Festiwalowe różnostki
Nazbierało się ich trochę, przez parę dni nie pisałam. Użyłam słowa różnostki, bo w tych paru dniach zdarzyło się parę rzeczy interesujących a zabawnych, co nie znaczy, że nie miały wysokiej jakości artystycznej.
No bo na przykład czy ktoś z Was może sobie wyobrazić Chopina na kontrabasie (z fortepianem)? A taką niespodziankę zgotowali nam na bis Edicson Ruiz i Sergio Tiempo i właściwie nawet przez nią samą warto było być na tym koncercie. Ruiz, produkt El Sistema, który jako najmłodszy muzyk w historii dostał się do Filharmoników Berlińskich (miał zaledwie 17 lat, dziś ma 25), zagrał sam kilka utworów współczesnych (Kurtaga, Cartera i Holligera), poprzedzając je Ricercarem Domenica Gabriellego. Razem zagrali Adagio melancolico e appassionato Giovanniego Bottesiniego (zwanego za życia Paganinim kontrabasu), a po przerwie zabawne, trochę prokofiewowskie Divertimento Nina Roty i jeszcze kawałek Piazzolli. Tiempo sam zagrał Sonatę b-moll Chopina (walił okropnie) i Trzy tańce argentyńskie Alberta Ginastery (te zagrał świetnie), ale i tak Chopin był najlepszy, taki subtelny, jak wiolonczelistom rzadko się zdarza… Bo to było Adagio z Sonaty wiolonczelowej.
O koncercie Minkowskiego już wspominałam, tu Robert Diabeł był po prostu rozczulający. Śpiewacy nierówni (bas francuski najwidoczniej nie w formie), ale ogólny efekt bardzo sympatyczny. To też była „różnostka”, jak dzisiejszy koncert popołudniowy – który był rewelacyjny! Ewa Pobłocka i Dang Thai Son, koledzy z jednego konkursu, wyszli na scenę S1 w strojach „organizacyjnych”, czyli koszulkach festiwalowych do czarnych spodni (przewracacze kartek też) i zagrali program na cztery ręce lub na dwa fortepiany, w którym było miejsce i na koronkowo rozkosznego Mozarta (takie koci koci łapci trochę), i przezabawnego Poulenca, i przesmutną i przepiękną Fantazję Schuberta.
Wczorajsze popołudnie za to spędziliśmu nokturnowo. Nawet w sensie dosłownym, bo Maria Joao Pires całą pierwszą część koncertu wypełniła nokturnami Chopina. Wyszła na scenę taka drobna, krótko ostrzyżona kobietka w skromnym posthipisowskim (długa spódnica z falbaną i na to obcisły sweterek za biodra) czarnoburym stroju i grała tak naturalnie i spokojnie, że z wielką przyjemnością można było poddać się temu. Jednak ten nokturnowy nastrój rozciągnęła na całe popołudnie, po przerwie grając jeszcze parę mazurków-niemazurków, i doprosiwszy na scenę wiolonczelistę Pavla Gomziakova wykonując z nim najpierw tajemniczą Posępną gondolę Liszta (to słusznie) i Sonatę wiolonczelową Chopina (tu już lekka przesada, bo wszystkie części zrobiły się dość podobne w nastroju, miękkie i liryczne, bez cienia pasji). Bezpośrednio po sonacie sama zagrała jeszcze ostatni Mazurek f-moll. Na bis była wiolonczelowo-fortepianowa transkrypcja (autorstwa Głazunowa) Etiudy cis-moll op. 25 nr 7, czyli już nokturnowo do kwadratu.
Wieczorny koncert średnio mógł dobudzić; najciekawsze było porównanie wykonania Koncertu Lessla na instrumentach współczesnych (Howard Shelley i Sinfonia Varsovia) z tym, które słyszeliśmy kilka lat temu (dla mnie bezsprzeczną przewagę ma tu brzmienie instrumentów z epoki). Jaś Lisiecki niestety zawiódł, zwłaszcza w Wielkim Polonezie. Podobno był chory, to może go trochę usprawiedliwiać.
Dzisiejszy koncert Orchestre de Chambre de Lausanne pod kierownictwem Christiana Zachariasa wzbudził we mnie mieszane odczucia. Najpierw Serenada Karłowicza, zagrana poprawnie z paroma fałszami w smyczkach, ale Karłowicz podobno to mało wygodnie napisał. Potem śpiewała Haydna i Mozarta Christiane Iven – pani, która wie, jak się śpiewa, ale głos już ma cokolwiek zmęczony. Momentami jednak jej śpiewanie dawało satysfakcję; w drugiej z arii Mozarta znakomicie towarzyszył jej na fortepianie Zacharias.
Po przerwie niestety rozczarowanie – Koncert f-moll Chopina dość toporny, solista grał zbyt porywczo, pewne rozproszenie związane z jednoczesnym dyrygowaniem dało się zauważyć zwłaszcza w pierwszej części. Czekam na recital, może mi poprawi wrażenia, ale na razie jego Chopin mi się nie podoba (na bis był Walc cis-moll, też dość krzykliwy), a potem bisowała orkiestra uwerturą do Wesela Figara. Też przyciężkawo.
Wychodząc z 60jerzym spotkaliśmy Piotra Kamińskiego. On zachwycony i zadowolony, ze zdaniem zupełnie przeciwnym do naszego (co nie jest przecież nowością 😉 ). Mogło się to oczywiście wiązać i z tym, że siedział na balkonie, a stamtąd się inaczej odbiera.
Komentarze
O tak! Wyobrażam sobie Chopina zagranego przez duet fortepianowo-kontabasowy. Nawet bardzo nie musze się wysilać, ponieważ kiedyś w bardzo prywatnym gronie słyszałam przymiarkę do ballady f-moll i musze przyznać, że choć na gorąco, nieprzemyślane, bardzo to było fajne.
Marii Joao Pires zazdroszczę. Nigdy nie słyszałam na żywo, a bardzo bym chciała.
Pani Kierowniczko, ten Domenico od wiolonczeli się pisał przez dwa „l”, tamci dwaj bardziej znani to nie rodzina! 🙂
Niechaj szanowne koleżeństwo budzi nasza ulubienica – skoro na dobranoc i dzisiaj i jutro uśmiechnie się do nas, po czym pozostawi (jak mniemam) nieco rozgorączkowanych.
http://www.youtube.com/watch?v=1ETFTFIhpdw
Nokturny Pires wciąż takie lukrowane? 🙂
A jak z kontrabasem, to sobie mogę wyobrazić. Choć już z kontrabasem i Jerzym Stuhrem bym nie mógł 😀
Ale — na pobutkę za późno, to może gimnastyka poranna?
No niezłe, PAK-u 😯
Martha strasznie pędzi w tym Prokofiewie, nie podoba mi się to – raz mi się zdarza, że mi się w czymś nie podoba 😉
Wodzu, dzięki za uwagę, już poprawiam. Dodam, że specjalnie do tego Gabriellego Ruiz wziął smyczek barokowy 🙂
A dziś rano słyszałam w Dwójce rozmowę z Zachariasem. Powiedział, że dyrygowanie zmieniło go z introwertyka w ekstrawertyka (chyba jednak bardziej podobał mi się jako introwertyk) i że teraz, gdy gra utwór od fortepianu, widzi utwór jako jeden obraz i już tak nie zwraca uwagi na detale, jak to zwykle robią soliści (oj, widać to, widać 😛 ). Ciekawie też mówił o swoim dzisiejszym recitalu w h-moll, o tym, że to tonacja niepopularna, melancholijna. Że Beethoven uważał, że jest depresyjna, i dlatego nie napisał w tej tonacji żadnej sonaty (ale dodam, że napisał bagatelę, która wcale depresyjna nie jest). No, zobaczymy. Choć i tak głównym punktem dzisiejszego dnia będzie całkiem coś innego 😀
Myśmy już kiedyś z PK o tym wykonaniu MA rozmawiali. Ciarki po plecach przechodzą – a powinny – gdy gra to Sokołow na recitalu w Paryżu (zarejestrowanym na DVD)
http://www.youtube.com/watch?v=Azo68LgdqTQ
Nigdy więcej nie dam sobie wcisnąć biletu na parterze. Tam dają jakieś dużo gorsze koncerty niż na balkonie.
No, ściąga trochę od Richtera ten Sokołow:
http://www.youtube.com/watch?v=aRC54r5q8xs&feature=related
tu od 6’30”, tylko u Richtera to jest jakby bardziej nieubłagane, straszne przez swoje zimno. Mam to w pamięci na żywo…
Panie Piotrze, są takie same, tylko na parterze dokładniej słychać 😛
Ale na recital w h-moll z ciekawością czekam.
O! Dyskusja o akustyce w FN.
To bardzo kapryśna akustyka jest.
Siedząc po środku w 18 rzędzie na koncercie Mustonena/ Grzybowskiego/ Zilberstein (jeszcze nie pod balkonem, ale już blisko) słyszałem fortepian spod sufitu, gdzieś z prawego górnego rogu sali.
Pod balkonem w ogóle robi się „ciekawie”, ale najlepsze wrażenia miałem siedząc na Brucknerze z Semkowem, w trzecim rzędzie z samego brzegu (innych miejsc już nie było).
Mając wiolonczele i kontrabasy na pierwszym planie, słyszałem trochę inny „mix” niż się zwykle słyszy i było to bardzo pouczające, a jednocześnie skrzypce i dęciaki nie zagłuszały „prawej strony” jak to czasami bywa.
Kiedy remontowano FN, stracono świetną okazję, żeby w jakiś nieinwazyjny sposób poprawić akustykę. Nie wierzę, żeby to było niemożliwe przy zastosowaniu dyskretnych, eleganckich ekranów i pochłaniaczy.
Hoko, cieszę się, że nie jestem jedyną osobą, która uważa, że nokturny Pires są rozmemłane na maksa. Kiedy puściłem te nokturny w domu, Gostkowa kazała wyłączyć natychmiast.
Miałem z tego powodu dyskusję z pewnym profesorem (znanym PK 😉 ).
On uważa, że Pires jest bardzo muzykalna. Zasadniczo się z nim zgadzam, ale to rozmemłanie niestety nie pozwala mi słuchać jej komfortowo…
Gostku.
w S1 rozmemłania nie było – jak Bozię kocham. Była nieprzerafinowana prostota. Inna rzecz – czy gdyby dała większy wybór nokturnów, to nie wyszedłbym nieco wymemłany ). W tej dawce, którą uraczyła nas w pierwszej części recitalu było pięknie..
Ludzie, jak tu leje od rana.
McCreesh podał informację o ewentualnej rezygnacji z funkcji dyr. VC – co ma związek z informację o obcięciu – na chwilę przed rozpoczęciem festiwalu – dotacji o 1/3. (czyli o 1,5 mln zł). Obcięło – zgadnij koteczku – kto? Dla ułatwienia dodam, że nie miasto Wrocław…
Ministerstwo Kultury? 🙄
Do wyboru: Marszałkostwo lub Ministerstwo..
V wpisałem, aby nie było WC.
Co by trochę złagodzić – zamiast „rozmemłania” -> „przesadna romantyczność”.
No nie, ja tego nie odczuwałam jako przesady. Po prostu – taka wizja, tak też można… Nokturny dla mnie były OK, gorzej, jak już wspomniałam, z Wiolonczelową, w której lubię, jak się czasem dramatycznie przywali, ale też cieszę się, że każde z jej wykonań na tym festiwalu jest inne. Już mamy dwa i jedną czwartą za sobą (ta ćwiartka to bis Ruiza i Tiempo), a czekają nas jeszcze dwa wykonania: Menesesa/Presslera i Marthy/Mischy. Po obu wiele się spodziewam 😀
Przypomiało mi się jak Mischa swojego czasu grał w FN, a przed nami siedziały dwie nastolatki, które przyszły na Mischę, nie na koncert.
Ile wzdychania tam było aj, aj 🙂
Kto powiedział, że tylko gwiazdy rocka są uwielbiane przez nastolatków?
Za lukrowane dziękuję. 🙄 Nie twierdzę, że jedynym akceptowalnym wariantem jest dla mnie kawał krwawej surowizny, bo przecież i zmiksowaną, ucywilizowaną pasztetówkę jadam nader chętnie. Ale jeżeli jest do wyboru lukier i musztarda, to już wolę musztardę. 😆
No dobrze, dla równowagi wezmę trochę lukru 🙂 Chociaż dzisiaj na słodko raczej nie będzie 😉
Specjalnie dla Vesper:
http://www.facebook.com/video/video.php?v=1171472809272
Ja bym powiedział, że nokturny to raczej pasztet z zająca, ewentualnie polędwica łososiowa niż pasztetówka czy krwawa surowizna.
Krwawa surowizna to scherza (choć też nie do końca).
Gostku, kupuję hurtem całe menu. 😆
@ Gostek 12:01
Kiedyś Mischa miał koncert w Podchorążówce i zabrałam tam moją Różyczkę, była wtedy w wieku wczesnopodlotkowym. Była też jej koleżaneczka wiolonczelistka. Po koncercie poszły obie do Mischy po autograf, ja z nimi jako obstawa, a Mischa się dziewczęciami zachwycił i z przyjemnością zapozował z nimi do paru zdjęć, które robił mój dawny kolega-fotograf z GW. Później po starej znajomości dostaliśmy od niego odbitki. W parę lat później kiedy Miszka wrócił, Róża poszła do niego z tym zdjęciem. Bardzo się ucieszył 😉
Dziękuję, mt7, obejrzałam i wysłuchałam z wielką przyjemnością. Lubię Marię. Za subtelność.
No to tych, co dziś będą w filharmonii, zawiadamiam, że minizlot podczas przerwy koło stoiska alkoholicznego (ale nie polecam samego stoiska, bo ceny cokolwiek surrealistyczne 😉 ) 😀
Będę duchem i malutkim procentem 😉
Dostałam zadyszki 😯
Aj aj aj.
Mischa z Martą znają się jak łyse konie, ale ciężko będzie mu teraz przebić to wykonanie.
Czy pan w radiu przed chwilą powiedział „Pitagorskiego”?
Tia, Pitagorski. To jakiś krewny tego greckiego matematyka?
Nie nie – on z tych piekarzy od pita bread.
Wybaczcie, ale bardziej zaczarowało niż MA.
No, powiedziałem, że trudno mu będzie przebić Martę, ale ten pan też zdolny jest… 🙂
Zmienili program w dwójce na jutro.
Nie będzie bezpośredniej transmisji z filharmonii. 🙁
Zauważyłam 🙁
Zazdroszcze: spotkan, filharmonii i wszelakich wrazen, ja niestety prowadze wojne grypowa, wiec ucho mam przy Radiu Dwa oczy w Polityce ale tam ostatnio nic Pani Gospodarzowej nie bylo 🙁
Pozdrawiam ( nie) grypowo
Ja już wróciłem z dzisiejszych koncertów. Zaczynam odczuwać tęsknotę za chwilową ciszą, skupieniem, bezzadyszkowością. Z tych – ale nie tylko – powodów w pamięci zostanie mi raczej południowy koncert niż wieczorny. Co w niczym nie zmienia uczucia do MA.
Truchcikiem zmierzając do FN zostaliśmy przegonieni przez Marysię Pires. Boże, jaka ona jest drobniutka i malutka. I ma niesłychanie ciepły uśmiech i uśmiechnięte oczy. Też szła na koncert MA.
A ja teraz wracam – bez uśmiechu – do pracy. Ale pozdrawiam całe koleżeństwo. I ślę uśmiech.
To ja o tym popołudniowym tutaj, bo bardziej pasuje – o wieczornym zrobię osobny wpis.
Recital Christiana Zachariasa. No i potwierdziło się – lepiej wypada, jak gra sam i nie jest rozproszony orkiestrą. Program był nie w całości jednak w tonacji h-moll, ale w większości. Bardzo przemyślana kompozycja koncertu. Zaczął od spokojnej Sonaty Scarlattiego, po niej kontrastowo burzliwa Rapsodia op. 79 nr 1 Brahmsa, po czym jeszcze raz zagrał Scarlattiego – pierwszy raz się spotkałam z podobnym chwytem. Ukłonił się, wyszedł, wszedł z powrotem i zagrał drugą partię utworów, klasyczną: Adagio Mozarta i Sonatę Haydna. Zwłaszcza Haydn mi się ogromnie podobał. Po przerwie część romantyczna: wszystkie cztery Ballady op. 10 Brahmsa (tu właśnie odszedł od h-moll, bo jest w niej tylko i dopiero trzecia z nich), też mi się podobały, z dużym zrozumieniem zagrane. To taki wczesny Brahms, jeszcze mało wyrafinowany, ale już z cieniem zapowiedzi tego, jaki był później. Scherzo Chopina – jak się spodziewałam, najgorszy punkt programu, coś go rozproszyło i poniosło pod koniec, nawet tupnął parę razy (!). W bisach się uspokoił, najpierw został w tonacji i przy kompozytorze (Mazurek h-moll), a na koniec zmienił (Arabeska C-dur Schumanna). I tym pięknym akcentem zakończył.
Co do wieczoru, cdn.
Znowu pada słowo „zrozumienie”. Jakąś rozprawkę aż się prosiłoby napisać.
Mogę napisać, ale nie teraz 😉
[88aa]
No to dobranoc 🙂
No to na dobranoc zapraszam do nowego wpisu 🙂