WROElectronica
Od blichtru opery uciekłam znów do rozkoszy awangardy, i to nie tylko muzycznej. Miałam bowiem możność zarówno wczoraj, jak i dziś, odwiedzić wystawy związane z Biennale WRO, które faktycznie już się skończyło, ale owe ekspozycje będą trwać – w Pasażu Pokoyhof oraz w Muzeum Narodowym do 19 czerwca, w Centrum Sztuki WRO – do wrześniowego Kongresu Kultury; bardzo ciekawy jest też pokaz w Galerii Entropia – ten krócej, do 27 maja.
WRO zaczynał ze 20 lat temu jako festiwal „wizualnych realizacji okołomuzycznych” (stąd, a nie tylko od Wrocławia, skrót), zanim otrzymał obecny podtytuł „biennale sztuki mediów”. Do dziś w wielu pokazywanych tu projektach dźwięk lub muzyka odgrywa rolę równorzędną z obrazem, a przynajmniej bardzo istotną. Takie realizacje są też i zamawiane, jak było np. z pracą Jarosława Kapuścińskiego Gdzie jest Chopin, o której pisałam przy okazji jej zaprezentowania na Warszawskiej Jesieni. Tam miało miejsce prawykonanie, zaraz potem pokazano rzecz w Londynie, a teraz pojawiło się w końcu na WRO. Tutaj kompozytor mówi o powstaniu dzieła (jest też jego fragment), tutaj informacja i filmik na stronie WRO.
Tego już teraz zobaczyć nie można, ale na pewno warto wybrać się na wystawy, z tym, że dobrze jest zapytać, jeśli jest ktoś z organizatorów, jak się dane dzieło obsługuje, ponieważ wiele z nich jest interaktywnych, no i w przypadku niektórych przyda się tłumaczenie.
Odkąd pojawiła się „młodsza siostra” WRO – Musica Electronica Nova, która zwykle trochę się zazębia z Biennale (i też odbywa się w tym rytmie), istnieje między nimi pewna symboliczna współpraca, która postronnemu obserwatorowi takiemu jak ja wydaje się absolutnie oczywista i wydaje mi się, że dla ich dobra powinna być jeszcze bardziej zacieśniona (szczęśliwie są na to szanse, bo szefowie obu imprez – Elżbieta Sikora i Piotr Krajewski – są chętni). W tym roku owocem tej współpracy był Passage Pierre’a Jodlowskiego, o którym już wspominałam (niestety czynny tylko do 21 maja, a bardzo warto zobaczyć).
Nie tylko na WRO są prezentacje, które równie dobrze mogłyby się pojawić na Electronice, ale i odwrotnie. Np. na dzisiejszym koncercie w Synagodze pod Białym Bocianem (grał świetny Ensemble Court-circuit), w całości znakomitym, gdzie utwory Tristana Murail i znów Jodlowskiego miały również warstwę wizualną. Także wczoraj i dziś w nocy były – bardziej i mniej ciekawe – rzeczy audiowizualne. Oba więc festiwale skazane są na współpracę, a współpraca – na sukces.
Piątkowy koncert w filharmonii, z udziałem miejscowej orkiestry pod batutą Jacka Kaspszyka, także zapowiada się bardzo ciekawie, jak również nocny koncert u Ossolińskich. Wszystkie informacje tutaj. To niestety będzie mój ostatni dzień na tym festiwalu. W sobotę, jak już wspomniałam, wybieram się do Mikołowa.
Komentarze
PK
przepraszam, że nie na temat…
Wodzu
wybacz proszę, z powiatami nie jestem za pan brat, ledwie odróżniam kuchnię kociewską od kaszubskiej (np. w hotelu Chopin w Pruszczu Gdańskim zresztą)…
Po wczorajszej w TV projekcji „Skafander i motyl” zastanawiam się, czy metoda komunikowania się zaproponowana przez logopedkę i zaakceptowana przez Bauby’ego jest optymalna z punktu widzenia ekonomii czasu i zmęczenia obydwojga. 26 (lub może więcej bo jeszcze accents i cedille) liter ułożonych wg częstości występowania recytowanych za każdym razem od początku. Może lepiej byłoby jakoś to pogrupować..
Kiedy pierwszy raz plażowałem się w le-Touquet-Paris-Plage nie wiedziałem wtedy jeszcze, że tuż obok jest Berk-sur-Mer i że tam Diagilew i Niżyński przebywali
Pobutki nie było, więc spałam do 9 😛
To nastawię sobie budzik:
http://www.youtube.com/watch?v=_Z-zHBnyYc0&feature=related
Wczoraj padło pytanie o różnice pomiędzy kuchnia kaszubską a kociewską. Różnice bywają, szczególnie pomiędzy kaszubską kuchnią pasa nadmorskiego a kuchnią kociewską. W kaszubskiej wśród ryb przeważa dorsz, śledź, szprot, flądra, makrela. W kociewskiej i kaszubskiej południowej okoń, płoć, sandacz, szczupak, sielawa. Ale i tam śledź jest popularny.
Z innych różnic pomiędzy kuchnią kociewską a kaszubską wymienię kurczaka w potrawce z ryżem w białym sosie z rodzynkami (danie weselne i pierwszokomunijne, na co dzień królują wśród dodatków ziemniaki, które na Kaszubach są bardzo smaczne na ogół). W kuchni kociewskiej danie to występuje jako kurczak w potrawce a w kuchni kaszubskiej jako ferkase. Mięso kurze z rosołu układa się wokół górki ryżu usunąwszy wcześniej z mięsa kości.
Z innych popularnych dań warto wymienić gęś kociewską na Kociewiu i gęś kaszubską na Kaszubach.
Bardziej zaskakującym wistem byłaby gęś kaszubska na Kociewiu i gęś kociewska na Kaszubach, no ale to może nie są gęsi wędrowne. 😉
Ja dzięki brakowi pobutki spałem do 7:35, gdy zadzwonił trywialny budzik. Dawno już tak mi się nie udało. Nawet w soboty i niedziele budzę się o normalnej porze budzikowej (6:35), choć nic nie dzwoni. Byłem umówiony w „terenie” o 9, więc stąd takie święto.
Dyskusja wczoraj była o Bartoli. Sąsiad blogowy świętujący wczoraj urodziny i imieniny kaczką wyluzowaną przygotowywał ucztę przy sonatach Becia, a spożywał przy ariach z oper Mozarta w wykonaniu Bartoli.
W rezultacie na tamtym blogu było o muzyce, a tytaj o kuchni kociewskiej. Powstała przy okazji fundamentalna dyskusja o tym, czy można słuchać przy jedzeniu kolacji arii Mozarta wymagających przecież od słuchacza koncentracji.
Gęsi kaszubskie i kociewskie bywają wędrowne szczególnie w listopadzie i grudniu. Wędrują wóczas z Kociewia i Kaszub do trójmiejskich restauracji. Niestety, nie zasiadają przy stolikach tylko na talerzach. Szczyt sezonu wędrówkowego mamy tuż przed 11 listopada, co mniej się wiąże ze świętem narodowym, a bardziej ze Świętym Marcinem. Największy przerób gęsiny 11 listopada mamy chyba w sopockiej restauracji slowfoodowej Bulaj.
Lecało karno dzëczich gąsk,
A jô jem mëslôł, że ich sto.
Ale rzekł do mie drëch mój, Józk:
– Mackù, të plecesz bëleco!
Czejbë tak jesz rôz jak tëli i pòłowa,
I czwiôrti dzél, a tej jesz gãs tam lecała,
Tej bë tam juch bëło prawie sto.
Kùliż tam jich lecało?
PK – ja znowu nie na temat… ale to bardzo ważne dzisiaj i jeszcze przez chwilę…
Kilka dni temu było tutaj o chińskim serwisie matrymonialnym, a tu właśnie zaprzjaźniony Chińczyk mi przysyła info, że dzisiaj jest u nich dzień masowego zawierania związków, bo po ichniemu 5.20 znaczy I love you a 13.14 – forever and ever.
Więc kwadrans po 1 pm. (podobno to działa w każdej strefie czasowej) można składać deklaracje 🙂
O kurczę, może powinienem się zainteresować jakąś efektowną, postawną chow-chowką? 😀
Tylko że z tymi serwisami internetowymi… W realu postawna chow-chowka może się okazać kurduplowatym, wrzaskliwym pekińczykiem. 🙄
Lisku, nie dolicze się tych gąsek. Ale to sa dzikie. Dzikie można znaleźć w poezji kaszubskiej np. Aleksandra Majkowskiego:
Nierôz jô tu dôł bôczenié
Przë wësoczim twim pòdnożu
Na sznur dzëczich gąsk, co jadą
Z daleczich gniôzd na Pòmòrzu
Jak widać, dzikie gęsi kaszubskie są wędrowne.
albo np. siang-hai czykiem 🙂
wygląd kandydata zresztą nieważny, byle miał te swoje maksymalne sześć punktów.
—-
Jeszcze 7 minut
Gdy tylko mam okazje, tez tam wedruje 🙂
Z sąsiedniego artykułu właśnie dowiedziałem się, czym jest smyrofon.
Zastanawiam się, czy mnie to zbulwersowało, czy rozbawiło…
to przecież chyba jasne, że smyrofony to część działu chordofanowatego.
Należą do nich skrzypy mniejsze (gęśliki, połówki itd) jak i skrzypy większe (np. ów oktobas z muzeum w miescie P.), gamby różniste..
Smyra się smyczkiem – inaczej smycza się to i fonują..
Komu jasne, temu jasne. W psiej nomennklaturze smyrofon to po prostu urządzenie służące do smyrania. Składa się najczęściej z pięciu palców i dobrych chęci. Ale smyrofony w postaci np. miękkiej szczoteczki też są dopuszczalne.
Czego jak czego, ale że lisek zna kaszubski… 😯
Bo Stanisław trochę bliżej tej mowy mieszka, to mnie aż tak nie zaskakuje 😀
Ja tu sobie chodzę po Wrocławiu i nawet nie wiem, że deklarować się trzeba. A teraz już za późno…
Mogę co najwyżej zadeklarować Wam wyrazy ogólnej sympatii 😀
Bobiczku, ale końcówka -fon sugeruje, że to ma brzmieć. To co, trzeba smyrać i strzelać przy tym palcami? 😉
No instrument pocierany, czyli pies, a zwłaszcza kot, różne dźwięki wydaje 😆 Instrument pocierający też zresztą ciamka z zadowolenia zwykle.
Nawet nie wiedziałem, że Tadeusz jest takim specem od smyrofonów. Wszystko prawidowo objaśnił. 😆
Smyrofon składa się z dziesięciu palców, a to i tak wedle pewnego kociego osobnika za mało.
Och wyobraziłem sobie, jak dziesięć palców głaszcze kota…. Bunuel mi się przypomniał. Jeszcze procesor i siłowniki doczepione do palców potrzebne zwykle!
Bobiku, moje zastępy kotów i oba psy nieźle mnie wytresowały. Służę wiernie na łapkach!
O, ten dziesięciopalczasty to już jest bardziej rozbudowana wersja smyrofonu. Tak zwany smyropolifon. W kręgach kocich istotnie bardziej popularny niż w psich 🙂
A widzicie, a nasz osobnik burobiały sam się smyra. Wystarczy trzymać rękę w odpowiednim miejscu 🙂
A o głos się nie może posmyrać? To jednak trzeba wiedzieć gdzie tę rękę trzymać. Skomplikowane.
Osobnik burobiały ma system naprowadzający. Jeśli rękę się trzyma w ogólnym zasięgu, głowa osobnika podąża samoczynnie w kierunku ręki.
A jak w tej ręce pasztecik, to dopiero system naprowadzający zaczyna działać 🙂
Tak, ale wtedy włączają się podsystemy szamające, nie smyrające.
To nasuwa upojną wizję osobnika, który naprowadzając się samo na rękę, lub też pasztecik, w trybie to smyrającym to szamającym, uruchamia różne urządzenia w domu, lub też w hypertrybie ekologicznym ogrzewa nam dom ! A jak mu takie urządzenie z dala grające dać (thetermin), to i symfonię przy okazji odegra!! Albo dwie!! Czyli smyro-szama-fonię, sym!!
==theremin== ja mam czkawkę
Jaką czkawkę? Thetermin jest po prostu skrzyżowaniem thereminu z tym urządzeniem termicznym ogrzewającym dom, czyli wszystko gro i bucy. 🙂
Pani Doroto, znac (kaszubski) to za duzo powiedziane. Ale poniewaz naprawde szalenie lubie ten rejon, dostalam tam lekcje wymowy oraz pierwszy, pieknie wydany kaszubski elemeńtôrz, ktory przeczytalam sumiennie. Wierszyk jest wlasnie z tego elementarza.
Jeszcze nie wspomniałem, że ponieważ osobniki w domu są dwa, przy odpowiednim dostrojeniu, nastrojeniu i zestrojeniu i umiejętnym naprowadzeniu można zaimprowizować smyrofonię a due voci.
a due koci ?
O to to właśnie.
Skrowa z NOSPRem VIII Antona w PR 2 właśnie teraz 🙂
A w niedzielę o 14.00:
http://www.polskieradio.pl/8/1015/Artykul/371307,Plytowy-Trybunal-Dwojki-zgadnij-kto-to-gra
Walter Solti Bernstein Abbado Kondraszyn
Dla Bobika tylko terrier tybetanski. Wprawdzie to zdecydowanie od chow-chow odlegle, ale za to sympatyczna. Zreszta czas juz minal, wiec nie musi byc precyzyjnie chinskie.
Mam jednego kumpla terriera tybetańskiego i bardzo się dobrze dogadujemy, więc prawdopodobnie z panienką tej rasy też bym znalazł wspólny ogon. 🙂
Moje miłe smyrofonki 😆
Dziś elektronika posmyrała mi uszy po raz ostatni na tym festiwalu. Wieczorem orkiestra Filharmonii Wrocławskiej pod Jackiem Kaspszykiem – no, wspaniałe rzeczy on z nimi zrobił. Najpierw zagrali (z elektroniką) piekielnie trudny i długi utwór Bruno Mantovaniego, przekładający na muzykę sekrety kuchni molekularnej 😯 Potem Stanisław Krupowicz zasiadł do keyboarda z podłączonym laptopem i byłby bardzo porządny, prawdziwy koncert, ale jakoś to za krótko trwało, nieoczekiwanie zakończyło się na części wolnej, a finału nie było – jak w Niedokończonej symfonii… Wreszcie utwór, który po prostu kocham od młodości i który nieodmiennie mnie wzrusza: Lontano Ligetiego. Dlaczego znalazło się w programie, choć nie ma w nim elektroniki? Dlatego, że brzmi, jakby był elektroniczny. A zarazem jest to coś wielkiego i pięknego.
Potem jeszcze trochę dmuchawek. Flet kontrabasowy prosty, zbudowany z piszczałki organowej i wyglądający trochę jak instrument z obrazu Boscha, flet basowy poprzeczny (i parę innych) oraz elektronika. I tym razem bardzo mi się podobał utwór Jodlowskiego – to świetny kompozytor. Niestety utwory były w sumie dość podobne do siebie. Ciekawam, czy na takim basowym prostym można by zagrać np. coś Bacha.
Z Bachem lepiej nie próbować, skoro jest kupa kawałków napisanych na taki flet. Przeważnie trochę starszych od Bacha. Teraz nie chce mi się grzebać w płytach, ale coś tam na pewno jest. 🙂
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Wczoraj robiliśmy z kolegą test pokoleniowy – czy komuś z czymś się kojarzy nazwisko Mantovani. Wśród, hm, mojego i kolegi pokolenia to automat. Młodsi już nie kojarzą 😉
No doprawdy jestem pod wrażeniem. Na „jedynkę” portalu gazeta.pl wróciła Kultura 😈
http://kultura.gazeta.pl/kultura/0,0.html
Jak to jest, że są ambitniejsze tematy w dziale Sztuka (WRO) czy Film (nowości z Cannes), a muzyka…
Ech, jak mawiała moja ciotka, żeby ich kaczki dziobały.
Śniadanko, a potem podróż ze Śląska Dolnego na Górny. Z Mikołowa się odezwę, w hotelu jest sieć.
Hrm. Automat? Tylko jaki automat.
Mnie, wychowanemu za wodą Mantowani kojarzy się z tym panem:
http://www.themantovaniorchestra.com/
A moja Babcia mówiła, żeby ich gęś kopnęła.
No to u mnie, krakowskim targiem, mówiło się „a niech to kaczka kopnie”. 😆
Mantovani mnie się automatycznie kojarzy nie w mianowniku, tylko w dopełniaczu. Mantovaniego. Wypowiedziane ciepłym, radiowym, spikerskim głosem. 😀
W sprawie gesi, u mnie w domu jak u Babci Gostka 🙂
OT: Trifonov grajacy cykl etiud Chopina op.25 przedwczoraj na konkursie Rubinsteina. Nie wszedzie ten link dobrze dziala, ale jesli sie da – pol godziny pelnego zauroczenia 🙂
Gostku, czy Skrowa fonował jak zwykle ?
Chciałem posłuchać a wyszło jak wyżej 🙂
Słuchałem jednym uchem przez komputrowe brzękoroby, ale zarchiwizowałem.
Dźwięk NOSPRu piękny.
Stay tuned! 😉
Mnie niestety (przyznaję się bez bicia) nazwisko Mantovani kojarzy się jak najgorzej – z marnym końcem Luciano Pavarottiego, w którym (końcu) miała spory udział niejaka Mantovani. Mam nadzieję, że to nie z tych Mantovanich…
Nie wiem, czy onaż Nicoletta z tych Mantovanich. Natomiast tak, chodziło o orkiestrę 😉
Pozdrawiam Was ze spokojnego, sennego miasteczka Mikołów, w którym jednakowóż właśnie zaczęło grzmieć. Ale może wygrzmi i wypada się przed koncertem, który o 19:30.
Właśnie spotkała mnie zabawna przygoda: na spacerku spotkałam dwie dziewczyny, które miały nietypową sprawę. Ich przyjaciel czy krewny obchodzi właśnie trzydziestkę, więc one wymyśliły, że nagrają mu 30 życzeń od nieznajomych osób. Sympatyczny pomysł 🙂
Mnie się to dziobanie kaczek bardzo podobało, bo właśnie było nie tak, jak u wszystkich 😆
Aha, czyli na zgreda wyszedłem, no. Jak dziecko dał się podejść 👿
😆
Kaszubski robi się ważny. Dzisiaj brałem udział w IV Pomorskim Kongresie Obywatelskim i był to moim zdaniem najważniejszy z dotychczasowych KO. Zorganizowany, jak wszystkie, przez Jana Szomburga, Prezesa Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową, miał tym razem za temat przewodni podmiotowość i tożsamość (głównie regionalną, ale nie tylko). Kilkunastu posłów, dwie panie minister, komisarz z Brukseli, profesor z Pekinu i kilkunastu (a może więcej) innych profesorów, Marszałek Województwa Pomorskiego i jeden Wicemarszałek. I oczywiście Arcybiskup Senior Gocłowski, który był współzałożycielem IBnGR. Wielu samorządowców regionalnych. Wartość tego konkresu ogromna, ponieważ nikt dotychczas w tym gronie nie zwrócił uwagi na znaczenie podmiotowości i poczucia tożsamości dla rozwoju regionu. I tu pojawia się problem tożsamości pomorskiej. Ona się stopniowo tworzy, ale trzeba wiele pracy, aby tożsamość kaszubska i kociewska złączyła się jakość z tożsamością napływową ukraińską (tak) i napływową z kresów oraz różnych regionów Polski. I jeszcze wszelką inną. Wiceprezes NOKIA Group zwracał uwagę, jak inaczej ukształtowana jest podmiotowość szwedzka i fińska, gdzie podmiotowość zbiorowa jest ważniejsza od indywidualnej i jak dobrze to wpływa na rozwój. Mnóstwo było ciekawych rzeczy, może we wtorek do tego wrócę.
Zajrzałam przed jutrzejszym koncertem Concerto Köln do życiorysów wykonawców i nie potrafię odmówić Dywanikowi fragmentu:
„Muzyków zespołu trafnie nazwano kiedyś „świniami truflowymi” , w nawiązaniu do prowadzonych przez nich z ogromną konsekwencją poszukiwań źródłowych, dzięki którym odkryli oni piękną muzykę licznych kompozytorów pozostających dotąd w cieniu wielkich mistrzów i niestety zapomnianych przez historię.”
Dobrze, że wydają inne odgłosy 😉
A istotnie, całkiem inne odgłosy wydają 😉 Ale jakie, to już napiszę jutro w Warszawie, bo strony się tu długo ładują i nie mam cierpliwości, a muszę iść spać przed wczesną Pobutką 😉
Żem się popłakała jak zwykle przy Mahlerze 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=4aUoeNp7TC4&feature=related
Pozdrawiam serdecznie Kierowniczkę,
Stara Sekretara
Ja to akurat wolę Adagietto bez tych obrazków…
Jeszcze Mahlera, na mily poranek, Christof Gerhaher
A na miłe popołudnie Mahler w Trybunale Dwójki 😉
O – Alicja akurat się pokazała, jak o niej ostatnio myślałam obfotografując dziurę w ziemi, o którą mnie kiedyś pytała. Wrzucę zdjęcia – praca wre 🙂
Jużem w Warszawie, ale pozwólcie, że przed relacją z Mikołowa oddam pierwszeństwo wysłuchaniu wymienionej audycji 😉
No, Mahlerowcy, wykazywać się 🙂
Powyzszy mily poranek byl wlasnie przygrywka do Trybunalu – to Piesn Wedrowca 🙂
No toć wiemy 😀
Kupuję trójkę 🙂
tzn. w kolejności dwójkę, ale to chyba nr 3
Hm, właśnie ją odwalili i okazała się ona Bernsteinem 😯
Poza tym oni tak chwalą tę jedynkę, a dla mnie ona taka sobie…
Ano. To może postrzelam na osłodę w jedynkę: Gergiev albo Boulez? 😆 chyba że już byli, bo drugi etap mi umknął 🙂
To teraz biorę piątkę, bez dwóch zdań 🙂
Ja też 😉
Ale oni wolą jedynkę 😆
„smrodek perfekcjonizmu, który szkodzi sztuce” 😆
Jedynka – Zinman z Zurychem 😯
A ja i tak wolę Abbado 🙂
A ja wolę Bernsteina. Zinmana mam siódmą, wolałbym tam trochę więcej „mroków” )
To jest swoją drogą ciekawe. Odwalili dyrygentów uchodzących za znakomitych mahlerzystów: Horensteina, Chmurę, Bernsteina… Kryteria „mahlerzyzmu” jakoś się zmieniają, faktycznie. Dorota Kozińska powiedziała w audycji coś, co także mnie wcześniej mówiła: że teraz odkrywa dla siebie Mahlera na nowo poprzez nagrania „analityczne” (dlatego podoba się jej np. Boulez).
Mnie chyba „analityczność” jednak nie wystarczy. I stwierdziłam po raz kolejny, że Mahler należy do takich kompozytorów, których o wiele lepiej jest słuchać na żywo, na sali.
Tak, Bernstein to jednak wciąż dla mnie jeśli nie number one, to jeden z pierwszych. Zresztą są dwa komplety, każdy trochę inny.
Zinmana dotąd nie znałam.
Akurat kompletów w przypadku Mahlera to ja specjalnie nie poważam, bo jakbym miał coś dla siebie wybierać, to każda symfonia byłaby z innego 🙂 Pierwsza symfonia jakoś nigdy za mną nie chodziła, więc nawet nie mam tu specjalnie porównania.
No nie pisz, że odwaliliśmy Bernsteina – odpadł dopiero w półfinale i to przy sercach naszych skrwawionych. A niezależnie od tego, że Zinman nas porwał (mnie najbardziej w Feierlich und gemessen), podkreślaliśmy na koniec, że część I pod Abbado to jest nec plus ultra. Zresztą wszystkie trzy – Bernstein, Abbado i Zinman – to absolutne wyżyny interpretacji. Chmurę odwaliliśmy bez namysłu i z żalem, Horensteina ze zdumieniem (bo naprawdę słuchało się z bólem, a to taki, panie, wzorzec), a Waltera – z łezką nostalgii.
Zestaw był tym razem przedni!
Ja mam do pierwszej jakiś sentyment. Zresztą to była też pierwsza symfonia Mahlera, jaką poznałam. Ciekawe, Alex Ross (za chwilę będzie jego książka po polsku o muzyce XX wieku, warto, choć plotkarska) uważa, że ten początek I części jest z Wagnera. Dla mnie to od początku było z Dziewiątki Becia, i więcej tam jest jeszcze „beciowizmów”.
O, nożyczki się odezwały 😆
Ja jeszcze muszę wyznać, że odkąd mi z kabla zabrano możliwość słuchania radia, nie bardzo w tej chwili mam na czym słuchać Dwójki w dobrej jakości, więc trudno mi oceniać jakość brzmienia. Antenę zewnętrzną sobie muszę jakąś zainstalować czy co…
no bo jak w Bogu ducha winny stół uderzasz… 😉
Mnie Zinman rozłożył na łopatki, takie „odkrycie”! Spodziewałam się raczej przewidywalnej parady „wielkich i większych mahlerzystów”, a tu niespodzianka. Symfonii Mahlera słucham bardzo rzadko, bo zbyt wielkie robią na mnie wrażenie i potem trudno mi się w ogóle pozbierać. Pieśni są bardziej na moją miarę, też głęboko, ale pływać jakoś łatwiej.
Dlaczego beciowizmy?Prawidłowo jest: becizmy. 😆
Pani Beato, uwielbiam Panią! 🙂
Jakość to dopiero jest, jak się z komputera słucha – ledwo można odróżnić prawy kanał od lewego 🙂
Symfonie, oj tak, trudno się po nich pozbierać, fakt. Pierwsza jest pod tym względem, obok Czwartej, stosunkowo najłagodniejsza.
Trudno się pozbierać? E tam. Ja pierwszy raz dorwałem się do Piątej, wysłuchałem tego trzy razy pod rząd i nic mi nie było 😆
miało być „Jak pierwszy raz…”
Aj, a ja byłem z wizytą i nie słuchałem… ciekawe, że tak Panie i Panowie (?) to przeżywają, mnie dość bawią, ten patos, te wzruszenia z fin de siecle’u…, zawsze mnie przenosi do Obecního důma w Pradze myślami; aczkolwiek nie powiem, że je rewelacyjnie znam. No ukąszenie Strawińskim zawsze się odzywa… natomiast pieśni, o to co innego. To się przeżywa.
No, a taka Szósta? To jest straszliwość po prostu.
Teraz Tobie złożę wyznanie uczuć wyższych 🙂 Mały włos, a po Szóstej z Concertgebouw pod Jansonsem w Berlinie musieliby mnie reanimować!
Hoko to po prostu twardy zawodnik 😀
No, nie dziwię się. Ja pod Semkowem też przeżyłam swoje… Czemu zresztą dałam tu wyraz:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2008/01/20/semkow-i-szosta-mahlera/
No dobrze, to ja sobie przypomnę tę VI, mam z Bernsteinem. Bo straszliwość to mi się kojarzy z kwartetami Szostakowicza. Odezwę się za 1 godz 30 minut… no to jest pewien aspekt straszny.
a ja ostatnio strasznie się naraziłam PT Wyznawcom, bo przysypiałam na Trzeciej Brucknera pod Skrowaczewskim i też dałam temu wyraz, tyle że na FB. „Tzw. krytyka muzyczna” była najłagodniejszą z obelg, jakie mi się dostały ;))
@Tadeusz – tak, tak, z kwartetami i z Czwartą!
No proszę, jak przyjemnie jest na fejsie 😆
Czasami niesłychanie – a z jaką klasą się polemizuje! Cytuję w całości, bo wdzięczne: „niektórzy tzw. krytycy muzyczni nie powinni marnować szansy zachowania milczenia, które pozwoliłoby im ukryć nieco własny dyletantyzm i zwykłą głupotę”.
Źródło kryje się pod pseudonimem Wehwalt Woelfing 🙂
No to zacytuję jeszcze Przyborę: „Tak nam wyrąbał autor ‚Wyrąbanego chodnika’!” 🙂
Hy, hy 😈
A gdzie ten fejsbuk, niech sobie poczytam…
Obawiam się, że fejsbuk obecnie już prawie wszędzie… 🙄
tak z zewnątrz sobie nie poczyta 🙂 ale na pocieszenie zaserwuję mu jeszcze jeden pachnący kwiatuszek z łączki:
„uważam, że w zetknięciu z niezwykłą osobowością Stanisława Skrowaczewskiego niektóre osoby mogłyby się zdobyć na odrobinę pokory. I nawet jeśli im się nie podoba – do czego każdy ma prawo, bo rzecz gustu itd. – to zachować milczenie. Żeby się nie ośmieszać”.
przesłodkie, n’est-ce pas?
Takie małe Maul halten 😈
Tak, ja podjąłem ambitny plan zostania ostatnią osobą na Ziemi, która nie jest na fejsbuku. Tak więc wpisy nie będą mi znane…
Ad rem: wysłuchałem uważnie VI symfonii, ale ma zblazowana dusza nic straszliwego tam nie słyszy. Nie słyszy także dalej nic takiego, co by się wryło w pamięć. Słyszy za to, że 4 część jest jakby dość przegadana, a także, że najbardziej podoba się część 3, bo jakby prostszymi środkami osiąga pewien stan skupienia. A nawet powiem coś gorszego: me głuche uszy słyszą wszystkie wyświechtane szablony z muzyki filmowej…. i zdradliwe oczy duszy tu widzą dzielnych wojów, tam tonący statek, a ówdzie kowbojów z Johnem Waynem. Może Państwo muzyko-muzykolodzy potrafią zredukować swoją współczesność i tego nie słyszeć, ale ja nie umiem. I nawet nie chcę. (Nie umieją może, to chyba Pani Kierownicza cytowała kogoś, komu Chopin kojarzył się z różnymi szablonami kulturowymi).
Już nie mówiąc o czasie trwania tego dzieła (przesadziłem w oszacowaniu, ale Bernstein na dwóch płytach, a broszurkę z czasami zgubiłem….), i człek wiercąc się niepobożnie tak sobie myśli, że Artysta licząc się jeno ze Sztuką, za nic miał słuchacza, i że różne doświadczenia historii, które nazwę delikatnie „po Adornie”, dość nieprzyjazne odczucia wywołują w tym względzie.
Reasumując: ja nadal słyszę interesujący zabytek, który nie szarpie strunami mej duszy. Hihi.
Nic z tego, Tadeuszu. Na samotne zdobycie zaszczytnego ostatniego miejsca we wchodzeniu na fejsbuk nie masz szans. Co najwyżej ex aequo ze mną. 😎
No cóż, to są reakcje osobnicze 🙂
To jednakowóż muzyka filmowa czerpała z całą właściwą sobie hucpą z Mahlera. Też znam muzykę filmową, ale jakoś jej znajomość potrafię oddzielić od odbioru oryginału…
A Szostakowicz też brał z Mahlera ile wlezie.
I powtarzam: w przypadku Mahlera zupełnie inne wrażenie robi odbiór utworu na sali.
Tadeuszu, ja też nie jestem na FB i nie będę 😀
Ajajaj, nawet bezfejsbukowcem zostać się nie da…. ciężkie czasy. Ta pewnie, że to film z Mahlera, ale film wszędzie, a Mahler w pudełku 😆
Tak, reakcja tłumu swoje robi, w akcie ekspiacji zapisałem się na VII pod Kasprzykiem we Wrocławiu. Tylko ta akustyka… byłem ostatnio w Łodzi i dziko zazdrościłem. Akustyki.
PS Ta 3 część to Andante moderato.
Jakoś się mniej czuję osamotniony z tym fejsbukiem. Myślałem, że zdążę na drugiego po Tadeuszu, a tu już kolejka stoi…
Z muzyką filmową jest oczywiście tak, jak mówi PK, tj. to kompozytorzy filmowi ściągają z mahlerów, wagnerów i prokofiewów, jeżeli jednak dobrze i pomysłowo ściągają, to nie ma problemu, a co więcej – w kinie osłuchujemy się z rzeczami, które pół wieku temu troszkę jeszcze straszyły na salach koncertowych, a dzisiaj zostały oswojone i przyswojone. I bardzo dobrze.
Dlatego tylko niektórzy „tzw. krytycy muzyczni”, co do kina nie chodzą, wciąż uważają Zamek Bartoka za najeżony odbiorczymi trudnościami…
Żebyż to jeszcze „tzw. krytyków teatralnych” tak gdzie oswajali z literaturą…
No, przynajmniej Szostakowicz do filmu nie ściągał, pisał sam z siebie 🙂 Jednak tu jest kilka ciekawych rzeczy, w tej muzyce filmowej, np. to, że widz przełknie muzykę mocno awangardową, której normalnie by nie ruszył (jak Ligeti do Kubricka, Penderecki do Hasa, etc.). Czy to, że najwyraźniej „normalna” muzyka filmowa to taka neo-romantyczność. Dlaczego, skoro widz jest w stanie z filmem wziąć wszystko?
A dwa, to co nieudolnie usiłowałem napisać, kto od kogo brał, wiadomo, ale większość widzów najpierw zetknie się z zapożyczeniami w filmie, a następnie niektórzy dojdą do oryginałów, więc w moim mniemaniu dla wielu z nich kolejność będzie odwrócona i muzyka oryginałów będzie się kojarzyło z leitmotivami filmowymi.
I wreszcie mam miernik „prawdziwej” muzyki: to ta, która nie została zawłaszczona przez kompozytorów filmowych! (nie jako cytat!). Coś jak „prawdziwy” film to ten, którego opowiedzieć się nie da.
@PK – tzw. krytyk Kozińska niedługo w „Teatrze” na temat tzw. krytyki w ogóle. Ciekawa-m wrażeń Acana 🙂
Też jakiś czas temu zabierałam głos w dyskusji o tym, czy krytyka żyje, czy umarła 😀
Na pasjonujące pytanie PK mógłbym odpowiedzieć oględnie, że zależy gdzie.
PMK
A, niech no Kozińska Mnię podeśle tekst przed publikacją, co mnie Kozińska na taką mękę czekania wystawia, chór w d-moll.
Dodałabym, że zależy też, kto gdzie ją (krytykę) ma… 👿
„Chór w d-moll” – ładne. Tyle że to może oznaczać np. Requiem Mozarta…
Francuska prasa ma ją właśnie tam, gdzie PK sugeruje. W odróżnieniu od prasy angielskiej, niemieckiej, czy zresztą amerykańskiej. Mam niestety wrażenie, że pod tym względem polska prasa postanowiła dorównać Francji, a nawet ją prześcignąć.
Wolałbym, żeby wzięła ją sobie za wzór w dziedzinie gastronomii, win, serów, oraz dajmy na to – grania muzyki barokowej na instrumentach dawnych…
Aha : Mezzo nadała właśnie w transmisji z Opera-Comique wskrzeszone po 25 latach legendarne przedstawienie Atysa Lully’ego, od którego zaczął się tutaj boom barokowy. Wygląda (po remoncie), jakby powstało wczoraj i jest przepiękne.
Jak Państwo myślicie : jak za 25 lat będą wyglądać dzieła naszych postępowców?
PMK
Wiecznie tylko to Requiem i Requiem. Osobiście wolę Mszę c-moll.
A w d-moll polecam Kyrie K. 341, jedno z arcydzieł religjnych WAMa, którego nikt nie zna i nie gra, bo za krótkie…
No jak to, tyle tego na tubie…
http://www.youtube.com/watch?v=dxRnLwugN_s&feature=related
Na jutiubie może, na płytach napewno – a w sali koncertowej kiedy to PK ostatnio słyszała?
Aż szkoda, że WAM ciągu dalszego nie dopisał…
No to na dobranoc jeszcze coś o Szóstej Mahlera:
http://www.youtube.com/watch?v=qTloV4Bn10I&feature=related
Spokojnych snów 😛
@PWK – Kozińska prześle wieczorem, chór w F-dur (żeby nie zmieniać znaków przykluczowych)
PMK, nie PWK (M jak Miłosz 😉 )
oj, bo mam dysgrafię 🙂
BTW – po następnym Trybunale to się dopiero nie pozbieracie 😉
Ojej, a to dlaczego? I czy jest dostępna jakaś profilaktyka? 😉
Chyba tylko taka, jak zastosowałem w niedzielę. Schować się. 🙂
Aaa, to Wódz siedział wczoraj w schronie 😉
Właściwie to mam niezłą odporność nabytą na op. 77 Brahmsa. Znam praktycznie na pamięć, bo się nasłuchałam na Konkursie Wieniawskiego. To może nawet nie będę musiała się chować.
Aaa. To lubię!