Konwencja w pigułce
Nie będę robić jakiegoś dużego podsumowania I Konwencji Muzyki Polskiej (zapewniono dziś, że będą następne), także w papierowej „Polityce”, bo zbyt wiele tematów byłoby do poruszania i zrobiłby się galimatias. Lepiej, jeśli to wszystko będzie impulsem do rozważań na różne tematy osobno – i bałaganu będzie mniej, i będzie bardziej konstruktywnie. Zresztą już poruszam te problemy ze swojego punktu widzenia, tak, jak ostatnio było z muzyką dawną, wielokrotnie z edukacją (ale do tego tematu na pewno już bardzo niedługo wrócę) czy też dwa lata temu (jak to zleciało!) z jazzem. Bardzo mi smutno, bo optymistyczne zdanie na koniec tekstu o jazzie padło w całkowitą próżnię – warsztaty z muzykami z SIM więcej się nie odbyły, a koncerty JaZZ i Okolice zostały, jak już wspomniałam, przez nową dyrektor „Decymber Palast” zlikwidowane. Nauczona doświadczeniem, tekstu o muzyce dawnej już nie zakończyłam puentą o wydźwięku optymistycznym.
Nietrudno było się spodziewać, że w ramach konwencji odbędzie się festiwal narzekania. Jedni roztaczali żale, inni próbowali łagodzić, że nie jest tak źle. Ale dwie rzeczy łączą wszystkie grupy tematyczne. Pierwszą z nich jest skłócenie. Większość środowisk jest podzielona. Raport – o nim chyba by trzeba osobno – jest niby, jak go określano, pierwszą fotografią zastanej sytuacji, ale z pewnością jest to fotografia o bardzo kiepskiej rozdzielczości. W pewnym stopniu nie jest to winą autorów – brak statystyk, tych dziedzin od dziesięcioleci nie badano. Ale też była pewna prawidłowość: lepsze rozdziały były autorstwa ludzi nieuwikłanych w środowisko, jak np. raport jazzowy Macieja Karłowskiego (przy współpracy Pawła Brodowskiego) – dziś Krzysztof Sadowski był uprzejmy insynuować, że raport jest skandaliczny i niekompetentny, prawdopodobnie z powodu kilku zdań prawdy, w tym takiego, że PSJ nie reprezentuje środowiska. Gorzej było w przypadku autorów aktywnych w danej dziedzinie, którzy nie chcieli się narazić np. swoim decydentom (tu nie będę wymieniać nazwisk, nie chcę robić ludziom krzywdy) albo też zbyt mieli ochotę wyeksponować własne poglądy (Andrzej Chłopecki w dziedzinie muzyki współczesnej czy Maria Baliszewska, twórczyni RCKL, która napisała, że „folk to muzyka tradycyjna XXI wieku”, co jest oczywiście nieprawdą). Raport w całości można przeczytać tutaj.
Drugą cechą łączącą poszczególne grupy, niestety w większości, jest ciągłe jeszcze zapatrzenie w komunę, tęsknota za centralnym sterowaniem, oczekiwanie, że władza sfinansuje wszystko, czego im brak. W dzisiejszym podsumowaniu poszczególnych paneli każdy z moderatorów wymieniał na koniec wnioski – powtarzały się wśród nich postulaty finansowe. Władza ma dać na instytucje, na promocję, na dokumentację, na wszystko praktycznie – i oczekuje, że odpowiednim narzędziem będzie tu właśnie organizator konwencji: Instytut Muzyki i Tańca. A on przecież nie po to powstał, żeby wszystkim robić dobrze.
Ogłosił już pierwsze projekty, do których można składać aplikacje – tutaj jest o nich. Czeka na dalsze podpowiedzi, ale przecież nie każdych może słuchać. A co będzie dalej – zobaczymy. Pierwsze reakcje ze strony instytutu na ów festiwal narzekań są rozsądne, temperujące, ale dostrzegające problemy, które można rozwiązać wspólnie. Z akcentem na słowo „wspólnie”. I słusznie.
Komentarze
Doroto, słusznie piszesz, że szczegółowo i głębiej powinno się osobno teraz podejmować poszczególne wątki. Co do podziałów dobrze podsumował to dziś Rafał Augustyn, mówiąc (nie cytuję), że w sztuce one są pożądane dla klarowności i jak najlepszej jakości konkretnych wizji artystycznych, które się realizuje, w kulturze natomiast (a Konwencja nie była wydarzeniem z dziedziny muzyki tylko kultury muzycznej) jeśli nie jest zupełnie przeciwnie, to na pewno bardzo inaczej z dokładnie tych samych powodów. Tymczasem część uczestników zdaje się wzięła udział w Konwencji z nieświadomością tej oczywistości, a nawet jeszcze owe podziały emocjonalnie zwłaszcza reprodukowała. Ale to też pewnie o czymś świadczy, np. o jakichś przypadłościach związanych z tożsamością (niedostatek lub nadmiar ;)). Bo zupełnie inną sprawą jest odpowiednie i precyzyjne nazywanie rzeczy czyli sprawa języka, jakiego się używa pisząc i mówiąc o muzyce (tradycyjna ma tu chyba wyjątkowe problemy), i szczególna wrażliwość polegająca na tym, żeby tak go używać, aby nie dekretował (no chyba że właśnie w manifestach artystycznych). Muzykolog ma prawo (ze wskazaniem na powinien) używać „technicznego”, wymiernego języka pisząc o muzyce, historyk muzyki jest w pozycji zbliżonej, ale np. antropolog już niekoniecznie, ten lubi zdejmować warstwę deklaratywności i grzebać się w tym, co jest pod spodem i tam np. znajdować sensy niedeklarowane. Można też pisać o muzyce snując własne narracje, osobiście opowiadać, można wreszcie
wyczerpywać temat zawierając wrażenia muzyczne całkiem w poezji.
Co do folku i tradycji ja się właściwie z tym zdaniem zgadzam, ale też zdaję sobie sprawę, że kontekst w jakim to zdanie pada może komuś nasuwać wątpliwości, inaczej mówiąc przydałoby się jego rozwinięcie jakieś, bo takie lapidarne jak jest zbyt mocno konstatuje. Antropolog (który we mnie mocno siedzi) zaraz by chętnie sięgnął po jakieś narzędzia dekonstruujące. Ale jeśli chodzi o to, że folk (w znaczeniu szerszego niż polski ruchu) jest tradycją ze względu na etymologie tego słowa (tradere=przekazywać), to chociaż nie jest tak stary jak rock, którego przecież mogą uczyć nas nasi dziadkowie, to przecież już za chwilę tak się będzie działo.
Upodobali sobie Sycylię. Robert, Roger, Nieszpory. Roger Diabeł przywołany przez Meyerbeera jest postacią legendarną. Ale był i prawdziwy Robert Diabeł częściej występujący jako Robert Wspaniały. Ojciec Wilhelma Zdobywcy. Przydomek Diabeł otrzymał na skutek domniemań, że mógł spowodować uśmiercenie własnego brata, aby objąć tron normandzki.
Nie tylko środowiska rządają, aby władza im dała. Częste słyszę dookoła, że ONI muszą dać albo spowodować to czy tamto. Na pytanie, kim są ONI, powietrze trochę schodzi, ale nie na długo. Wtedy zwykle proponuję, żeby sami się o to postarali, ewentualnie poprzez zwołanie w tym celu innych podobnie myślących. W tym momencie powietrze uchodzi na dobre.
Dzień dobry 🙂
Ja nawet jestem za tym, żeby na to i owo, i to całkiem niemało, pieniążki się znalazły – ale jak wczoraj usłyszałam, że rozrywkowcy też by chcieli, żeby im państwo fundowało promocję… no, sorry…
A tymczasem rzeczywiście coś było na rzeczy w dziedzinie dyrygenta TK…
Też bym chciał. Ale przy nastawieniu, że to rozrywka określa kulturę… Zresztą co to jest rozrywka. Ktoś słusznie zauważył, że Mozart i Haendel pisali muzykę rozrywkową. Jak ktoś będzie tworzył porównywalną, zgoda na dotację 🙂
A kto wówczas śpiewał Turandota ;)?
Wczoraj w mieście Uć na balecie z Lozanny ludność – głównie miejscowa – obsiadła szczelnie wszystkie schody, przejścia i każdy wolny kąt. Miły to był widok. Na scenie zresztą też się działo. Podesłałbym tam kogoś z FN. A przy tym jaka ludzka cena biletów. Co piszę na okoliczność zbliżającego się recitalu Sokołowa. Czy wielki pianista to znaczy wielka cena biletu?
Chociaż, co tu marudzić – Berlińczycy zbliżającą się rocznicę śmierci Mahlera czczą stosownym koncertem (z Kaufmannem – by się posłuchało) i… podwójną ceną biletów wstępu nań. Chyba wzięli przykład z zeszłorocznych lutowych urodzinowych koncertów Chopka.
A w programie Łódzkich Spotkań Baletowych biednego Franza przerobiono na Franka Schuberta.
Zgoda na wszystko. Należy się. Na pewno szkoda WOK i pewnie wielu innych zasłużonych instytucji, że pauzują z braku środków. Ale dla otrzymania środków trzeba się właśnie zebrać do kupy i przekonać, że się na dotacje zasłużyło. Albo znaleźć sponsorów. Słyszałem, że np. WOK nie bardzo chce szukać. Gdybym był decydentem, dałbym dotację widząc, że ktoś jest naprawdę dobry muzycznie i jeszcze energicznie zabiega o sponsorów. Jakbym widział, że nie zabiega, tylko wyciąga rękę do urzędu, przetrzymałbym długo z nadzieją, że się weźmie do roboty. Bo przecież pieniędzy urzędowych jest mało, trzeba od dyrekcji wymagać prób pozyskiwania sponsorów.
Jeżeli teraz rozrywka ma być kulturą, to przecież pijany podrygent świetnie się w to wpisuje. Publiczność się czuje jak na występie zespołu „Browarki” w Gospodzie Ludowej i w ogóle śmichu jest co niemiara… 🙄
WOK na szczęście wraca Festiwalem Mozartowskim, a na festiwalu Olga Pasiecznik i różne inne piękne postacie.
A w mieście Uć jutro Waltraud Meier! Gdybym nie musiała jechać w sobotę do Lublina, pewnie bym pojechała. Zresztą Waltraud słyszałam rok temu jako Izoldę. A Renee Fleming na żywo jeszcze nie – a to już za pięć dni 😀
Witaj, Remku, nie wiem, dlaczego dopiero teraz mi się Twoja wypowiedź pokazała w poczekalni.
Definicje są istotne, choć każdy może mieć własne pomysły także i w tej dziedzinie 🙂 Ja nie neguję wartości folku przez to, że twierdzę, że to nie jest muzyka tradycyjna XXI wieku. Folk jest muzyką artystyczną, czasem idącą nawet w stronę rozrywki. Tradycyjne ma korzenie – bardziej lub mniej widoczne. Ponadto w muzyce tradycyjnej szczególnie istotne były funkcje, które spełniała (czasem jeszcze spełnia, ale rzadko). Folk nie spełnia i nigdy raczej spełniać nie będzie funkcji muzyki tradycyjnej. Tym bardziej, że tamte funkcje w ogóle zanikają, jeśli już całkiem nie zanikły (a jeśli nie, to nierzadko muzykę tradycyjną zastępuje niestety tu i ówdzie np. disco polo) – i przecież kto jak kto, ale Ty o tym świetnie wiesz. Po prostu mam wrażenie, że to zdanie Marysi B. było niepotrzebne, bo raczej zaciemniało problem. Folk to folk i nie trzeba mu podpijać bębenka, kropka. Cieszmy się raczej, że zaczyna być doceniany nawet wśród, hihi, publicystów zajmujących się rozrywką 😈
http://wyborcza.pl/1,75475,9580198,Polski_folk_pokazuje_sile.html
Podpijanie bębenka jest literówką godną Kota Mordechaja, która ma szansę uzyskania kultowego statusu. 😆
Czyli problemy muzykow w niczym nie odbiegaja od problemow tancerzy.
A jutro chyba jeszcze jeden Kongres Obywateli Kultury… ale wysyp tych kongresow, konwencji, konferencji….. ale tak to jest jak sie przez 20 lat Kulture spychalo w przepasc.
P.S. Ja bym zbarala wszytskie dotacje na pilke nozna, bo to dotowanie kiboli i dalabym na kulutre, wiecej zysku i wiecej pozytku dla spoleczenstwa.
W Gdańsku i okolicach brakuje pieniędzy na mnóstwo rzeczy. Pieniądze poszły na EURO 2012 czyli, jak mawia pewien wicemarszałek, na kopanie nadmuchanego pęcherza. Sporo pieniędzy budżetowych centralnych i samorządowych poszło na Orliki. Może to i pożyteczne, niech tam.
Na kopanie pęcherza pieniędzy wojewódzkich dawać nie wolno. Co najwyżej nagrode jakąś ufundować można przy okazji spartakiady czy innych amatorskich rozgrywek. Na poziomie miasta czyli gminy zupełnie już dawać nie można. Chyba że np. Klub Zatwardziałych Kiboli wygra konkurs na grant za działalność społecznej organizacji pozarządowej. W wyjątkowych przypadkach Prezydent Miasta może przyznać grant bez konkursu, gdy potrzeba jest wyjątkowa. Wyjątkową potrzebą może być kupno meczu, zeby nie spaść z ekstraklasy. Wówczas prezes klubu piłkarskiego w imieniu Klubu Kibica odbiera kasę z kasy miejskiej i niesie do sędziego albo prezesa przeciwnego klubu. Tylko ostatnio prokuratura mało wyrozumiała i o te granty zrobiło się trudniej.
Jest jednak sposób na obejście zakazów. Można wydawać pieniądze na promowanie miasta. Można np. płacić klubowi kopanego pęcherza kilka mln PLN rocznie za promowanie miasta poprzez imprezy sportowe. W spółkach skarbu państwa nazywa się to sponsoringiem połączonym z propagowaniem wizerunku firmy. W większości są to racjonalne działania – małe kwoty sponsorskie i widoczne logo na wszystkich meczach. Jednak kilka milionów rocznie za herb miasta na stadionie to trochę przepłacone. Dlatego obok herbu miasta dodaje się czasem zdjęcie prezydenta i jest już lepiej. Rozsądniejszy prezydent nie wiesza portretów tylko osobiście występuje na trybunie honorowej co chwilę przyciągającej kamerę TV.
Reasumując wyrzucanie pieniędzy publicznych na sport przynosi pożytek w ramach kampanii wyborczej prezydenta. Co kultura może przynieść porównywalnego? Czyż można wymagać od prezydenta miasta żeby się zanudzał na koncercie symfonicznym? Do tego na koncercie można go pokazać przed i w czasie przerwy, w czasie samego koncertu od biedy też, ale może nie być widoczny dostatecznie ostro.
Nie zdaze sie teraz wczytac, ale np. jakie „zapatrzenie w komune” na przykladzie panelu Janusza Prusinowskiego? – bo ciagle powtarzali, ile cepeliada narobila dla wizerunku i postaw? Uzasadnij odpowiedzialnie! I z tym zapraszam na Muzykanta, bo nawet swej pryw. poczty od tygodnia nie mam kiedy czytac, DZIS RUSZA „NOWA TRADYCJA”, a „Kongres Kultur” jak „gdy dziala pod Stoczkiem zdobywala wiara, panowie o czynszach radzili (…) o czesc wam panowie magnaci” i panie z krytyki! 🙂
Uprzedzam, że występ Waltraud Meier będzie z akompaniamentem FŁ pod dyr. maestro TK http://filharmonia.lodz.pl/PL/Repertuar/KoncertySymfoniczne/Event/403/Default.aspx
Informacja ta może, w zależności od stosunku do rozrywki, zachęcić lub zniechęcić do przyjścia 🙂
Kongresy, konwencje, sympozja. Hm… – przecież już Antonii Kępiński wyróżnił wśród Polaków dwa dominujące typy osobowości szlachecki (histeryczny) i chłopski (wycofany, skryty). Na kongresach głównie udziela się typ szlachecki no i potem chłopstwo czuję się dyskryminowane (a to zawsze może Szelą trącić).
W pewnym sensie popieram ideę, że piłka nożna się sama wyżywi ale niestety na stadionach jest więcej wyborców niż w teatrach i filharmoniach a co z tego wynika pięknie opisał Stanisław. Sytuacja z pewnością uległa by poprawie gdyby w ordynacji wyborczej wprowadzić parytet ukulturalnienia i wykształcenia.
Kto ma maturę – ma dwa głosy, kto licencjat – trzy, kto ma doktorat i trzy wykorzystane bilety z filharmonii (lub teatru) z ostatniego sezonu – 7 głosów. Dodatkowy głos za posiadanie zwierzęcia domowego. Dodatkowy głos za każde 1000 książek w bibliotece domowej. Kto był na meczu piłkarskim i magistra głosuje jakby był po maturze. Żużel i szermierka bez wpływu na prawa wyborcze. Wszystko można wyszacować. Zrazu byłoby inaczej a chwilę potem wybuchłyby zamieszki że prosty naród jest uciskany i jak chce się rozerwać to nic tylko cięgiem ten Mahler kurna i Mahler.
To może już i lepiej za państwowe postawić stadion i na niego nie wpuszczać. Nich się leją na parkingu przed. Parking trudniej zniszczyć.
Poza tym, Maria Baliszewska nie napisaly „nieprawdy”, a pewne z koniecznosci uogolnienie-uproszczenie i postulat. Me kolejne z raportu i konwecji e-sms (z lozka podczas czytania i prob snu i o tym nie myslenia, z metra i z paneli nudnych, jak jazz i mp3) od http://www.man.torun.pl/archives/arc/muzykant/2011-05/msg00078.html i rozszerzenia – gdy koledzy niebecni pytali – nocami – poczytaj sobie chronologicznie wszystko i odpisz na Muzykanta. Dzieki. Wyloogowuje sie, bo 4 doby NT (a w pon. po polecam [stary?] film o „Tratwie Muzykantow” w Zachecie)
Myślę, że wytłumaczyłam dostatecznie, jakie mam zastrzeżenia do tego konkretnego zdania o folku. A zdanie o komunie nie dotyczyło akurat tego panelu (napisałam zresztą wyraźnie „prawie wszyscy”, a nie „wszyscy”), ale to już inna historia. Zresztą skoro Karol się i tak wylogowuje, to już nie będę do tego wracać.
Literówka o podpijaniu faktycznie śliczna, więc nie poprawiam 😀
Mnie akurat TK z Waltraud nie przeszkadza, to dobry dyrygent i od lat mi szkoda, że zgubny nałóg nie pozwolił mu szerzej rozwinąć skrzydeł. W Łodzi zresztą jest na swoim gruncie (choć z inną orkiestrą i na innej sali).
Poza tym, wprawdzie niektory wnioski z panelu sprotokulowane przez Janusza Prusinowskiego wymagaly zl. (np. by wydzial na UMFC Muzyki Tradycyjnej zalozyc), ale – WIEKSZOSC – przede wszystkim zmian prawnych (chocby, by muzykanci i ich mlodzi asystenci bez papierow pedagoga – a np. Janusz ma, a Witek Broda nie – mogli wejsc do szkol i miec na to forme umowy) i w mentalnosci (niestety, nawet o panelu o radiu, gdzie bylas, jak w slad za jazzem dodalem, ze ma byc „bez ramki” normalnie do publicystki i wiadomosci muzyka ludowa, to jakas oburzona pani zawolala, „czy malo mi ZPiT Mazowsze w mediach?!?” – opadaja klawisze z rozpaczy, czasu szkoda; opowiedzialem o cd p. Fr. Racisa na panelu o mp3 na www, strescilem po podsumowaniu), a najwazniejsze kilkanascie roznej wagi bledow, przeinaczen i – niezaleznie od intencji i wiedzy Autorow, a roznego stopnia wiedzy odbiorcow, i… to nawet naszym panelu szacowni starsi – dezinformacji w ludowym, e-sms-lem z nr stron na Muzykanta.
Przy powyższym akurat nie byłam.
Jaka szkoda, że genialny pomysł Maciasa zapewne się zmarnuje. 🙁 Jakąż radochą byłoby samo wyliczanie, ile komu należy się punktów. 😈
Myślę, pieseczku, że Ciebie specjalnie usatysfakcjonował pomysł dodatkowego punktu za posiadanie zwierzęcia domowego 😆
Za zwierzę domowe powinno być nawet kilka punktów, ale już niech ta, nie będę się wykłócał. Ja chyba z tych chłopskich psów, którym nie chce się bić o przegrane sprawy. 😉
Czy za dwa zwierzęta domowe jest dwa razy więcej punktów, czy stosowana jest stawka malejąca?
Maciasowy pomysł już wcześniej filozofowie miewali, nie wiem czy nie Mill, za wykształcenie — dwa głosy. Za wyższe, dodajemy oczko. Etc.
Szczerze mówiąc nie wiem czy jakby dobrze zbadać nie okazało by się, że znacznie większy odsetek melomanów głosuje niż kibiców. Ale nawet mały odsetek kibiców to duża liczba 🙁
chleba i igrzysk, to już kiedyś ćwiczono…
Zaczęłam czytac raport i daleko nie zajechałam. Powaliło mnie to nieszczęsne tłumaczenie idiomu „road map”, które z uporem maniaka powielane jest u nas jako mapa drogowa. Litości! Nie było adiustacji czy co?? Brakuje nam własnych określeń?
Poza tym A. Chłopecki rozmija się moim zdaniem z dwoma faktami (oba na strone 26). Pierwszy być może wynika ze skrótu myslowego. Brzmi w oryginale „Stan mediów publicznych przez cały okres ostatniego dwudziestolecia powodował liczne dyskusje, próby nowych ustaleń legislacyjnych”.
Media publiczne oficjalnie istnieją od 1 stycznia 1994 (rok 1993 to jeszcze czas przejściowy po uchwaleniu ustawy z 29 grudnia 1992). Na tę datę powołują sie medioznawcy, badacze, etc.
Dobra, ale niech będzie, że lepiej brzmi ostatnie dwudziestolecie.
Ale kawałek dalej mamy „…i powstałego w 2002 roku tematycznego kanału TVP Kultura”. TVP Kultura – start: kwiecień 2005.
Zabieram się do dalszej lektury. Dodam, że z pełną otwartością i życzliwością, choć jak na raport – po wstępnym pobieżnym oglądzie – wygląda momentami dość miałko.
Z ukłonami dla PK:)
Kłaniam wzajemnie, Izoldo 😀
Ja bym nawet powiedziała brutalnie, że momentami jest to po prostu mydło. I w różnych wykazach wiele danych dawno nieaktualnych, nieistniejących już instytucji, zespołów czy festiwali, pominięcie innych itp. Naprawdę nie jest takie trudne to i owo posprawdzać.
Pamiętam, że kiedyś moja babcia polecała mydełko na pewną przypadłość.
W takim razie nie czytam dalej, żeby uniknąć gwałtownych komplikacji gastryczno-jelitowych.
E, ale to tylko momentami. Coś się tu i ówdzie da wyłuskać 🙂
Witam wszystkich
Według mnie najbardziej chyba widoczne roszczeniowe podejście do działalności IMiT płynęło ze strony środowiska muzyki dawnej i środowiska kameralistów. Pojawiły się postulaty o kupno nowych instrumentów, zakładanie nowych zespołów, dotowanie kwartetów-rezydentów, wydawanie nowego pisma o muzyce dawnej (a przecież swego czasu istniał Canor, tylko upadł, podobnie z innym pismem – Studio). Na takie żądania chciałoby się powiedzieć cytując jedną ze znanych reklam- „takie rzeczy to tylko w Erze”. IMiT nie ma rozdawać pieniędzy, zresztą nie dysponuje workiem bez dna, bo przytoczony budżet jest niewielki, lecz jak to było powiedziane konsolidować środowisko, suplementować działania innych, a nie tworzyć nowe byty, wyjątek stanowią programy instytutu.
Odgórne zakładanie zespołów muzyki dawnej? To co powiedziałem podczas ostatniego dnia, może nieskładnie ze zdenerwowania, ale na przykładzie Capelli Cracoviensis – miasto chce i ma dobre intencje, a całe środowisko muzyczne (nie tylko z Krakowa, bo listy poparcia podpisali kompozytorzy i dyrektorzy innych orkiestr) sprzeciwia się takim ustaleniom. A wymiana instrumentów z państwowych pieniędzy? O ile mi wiadomo, studenci kierunków medycznych sami muszą kupić sobie wyprawkę, np. wiertła stomatologiczne i nikt nie wyciąga ręki do państwowej kasy. Co słusznie napisała Szanowna Pani Kierowniczka nie można oglądać się wstecz i wzdychać za reglamentowaniem, centralizacją i samemu działać, wykorzystując w pełni mechanizmy rynkowe, w tym dotacje, granty (czego wielu nie potrafi i wtedy wyciągają rękę po fundusze). Potrzeba nam takich ludzi jak choćby szefowa Filharmonii Śląskiej, Pani Szymborska, która potrafi działać i w trudnych czasach, czego życzę innym. Słusznie zatem na koniec konwencji swój sprzeciw wobec nieustających roszczeń zgłosił dyrektor AK. Wartym uwagi był również mniej słyszalny i spektakularny panel muzykologiczno-krytyczny, na którym padły propozycje odświeżenia języka naukowego, dostosowania krytyki do nowych realiów (multimedialne opery czy performance), a także lepsza promocja i pomoc młodym i większa swoboda a co za tym idzie finansowa poprawa w Ruchu Muzycznym. Mówiono też prawie na każdym panelu o fatalnej sytuacji Dwójki, co warto podkreślić jedynego medium nie tylko dla muzyki „klasycznej”, ale co mniej oczywiste dla jazzu, folku, muzyki ludowej i poniekąd alternatywnej. To cały czas nasz bastion, ale ostatni i nie pozwólmy go oddać tak jak w przypadku TV czy innych anten, w tym rozgłośni regionalnych (które grają w większości obecnie w formacie przebojów). Doniesienia o zakusach zrobienia radia na wizji z kolejnych anten jak 1 czy 3 zwłaszcza powinny nas zaniepokoić.
Mimo wszystko podkreśliłbym pozytywny charakter Konwencji, mimo wielu wad raportu, mimo nostalgii za PRL w wystąpieniach niektórych, było to wydarzenie niecodzienne, bezprecedensowe (obecność całego środowiska muzycznego, nie tylko „klasycznego”) i pionierskie ze względu na prezentowany (mimo wielu usterek) raport.
Pozdrawiam wszystkich, szczególnie Panią Pani Doroto – dziękuję za miłe rozmowy w kuluarach 🙂
Mnie się takie różne głupie pytania nasuwają, z naczelnym: czy muzyka jest tylko dla muzyków? Mam wrażenie, że muzycy w Polsce sprawiają często wrażenie, że sami dla siebie są potrzebni. Wiem, że rynek jest płytki, jak się często mówi, ale tym bardziej trzeba o niego dbać. O publiczność. To, brutalnie rzecz ujmując, o ich pieniądze starają się muzycy.
O, nie taki płytki: pan Komarnicki w Raporcie szacuje go na ok. 5 milionów ludzi, za OBOPem. Pan Chłopecki pisze, za przeproszeniem, banały o publiczności, a raczej przede wszystkim o zmieniającej się technologii odtwarzania muzyki mechanicznej.
Czy tu nie widac na przykladzie jednego segmentu gospodarki, ze stoimy w miejcu? Kiedy Miller jedny ruchem zlikwidowal lata temu koniecznosc uzywania korpusu urzedniczego czy jak sie ten proces nazywal, uwazalem, ze to byl krok ktory zatrzyma wszystko. I zdania nie zmieniam. Mysle, ze te masy w miare sprawnych dzieciakow ktore zostaly pozbawione szansy wystartowania w autentycznych konkursach byly nasza nadzieja na szybka modernizacje, ktora zaprzepaszczono. Widac, ze srodowisko kultury rozni sie malo od srodowiska polityki, pewnie podobnie jest z dziennikarzami, pisarzami, naukowcami, lekarzami itp.
OK, zlaze ze skrzynki i obiecuje ze, ze juz nigdy – przenigdy tego tematu nie porusze…
Ja tu chyba jestem jeden z nielicznych nie-muzyków i jak chodzę na różne wydarzenia muzyczne w moim mieście to nie mam wrażenia że muzyka jest tylko dla muzyków, choć rzeczywiście często bywa że „tak na oko” 70% sali to zawodowcy i branża. [Co najmniej dwóch emerytowanych profesorów AM przychodzi zawsze. A to znaczy, że przynajmniej nie minęli się z powołaniem:-)] Bardziej zróżnicowana publiczność jest na repertuarze, co łatwo zgadnąć, „żelaznym”. Ale ja na samym Mozarcie i Czajkowskim to bym chyba długo nie pociągnął.
Raport – jak to raport- przeczytałem dokładniej część o jazzie dość rzetelną choć przy piśmiennictwie jazzowym pominąć D. Piątkowskiego to jest chyba jednak jakaś środowiskowa złośliwość. Zwłaszcza gdy się pisze że brakuje monografii różnych jazzmanów a encyklopedia Piątkowskiego wypełniła ongi te lukę.
Pan A. Chłopecki słusznie wskazuje, że nie można pisać o krowie koń żeby było krócej jakby wielu redaktorów oczekiwało (wydaje się że i „Polityki” to ostatnio dotyczy) – tam gdzie mowa o PK (str. 66). Ale przypominanie że J. Kański pisał do „Trybuny Ludu” – po co taka wiadomość w raporcie o stanie muzyki w 2011 roku ? Nie jarzę.
Raport jako taki po prostu nie został ani zaplanowany ani zredagowany. Miała być taka cegła żeby , mówiąc językiem koniarzy „obezwładnić dosiadem”. Każdy napisał o swojej działce wg innego klucza i kompozycyjnie się to nie klei. Ale cóż… „To jest raport na miarę naszych możliwości” że zacytuję klasyka.
Na koniec o redagowaniu taka historyjka: Późny PRL, brak komputerów itd. Jeden profesor redagował monografię i miał autorów innych profesorów. Zebrali się i umówili – ty 1,5 arkusza o tym, ty 2 arkusze o tym itd. Na koniec (przy mnie – studencie wówczas to było) przychodzi, spóźniona o jakiś miesiąc, pani profesor i zamiast umówionego 1,5 arkusza przynosi 5,5 ze słowami „-Ty sobie to jakoś poskracasz.” Zanim wyszła z gabinetu za plecami usłyszała szydercze „-Napisała co wiedziała i czym prędzej odleciała fru fru fru.” Do monografii weszło 1,5 arkusza ale ukazała się 2 lata po terminie.
PS Pomysł z cenzusem wykształcenia w demokracji to oczywiście John Stuart Mill choć pra-źródłem takich pomysłów są księgi VI i VII „Państwa” Platona czyli jak to filozofowie mieli rządzić państwem. Za każdym razem gdy ktoś próbuje wcielić ten pomysł w życie to wychodzi kiszka.
Kurczę, miałem właśnie napisać, że pierwszy to Platon ściągał z Maciasa i się spóźniłem. 👿
Dobry wieczór,
macias1515 – na tym blogu dość rzadko wypowiadają się muzycy (choć wiem, że czytają). Przykładowo wśród dziś się wypowiadających jest jeden muzyk folkowo praktykujący, ale z wykształcenia – o ile pamiętam – etnograf (Remek Hanaj) oraz dwoje muzykologów (Izolda i Mateusz Borkowski). Reszta nie ma nic wspólnego z muzyką zawodowo 🙂
Dodam jeszcze, że Mateusz wyraził się nieściśle – protesty w Krakowie były związane nie tyle z odgórnym tworzeniem zespołów muzyki dawnej, co z rozwiązaniem istniejącej orkiestry i powołaniem w to miejsce innego zespołu o tej samej nazwie, i ze stylem, w jakim to się stało. Jakby niezależnie rozwiązano Capellę, podając jako powód brak kasy, i założono inny zespół, protesty byłyby pewnie mniejsze.
A środowisko muzyki dawnej raczej nie jest takie, jak to wynikło ze sprawozdania Jacka Urbaniaka. Ci, których znam, robią, co mogą, by dać sobie radę i nie żebrać u państwa. Woleliby u sponsorów, ale niestety z tym jest u nas, jeśli o tę dziedzinę chodzi, kiepsko. Co mnie zadziwia. Podobnie jak fakt, że radiofonie nie lubią jazzu.
Pobutka.
PS.
1) Dziękuję. (Zainteresowani wiedzą Komu i za co 🙂 )
2) Mam wrażenie, że w ogóle ze ‚sponsoringiem’ jest dość kiepsko, to znaczy owszem, trafiają się bardzo pozytywne przypadki, ale nie ma szerokiego zwyczaju.
Ja za to nie słyszałem Waltraud Meier na żywo a Renee Fleming tak.
Na obie się i tak wybieram.
Zupełnie różne głosy i jak wielkie zrozumienie tego o czym śpiewają!
Uwielbiam!
ps.nie wszyscy śpiewacy wiedzą o czym…
Niestety prawda 🙁
Co do sponsoringu, to właśnie na konwencję doniesiono wiadomości z ostatniej chwili, że ów Pakt dla kultury, który ma zostać podpisany przez ministra Zdrojewskiego w sobotę, został pozbawiony już co cenniejszych punktów. Nie ma tam np. nic o próbach uregulowania prawa związanego ze sponsoringiem, żeby, jak w cywilizowanym świecie, biznesowi zwyczajnie opłacało się sponsorować imprezy kulturalne. 🙁
Dziś chcę iść na to:
http://planetedocff.pl/index.php?page=film&i=202
Widziałam zajawkę na zeszłorocznym Midem, super sprawa 🙂
Też dziękuję i też wiadomo Komu/za co. 🙂
A w sprawie Paktu pytanie: komu się opłaca, żeby biznesowi się nie opłacało sponsorować?
Tego właśnie nie rozumiem 🙁
Nie oplaca sie sponsorowanie przez biznes, tym co wola aby na nich sponsorowano np na mecze pilki noznej (bedzie wieksza kasa) itp. Poza tym to istna manipulacja, najpierw kongresiki i konferencje , ustala sie to i owo a pozniej ktos ( kto? ) wladza? manipuluje przy ustaleniach srodowiska. Eh, komunizm chyba nigdy nie wyleci z tego kraju.
Dla mnie to przyklad tego, ze zadne kongresy nic nie dadza, jak ludziom u wladzy nie bedzie zalezec na kulturze, zreszta niby jak ma zalezec przeciez w solidarnosci nie bylo zadnej kultury, nie uczono sie jej. A pozniej zniknela zupelnie ze szkol, no to wszyscy teraz maja problem z kibolami, coz za cos. Niestety.
Nikt nie wyksztalci uczestnikow kultury, tworzac Noce Muzealne. I inne akcje raz w roku, tu brakuje systematycznosci w edukacji.
Kibole akurat są wszędzie, w Anglii też…
(Nie prowokuję, ale pewna część ludu, gdzie by nie żył, nigdy nie będzie podatna na żadne zabiegi)
A ja nie jestem sprowokowany, ale uważam, że więzienia powinny być wykorzystywane zgodnie z przeznaczeniem. 🙂
1. Przepełnione.
2. Biedny chłopaczyna zbłądził i zabłądził. Dał się namówić kolegom. On wcale nie chciał tam być. Szedł do Babci maczetą ogródek przerzedzić trochę. Race miał na krety.
3. Trzeba mu dać szansę. Tak łatwo ferować wyrokami.
4. On wcale nie był na murawie. Przecież dobrze wie, że trawników deptać nie wolno.
Poza tym doczytałem raport o stanie do końca. Warto było, bo wreszcie się dowiedziałem, czym się różni muzyka dance od disco-polo. Zdarzało mi się urażać ludzi z powodu tej niewiedzy. 😆
Duże wrażenie też robi określenie tożsamości muzyki alternatywnej przy pomocy definicji z wikipedii. Naprawdę, mocna rzecz i wyszukana intelektualnie.
Dobrze gadasz, Gostek. Ale to nie tylko nasze problemy, czytałem gdzieś ostatnio, jak Niemcy złapali na morzu somalijskiego pirata, to są dopiero jaja.
Ostatnio o somalijskim przemyśle odzysku marynistycznego nie czytałem zbyt wiele. Pamiętam tylko, że mają własnego rzecznika.
Kibic i kibol w jednym stali domu,
na różnych piętrach, jak skądinąd wiemy.
Kibic spokojny, nie wadził nikomu,
ale ten kibol wciąż stwarzał problemy.
To w łeb, to w zęby, to kopa w podbrzusze,
to transparenty o tym, kto do gazu,
zabić gotowy był za czapkę gruszek,
zelżywych wiąchą rzucając wyrazów.
Znosił to kibic, wreszcie dość miał trochę
i do kibola suplikę zanosi:
przestań odstawiać wreszcie taką wiochę,
bo będę musiał z tobą zrobić cosik.
A kibol na to: weź sp….aj, koleś,
bo ci przyj…bię, k…a, tym bejsbolem!
Cóż było robić? Kibic, już wkurzony,
myśli: a może by zamknąć stadiony?
Wielkie się przez to zaczęły rozróby,
polityk jeden zrobił minę mądrą:
ten kibic chyba chce kiboli zguby,
a to Narodu przecież zdrowe jądro.
Inny ktoś krzyknął: bzdury kibic plecie,
my opiszemy go w Polskiej Gazecie,
ostrzem krytyki go będziemy chlastać,
bo wszak potęgą kibol jest i basta!
Nazajutrz kibol smacznie sobie kima,
bo po południu dopiero zadyma,
więc kibicowi jeszcze nic nie grozi,
lecz gdy się zacznie, to – rączki do bozi.
Optymistyczny morał nie nadchodzi,
na próżno szukać go w następnym zdaniu.
kibol panoszy się w Warszawie, w Łodzi,
w Gdańsku, Krakowie, Bytomiu, Poznaniu…
Niestety…
Waltraud blado… szczególnie w nie-Wagnerze.
A w Radio 2 Julka L. leci na okrągło… pięknie śpiewa, naprawde 🙂
Oj, to szkoda. Ale w takim razie nie żałuję, że nie pojechałam – zachowam sobie zeszłoroczne wspaniałe wrażenie.
A na płytę z Julką czekam.