Wieczór mocnej muzyki
David Lang – jeszcze inne oblicze… czego? Przecież, u licha, żadnego minimalizmu. Jak już zresztą ustaliliśmy, minimalizmu nie ma. Nie jest to też muzyka repetycyjna – rytmy, które w niej słychać, nie są powtórzeniami, są nieregularne jak u Strawińskiego (znów ten Igor zza węgła wygląda, a że ja kocham Igora miłością wielką, to tylko się cieszę). Jak nie minimalizm ani nie repetytywizm, to jak ten kierunek nazwać? Rytmizm? Bo absolutna konieczność wyrazistego rytmu jest tu jednym z najbardziej oczywistych elementów. Ale nie jedynym, bo drugim jest skłonność do także zdecydowanych i wyrazistych harmonii.
Ale u Langa jest coś więcej: łączenie elementów z pozoru sprzecznych. Jak w zagranym na początek koncertu (znów zespół Alarm Will Sound) utworze Forced March, którego powstawanie kompozytor opisuje tak: „Napisałem melodię, która naprawdę mi się spodobała. Zdawało się, że bez końca idzie naprzód, nigdzie się dosłownie nie powtarzając (…) Wtedy zacząłem się zastanawiać – a cóż by się stało z tą nieregularną, swobodnie płynącą melodią, gdyby ją tak nałożyć na inne, bardziej regularne elementy? Ile regularności można by dodać, zanim utwór całkowicie zmieni swój charakter? Ile, przykładowo, rytmów marszowych można by dodać, zanim utwór zmieni się w odbiorze z niesymetrycznej melodii w zwykły marsz?” Ale ten marsz też jest nieregularny i w tym cała rzecz. Marsz marszowy, z werblem i wielkim bębnem (w większości utworów Langa dziś słyszanych ten wielki bęben się powtarzał, poza słodkim – jak wynika zresztą z tytułu – Sweet Air, mnie osobiście przypominającym skrzyżowanie Pawła Szymańskiego z muzyką latynoską), ale zupełnie nie można w jego takt maszerować. Inne utwory z usłyszanych na koncercie to m.in. ten, ten i ten. Mocne. Tym mocniejsze, że to utwory w sposób wyczuwalny odwołujące się do tradycji, prawie (lub nawet całkiem) tonalne, a jednak tak inne. Bardzo się podobało, do tego stopnia, że pierwszy raz na tym festiwalu bisowano.
Drugi koncert, w wykonaniu Ensemble Modern, też mocny – zawierał dwa utwory Reicha z samej czołówki, w każdym razie te, które ja uważam za najważniejsze. Najpierw więc Different Trains – dzieło wstrząsające, które nazwano „najwłaściwszą muzyczną odpowiedzią na Holokaust”, a zarazem autobiograficzne, przywołujące owe tygodnie spędzone przez małego Steve’a w amerykańskich pociągach. Całość tutaj, tutaj i tutaj.
Jakiż kontrast w następnym utworze – Tehilim (Psalmy), który zresztą uczepił się mnie dziś od rana. Radosny, ekstatyczny, podnoszący na duchu. Wywołał ogromne owacje na stojąco. Można posłuchać tutaj, tutaj, tutaj, tutaj.
Komentarze
Słuchałam części transmisji. Byłam zdziwiona, bo to, co słyszałam, było poruszające.
Pora spać. 🙂
Rzeczywiście poruszające…wcale nie tak łatwo było zasnąć.Niby nie było to dla mnie niespodzianką,ale za kążdym razem robi niesamowite wrażenie. A kontrast z kolejnym utworem bardzo przemyślany.O ile w pierwszym narzuca się oczywista ilustracja przesuwajacych się torów, krzyżujących się i ginących gdzieś w szarej mgle,o tyle Psalmy zwizualizowały mi się jako symbol niezwyciężonej woli życia i siły natury odradzajacej się po największym nawet kataklizmie. Dobrego dnia 🙂
Dzień jest dobry, ale pogoda się popsuła – pada… Za to wciąż jest ciepło.
Psalmy bardzo ładne, tylko w życiu bym się nie domyślił, że to psalmy. Na mękach bym twierdził, że to stylizacja na XVIII wiek gdzieś między Chile i Meksykiem. 🙂 Może mam coś z uszami.
Koibecy glos z akompaniamentem na tamburynie pasuje do biblijnych opisow spiewajacych kobiet (np. piesn Miriam, siostry Mojzesza i Aarona).
Myślę, że Reich mógł to mieć na względzie, zważywszy jego studia biblijne 🙂
Dzisiejszy dzień mniej mnie usatysfakcjonował, a że i tu mało komentarzy, więc nie zrobię osobnego wpisu. Nadmienię tylko, że twórczość Julii Wolfe to jeszcze inne oblicze przedstawianego na tym festiwalu kierunku: muzyka celowo toporna, a przy tym świadomie nieregularna. Oto przykład. I ogólnie podobnie. Na dłuższą metę męczące.
Wieczorny koncert Reicha też mi się mniej podobał niż wczorajszy. Najbardziej Eight Lines: tutaj i tutaj.
Typowe dla „środkowego” Reicha.
Zupełnie inny jest Triple Quartet: tutaj i tutaj.
City Life wydaje mi się utworem nierównym: tutaj, tutaj, tutaj, tutaj i tutaj.
Ale podejrzewam, że dla didżejów to może być utwór kultowy 😉
Jeszcze parę ciekawostek. Widziałam się z Pendereckim – kiedy powiedziałam mu, że fajnie było we Wrocławiu, on na to, że na Aphex Twinie były dwa omdlenia i jedna reanimacja… A w ogóle jest szczęśliwy i po prostu odmłodniał po tym doświadczeniu. Teraz nagrywali z Aukso utwory jego (Tren, Polymorphia) i Greenwooda (Popcorn Superhet Receiver i 48 Responses to Polymorphia). W Alwerni u Tyczyńskiego, dla firmy Nonesuch 🙂 Chodzi na festiwal i nawet wszedł w komitywę z Reichem, choć to tak kompletnie różne światy muzyczne 🙂
I jeszcze o genealogii: co prawda ostatecznie dziadek Reicha okazał się pochodzić ze Lwowa, ale za to przodkowie Davida Langa byli z Krakowa! A Julii Wolfe – z Rosji.
Wysłuchałam z ciekawości, chociaż normalnie pewnie bym nie słuchała, nie wiem. Zbieram doswiadczenia, uczę się.
Zastanawiałam się na ile fascynacja jakimś utworem, czy wykonaniem, jest związana z tym, co się słyszy, a ile w tym własnych emocji w danej chwili.
Już tu, zresztą, o tym wielokrotnie pisaliśmy.
Dzięki za relację. Dobranoc! 🙂
A to, czy to też nie jest minimalizm? 😉
Znałem tylko takie psalmy, śpiewa kobieta z harfą, jak to się ma do opisów biblijnych, nie wiem.
O la la, to dopiero przeżycie – w pełnym tego słowa znaczeniu (ta reanimacja, znaczy). Ja się nigdy nie widziałam z Krzysztofem Pendereckim, 😉 a do jego muzyki albo nie dorosłam, albo po prostu nie jest dla moich uszu, ale pomimo to myślę o nim ciepło, bo to od Międzynarodowego Konkursu Współczesnej Muzyki Kameralnej im. Krzysztofa Pendereckiego – na który zaplątałam się całkiem przypadkiem – zaczęło się moje życie z muzyką.
Lisek mi uświadomiła, że już dawno nie zaglądałam do Księgi, skoro mi taka oczywista oczywistość umknęła. 😉
Wodzy, w Starym Testamencie czesto sie wspomina lire oraz inny instrument zwany harpa, co do ktorego nie jest jasne czy nie byl tez rodzajem liry (choc harfy w tym rejonie tez byly); na tej harfie grywal m.i. krol Dawid.
Co do kobiet nie wiem, jest jeden werset o kobiecie grajacej na lirze, ale jest ona, hm, malo swiatobliwa 😉
Ile literowek 😳 „Wodzu” i „harfa” … a wszystkie trzy instumenty (z tamburynem wlacznie) sa wspomniane np. w Psalmie 81 🙂
Czy kobieta grająca na harpie to harpia?
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=iUG7CLVKsTg&feature=related
A bo to już może jakiś przesyt nastąpił tak dzień w dzień, co wieczór? Nie każdej muzyki da się słuchać tak na okrągło, ja przynajmniej nie mogę. Chociaż wczoraj wysłuchałam z zainteresowaniem i mnie nie znudziło. Ale bardziej ciekawa jestem koncertu dzisiejszego
Fajna harfa 🙂
A czy to nie jest, lisku, ten słynny „kinor”, czyli właściwie jakiś bliżej nieokreślony instrument strunowy? Żeby było śmieszniej, to we współczesnej hebrajszczyźnie tą nazwą określa się skrzypce 😉
Fortepian nazywa się zresztą nie mniej zabawnie: „psanter” (Bobikowi ta nazwa może się spodobać 😉 ).
Też czekam na dzisiejsze koncerty. Zwłaszcza, że to moje ostatnie na tym festiwalu 🙁
A czy dla równowagi jest też w hebrajszczyźnie jakiś koci instrument?
Nie wiem, za to w Japonii jest koto 😉
Tak, jeden z instumentow to „kinor” a drugi „newel”/”nawel” (nazwa dzis oznaczajaca harfe), oba strunowe szarpane. Struny byly z jelit baranich; zdaje sie ze newel mial mocniejszy dzwiek, wieksze i ciezsze pudlo rezonansowe.
Pewnie, że mi się psanter spodobał. 😀 I nie tylko mnie.
Pewien kameleon, muzykalne zwierzę,
w Tel Awiwie grywał zwykle na psanterze,
a w Kioto raczej na koto,
chodziło mu bowiem o to,
żeby na swój temat nie podważać wierzeń. 😉
A psanter, jak sie okazuje, figuruje w Starym Testamencie (Ks Daniela) jako „psanterin” i jest to przypuszczalnie z greckiego „psalterion”, ψαλτήριον.
Jest tam caly spis, m.i. „kitaros” (gitara) i „sumponia” (lub „sumfonia”)
Wiec na psanterze kameleon moze grac takze w Atenach 🙂
A w każdym miejscu, kameleonie,
możesz przygrywać na lirogonie. 😆
http://pl.wikipedia.org/wiki/Lirogony
Nawiazujac do tytulu, to dopiero bedzie mocna muzyka 😀
Kameleon mi wygląda na groźnego zwierza
Skoro równie dobrze umie szarpać, co uderzać.
Gdy się zmęczy występami, to, niewykluczone,
Że gad syci lwi apetyt biednym lirogonem.
To są niecne insynuacje
lirogon na kolacje.
Ja jestem zwierzynka niewielka
i nie tknę nawet wróbelka.
Cni Panowie, Miłe Panie
Niemożliwe: Wiki kłamie? 😯
http://pl.wikipedia.org/wiki/Kameleonowate
Chyba wiem lepiej od Wiki,
jak duże są lirniki.
No tak, znowu przyszła pora,
by wystąpił Wernyhora. 🙄
Może lepiej nie. Włos się jeży na myśl o tym, co mógłby zagrać – i co usłyszeć…
http://pl.wikipedia.org/wiki/Spieprzaj,_dziadu!
Po co zaraz Wernyhora?
Jeszcze nie jest jego pora.
Jam tu prawie jako on
pamiętam zamierzchłe dzieje
ptak lirnik, nie żaden lirogon.
A skoro już o lirniku mowa 😉
http://www.youtube.com/watch?v=BNVZK5001PY
Koty też potrafią 🙂
http://music.greatdirect.info/wp-content/plugins/rss-poster/cache/44b0b_cat-harp_custom.jpg
A czy jest coś, czego koty nie potrafią? 😉 Jeśli czegoś nie robią, to wszak tylko dlatego, że nie chcą. Kot z harpią, no, no. 🙂 A komu to kot tak interesująco przebiegł po klawiaturze, że powstała z tego cała kompozycja? Nie pamiętam, jak w końcu dotrę do domu, to przeszukam tubę.
Eee, koty niby to potrafią, ale cały czas człowiek je musi smyrać, żeby grały. 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=VN3hvndXFEI
U Hoko to nie harpia, tylko cytra 😉
A bez przeszukiwania tuby mogę powiedzieć, że utwór, o którym pisze Aga, to Kocia fuga Scarlattiego. Już tu nieraz chadzała, ale co tam, wrzucę jeszcze raz 😉
http://www.youtube.com/watch?v=CbW1nNBqVnI
Jassne, Scarlatti 🙂 I cytra – choć w podpisie harpia.
zagrom sobie na lirze
zagrom sobie na harpie
a jak mnie kto rozłości
to mu nosa poszarpię
oj dana!
http://farm5.static.flickr.com/4012/4700658361_7341c8f73a.jpg
Zagro sobie na harpie,
zagro sobie na lirze,
a w tym czasie po cichu
pies mu miskę wyliże,
heeej! 😈
😆
Z dzisiejszych wędrówek po Kazimierzu – niewesoła wiadomość dla Beaty: naszego ulubionego kucharza ajurwedyjskiego nie ma już w Młynku 🙁 Wybył gdzieś w świat. Właściwie się nie dziwię 😉
Pozostało więc znów Momo…
Ruszam zaraz na koncerty.
ZMARŁA PANI REGINA SMENDZIANKA…:(
Smutno…
Tak slyszalam o tej smutnej wiesci.
A ze smutnych taka, ze minister kultury nie bedzie juz ministrem jesli wygra PO, zastanawiam sie po co bylo tworzyc te wszystkie ruchy obywatelskie?
Teraz przyjdzie jakis nie wiadomo co i zburzy wszytsko co do tej pory dalo sie wypracowac… wszytsko ma wielki znak zapytania.
Pamiętam Panią Profesor jako przez parę lat panią rektor mojej dawnej uczelni (chyba pierwszą i jak dotąd jedyną kobietą na tym stanowisku). Do twarzy jej było w gronostajach 😉
Ceniłam ją za to, że jako jednej z nielicznych pianistów chciało jej się grać muzykę XX wieku, m.in. Bacewicz.
Ostatnio zapadła mi w pamięć jej smutna wypowiedź w filmie Dlaczego konkurs – że po tym, jak zajęła „tylko” XI miejsce na Konkursie Chopinowskim, nie mogła koncertować przez kilka lat i przymierała głodem 🙁