Gruberova bez peruki
Roberto Devereux to opera rzadko wykonywana, ponieważ niewiele jest głosów mogących sprostać głównej partii kobiecej – brytyjskiej królowej Elżbiety I Tudor. Postać Królowej-Dziewicy, silnej osobowości i wybitnej monarchini, w literaturze, a już zwłaszcza operowej, jest wręcz znienawidzona; Roberto jest trzecią operą Donizettiego z jej udziałem i w każdej występuje ona jako potworna, wściekła wiedźma. Libretto Roberta stoi na głowie: ani 70-letnia niemal Elżbieta nie romansowała z Robertem, ani nie abdykowała. Ale w operze zasada jest taka: im opowieść jest dalsza od prawdy historycznej, tym lepiej się nadaje na scenę. Kwartet będący gordyjskim węzłem intrygi, czyli Elżbieta, Robert, jego ukochana Sara i jej mąż Nottingham, to istny gejzer namiętności. To musi skończyć się źle – i o to właśnie chodzi.
Elżbieta jest od lat koronną rolą Edity Gruberovej. Artystka wykonywała ją w bardzo różnych realizacjach. 20 lat temu np. śpiewała tak. Już w tym spektaklu widać motyw, który sobie widocznie ulubiła – zdzierania peruki w finale. Tu pozostaje z siwymi włosami, ale tutaj (6 lat temu) – wręcz łysa. Muszę powiedzieć, że ta wizja zdominowała mój ogląd tej sceny i gdy ostatniego wieczoru Gruberova zaśpiewała ją w Operze Narodowej, wciąż miałam ją przed oczami. Szkoda, że zaczęła do nas przyjeżdżać tak późno, że nie słyszeliśmy tu na żywo jej takiej, jak w 1990 r. (ja gdzieś w zbliżonym czasie miałam to szczęście, że słyszałam i widziałam ją w Salzburgu). Była nawet w gorszej nieco formie niż na zeszłorocznym recitalu, ale wciąż jest czarodziejką belcanta, robi z artykulacją (kształtowaniem dźwięku) niesamowite rzeczy (zwłaszcza w piano!) i imponuje wielką klasą.
Specjalne dla niej wystawione wykonanie koncertowe Roberta zostało dopieszczone pod względem obsadowym, by główny klejnot miał wspaniałą oprawę. Tak więc w roli tytułowej wystąpił Belgradczyk Zoran Todorovitch, który już nieraz śpiewał z Gruberovą. Partię powiernicy, a zarazem rywalki królowej, Sary, śpiewała Anna Lubańska i były momenty, zwłaszcza w duetach najpierw z Todorovitchem, a potem z Koreańczykiem Sangminem Lee w roli jej męża, kiedy wydawało się, że ukradną głównej Maestrze show. Ale w finale znów szala przechyliła się w sposób oczywisty na stronę wielkiej Edity.
Publiczność szalała, a Gruberova – jak powiedział mi ktoś, kto to widział z bliska (ja tym razem siedziałam w amfiteatrze) – popłakała się ze wzruszenia.
Komentarze
Edita Gruberova byla bardzo wzruszona i bardzo szczesliwa z dzisiejszego wieczoru. Mielismy szczescie ja slyszec, bo jak mi powiedziala podczas kolacji ma zaplanowane jeszcze 14 przedstawien Roberto (Monachium, Wieden) i zegna sie z partia. W lipcu nagrywa piesni z towarzyszeniem fortepianu i w przyszlym roku ma zaplanowane male turnee z tymi wlasnie piesniami (Strauss, Schubert). Ach, co to byl za wieczor!!!!!!!!!!!
To był wspaniały wieczór!
Wielka klasa, elegancja i perlisty głos Gruberovej, no i jej radość śpiewania! Owacje zasłużone!
Anna Lubańska na początku jakby bez przekonania, ale później, zwłaszcza we wspomnianym duecie z Roberto, stanęła na wysokości zadania.
Pozostali śpiewacy także niczego sobie:)
Oby więcej takich wieczorów w operze warszawskiej!
Miło było dostrzec na widowni Panią Redaktor (jak i połowę mojej rady wydziału:))
A na poczatek lata jeszcze Król Roger niebawem…
Kłaniam się życząc dobrego tygodnia!
Wieczór rzeczywiście wspaniały. Lubańska znów mnie pozytywnie zaskoczyła. Przaszkadzała trochę nadaktywność publiczności nagradzającej burzliwymi oklaskami każde wejście solistów na scenę i klszczącej po każdym zawieszeniu batuty przez dyrygenta. Owacja końcowa jak najbardziej zasłużona.
Noc precz 😉 Pobutka!
@ PAK
… po TAKIEJ pobutce stoję na baczność 🙂
No, piekło i szatani… któż by śmiał nie stanąć na baczność 😆
Brunnet – no to zaczekała prawie do prawdziwego wieku Elżbiety w chwili stracenia Roberta 😉 Imponujące 🙂
A z tymi pieśniami może i do nas przyjedzie…?
Marcin D. – to fajny wydział 😉
gucio – tak, mnie też to przeszkadzało, ta nadgorliwość publiczności – przecież soliści specjalnie wychodzili na scenę w trakcie muzyki, żeby tego uniknąć, i nie dało się 🙁
A tego Króla Nocy znacie:
http://www.youtube.com/watch?v=F9ijwfRTv0o&feature=related
http://www.rp.pl/artykul/2,679489-Opera_Narodowa__Edita_Gruberova_zachwycila_w_roli_Elzbiety_I.html
na dobry dzień dla odwiedzających Dywan:)
ps.Pani Redaktor, ten wydział to polonistyka UW:)
Bazylika śmiała nie stanąć na baczność. Bazylika staje na baczność z rzadka i tylko głęboko przekonana, że tak czuje. Niewstawanie tym razem było tylko i wyłącznie na złość publisi, akurat wokół trochę się takiej zebrało. Obowiązkowo z dzwoniącymi komórkami (i szczęśliwam, że na Rogera 1 lipca nie idę). Pan przede mną u towarzyszki upewniał się, czy ta w czarnym to ta G….
Oczywiście zachwycona Gruberovą, co z tego że upływ lat daje znać o sobie (ale ile obecnych „gwiazd” będzie w takiej w jej wieku; co tam wieku, po 15-20 latach kariery), ważny całokształt, a kreację stworzyć potrafi.
Resztą wykonawców na wysokości, chyba najbardzej Lubańska. Mniej orkiestra, wyszło nieco przyciężko, ale w sumie OK.
Tak na marginesie, na ile taki bardzo ekspresyjny, chwilami naturalistyczny śpiew Gruberovej, mieści się w konwencji belcanto?
o „formę wokalną” Gruberovej mi oczywiście chodziło, sorki.
re: 14-letni Król Nocy.
Nie znam się kompletnie na technice wokalnej, toteż nie w ramach krytykanctwa ale zastanawia mnie, że tak jakby… bezsilnie było zaśpiewane wysokie b (hört) pod koniec, chociaż wcześniej w koloraturze dźwięki o tercję wyższe były czyściutko wyśpiewane… Dlaczego tak się stało? czy ta aria jest wyczerpująca fizycznie i nie starczyło mu sił…?
Gratuluję Udanego Wieczoru! Nie byłem, mogę tylko pozazdrościć…
E. Gruberova to, co tu gadać, wytrawna, że tak powiem, „techniczka”. Od razu słychać, że ona z tych, co śpiewu nigdy nie zapomną niczym jazdy na rowerze. Powiedziałbym, że ma do dyspozycji zestaw efektownych „chwytów” na wiele okazji. Ale czy to ma wiele wspólnego z Donizettim, Bellinim &co ? – rzecz do dyskusji. Moim zdaniem ma niewiele (słyszałem tę artystkę wielokrotnie w różnych miejscach na przestrzeni minionych lat).
Ta aria, Natko, jest z całą pewnością wyczerpująca fizycznie. To było kilka lat temu – ciekawe, co teraz dzieje się z tym Robinem… Pewnie sobie wyobrażał śpiewając, że jest jakim Darthem Vaderem czy jak 😉
Ja na koncercie też na baczność nie stanęłam, bo nie lubię. Dopiero na sam koniec, zbierając się do wyjścia. Komórki też słyszałam, nawet koło siebie Ale na Rogera to ja idę 5-go, bo 1-go nie wyrobiłabym się na Mykietyna, a to jest jednak prawykonanie, więc mam obowiązek być. Tę inscenizację Rogera widziałam już, i to dwukrotnie, w Barcelonie, więc mi się tak do niej nie spieszy – w ogóle zastanawiałam się, czy na nią iść (za dużo czerwonej farby, nie lubię 👿 ), ale jednak chcę znów usłyszeć Olgę.
Pozdrawiam polonistykę 😀
Gruberova jest oczywiście „techniczką” i ma chwyty, ale te chwyty pochodzą właśnie z belcantowego katalogu. No i wyrazowo jest niesamowita w tym finale.
To mi się podoba: wstałam, zbierając się do wyjścia… 😆
Przepraszam, to zupełny off-topic, ale czasami jakiś comic relief też potrzebny, niechby i niemuzyczny (więc może będzie mi wybaczone te półtorej minuty, które PT Dywanowi zabieram). Also, jak Australijczycy widzą polskie kino.
Kto to zrobił 😯 😆
z wojaży hamburskich się powróciłem już jednakowóż na EG nie zdążając.
Po wysłuchaniu Pobutki pozostaję (der Holle Rache) przy moich dwóch faworytach : Sylvia Geszty i władczej Lucii Popp.. Pewnie oberwę za to od Piotra ..
Nagrania Maestry WW z Antonio Barbosą .. Piotrze, jak dobrze, że to przypomniałeś. Muszę sprawdzić (piszę w pracy) czy w domu nie mam czasami tej sonaty Francka.. Sama Maestra często sie do tych nagrań uśmiechała..
No i jej wspaniałe 44 duety Bartoka na Hungarotonie (w tej złotej serii) z Wktorem (chyba) Sucsem..
O! jesteś, lesiu 🙂
A tego Bartóka masz? 😯 Uwielbiam te duety! Francka jakby mniej, ale jak ktoś TAK gra…
Eee tam, zaraz oberwę… Geszty może niekoniecznie (nuty na miejscu, temperament jest, ale malutkie to jakieś) , młoda Popp cudowna, ale dla mnie to z osobowości bardziej Pamina, niż ta zołza.
Moje ulubione są Streich u Fricsaya (może najlepiej śpiewa ze wszystkich, z Gruberową włącznie – tę wciąż najbardziej kocham jako… Zerbinettę) i zwariowana Deutekom u Soltiego, z najdziwniejszą koloraturą świata w I akcie (skrzyżowanie czkawki z maszyną do pisania), ale głosisko jak dzwon i do tego coś z innej planety w niej jest, Alien z zębami, w sam raz.
Może by Polskie Radio nadało to wszystko, co ma z WW?
PMK
Czasem coś nadaje…
Z partią Zerbinetty Gruberova się już oficjalnie pożegnała dwa lata temu.
Robin Królowa Nocy to „hört” wziął sposobem, b. inteligentnie – zaczął cicho i rozprowadził, a nie „kopnął” (wtedy mógłby być kiks). Głos na pewno był już zmęczony, a on się może i nadmiernie zmobilizował, więc nie wyszło idealnie 😉 Pod względem technicznym wysoki długi dźwięk jest zaśpiewać trudniej niż w koloraturze, gdzie bierzemy go z rozbiegu i ledwie muskamy – wysiłek nieporównywalny. Tutaj jest jednak skok do wzięcia, no i potem jeszcze trzeba dźwięk wyśpiewać. Jak na chłopca ten Robin ma (a raczej miał) b. dużą sprawność oddechową i zebrany dźwięk. Soliści Tölzer Knabenchor najwyraźniej dysponują b. dobrą techniką jak na swój wiek i możliwości głosu chłopięcego – słyszałam jednego nie tak dawno w „Alcynie” w Wiedniu i też wymiatał 🙂 No ale pracuje na to kilku nauczycieli: http://www.toelzerknabenchor.de/knaben-chor/gesangspaedagogen.htm
PS. Podobno śpiewanie arii Królowej Nocy przez solistów tego chóru na koncercie „wewnętrznym” dla rodzin chórzystów to tradycja.
@ PK i Beata
Dziękuję za wyjaśnienia!
A skoro już jesteśmy przy ulubionych … moja to Edda Moser. Wiem, że dziś już się tak nie śpiewa, ale ja się wychowałam na tym nagraniu… ekspresja wręcz poraża…
http://www.youtube.com/watch?v=ZNEOl4bcfkc
Wszystkie soprany koloraturowe (Dessay!) nienawidzą tej roli prawie tak, jak Królowej Nocy (tej nienawidzą oczywiście najbardziej…). Ale ja, szczęściarz, widziałem Maestrę EG dwa razy w tym samym przedstawieniu, 1979 i 1980 (Salzburg, ostatnia produkcja Boehma). W pierwszym była genialna. W drugim przerosła samą siebie…
Po Schlotzu chwilowo wszelki ślad zaginął, mutację przeszedł już parę lat temu. Większość z tych chłopaków nigdy do śpiewania nie wraca, a jak wracają, to na średniawym poziomie (Peter Jelosits był wielki jako sopran – a jako tenor śpiewa… Don Curzia! a gdzie Sebastian Hennig i tylu innych?). Rzadko się udaje: Schreierowi, jak wiadomo, Christian Immler też się dobrze przepoczwarzył.
Niektórym na tym tle troszeczkę szajba odbija, jak niektórym dziecinnym aktorom. Simon Woolf – o ile dobrze pamiętam – znienawidził ojca za swoją „karierę” i każdego, kto próbuje z nim rozmawiać na ten temat, zrzuca ze schodów… Ale muzyka mu została: jest kontrabasistą jazzowym! Czyli się pozbierał.
A tego smarkacza widzieliście? Muzyka trochę jakby insza, ale głosisko, O Mamo!
http://www.youtube.com/watch?v=O6Imk_-gypk
PMK
Ja też wielbię maestrę Gruberovą za jej Zerbinettę, ale też za Donnę Annę (kiedyś, kiedyś)..Szkoda, że poszła w bel canto. W niemieckim i francuskim repertuarze byłoby chyba lepiej i ciekawiej. A Sutherland, Scotto, Anderson czy nawet Devią przecież nigdy nie była i nie będzie. Ale może ja przygłuchy…
A Deutekom… dziwne rzeczy robiła. Czasami fascynujące, czasami groteskowe. Przeważnie te ostatnie jednak.
A to Dessay jest jeszcze koloraturą?
Scholl też był Chorknabe (a właściwie Chorbube, bo śpiewał w miejscowych Kiedricher Chorbuben). Nie miał przerwy w śpiewaniu czasie mutacji – płynnie przeszedł w faset.
A spora część chłopaków z chórów chłopięcych śpiewa dalej w… chórach jako podstawa głosów męskich. Z moich obserwacji wynika, że wyprzedzają tych, którzy zaczęli śpiewać dopiero po mutacji o kilka długości, przynajmniej jeśli chodzi o tzw. kulturę muzyczną 🙂
Ta tradycja z Królową Nocy… wyobraziłam sobie cały chór chłopięcy śpiewający unisono 😉 😆
Eddę Moser też lubię.
Napewno też z… oddechu, bo sobie małe płucka wygimnastykowali i im zostało!
Największy problem Natalie polega (jak zawsze i z każdym…) na tym, że chciałaby być kim innym, niż jest. Żadna tajemnica, że nienawidzi swojego głosu chciałaby śpiewać Salome. Napewno umie rzeczy, które mało kto poza nią tak umie, jest cudowną aktorką, urodzonym clownem, ale…
Zobaczymy, jak jej wyjdzie pierwsza Traviata, bo Kleopatra nie wyszła napewno – nikomu zresztą nic w tym przedstawieniu nie wyszło.
PMK
@PK
Mam (oraz chyba wszystkie pozostałe vinyle z tej serii). Brakuje tylko (!?) gramofonu… Przyglądam się Denonowi. Powinien wytrzymać kilkukrotne odegrania tych 550 LP..
Dzisiaj w Mezzo o 20.30 Bruno Monsaingeon i Piotr Anderszewski w Warszawie 2007 (Maski, P2 i P1)
Niechybnie rzucę okiem i uchem 🙂
Ja mam jakiś stary gramofon, ale nie wiem, czy się jeszcze do czegokolwiek nadaje. Nie używałam chyba od 20 lat 😆
Ja pamietam Eddę Moser jako Elektrę z Idomeneo z Isserstedtem, byłem nią zafascynowany, ale to były lata 70-te ubiegłego wieku.
No tak, bo to był jej najlepszy czas 🙂
Lesiu, nie zwariowałem i różnych maszynek dla milionerów nie będę Ci polecał , ale mądrzy ludzie dobrze mówią o austriackiej firmie Pro-Ject, która – zależnie od modelu, rzecz prosta, zwłaszcza, że przecież i łepek trzeba dokupić – wydaje się budżetowo dostępna. Chyba jakiś funkcjonujący patefon warto w domu mieć.
PMK
Ja posidam bardzo prosty w konstrukcji ale o doskonałych parametrach odsłuchowych gramofon czeskiej firmy AURA. Niestety z tego co mi się obiło o uszy to firma już nie istnieje. Mój egzemplarz ma ponad 10 lat i jestem bardzo zadowolony.
A to jest dobre wykonanie czy nie? 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=MM6qntPpyZ0
lesiu, czy Twój wzmacniacz ma przedwzmacniacz gramofonowy (czyli wejście „phono”)?
Do zwykłego wejścia „AUX” gramofonu nie podłączysz (znaczy podłączysz, ale nic nie będzie słychać).
Jeśli nie, trzeba będzie też kupić tzw. prosiaczka, czyli przedwzmacniacz gramofonowy (link w następnym poście).
Ten gramofon kosztuje ok. 2000 zł:
http://www.project-audio.com/main.php?prod=xpression&cat=turntables&lang=en
Przedwzmacniacz gramofonowy:
http://www.project-audio.com/main.php?prod=phonobox&cat=boxes&lang=en
Używek z allegro bym się wystrzegał, chyba że znasz właściciela. Nie lubię kupować używanego sprzętu, który ma części ruchome.
Są też bardziej budżetowe zabawki jak np. ta:
http://www.tophifi.pl/towar/id/164/tt42/
ale czy ja wiem, czy to jest coś warte?
Chyba że chodzi jedynie o przekręcenie płyty (w odróżnieniu od „słuchania”), to wtedy nie ma sensu inwestować większych pieniędzy.
To nie jest pierwsza Traviata N. Dessay (pierwsza we Francji). Śpiewała juz w Santa Fe i chyba gdzieś w Japonii. To, że ta niegdyś porywająca artystka nienawidzi swego głosu to chyba, niestety, słychać. Wielka szkoda, że zabrnęła tam gdzie zabrnęła. Redaktorzy z Diapason, zdaje się, bardzo się ekscytują tą Traviatą w Aix…Ale nawet najlepsze intencje, aktorstwo i marketing niewiele się zdadzą gdy brak najważniejszego: środków wokalnych. Nie wiem czy można Violę tak sprytnie „ograć”. Problemem jest chyba też wciąż problematyczny kontakt Natalie z językiem włoskim 🙁
Ale posłuchamy, zobaczymy. Będzie w Arte „live”.
W programie jest wywiad z EG, w którym mówi jakie partie proponowali jej Bardzo Ważni Dyrygenci : Leonorę („Moc..”) i … Salome. Co wywołało komentarz gwiazdy, że z równym powodzeniem mogłaby zaśpiewać barona Ochsa.I może rzeczywiście tu tkwi tajemnica jej długowieczności wokalnej : jest asertywna i rozsądna, żeby nie wiem jak kolosalne nazwisko stało za absurdalną propozycją.Niezmiernie szkoda, że Ricciarelli, Baltsa czy Carreras nie mieli jej charakteru ( o takiej Suder już nie mówiąc, bo to był kuriozalny przypadek) . Cieszę się z dobrej formy Lubańskiej, choć zaczęła tak sobie. Żal mi za to, że w nadwiślańskim zagłębiu barytonowym nie znalazł się nikt, kto zaśpiewałby Nottinghama, bo pan Lee był przeciętny (Mariusz Godlewski zajęty?).
W Julku w Paryżu wyszła chyba, o ile pamiętam, obronną ręką Cornelia. Nie pamiętam nazwiska śpiewaczki, ale, zdaje się, że rodaczka Nino tylko, że zdolniejsza. Reszta masakra operowa – pani dyrygent, pan reżyser no i gwiazda. Ale znam takich, co byli zachwyceni.
Pan Lee nie był taki zły, zwłaszcza jak się już wkurzył 😉
Asertywność i rozsądek – to podstawa utrzymania formy śpiewaka i każdy mądry śpiewak (vide np. Piotr Beczała) o tym wie 🙂
Marantz TT42 nie wydaje się godny melomana na poziomie Gostka Przelotem. Co innego model TT-1551. W TT42 zwyczajny pasek napędowy, który za jakiś czas się rozciagnie, a także przeciętnie wyglądające ramię i silnik zewnetrzny to argumenty przeciw. Cena 6-krotnie wyższa lepszego modelu odstrasza, ale to i tak niewiele w porównaniu z Clearaudio Innovation Compact w cenie 38 tys zł.
Varduhi Abrahamyan, piękny, oryginalny alt. Jako-tako było też z Isabelle Leonard (Sesto). Natalie trzymała się nieźle mniej więcej do połowy, potem było coraz trudniej. Lawrence Zazzo w roli tytułowej – nieporozumienie, o którym było wyżej. Nie on pierwszy falsecista co sobie na tym głos zrujnował. Daniels przed paru laty zaśpiewał bodaj raz w starej inscenizacji i wyjechał – resztę Mijanovic śpiewała z kanału orkiestrowego…
Minkowski odmówił przed paru laty nagrania tego dla Dekki z Bartoli jako Kleopatrą, bo Cezara miał śpiewać Scholl. Wtedy zrobił własne, dzisiaj podobno wrócili do tego projektu…
Osobiście nie znam nikogo, kto był zachwycony. To pierwsze gwizdy w paryskiej karierze Pelly’ego – niestety, zasłużone.
PMK
Proponuję coś dla ludzi śmiertelnych:
http://muzyczny.pl/130160_Pro-Ject-RPM-51-gramofon-analogowy.html?utm_source=nokaut.pl&utm_medium=cpc&utm_campaign=2011-06&utm_content=130160#nclid=5d2909ca6c0596c1de171484db2372dc
Mnie się podobala w tym paryskim Juliuszu śpiewająca drugą obsadę Jane Archibald:także aktorsko była o klasę lepsza od Nathalie, bardziej kobieca i nie wdzięczyła się kretyńsko..No, ale na dvd już jest Nathalie. A spektakl , no faktycznie…reżyseria ..ojoj…
Tradycyjni eleganci mogą preferować
http://www.thorens.com/
Z zainteresowaniem,ale w lekkich nerwach 😉 podczytuję podpowiedzi w sprawie patefonu,spowite oparem niedostępnego mi merytoryzmu – żal mi moich winyli, od kilku lat wyjmowanych z półki tylko z okazji porządków przedświątecznych ( i to,żeby prawdę rzec – nie na wszystkie święta 🙂 )
A wzmiankowany dziś Tölzer Knabenchor będzie dziś słyszalny w retransmisji Requiem Haydna młodszego w Dwójce o 19.00 http://www.polskieradio.pl/8/383/Artykul/391206,Wzor-dla-Mozartowskiego-Requiem
Przy okazji chciałam zwrócić uwagę na lokalny akcent w obsadzie : tenor Krystian Adam = Krystian Adam Krzeszowiak (ach, te trudne polskie nazwiska 🙂 )
Pro-Jekty bardzo w recenzjach chwalone. Przy okazji, w Polsce znane bardziej jako czeskie.
@ew_ka
Dlaczego niedostępny merytoryzm?
Wyznaczyć budżet, sprawdzić, czy wzmacniacz ma ww. wejście, jeśli nie, dokupić dodatkowy sprzęt, wybrać model gramofonu, nabyć, postawić*, grać.
*Merytoryzm tu się może wkraść, ale na pewno znajdzie się ktoś, kto pomoże.
Własnie sobie uzmysłowiłam, że pokręciłam chóry chłopięce. Wiedeński Oberto z „Alcyny” nie był z Tölzer Knabenchor, tylko z St. Florianer Sängerknaben. Niedawno ukazała się jego płyta solowa: http://www.florianer.at/neue_solo-cd.html 🙂
Dzięki,Gostku.Obejrzałam te Pro-Jekty, rzeczywiście przyjazne. Chyba zastosuję się do wytycznych i wrócę do tematu niebawem, w sprzyjających okolicznościach finansowych 🙂
A to ten Giulio z Paryża wyjdzie jednak na DVD ?! Byłem pewien, że jednak wydawca odstąpi od tak absurdalnego zamiaru…
Nie słyszałem Archibald, ale Ci, co byli, mówili, że wprawdzie wokalnie lepiej od Dessay, ale stylistycznie jej trochę z Cleopatrą nie po drodze.
Wyższy poziom od powyższych dam prezentują w tej roli ich aktualne koleżanki – Sandrine Piau, Danielle de Niese czy Ciofi. Choć gdzież im do Beverly Sills, ach…
Wracając do słowackiej diwy.
Asertywność dobra rzecz, ale jak się ma głos i zrozumienie stylu dla Normy czy Borgii to i Salome nie straszna czego dowodem niedawny błyskotliwy debiut June Anderson we francuskojęzycznej wersji Salome.
http://www.youtube.com/watch?v=d-utDpEG9NA
Sills byłaby jeszcze lepsza, gdyby w tej roli śpiewała choć troszeczkę więcej nut Haendla…
Jakże miło usłyszeć ciepłe słowo o Beverly Sills która była według mnie niedościgłą Elisabettą we wszystkich trzech opera Donizettiego. Szkoda że tak niedocenianą. A także Lucją i Elwirą u Belliniego. Finałowa cabaletta tej ostatniej w jej wykonaniu zapiera dech.
Pasjonująca dyskusja.Zazdroszczę wszystkim,którzy mają operę na wyciągnięcie ręki,a nie tylko na wyciągnięcie pilota!
Off topic:Dziś na mezzo o 20’30 PA w Warszawie- recital.Z puszki oczywiście.Bliższych danych brak.
To jeszcze trzeba, Guciu, dołożyć Manon Masseneta, gdzie była nadzwyczajna. Cudowne nagranie Rudela, który czuł się w tym dużo lepiej, niż w Haendlu…
Ona też nienawidziła Królowej Nocy, zresztą.
W ogóle dziewczyna była, że hej… Dlaczego niedoceniana? To już bardziej niedoceniana była jej partnerka w Marii Stuart: dama niebywałych walorów, która w dobie cywilizacji obrazkowej oczywiście zostałaby odesłana do domu na zaszywanie żołądka : Eileen Farrell. Wielki głos, wielka śpiewaczka, wielka artystka, wszystko umiała śpiewać, Donizettiego, Verdiego, Wagnera i jazz.
PMK
W pełni zgadzam się ze słowami PMK co do Farell a miło mi że mamy podobny osąd Sills, która dla mnie odkąd po raz pierwszy ją usłyszałem stała się postacią kultową. A pierwszy raz usłyszałem ją właśnie w scenie finałowej z Roberta… gdzieś w latach 70-tych, to było dla mnie niezatarte do dziś przeżycie. Chyba także dzięki temu Roberto… ma dla mnie szczególne znaczenie.
Aha, u nas tzw. nad-upał, na termometrze 48 stopni. Czy Państwo też macie muzykę „chłodzącą” i taką, której w upał słuchać nie idzie?
Dessay była straszna jako Kleopatra, ale całkiem dawał rade Tolomeo Dumax, który śpiewał lepiej niż Glydenbourne!
Najlepszym Cezarem jest Sarah Connolly, a co do Dessay wspaniała Łucja, Amina…
ale o Violettę obawiam sie po stokroć.
Moja Królowka to Edda Moser, ale może też Diana Damrau ?
http://www.youtube.com/watch?v=DvuKxL4LOqc
Lubie to !
Jak wydoić publiczność ( w ślad za blogiem Normana Lebrechta):
http://www.youtube.com/watch?v=ayV_N_q6JT0&feature=share
Nie wiem, czy panu Piotrowi o coś takiego mogło chodzić 🙄
Klasyka na upał. Pozycja polegująca, w łapce zimne coś.
http://www.youtube.com/watch?v=vfZPNQPNw-U
Mnie tam chłodzi „Syrinx” i różne takie wonie,co krążą…
Słyszałam kiedyś „Roberta Devereux” z Sills i Domingiem. Nagranie było pirackie, z 1970 i trzeszczało oraz kaszlało okrutnie, ale i tak przyjemność duża.
Na upały najlepsza:
http://www.youtube.com/watch?v=Jb9_y4Tzdxk
Damrau jako „Królówka” jest świetną wścieklicą.
Właśnie mi się przypomniało, że świetnie kiedyś śpiewała tę arię na deskach Warszawskiej Opery Kameralnej mamusia Aleksandry Kurzak 🙂
Mnie się przez te upały mózg już trochę zlasował, więc szukam mniej ambitnych środków zaradczych. 😆
http://www.youtube.com/watch?v=gjAZ5esOBZw
Aha, a na Mezzo po Anderszewskim jeszcze będzie Zoltan Kocsis. 🙂
Damrau świetna jako Królowa Nocy, cudowna, perlista Zerbinetta, niestety, i ona postanowiła (albo jej doradcy) zrobić karierę w Bellinim i Donizettim. Jakaś plaga czy co? Gdzie te czasy gdy śpiewak potrafił się fantastycznie „samoograniczać” (Schwarzkopf, Olivero, Della Casa itd), choć mógł sobie pozwolić na to i owo. Teraz szefowie teatrów i firm płytowych chyba wymyślili, że te wszystkie dziewczyny – od Krasnodaru po Bawarię – muszą śpiewać po włosku i koniecznie „belcantowo”.
Sills -o tak, cudowna Manon (może najlepsza na płytach?), a jaka Łucja w nagraniu z Bergonzim !!! A te jej wszystkie „piraty” . Co tu gadać – ze Scotto najlepsza w jej pokoleniu ( w określonym repertuarze).
A i Opowieści Hoffmana z Sills i Rudelem ba…ardzo atrakcyjne.
Nie wiem czy pan Piotr podzieli tym razem moją ocenę.
Ten Anderszewski to jest nagranie tego koncertu:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2007/12/20/powrot-anderszewskiego/
To „odprysk” z Podróżującego fortepianu.
Wrażenia, jak można przeczytać w lince, miałam wówczas nieco mięszane. Teraz to się potwierdza. Jakiś zimny był wtedy.
No to w sam raz na upał.
Ale tu nie ma upału 😆
A teraz Kocsis gra Schuberta.
A jaki PA miał w tym czasie humorek, można się domyślać z tego, co wygadywał do francuskiego reportera (przedostatni akapit wpisu):
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2008/03/28/salonka-po-kraju/
Witam Miłą Panią Kierowniczkę i Wszystkich Zgromadzonych! Pozwalam sobie nieśmiało zadebiutować na szacownym blogu… bo – choć (wnioskując po postach) temat może być nieco przebrzmiały – nie mogę się powstrzymać przed wyznaniem, że miewam te same wątpliwości co FanMuzyki, a mimo to tkwię od wczoraj w niezachwianym przeświadczeniu, że „późna” (w pozytywnym sensie) Gruberova i „schyłkowa” Elżbieta I w jej odczytaniu doskonale się ze sobą „czytają”… mnie w każdym razie Pani Edita wczoraj przekonała w 110%… choć porównywać mogę tylko z zapisami Nightingale i DG (no i z niezmierzonymi zasobami YouTuba). Znamienne jednak, że pozostałe jej kreacje z repertuaru Donizettiego nie narzucają się z taką bezwzględną siłą oddziaływania… i jak tu zostać przy zdrowych zmysłach???
Damiano – witam 🙂 Przy zdrowych zmysłach zostać zawsze warto, bo jeszcze tyle pięknych rzeczy można tymi zmysłami odebrać 😉
A serio, to rzeczywiście mi się wydaje, i to dostrzegam zarówno po obejrzeniu serii fragmentów przedstawień z ową słynną zdejmowaną przez nią peruką, jak i właśnie po tym koncercie, że ona nieźle się bawi przystosowywaniem akcji Roberta do prawdy historycznej pod względem wieku głównej bohaterki 😉
To ja wrócę do wczorajszego Devereux na chwilę. A raczej do różnicy w wersjach operowej i koncertowej (choć podejrzewam, że mogła być tu o tym mowa), i zrobionej wczoraj wersji mieszanej.
Pani Lubańska i jej partnerzy w dwóch-trzech duetach przestali ślinić palec i przekładać kartki, i zajęli się dawaniem upustu targającym emocjom. No to i wyszło ślicznie. A reszta nieco już mniej. Zaś pani Gruberova wszystko z pamięci, momentów odpuszczonych nie było, i se możemy żałować tylko że całość nie była doprowadzona do konsekwentnego końca. Ale wieczór i tak niezapomniany.
No, ale porównajmy, ile czasu (i na ilu scenach) śpiewała to pani Gruberowa, a ile pani Lubańska 🙂
Pamiętam, oczywiście, warszawski recital z 2007 roku. Lubię Piotra Anderszewskiego za te powtórki utworów, z których wykonania nie jest zadowolony. Ale już od dawna nie słyszałam, żeby coś powtarzał, więc może mu się znudził ten manewr. 😉 Co teraz? Po tym, jak prosił, żeby nie klaskać po Gesange der Fruhe i zważywszy, że nie raz mówił o tym, że nie lubi oklasków, prawie się spodziewałam, że spróbuje przekonać audytorium, żeby w ogóle nie klaskało. To by mi chyba pasowało – nie znoszę tych huraganowych oklasków, zrywających się zanim przebrzmi ostatnia nuta.
Ale czasem wręcz ręce same się do tych oklasków składają 🙂 Jak ostatnio w Łodzi.
A propos Zoltana – czy słuchał ktoś Pierwszej Mahlera w Krakowie pod dyrekcją tego dyrygenta?
Na mnie zrobił duże wrażenie, prowadząc orkiestrę bez partytury z wielkim zaangażowaniem; cały zespół grał bardzo dobrze, blachy czysto, bez kiksów (co zdarzało niestety się orkiestrze z Lublany). A ile był w stanie wyciągnąć ze smyczków! To był ich dobry wieczór.
Szkoda tylko, że pięć koncertów festiwalu następowało dzień po dniu, przez co nie robiły takiego wrażenia jakie mogłyby zrobić, gdyby było między nimi więcej odpoczynku.
Pozdrawiam
P.S. Ciekawi mnie, kto jeszcze zwrócił uwagę na pierwszego oboistę z Brna 🙂 Wydawało się, że p. dyr. Przytocki padnie mu do kolan z zachwytu…
P.P.S. Wysłuchanie z bliska II Mahlera, a na drugi dzień Orlanda Furioso (z daleka, z balkonu) to jednak zły pomysł…
P.P.P.S. Wysłuchanie z bardzo daleka VIII Mahlera (z prezbiterium w kościele św. Katarzyny) to jeszcze gorszy pomysł niż ten powyżej :/
No, niestety krakowski Mahler ominął mnie w całości.
Gostek tu jakieś złomy oferuje, a wystarczy do tego dołożyć odważnik 1 kg i grać i grać i grać…
http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/8/8c/Gramofon_Bambino.jpg
Nie wierzę 😐
A zresztą co ja się będę na te tematy mądrzyć, jak się nie znam 😉
Dobranoc.
Fakt, Pani Kierowniczko, potrzebę wyrażenia zachwytu trzeba jakoś zaspokoić 🙂 ale ja bym była w zupełności kontent klaszcząc tylko na zakończenie koncertu. No i są jeszcze dostępne różne bezgłośne formy wyrażania zachwytu – pamiętam jakieś wyjątkowe czekolady, np., po ostatnim występie w Krakowie. 😉
Pobutka…
Ja jednak wolę wersję Cohena.
http://www.youtube.com/watch?v=NGorjBVag0I
A w ogóle jestem dziś w nastroju mozartowskim. I żałuję bardzo, że nie wstałam tak wcześnie jak PAK – zdążyłabym przed wyjściem do pracy przesłuchać przynajmniej jedną z płyt, które wczoraj przyszły. Teraz całej płyty już nie zdążę, ale pół godzinki wykroję 🙂
kanarku, mi też zabrakło całkowitego „wejścia” śpiewaków w ową quasi-sceniczną relację z protagonistką (i to pomimo, że teatr jednego aktora w wykonaniu Pani Gruberovej – nawet w wersji koncertowej – zachwyca…). Pani Doroto, może to nadmiernie idealistyczne, ale czy przebywanie w tym samym miejscu i czasie na scenie ze śpiewaczką, która ma od lat wiadomą partię w repertuarze, a przy tym jest znakomitą aktorką, nie powinno zainspirować reszty obsady do wykucia na blachę swych partii i śpiewania bez nut?
Oklaski, owacje i klaka to XIX-wieczna tradycja belcanta. Wg mnie było ok wręcz super.
Damiano, zgadzam się – co innego liryka wokalna, gdzie ewentualnie można sobie pozwolić na postawienie pulpitu z nutami (choć jestem zwolenniczką wykonywania z pamięci i tej), ale we fragmentach z opery!!!??? PLASTIK…
Ale gdzie ten odważnik, bo ja chyba też nie kumam? Na igle?
Odważnik na igle – tego chyba nawet zeen by nie wymyślił 😆
Dzień dobry,
szkoda Zembatego 🙁 Ale ja też wolałam Cohena w oryginale.
Do merituma wracając:
Damiano – myślę, że to też częściowo zależy od możliwości wykonawców, jeśli ktoś dostał partię do czytania niedawno, trudniej mu było się nauczyć na pamięć. Pewnie, że lepsza byłaby interakcja – pamiętam takie koncertowe wykonanie Rinalda dla Ewy Podleś, do którego żaden dodatkowy sztafaż nie był właściwie potrzebny (choć były i świecące miecze – pierwsza praca Borisa Kudlicki 🙂 ).
M. (witam!) – słusznie, tak to wtedy funkcjonowało. Kto jest przyzwyczajony do dzisiejszej formy koncertowej, to mu przeszkadza. Mieliśmy więc taki powrót do przeszłości.
To transparent jest transparentką 🙂
Kiedy mamy do czynienia z krzywą płytą, albo przeskakującą, na „koszyczku” (czyli na uchwycie, do którego przymocowana jest wkładka) kładło się monetę, żeby docisnąć igłę do rowka.
Jest to proces morderczy dla płyty, ale wystarczało na raz, żeby nagrać kasetę i przekazać płytę dalej… 🙂
Gostek ma rację: jeden dociska igłę, drugi wisi na sznurku od snopowiązałki i robi za anty-skiting…
Odważnik na igle ? Odwagi !
Ale Gostku masz absolutną rację ! Dziękuję Ci przy okazji za wszystkie komentarze i sugestie pro-jektowe, marantzowe i thorensowe. Za kilka minut rozpocznę akcję zbierania ofert..
Podziękowania równiez oczywiście dla Piotra (Pro-Ject), Stanisława (TT-1551), Tadeusza i zeena (Bambino – mam jeszcze choć w wersji pure-gramofonowej).
W Poznaniu stoi na wystawie jeden jedyny egzemplarz Denona (nie pamiętam oznaczenia) wydany z okazji 50-lecia (a może 100) firmy.
Obniżona cena : 8kilo PLNów
Oglądałem wczoraj jeszcze Regę Planara (czyli tak naprawdę NAD) + przedwzmacniacz (mi Gostku – niezbędny) za 3k
No tak, anty-skating też trzeba było doprawiać.
Tak, Rega to też dobry produkt.
Jeśli dysponujesz takim kilku-kilowym budżetem, to już można sobie powybierać.
Jeszcze pozostaje temat wkładki.
Mój przyjaciel bardzo poleca wkładkę Denona DL-103 (moving coil)
Ja ostrzę ząbki na Sumiko Pearl (nie Black Pearl).
Naprawdę nie słuchali Państwo płyt winylowych niezapomnianej polskiej produkcji? Bywały takie, że falowały jak Bałtyk przy sztormie, no to jedyna rada było obciążyć ramię… co prawda lepiej pudełkiem zapałek, ale przy dużym sztormie to i odważnik się nadał.
No cóż, o igle i tak się nie myślało, bo były nie do dostania 🙂
To mnie też wkurzało. Ja w ogóle nie byłam na tamte czasy 👿
„Krzywość ogólna” nie przeszkadzała tak bardzo jak uskok na samym brzegu płyty.
Zresztą zachodnie też się zdarzały krzywe jak cholera. Polskich bym się tak bardzo nie czepiał. Niektóre stare płyty (lata 60-70) masą nie ustępowały dzisiejszym snobowatym 180-gramowym i były proste jak stół.
Jakość winylu i samego tłoczenia to już insza inszość.
A teraz już on-topic. Zwracam uwagę szanownego Dywanu, zwłaszcza tych z okolic, gdzie słońce później wschodzi i później zapada, że oważ Gruberova 29 października i 3 listopada śpiewać będzie w Berlinie (SO) koncertowo Normę (Sonia Ganassi jako Adalgisa, Johan Botha jako Polione).
Takoż w Berlinie, z powodu porodu 🙂 Elina Garanca odwołała Faworytę, więc DO daje w zastępstwie koncertowych Poławiaczy z Ciofi, Calleją i jeszcze nieznanym Zurgą – 22 grudnia, w sam raz do połączenia z Weihnachtsmarktami 🙂
PK chodziło chyba o TANCREDA Rosinniego z rzeczywiście porywającą kreacją Ewy Podleś. Tam były Swiecące miecze Kudlicki.
Pardon! Rossiniego.
Tankreda oczywiście. Słusznie, Guciu. Ale też Podleś była w męskim stroju 🙂
transparencie drogi – a raczej transparentko – z tym „plastikiem” w odniesieniu do niedzielnego wieczoru „odrobinkę” przesadziłaś – bo przyznać trzeba, że śpiewacy uwięzieni przy swych pulpitach starali się dawać radę… co nawiasem mówiąc przy takiej Pani Gruberovej nie wydaje się być łatwe… ależ Pani Doroto nie dowiedzieli się przecież o swym występie dzień wcześniej… a artyści formatu Gruberovej czy wspomnianej Ewy Podleś wręcz słyną z tego, że na scenie nie wystoją jak kołki, bo ich Donizetti czy Rossini wprost roznosi (siła belcanta – jak nic!). Dowiadując się, że śpiewam z Gruberovą, zakuwałbym partyturę do nieprzytomności, ale zaśpiewałbym bez nut i koncentrowałbym się na aktorstwie… zwłaszcza, że wersje koncertowe bywają niekiedy dla publiczności usypiające
Hmmm… to już chyba nie czasy Rubinsteina uczącego się na sucho partytury koncertu fortepianowego w pociągu i wieczorem grającego prawykonanie.
Zresztą kiedyś (jak podobno sam Rubinstein wyznał Zimermanowi, który go o to zahaczył) „grało się inaczej” – wystarczyło, żeby „zgrubsza progresja akordów się zgadzała” (cytuję z pamięci).
W dzisiejszych czasach zatwardziałej doskonałości wykonawczej nigdy bym się nie zdecydował na granie bez nut czegoś, czego nie miałbym wcześniej wykutego na blachę.
Wolę widzieć jak wachlują kwitami, niż słuchać wpadek.
Pamiętam Tankreda z Ewą Podleś w Warszawie (chyba 2000 rok). Co to było za przeżycie! Ale do dzisiaj wspominam też Agnieszkę Wolską w roli Amenaide, co się z nią dzieje?
Gostku, w co starszych nagraniach Rubinsteina to słychać 😛
A od pewnego czasu zrobiła się moda na granie z nutami, także wśród pianistów. Może to snobizm był na Richtera, ale Richter zaczął tak grać w starszym wieku, gdy panicznie się bał wpadek pamięciowych. No, lepiej, żeby ich nie było.
A no właśnie, też jestem ciekaw. Swego czasu byłem jej wiernym fanem.
FanMuzyki:
http://www.agneswolska.pl/
Mnie się ona podobała tylko fragmentarycznie. Coś takiego miała w głosie, jakieś załamania, że wciąż mi się wydawało, że jest na skraju zdarcia 🙁
To sprzed trzech lat:
http://www.youtube.com/watch?v=DFW05gfhLyg
Chyba nie jest tak źle 🙂
A to – tadam! – jest z tego pamiętnego spektaklu:
http://www.youtube.com/watch?v=CJjeO5tbKLA&feature=related
Zembaty był, Cohen był, to jeszcze może Cohen w charakterze niepotrzebnego dodatku 😎
http://www.youtube.com/watch?v=j2T274bXIxU
O rany, jaki młodziutki Sonny Rollins 😀
A tu jeszcze młodszy, prawdziwy gangsta 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=MgZVT2m0ziY
O, i to jest bardzo prawidłowy Cohen. Najbardziej mi się podoba, jak śpiewa na saksofonie. 😈
Mnie się podobała też pewna nerwowość śpiewu Wolskiej co nadawało postaci dramatycznego formatu, ekspresji. Zawsze tak słyszałem Amenaide, a nie ćwierkanie w stylu Sumi Jo czy Evy Mei.
Wielkie dzięki za linka z tego niezapomnianego przedstawienia. Podleś w absolutnym zenicie.
[vivo]
Na szczycie w zenicie Tankred śpiewa obficie oj dana.
Pamiętam debiut Wolskiej w Operze Narodowej. Śpiewała Gildę i nie miała oględnie mówiąc dobrych recenzji, ale mnie się wtedy bardzo podobała.
@ PK Bitte keine „Transparentka” mehr, lieber „transparent” als Adjektiv 🙂
@ Damiano
Wyrażenia „PLASTIK” użyłam nie w odniesieniu do omawianego koncertu – nie byłam, nie wolno mi go więc komentować; ale wolno mi wymagać od Wszelkich Możliwych i Szanownych Artystów tego, co zostało przeze mnie wcześniej opisane.
Przeciwnie – w moim ujęciu opery i wpisanej w nią akcji dramaturgicznej – każde koncertowe-przewracanie-kartkami minie się z celem -> stąd Plastikmenschen…
Wracając do gramofonów. Te droższe zabezpieczają przed falowaniem eliminując drgania z silnika (odseparowany drganiowo), stabilizując nóżki, nadając odpowiednią grubość talerzowi i stosując przeciwwagi na ramieniu. Przeciwwagi są regulowane i jeszcze wymienne o różnej wadze. Ale to wszystko stabilizuje gramofon. Gdy płyta ma kształt falisty, to wszystko – może z wyjątkiem przeciwwagi – na nic. Też sobie przypominam odważniki nakładane na ramię.
Co do wkładek zdań jest mnóstwo. Niektórzy uważają, że jedna nie wystarczy, jezeli slucha się różnej muzyki.
Gucio napisał coś ważnego. Ja też zauważyłem, że u nas debiutantki, jeżeli nie mają czyjegoś mocnego poparcia, są w ogóle nie rezenzowane lub otrzymują recenzje takie sobie. A kilka razy byłem bardzo zbudowany młodymi śpiewaczkami. Widać na dobrą recenzję trzeba sobie zasłuzyć cierpliwością.
@zeen godz.00:12
Cudo!Też taki miałam!! Był niebieski !!! Przypominam sobie, że rzeczywiście różne patenty stosowano na dociśnięcie igły 🙂 Długo stał nieczynny w piwnicy, aż w końcu musiałam się z nim rozstać, kiedy ostatecznie likwidowałam mieszkanie rodziców 🙁
@Stanisław
ad gramofony – oczywiście, z tym, że nie ma sensu inwestować tysięcy, jeśli gramofon będzie podłączony do „miernego” sprzętu.
Panie Stanisławie, błagam, niech Pan nie zaczyna o recenzowaniu czegokolwiek w polskich gazetach, bo nie wyczymię i będzie szkandał.
PMK
Panie Piotrze, prawda, że lepiej na ten temat spuścić zasłonę.
Jak sobie porównuję ilość recenzji w prasie polskiej i niemieckiej i ich objętość, to u nas jest to zjawisko w zaniku. Może wkrótce nawet denerwować się nie będzie czym. Pewien znajomy, który pracuje w prasie lokalnej mówił, że ostatnio dostał tyle miejsca na recenzję z wydarzenia muzycznego, że nie starczyło go nawet na wymienienie najważniejszych wykonawców…
Beato, w prasie francuskiej zaczyna być podobnie. Niemcy i Anglicy trzymają się mocno: czy się z nimi zgadzać, czy nie, w prasie pracują recenzenci fachowi, każda poważna gazeta ma ich kilku w każdej dziedzinie, nie opuszczą niczego.
Nie wyczym, Piotrze, nie wyczym. Szkandały to przecież czynniki ewolucyi. 🙂
http://pl.wikisource.org/wiki/Jednostka_i_ogół/Skandale_jako_czynniki_ewolucyi
Byliśmy z chórem w nielekkim szoku, kiedy właściwie każdy nasz koncert podczas trasy niemieckiej miał szczegółową recenzję w prasie lokalnej, łącznie z kompetentnym przybliżeniem wykonywanego repertuaru, jeśli był mniej znany. To byli recenzenci wszechstronnie poinformowani.
Jak dla mnie to dziś za gorąco na skandal 🙂
Niesamowite jest zwłaszcza recenzowanie angielskie. Pomijam już bardzo dobre portale internetowe, ale ta wielość solidnych recenzji w gazetach codziennych np. po każdym spektaklu w ROH nawet jeśli jest to po raz nie wiem który wystawiany ten sam Rigoletto czy Traviata. We francuskiej prasie poza Christianem Merlinem to chyba już nie ma kogo czytać jeśli idzie o gazety codzienne. Ale to chyba pan Piotr wie więcej na ten temat… Ja osobiście najbardziej lubię czytać recenzje w FT. W gazetach niemieckich, ok, jest dużo miejsca na recenzje, ale ich poziom jednak jest przeważnie, moim zdaniem, b. cieniutki, o wiele cieńszy od angielskich. No i w niemieckich recenzjach jest naprawdę zadziwiająco dużo błędów merytorycznych. Mówię o prasie codziennej, bo, oczywiście, Niemcy mają bardzo rozbudowaną prasę fachową ( o samej operze są chyba trzy czy cztery periodyki).
Beato, niektóre szkandały świetne na upały. 😆
http://www.ehow.com/video_4981305_make-royal-scandal-mixed-drink.html
Powiedzmy ogólnikowo tak: póki wydawcy prasy nie uznają, że sumienne i fachowe recenzowanie wydarzeń kulturalnych należy do ich podstawowych obowiązków, których zaniedbanie ich kompromituje, póty nie ma o czym gadać.
A konkretnych przykładów i tak każdy ma pod dostatkiem…
PMK
A u nas zimno i leje.Zapraszam zmęczonych upałem w Bieszczady /deszcz w Cisnej../.Tylko sam dojazd to jeden wielki szkandał.
Tak,brak recenzji lub coś, co je udaje,to #$%^^&**(!!!!
A jak oni mają uznać?Czego się Jaś nie nauczył…..Rynek ich nie zmusi.Wręcz przeciwnie.Dlaczego?Patrz powyżej.
transparent – przepraszam zatem i błagam o wybaczenie! Nawet nie będę się tłumaczył bo zabrnę jeszcze gorzej, a mój niemiecki zdecydowanie niedomaga… rozumiem „plastikowe” przesłanie i generalnie zgadzam się z Tobą. Też uważam, że wolno nam wymagać od artystów wykonań na najwyższym poziomie, a nawet posunąłbym się dalej i stwierdzę, że to nasz – publiczności – obowiązek… przypuszczam, że w warszawskim wykonaniu „Roberta” znalazłabyś coś dla siebie… ja w każdym razie byłem zachwycony…
wobec powyższego Droga Pani Dorota jest chyba „ciut” za bardzo wyrozumiała dla naszych artystów…
ojojoj… jeśli Pan Piotr Kamiński zauważa recenzencką mizerię w polskiej prasie, to już musi być zupełnie źle… (aż strach się przyznać, że od czasu do czasu zdarza się człowiekowi jakiś tekst popełnić)… co do prasy codziennej jest chyba rzeczywiście źle, bo zwykle nie wychodzi poza ogólniki nawet jeżeli już zauważy jakieś wydarzenie… jest jednak kilka miesięczników i choć poziom bywa nierówny zdarzają się przecież przyzwoite teksty… dla przykładu przedostatnia „Twoja Muza” i tekst Czaplińskiego o wrocławskiej „Joannie d’Arc”, choć w ostatnim numerze ze zdumieniem wyczytałem jaka to wspaniała była Fleming w Warszawie… gdybym nie był, to bym może i uwierzył…
Bardzo przepraszam, a czy wyraz komromitacja jeszcze coś konkretnego w polskim życiu publicznym oznacza? Bo ja jakoś na przemian mam wrażenie, że – poza nielicznymi enklawami – on albo w ogóle wypadł ze słownika, albo może znaczyć cokolwiek (najczęściej „wszystko to, co robią ONI”). 🙄
Tiaaaa…I tym sposobem jesteśmy pod ścianą.
Łabądku, rynek nie ma z tym nic wspólnego. W Anglii i w Niemczech też jest rynek.
Damianie: zauważam wtedy, kiedy zwracam szczególną uwagę na jakieś wydarzenie. A zwracam wtedy, kiedy jakoś tam jestem w nie zamieszany. No i dlatego trudno mi o tym coś mówić, bo zawsze się wykręci, że prywata.
Więc niech już lepiej inni piszą. Może wreszcie ktoś coś zauważy. W ostatnim Teatrze na przykład jest bardzo fajny artykuł Doroty Kozińskiej na temat stanu polskiej krytyki teatralnej.
PMK
@ Damiano
Zazdroszczę Edity live i w kolorze…
A w nagrodę – ani słowa w dojczu. 🙂
Myślę,że lepiej edukowany Jaś stwarza inne potrzeby rynku…
Panie Piotrze, jak dla mnie posądzenia o prywatę nie są w stanie Panu zaszkodzić, że nie wspomnę o wartości recenzji kogoś, kto zna przedsięwzięcie od kuchni… proszę więc pisać bez oporów, a może wydawcy i recenzenci czegoś się od Pana nauczą… choć grunt bywa przyciężki i niepodatny na wpływy… to fakt!
Transparent, dzięki stokrotne za nagrodę… a Edity „live” słusznie zazdrościsz…
Żal się chwilowo rozstawać, ale muszę gnać na „Bal maskowy” do Opery Krakowskiej…
A tymczasem zapraszam do nowego wpisu 🙂
Znow ciut pozno, ale coz.
Posiadam Pro-Ject 2 Xperience z ktorego jestem bardzo zadowolony z niebieskim ortofonem. http://www.project-audio.com/main.php?prod=xperiencec&cat=turntables&lang=en
PT Gostku – tez myslalem/mysle o Sumiko Pearl i o Pro-Ject Phono Box II (przedwzmacniacz).
Jesli idzie o spaczone plyty na ktore to PP Polskie Nagrania absolutnie nie mialo monopolu – wiekszosc moich Muz jest plaska jak …..
Na pomysl kladzenia zlotoweczki (albo u mnie quartera) na glowice ramienia gramofonu przechodza mnie ciarki. Walczylo sie o kazde cwierc grama nacisku, rzezbilo sie igielke w elipsy, Shibaty itd a tu bec monetke?
Na spaczone plyty byly dwie metody. Shure robilo wkaldki z amortyzatorem (mam jeszcze taka V15 type iv) albo firma Discwasher robila tlumik (Disc Traker) ktory nakladalo sie na glowice i ktory dzialal jak resorek (caly czas mozna w amazonie kupic).
Prawda tez jest, o czym ktos powyzej wspomina, ze wszystkie elementy zestawu grajacego powinny byc tej samej jakosci.