Intensywny dzień
Trzy koncerty jednego dnia – już po dwóch wychodzimy zmęczeni, ale w sobotę był rekord. I jeszcze każdy koncert angażował uwagę, nie to, że na jednym koncercie sobie przysypiam, na drugim czytam z nudów książkę programową… Każdy miał walory, a ostatni to był już po prostu dynamit, a potem jeszcze udaliśmy się (również 60jerzy i mic) oczekiwać na wyjście artystów. A ile się anegdotek przy tej okazji nasłuchałam, to moje… Warto było, ale wracając do domu już czułam, że ledwo stoję na nogach…
To po kolei. Koncert o 17 – wzruszający. Grał Antonio Meneses i Menachem Pressler, czyli dwie trzecie ostatniego składu Beaux Arts Trio. Tria już nie ma, rozumiem, że Pressler, właściciel marki, chciał, by ona odeszła jeszcze w pełni chwały. Teraz, no cóż, czasem mu się paluszki plątają, ale duch pozostał. Daj Boże – w grudniu kończy 87 lat! Niewiarygodne. Uwielbiałam zawsze patrzeć, jak on w tym zespole pociąga za sznurki, uśmiechami, kiwnięciami głową, ruchami łapek o kociej zwinności sprawuje absolutną władzą muzyczną. Teraz było trochę inaczej, zresztą w duecie inaczej się siły rozkładają. Meneses jak zwykle perfekcyjny, jest coś bardzo szlachetnego w jego grze. Najpierw były urocze wariacje Beethovena do arii Papagena z Czarodziejskiego fletu – pyszna zabawa. Potem Sonata wiolonczelowa Chopina – tu niestety pianista grał trochę wycofany, czemu trudno się dziwić (wyobrażałam sobie, jak to mogłoby brzmieć jeszcze kilka lat temu…), trochę było potknięć, ale to bardzo trudna partia. Natomiast bardzo mi się podobał Meneses. W drugiej części wiolonczelowa transkrypcja Sonaty skrzypcowej Francka; tu już Pressler zaczynał z powrotem łapać dawnego ducha, no, a całkiem już złapał na koniec. Nikt prawie zresztą nie miał wątpliwości, że trzeba wstać z miejsc. Pierwszy bis zapowiedział: „Szanowni państwo, jesteśmy szczęśliwi, że znów możemy grać tu w Warszawie. Na bis zagramy Menuet z Sonaty [e-moll] Brahmsa na fortepian i… ehm… (tu gromki śmiech sali) na wiolonczelę i fortepian”. No i był menuecik piękny i zgrabny. A potem: „Nasz występ zakończymy czymś specjalnym: fragmentem Sonaty Debussy’ego”. To była I część, Prologue – i rzeczywiście coś specjalnego: subtelny, zniuansowany obrazek, taka akwarelka czy rysunek piórkiem, poezja w stanie czystym. Wzruszyłam się bardzo. A także tym, jak Meneses, dość rosły pan, obejmował maleńkiego Presslera przy ukłonach jak ukochanego dziadunia.
Wieczór – w filharmonii Sinfonia Varsovia pod Jackiem Kaspszykiem zagrała najpierw dwie z Etiud symfonicznych Schumanna zinstrumentowane przez Czajkowskiego (moja znajoma określiła to brzmienie jako militarne), a potem dwukrotnie wystąpił Nelson Freire. IV Koncert Beethovena nie wzbudził mojego zachwytu – Freire ma piękną barwę, świetną technikę, ale to jednak nie wszystko, zwłaszcza w I części trzeba czegoś takiego… no, to jest bardzo specjalny koncert i nie można go tak po prostu dobrze zagrać i już. Ale ogólnie pianista sprawia bardzo miłe wrażenie ciepłego miśka, więc otrzymał wielkie oklaski. A zagrany w drugiej części Koncert a-moll Schumanna o wiele bardziej mnie zadowolił – tu przydało się owo emocjonalne stonowanie, by nadać trochę umiaru schumannowemu rozbuchaniu. Był jeden bis, prześliczny, jego ulubiony.
Punkt kulminacyjny przypadł jednak na koncert nocny. Martha i Mischa to duet fantastycznie zgrany, nie tylko dlatego, że występujący razem od wielu lat, ale też z powodu pewnego podobieństwa temperamentów: oboje są porywczy, oboje lubią skrajności, ale potrafią się w każdej z tych skrajności odnajdywać. Ale to Martha pociąga w tym duecie za sznurki, choć niby Mischa swoją prezencją i pozą dominuje (tym razem wystąpił w dwóch świecących się lejbach: w pierwszej części w kolorze błękitu elektrycznego, w drugiej – srebrnej; jego ciuchy, jak mi powiedziano, pochodzą z firmy Issey Miyake). Mischa, gdy go poniesie, potrafi nie trafić w dźwięk, Marcie się to nie przydarza, ona wtedy czuje się w swoim żywiole, ale potrafi też okiełznać wszystkie siły i być absolutnie spokojna. Jak w ostatnim bisie, ale teraz jeszcze o programie. Na początek Sonata Debussy’ego, której I część to był całkiem inny utwór niż ten zagrany przez Menesesa i Presslera, przez co nie chcę powiedzieć, że gorszy, tylko po prostu inny – dużo tam było tajemniczych błysków, migotań, akcentów. To jest właśnie Prologue. Potem Schumann: Adagio i Allegro As-dur op. 70 oraz Fantasiestücke op. 73 i tu właśnie Mischa miał najwięcej wahnięć intonacyjnych (kiedyś było lepiej i spokojniej), ale Martha i tak przyciągała większą uwagę. W drugiej części Chopin. Najpierw Sonata wiolonczelowa (tu już Mischa się bardzo starał) – najbardziej romantyczne i potężne wykonanie ze wszystkich na tym festiwalu (chociaż w moim prywatnym rankingu pierwsze miejsce w dziedzinie partii wiolonczelowej należy ex aequo do Menesesa i Isserlisa, w dziedzinie fortepianu bezapelacyjnie zwycięża Martha, a Pressler dostaje ode mnie medal honorowy). Można posłuchać tu, tu, tu i tu – to nagrania całkiem świeże, a i ciuch Mischy chyba ten sam. I na koniec Introdukcją i Polonezem (które Martha parę lat temu grała tu z Gauthierem Capuçonem) pokazali nam, jak się poloneza wodzi. Tutaj nagranie starsze.
Sala oszalała i wybłagała trzy bisy. Pierwszy już linkowałam pod poprzednim wpisem – II część Sonaty Griega. Drugi – to było Scherzo z II Sonaty wiolonczelowej d-moll Szostakowicza. A na koniec wielkie wyciszenie: Pochwała wieczności Jezusa z Kwartetu na koniec czasu Messiaena.
Coś jeszcze chciałam opowiedzieć na koniec o koleżeństwie. Na koncert popołudniowy przyszedł Mischka (ubrany w czarną koszulkę ze swoją karykaturą), była też Maria João Pires. Wieczorem Mischę widziałam w pierwszym rzędzie balkonu (tym razem z żoną, przystojną młodą Włoszką), a pod koniec koncertu zza kulis wychynął łebek Marthy – słuchała stamtąd swojego kompana z duetu fortepianowego. Jacek Kaspszyk przyszedł z kolei na koncert nocny. Bardzo to budujące.
Komentarze
wojtek.k – nie znalazłam wczorajszego ostatniego bisu w tym wykonaniu, więc wrzucam w innym:
http://www.youtube.com/watch?v=OJ-GwxyJ2ZY
I jeśli komuś mówiłam w nocy, że to ostatnia część tego utworu, to mi się pomerdało – ostatnia jest ze skrzypcami (Pochwała nieśmiertelności Jezusa) 🙂
Muszę powiedzieć, że ja tych linków z Chopinem wiolonczelowo-fortepianowym słucham z dużą przyjemnością, bo nie jest tak zajeżdżony jak czysto fortepianowy i nie kojarzy mi się automatycznie z uroczystościami państwowymi. 😉
A Marthę pooglądać zwłaszcza w zbliżeniu, na którym widać minki, to też przyjemność, nawet jak kogoś bardziej interesują szynki, niż dekolty. 😆
Konferencje, zjazdy, plena –
czym by były bez Szopena?…
(Starszy Pan JP)
No może zabrakło Panu Freire zęba, ale pięęęęknie brzmiał. 🙂
Martha jest po prostu kochana w Warszawie, żaden artysta nie otrzymuje takich braw już na wejście jak ona. Oboje wspaniale zagrali. Podobnie myślę o Isserlisie. Maria João Pires zagrała cudownie na tegorocznych Promsach, niesamowicie młodzieńczo.
Pires posłuchamy jeszcze dziś 🙂
A Marthy jak tu nie kochać…
Anegdotka: grono wielbicieli kłębiło się po koncercie przed wejściem za kulisy. Po dłuższym czasie pojawił się dyrektor Leszczyński i oświadczył,że artyści są bardzo zmęczeni i z nikim się spotykać nie będą. Co zrobili wielbiciele? Przenieśli się przed wejście dla artystów na Jasnej 😉 Znów długie czekanie, pojedyncze różne osoby wychodziły, wreszcie znów dyrektor Leszczyński wyszedł przed drzwi, zamachał ręką (szkoda, że państwo tego nie widzą) i powiedział: to jest podstęp. Na co wielbiciele chóralnie: nie, to miłość! 😀
A ja tam mam wielką słabość do dżwięku (gry) takich starszych panów jak Freire. Nieziemski wieczór.
Jak mi to się łączy ze słabością do MA i MM to już nie wiem, ale fakt.
W kwestii porządkowej: bałagan w MM-ach się na Dywaniku zrobił. 😉 Trzeba by koniecznie jednego od drugiego jakoś odróżnić. Może Kierownictwo da jakąś zobowiązującą propozycję, a my się jej będziemy trzymać? 🙂
Proponuję MaM i MiM.
MiMa. Tamten MM już zasiedział swój skrót,
Ale to Kierownictwo niech nam wskazuje i wytycza !
Tyz prawda, ale „MiMa” niewygodnie spod palców wychodzi…
A dlaczego nie nazywać ich po imieniu, skoro i tak to robimy na co dzień? Zowitie prosto Miszu (Mischu? 😉 ) – o ile dobrze odmieniam pa russki? 😆
Jest tu wykonanie Messiaena tylko w większym składzie:
http://www.youtube.com/watch?v=HP1WFiNCCZU&p=BC97C59D2E9D816C&playnext=1&index=79
Coś mi źle wyrzuciło, to Szostakowicz. 🙂
Hej, dajcie znać, kiedy będzie retransmisja. Na dwójce wcięło ramówkę, oby nie na zawsze 🙁
Dziś o 20:00 Strauss
http://www.polskieradio.pl/dwojka/audycje/artykul183153.html
Haneczko, zacina się, ale jest.
Musisz kliknąć na datę na pasku z dniami miesiąca. 🙂
Retranu (jak rozumiem chodzi o MiM + MA?) nie widziałem na wszystkich dostępnych dniach w ramówce, czyli nie tak znowu daleko w przód.
Klikałam na wszystko 👿 Teraz działa.
niestety jestem w domu 🙁 🙁
P.S.
pani Dortko jeszcze był przecież karabin w wykonaniu pana Leszczyńskiego!
Ja też już w domu – dopiero perspektywa domu uświadamia rozmiar i bezmiar zdarzenia – i tej nocy ostatniej, ale również i całego festiwalu. Który jest jak ta góra – trzeba trochę się oddalić, by pojąć i objąć rozumem jej wymiar. O ile na poziomie emocji praca wykonywana była on line, o tyle na poziomie rozumu dokonuje się jakaś synteza. Synteza, która budzi zdumienie, zachwyt, radość. W końcu żal. Cały czas próbuję znaleźć chwilę wolną na spis tych wszystkich zdumień, zachwytów, radości – jednak życie wsysa swoją codziennością, swoimi powinnościami, przymusami. I nie znajduję tej chwili – mam nadzieję, że na razie tylko…
PK: dziękuję najpiękniej i najwdzięczniej za całofestiwalowe towarzystwo, rozmowy i życzliwość. Które zachowam we wdzięcznej pamięci razem z całym festiwalowym kręciołem.
Ach, jak mi Was brak, Blogownictwo drogie…
Karabin – i owszem. Kolega dyrektor celował do mnie. Za to, że ośmieliłam się coś nie tak napisać o Marcie. „Już ci więcej nic nie powiem o Fou Ts’ongu, bo ona nie grała jak Fou Ts’ong, tylko we własnych tempach!” Na co odparłam, że przecież nie „mnie” to powiedział, tylko na konferencji prasowej, a towarzysząca nam Dorota Kozińska z „Ruchu Muzycznego” zagroziła mu, że ona to dopiero napisze. Na co on wykonał imitację duszenia mojej koleżanki 😆
Jak miło wrócić do domu o bardziej ludzkiej porze. Ach, jak się wyśpię dziś. Dwa koncerty, na pierwszym niespodzianka, ale nie tak całkiem niespodziana: Świtała nie wystąpił z Orkiestrą XVIII Wieku, zastąpił go Olejniczak, a więc – nie będę już liczyć, ile razy słyszałam ten koncert (f-moll) i te bisy w tym wykonaniu (najładniejszy był Nokturn cis-moll, choć przed sekundą dosłownie pomyślałam: jak zagra ten Nokturn, to ja go… No, ale wskoczył w ostatniej chwili; dzielny jest). Za to w drugiej części pysznie: Dina Yoffe na erardzie (chyba pierwszy raz, bo poprzednio grała na pleyelu) zagrała Koncert a-moll Schumanna, podchodząc do instrumentu bez kompleksów, grając po prostu normalnie i pięknie. Publiczność nader ciepło ją przyjęła, na bis były Sarabanda i Capriccio z II Partity c-moll Bacha. (Miała tylko koszmarną kieckę, czegoś tak niegustownego w życiu nie widziałam 🙁 )
Po przemieszczeniu się z opery do S1 wysłuchałam Marii Joao Pires (ta z kolei znów była ubrana zabawnie-posthipisowsko w kolorach ekologicznych: szarawary patchworkowe z materiałów czarnych w białe prążki, góra dzianinowa w oryginalnym kształcie, w kolorze między ecru a szarym). Pięknie, poetycko zagrała Koncert f-moll Chopina i na bis Sonatę A-dur Scarlattiego, trochę tylko szemrała na tej Yamasze. Ale i tak z tego, co mówiła koleżance w rozmowie, to była niesamowicie dzielna: jej zmiana programu sprzed paru dni wynikła z tego, że po kontuzji palca uznała, że nie jest w stanie zagrać finału sonaty. W ogóle zamierza zakończyć karierę, bo jest dla niej męcząca i stresująca, czuje, że już nie ma tyle sił fizycznych, a poza tym ma swoje sprawy, w które chce się zaangażować: wychowanie adoptowanych synków (starsze dzieci już są dorosłe), teatr eksperymentalny przez siebie założony, różne działania ekologiczne i wychowawcze, w tym coś na wzór El Sistema. Rzeczywiście, jak mówi koleżanka, jest to osoba przemiła i ciepła, co zwłaszcza po tylu ciężkich przejściach, jakie ma za sobą, jest wspaniałe.
A jutrzejsza niespodzianka być może w końcu będzie dotyczyć jej. Ta druga jest chyba nierealna… No, jeszcze zobaczymy.
W każdym razie Martha odwiedziła koncert popołudniowy (wychynęła zza kulis na tyle, że mogliśmy zaobserwować, jak Janusz Olejniczak wręcza jej swoje kwiaty) i przyszła na koncert wieczorny po prostu jako publiczność 😀
Jak to brak 😯 Przecież my tu wiernie są ❗
Tylko te retrany (proszę zauważyć, merytoryzm przyswajam 😉 ) mnie męczą. Ktoś coś bąknął może?
Ale miło też zawsze widzieć w realu… 🙂
A co to są te retrany? 😯
Słuszmie, Hanuś, słusznie, co sobie to Kierownictwo myśli. 😀
Ja tam spaaałaaam, aż mnie kole połednia telefon obudził.
Jerzy, jak widać też za towarzystwem Kierownictwa tęskni. 😀
Ru są retrany:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/?p=541#comment-71852
To bardzo proste. Co to tran, każdy wie. Zwłaszcza starsze pokolenie. A retran, to powtórka z tranu. Gdy się komuś tran omsknie, to może skorzystać z retranu. Gorzej, jeśli tranu nie ma, tylko sam retran. To podobno się czasem praktykuje. Nie wiem, czy jest wówczas stosowny do tego reretran, czy nie. Jeśli nie, to trzena pilnować retranu, bo jak się retran omsknie, to już potokach.
No są retrany, ale co one oznaczają, niech mi kto powie?
Retram=retransmisja. Odnośnie koncertu MiM+MA w dwójce, który miał być na bieżąco, a nie było 🙁 i nie wiadomo, kiedy będzie 🙁
Retransmije 😆 (koncertów w dwójce)
To właśnie próbowałam wyjaśnić powyżej 😆
Ooo, Haneczka mnie uprzedziła i jeszcze bez błędów. 😉
Dziękuję za oświecenie 😀
I dobranoc 😀
Ja też z błędem 😉 Ale nic to, ważne, że Kierownictwo oświecone 🙂
Dobranoc 🙂
Branoc! 😀
Tak mi się przez lenistwo napisało, a tu patrzcie jaka dyskusja się wywiązała.
Tran na żywo świeży jest, jakość dźwięku dużo lepsza.
Retran za to zjełczały, bo nadawany (z tego co mi wiadomo) z plików mp3.
Ale Burleska Straussa to fajowski utwór jest. Zawsze go bardzo lubiłem.
Dobranoc także.
Z tranem szla pajda chleba. Co idzie z retranem?
Pobutka.
Stara bułka?
Dobry dzień!
Wyszło na to, że z retranem idzie Pobutka 😯
A Pobutka rozkoszna, aż milej się wstaje 😀
Wstaje się zawsze niemiło, choćb- nie-wiem-co. 🙁 Ale z dobrą pobutką łatwiej tę traumę wstawaniową w miarę szybko wyprzeć. 🙂
Jeżeli są jakieś stare bułki, to ja mogę wszystkimi się zająć. Wynoszę je do ogrodu i zakopuję, bardzo się przy tym pilnując, żeby nikt nie widział gdzie, więc na razie nikt mi jeszcze mojego skarbu nie odebrał. Inna rzecz, że Starym chyba się nie za bardzo szukać chciało, bo wiedzą, że jak mi odkopią moje stare stare bułki, to ja już jutro zakopię nowe stare bułki. 😆
Hej, pieseczku 🙂
Bułek nie ma, ale jest koszmarna góra roboty – może by ją zakopać? 😉
(Chyba jednak nie, to taka strusia polityka… Nawet jak się zakopie, to będzie 🙁 )
W dwójce robią nadzieję na Pregardiena/Staiera, słabą bo słabą, ale można nią żyć. Zwłaszcza żem na ostatnich nogach, a przedłużony koncertowo week-end jeszcze się nie skończył. Dowlokę się jeszcze dziś na wieczór i koniec. Potem już będę trawić i napawać się.
Miałam już wcześniej o tym wspomnieć, ale jakoś nie wyszło, więc: fantastyczne przeżycie – koncert na scenie ON, tak bezpośrednio z muzykami, niemal bierze się udział w ich pracy. Choć w przypadku kompanii Bruggena trudno mówić o pracy – raczej pasji i radości. I tym zarażają. A tu człowiek chowany na stołecznej FN myślał, że to takie śmiertelnie ważne i poważne. Przy bisach zamienili się (bruggenowcy) w nader żywo i radośnie reagującą publiczność (czyżby muzyka sprawiała im przyjemność ?).
Na to wygląda 🙂
W Dwójce to na razie ma być retransmisja Lonquicha za parę dni.
Będę dziś oczywiście. Zabawna historia: wczoraj wieczorem przysłano mi mail, że odwołana jest konferencja, o której wcześniej nie wiedziałam 😉 Niezły mają tam bałagan. Ale się nie dziwię, bo wciąż coś się zmienia.
Na stronie jeszcze nie zrobili żadnych zmian, ale z tego, co usłyszałam wczoraj, wynika, że nie przyjeżdża Bezuidenhout, za to Pires zagra II Koncert Beethovena. Na starociu! Pierwszy raz w życiu, i to na koniec kariery. Wiem też, że była na to namawiana Martha, i to dopiero byłby moment historyczny! Ale się ponoć strasznie łamała i tremowała, więc raczej nic z tego nie będzie. Jeśli jednak zmieni zdanie, nie będę się martwić 😉 W każdym razie dobrze jej tu w Warszawie i wcale się nie spieszy z wyjazdem 😀
Rzuciłam okiem na zdjęcia (przy poszczególnych koncertach) na stronie NIFC. Jesteśmy z mt7 pod 7 sierpnia (zdjęcie 14). Ale tak w ogóle to głównie dyrekcja na tych zdjęciach – jakiś kult jednostki nam się szykuje 😆
Dzień dobry 🙂
Czy to jest już pewne, że dziś w Wielkim zagra Pires?
Ach, dzięki, moja ulubiona Kierowniczko! 😀
Istotnie jesteśmy. 😆
Kochani, nie mogę odżałować, że nie mam czasu na zapoznanie się ze wszystki, co tu jest. Praca po urlopie straszliwa. Trochę coś wpiszę u Łasuchów przed zbliżającym się Zjazdem. Zauważyłem jakieś odniesienia do Ruskich. Nie widziałem Rosjan w Pirenejach. Za to w Barcelonie było sporo. Szczególnie na lotnisku. Nie wiem, jak Ukochana to robi, ale bezbłędnie rozpoznaje Rosjan ze sporej odległości i to prawie natychmiast.
My z kolei w maleńskim miasteczku Jaca w Pirenejach mieliśmy kłopot z kupnem słodyczy w piekarni. Nie bardzo rozumieliśmy, czym ciasto nadziane. Zaczęliśmy się naradzać i wtedy usłyszeliśmy: „Tu się mówi po polsku”. Nic niezwykłego, ale są miejsca, w których tego nie oczekujemy zupełnie.
NO TO JEDNAK MARTHA DAŁA SIĘ NAMÓWIĆ ❗ 😀
Z komunikatu NIFC:
SENSACJA NA FESTIWALU CHOPIN I JEGO EUROPA!!!
Martha Argerich i Maria João Pires zagrają na fortepianach historycznych.
W programie dzisiejszego wieczoru Koncert D-dur Ludwiga van Beethovena w wersji na fortepian. Pierwszą część utworu wykona Maria João Pires, drugą i trzecią Martha Argerich. Planowany jest też występ artystek na cztery ręce na fortepianie historycznym.
Koncert skrzypcowy Roberta Schumanna zabrzmi zaś w interpretacji znakomitego Thomasa Zehetmaira. Solistom towarzyszyć będzie Orkiestra XVIII Wieku pod kierunkiem Fransa Brüggena.
PROGRAM:
Ludwig van Beethoven
Koncert skrzypcowy D-dur op. 61 (wersja na fortepian)
[przerwa]
Robert Schumann
Koncert skrzypcowy d-moll
Już jest na stronie:
http://pl.chopin.nifc.pl/festival/edition2010/concerts/day/30
nie!!!!!!!!!!! ;( ;(
W Krakowie trwa i kończy się już festiwal „Muzyka w Starym Krakowie”. Ciekawy program, dobrzy wykonawcy, dobra promocja i wielu zacnych sponsorów. I nic. Śladu relacji lub recenzji w prowincjonalnych mediach. Albo złośliwość krakowskich zawistników lub programowo gdyż muzyka nie przynosi zysku. Celuje w tym jak zwykle tutejsza Gazeta Wyborcza. W sobotę grał Christian Zacharias ze swoją orkiestrą. Sam grał Chopina f-mol i VII Beethovena. Przyjęte bardzo ciepło przez niepełną salę, na której większość stanowili obcokrajowcy. Chyba nobliwi krakowianie byli na obchodach 30 lecia lub pod jakimś krzyżem.
Jak pamiętam, a jeździłam na Muzykę w starym Krakowie przez wiele lat, zawsze było podobnie. Nihil novi. Zagonić publiczność krakowską do filharmonii, to trzeba być Filipem Berkowiczem 😉
A jutro żałuję, że nie mogę się rozdwoić, bo gra tam Sokołow! 🙁
Hrm,
Poszedłbym walczyć na Jasną, ale mój stan zdrowotny w tej chwili doprowadziłby do zagłuszenia historycznego instrumentu (nawet, jeśli gra na nim Martha) 👿
To nie na Jasną, tylko do Opery. Szkoda, Gosteczku 🙁
Ale liczymy na to, że ten historyczny moment zostanie utrwalony…
A 60jerzy tu jedzie 😀
Pani w PR2 powiedziała FN! Dopiero potem Piotr Matwiejczuk powiedział, że ON.
😀
Słucham teraz Piotra Matwiejczuka i Doroty Kozińskiej i trochę mi się polemizować chce.
Otóż niekoniecznie jest prawdą, że Martha zagrała 1. część e-molla melancholijnie ze względu na swoje lata, bagaż doświadczeń etc. Dlaczego nie można przyjąć, że po prostu miała ochotę spróbować czegoś innego?
Gdzie jak gdzie, ale w Polsce może spobie pozwolić na takie „wybryki”, bo ciemny lud i tak to kupi, znaczy się chciałem powiedzieć, polska publiczność tak kocha MA, że akurat u nas może popróbować, co w Londynie czy Nowym Jorku niekoniecznie uszłoby jej „na sucho”.
E tam, ona akurat mimo tego, że już jest bliska siedemdziesiątki (o rany, trudno uwierzyć, ale tak jest 😯 ) ma temperament taki, że boję się, że dziś wieczorem rozniesie tego biednego erarda… 😉
P. Kozińska też jakby miała wątpliwości/ obawy, co ona na tym Erardzie wymyśli, bo pierwszy raz w życiu go dotyka.
E tam, na erardzie gra się (zapewne) jak na pianinie u cioci na imieninach 🙂
No właśnie z niejakim niepokojem oczekuję, co to będzie – a właściwie ile zostanie z fortepianu. Ale jestem szalenie ciekawa jak zagra.
Chociaż mam nadzieję, że ten pan na B. o niewymawialnym i niepisalnym nazwisku jednak do Warszawy zjedzie. Nie żebym grymasiła. No chociaż na III część mogliby kogoś jeszcze znaleźć….
Na Marię J. Pires nie miałam już siły pójść, a tu i tak się udało.
Ależ festiwal. Ależ czasy.
Na stronie jest już nowy, aktualny program. Najpierw Zehetmair, i słusznie, a po przerwie II Koncert Beethovena, a potem dziewczynki zagrają na cztery łapki (koci, koci łapci) Sonatę D-dur Mozarta 😀
Niestety, ja nie zdążyłam.
Walczę z pismami do Izby Skarbowej w sprawie korekt faktur za 2008 😯
Buuuu! Kap, kap, kap. (uczy bzy)
jak nie Chopek to Becio. już nie wiadomo co gorsze, klasyka czy RMF 🙄
wreszcie odblokowałem internet 🙂 chciałbym podziękować za miłe towarzystwo 😀 i mam nadzieję, że się jakoś zobaczymy, już uplanowałem sobie 2.10, tylko coś biletów ani widu ani słychu 😉
aa strzelanie do pani Dorotki to widziałem, ale było drugie…. po pięknej minie pana SL i słowach: „to podstęp” wszedł do FN, wyszedł tuż przed MA i MM i zaczął ‚strzelać’ z karabinu do zgromadzonych 😉
Ach, co to był za wieczór. Zaraz zrobię wpis. Tymczasem jeszcze powitam powróconego fomę 😀 Był tym razem nie Chopek, tylko właśnie Becio i Mozarcik 😉
Dopóki dzisiaj nie usłyszałem nie mógłbym uwierzyć że te dwie tak odmienne osobowości mogą zagrać coś wspólnie, jednocześnie i tak pięknie współbrzmieć. Nawet jeszcze w Beethovenie ciężko było w to uwierzyć – obie grały tak inaczej 🙂 A tu proszę, trzecia lekcja muzyki w wykonaniu Argerich 😉