Walka wojny z pokojem

Jaki był mój stosunek do Missa solemnis Beethovena, pisałam tu już ponad dwa lata temu. I podtrzymuję, że zrozumieć ten utwór naprawdę lepiej można właśnie słuchając go w wykonaniu na instrumentach z epoki. Zupełnie inaczej słyszy się archaizacje (dla muzycznych czytelników dodam jeszcze modalizmy), brzmienie jest bardziej adekwatne. Ciekawą miałam po koncercie wymianę zdań z 60jerzym. On twierdzi, że nigdy nie miał problemu ze zrozumieniem Missy. Ale teraz, po wysłuchaniu tego wykonania, poprzestawiało mu się i zastanawia się, czy kiedy ją usłyszy znów na współczesnych instrumentach, nie będzie miał on z kolei kłopotu. Pamiętam też, jak entuzjastycznie opowiadał o Missie (na filmie Monsaingeona o Wariacjach na temat Diabellego) Anderszewski, podgrywając fragmenty z Credo (piękny jest moment, gdy nagle w warstwie dźwiękowej pojawia się chór). Kiedy indziej mówił, że to właśnie wysłuchanie tego utworu w wieku chłopięcym sprawiło, że przestał być pianistą, a stał się muzykiem.

Mnie, jak mówiłam, tak łatwo nie było, ale w końcu weszłam w jakąś przyjaźń z tym utworem. Słuchając go dziś w wykonaniu zespołów Philippe’a Herreweghe zwracałam tym razem uwagę nie tylko na nawiązania do muzyki dawniejszej (łącznie z pojawiającą się tu często formą fugi), ale i na pokrewieństwa z innymi utworami samego Beethovena. Oczywistą jest sprawą, że w wielu momentach jest to zapowiedź IX Symfonii. Ale jest tam też wiele z Fidelia, jedynej opery Beethovena. Pracował nad nią od 1805 do 1814 r. Missa solemnis zaś pochodzi z 1822 r. Dlaczego kompozytor wraca do owych trąbek i w ogóle militarnych momentów swojej opery?

I takie mi się nasunęło tłumaczenie: przewaliła się kampania napoleońska (zesłanie na Elbę Napoleona, któremu przecież Beethoven początkowo chciał poświęcić Eroikę, nastąpiło dokładnie w roku premiery ostatecznej wersji Fidelia) i z dystansu już na nią patrząc, po wyniszczających kraj wojnach, Beethoven stał się pacyfistą. Dlatego tutaj trąbki i marszowe rytmy nie niosą entuzjazmu walki o wolność, lecz są ostrzeżeniem, przypomnieniem, odniesieniem do słów: Dona nobis pacem. Kilkakrotnie wracają trąbki, ale tym razem towarzyszą im dramatyczne recytatywy solistów (miserere, miserere…) – i zwycięża pokój: słowa Dona nobis pacem śpiewane przez chór w trójkowym, kołyszącym, uspokajającym rytmie. Dlatego uważam, że Herreweghe wspaniale poprowadził tę końcówkę, bez niepotrzebnego hałasu na końcu, z refleksją i zadumą.

Mam płytę z Missą pod jego batutą, bardzo ją zresztą lubię, ale dawno nie słuchałam. Myślę, że trochę zmienił interpretację, wydaje mi się, że np. Benedictus było na tym koncercie odrobinę wolniejsze, choć ogólnie tempa były dość szybkie, płynne. Ale spokój, z jakim Herreweghe dyryguje, sprawia, że tych temp nie odczuwa się jako szybkie, przynajmniej ja nie odczuwam. Nie wszyscy soliści podobali mi się w równym stopniu (najmniej tenor Emiliano Gonzalez Toro), czasem też byli przykrywani przez zespoły; w radiu brzmiało to zapewne inaczej. Ale wieczór był bez wątpienia wspaniały.