Trzy razy „Święto”
Pomysł jedyny w swoim rodzaju. Ale to też, wydaje mi się, jedyny utwór, z którym można coś takiego zrobić. Można go słuchać kilka razy pod rząd i mieć wrażenie, że słucha się go po raz pierwszy. A jeszcze jak za każdym razem jest inny obraz…
Muszę jednak powiedzieć, że po pierwszej z trzech pokazanych tego wieczoru wersji nie chciało mi się już innych. Mimo że orkiestra wyraźnie się mocowała (ogólnie jednak szacun, zwłaszcza dla Łukasza Borowicza, który za każdym razem musiał brać nieco inne tempa, bo każda ekipa ćwiczyła do innego nagrania). Mimo że obrazy Roericha były niedomalowane. Mimo że odtworzenie wersji Niżyńskiego oglądałam już kiedyś sfilmowane, a nad ostatnim Tańcem Wybranej spędziłam masę czasu i słuchania w kółko z Kasią Kozyrą, kiedy przygotowywała swoje Święto wiosny – zawsze jednak całkiem inne wrażenie robi rzecz oglądana na żywo. Dopiero wtedy w pełni rozumiemy, że to jest całość. Że Niżyński tworzył to na bieżąco, do tej muzyki, że starał się ją oddać w pełni w tańcu, i że (wraz z asystentką Marie Rambert, czyli Miriam Ramberg z Warszawy) stworzył podstawy nowoczesnego tańca, rewolucję całkowicie analogiczną do tego, co w muzyce zrobił Strawiński. Ten rodzaj poruszania się po scenie szedł absolutnie w poprzek temu, co dotąd w tej dziedzinie robiono. Dzieło pozostało niezrozumiałe przez pół wieku, dopiero odmienne, odważne spojrzenie Béjarta otwarło nową epokę. Znamienne: do 1959 r. było tylko, poza premierową, 14 realizacji Święta. Po Béjarcie – 170, jak podane jest w programie.
Choreografię Niżyńskiego/Rambert odtworzyła Millicent Hodson, warstwę plastyczną Kenneth Archer (1987). Niby dzieło muzealne. Ale kiedy się je obejrzy, wstrząsa. Zawsze uważałam, że zarówno Strawiński, jak Niżyński (obaj z inspiracji Roericha – ta niesamowita postać to osobny rozdział) odkryli w tym utworze – u progu niemal I wojny światowej – coś strasznego w naturze ludzkiej. Nigdy potem żaden z nich nie powrócił do tej tematyki. Niżyński ostatecznie popadł w schizofrenię, Strawiński poszedł w estetyzujący neoklasycyzm, a później wędrował po różnych stylistykach. Święto było jakąś kulminacją nie do powtórzenia. Szokowały nie tylko muzyczne dysonanse, nieregularne, ale transowe rytmy oraz sposób poruszania się po scenie (dzikość w muzyce i w tańcu zarazem), lecz także ukazanie mechanizmów zbiorowości, skierowanych przeciwko jednostce. To przerażające, kiedy Wybrana staje się Wybraną (czyli ofiarą) i długo po prostu stoi na scenie, wszyscy naokoło tańczą, a ona stoi i drży, bo wie, co będzie. Dopiero przestaje, gdy rusza w swój ostatni – desperacki i tragiczny – taniec.
Druga realizacja choreografa Emanuela Gata była dla mnie chybiona, zupełnie nie na temat. Trzy panie, dwóch panów – wiadomo, jedna za dużo. Owszem, starali się, dobrze tańczyli, ale niewiele z tego wynikło. Zwłaszcza, że gołym uchem słychać, że to jest muzyka o zbiorowości, nie o kameralnym gronie.
Dopiero wersja Béjarta poprawiła humor. To też dzieło genialne, całkiem inaczej, ale na swój sposób wyrastające z tamtego – gdyby nie Niżyński, nie byłoby Béjarta. Tu wydźwięk jest bardziej optymistyczny, wiosna to budzenie się do miłości, wszystko jest więc bardzo erotyczne, najpierw grupa męska wyłania Wybranego, potem grupa żeńska – Wybraną, wreszcie wszyscy się spotykają. Każda nutka jest zilustrowana, każdy ruch uzasadniony – można przecież. Podobno poziomem nie umywa się to do oryginalnego wykonania (tak twierdzi moja siostra, która oglądała Béjarta na żywo w 1970 r. z niezapomnianym Woytkiem Lowskim), ale i tak było świetnie.
PS. specjalnie dla 60jerzego: oklaski po ostatniej części zaczęły się o 21:45.
Komentarze
O żesz…. ja też chcę, ja też chcę!!! I to będzie na stałe w repertuarze?? Bo z (epitet) strony TW nic nie wynika…. no właśnie, wersja muzealna, żenuje oglądana na statycznych obrazkach, jak się tę maszynerię wprawi w ruch, to zatyka.
Różnie mówią o muzyce Strawińskiego po Le sacre… Tansman chyba pisał, że dzikość muzyki znaleźć można jeszcze w Symfonii w III częściach. W nagraniu Strawińskiego mocna rzecz naprawdę.
Rzeczywiście siostra PK może mieć rację bo mam w pamięci niedawny występ zespołu Bejarta w Warszawie, w maju, i ich perfekcja była godna najwyższego uznania, co prawda w zupełnie innym repertuarze, ale zawsze…Co do trzech wykonań, miałem również wrażenie że za każdym razem była to inna muzyka. Mnie też najbardziej podobała się pierwsza choreografia, również wykonawczo, ale orkiestra chyba najlepiej wypadła w ostatniej części.
@60jerzy Dziś Święto Wiosny zaczyna się godzinę wcześniej niż wczoraj (też się wybieram), ale obawiam się, że nadal się spóźniasz na pociąg. 🙁 Czekam na Weissa w wykonaniu Hopkinsona Smitha. Z rozpędu, zainspirowana przez ew-kę, zamówiłam też płytę z utworami Jana Sebastiana tego samego wykonawcy oraz – echa łódzkie – trochę Chopina Louisa Lortie.
Na wczorajszej premierze miałem dokładnie takie same odczucia jak PK. Choć choreografia Niżyńskiego wydała mi się trochę muzealna, aczkolwiek ciekawa, ale jako przyczynek do historii tańca. Inna jest już dzisiaj – patrząc na te 100 lat rozwoju baletu – estetyka i sposób odbierania gestów, tamtej przejaskrawionej mimiki, która za parę lat miała się stać tak charakterystyczna dla ekspresjonizmu.
Gat zamiast kwiatów dostał ode mnie bukiecik buczenia (ale czy usłyszał? – ja na II balkonie, a pode mną rozentuzjazmowana publiczność 🙂 Boć to była kpina z widza, nic niewnosząca, pusta. Nawet pomyślałem, że wolałbym ostatnią propozycję I. Weiss, mimo że tak mnie swego czasu zbulwersowała i zdenerwowała. Przynajmniej trzeba się nią było zająć, przemyśleć. A tu nic!
Natomiast Bejart pozwolił odetchnąć (ładne obrazy) i można było z zadowoleniem wrócić do domu.
Buczenie było i na parterze, zaraz przede mną buczał jeden znajomy 😈 Czy artysta usłyszał, nie wiem…
Gat powiedział na konferencji, że od początku miał taką koncepcję, że zrobi sobie po prostu choreografię nie oglądając się na muzykę, całkowicie obok – ale nie dało się, bo w tej muzyce jest tyle emocji. No cóż, widoczne są te momenty, kiedy nie wytrzymuje i próbuje iść za muzyką, ale szybko przypomina sobie o Koncepcji i salsa wraca 😉 Moja siostra, trochę akurat w kwestii tej choreografii łagodniejsza, stwierdziła, że to jednak było trochę na temat – taniec godowy. Ale jak dla mnie to było po prostu nieporozumienie. Inna sprawa, że aby oddzielić Niżyńskiego i Béjarta, trzeba było wstawić coś całkiem innego. Łukasz Borowicz też twierdzi, że przynajmniej raz mógł wtedy zadyrygować finałem w takim tempie, w jakim sam to sobie wyobraża (bo tancerze w tym momencie już leżą i nic nie robią) – pozostałe ze względu na tancerzy musiały być wolniejsze, co zresztą jest ogromnie trudne dla orkiestry.
Rzeczywiście, na to ta propozycja się doskonale nadała: sorbet między rybą a potrawą z mięsa 🙂 Tylko że nie była taka smaczna, jak mogłaby. Czyli nie ma tego złego …
PK: dziękuję za informację – tego właśnie obawiałem się (mam na myśłi tylko i wyłącznie czas trwania). Pewnie stanie jednak na kręceniu kółkiem.
Wczoraj w Dwójce dyr. Leszczyński w godzinnej rozmowie z Różą Światczyńską oficjalnie potwierdził przyjazd MA w sierpniu. Co oczywiście nie stoi w żadnej sprzeczności z przymusem trzymania ksiuków za tę datę. Poza tym – póki co – i tak nie ma jeszcze na ten nocny koncert żadnych biletów. Podobnie jak na recital pieśni romantycznej 19 sierpnia w Łazienkach (z Goernerem i Mields).
Ciumeczki dla wszystkich – na środku i brzeżku Dywanu, jak również tych schowanych pod nim bądź patrzących nań z niepewnością z parkietowo-gumolitowych peryferyj.
j.
Na stronie festiwalu też jeszcze Marthy nie ma…
Mija półmetek festiwalu Mahlera w Krakowie. Wczoraj witana owacyjnie orkiestra Filharmonii Budapeszteńskiej odegrała I Symfonię. Chyba najlepszą ze wszystkich. Organizatorom udało się zgromadzić wiele ciekawych orkiestr, chórów i solistów z sąsiednich krajów i miast. W sumie wydarzenie na wielką skalę, dotąd w Krakowie w muzyce nie spotykaną. Festiwal przebiega w ciszy, milczeniu i totalnej ignorancji tutejszych mediów. Dlaczego nie postarano się o transmisję w publicznej telewizji, nie mówiąc już o MEZZO. A od tak dawna jesteśmy wolnym krajem w Europie. Ale dalej głupim, ciemnym i opętanym zawiścią i nienawiścią.
Ha ha, jasny gwincie, cisza o wydarzeniach w Filharmonii Krakowskiej jest wyłącznie na własne życzenie. Z tego, co wiem, p. Przytocki nie życzył sobie obecności krytyka „Gazety w Krakowie”, bo mu nie odpowiadały jego recenzje. Jeśli tak było i z innymi gazetami, to tylko dyrekcji winszować.
Myśmy („Polityka”) byli już prawie po słowie w kwestii patronatu medialnego dla festiwalu, ale w końcu rozeszło się po kościach.
Witam serdecznie,
postanowiłem wziąc udział w dyskusji, zmobilizowany śledzeniem wpisów na blogu i wizytą na „Święcie Wiosny”. Często zadaję sobie pytania np. na jakiej podstawie słuchacz może stwierdzić „orkiestra wyraźnie się mocowała (ogólnie jednak szacun, zwłaszcza dla Łukasza Borowicza, który za każdym razem musiał brać nieco inne tempa, bo każda ekipa ćwiczyła do innego nagrania”. Przecież na tym blogu wiele razy mogłem przeczytać słuszne stwierdzenie, że praca dyrygenta i poziom wykonania orkiestry są nierozerwalne (Kaspszyk), a tu proszę w zależności od sytuacji może być jednak inaczej. Przecież wszyscy wiemy, że poziom wykonania jest wypadkową pracy dyrygenta i poziomu orkiestry. Jednak zawsze od dyrygenta, jego pracy na próbach i techniki dyrygowania są uzależnione takie elementy jak synchronizacja zespołów lub zespołu, proporcje, tempa, barwa, intonacja i oczywiście interpretacja. Zupełnie dyrygent nie ma wpływu na indywidualną technikę muzyków. Nad całą resztą można i należy pracować na próbach(tak czynią najlepsi dyrygenci i wtedy słyszymy, że ta sama orkiestra gra „jak odmieniona”). Dlatego oddzielanie poziomu dyrygenta od orkiestry wydaje mi się co najmniej niestosowne. Życzę więcej obiektywizmu i konsekwencji. Mam nadzieję, że mój głos przekształci troszkę charakter tej dyskusji na bardziej merytoryczny(konkretny) Pozdrawiam
Dziś Chick Corea kończy 70 lat!
Happy Birthday, dear Chicky…
http://www.youtube.com/watch?v=lL8rOcbOqlo
Pamiętam ten koncert. Uderzyła mnie wtedy (w tym kawałku) inspiracja Bartókiem…
jerzy – witam. Wydaje mi się, że fakt, że orkiestra się mocowała, można było usłyszeć własnymi uszami. No i nic zresztą dziwnego, bo na sam wstęp potrzebna jest praktycznie orkiestra złożona ze znakomitych solistów na instrumentach dętych. Zgrać to wszystko jest wielką sztuką. Ja akurat znam każdą nutkę Święta wiosny i kiedy coś wyraźnie wypada z kolein, to mnie razi, choć zapewne mało kto poza mną to jeszcze zauważy. To jest po prostu wyższa szkoła jazdy, orkiestra Opery Narodowej bardzo rzadko grywa takie rzeczy, a na tym spektaklu musi wykonać rzecz trzy razy, za każdym razem inaczej (jak już wspomniałam, każdy zespół ćwiczył wcześniej do innego nagrania i trzeba było się dostosować), a Łukasz Borowicz musi nad tym panować, i przy tym jeszcze pilnować tego, co robią tancerze, więc jednak szacun się należy. Zlecono im jazdę bez trzymanki.
Lubię, jak mi kto życzy „więcej obiektywizmu i konsekwencji” 😆
Wielkie brawa dla Pani Redaktor Szwarcman, za jej błyskawiczne nocne komentarze wydarzeń muzycznych i baletowych na gorąco. Jako jedyna u nas, jest jak słynna Anna Kisselgoff z „New York Timesa”, która publikuje swoje recenzje jeszcze tej samej nocy, a twórcy wydarzenia czytają je już o czwartej rano, wychodząc z popremierowej kolacji. Szacun dla Pani profesjonalizmu!
A co do wspomnień siostry, są one jednak mało wiarygodne. Wraca pamięcią do „Święta wiosny” z lat 60. w wykonaniu Baletu XX Wieku „z niezapomnianym Gerardem Wilkiem”. Otóż jest to mistyfikacja. Zespół Bejarta pokazywał w Warszawie „Święto wiosny” w dniach 11-13 lutego 1966, a Wybrańca tańczył wtedy Germinal Casado. Bohater wspomnień siostry, Gerard Wilk był wtedy jeszcze uczniem warszawskiej szkoły baletowej, a pracę u Bejarta rozpoczął dopiero w 1970 roku. I nie tańczył tam nigdy głównej partii w „Święcie wiosny”. Skąd więc te wspomnienia? Wyrazy uznania Pani Redaktor i ukłony dla siostry!
No to jadę do Krakowa. Na razie 🙂
@ jerzy
Ale dlaczego „na bardziej merytoryczny(konkretny)”? Na razie, jak mi się wydaje, trwała rozmowa – dość luźna – o wrażeniach z wczorajszego spektaklu. Żadna dyskusja jeszcze się nie rozpętała. Uczestniczymy w tym blogu z różnych pozycji, mniej lub bardziej zawodowych, związanych profesjonalnie z muzyką, wykonawstwem muzycznym i innym, albo i nie. Nie każdy głos na dany temat musi być zaraz kamyczkiem do dyskusji. I nie wiem, czy w takich okolicznościach trzeba za wszelką cenę wykazywać się „obiektywizmem i konsekwencją” .
Jeżeli jednak śledzi Pan wpisy na tym blogu, to z pewnością zauważy Pan, że akurat i szefowa blogu, i wielu uczestników różnych rozmów/dyskusji 🙂 są w swoich postawach i ocenach bezstronni. Nikt tu przecież nie chce ani zrobić na złość, ani innej przykrości.
Ja wyraźnie zrozumiałam, że ‚szacun’ PK jest skierowany i do dyrygenta, i do całej orkiestry i tym bardziej się cieszę, że dziś będę mogła sama posłuchać 🙂
@ Marek D.
Oczywiście, podoba mi się atmosfera i styl rozmów, ale chciałem wrzucić ten „kamyczek” do dyskusji, żeby nie wyglądała zupelnie jak wymiana wrażeń między „krewnymi i znajomymi królika”. Jeśli chodzi o bezstronnośc, cóż mam czasami odmienne zdanie. W tym kontekście zadałem pytanie o rozdzielenie oceny dyrygenta i orkiestry. Troszkę tak jakby powiedzieć, że świetny śpiewak, ale ma brzydki głos. Oczywiście wniosek, że dobry jest dyrygent, a słaby zespół (lub na odwrót) można wysnuć, ale na pewno nie jest to możliwe po wysłuchaniu jednego spektaklu (jak sugeruje Marek D. pisząc o wymianie wrażeń z wczorajszego wieczoru) tylko jest sumą wiedzy, doświadczenia, sympatii i antypatii i jest to zrozumiałe, ale nie ma nic wspólnego z profesjonalną oceną i bezstronnością, a takiej ja przynajmniej spodziewam się w tym miejscu ( z racji wykonywanego zawodu przez prowadzącą)
Pozdrawiam i cieszę się na dalszą możliwość wymiany poglądów w tym miejscu.
Szanowny Panie Jerzy: analogia niefortunna, gdyż znakomitych śpiewaków z „brzydkimi” głosami jest akurat pod dostatkiem. Uroda głosu jest od Pana Boga i żadna w tym zasługa obdarzonego. To, co się z nim następnie zrobi, zależy wyłącznie od artysty. Peter Schreier miał najbrzydszy głos ze wszystkich, sławnych niemieckich tenorów swojej kategorii. Kiedy śpiewał niewłaściwe rzeczy w niewłaściwych językach (głównie po włosku), bywał nie do słuchania. Ale umiał śpiewać jak mało kto. Bardzo nieładny głos miał Julius Patzak. Tito Schipa miał ze wszystkich swoich współczesnych rywali głos najmniejszy i najbrzydszy. Lista mogłaby być długa, od Marii Callas poczynając.
A stosunki orkiestry z dyrygentem to temat zupełnie odmienny i zbyt wiele tu parametrów, by całość dała się sprowadzić do jednej, prostej zasady.
PMK
Dziękuję za reakcje.
Jeżeli we wstępie „orkiestra wypadała z kolein” jak to określiła Pani Dorota (tez się śmiem w z tym do końca nie zgodzić np. piękne solo fagotu wykonywane na tym poziomie tylko czasami na nagraniach, chociaż rzeczywiście były problemy z synchronizacją poszczególnych instrumentów) to potwierdza to tylko moją tezę, że do skoordynowania muzyków siedzących niekiedy w odległości 30 metrów od siebie i śmiem twierdzić niesłyszących się wzajemnie, potrzebny jest znakomity koordynator w postaci dobrego dyrygenta. Cieszę się, że Pani Dorota zna każdą nutę „Święta Wiosny” (chociaż w to nie wierzę) jednak diagnoza jaką stawia jest absolutnie błędna i świadczy o absolutnym braku znajomości specyfiki pracy dyrygenta z orkiestrą, bo akurat koordynacja muzyków zależy tylko i wyłącznie od dyrygenta. Bardzo mi przykro, że wrzucam tę odrobinę goryczy do beczki miodu, ale już mnie mdliło. Jeśli wolicie Panstwo inny rodzaj dyskusji napiszcie, jestem gotowy sie wylaczyc, zeby nie psuć klimatu. Pozdrawiam
@ Piotr Kamiński
Słusznie Panie Piotrze, tylko że nie chodzi o stosunki orkiestra dyrygent te są zwsze słabe (na całym świecie), chodzi o zrozumienie proporcji między poziomem orkiestry, a klasa dyrygenta i efektem w postaci koncertu. Myślę, że powinni pisać o tym tylko emerytowani muzycy i emerytowani dyrygenci (anonimowo), bo wywody teoretyków są niestety tylko teoretyczne.
Nie da się bez tych przedszkolnych złośliwości, o jerzy? Inne zdanie jeszcze nigdy nie popsuło klimatu, a takie wycieczki owszem, zdarzało się.
Nic dodać, nic ująć, Wielki Wodzu. 🙂
He he, to trudna sztuka, nagle tak… nie pisać.
Nie wiem, czemu poza tym powątpiewuje się w znajomość nut Święta… u kogoś. Nie o mnie była mowa, ale jako dowód na możliwość znajomości jestem gotów odśpiewać znaczne partie, niestety w mono, łącznie z robieniem stosownego tam tam tam tam tam tam tam tam. Nie wiem tylko czy sam to wytrzymam 😆
Jeśli któraś z moich wypowiedzi była złośliwa to przepraszam, po prostu ja jestem pewien, że znajomośc każdej nuty w partyturze Strawińskiego jest zastrzeżona tylko dla genialnych. Oczywiście śpiewać też jestem gotów nawet w stereo, ale potrzebuję współśpiewacza. Jestem taż bardzo ciekawy czy analizując moje argumenty zgadzacie się Państwo z nimi. Staram się wyrażać bardzo bezpośrednio, ponieważ męcząca jest szuka mówienia w taki sposób, żeby niczego konkretnego nie powiedzieć. Być może ten blog nie jest właściwym miejscem na ten sposób wypowiedzi. Wracając do wypowiedzi prowadzącej blog, pragnę zauważyć, że w trakcie trwania kilkunastu pierwszych stronach partytury, a ten właśnie fragment przytoczyła Pani Dorota jako przykład braku koordynacji orkiestry, balet wogóle nie tańczy w związku z czym synchronizacja muzyki i interpretacja dzieła nalżała tylko i wyłącznie do dyrygenta i balet mu w niczym nie przeszkadzał. Pozdrawiam i w dalszym ciągu jestem gotów zamilknąć, ale tylko na wyrażną prośbę, a nie tylko sugestię.
„Swieto” w wykonaniu Baletu XX-go Wieku Bejarta widzialam na zywo chyba w 1983. Wrazenie bylo ogromne, w ogole zmienilo moje pojecia ruchu. Tanczyli lepiej nawet niz na zlinkowanym tu filmie z 1970-go. W scenie pojedynku (tu 6’58) antagonisci skakali ku sobie z dosc duzej odleglosci mocno wygieci w luk, zderzali sie klatki piersiowymi i odbijajac sie ladowali w punkcie wyjscia (a nie jak tu, o wiele blizej siebie). Ogladalam to z kolega ktory wtedy wlasnie zostal przyjety do b. dobrego baletu, i zastanawialismy sie jak cos takiego w ogole jest mozliwe…
Ja w nawiązaniu do „znakomitych śpiewaków / śpiewaczek z ‘brzydkimi’ głosami”: kiedy (tfu, tfu, sorry za brzydkie słowo) parametryzuję na własny użytek śpiewaków, to najbardziej liczą sie dla mnie możliwości wyrazowe. Bo jak nieziemskie by nie były waruny naturalne i technika nabyta, jak nie idą o krok za kwestiami wyrazowymi, nie są im podporządkowane, to skrzydła mi opadają – słyszę wokalne pustosłowie. A znakomici śpiewacy z „brzydkimi” głosami przyprawili mi skrzydła nie raz. Podobnie jak ci z głosami już nie pierwszej świeżości, za to o wielkiej głębi wyrazu. Sam ładny głos, podobnie jak uroda zewnętrzna, szybko się opatrzy, o ile nie idzie w parze z urodą wewnętrzną 🙂 A jak idzie, to jest… Jonas Kaufmann (no i jeszcze paru innych). Posłuchałam w końcu przed wyjazdem (bo teraz słucham głównie szumu morza) „Pięknej młynarki” w jego wykonaniu. Waruny nieziemskie bez reszty podporządkowane kwestiom wyrazowym. Ładnie napisała Ingeborg Bachmann, że nie żałuje ani jednej łzy wylanej pod wrażeniem Callas, bo to płacz, który ocala. No i Kaufmann tą Młynarką też ocala. I Schuberta i słuchacza.
Drogi Jerzy, jako stary bywalec mogę Ci wyjaśnić, dlaczego blog się trochę najeżył. 🙂
Najlepszym sposobem na merytoryczną dyskusję jest ograniczenie się do argumentów ad rem i unikanie tych ad personam, nawet jeżeli wyrażone są w sposób zawoalowany. Pierwsza część Twojego komentarza była owszem, merytoryczna i gdyby na niej się skończyło, nikt nie poczułby się „ukłuty”. Ae w końcówce były takie szpilki:
Dlatego oddzielanie poziomu dyrygenta od orkiestry wydaje mi się co najmniej niestosowne.
Życzę więcej obiektywizmu i konsekwencji.
Mam nadzieję, że mój głos przekształci troszkę charakter tej dyskusji na bardziej merytoryczny(konkretny)
Nie jest chyba zbyt elegancko przyjść do kogoś po raz pierwszy z wizytą i od progu oznajmić: tutejsza gospodyni zachowuje się niestosownie, brakuje jej obiektywizmu i konsekwencji, a towarzystwo nie umie dyskutować merytorycznie i konkretnie. Dopiero ja was tu wszystkich muszę pouczyć, jak należy się zachowywać i dyskutować.
Większość tutejszych gości stara się takiego tonu unikać, dzięki czemu mamy tu wyspę spokoju na wzburzonym oceanie blogowych naparzanek. I chyba ogół by wolał, żeby tak zostało. 😉
Toteż nie chodzi ani o to, żebyś zamilkł, ani też o to, żebyś nie wyrażał odmiennego zdania. Chodzi tylko o inny ton i zrezygnowanie z osobistych wycieczek.
A z dowolnym meritum możesz się nie zgadzać do woli. Ja się też często nie zgadzam i jeszcze nikt mi tu ogona nie uciął. 🙂
Hi hi,
no genialna jestem, tak się składa 😆
A na serio, to mało który utwór w życiu tak mnie fascynował jak Święto wiosny (chowałam się na nagraniu Wodiczki, podobnie jak w przypadku ukochanej Symfonii psalmów), kupiłam sobie partyturę i spędziłam nad nią bardzo dużo czasu. Było to chyba na I roku studiów. Tak się składa.
Akurat subtelności pracy dyrygenta z orkiestrą znane mi są również od drugiej strony pulpitu (bo dyrygentem nie byłam, ale pod dyrekcją wykonywałam). Jestem muzykiem, nie teoretykiem.
Pach – witam. Już sobie z siostrą uzgodniłyśmy, że jej się pomyliło. To nie był 1966, tylko 1970, i nie Gerard Wilk, tylko Woytek Lowski (Wojciech Wiesiołłowski) 😀
W tej chwili tylko tyle, bo jestem umówiona w hotelu na dole i zbiegam. Krakowskim miłośnikom muzyki dawnej polecam dzisiejszy koncert z muzyką polską u Bernardynów o 20. Capella Cracoviensis plus Fretwork.
Wg mnie:
1. Choreografia „Niżyńskiego” nie jest Niżyńskiego i nie może być. Jest to ruch wymyślony przez Millicent Hodson na podstawie ilustracji, opisów i rozmów z nielicznymi żyjącymi w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych osobami, które kiedyś widziały to na żywo. Owszem, choreografia którą widzimy jest rewolucyjna, zwłaszcza jeśli wyobrażamy sobie, że niby była pokazana w 1913, ale dla mnie nie przestaje być odwzorowaniem nieruchomych obrazów, które współgrają tylko jeśli zrobimy zdjęcie. Wciąż brakuje najważniejszego: samego ruchu, który zaginął bezpowrotnie. I krzywdę robimy pamięci Niżyńskiego, że oglądając rekonstrukcję próbujemy uwierzyć, że to on tak właśnie ułożył i nawet jeśli nas to nie zachwyca, próbujemy się przekonać, że jednak zachwyca.
2. Twórczość Emanuela Gata należy do zupełnie innej dziedziny sztuki niż jakiekolwiek przedstawienie z repertuaru TW-ON: taniec współczesny, bo o nim mowa, kieruje się całkowicie odmiennymi od klasycznych zasadami procesu twórczego: nikt nie szuka sobie tematu o którym potem stara się opowiedzieć widzom jakąś historię. Tworzenie choreografii jest procesem dziejącym się w trakcie pracy z tancerzami współczesnymi, którzy potrafią pracować na improwizacji i są daleko bardziej świadomi procesu twórczego niż tancerze klasyczni. Efekt końcowy jest owocem tego procesu, dlatego nonsensem jest poszukiwanie w nim narracji. Żeby zrozumieć tę choreografię trzeba wspiąć się na nowy stopień odbioru, który nie szuka historii, tylko odbiera stany, luźno krąży między znaczeniami, chłonie obraz i dźwięk. Mówienie, że Gat ułożył „nie na temat” to jak krytykowanie kubisty że jego obraz jest mniej wyraźny od fotografii. Ale przed polską widownią operowo-baletową jeszcze daleka droga i niestety długo będziemy musieli cierpieć taką żenadę jak buczenie na wspaniałe dzieła. Cóż, Strawińskiego i Niżyńskiego też przecież wybuczeli.
3. Maurice Bejart wielkim artystą był, ale sztuka tańca dzięki Bogu od ponad czterdziestu lat zrobiła parę kroków naprzód. Jak widać są nadal osoby na których robi wrażenie ta pretensjonalna choreograficzna formalina, stylizowane udawanie zwierząt, aby zakończyć wszystko stylizowaną grupową kopulacją. Miło mi, że była owacja na stojąco, bo to dobrze robi wykonawcom na ego a Ci dali z siebie wszystko, ale dla mnie ‚Święto’ Bejarta to jakiś callanetics który robi wrażenie, owszem, bo dużo ludzi w trykotach robi na raz ten sam ruch, ale na tej samej zasadzie rzucają na kolana parady wojskowe lub otwarcie olimpiady.
Pozdrawiam.
To ja brutalnie ad personam przez ad rem do PK — cosik wychodzi, że jedno dzieło nas oboje zafascynowało i zdaje się, że nawet z tych samych nagrań je poznawaliśmy (jak i Symfonię psalmów). Do ad personam. Teraz ad rem: ja mam niejakie wrażenie, że oboje poznawaliśmy akurat Le Sacre… z nagrania … Rowickiego. Nie wiem czy Wodiczko nagrał? Na pewno Symfonię… (plus Żarpticę). Nie mam już płyty. Na Wikipedii jest niby katalog Polskich Nagrań, ale Le Sacre tam nie widzę.
Ktoś umie pomóc?
Jak się wklepie w Google Święto wiosny polskie nagrania to wychodzi WOSPR pod Wodiczką
Jeżeli to kogoś zainteresuje,dziś w TVP2 o godz oczywiście 0’15 będzie 15 minut wspomnień o Festiwalu w Łańcucie.Misja zaliczona.
A jak długo ekipa siedziała w Łańcucie oraz na czyj koszt żarła i piła?
Tak tylko pytam. 🙂
Święto Wiosny? Jak tego można słuchać w Polsce? Dwie orkiestry, które mają poziom! Kocham Was i śmiać się chce! Pozdrawiam dywan….
No właśnie jest w sieci, ale jakby nie przekonująco. Ale chyba jednak Wodiczko. Chociaż może kto ma płytę…dla pewności.
Kręciła ekipa Oddziału rzeszowskiego,więc prawie bezdewizowo.
No to pod te 70 urodziny – Chick Corea by Trifonov.
http://www.youtube.com/watch?v=dMUYgIEoXOo&feature=related
Pozdrawiam 🙂
Szanowny Panie Jerzy, w kwestii Pańskiej strategii i taktyki dyskusyjnej wypowiedzieli się już inni Dywanowicze. Ja dodam jedynie, że odniosłem dziwne, ale bardzo mocne wrażenie, iż swoimi wypowiedziami próbuje Pan tu coś załatwić, jak-by-to-powiedzieć, pozamerytorycznego. A to zazwyczaj prowadzi… no : po prostu do bardzo złej dyskusji.
A co do Pańskiej odpowiedzi na moje uwagi, to niestety obserwuję w niej właśnie takie skrzywienie – ku złej dyskusji, w tonie osobistym (najpierw osobiste ataki, a potem osobiste obrażanie się).
Odrzuciłem Pańską analogię „śpiewaczą” – a Pan na to ani słowa.
Nie wiem, na czym Pan opiera przekonanie, że stosunki dyrygentów z orkiestrami są „zawsze słabe, na całym świecie”, bo to po prostu nieprawda: ani dzisiaj, ani wczoraj, ani nigdy, ani tutaj, ani na całym świecie, żadnych reguł w tej dziedzinie nie ma i nie było. Bywa świetnie, bywa fatalnie, bywa najróżniej, jak się tylko da.
To samo dotyczy proporcji odpowiedzialności orkiestry i dyrygenta za rezultat. Kiedy Claudio Abbado przysiągł przed laty, po pewnym fatalnym doświadczeniu w Paryżu, że nigdy więcej nie stanie przed żadną francuską orkiestrą (i, o ile wiem, słowa dotrzymał), to stało się tak dlatego, że orkiestra (bardzo sławna i poważna poniekąd) zachowała się wobec niego w sposób horrendalny.
Nauka radziecka zna wiele takich przypadków, w obie strony, bo tu też nie ma żadnej reguły: to dyrygent okazuje się jełopem, to orkiestra zachowuje się nieprzyzwoicie. Jak w życiu i w ludzkich stosunkach.
Nieprawdą też jest, że pisać o tym mogą wyłącznie zainteresowane strony, przeciwnie : właśnie dlatego, że są stronami, nie są w pełni wiarygodne. Tak pogardzani przez Pana „teoretycy” napisali setki znakomitych stronic o pracy dyrygentów z orkiestrami…
Coś Panu dziwnie wyszło to wszystko.
PMK
Przyniosłam właśnie do domu wrażenia ze Święta Wiosny. Choreografia 1.: Naprawdę poczułam ugryzienie atawizmu. Sama bym tak chętnie do tych rytmów potańczyła. Na szczęście boję się mojego ortopedy, więc publiczność TWON opuściła gmach nieświadoma, jak wiele jej zostało oszczędzone. 😉 Choreografia 2. wydała mi się jakąś smutną urzędniczą orgią bez przyjemności (a więc i bez sensu). Gdyby panie zamiast tańczyć, stukały na maszynach do pisania, a panowie przystawiali pieczątki, to oglądałabym to z równą fascynacją. Nie czuję tej salsy. Choreografia 3.: Bejart. Czyli spójność i wyobraźnia. Z reporterskiego obowiązku donoszę, że na sali nie brakowało takich, którym Choreografia 2. nie tylko się podobała, ale wręcz podobała się bardziej, niż 1. Nie wiem, czy poruszyła ich Choreografia 3., bo w pospektaklowym szumie niczego mi się już nie udało wyłapać. Na koniec muszę się przyznać, choć widzę, że zarobię za to worek punktów ujemnych, że te dysonanse, to nie na moje uszy. 🙁 Choć za trzecim razem już prawie nie bolało.
OK, Drogie Panie – więc nie był to Gerard Wilk, a Woytek Lowski (Wojciech Wiesiołłowski) i w 1970 roku. To już bliżej prawdy. Dodam, iż było to w niesławnej pamięci „bułgarskim” cyrku-widmo na Powiślu. Ale przypomnę jednak, że nie było to wtedy „Święto wiosny”, a „Romeo i Julia” z muzyką Berlioza, a Wojtek tańczył tam Tybalta wśród samych Bejartowskich gwiazd. Tańczył pięknie (sam widziałem jako młodzian jeszcze) i ku pokrzepieniu naszych serc, że Polak też potrafi w znakomitym międzynarodowym zespole Baletu XX Wieku. Ale żeby tamto wspomnienie gasiło teraz wrażenie z wykonania „Święta” przez Polski Balet Narodowy? Może nie koniecznie… Pozostaję z niezmiennym szacunkiem.
Tak, to było w cyrku na Powiślu. Ale Święto wiosny też było – no chyba siostra nie wymyśliła. Na Romeu i Julii na pewno nie była. Dokładnie pamięta, że to Święto było. Musiały więc być dwa spektakle.
mysha – witam. Pozwalam sobie nie zgodzić się. Millicent Hodson korzystała m.in. z dość dokładnych notatek Marie Rambert (plus wywiady z nią), która była praktycznie współtwórczynią tej choreografii, wręcz wprowadzała Niżyńskiego w metody Jaques-Dalcroze’a (po to do nich z Diagilewem przyjechali).
Twórczość Gata mogę skrytykować z tej samej pozycji, co Pani twórczość Béjarta (nie mówiąc o tym, że to po prostu banał nad banalami). A twórczość Béjarta to nie callanetics, m.in. z tej prostej przyczyny, że o callanetics wówczas w ogóle nikomu się nie śniło. Jest to dzieło podporządkowane określonemu tematowi, innemu nieco, niż oryginał, ale wyrazistemu i oczywistemu. Można mu najwyżej zarzucić zbytnią dosłowność, ale zarzut ten mógłby mieć sens tylko z dzisiejszej perspektywy, gdy przetrawiliśmy pokłosie 1968 r. – a przypominam, że ta choreografia powstała dychę wcześniej. Była wówczas odkrywcza, świeża i – nie zawaham się użyć tego słowa – genialna.
Dziękuję Bobikowi wiele mi wyjaśnił i bardzo dobrze, bo nie mam doswiadczenia w tego typu dyskusjach. Jeśli chodzi o Piotra Kamińskiego pozdrawiam i musze sie zgodzić, że analogia ze śpiewakiem była niefortunna, może trener i drużyna piłkarska lepiej przemówi Panu do wyobrażni, a może reżyser i aktor? Zgadzam się, że teoretycy pisali doskonała stronice, ale czy to ma coś do rzeczy w tej dyskusji i jeszcze jedno skąd w Pańskiej głowie takie pomysły, że na blogu ktoś coś załatwia, czyżby doświadczenie.
Tadeusz – to na pewno był Wodiczko, gdzieś jeszcze w domu mam kasetę (winyla już nie), jak wrócę, to sprawdzę.
Tak, marslaw1, to było Wielkie Nagranie. Wodiczko potrafił.
Był wielki. I wbrew temu, co się o nim mówiło – cudownie się z nim wspólpracowało. Ja miałam ten wielki zaszczyt, że śpiewałam w chórze studenckim pod jego batutą (co prawda zupełnie inny repertuar 😉 ). Piękne wspomnienia na całe życie.
Wybaczcie, kochani, że nie opiszę w tej chwili dzisiejszych wrażeń, ale jest już dość późno (Stołeczne Królewskie Miasto wciąga), a rano trzeba wstać. Ale co się odwlecze, to nie uciecze 🙂
Dobranoc.
No właśnie. Ja bym nawet napisał żołnierskim słowem, czym się skończyło wyjaśnianie Bobika, ale dlaczego to mnie ma Pani Kierowniczka stąd wyrzucać? 😛
Na dobranoc dodam jeszcze, że był tu minizlot – na koncert przyszli a cappella i PAK 🙂
Pa pa.
PS – jerzy, proszę jeszcze raz dokładnie i spokojnie przeczytać swój pierwszy komentarz. Ja też czytając go odniosłam wrażenie jakiegoś „załatwiactwa”, ale nie wspomniałam o tym, bo wydało mi się to nieeleganckie. Skoro ktoś to zrobił już za mnie, mogę tylko potwierdzić. Niemniej jednak pozdrawiam.
Coś dzisiaj poskracali chyba przerwy – zdążyłbym na pociąg.
Choreografia Gata – w kontekście TEJ muzyki to nie nieporozumienie, to raczej hucpa. Aż chce się zawołać: nie wzywaj imienia Igora nadaremno. Zestawianie w całość banału choreograficznego z muzyką Strawińskiego jest zdecydowanie gorzej niż irytujące. Swoją drogą celowo pominę czytanie w programie (nie)stosownych egzegez dotyczących tej części wieczoru, bo boję się apopleksji. Poza tym – co powiedziałem już Adze w czasie przerwy – nie lubię oglądać na tak poważnej scenie produkcji choreograficznych, które byłbym sam w stanie zatańczyć. Kompetencje Baletu Narodowego rosną, co cieszy, jednak detale, wykończenie, umiejętność niepokazywania, że to ciężka praca – ciągle jeszcze nie dają tej ciągle oczekiwanej satysfakcji bezwarunkowej. Wersja Niżyńskiego – moje wrażenie – nie na tę scenę. Wersja Bejarta – choćby w kontekście majowej wizyty jego zespołu – pokazuje te wszystkie subtelne różnice poziomu zespołów z Lozanny i Warszawy. Oczywiście sam fakt możliwości porównywania – bez taryfy ulgowej – tych dwóch zespołów daje najlepsze świadectwo pracy Pastora i jego współpracowników oraz motywacji zespołu. Trzymam za nich kciuki – chociaż cholera wie, co przygotowują w przyszłym sezonie – bo na ten temat Dyrekcja TWON milczy uparcie.
O widzę właśnie, że PK się objawiła i też użyła słowa banałw odniesieniu do Gata – tośmy się minęłi we wpisie, ale nie w odczuciu.
Dobranoc
Mysha:
Cytata z 17:11:
taniec współczesny, bo o nim mowa, kieruje się całkowicie odmiennymi od klasycznych zasadami procesu twórczego: nikt nie szuka sobie tematu o którym potem stara się opowiedzieć widzom jakąś historię. Tworzenie choreografii jest procesem dziejącym się w trakcie pracy z tancerzami współczesnymi, którzy potrafią pracować na improwizacji i są daleko bardziej świadomi procesu twórczego niż tancerze klasyczni. Efekt końcowy jest owocem tego procesu, dlatego nonsensem jest poszukiwanie w nim narracji. Żeby zrozumieć tę choreografię trzeba wspiąć się na nowy stopień odbioru, który nie szuka historii, tylko odbiera stany, luźno krąży między znaczeniami, chłonie obraz i dźwięk.
Czy PIna Baush robiąca „Orfeusza i Eurydykę”, Mats Ek robiący „Carmen”, Bejart (ten nudny Bejart) wystawiający choćby „Dziadka do orzechów” lub Nacho Duato ze swoim „Romeo i Julią” – to nie jest taniec współczesny i nie opowiadają oni żadnych historii, fabuł? Padło słowo „nonsens” – zgadzam się, ale w kontekście zdań cytowanych.
Pobutka.
PS.
A propos „Święto wiosny” w Polsce — parę lat temu NOSPR wykonywał „Święto wiosny”. Siadam przed koncertem sobie w swoim luksusowym foteliku z minionej epoki (jeszcze nim GCK stało się CKK) i słyszę uczone komentarze współsłuchaczy, że „zaraz zacznie się kocia muzyka”…
No dobrze, Szanowny Dywanik lubi koty, a jeśli nawet czasem jakiegoś obszczeka i pogoni, tym czy owym pyszczkiem, to tylko z sympatii 😉
Posiadam Le Sacre… pod Wodiczką z WOSPR na CD MUZA PNCD 260
– Polskie Nagrania 1994. Dodatkowo na tejże płycie jest Pietruszka pod Rowickim z FN. Wygrzebane na jakiejś wyprzedaży z „kosza”.
Zabrałem sie po dłuższej przerwie do kolejnego przesłuchanie tego nagrania i muszę stwierdzić że jest pod każdym względem wspaniałe.
Nie będę bardzo oryginalny gdy potwierdzę iż w drugim dniu święta Strawińskiego – Święta – wersja 1 (Niżyński) i 3 (Bejart) podobały mi się choreograficznie najbardziej, muzycznie – wersja 3, tanecznie – 2 i 3.
Ale zamiast inscenizacji 2 chętnie bym widział / słyszał / smakował jakiś inny sorbet – np. Koncert hebanowy tegoż. Byłoby stylistycznie i nawiązywałoby, bo właśnie minęła 25 rocznica śmierci Benjamina Godmana – dla którego ów napisany został.
A wersja 2 jakby nie do tej muzyki stworzona..
– Aga, miałem wewnętrzne przeczucie, że jesteś na sali, ale Ciejakoś wypatrzec nie mogłem..
– Jedynku, co ja bredziłem o jakiejś liczbie mnogiej… No1 jest przecie tylko w po-jedynkę
I jeszcze – jak teraz dopiero czytam – uciekła mi okazja poznania 60jerzego.
@ 60jerzy – tańczyć nie umiem i zapewne dlatego podobały mi się zgrabne wygibasy 3+2 (sugerujące rozwinięcie postępu arytmetycznego grupy 2+1 :-).
Ale jeszcze raz twierdzę, że twórcze to nie było, a od 15 minuty (czyli przez następne 25′) wręcz nudne…
Nie do tej muzyki. A może powinno być wogóle bez muzyki…
Kici (lesiowa) też się nie podobało…
@PAK WOSPR czyli NOSPR bez względu na upływ lat ma Święto chyba we krwi.
Kilka tygodni temu grali w FN (było o tym tutaj) – wspaniale.
Ale próba porównania do orkiestry TWON jest skazana na niepowodzenie – inna orkiestra (mniejsza), do tego grająca w kanale i w zasadzie spełniająca funkcję akompaniatora.
2 dni pod rząd – czyli 6 wykonań.
I tak cud, że to tak wyszło. I zapewne duża w tym zasługa Łukasza Borowicza co już PK – znowu balująca gdzieś w CK – słusznie oddała
Dzień dobry,
lesiu, poznałeś kiedyś 60jerzego – w zeszłym roku na ChiJE. Choć nie wiedziałeś wtedy, że to on. 60jerzy też nie wiedział, że to Ty, bo wtedy jeszcze nie byłeś blogowym lesiem, tylko sobą-Lesiem 😀
A nie mówiłam, że nagranie Wodiczki wielkie?
Zbieram się.
Nawet dobrze się złożyło, że nie wrzuciłam nowego wpisu, bo jeszcze sobie pogadaliście o Święcie 🙂
2 dni x 3 = 6 wykonań
czyli 5 prób i wreeeeeeeeeszcie 🙂
I to własnie mi sie podobało
Zabieram się do miłych obowiązków (praca)
@ Dorota: czy próbowała Pani kiedyś zanotować ruch? Zapewniam Panią, że jest to niemożliwe, że otrzymuje się marną kopię. W latach siedemdziesiątych Rambert miała ponad 80 lat. Postać Niżyńskiego głęboko mnie fascynuje i dałabym się pokroić na kawałki, żeby zobaczyć jego choreografię. Ale niestety, rekonstrukcja zawsze pozostaje rekonstrukcją. Chciałam tylko, żebyśmy o tym pamiętali oglądając spektakl.
Gata nie można krytykować z tej samej perspektywy co Bejarta, bo te utwory dzieli 45 lat różnicy, a perspektywę mamy jedną: dzisiejszą. I już wiemy co to callanetics.
@ 60jerzy: otóż nie, Pina, Ek, Bejart i Duato to NIE JEST ten sam „taniec współczesny”. Gat to nowe pokolenie, które pracuje w inny sposób i nie opowiada fabuł. Pomyślmy logicznie: Gat nie jest idiotą, słyszy muzykę i jeśli odchodzi od licznego składu zespołu i od zależności: głośna muzyka – dużo ruchu, cicha – mało, to nie dlatego, że zapomniał. Ta choreografia „Święta” przyniosła mu światowy rozgłos, tańczyli to na Festiwalu Lincoln Center i dostali za to nagrodę Bessie (tę samą co przy innych okazjach Anne Teresa de Keersmaeker, Trisha Brown, William Forsythe, Angelin Preljocaj…). Rozumiem, że z naszej perspektywy może szokować lub być niezrozumiała, ale otwórzmy się trochę na nowe, popatrzmy jaki taniec robi się na świecie w XXI wieku.
Przepraszam, jeśli moimi refleksjami o formalinie uraziłam fanów Bejarta, trochę mnie poniosło. Wieczór trzech „Świąt wiosny” nadal pozostaje niezłym wieczorem, ale popełniono w nim zasadniczy błąd kolejności. Bejart powinien być drugi. Wtedy mielibyśmy przekrój chronologiczny: od kompletnej archeologii fundatorskiej, poprzez dzieło również muzealne, acz legendarne, to które zapoczątkowało erę współczesnych realizacji, aż po świeże, nowe spojrzenie, rewolucyjne w nowy, wysublimowany sposób.
Mysha:
dziwna to rewolucja, którą da się przespać. Rzecz w tym, że ta choreografia nie szokuje – bo co w niej ma być szokiem. Szokiem nie jest również zestawienie jej ze „Świętem wiosny” – co najwyżej zdziwieniem, że taka muzyka może być tak słabym źródłęm inspiracji. Co do „muzeum” Bejarta – pozostawię bez komentarza. Lub inaczej: chciałbym zobaczyć recepcję odkrywczej choreografii Gata za lat nawet nie czterdzieści i pięć – wystarczy nawet za dwadzieścia. Życzę jej zachowania podobnej świeżości, co bejartowska mrożonka.
Zgadzamy się niewątpliwie w jednym: co do idei wieczoru.
I co do tego, że kochamy taniec.
Pozdrawiam
j.
Czy ja mam rozumieć, że nagranie Wodiczki dostępne jest wyłącznie… na wyprzedaży z kosza? Że nikt tego nigdy nie wznowił na kompakcie? No, to chyba muszę się bardzo nadąć i udać, jak niezmiernie jestem zdziwiony…
Szanowny Panie Jerzy : tak, z doświadczenia. Był tu niedawno podobny przykład. I, rzecz zabawna, im bardziej ktoś tu interweniuje z przyczyn osobistych, tym bardziej osobistych używa argumentów i tym szybciej się „osobiście” dąsać zaczyna.
PMK
Drodzy,
Wodiczko Sacre:
http://www.kppg.waw.pl/plyta.php?plyta=297
I w ogóle
http://www.kppg.waw.pl
jest stroną totalną. Jest tam wszystko (jeśli chodzi o płyty polskei, oczywiście), kropka.
60jerzy:
Mnie się na Gacie spać nie chce. Nie wiem, jak ten ruch się zestarzeje, ale to nie jest dla mnie kryterium oceny. Mnie ta choreografia coś robi, a ta druga nic. Mam wrażenie, że te postaci są tragiczne, ale nie tak klasycznie tragiczne, że łapiemy się za głowy i przeżywamy, tylko tragiczne współcześnie: że wszyscy w tej naszej płynnej matriksowej rzeczywistości pokazujemy, że jest fantastycznie, piękne kobiety, seksowni mężczyźni, a wewnątrz każdy wyje z samotności, pogubienia i fragmentacji. I od czasu do czasu ktoś odpada, wypala się. To są takie moje interpretacje, nie wiem, czy właśnie to autor miał na myśli, ale to nie ma znaczenia. W jednej krytyce napisali o tym spektaklu, że „It’s like seeing an execution in slow motion with freeze frames” – jest jak oglądanie egzekucji w zwolnionym tempie i na stopklatkach. Dla mnie szept jest silniejszy od krzyku. Gorąco namawiam na ponowną wizytę w teatrze i drugie podejście do Emanuela Gata 🙂 Pozdrawiam serdecznie.
Panie Piotrze,
Chyba nie muszę Panu mówić, ile skarbów nagrały Polskie Nagrania/ Muza, i ile się tego marnuje nie wiadomo gdzie. Podejrzewam, że matki już dawno myszy zjadły.
Ze swojej półki np. Aleksandra Utrecht – nagrała świetne Goldbergi, w duchu pierwszego nagrania GG.
Albo Wodiczki symfonia Karłowicza. Kiedyś była na Olympii, nie kupiłem (nie wiem dlaczego – swojego czasu Karłowicza kupowałem wszystko jak leci).
Teraz nie do zdobycia.
Mnie poniosło po przeczytaniu tego i owego i mimo „dywanikowej” dyscypliny i dobrych obyczajów pozwole sobie zwrócic sie złosliwie ad personam
cyt: 60jerzy
Poza tym – co powiedziałem już Adze w czasie przerwy – nie lubię oglądać na tak poważnej scenie produkcji choreograficznych, które byłbym sam w stanie zatańczyć.
Jerzy – to zatańcz – chciałabym to zobaczyć. Nie „ten ruch” ale t e choreografię – a moze zapytaj tancerzy BN czy im wydal sie ten ruch łatwy, niegodny ich kompetencji etc… Pardon, emocje mnie zalały…
@ gamzatti
Ale tę choreografię (w części rozgrywającej się na dywanie) można obejrzeć na wielu potańcówkach. Może nie z taką sprawnością wykonywaną. No, oprócz malowniczego i zapewne pełnego znaczenia biegania protagonistów już poza obszarem dywanu, czyż takie zachowania nie są zresztą znane z życia?
Gat (tu również @ mysha) nie pokazał niczego ponad to, co znane jest skądinąd, a podparł się wielkimi dziełem muzycznym, żeby wprowadzić swoją – powtarzam – pustą choreografię na scenę. Dla mnie nie miał on nic do przekazania. To, że dostał nagrody, chwała mu. Ale nie pierwszy raz i nie ostatni były to moim zdaniem werdykty chybione.
Gamzatti,
jeżeli napisałem to co napisałem, to nie dlatego, że mnie zalały emocje, tylko dlatego że wiem jaka poprzeczka trudności za jakim ruchem się kryje – z autopsji. Dla jasności: nie miałem na myśli parti kobiecych.
Lesiu, to teraz żałuję, że jednak nie dałam się ponieść i nie ‚zatańczyłam’ (ja też tańczyć nie umiem, ale to nie znaczy, że nie odczuwam potrzeby tańczenia – polecam artykuł w ostatniej Polityce) – WTEDY byś mnie zauważył.
Gostku Kochany, nie musi Pan. Polskie Nagrania nie stanowią tu żadnego wyjątku.
Chyba kiedyś wspominałem, że przez parę lat robiliśmy z kolegą letnią serię audycji złożoną wyłącznie z nagrań z najwyższej półki, których nigdy nie wznowiono na kompakcie (a były nawet – rzadkie, bo rzadkie – przypadki… standardów 78obrotowych, których nie przeniesiono na tzw. longpleje!).
Z tysiąca przykładów : pierwszy komplet kwartetów „haydnowskich” Mozarta kwartetu Juilliarda (klasyk nad klasyki) i ich jedyne nagranie tegoż czterech ostatnich kwartetów – o ile czegoś ostatnio nie przegapiłem, nie zostały wznowione po dziś dzień. Mógłbym tak długo.
Firmami rządzą ludzie, którzy nawet nie wiedzą, na czym siedzą, a jak wiedzą, to i tak mają to w… bezpośredniej okolicy.
Co Wy (Pan Piotr Kamiński i Pani kierowniczka)z tym załatwianiem, czy nie spotykacie już zwykłych ludzi którzy po prostu chcą słuchać, oglądać i wyrażać własne zdanie. Wybrałem ten blog licząc na jakiś dystans i dyskusję na argumenty, ale zostałem skarcony za nieprawomyślne wpisy. Przykro mi, ale moje odczucia były i są dokładnie takie jak opisałem w pierwszym komentarzu. Mam chyba do tego prawo, przecież nikomu niczego nie ujmuję jedynie staram się wyciągać logiczne wnioski. Pozdrawiam i pozostawiam Państwa we własnym gronie tak chyba będzie bardziej swojsko.
W przypadku zachodnich firm przynajmniej jest szansa, że matki leżą w kontrolowanych warunkach i nie obrastają pleśnią.
Co się dzieje na Okaryny pewnie nie wie nikt.
Hadnowskie są/ były na CD:
http://www.amazon.com/Mozart-6-Haydn-String-Quartets/dp/B0000026ZV
Ostatnich chwilowo nie zlokalizowałem
Ów Wodiczko był jak widać w roku pańskim 94 wydany przez Polskie Nagrania. Ja to wygrzebałem z „kosza” jakieś 10 lat temu. Bóg raczy wiedzieć dlaczego nie ma teraz tego nagrania w bierzącej ofercie fonograficznej, wszak to rarytas. Ale gdzie szukać profesjonalnego wydawcę nagrań? Wodiczko nie jest wcale wyjątkiem. Często zdarza się że wybitne nagrania z przed lat trafiają na płyty z pod „ciemnej gwiazdy”, między chłam fonograficzny za przysłowiowe 5 PLN.
Z różnych koszy różne rzeczy się wygrzebywało.
Teraz koszy jakby mniej, a zawartość jakby nie ta, co kiedyś.
Każdy kiedyś trzymał w ręku płytę, której nie wziął, a potem ta płyta zniknęła na wieki.
Trudno. Wszystkiego i tak nie przesłuchamy, więc nie ma co łez wylewać 😥
Wszystko się u nas sypie. Brak nastroju do czegokolwiek, nawet muzyki. Można jeszcze o winie. Ale o balecie można parę słów. Ten taniec do Strawińskiego wymaga techniki i to nie tylko tanecznej ale i aktorskiej, pantomimicznej. Ten taniec wyraża nie tylko określonymi figurami według przyjętej konwencji, ale praktycznie wszystkim. To nie pozostaje bez wpływu na inne balety. Nie da się już ich tańczyć tak samo, jak kiedyś. Ci, co wystawiają balety napisane wcześniej według wcześniejszych schematów choreograficznych, robią muzeum.
Oglądając ostatnie balety wystawiane u nas byłem dość zbudowany rozszerzeniem środków wyrazu w stosunku do tego, co było lat temu trzydzieści, gdy na świecie było na co popatrzeć, a u nas parę osób się próbowało wybić. Parę dni temu oglądaliśmy Kopciuszka Prokofiewa z Paryża w Mezzo. Nie mogliśmy obejrzeć ponad 10 minut, więc nagraliśmy resztę, ale i 10 minut wystarczyło, żeby zachwycić się techniką tancerzy. Wszystkich bez wyjątku. Mogliby na pewno brylować w Jeziorze petersburskim i w u Bejarta. Wiem, że balet opery paryskiej choć oceniany wysoko, nie ma aż takiej renomy jak parę innych, ale mnie imponują. A rosyjskie balety wychodzą im szczególnie dobrze.
Święto Wiosny jest u nas, była o tym mowa na Dywanie. Po Kopciuszku na pewno wstrzymam się na dłuższy czas ze sprawdzeniem, jak zespół Pani Weiss potrafi to zatańczyć.
Popracowałem i nie nad pracą tylko nad organami…
Pracę wysłałem i teraz mam okazję i przyjemność podziękować wszystkim Frędzelkom i czytającym sympatykom za liczne informacje, na których się mogłem Vesprzeć 🙂
Ad Wodiczko
muszę zatem zapytać moją koleżankę, p. Danutę Michalik, która z własnej a nieprzymuszonej woli odziedziczając działkę, na której stał niegdyś dom Wodiczków (Wołomin) i budując tamże nowy dom – całą dolną kondygnację przeznaczyła na izbę pamięci im poświęconą !!!
http://allegro.pl/strawinski-bohdan-wodiczko-winyl-i1663976967.html
Podejrzane, bo bez zdjęcia okładki, ale jest.
🙂
Gostku, ale to nie „Swieto”
Tak, racja.
Przeglądam dokumentację wybranych organów historycznych w Europie
i zaskoczony jestem widząc jak wysoko one były strojone (chodzi mi o a1).
Szczególnie w miastach hanzeatyckich, czyli w estetyce północno-niemieckiej.
Np. w Zwolle (Holandia) w instrumencie Arpa Schnittgera – 502 Hz !!!
U St.Jacobi w Hamburgu u tegoż konstruktora – 495
A więc nie żadne 415 czy 392 jak w „smyrofonach”
Może chodziło o oszczędności..
Wyższy ton, krótsza piszczałka, mniej materiału…
Święto z Wodiczką było wznowione na CD Polskich Nagrań, choć jeszcze chyba w latach 90. Połączone z Pietruszką z Rowickim. Mając na analogach nie nabywałem, ale w rękach trzymałem i wiem na pewno, że zaistniało. Fakt, że incydentalnie, to już insza inszość… czy raczej nasza normalność.
Toż przecież dzisiaj o tym pisałem o 6.12.
Ale przecież o 6:12 wszyscy śpią, chłopie! 😛
Jak widaćnie wszyscy. pobutka była o 6.00!
Ja nie spałem 🙁 Bo mnie skręcało ze złości, że ja tego Święta… w Warszawie nie widziałem! 👿
Ale może kto przynajmniej powie zrozpaczonemu człowiekowi (to ja), czy to będzie teraz w repertuarze TW, bo nic na stronie TW nie ma… domniemuję, że tak, ale co mam się podniecać.
Ta strona z katalogiem polskich płyt za chiny się otworzyć nie chce. I nie chciała.
Zdaje się, że seria nagrań Rowickiego jest ufundowana przez córkę, to może syn Wodiczki ufunduje Jego serię…. chętnie posłucham znów „mojego” Le Sacre i mojej Symfonii psalmów.
No i kończąc ten chaos w mojej wypowiedzi (wybaczcie, semestr się kończy) chciałem jeszcze raz pochwałę piractwa wygłosić: przecież Ci ludzie często dużą pracą przenoszą do Internetu to, co olewają wielkie wytwórnie. Z czystej fascynacji do muzyki. To jest już nowa jakość.
TW odmawia udzielania informacji na temat repertuaru na przyszły sezon w ogólności, a obecności Święta Wiosny w tymże w szczególności. Co do daty udostępnienia repertuaru – jw. 🙁 Może ktoś zna kogoś, kto zna kogoś, kto jest na tyle blisko, że coś wie…
Spróbuję wypytać swoje wtyczki 😉
@ jerzy
Spróbuję wyjaśnić, jakie „załatwiactwo” przyszło mi na myśl, gdy przeczytałam inkryminowany post, tj. jak zrozumiałam jego pierwszy przekaz:
1. Jeżeli orkiestra „się mocowała”, to znaczy, że winien jest dyrygent.
2. Ale orkiestra była znakomita, to solo fagotowe itp….
3. Stwierdzenie, że poziom orkiestry zależy od poziomu dyrygenta, zawiera sugestię, że jeśli krytykuję orkiestrę, powinnam była skrytykować raczej Łukasza Borowicza, bo to jego wina.
4. Jeśli go nie skrytykowałam, to znaczy, że nie jestem „obiektywna”.
I tyle. Nie wiem, czy Wasze rozumienie było podobne.
@ mysha
To jest charakterystyczne jak widać i wśród baletowych „reformatorów”, że, podobnie jak w tzw. nowomodnych realizacjach operowych, im bardziej to, co się dzieje na scenie, oddala się od sensu interpretowanego dzieła muzyczno-scenicznego, tym „genialniej”.
Realizacja Gata ze Świętem wiosny się gryzie. Święto wiosny, jak już mówiłam, w sposób nader słyszalny opowiada o tym, co dzieje się wśród dużych grup ludzi. To, co zobaczyliśmy, nie miało nic wspólnego ani z tą muzyką, ani z jej sensem. Wszystko na przekór, a już szczytem wszystkiego było leżenie na scenie podczas ostatniej sceny, która jest kulminacją muzyczną i emocjonalną. Totalny bezsens.
Do samej choreografii czepiać się nie muszę, powinna po prostu być do całkiem innej muzyki. Jakiś Erwin Schulhoff na ten przykład, coś jazzującego. Proszę bardzo. Ale tu – pięść do nosa.
Teraz już będąc w domu mogę spokojnie zrobić nowy wpis.
Uczciwie przyznaję, Pani Kierowniczko, że ja komentarza Jerzego nie odebrałem jako „załatwiactwa”. Co mi się w nim nie podobało, to już wyłożyłem, ale początek był – w dużym streszczeniu – pytaniem, jak to jest, że gdzie indziej na Dywanie podkreślane było, że orkiestra i dyrygent to naczynia połączone, a tu nagle jakby się te naczynia rozdziela i dyrygenta chwali, a orkiestrę gani. Takie pytanie – gdyby było zadane neutralnym tonem i bez uszczypliwości – jest uprawnione i nawet może być wstępem do ciekawej rozmowy o relacjach między orkiestrą a dyrygentem. Sam bym się chętnie takiej rozmowie przysłuchiwał 😉 (tylko przysłuchiwał, bo doszczeknąć pewnie nic ciekawego bym nie potrafił 😳 )
No tak, i wtedy byłby moment na ponowne wyłożenie argumentów, które zresztą padły we wpisie i które wyłożyłam później…
Widac ze Swieto Wiosny nadal burzy i pobudza do namietnosci…. to ciekawe zjawisko.
Baletomani powinni jednak zrozumiec ze kazdy ma inna wrazliwosc, jednego to zachwyci innego odrzuci a biegun polnocny, trudno. Ile ludzi tyle preferencji, gustow, ideologii… dla jednego Swieto bedzie istotne nawet z wygibasami z calla cos tam dla innego istotna bedzie Giselle w klasycznym czy modernistycznym wykonaniu. Mnie taka dyskusja akurat jak najbardziej bo to znaczy ze ludzie jednak ogladaja, sluchaja i dotykaja baletu i tanca czyli sie edukuja i chwala im za to.
Pamietam z opowiesci o Roerichu ze bywal w Harbinie. Niezaleznie, z nim kojarzy mi sie postac Aleksandry David Neel.
Poczytajcie ten link, który o Roerichu dałam we wpisie. Bardzo ciekawie żył ten człowiek.
PKierowniczko,
jestem bardzo szczęśliwy, że potwierdziła Pani moje ranniejsze dywagacje, że owszem Gat fajnie, tylko chyba nie do tej muzyki…
Dokładnie – jak pięść do nosa. To salsowanie owszem przez 15 minut ładne było, ale tylko samo w sobie .. Potem się z Kicią zwinęliśmy w kłębuszki (Bobiku, jak ja się przed Tobą wytłumaczę ?).
Czy można by znaleźć jakieś 15 muzycznych minut, coby pasowały lepiej do wiosny, uczuć, miłości, pożądania, natarczywości, akceptacji i odrzucenia..
Dywan na pewno będzie mieć odpowiednie propozycje…
Lesiu, masz trzy drogi – dłuższą, na skróty i optymalną. Dłuższa to zaapelowanie do moich uczuć wyższych. Na skróty to przypomnienie mi, że jestem Honorowym Kotem z nadania samego Kota Mordechaja. A droga optymalna, to wiadomo – nic się nie tłumaczyć, tylko od razu wręczać pasztetówkę. 😈
@ Tadeuszu, – Świeto wiosny będzie ponownie na afiszu TW-ON w lutym 2012
@ Stanisławie – Balet Opery Paryskiej ma akura teraz i zawsze najlepsza renomę, to że my bylismy ostatnie 50lat uczeni że nie ma to jak balet rosyjski/radziecki to inna sprawa. Balet rosyjski, zwłaszcza petersburski jest rzeczywiście wybitny, ale bywają tam przedstawienia słabe, choc teraz całkiem fajnie tancza nie tylko klasyke ale i współczesne arcydzieła XX i XXI weku, a zespoły amerykańskie, niektóre europejskie i inne niewiele im ustepują. Natomiast w sferze uniwersalności, przygotowania do wykonywania róznych choreografi w róznych stylach i technikach balet Opery paryskiej napewno przoduje
Gostkowi w sprawie Juilliarda odpowiadam w następnym wpisie.
Co do „załatwiactwa”, to zinterpretowałem wypowiedź p. Jerzego dokładnie w tym samym duchu, co PK.
PMK
Bobiku,
z optymalnej nici, bo jak wiesz, zamieniłem piątą ćwiartkę na krewetki
Na skróty ?- mimo honorowego Twego Kociewia, wybieram drogę najdłuższą czyli najprzyjemniejszą. Wszak nie o to chodzi…
Bobiku dziękuję, za to że potrafisz czytać ze zrozumieniem i jeszcze to logicznie tłumaczysz ja nie podejmuję się dalszej dyskusji, ponieważ mam wrażenie, że ta Twierdza jest zbyt mocno broniona, zakoczono mnie tym załatwiactwem, a za oknem piękne lato… szkoda tylko naszej kultury. Pozdrawiam z nadzieją na lepsze jutro.
Jeśli chodzi o relacje orkiestra- dyrygent (dotyczy to też opinii muzyków o recenzentach lub krytykach jak kto woli) Muzycy mają poczucie, że dyrygentem zwykle zostaje mierny instrumentalista, który często był ich szkolnym kolegą tylko słabszym na intrumencie.Z drugiej strony niezwykle rzadkie są przypadki, że wysmienity instrumentalita zostaje dyrygentem, ale jeśli już tak się zdarzy to zwykle efekt jest znakomity. Może to i lepiej jeśli już ktoś żle gra to niech zostanie dyrygentem gorzej jeśli ma kontynuować działalność instrumentalną, a takich wypadków też pewnie jest pod dostatkiem. I jeszcze jedno proszę zauważyć, że nikt nie odpowiada na konkretne pytania nawet jeśli nieopatrznie bywały złośliwe (strasznie się wstydzę) tylko chętnie szukamy spisku zamiast spróbować fajnie porozmawiać. I bardzo ciekaw jestem opinii o stronie muzycznej w niedziele, bo umilkla dyskusja na ten temat, a mnie nie dane bylo wysluchac Świeta powtórnie
Oj, szkoda, szkoda. Kultury naszej, znaczy się. 😎
jerzy – czy Pan jest może muzykiem orkiestrowym? To by niejedno tłumaczyło…
Pana zdanie „dyrygentem zwykle zostaje mierny instrumentalista” przypomina cytowane tu niedawno zdanie, że za muzykę barokową biorą się mierni instrumentaliści.
Proszę wybaczyć, ale to nonsens.
Nie jest konieczne, żeby dyrygent był instrumentalistą lepszym czy gorszym. Jacek Kaspszyk już w liceum w Lublinie wiedział, że będzie dyrygentem, i jeździł na kursy przygotowawcze do prof. Wisłockiego. Łukasz Borowicz, o którym mówimy, także już w szkole zrozumiał swoje powołanie:
http://archiwum.polityka.pl/art/wmuzyce-nie-ma-demokracji,358131.html
Umiejętności dyrygenckie nie mają wiele wspólnego z instrumentalistyką. Owszem, dyrygent powinien znać możliwości techniczne. Ale całkiem inne cechy w tym zawodzie się liczą. To, co Pan pisze o muzykach orkiestrowych, świadczy o ich kompleksach, co wpisuje się w obecną tendencję: my jesteśmy równie mądrzy, może nawet mądrzejsi niż ten facet (czy, o zgrozo, facetka – rzadko bo rzadko, ale się zdarza), który uzurpuje sobie (!) prawo, żeby nam rozkazywać. To jest pomylenie pojęć, bo dyrygent właśnie od tego jest. Nawet orkiestry grające bez dyrygenta próbują z dyrygentem 😉
Spisku, proszę Pana, nikt tu nie szukał. Naprawdę sam Pan się wypowiedział w niejednoznaczny, a zarazem zaczepny sposób. Jeśli kilka osób tę zaczepność zauważyło, to chyba coś w tym jest.
Moje doświadczenia muzyczne są mniejsze niż bym sobie życzył, ale mam wielu przyjaciół dyrygentów i muzyków instrumentalistów także proszę sobie wyobrazić, że usłyszałem to od jednego z nich (dyrygentów). Jeśli mi Pani udowodni, że któryś z wymienionych przez Panią dyrygentów był chociaż dobrym instrumentalistą w swojej klasie nawet nie w liceum, a w szkole podstawowej to jestem gotowy wierzyć Pani nie mojemu znajomemu, pewne decyzje wymusza życie, a że czasami się udaje to inna sprawa. I jeszcze raz proszę czytać uważnie i ze zrozumieniem, napisalem o wybitnych instrumentalistach dyrygentach, a jeśli chodzi o kompleksy kto ich nie ma.
Pozdrawiam
Ależ my od samego początku czytamy ze zrozumieniem.
No dobra, przeczytałem jeszcze raz. Znów wyszło to samo.
Coś jest nie tak z odbiorcą komunikatu, czy z nadawcą? 😕
Dorota Kozińska o Święcie wiosny w Dwójce:
http://www.polskieradio.pl/8/410/Artykul/385100,Zainaugurowano-Swieto-wiosny
Jeszcze raz powtarzam, może i są takie przypadki, że „decyzję zostania dyrygentem wymusza życie” (w domyśle: bo delikwent nie umie grać), ale wątpię. Zwykle dyrygentami zostają ci, którzy CHCĄ NIMI BYĆ. I często objawia się to wcześnie, jeszcze w szkole. Tak więc kierunek może być co najwyżej odwrotny: dyrygenci in spe przestają się przykładać do grania, bo mają już co innego w głowie. Tak przynajmniej wynika ze znanych mi z bliska przypadków.
Przykłady odwrotne, pierwsze z brzegu, które mi przychodzą do głowy:
Tadeusz Wojciechowski był wybitnym wiolonczelistą, laureatem konkursów. Dla dyrygentury porzucił wiolonczelę.
Marcin Nałęcz-Niesiołowski był bardzo przyzwoitym barytonem. Też zostawił ten fach dla dyrygentury.
Obaj zostali w ostatnich czasach spostponowani przez swoje orkiestry, a raczej związki zawodowe.
Tu teoria jerzego całkowicie bierze w łeb.
Ależ Balet Opery Paryskiej ma znakomita renomę i jest uważany jeden z najlepszych zespołów nie tylko w Europie. To ze w Polsce żyje się sie tylko świetnością Maryńskiego ( dawniej Kirowa) i Bolszoj to nasza strata. BOP nie musi tańczyć „petersburskiego” Jeziora bo ma swoje, a Bejarta tańczą tam regularnie od wielu dekad. Bejart przecież zrobił dla nich kilka spektakli a ich wykonanie „Święta wiosny”, które oglądałam kilka lat temu pozostanie dla mnie wyjątkowym wspomnieniem.
Cieszę sie że ktoś podniósł kwestie rekonstrukcji „Święta” Niżyńskiego, i że należy mieć do niej jednak pewien poznawczy dystans – dużo by o tym pisać ale częściowo przychylam się do stwierdzenia, że niestety jest to pewne wyobrażenie o tej choreografii. Gat mi sie bardzo podoba lubię takie odczytania pod prąd jeszcze np Hoghe’a czy Paula Taylora co nie przeszkadza mi doceniać Bejarta. Może ma zbyt pojemny gust.
Giovanna – witam. No cóż, gusta różne bywają, także pojemne 🙂
Dystans nie dystans, przy tym, co zostało z choreografii Niżyńskiego, taka rekonstrukcja jest z pewnością najbliższa temu, co było. W każdym razie wstrząsa.
Dopiero dziś w „Rzepie” o Święcie:
http://www.rp.pl/artykul/9131,673483_Opera_Narodowa__Trzy_razy_Swieto_wiosny_jednego_wieczoru.html
Bardzo dziękuję za informację. Może się uda w lutym. Coraz bardziej mnie ciekawi spektakl…
Za dwa lata stulecie Święta wiosny. Aż zdumiewa, jak wielkie emocje ta muzyka nadal potrafi wywoływać. Strawińskiemu udało się jakoś sięgnąć czegoś w ludziach, co u nich wywołuje opór.
To jeszcze GW: http://wyborcza.pl/1,75248,9784792,Opera_Narodowa___Swieto_wiosny__razy_trzy.html
Właśnie też chciałam to wrzucić 🙂 Kolega Jacek niestety się nie dokształcił. Nie dość, że Béjart był dwukrotnie ze swoją choreografią w Polsce, to Gata też pokazano – na Spotkaniach Baletowych w Poznaniu…
Potwierdzam Tadeusz Wojciechowski był świetnym wiolonczelistą i jest dlatego świetnym dyrygentem. Pozostałe przypadki potwierdzają moją teorię spytajcie znajomych muzyków. I Pani kierowniczko dzieci w podstwówce nie podejmują samodzielnych decycyzji o swojej przyszłości jedynie mogą to robić ich rodzice widząc postępy w grze na instrumencie. Jeśli dziecko gra znakomicie proszę mi wierzyć nikt nie myśli o dyrygenturze, Pani Doroto przecież łatwo to sprawdzić żyje wielu kolegów ze szkoły w/w Panów, po co tworzyć mity, bądzmy profesjonalni i oceniajmy po prostu owoce ich pracy bez względu na sympatie i antypatie. Pozdrawiam
Drogi Panie Jerzy, niechże Pan nie wygaduje głupstw, bo tak naprawdę nie przekona Pan kogokolwiek do swych tez.
Znów wygłasza Pan „ogólne teorie wszystkiego”, zbytecznie wystawiając się na krytykę, co już znowu wytknęła Panu Pani Dorota.
Wśród wielkich dyrygentów było wielu średnich instrumentalistów, a wśród wielkich instrumentalistów – wielu miernych dyrygentów. Żadna ogólna zasada tu nie obowiązuje, bo to zupełnie inny rodzaj kompetencji.
Arturo Toscanini był młodym, orkiestrowym wiolonczelistą. Bardzo szybko zarzucił instrument. Nigdy się nie dowiemy, jak grał, ale nie tym wywalczył nieśmiertelność.
Wilhelm Furtwaengler był pianistą, jeszcze pod koniec życia akompaniował. Podobnie Bruno Walter, Bernstein i Szell, którzy zostawili nieco nagrań, choć porzucili karierę pianistyczną dla dyrygenckiej. Nie musieli : chcieli.
Pianistą był w młodości również Fritz Reiner, o którym muzycy (nawet orkiestrowi…) mówili, że „wie wszystko” – choć jego kariera pianistyczna skończyła się we wczesnej młodości, a jego jedyne doświadczenie jako muzyka orkiestrowego to gra na… perkusji (jedni mówią, że na kotłach, inni, że na… trianglu!) w orkiestrze studenckiej.
Daruję sobie listę wybitnych solistów, którzy próbowali kariery dyrygenckiej – z kiepskim, albo tylko średnim skutkiem. O jednym z nich i jego uroczych niedostatkach była tu mowa niedawno.
Słyszałem niedawno dyrygenckie występy pewnego wielkiego skrzypka i znakomitego pianisty… Lepiej nie mówić i dlatego przemilczam nazwiska.
Beniamin Britten nie miał powodu do żadnych kompleksów jako muzyk, bo do tego jeszcze świetnie grał na fortepianie, a przecież dyrygował lepiej, niż tamci…
Hindemith, wielki kompozytor, był notorycznie dyrygentem żałosnym.
Z dyrygenckich prób Dietricha Fischera-Dieskaua (człowieka o wszechstronnym i głębokim wykształceniu muzycznym) żartują sobie do dzisiaj.
W sztuce obowiązuje, Panie Jerzy, jedna tylko zasada: nie ma zasad ogólnych, tylko indywidualne przypadki. Za to ich wszystkich kochamy, że każdy jest inny. Indywidualność to wszystko.
PMK
Dziękuję PMK 🙂 Lepiej bym tego nie ujęła.
Dodam, że mówiąc o szkole nie mówiłam oczywiście o podstawówce, lecz o liceum.
Mity to tworzy jerzy i jego przyjaciele… Nie ma ani jednego przykładu na to, co Pan pisze. Jeśli są – proszę podać.
Dziękuję za wykład Panie Piotrze, piękny język gładkie słowa i nazwiska z górnej półki i słusznie. Nie musi mnie Pan do niczego przekonywać bo to oczywiste. Chciałbym zaznaczyć, że próba skierowania rozmowy na poboczne tory odwraca uwagę od pytania zasadniczego. cytuję Bobika bo ujął to znakomicie „jak to jest, że gdzie indziej na Dywanie podkreślane było, że orkiestra i dyrygent to naczynia połączone, a tu nagle jakby się te naczynia rozdziela i dyrygenta chwali, a orkiestrę gani” Nic dodać nic ująć. Krytyk to trudny zawód i trzeba próbować być obiektywnym czego sobie i Państwu życzę. Pozdrawiam
Szanowny Panie Jerzy : to nie ja wygłaszałem w tej dyskusji „prawa ogólne i prawdy absolutne”, tylko Pan i to od samego początku. Proszę mi zatem bałamutnie nie zarzucać, że kieruję rozmowę na „boczne tory”, bo odpowiedziałem samym środkiem, przez Pana wyznaczonym: po prostu serią przykładów z kapelusza, przeczących głoszonej przez Pana tezie o tym, że dyrygent zostaje dyrygentem jedynie z konieczności, bo kiepsko gra na swoim instrumencie.
Gdyby Pan tej tezy nie był sformułował równie kategorycznie i wszechogarniająco, tylko nieco przezorniej, nie byłoby o czym mówić. Proszę mieć zatem pretensje wyłącznie do siebie.
Pani Dorota poprosiła Pana przecie o konkretne, miarodajne przykłady, dowodzące Pańskiej tezy. A Pan znów się wykręcił sianem.
I niechże się Pan nie zasłania Bobikiem, który po prostu zgłosił zastrzeżenie do podobnej, wątpliwej tezy o „naczyniach połączonych”, bo póki orkiestra i dyrygent nie dadzą się zespolić w jedną świadomość jak plemię Borgów w Star Treku, teza taka będzie – ano właśnie, wątpliwa. Bo ludzie działają przeróżnie i czasem przedziwnie.
Podałem w tej mierze jeden z wielu znanych, konkretnych przykładów: fatalną przygodę wielkiego dyrygenta Claudia Abbado z obiektywnie świetną orkiestrą francuską, która z całym spokojem odmówiła współpracy i grała mu byle jak.
Czasem bywa tak, czasem bywa inaczej, raz dobrze, raz średnio, raz fatalnie, jak to wśród ludzi. Żadnych praw ogólnych z tego wysnuć nie można – i nie należy.
PMK
jerzy,
czyli wszystko wzięło się od przeczytania bez zrozumienia mojego wpisu 🙁
Przecież wyraźnie napisałam, że szacun zarówno dla dyrygenta, jak i dla orkiestry, bo obie strony miały wyjątkowo trudne zadanie. Tłumaczyłam to potem jeszcze kilkakrotnie.
A Pan koniecznie chce, żebym napisała, że jeśli „orkiestra się mocowała” (a mocowała się, to oczywiste), to Borowicz jest złym dyrygentem? 😯
Nie rozumiem.
Czy zawsze dziełacie Państwo w duecie (Pani Kierowniczka i Pan Piotr). Bardzo lubię wasze komentarze. Proszę nie lekceważyć wpisu Bobika bo w gruncie rzeczy poruszył On sedno sprawy być może przypadkowo. Po prostu śledząc państwa wpisy i artykuły( nie tylko Wasze) w ciemno można obstawiać jaka będzie recenzja koncertu. Dotyczy to oczywiście polskich orkiestr, dyrygentów i w mniejszym stopniu solistów. Natomiest jeśli chodzi o racenzje zespołów i dyrygentów zagranicznych tutaj szacun (cytuję panią Dorotę) widać, że łatwiej o obiektywizm. Proszę się nie obrażać ja doskonale rozumiem, że funkcjonujecie w określonym środowisku i sytuacji, powiązani ze wszystkich stron, ale proszę miejcie śiadomość, że to jest doskonale widoczne. Mimo to liczę (nie tylko ja oczywiście), że ktoś z Państwa będzie na tyle silny, że troszeczkę się wyzwoli i wtedy być może krytyk zacznie być postrzegany jak śp. Jan Weber. Pozdrawiam
jerzy,
to bardzo zabawne, co Pan pisze, bo tyle, ile się z Panem Piotrem tu na blogu kłóciliśmy, to chyba z żadnym innym blogowiczem – proszę przeczytać nasze spory na temat różnych śpiewaków, a jak jesteśmy przy dyrygenturze, to np. Marca Minkowskiego (którego i ja uwielbiam, ale są jego interpretacje, które mi się nie podobają).
Tak, potwierdziło mi się – najwyraźniej bardzo chciał Pan, żebym napisała, że Łukasz Borowicz jest złym dyrygentem i wtedy byłabym „obiektywna”.
Ale ja naprawdę uważam, że to dobry dyrygent i nie mam powodu myśleć inaczej. Też nie zawsze, nie wszystko pod jego batutą mi się podobało. Ale jak nie mogę powiedzieć mimo moich pojedynczych obiekcji (znając proporcje), że Minkowski jest złym dyrygentem, tak nie mogę tego powiedzieć o Borowiczu, bo po prostu tak nie jest.
Czy Pan nie jest w stanie zrozumieć, że wykonanie Święta wiosny (jednej z najbardziej karkołomnych partytur w historii muzyki) trzy razy tego samego wieczoru pod rząd (i za każdym razem z konieczności nieco inaczej) jest jazdą bez trzymanki? I że żadna orkiestra nie zagrałaby w takich okolicznościach idealnie? Nie sposób porównywać takiej sytuacji z pojedynczym wykonaniem koncertowym, a tym bardziej nagraniem.
A śp. Jan Weber bywał w życiu postrzegany bardzo różnie. Są tacy, co pamiętają, jak działał w komisji weryfikacyjnej Polskiego Radia w stanie wojennym. Nie musiał przecież. Być może sam osobiście nie wyrządził wiele szkody, ale to właśnie wtedy wyrzucono z radia Ewę Obniską, Andrzeja Chłopeckiego, Grzegorza Michalskiego i jeszcze parę osób.
Jakoś trudno było mi potem znów nawiązać kontakty i rozmawiać normalnie z panem JW. Choć w końcu tak się stało. Życie szło naprzód.
Panie Jerzy, chyba nity puszczają, albo co…
Pani Dorota w Warszawie. Ja w Paryżu. Gdyby Pan czytywał częściej wpisy na Dywanie, wiedziałby Pan, ile razy kłóciliśmy się pryncypialnie w wielu różnych sprawach. A Pan tu nagle imaginuje spisek PK/PMK przeciwko małemu żuczkowi Jerzemu? A może by tak raz po argumentach, dla odmiany?
Jakie sedno sprawy poruszył Bobik? Jedno tylko : że albo Dyrygent i Orkiestra to jedno, albo nie, i nie można obu twierdzeń bronić jednocześnie. Przedtem jednak, radzę sprawdzić, potraktował dość surowo dobór i typ Pańskich argumentów. Może by na to odpowiedzieć?
Bo ugryzł Pana na przykład za argumenty ad personam, które Pan znów powtarza: że cały Dywan (dziesiątki ludzi o bardzo różnych gustach i profilach), a polska krytyka w ogólności, ma na temat polskich orkiestr i dyrygentów z góry ustalone poglądy (w domyśle : złe), a zagranicznych pieści.
To są, Szanowny Panie Jerzy, jawne brednie o bardzo dziwnym aromacie.
Pytała już Pana PK o przykłady dyrygentów, co poszli dyrygować, bo nie umieli grać. Wciąż nie słyszę odpowiedzi. To teraz ja zaczepię Pana o materiał dowodowy na powyższą, kolejną już w Pańskich ustach „ogólną teorię wszystkiego”.
Domaga się Pan „obiektywizmu” – jakby Pan nie wiedział, że w sztuce to kwestia drażliwa. Nie to ładne, co ładne, ale co się komu podoba. Nawet fałszywe nuty jednemu przeszkadają bardziej, a innemu mniej : każdy ma swoją granicę odporności.
Wspomniany przez Pana Jan Weber (zmarli mają tę wygodną cechę, że się nie odezwą, co?) też nie był obiektywny i jeszcze by się obśmiał na takie podejrzenie… Najważniejsze, że był uczciwy i pisał/mówił to, co naprawdę myślał i czuł. A Pan tu nagle insynuuje Pani Dorocie i innym, że „funkcjonują”, że są „powiązani”… Ładnie to tak?
O co Panu chodzi? bo jak Bóg na niebie – ja też nie rozumiem. Niechże Pan zacznie z nami rozmawiać poważnie.
PMK
Bardzo dziękuję za fajne reakcje Pana Piotra i Pani Doroty .Żle mnie Pan zrozumiał Panie Piotrze . Łatwiej oceniać zagranicznych wykonawców bo nie ma żadnych zwykle powiązan (towarzysko, zawodowych) dlatego ich ocena jest po prostu bardziej obiektywna oczywiście w moim odczuciu. Nie bede używał nazwisk dyrygentów bo uczę się mówić tak, żeby nic nie powiedzieć od mistrzów. Pozdrawiam PS Też lubie Minkowskiego
No cóż, bardzo mi przykro, Panie Jerzy – bo ja do ostatniej chwil myślałem (naiwnie?), że jednak chciał Pan „coś” powiedzieć.
Może innym razem.
PMK
A nie mówiłam? Pan jerzy chciał zasugerować, że jesteśmy powiązani towarzysko i zawodowo z Łukaszem Borowiczem.
Załatwiactwo czy nie?
Ciekawe, w jaki sposób ja jestem powiązana 😈 Jeśli chciał Pan powiedzieć, że w taki sposób, że otrzymał Paszport „Polityki”… już o niejednym laureacie mówiłam różnie, np. o Mariuszu Trelińskim, którego niektóre prace lubię i cenią, a niektórych nie przyjmuję. I tyle.
Ja odniosłem wrażenie, że Pan Jerzy chciał raczej miotnąć szerzej, to znaczy wpisać się w ogólny trend anty-dyrygencki, wykraczający nawet poza osobę Łukasza Borowicza. Takie jakieś „nie będzie z podium pluł nam w twarz”.
To stara bajka i stara utopia. Jak muzycy wielcy, rodzi się z niej wirtuozowski zespół bez osobowości (Orpheus Chamber), a jak kiepscy – zwykły klops.
Wygłosił przy tym kilka bardzo nienowych „ogólnych teorii wszystkiego”, które łatwo odnaleźć w jego wpisach (o dyrygentach z beztalenciego przymusu, o śpiewakach z brzydkimi głosami, o globalnych złych stosunkach dyrygentów z orkiestrami, itd), ponieważ jednak od początku chodziło wyłącznie o bebechy, a „co przez głowę nie weszło, tego z głowy nie wybijesz”, powoli się ze wszystkiego wycofał, aż w końcu zostało tylko finałowe salto mortale, że on tak sobie gada o niczym, bo się tak nauczył od… mistrzów („in cauda venenum” : znaczy – od krytyków muzycznych).
W folklorze netowym – klasyczny troll, wedle starego przepisu Boya („dać pierwszemu z brzegu w mordę i zgasić światło…”), ale przecież o żadną merytoryczną dyskusję nie chodziło, prawda?
A Titanic tonie sobie powolutku.
PMK
Skutecznie Pan zniechęca do wymiany poglądów Panie Piotrze. I wcale nie jest Pan miły i kulturalny w swoich wypowiedziach. Mam wrażenie, że nie chcecie Państwo słuchać zdania innego niż Wasze ( Pan Piotr i Pani Dorota) Jeśli chodzi o osiągnięcia na instrumentach naszych dyrygentów i niestety krytyków to proszę sobie zrobić spis nazwisk i pogrzebać wśród znajomych bez wątpienia poznacie odpowiedz (tez znam wyjątki). W dalszym ciągu czekam na odpowiedz dlaczego w zależniści od potrzeb: dyrygenta albo się łączy z orkiestrą a czasami efekt wspolnej pracy ocenia oddzielnie proszę mi to wyjasnic jak można np. po slabym koncercie napisac, ze orkiestra swietna, a dyrygent slaby lub odwrotnie. Tak swoją drogą Panie Piotrze jak Panu szlo na instrumencie? Pozdrawiam
Pan ma chyba jakąś obsesję 😯