wrażenia koncertowe…
Dla udajacych sie nad Sekwane: pada i jest 15 stopni
Witam Panią Kierowniczkę po dłuższej przerwie 😀
Wstępnie ogarnąłem się po urlopie i teraz będę się starał zjawiać nieco częściej 🙂
Wielki Wodzu, kwartet dotarł?
Bo dziecko wysłało.
Jeszcze jak dotarł! Przed chwilą ściągnąłem i podziękowałem, ale nie zaszkodzi jeszcze raz niniejszym. 🙂
Z tego co widzę wynika, że oni rozsztukowali dzieła wszystkie i sprzedają luzem jako odpad. 😯
Droga Pani Tereso!
Dziękuję bardzo za informację dotyczącą aury paryskiej!
Jeśli będzie dużo padać, to miło będzie spędzać czas w salach koncertowych i sklepach z płytami:)
Cieszę się. Miłego słuchania.
Z tym rozczłonkowywaniem dzieł, to starsi na dywaniku może pamiętają Kanta i Hegla po pięć złotych… z serii wydawniczej PIW albo może PWN, którejś poważnej oficyny. Tak ze trzydzieści lat temu.
Zazdroszczę 🙂 Także tego, że jest 15 stopni – tutaj o 20 więcej 🙁 Oddychać się nie da…
Witam po przerwie Quake’a, bardzo się cieszę 😀
Ja dziś byłam na koncercie Narodowej Orkiestry Rosyjskiej pod Pletniowem z Ługańskim. Orkiestra bardzo dobra (tylko rogi coś szwankowały, prawie jak u nas 😉 ), najpierw zagrała IV Symfonię Głazunowa, kawałek porządnego symfoniska, trochę jak Czajkowski, ale mniej się mizdrzy, idzie raczej w potęgę (mt7 powiedziała: muzyka imperialna 🙂 ). W drugiej części świetna Rapsodia na temat Paganiniego – Ługański jest bardzo dobrym pianistą, z tych starannych, o kryształowym dźwięku – i Koncert e-moll Chopina z partią orkiestrową w opracowaniu Pletniowa – narozrabiał tam tak (naćkał jakichś dodatkowych głosów), że siedziałam z lekko opadniętą szczęką. Pianista tu też OK, tylko to, co się działo w orkiestrze, odwracało moją uwagę… Bisów nie było.
Idę spać, rano wstaję, mam jeszcze poranną krótką chałturkę i w pociąg do Krakowa, aby spotkać się z Bobiczkiem 😀 Wracam wieczorem.
Dobranoc! 😀
A to znacy, ze w poniedziałek o godzinie 12 koniecnie trza w radiu wysłuchać krakowskiego hejnału. Bo nie mozno wyklucyć, ze hejnał ten bedzie zagrony przez Poniom Dorotecke. Abo przez Poniom Dorotecke i Bobicka na przemian 😀
Pobutka.
Bardzo skuteczna pobutka – wstałam 😀
Owcarecku, tego hejnału w południe to ja nie mam szans zagrać, bo jeszcze pewnie nie dojadę do Krakowa – planuję przyjazd tamże ok. 13.
Słonecznego, ale nie morderczo, dzionka wszystkim 🙂
Chociaż zazwyczaj cicho w ukryciu czytam tego cudownego (trzeba to wreszcie powiedzieć) bloga, to jednak się odezwę, bo aż mnie ściska 🙂
Rosyjska orkiestra niewiarygodna była, tak inna od polskiego radia dzień wcześniej, która miałam wrażenie, że zagłusza momentami Goernera. Nie mogę się otrząsnąć cały czas… i tylko bisów było brak.
Oj chyba zaczynam bardzo żałować, że nie słyszałem 🙁 Ja dziś dla odmiany przypomniałem sobie o Matt’cie Haimovitzu, bo już dawno nigdzie go też nie słyszałem. Może by go ktoś zaprosił do Warszawy. Pliiiiiiz! Tak gra hymn amerykański rtsp://real.npr.org:80/real.npr.na-central/atc/20031227_atc_banner.rm?v1st=s_vi=%5BCS%5Dv1|26348A5C851D06D9-6000012A60001D24[CE]&mt=7 Wśród polskiej publiczności lubiącej wyczyny Nigela Kennedy’go zrobiłby chyba furorę. Acha, poza tym może warto się dowiedzieć dlaczego David Letterman potrzebuje Bacha http://www.youtube.com/watch?v=gPyZvLu5MIY
No tak, pierwszy link nie przeszedł. W każdym razie jest na tej stronie http://www.npr.org/templates/story/story.php?storyId=1572001 u góry po prawej z podpisem „anthem”
Stopo,
myślę, że nie bisowali, bo po tak długiej drugiej części Nikolai Lugansky chyba ledwo zipał. 😉
W pierwszek części, podczas IV Symfonii Głazunowa, widziałam oczami duszy Wielką Rosiję, rozległe tereny, potężne rzeki, dzielny lud, sielskie przyjemności, życie dworów, słyszałam dźwięk rogów podczas polowań, dramatyczne wezwania surm bojowych i zwycięskie trąby.
Przewinęła mi się w rozumie dumna historia łopocząca na sztandarach.
Zrobiło na mnie wrażenie, a orkiestra była świetna.
Prawdziwą przyjemność w drugiej części popsuł mi niemiłosierny ból kości ogonowej ( 😆 – Bobikiu, co Ty na to ), która odmówiła współpracy w długotrwałym siedzeniu.
Zauważyłam, że nie mam żadnych problemów siedząc na twardym krześle przed komputrem, może z jaką deską będę do FN chadzać.
Dodatków nie zauważyłam, ale Kierownictwo czuwało. 😀
Pozdrawiam, odzywaj się, odzywaj, nie siedź w kącie, bo Cię nie znajdą. 🙂
Ja też widziałam sztandary,ale zamiast sielskich rozległych terenów raczej dumnie kroczącą nawałnicę rosyjską, której przyroda składa hołd. Przez chwilę miałam nawet takie wrażenie, ze bitwę warszawską wygrali 🙂
Lugański może i zipiał, ale powinien bisować – nikt zwycięzcom nie obiecywał, że będzie lekko
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Melduję, że żyję. Wczoraj miałam piękny dzień – spotkanie najpierw z samym Bobikiem, potem dołączyły udzielające się u Bobika żona sąsiada (ale sąsiad mój 😉 ) i Monika (tutaj, już dawno, parę razy pokazała się jako M., ale ogólnie jest czytelniczką bierną) z przemiłym mężem Ganeshem i uroczymi córeczkami Matyldą i Zosią. Monika tez jest przemiła oczywiście. Spędziliśmy rozkoszny wieczór.
Tylko… pod ten wieczór rąbnęła burza i chyba coś uszkodziła na magistrali, bo czekałam na pociąg ponad dwie i pół godziny! W końcu odjechałam w momencie, kiedy według rozkładu miał już przyjeżdżać do Warszawy. W domu byłam po drugiej, więc tylko wpuściłam kolejeczkę z poczekalni i spać.
Dziś jestem bardzo zajęta (dwie konferencje prasowe), ale może w ciągu dnia uda mi się na chwilę zajrzeć. No i wieczorem, po koncertach 🙂
Nadal szaro i deszczliwie.
A w Paryzu sklepow z plytami w sumie juz przeciez malo, za to sezon ogorkowy w pelni, wszyscy wyniesli sie na pola i lasy festiwale robic. Ale na pewno cos sie znajdzie.
A ja tam Krakowa zazdroszcze 😉
Gostek melduje się, choć wczoraj wracał w strugach, błyskach, grzmotach i podmuchach tak potężnych, że wcale nie było śmiesznie.
Dziękuję Bobikowi za życzenia (jeszcze z Chopina i Normy). Świstaki gdzieś widocznie zawijają, bo w Tatrach ani widu ani słychu. Ale za to kozice i lis (sztukl raz, niedaleko schroniska na Hali Kondratowej!
„Pierwszą, jeszcze w 1919 r., napisał Carl Czerny…”
Nie wiedziałem, że tak późno zaczął pisać te wariacje… 🙄
😆
Ech, to jest tak, jak się pisze w stanie pomroczności jasnej 😉
Już poprawiam, Gostku, dzięki 🙁
Wariacje Diabellego wybitnie kojarzą mi się z Goldbergami.
Inne godne uwagi (jeśli nie polecenia) nagrania: Nikołajewa, Richter, Pollini, Arrau.
Kempff, Gilels nie nagrali.
Krakow zalalo, Bobikowy zjazd udany, a sklepow z plytami i w berlinie coraz mniej 🙁 (to to sklepow) 🙂
😀
pozdrawiam
Sklepow z plytami coraz mniej w Paryzu ( i nie tylko ..) bo wiekszosc melomanow ma internet za jego posrednictwem kupuje plyty na calym swiecie …
pozwolę sobie sprostować – Goerner swój koncert w Dusznikach odwołał z powodów rodzinnych, nie był chory.
jacek2 i Andrzej Nonim – witam. Jeśli rzeczywiście Goerner jest zdrowy, to tylko się cieszyć 😀
Marudzicie, moi drodzy, na coraz mniejszą liczbę sklepów z płytami – w domyśle z klasyką, że o jazzie nie wspomnę. Powiem jedno: u nas to i tak eldorado w porównaniu z jusa. Ale zanim uderzymy w płacz uderzmy się w piersi własne i zróbmy rachunek sumienia – kiedy i ile ostatnio płyt kupiliśmy? Jakie uczucia nami targają – jeżeli w ogóle – gdy wchodzimy do wspomnianych sklep(ik)ów? I czy przypadkiem sami również nie mamy – nieuświadomionego – udziału w tych płytowych funeraliach?
Kwestia cen płyt (oczywiście najistotniejsza) nie do końca wyjaśnia istotę tego dramatu – bo wszystko to, co dotyczy sprzedaży płyt, jest już tylko dramatem. W USA to już wiedzą, my pierwsze odsłony mamy już zaliczone, Berlin i Paryż – jak sądzę – abonament na tę sztukę niebawem dostaną. Mam wrażenie, że jesteśmy pokoleniem, na oczach którego dokona się proces narodzin, wzrostu, świetności i zejścia (lub jak kto woli – upadku) płyty CD. Chciałbym tylko, by przynajmniej w ramach czyszczenia magazynów – a przed ich likwidacją – w jakikolwiek sposób udostępniono to, czego się domyślamy, a co nie ujrzało jeszcze światła dziennego – lub też ściślej rzecz biorąc czego nie zaznały jeszcze uszy nasze, a i pozostałe zmysły. Że smutno się robi? Wiem. Smutek oswajam melancholią. A melancholię poślubiwszy niejako pod przymusem, po wieloletnim pożyciu darzę uczuciem zgoła najcenniejszym: przyjaźnią.
Dla 60jerzego, pour passer la mélancolie 😉 http://www.youtube.com/watch?v=jSVapmlLaYA&feature=related
Jęczy pierś pod ciosem srogim
wymierzonym – nie inaczej –
w intencji, by dysk zbyt drogi
nie był opłacony płaczem
i sumienie nie lśni bielą
gdy rachunek się nie zgadza
kiedy pliki dziś współdzielą,
kto tu kogo teraz zdradza?
gdy próg sklepu dziś przekraczam
z uczuciami starganymi
czuję, że wyrok odraczam,
ale wiem: the sky’s the limit
nie w nośniku sprawa bowiem
ni w koncernach nagraniowych
chcecie, to niech będzie, powiem:
muzyka się bierze z głowy…
http://www.youtube.com/watch?v=iNalya_4VkQ
Lecz zależy od tej głowy,
jaka ta muzyka będzie –
ktoś ma koncept całkiem nowy,
komuś starczy to, co wszędzie 😉