Miła akademia ku czci
Koleżeństwo już zapodało recenzje z dwóch wczorajszych wydarzeń (dzięki wielkie), ja dołączę relację z trzeciego. Filarmonica della Scala grała w Filharmonii Narodowej z okazji 150-lecia zjednoczenia Włoch. Bylo – w skrócie można powiedzieć – uroczyście i głośno, ale bez zbędnej pompy.
Na początku przemówił krótko pan ambasador i – ładny gest – w pierwszych słowach wyraził solidarność z Japonią. (W orkiestrze, w I skrzypcach, zauważyłam zresztą dwie Japonki.) Potem zagrano oba hymny; tym razem była to wersja z chórem, ponieważ Chór FN przez cały koncert był na estradzie. Nasz chór był zresztą świetnie przygotowany, co było potem słychać także w chórach z Madamy Butterfly i z verdiowskich Lombardczyków. A oba hymny były po prostu skoczne, wprowadziły bynajmniej nie uroczysty, lecz po prostu wesoły nastrój – takie są oba, choć każdy na swój sposób.
Orkiestra – może nie idealna, ale o fantastycznie selektywnych brzmieniach; w smyczkach każdą najdrobniejszą nutkę słychać, żadnych zamazań, mimo temp czasem piorunujących. Temperament iście południowy. Dużo hałasu. Zabawny w sumie program: opera bez solistów (z jednym wyjątkiem dla Gran Duo Bottesiniego z klarnetem i kontrabasem – świetnie grali muzycy orkiestrowi), czyli uwertury, intermezza, chóry. A uwertury do włoskich oper – no, wiadomo, najpierw śpiewne wstępy, a potem dużo huku w szalonym tempie, im bliżej końca, tym więcej. I przekonałam się, ile znaczy zmiana miejsca choćby o parę rzędów: siedziałam tym razem nie w XII czy w XIII, jak jestem przyzwyczajona, ale w IX i to już było dużo za blisko: poczułam się ogłuszona (potem na szczęście było mi dane przywracać się przyjemnie do równowagi valpolicellą). Dwa bisy: najpierw oczywiście Va, pensiero (jak zobaczyłam, że tego nie ma w programie, byłam pewna, że przeznaczyli to na bis), a na koniec sam szybki, finałowy odcinek zagranej na wstępie uwertury do Wilhelma Tella.
Nie był to wieczór jakichś głębokich przeżyć, ale też nie miał on nim być. Trochę włoskiej energii, trochę patriotycznych nastrojów (Włosi chyba przeważali na sali; nawet nie wiedziałam, że jest ich w Warszawie aż tylu), no bo najwięcej Verdiego – a wiadomo: Viva V.(ittorio) E.(manuele) R.(e) D. I.(talia). Takie było znaczenie tego nazwiska właśnie 150 lat temu.
Komentarze
Czyli wierzchołek Verdiego to… Monteverdi? 🙂
No, jak dla mnie to same szczyty 😉
PK bije rekordy. Co dzień nowy wpis. Hasła Viva V.E.R.D.I. były trochę na przekór, trochę przeciw hasłu w pełni rozwinietemu. Z jednej strony Wiktor Emanuel jest i był zawsze czczony jako „Ojciec ojczyzny”, z drugiej jednak walczący o wolność przeciwstawiali patriotyzm Verdiego despotyzmowi (?) królewskiemu. Swoją droga WE miał trochę wspólnego z Berlusconim. Spłodził co najmniej 16 dzieci z co najmniej 6 kobietami. Jako ciekawostka miał wspólną kochanke z Napoleonem III, hrabinę Castiglione. Można domniewywać, że kochanką Napoleona III została w misji skłonienia go do pomocy wojskowej w Piemoncie przeciwko Austrii w połowie lat 1850-tych, a więc ze względów patriotycznych.
Zawsze tam było wesoło… 😈
Na krótko wrócę do wczorajszej rozmowy o CC. Właśnie ściągnęłam z półki (ja mam różne dziwne rzeczy) tę słynną płytę z utworami Dariusa Milhauda dla firmy KOCH International, za którą dostali bodaj Diapason d’Or i którą chwalą się do dziś i udowadniają, jaka to świetna orkiestra.
Ale:
1. dyryguje tam nie p. Gałoński, lecz niejaki Karl Anton Rickenbacher,
2. wiecie, kiedy ta płyta wyszła? W 1992 r. A nagrana została dwa lata wcześniej w Krakowie.
Czyli żeby pokazać, że są tacy wspaniali, wymachują nagraniem sprzed ponad 20 lat. Wrrr…
Ta wczorajsza rozmowa o CC była jak zderzenie dwóch światów i dwóch języków. W jednym z nich najwyraźniej występuje tylko czas przeszły…
O Valpoli-cello … O Amarone … O Castiglione .. O sole mio
To jest zdumiewające, to odcięcie w ogóle możliwości porozumienia między tymi światami. Ja na swój sposób jestem w obu, ale w tej sprawie bynajmniej nie czuję się w rozkroku. I tylko jest mi smutno i przykro, że to się w tak paskudny sposób musi odbywać.
No i chyba rzeczywiście dawna CC zmusi władze Krakowa do rozwiązania jej i powołania nowej. Obawiam się, że innego wyjścia już nie ma. Żeby sprawa była od początku do końca jasna.
lirokorbowe WINTERREISE – retransmisja dzisiaj o 19-tej
Tylko niech nowy twór powstały na gruzach CC całkowicie zmieni nazwę, żeby nie było potem jakichś prawnych niedomówień…
A ja wczorajszy wieczór spędziłem w TWON. Byłem przyjemnie zaskoczony bardzo przyzwoitym wykonaniem Rigoletta ze świetną Małgorzatą Olejniczak jako Gildą. Wielkim plusem było obsadzenie roli hrabiego Monterone dobrym basem (Roman Polisadov) a i inni dworzanie tworzyli bardzo wyrównany ansambl, co bardzo podniosło ogólny poziom wykonania. Bardzo dobre wrażenie wywarł słynny kwartet z ostatniego aktu. Lubańska, Siwek i Zalasiński (miejscami może trochę szrżował) na ogół spisywali się bardzo dobrze. Orkiestra również. Brakowało trochę pewności Arnoldowi Rutkowskiemu w partii Księcia, ale itak wywarł na mnie lepsz wrażenia niż dotychczas występujący w tej roli tenorzy z importu. Oby częściej takie spektakle. W niedzielę ma Księcia śpiewać tenor z Ameryki Południowej, Cesar Guttierez. Słuchałem na youtubie jego duetów z Dianą Damrau i wydał mi się dość interesujący. Zobaczymy…
2 Koncert Fortepianowy Czajkowskiego cd.:
Gilels + Swietłanow
Szczerbakow + Yablonsky (chyba Naxos)
W tubie widzę Pletniowa z Fiedosiejewem, ale nie wiem, czy wyszło na płycie.
No i potwierdziło się, że jestem zupełnie nieodporna na majstrowanie przy Schubercie. Musiałam wyłączyć Schubertiadę z korbą, bo kołysało mną jak na statku, a choroba morska była tuż tuż. W wielu miejscach w partii wokalnej zniszczona linia melodyczna niemczyzny, podskoki na tekście, rozjaśnione samogłoski jak nie z tego języka. To już nie jest „Winterreise” Schuberta. Spójna i konsekwentna autorska kreacja dwojga artystów, której poświęcili wiele uwagi i czasu, to i owszem, ale akurat nie to, co Schubert napisał. Zresztą przecież była o tym mowa. Sama jestem sobie winna, że włączyłam. Ot ciekawość… No to idę dochodzić do siebie. Mam nadzieję, że to nie będzie zbyt daleko…
Tak i na tym nagraniu z JuTuby słychać było, że ona tak, eee, po bałkańsku z niemiecka… szczerze mówiąc troszkę mnie zdyzgustowało, no ale któż ja maluczki…
Przetarli droge dla wersji Winterreise na grzebieniu…
Pracowicie pocialem, ale chyba nawet na CD nie wypale. Nawet der Leiermann nie zyskal.
A co ciekawe, ze to projekt typowo amerykanski w koncepcji, tu w wykonaniu europejskim.
Pobutka.
@NTAPNo1: …drumli (tak dla artyzmu), kieliszkach (żeby podkreślić polifoniczną naturę wiatru), na zachrypnięty głos męski i zakatarzony kobiecy (jaka pora taka zmora). Ważne, że koncepcja słuszna, w oparciu o sześć instytucji… 😉
Przy tej transkrypcji Mathias Loibner rzeczywiście musiał bardzo uprościć fakturę utworu, dostosować do charakteru liry korbowej, która ma jedną strunę melodyczną i kilka burdonowych. Można odnieść to do tytułu dzieła i przychodzącej na myśl aury w kolorze alpejskiej.
NTAPNo1 – nie wiem, co jest amerykańskiego w tym pomyśle 😯 Mnie się wydaje, że jest właśnie bardzo europejski, modne są zarówno powroty do korzeni, jak i „skrzyżowania kultur”, że posłużę się nazwą pewnego warszawskiego festiwalu 😉 I to nawet czasem drastyczne, jak w pamiętnym projekcie Officium Garbarka/Hilliardów (a tak naprawdę Manfreda Eichera z ECM).
Ja od początku słuchałam tego z całą świadomością, że tak całkiem Schubert to nie będzie. Po prostu – jakbym słuchała innego utworu. A reszta – to już rzecz gustu i przyzwyczajeń słuchowych.
No i wydaje mi się, że przesadzacie z tym grzebieniem i kieliszkami. Lira jest w tym projekcie absolutnie uzasadniona, występuje u Schuberta, wręcz ze spotkania z lirnikiem się wywodzi (i z idei śpiewu wędrownego); kieliszki, drumla czy grzebień – nie 😛
A propos Japonii:
Pewien rodzaj „sęsacyjnego dzięnikarstwa”:
http://english.kyodonews.jp/news/2011/03/79525.html
Temat jest i o izotopach, a istotność pomijalna, wiara też jest, tylko fakty trudne do ustalenia.
Czy są w Polsce organizowane takie koncerty solidarnościowe?
http://english.kyodonews.jp/news/2011/03/79490.html
W moim odczuciu można by mówić o powrocie do korzeni, gdybyśmy w przypadku „Winterreise” mieli do czynienia z opracowaniami jakichś pieśni tradycyjnych przez Schuberta, a dzisiejsi wykonawcy sięgnęliby po te same pieśni tradycyjne, po które kiedyś on sięgnął. No ale to nie jest ten przypadek. Dlatego odbieram tę Schubertiadę z korbą jako dekonstrukcję pieśni artystycznej, projekt na wskroś współczesny. Wykonawcy nie przemawiali już Schubertem, tylko innymi środkami, których on akurat nie wybrał. Dlatego nie podoba mi się, że grają to pod hasłem Schubert „Winterreise”. To jest już inny utwór. Gdyby dali inny tytuł, mniej by mnie bolało 😉 Bo tak poza tym to na pewno ciekawi artyści i poszukujący. Abstrahując od tej nie-Winterreise, to sposób traktowania liry mi się b. podoba. Śpiew już mniej, bo technika hybrydowa 😉 , no ale to już rzecz gustu.
Projekt na wskroś współczesny – tak.
Dekonstrukcja – moim zdaniem jednak nie, raczej przekomponowanie (jeśli chodzi o lirę, bo w partii wokalnej nie zmieniono ani jednej nuty). Artyści przemawiali innymi środkami, ale także Schubertem. No i dlaczego zmieniać tytuł Winterreise, skoro w dalszym ciągu o podróż zimową chodzi i tekst (wokal i słowa) jest dokładnie ten sam? Tyle że wykonywany w nieco innej stylistyce.
internauta – znowu dwa linki, niu niu 😈
Właśnie z partią wokalną wiązałam wielkie nadzieje, no bo co można niby w niej naruszyć? Okazuje się, że bardzo wiele. Artykulacja i sposób traktowania tekstu pod włos tego, co Schubert napisał. Tekst chwilami wręcz skandowany, zaburzona przez to zupełnie melodia niemczyzny, przejaśnione samogłoski (częściowo wynika to z obranej techniki wokalnej), niemal piosenkarskie glissanda, których u Schuberta nie ma. Dla mnie to brzmiało chwilami prawie jak parodia. Akurat Schubertowi udało się coś, czego wcześniej nie było w pieśni niemieckiej – ma się wrażenie, że tekst, melodia, partia fortepianu, wszystko wyrasta ze wspólnych korzeni. Bardzo subtelna tkanka, niemal alchemiczne połączenie słowa i dźwięku. No i tutaj to alchemiczne połączenie zdekonstruowano, proponując w zamian inne, b. dalekie od niemieckiego romantyzmu, a nawet charakteru języka niemieckiego. Dlatego się jeżę, że tak wiele zmieniono w charakterze całości, a nie wynikało to z tytułu koncertu.
No, z tymi „piosenkarskimi glissandami” to trochę przesada, to była raczej taka szczególna emfaza, mogłoby to być tak zaśpiewane w kabarecie (ale takim poważniejszym jeszcze niż, powiedzmy, Piwnica pod Baranami). Ale tego naprawdę nie było tak wiele. To raczej próba przetłumaczenia niemieckiego romantyzmu na dzisiejsze środki wyrazu.
Tak, to chyba próba przetłumaczenia „wczoraj” na „dziś”. Na szczęście bez takich tłumaczeń nadal można się doskonale obejść, bo w przypadku „Winterreise” to „wczoraj” ma pewne właściwości „zawsze”, jak udowodnił niedawno choćby Christoph Pregardien w S1. Swoją drogą ciekawa jestem, czy przyjedzie w tym roku. Na razie w jego kalendarzu cisza na ten temat.
http://bialystok.gazeta.pl/bialystok/1,35235,9276201,Kevin_Kenner__Nie_ma_muzyki_bez_orkiestry.html
W pt. w Manggha.Krakow.Pl byl spektakl z dochodem dla Japonii http://www.man.torun.pl/archives/arc/muzykant/2011-03/msg00159.html – nie mialem czasu aktualizowac, czy i cos jeszcze. Te linki akcji zagranicznych jako wzor oczywiscie warto wyslac tez na Muzykanta, a trudno w takiej sprawie dzielic na specjalizacje gatunkow muzyki, tj. wazna skutecznosc dla sprawy. Jak slysze z radia, ze np. w Tokio promieniowanie w wodzie w kranie i… 🙁 idzie to dalej w glab Japonii… :-((( to nawet nie mam o tym z kim pogadac. W czw. na koncercie purimowym chorow „Clil” (3 utwory na poczatku i do 2-3 na koniec wspolnie doproszony) i izraelskich emerytow (pol-playback 🙁 disco zagluszal, ze wysokosci nie wyciagaja), byl wsrod sluchaczy mlody, mowiacy po polsku Japonczyk, ale wrazliwy muzycznie, wyszedl (nie on 1) przed koncem (a akurat szkoda, bo sie poprawili, choc tragigroteske w tym tez widac). Gra na grzebieniu (w dodatku uzywam „sferyczny” – nie da sie)dla mnie za trudna, moge sprobowac Schuberta na kazoo, choc wolalbym cos weselszego, chyba, ze jak z lira piesn dziadowska.
Guciu, spieszę donieść, że Tuba już niejednego omamiła. Pan Guttierez wrzeszczy bez opamiętania zaś głos ma nieprzyjemnie ostry (chyba, że wykończyła go marcowa pogoda w Warszawie a na moją negatywną ocenę wpłynęło wspomnienie tegoż spektaklu z marca 2007 – Księciem był wtedy Beczała) ).Dobberowi i Woś nic nie zaszkodziło, śpiewali znakomicie. Zwłaszcza duety Gildy i Rigoletta i „Cortigiani” zabrzmiały fantastycznie.
Pomysl amerykanski bo perfekcyjnie wykonany i niezgodny z tradycja, jak amerykanski szopenista pare miesiecy temu.
Na der Leiermann czekalem, zeby zrozumiec skad ta koncepcja i lirnika tam tez nie slyszalem. Szubertowski fortepian lepiej te kataryne udaje niz oryginal.
Na dobitek stukanie liry spowodowalo, ze widzialem w tle tancerzy z River Dance, co jak sie przyplatalo, nie pozwolilo mi sie juz skupic na muzyce…
Jutro o 17:00 na Mezzo: Karol Szymanowski: ‚Krol Roger’
wyk. Chór i Orkiestra Opery Narodowej w Paryżu, Mariusz Kwiecień, Olga Pasiecznik, Stefan Margita, Jadwiga Rappe, dyr. Kazushi Ono
Piękny zestaw,dzięki za przypomnienie.
Mam wieści z Tokio od naszego doktoranta-japonisty i muzykologa w jednym.Twierdzi,że w samym Tokio jest normalnie,tylko białe twarze wymiotło.Na uczelni mają stały monitoring promieniowania i dawka jest jak dotąd na poziomie 1/10 prześwietlenia płuc.Nasza ambasada nie planuje ewakuacji.W okolicznych prefekturach ludzie masowo chorują,ale z zimna i z głodu.Już się zabrali ostro do sprzątania.Niesamowici są ci Japończycy.Chciałoby się pomóc,ale jak?
No wlasnie. Dzisiaj sie wlasnie zastanawialem, ze Japonczycy sami z siebie nie umieja poprosic o pomoc, a sa bezradni w sytuacjach zaskakujacych, ktorych nie mieli szansy doprowadzic do perfekcji. Paru naszych by sie tam przydalo, zeby pokazac jak sie improwizuje….
Piątkową retransmisję musiałam wyłączyć po jakieś pół godzinie, miałam szczere chęci wysłuchać – poznać nowe, ale to zdecydowanie nie to. Aż tak na nie, że nie dosłuchałam do końca. Ogromnie zubożona partia instrumentu, a tego niezmiernie szkoda. Spiew, już to oceniony, stale jakby obok instrumentu.
Chociaż, swoją drogą, lira okazała się interesującym instrumentem, stykałam się z nią do tej pory w okolicznościach raczej ‚ludycznych’.
Dla równowagi – Pregardien ze Staierem, oczywiście.
Po Królu Rogerze, którego Mezzo po raz pierwszy pokazało już kilka dni temu, otrząsnąć się do dziś nie mogę, akt pierwszy i drugi jeszcze jakoś, ale w trakcie trzeciego nie zdzierżyłam. Palpitacje, ogólne rozbicie i splątanie.
Mina Warlikowskiego gdy wyszedł do ukłonów – bezcenne.
Kazushi, Kwiecień i Pasiecznik bronią się, dla nich mimo wszystko warto.
Dzisiaj (jedna z rzeczy dobrych w Łodzi) wybrałem się na transmisję z Met… Łucji z Lamermoor.
Łucja – Natalie Dessay
Edgaro – Joseph Calleja
Enrico – Ludovic Tézier
Byłem zaskoczony in plus… Bardzo podbała mi się inscenizacja. Klasyczna. Wszyscy w pięknych strojach, sukienka ślubna ochlapana na czerwono.
Bardzo podobał mi się fakt, że kiedy bohaterowie szaleli to przychodziły do nich duchy.
Wokalenie bardzo dobrze. Wspaniały Enrico (ile i to jakiego głosu!!!), Calleja niesamowity szególnie w ostatniej arii!
A Natalie Dessay, bardzo mnie zadziwiła. Jakoś nigdy za nią nie przepadałem, a tutaj wspaniale prowadziła głos, pokazywała wiele barw, pianissima na ekspremalnie wysokich dźwiękach. No i świeta aktorsko!
Jedna dziwna rzecz… W scenie obłędu zrezygnowano w kadencji z fletu… Dessay sama śpiewała… Dziwne. ciekawe czy ktos wie dlaczego ? Co kadencji (o czym wspomniała, prowadząca dzisiejszy wieczór – Renee Fleming) to Natalie Dessay lubi je ciągle zmnieniać! Kiedy dawno temu śpiewały Alcine Haendla w Paryżu to Fleming miała wszysktie kadencje wyciwiczone i na maxa wyreżyserowane ze barokowymi specjalistami, natomiast Dessay śpiewająca Morganę co raz to wymyślała co innego. No i Fleming gadała z nią o tym…”No,że tak tutaj stylowo wszytsko spiewa, bo przecież za czasów Haendla to tak samo, nie wolno było śpiewać ciągle tych samych kadencji, bo świadczyło to o niskiej randze śpiewaka… Na co Dessay odpowiedziała, że ona to co wymyśli to na drugi dzień już tego nie pamięta”
ps. Symultaniczne tłumaczenie podczas wywiadów, które są w przerwach jest jakąś kompletną pomyłką.
pozdrawiam!
Myślę, że inaczej odbiera się tę lirę, kiedy patrzy się na grę na niej, to spektakl sam sobie.
Nie dziwi stukanie, bo widać działania rąk na instrumencie.
Ta para była doskonale zgrana, a projekt jest ceniony za nowatorstwo.
Rzadka okazja do zobaczenia i wysłuchania czegoś ciekawego.
Mnie się podobało, czy tak samo by było, gdybym tylko wysłuchała płyty bez widzenia i bezpośredniego uczestnictwa? Chyba nie.
Trudno mi zresztą należycie to ocenić z braku odpowiedniej wiedzy i doświadczenia.
Właśnie zbieram je w taki sposób, a przy okazji mam niekłamaną przyjemność. 🙂
Pomoc dla Japonii:
http://www.pck.pl/news,822.html
A tu taki jeden z kota się śmieje, że krótki kot i krótki ogon
Za to duuuży pieszczoch. 🙂
Pobutka.
@Dorota Szwarcman: Dwa linki na dywanie z mojej strony po raz pierwszy, a w sumie przez przeoczenie, bo we wpisach innych komentatorów wcześniej był ten problem. Przepraszam.
Uzupełnienie komentarza do pierwszego linku: Podnoszenie przy okazji uszkodzenia elektrowni jądrowych w Japonii kwestii wykrycia na Zachodnim Wybrzeżu USA śladowych ilości stabilnego izotopu (czas połowicznego rozpadu ok. 5 dni), który jest wykorzystywany do kontrastowania, np. przy badaniu płuc jest dość: śmieszne, wątpliwe, sensacyjne, niepokojące. Płacą od wiersza?
A propos porównań nowatorskich transkrypcji „Winterreise”: Z grzebieniem należy podróżować, a z kieliszkiem śpiewać. Stąd przewrotna tradycja tej muzyki drogi 😉
@KKE: Promieniowanie jako takie jest wszędzie wokół, w kranie również – zależy jaki jego poziom i przez jaki czas. Dla porównania w wyrobiskach polskiej kopalni uranu lub w okolicach reaktora w Świerku jest kilkakrotnie niższe niż pod Pałacem Kultury.
(komentarze i przytaczane linki)
http://www.wykop.pl/link/662309/reaktor-w-swierku-dokument-z-1960-roku/
@łabądek: Dokładnie TAK. Dużo większym problemem (również logistycznym) jest brak wody, żywności, wychłodzenie i ciągły stres. W takich warunkach najłatwiej o przeziębienie i inne zachorowania. Samo podnoszone do rangi symbolu (Hiroszima – w prasie można znaleźć tego rodzaju artykuły historyczno-przekrojowe) promieniowanie jest obecnie przeciętnie bez porównania mniej dotkliwe.
@NTAPNo1: Proszenie przez Japończyka o pomoc prawdopodobnie byłoby odebrane wobec otaczającej mizerii jako odebranie lub zmniejszenie szans sąsiadom lub współobywatelom. To taki rodzaj społecznej solidarności. Małe części składają się na wspólne dzieło.
Dzień dobry,
Tutaj jest dalszy ciąg arii Łucji:
http://www.youtube.com/watch?v=JW5Ol3jNrJI&feature=related
I faktycznie, między 5’20” a 6’05” nie ma fletu. Bardzo dziwne 😯
Dzisiaj po raz pierwszy pojawily sie glosy, ze moze w relacjach z Japonii atom przyslonil prawdziwa tragedie tego kraju, ale szybko doszli do wniosku, ze taka jest po prostu natura amerykanskich mediow, ze lubia straszyc tym, czego narod nie jest w stanie zrozumiec…
A o Szubercie – naprawde ostatni raz: Czy przyklad transkrypcji Liszta nie pokazal, ze to naprawde trudna sztuka? Na serio – moglbym czekac tylko na wersje Możdżera ze Stańko, albo podobnych gigantow.