Na fortepianie po babci
Tegoroczna poznańska Nostalgia poświęcona jest przede wszystkim muzyce estońskiej, ale pierwszy wieczór wypełniła muzyka Bacha. Ten Bach to jednak nie był całkiem Bach, lecz przefiltrowany przez Marcina Maseckiego.
Przefiltrowany nie tyle interpretacyjnie, co performatywnie. Bo to nie było wykonanie, lecz performans. Tak się składa, że ja akurat znam Marcina, znam jego konteksty muzyczne i nie zdziwiło mnie to, co zaprezentował. Ale jeśli ktoś nie jest w te konteksty wprowadzony, może odbierać to bardzo różnie. Moi koledzy, Danuta Gwizdalanka i Krzysztof Meyer, wyszli po trzech kawałkach i wcale się temu nie dziwię. Trochę innych osób też wyszło. Rozmawialam jednak z dziewczyną, która po raz pierwszy w życiu słyszała Kunst der Fuge na żywo i bardzo jej się podobało.
Czy to jednak było Kunst der Fuge? Częściowo tylko. Ten utwór chodził za Marcinem od dawna, kiedyś chciał go nagrać na Wurlitzerze, myślał też chyba o fisharmonii, w każdym razie nie chciał żadnego fortepianowego brzmienia. Ostatecznie użył starej forteklapy po babci (naprawdę!), nagłośnił ją bardzo i dodał szumek odtwarzany z taśmy, by odrealnić przekaz. Inne elementy happeningu: dresowe spodnie i sportowe mokasyny do szarej marynarki, styl gry pt. „czytam sobie nutki w domu”, czyli celowe – jak to określiłam w zalinkowanym wpisie – udawanie małpiszona, który nie umie grać. Udawanie perwersyjne, bo akurat świetnie słychać, że on umie grać i gdyby mu przyszła ochota, mógłby zagrać tego Bacha jak nie przymierzając Piotr Anderszewski. Ale ochotę ma na coś zupełnie innego, na specyficzny rodzaj prowokacji. Co więcej, jest to też prowokacja dla znawców Kunst der Fuge (których trochę chyba na sali było, ale na pewno nie większość), słyszących na pierwszy rzut ucha, że nasz pianista coś tam trochę poprzerabiał. Ale robił to tak sprytnie, że jeśli ktoś utworu nie zna, nie musiał się wcale zorientować. Ja akurat znam bardzo dobrze (też sobie grywałam w domu), więc mnie to dość bawiło. Nie zagrał zresztą wszystkiego. Byłam ciekawa, co zrobi z tą ostatnią, niedokończoną fugą. No i nic nie zrobił, bo jej po prostu nie zagrał.
O co mu chodziło, nie wiem. Ale o coś na pewno. W każdym razie ten Bach był (w sposób słyszalny celowo) tak wyprany z jakichkolwiek emocji, że niektórym mógł wydawać się nużący i jednostajny. Czysta spekulacja. Z tych, co wychodzili, jedni byli zapewne zdegustowani, że nie interpretuje pięknie, a drudzy – że gra takie nudziarstwa zamiast swojego fajnego jazziku… Tu dodam, że bardzo mi się podoba jego ostatnia płyta Profesjonalizm, z zespołem. To jest właśnie to, co w jego muzyce fajne i żywe: że nigdy nie wiesz, co zabrzmi za chwilę, ale na pewno będzie ciekawie i inteligentnie. Prawdę powiedziawszy trudno nawet powiedzieć, do jakiego gatunku zaliczyć tę muzykę. Właśnie Jacek Hawryluk zgłosił jego kandydaturę do Paszportów „Polityki” w dziedzinie muzyki poważnej. Nie przeszła do tzw. dużych nominacji, ale sam fakt jest ciekawy.
Komentarze
No nie, Pani Kierowniczko, Jana Sebastiana jak Piotr Anderszewski gra tylko Piotr Anderszewski! 😉 Kiedy gra. 🙁
Pobutka.
Ten Contrapunctus zawsze wzrusza..
Jest dla mnie swojego rodzaju katechizmem muzycznym
Nawet kot siedzący na kolanach uważnie spoglądał w stronę dźwięków
Dzień dobry 🙂 Ago, ja też tu oczywiście trochę prowokuję 😉
Wczoraj pytali mnie ludzie, jakie jest najlepsze wykonanie KdF. Niespecjalnie umialam odpowiedzieć, bo są tak różne i na tak różnych instrumentach… Ale o Savallu też była mowa.
Pozwolę sobie wskoczyć niby Filip z konopi i powiadomić o wynikach australijskiego radiowego plebiscytu na ulubione kompozycje napisane po roku 1900. Pierwsze miejsce – oczywiście koncert wiolonczelowwy Elgara. Jedyna kobieta kompozytor w pierwszej setce – Elena Kats-Czernin, jedyny Polak – oczywiście H. Górecki. Pełne wyniki tutaj – http://www.abc.net.au/classic/content/2011/10/07/3335065.htm . złośliwości na moim blogu.
Szanowni Państwo,
wybieracie się do Met na Fausta a czyżbyście zapomnieli o „Rodelindzie” wspaniałej operze londyńskiego mistrza ?
Ale tak na serio. To jestem po prostu zachywcony (jak zawsze) transmisjami z MET, ponieważ wszystko jest taki pięknie kręcone i tak pięknie po prowadzone. I widzi się więcej (bo wszystko od kuchni) niż publiczność zgromadzona w New York’u.
A co do przedstawienia. Konwencjonalne, z epoki i tyle… Natomiast grą aktorską śpiewacy-aktorzy pokazali wspaniałe emocje… po prostu ludzkie, dzisiejsze.
Co do obasdy, jeden lepszy od drugiego, z małym wyjatkiem.
1.Shenyang(Garibaldo) – wspaniały basowy głos, słychać w nim potencjał. Na pewno będzie kreował partie w romantycznych operach, ale tutaj radził sobie dzielnie i po mimo głosu o dużym ciężarze śpiewał bez problemu koloratury! Jako postać Demioniczny, przebiegły, po prostu zły. I ciekawą rzeczą jest, że ten śpiewak został odkryty przez Renee Fleming, podczas jej podróży do Chin. Brał udział w jej masterclass i ona zaprosiła go i ściągnęła do studia operowego w MET. A! i wielką zaletą było to że śpiewał on bardzo wyraźnie każde „r”, z czym Chińczycy przynajmniej na mojej uczelni mają wielki problem.
2.Joseph Kaiser(Grimoaldo) – bardzo ciekawa psychologicznie stworzona postać. Chce tronu Longobardii ale nie ma atrybutów charakteru, które pozwalają mu być bezwzględnym człowiekiem, który w walce o tron nie cofnie się przed niczym! A na koniec miłość go odmnienia. Przępiękny głos tenorowy (w Met występował razem z Fleming w Capriccio Straussa). Też oczywiście niebarokowiec, z koloraturami czasem miał lekkie zachwiania, ale to nic, ponieważ uczucie i zrozumienie z jakim śpiewał arie np:”Pastorello d’un povero armento”, „Prigioniera ho l’alma in pena” – głos podobny troche do naszego Piotra Beczały!
3.Iestyn Davies(Unulfo) – partia wesołego pomocnika dobrej części postaci. Śpiewał pięknym dźwięcznym głosem kontratenorowym. Słyszałem go w na WC kiedyś w „Theodorze”. A partia Unulfa bardzo trudna, bo niezwykle niska, więc podziwiam go za taki wspaniały śpiew (szczególnie – Sono colpi)
4.Stephanie Blythe(Edugie) – wokalny fenomen! Osoba która śpiewa Haendla tak jakby była do tego stworzona – emocjonalnie i wokalnie. Głos pełen braw, kolorowany w zależności, co czuje. Zakochana w Grimoaldzie, ale on jej nie chce już bo nim wzgardziła, potem Garibaldo ją zwodzi, że ją kocha, a tak naprawde chce tylko tron. Wspaniałe wykonanie wszytskich arii (np. Lo faro). Choć jej prezencja sceniczna nie jest w typie „diw dzisiejszych” – jest bardzo tęga, to jeśli ktoś śpiewa o czymś to dla mnie nie ma to żadnego znacznia.
5.Andreas Scholl(Bertarido) – nie chciałem wierzyć PMK, że jest źle z jego głosem. W istocie jest ciężko. Głosu prawie nie ma. Jest powietrze. Dużo zmagania się z utrzymaniem dźwięku w prawidłowym miejscu, troche nieczystości. Przez to że widać było, że się zamaga i pilnuje tylko strony wokalnej, nie wchodził (albo w małym stopniu) w interakcje z innymi. Wokalnie dobre – Vivi tiranno, emocjonalnie (chyba na chwilke się wyzwolił z myślenia o dźwięku) pięknie w duecie z Rodelindą „Io t’abbraccio”. Reszta arii kiepsko. Bardzo mi przykro, ale jeśli on będzie śpiewać w Salzburgu Cezara, to po prostu nie starczy mu głosu.
6.Rodelinda(Renee Fleming) – zachywcać może fakt, że ona jako nieliczna ze śpiewaczek dzisiejszej doby ma 2 partie Haendlowskie w repertuarze – Alcine i Rodelindę. Rodelindę śpiewała wspaniale emocjolanie, kolorowo, czuła po prostu postać. Zresztą zawsze ją fascynowała ta partia, gdyż Rodelinda jest także matką (syn-Flavio-rola niema). W tej transmisji brzmiała naprawdę dobrze, bo słyszałem wcześniejsze nagrania tego sezonu Rodelindy i nie było to takie dobre. Po prostu się rozkręciła. Troche zmagań z koloraturą – w końcowej arii -Mio caro bene. Natomiast arie liryczne – Ombre piante czy Ritorna o caro – wspaniałe
Jest to wg mnie nie wielka śpiewaczka, ale inteligenty i wielki muzyk!
i tyle. pewnie p.Basia Jakubowska w swojej relacji z Met będzie śpiewać inaczej. Zauważyłem że to jest specyficzna krytyka najeżona sympatiami i antypatiami autorki. Ale jeszcze biorę pod uwagę fakt, że ona słucha na żywo i też może być inaczej…
a ktoś z Państwo może słuchał transmijsi w Dwójce. CO na to wszytsko Aleksander Laskowski?
Lolo się nam rozpisał jak chyba nigdy… Świetnie, dzięki za relację! Znów żałowałam, że nie mogę się rozdwoić.
pharlap – ta Australia to dziwne miejsce 😉 Żeby najbardziej lubić Koncert wiolonczelowy Elgara? A o Elenie Kats-Czernin pewnie mało kto poza Australią słyszał (ja akurat tak i uważam, że jest ciekawa)…
@Dorota Szwarcman
jakoś tak wyszło 🙂
Ja cierpię, a PK prowokuje. 🙁 Jeśli kiedyś nie zareaguję na taką prowokację, to będzie znaczyło, że nie żyję. 😉 Ech, żal tej Rodelindy. Zaczynam się poważnie zastanawiać nad zatrudnieniem pokojówki…
Bajka na niedzielę: http://youtu.be/KBKmkbRLXGM
🙂
Ago, pokojówka to praktyczne rozwiązanie, ale jeśli chcesz uchodzić za człowieka pracowitego, a jednocześnie masz ochotę posłuchać Rodelindy w Dwójce, to zabierz się za robótki na drutach lub szydełku. Siedzisz, słuchasz i dziergasz, swoją postawą budząc podziw otoczenia 😉
Lolo, Aleksander Laskowski tym razem nie był bardzo rozczarowany Renee Fleming. Przyznał nawet, że zachwyca, choć trudno mu było powiedzieć, czy na żywo zachwycałaby tak samo.
A na Dwójkowej aukcji można kupić apaszkę Elżbiety Pendereckiej 😯
A czy własnoręcznie wydziergana ta apaszka? 😆
I krawat Małżonka jej też można kupić 😉
Kontynuujac niedzielna bajke Beaty:
http://www.youtube.com/watch?v=80leK0U8XoE&feature=related
a ten komentarz z Rodelindy jest dostępny gdzieś do odsłuchania ? Dawno p.PMK się nie pojawiał tutaj u nas 🙂
A przecież W.A.B (chyba) wydał w jego tłumaczeniu Makbeta.
TAK! http://www.wab.com.pl/?ECProduct=1228 🙂
Ago,PK jak prowokuje,to wie co robi!Może Niejaki Obiekt czyta po cichu i weźmie pod uwagę…
Wyszły sobie kurki trzy
I gęsiego sobie szły…
pam pam pam pam pam pam pam… 🙂
Niech sobie Obiekt odpoczywa na zdrowie.
Jest PMK! – w Płytomanii 🙂
Czy ktoś już może słuchał tego kompletu Liszta, o którym była mowa na początku? – 90 płyt 🙂 W związku z czym przypomniał mi się stary dowcip, jak to zajączek przychodzi do sklepu i pyta, czy jest dziesięciokilogramowy chleb… 🙄
Obiekt… ja bym raczej powiedziała, że Podmiot Muzyczny. 😀 Jasne, niech odpoczywa na zdrowie, a ja sobie będę cierpieć we względnym milczeniu. 😉 Cierpienie, w odróżnieniu od milczenia, jest bezwzględne – brak jest dojmujący. 🙁 No co ja na to poradzę, że kiedy kto inny siada przy fortepianie, najczęściej mam ochotę wykopać spod niego taboret. 😈 Mijają tygodnie i miesiące, a ja się coraz bardziej oddalam od wymarzonej bachowskiej równowagi. 🙁
Nie lubię być zwiastunką złych wieści, ale…
http://wiadomosci.wp.pl/title,Zmarl-Adam-Hanuszkiewicz,wid,14049213,wiadomosc.html?ticaid=1d7f9
O 19tej w Auditorium Maximum UW Olga Pasiecznik spiewa Jauchzet. Więc pędzę..
No, smutno z powodu Pana Adama. Barwna postać to była. Poznałam go kiedyś, gdy zrobił spektakl o Chopinie (w którym Chopina grała aktorsko jego żona, a muzycznie Michał Drewnowski 😉 ). Miałam mięszane uczucia i pogadaliśmy sobie o nich.
Niech odpoczywa.
Wpadłam dziś do Muzeum Narodowego na wystawę zwaną szumnie Idee Bauhausu, a jest to jedna (choć duża) sala z wzornictwem, głównie stołowym, kilkorga artystów związanych z Bauhausem, od dyrektorów, czyli Waltera Gropiusa i Miesa van der Rohe, po studentów i pedagogów Marianne Brandt, Wilhelma Wagenfelda i Marguerite Friedlaender. Piękne, eleganckie wzory, do dziś wykorzystywane np. przez Rosenthala (Gropius) czy Alessiego (Brandt; wzory z lat 20.!). Ciekawe, że wszyscy oni bardzo długo żyli – co najmniej osiemdziesiąt kilka, do dziewięćdziesiątki. Pewnie dlatego, że mieli poczucie, że robią rzeczy piękne i pożyteczne 🙂
Potem miałam przyjemność prowadzić panel o muzyce estońskiej – ludzi było niedużo, ale paneliści bardzo ciekawi, tj. dwoje kompozytorów, których utwory będą grane jutro (bardzo polecam raz jeszcze, a w Dwójce jest transmisja!) oraz Andrzej Chłopecki.
A potem byłam na koncercie, na którym Chór Kameralny UAM pod dyrekcją Krzysztofa Szydzisza śpiewał cykl Urmasa Sisaska Gloria Patri. Wszystko oparte na skali japońskiej (która wyszła mu niechcący, jak sobie „wyliczył” dźwięku dla poszczególnych planet; chór stał w kręgu na wyciemnionej estradzie, a nad nim na ekranie wyświetlane były slajdy przedstawiające planety, gwiazdy i zorze polarne. Bardzo przyjemnie się zdrzemnęłam. Zaraz pójdę tę drzemkę przedłużyć 😉
Donosik z niedzielnego Don Giovanniego: na inscenizację poznaną w 2003 roku (z Kwietniem) patrzyłam z wielkim sentymentem, różne drobne sprawy trochę uwierały, ale w sumie to mało istotne.
Najbardziej uwierała za to orkiestra, nie żeby było źle, najdalsza jestem od wymagania, by orkiestra grająca na zmianę Verdiego, Mozarta, Strawińskiego zagrała jak, dajmy na to, Freiburger Barockorchester w ubiegłym roku w Aix, ale w ciągu 20-30 lat coś się zmieniło i trzebaby trochę popracować nad stylem.
O tym, jak świetny jest Mariusz Kwiecień trudno coś oryginalnego napisać (to będzie inaczej: głos za duży, dykcja za dobra, przytłacza osobowością). Co do reszty obsady – wielce mieszane wrażenia. Panie Anna i Elwira wybroniły się w akcie drugim, ale skopana aria katalogowa (p. Szumański)! Dalej było trochę lepiej, ale Leporello to poważne śpiewanie i poważna osobistość, by wyboru wykonawcy nie dopilnować. Kompletnie niesłyszlana Zerlina (p. Oeste). Więc solowe Là ci darem la mano popamiętam długo. Rozum może Kwiecień odbierać, ale głos też tak całkiem? Pozytywnym zaskoczeniem był Pavlo Tolstoy jak Don Ottavio, prawie uwierzyłam w akcie drugim, że wyjaśni oraz pomści.
Swoją drogą to przerażające, że minęło aż osiem lat bez DG na scenie TWON!
Jakie to różne można mieć odczucia.
Siedziałam w piątek w czwartym rzędzie i miałam dosyć dobry wgląd akcję na scenie.
Kreacja Pana Szumskiego wydała mi się szczególnie udana.
Aria katalogowa może mało frapująca, bo katalogu nie było.
Zresztą te same osoby mogą różnie być odbierane z wielu różnych przyczyn.
Też mi się bardzo spodobał Don Ottavio, prawdziwie kochający mężczyzna, a nie ciepłe, płaczliwe kluchy. Do tego przystojny. 🙂
Myślalam, że pewnie każdy następny spektakl będzie lepszy.
Dzięki Bazyliko. Ciekawe, co powiedzą inni.
http://wyborcza.pl/1,75248,10758517,Rozpada_sie_Instytut_Chopina.html
Pobutka (niskobudząca).
Oj, na taką pogodę to w sam raz.
Bardzo mie ucieszyła wieść od estońskich gości, o której jakoś dotąd nie wiedziałam: że Part wrócił do Estonii.
O Estończykach więcej po wieczornym koncercie.
Nie ma czegoś takiego jak najlepsze wykonanie KdF.
Trzeba mieć ich kilka(naście), na różne zestawy instrumentów i słuchać sobie wykonania, które akurat temperamentem pasuje do nastroju czy pogody.
To samo dotyczy także MO 🙂
No cóż, Kunst der Fuge to tytuł sam w sobie prowokujący do eksperymentów. Gdzieżby eksponować własną Sztukę jak nie tutaj. Brzmi to może trochę sarkastycznie, ale nie miałem takiej intencji. Tytuł prowokuje, a wynik oceniają słuchacze i zasłużone uznanie nie będzie tematem żartów.
Vesper, która okazuje się moją sąsiadką, dodała do informacji o aukcji emotikona dość wymownego. Dla mnie bardzo trafnego. Pióro Prezydenta, zużyta opona wicemistrza świata w rajdach samochodowych, pędzel wybitnego malarza i apaszka Pani Pendereckiej. Który element nie pasuje do układanki? Ale obracając się w różnych wybitnych kręgach można na to nie wpaść. A przecież zamiast swojej apaszki można było zaproponować mężowski krawat. Osobiście wolałbym pokreślony przez Mistrza i już Mu zbędny papier nutowy.
Jak nie ma? Kilkanaście, mówisz. Monkiewicz by znalazł rozwiązanie.
1. Opracować kryteria wyłonienia najlepszego wykonania:
a. koszt
b. szybka zbywalność produktu.
2. Wdrożyć:
a. wykonanie wyałtsorsować do Chin
b. wprowadzić do głównych sieci hipermarketów w cenie poniżej 8 zł.
c. niesprzedane resztki puścić z Wyborczą.
Wytłumacz potem chłopu, że w tej branży niezupełnie o to chodzi.
Ad 2. b.
Jest zapewne nisza do zagospodarowania, bo w markietowych koszach KdF nigdy nie widziałem (a jako profesjonalny nałogowiec grzebię w nich w miarę regularnie i, że się tak wyrażę, dogłębnie).
Miło widzieć Stanisława 😀
Absolutnie się zgadzam z Gostkiem, że nie ma jednego najlepszego wykonania KdF. Ja w ogóle sobie to tak lubię abstrakcyjnie wyobrażać patrząc w nuty 🙂
@Hoko wczoraj 16:08
Całego może nie, ale ileś tam płyt przerobiłem… 😉
Komplet do nabycia za niecałego tysiaka, więc per sztuka wychodzi dość tanio. Podejrzewam ino, że większość transkrypcji operowo-septetowo-wieczorkowych jest niestrawna.
Dzisiaj w Mezzo od 20.30 Celibidache z Monachijczykami.
Natomiast nie jest jeszcze zaanonsowany program dzisiejszej filharmonii dwójki..
—-
Wczoraj Pasiecznik – znakomita i nawet bardziej mi się podobała w tych skrajnych wirtuozowskich częściach Jauchzet Gott ..
Alleluja było olśniewające.
Nawet przy nieco zbyt szybkim tempie narzuconym przez dyrygenta.
–
I wspaniała Ein feste Burg is unser Gott
Gdy w cantus firmus podnosi się melodia chorału – zaczyna rozumieć się sens głębokiej wiary…
I chce się śpiewać razem z chórem.. Ja, wir glauben all
Lesiu, jest program filharmonii 2. o godz.20 🙂
mt7 – dziękuję
Wygląda na to, że w PR musi być chyba jakieś duże zamieszanie. Czy jest to rezultatem roszad personalnych czy braku kasy czy jeszcze czegoś innego – nie wiem.
Ale patrzę na inne „publikatory”, które potrafią na 2 miesiące do przodu
Są chwile w życiu człowieka, dla pełnej jasności: człowieka eschatologicznie zdezorientowanego – gdy pragnie tę swoją dezorientację przekuć w spiż wiary w… życie po życiu. Lub jeszcze jaśniej i prościej: ma ochotę na kontakt z duchami przodków. No, może nie wszystkich.Zresztą bardzo specyficzna jest grupa duchów mych ukochanych, do których czasami wzdycha się, przywołuje w myślach lub wręcz krzyczy: czy wy to widzicie? Czy wy to słyszycie?
OK. Tylko najgłębsze przeświadczenie, że duch wielce czcigodnego Herr Professora był z nami na sali, ośmiela mnie do napisania tych paru słów. Zresztą nie tylko Herr Professora. Ale o tym później.
Bo pierwszym zasłuchanym i – nie mam najmniejszej wątpliwości – zachwyconym mógłby być duch Jana Sebastiana, Mógłby – gdyż zapewne go na sali nie było. Podejrzewam, że jak za życia, tak i po jego ukończeniu tkwi i nie wyściubia z Saksonii tego, no, swojego niebytu. Ale, ale. Przecież do Essen mógłby i powinien już wybrać się – bo tam Grigorij gra. Zatem dozna olśnienia.
Olśnienia swoim własnym dziełem – zagranym, ba: stworzonym na nowo! Bo czymże innym jak nie kreacją było zagranie przez Sokołowa Koncertu włoskiego BWV 971 – utworu ogranego, osłuchanego, bywa że zamęczonego. Odkrywcze było nadanie mu (zwłaszcza pierwszej części) dramatycznego wyrazu. Gdy pierwszy raz to usłyszałem w jego wykonaniu w Warszawie – zdumienie przesłoniło zachwyt (tak bardzo to było pod prąd temu, do czego byłem przyzwyczajony). Teraz, gdy szok pierwszy już minął, zachwyt wziął górę nad wciąż obecnym zdumieniem. Zdumieniem krystaliczną przejrzystością głosów, prowadzonych linii melodycznych, wielością planów dynamicznych, artykulacyjnych. Grą dźwiękiem wręcz potężnym – zachowującym przy tym lekkość. Który w Andante przechodzi w lewej ręce w niebiańską wręcz eteryczność, podczas gdy prawa snuje tę swoją cudną opowieść. Która mogłaby trwać wieczność, gdyby nie trzeźwiący pęd Presto. Motoryczność tej części – na ogół do tego sprowadza się większość interpretacji; ale powyciąganie bogactwa wszystkich planów, wygranie ich różnorodności, poli-urokliwości, zachowanie przy tym owego „stylu włoskiego”, jego lekkości, słoneczności, przejrzystości – to już zupełnie inna bajka. Na ogół pozostaje w uszach tętent, trajkotka, wręcz kataryna. By dłużej nie wlec wątku: Sokołow stanowi całkowite zaprzeczenie tego stylu, czy właściwie maniery. Gra przy tym te wszystkie ozdobniki, tryle, fioriturki zaiste rozkosznie.
A przecież te powyższe opisy przenoszą się natychmiast na Uwerturę w stylu francuskim BWV 831. Wprowadzającą częścią wolną Uwertury buduje przepięknie klimat – wszystkie tryle, akordy łamane tworzą wzorzec Sevres wykonawstwa stylowego – bo stylowość jest cechą absolutną jego gry. Gdy przechodzi do części szybkiej uwertury – zaczyna się teatr muzyczny Grigorija Sokołowa. Gdy po znaku powtórzenia powtarza tę część – przyśpiesza (chociaż zdawało się to już niemożliwe bez uszczerbku dla jakości brzmienia. Ale ponieważ jest to idee fixe Rosjanina – jestem spokojn; o ile w ogóle można mówić o spokoju). Sposób kontrastowania gawotów jest tworzeniem teatru w teatrze – granie piana tak, by cała sala owo piano słyszała jako piano – to nawet Bachowi przysłuchującemu się Sokołowi w Essen mowę z wrażenia odjęło (by). W Sarabandzie czas zatrzymał się – poziom skupienia na sali przekroczył wówczas poziom krytyczny. Ten stan jest zawsze wyczuwalny – bo rzadki jak trufle w Beskidach. Szaleństwo kontrapunktyczne w Gigue było moim szaleństwem – uspokojone tylko finałowym Echem pozostawiającym mnie, ludzi na sali i czcigodnego (może jednak obecnego) ducha Jana Sebastiana w zdumieniu i zachwycie.
Po przerwie dołączył Herr Professor – jak mawiały do Brahmsa pewne szczególnie miłe panie na Praterze. No bo jak tu nie posłuchać Wariacji i Fugi na temat Haendla op. 24 napisanej przez 28-letniego Johanna dla Klary Schumann – wówczas już wdowy. Sokołow nie pierwszy raz bierze formę wariacji „na warsztat” – wystarczy sięgnąć po stare nagranie Wariacji na temat walca Diabellego. Bierze, by wykonać niewykonalne. Gdy tylko zabrzmiał uroczy temat z Haendlowskiej suity nr 1 na klawesyn – poczułem mrowie na plecach. Dech po raz pierwszy zatrzymałem przy wariacji IV – tej oktawowej. Zmienność technik wykonawczych (np. arpeggiowy marsz węgierski z wariacji XIII czy brylantowa technika trylowa wariacji XIV) służyła jednak próbie nadania temu cyklowi jakiejś formy całości – co zda się zadaniem niewykonalnym, chyba nawet w ogóle nie planowanym przez Brahmsa. Ostinatowe cudności wariacji XXII niewinnie łączy z punktowaną progresją wariacji XXIII, gdy czujemy już ten pęd prowadzący do finałowej fugi. W obliczu tego, co z nią uczynił Sokołow – mogę jedynie milczeć – oniemiały zachwytem. Po prostu.
Pan Brahms, obecny na sali, był dumny.
xxx
Intermezzi op. 17, zagrane niemal od razu po Wariacjach (Sokołow po prostu nie pozwolił na długie brawa) dały ukojenie – refleksyjne, ale z wyciągniętą podbudową akordową – gęstą, wspartą pedałem, podkreślonym tonem dramatycznym zwłaszcza w drugim utworze. Dopiero końcówka ostatniego – to była jedna chwila, w której dopuścił on ton najbardziej osobisty. To był ten jedyny moment, w którym w oku Johanna mogła pojawić się łza. Jakże inne to było odczytanie tych stron, niż w przypadku słuchanego dopiero co w Warszawie Volodosa, który – zwłaszcza w pierwszych dwóch – ukazał walor swobodnej quazi-improwizowanej narracji. Takiej zapładniającej wyobraźnię muzyczną dobrych jazzmanów. Najlepiej to czuje się w ostatnim Intermezzi.
Boże ty mój, co się działo na sali po skończeniu recitalu… Ryk na sali – dawno takiego w Konzerthausie nie słyszałem. Ja nie potrafiłem wydać z siebie głosu. W obliczu wielkości tej pianistyki – milczę. Tylko dlatego, że moja znajoma, którą atak kaszlu dwa razy zmusił do opuszczenia sali i poprosiła mnie o jakieś słowa – spróbowałem coś napisać.
Oczywiście nie można pominąć bisów – sześciu. Tym razem – za wyjątkiem Rameau – też duchów miejscowych. Bo to i Brahmsa op. 116 (Intermezzi 2 i 7 – przy tym drugim to już podkuchenna ze mnie wyszła, bo wzruszałem się był okrutnie) i Schumanna dwa (3 i 4) z Vier Klavierstücke op. 32.
xxx
Podobno człowiek uskrzydlony potrafi wiele. Czuję się takim po słuchaniu takiego recitalu – a jednak czuję własną bezsiłę, miałkość, gdy mam się brać do opisu tego fenomenu. Jedynego w swoim rodzaju. Może dlatego, że wszyscy – wzdłuż i wszerz – muszą uderzać i uderzają w podobne tony przy próbie opisu sztuki Sokołowa. Pozostaje mi wobec tego tylko radość maluczkiego, że widział i słyszał. Oraz potrzeba – a jednak – mówienia innym o tym.
PS. Napisałem, że Herr Professor dołączył po przerwie – to oczywista nieprawda. To wręcz niewyobrażalne. Jeden pan B. zbyt wielki miał podziw dla drugiego pana B., by nie przyjść wysłuchać jego muzyki. Wykonanej na poziomie transcendencji – czyli tym, który dla obu panów B. jest obecnie stanem wyjątkowo bliskim.
mt7
jest o 20tej, o 19tej nadal nie ..
😀
Dzięki, 60jerzy, to tym bardziej jeszcze teraz oblizuję się na tego Brahmsa 😉
lesiu, bo koncert rozpoczyna się o 20.; prawdę mówiąc nie wiem skąd ten cały bałagan, bo przecież transmisja z Poznania była ustalona, wiem nawet, że poprowadzi Adam Suprynowicz.
Lesiu, bo to będą pewnie pogadanki różne z cytatami muzycznymi.
Pół godziny później dłuższa pogadanka o historii Nostalgii, a na końcu właściwa część audycji.
Nie należy, Lesiu, brać ramówki zbyt dosłownie.
Podzielam Twoją irytację, że brak szczegółów programowych, nie tylko w dwójce, jest chyba jakąś polską specjalnością.
Łagodzę krytycyzm myślą o niedostatkach finansowych różnych instytucji i tłumaczę sobie, że mogą być one (te niedostatki) przyczyną niepewności do ostatniej chwili.
Czy tak jest, nie wiem.
Gostek,
ja wiem, czy tanio? Dycha za sztukę to w takim hurcie tak sobie. No i życie jest za krótkie na takie rzeczy 🙄
Co do Fugi, to w ostatnim czasie do zabrania na bezludną wyspę obok Goulda nagranie J. MacGregor 🙂
No, niemal jakbym w tym Essen był. 🙂
Ale, ale… czy to ładnie ze strony Jerzego, w ogóle nie dać psu znać, że się do Essen wybierał? 🙁 Przecież bym skrzydła od znajomego ptactwa pożyczył i przyleciał. Jakieś głupie 3 kwadranse lotu, co to dla mnie. 😎
Ty, Bobiku, poszarp trochę nogawkę Jerzego, bo dosyć często zapuszcza się Twoje strony.
Nie to, żebym Cię podburzała. 😀
Też siedziałam w 4-ym rzędzie i tam głos p. Oeste (malutki ale śliczniutki, typowa subretka) był słyszalny. Podobnie jak to, że Tolstoy miał problemy w „Il mio tesoro”.Bardzo mi się podobała Anna Bernacka, Mozart wyraźnie służy jej głosowi. Kwiecień w świetnej formie, spektakl się nie zestarzał – nadal jest intrygujący. Gdyby Teatr Wielki miał lepszą orkiestrę możnaby powiedzieć, że było lepiej niż w MET. Ale niestety nie można…
PS. do Jerzego
O godz. 12:19 szczerzę się szczerze do Ciebie, po Twoim sprawozdaniu.
Tak, tu radosne przekomarzania i szarpanie za nogawkę, a u mnie jakaś powódź – jedna fala rozżalenia za drugą. 🙁 Świeżo nabyta płyta ze Scarlattim okazała się… jednorazowego użytku. Jakiś wypasiony format (to nie snobizm ani audiofilitis – innego formatu nie było), płytka w kolorze gold, zagrała trzy czy cztery razy i zaczęła przeskakiwać. 👿
Koncert wiolonczelinowy Elgara pewnie i tutaj, na Wyspach mialby szanse nalezec do najukochanszych, bo nierozerwalnie zwiazany z nieodzalowana i wielce ukochana przez narod J. du Pre. Byl przed laty najlepiej sprzedajacym sie nagraniem. No i generalnie, Elgar ma specjalne miejsce w sercu nas-Anglikow, bo jest zawsze grany na powitanie Jej Krolewskiej Mosci 😈
Zas zagadka dlugowiecznosci Miesa van den Rohego jest prosta: Mes cale zycie strannie unikal mieszkania w domach przez siebie zaprojektowanych, wybierajac dla siebie i swej rodziny sliczne budowle XVIII-wieczne. Sam bym tez tak wybral, a nawet kiedys pokazalem taki domeczek Pani Kierowniczce w ogrodzie botanicznym Kew Gardens, w ktorym bardzo bym chcial zamieszkac. Skromny, niewielki jak Wasz unizony sluga. 😈
Te wystawe Bauhausa widzialem tez ze trzy lata temu, jak nas odwiedzila.
Czy istnieje w ogóle najlepsze wykonanie czegokolwiek? Nawet jeśli się takie znajdzie, i tak będzie najlepsze tylko przejściowo.
60Jerzy – jestem pod wrażeniem. Nie pierwszy raz zresztą.
Aga,
spróbuj, czy na komputerze pójdzie. Jak pójdzie, to przegrać.
A reklamować płyty to w dzisiejszych czasach już nie można?
@Hoko 13:09
Napisałem więc (a przynajmniej o to mi chodziło), że nadzieńdobry połowa tego zestawu to kosz.
Z drugiej strony, za zgrubsza za tyle zamo można kupić komplet Rubinsteina (143 CD + 2 DVD).
Donosik z poznańskiego Teatru Wielkiego.
Wczoraj odbyła się premiera opery dla dzieci „La bella dormente nel bosco”, napisana przez Ottorino Respighiego w pierwszej wersji w 1921 dla teatru lalek, a ostatecznie ukończonej w 1933r. i wystawionej na deskach Teatro di Torino.
Celowo podaję tytuł w języku oryginalnym, bo w tak jest wystawione to przedstawienie. Oznacza to pracowity czas dla rodziców, którzy już wczoraj gremialnie odczytywali szeptem tłumaczenie swoim pociechom, co powodowało niezły szmer na widowni.
Inscenizacja wystawiona pierwotnie przez Michała Znanieckiego w Bolonii, teraz wyreżyserowana została przez jego asystentkę Zofię Dowjat. Muzycznie całość przygotował Krzysztof Słowiński. Choreografię opracowała Iwona Pasińska i może od niej zacznę. Sceny z baletem robią największe wrażenie, zwłaszcza taniec śmierci, do tego cyrkowy akrobata: Maciej Astramowicz (dość często wykorzystywany w inscenizacjach Znanieckiego, patrz Rigoletto, Fairy Queen i in.) jako niesamowity pająk. Pytanie tylko czy bajka ma służyć straszeniu dzieci?! Cała historia zaczyna sie bardzo współcześnie, oto artysci zbierają sie na nagranie bajki dla dzieci, taki ulubiony przez reżyserkę, teatr w teatrze (ten sam zabieg zastosowała w „Małym kominiarczyku”), na proscenium przed płaska scianą, która nagle pęka i ukazuje wraz z wejsciem Dobrej Wrózki – wspaniała koloratura: Małgorzata Olejniczak-Worobiej, świat bajkowy. Wszyscy wykonawcy poza Złą Wróżką – wyglądającą trochę jak stewardessa w swoim kostiumie typu Chanel, Magdaleną Wilczyńską (niesamowita osobowość i aktorstwo, piękna dziewczyna, dotychczas nie miałem okazji przekonac sie że śpiewa tak wspaniale mezzosopranowe góry), Błaznem-Inspicjentem i chórem przechodzą do świata bajki. Jest on przedstawiony jako złota szkatułka pełna otwieranych i zamykanych okienek, w których ukazują się poszczególne sceny. Niestety zabieg ten, chyba przygotowany celowo dla oryginalnej inscenizacji, podobnie jak w poprzednim spektaklu Zofii Dowjat, szalenie spłaszcza poznańską scenę, ja osobiście chciałbym zobaczyć głębię lasu i piękne zamkowe komnaty. W trzecim akcie reżyserka pomieszała światy i wprowadziła podobne do prologu analogie, które dla dzieci nie są raczej zrozumiałe. Oto książę (przedstawiciel wrogiego królestwa) pojawia się przy warkocie motocykla w stroju SS-mana! Na szczęście zdejmuje czarną kurtkę przed pocałunkiem ze Królewną. Następuje miłosny duet, w którym niestety giną przykryte orkiestrą, wydobywające się z trudem ze stającej na scenie szkatułki piękne głosy Moniki Mych i Mikołaja Adamczaka, jakby żywcem wyjęty z Wagnerowskiego „Tristana i Izoldy”. Cała opera jest pełna różnych muzycznych aluzji do oper Verdiego, Wagnera, a przede wszystkim Ryszarda Straussa. Niestety poznańska orkiestra pod batutą Krzysztofa Słowińskiego nie brzmi już tak dobrze jak pod Chmura, Sollakiem czy Slamierim, ale wspaniale radzi sobie w finałowym foxtrocie, kończącym z woli kompozytora operę.
Wszystkie bilety na najbliższe spektakle są wyprzedane, ale chyba tylko dla tytułu. Bo dzieło zostało przygotowane bardziej dla dorosłych niż dla młodej publiczności. No i nie wiem czy język włoski zachęci dzieci do chodzenia później do opery. Wydaje mi się, ze bajki powinny być wystawiane w przystępnej, polskiej wersji językowej.
Jackie gra koncert Elgara. Hauntingly:
http://www.youtube.com/watch?v=_J-Iwtzzge8&feature=related
Hoko, ale może to mój sprzęt zawinił? Jeśli chodzi o reklamacje, to ja jestem dobra tylko w przyjmowaniu – jeśli nie mam 100% pewności, że coś nie działa nie z mojej winy, to buzia w podkówkę, ręce w załamanie i żadnych akcji roszczeniowo-odwetowych w stosunku do dostawcy. 😉 Spróbuję z komputerem.
A nie ma na powierzchni grającej jakiegoś paproszka? Wilgotną szmatką baaaardzo delikatnie wtedy przetrzeć.
A przeskakuje zawsze w tym samym miejscu, czy losowo?
Szczerze mówiąc nie pamiętam kiedy ostatnio kupiłem uszkodzoną płytę CD.
Melduję, że paproszków na gołe oko brak, w przeskakiwaniu jest wykrywalna pewna powtarzalność, acz nie 100%. Wiem, że siłą pozytywnej blogowej energii nie przywołacie krnąbrnej płyty do porządku 😉 – tak się tylko wyżaliłam. Umówię się z którymś z technicznie uzdolnionych przyjaciół i oddam sprawy (bo jest jeszcze do przegrania płyta z partitami Jana Sebastiana na skrzypce, nabyta z polecenia Hoko) w jego ręce.
Szujski – dzięki za donosik. Spotkałam wczoraj wieczorem kolegę krytyka poznańskiego, który wyszedłszy z tego spektaklu stwierdził, że większego g nie widział. Może trochę przesadził, ale wygląda na to, że przedsięwzięcie ogólnie średnio udane i coś mnie tknęło, żeby się na nie nie wybierać.
A to 60jerzy przejechał się na Sokołowa także do Essen? Bo wiem, że był w Wiedniu 🙂
@Szujski – my sentiments exactly… „Śpiąca królewna” wzięta w podwójny nawias – sceniczny i akustyczny. A śpiewaj ty sobie człowieku z pełnej szafy, a na pewno będzie cię słychać…
Parę obrazków z koncertu :
http://www.nostalgiafestival.pl/index.php/pl/aktualnosci/9,2,1,345,zdjecia-z-koncertu-marcina-maseckiego
Ja przecieram przeskakujace plyty plynem do mycia okin – czesto ze zbawiennym skutkiem, jesli, jak to pisze Gostek, to jest „paproszek”, odcisk palca albo czesc obiadu 😉
Na rysy na plycie kiedys byla pasta, ktora uczciwie mowiac nie wiem jak by miala dzialac.
PS Z przeskakujacymi plytami najczesciej pochodza z wypozyczalni; moje sa sterylne 🙂
PK: ja w Essen? Nein. Sokołow z tą właśnie bachowską częścią był tam w czerwcu. Ja – wbrew zapowiedziom, że nie mam czasu (bo nie mam) trzasnąłem robotą w piątek po obiedzie i pognałem kurzgalopkiem nach Wien, bo ciekawość tego Brahmsa zeżarła ze szczętem poczucie obowiązku pracowniczego. Kot nawet nie zorientował się, że służba dała na parę godzin nogi.
I tak jesteśmy w tej dobrej sytuacji – w przeciwieństwie do Angoli i Jankesów – że do nas przyjeżdża. Wiosną tego roku casus Sokołowa przytoczony został podczas dyskusji o zasadach wizowych w Izbie Gmin – i ja protest artysty absolutnie popieram.
Na marginesie „Rodelind”y – zgadzam się z Lolo w kwestii Fleming – w arii „Se`l mio duol” wzruszyła mnie tak po prostu – którego to stanu w operze już czas jakiś nie zaznałem. Chociaż nie, na „Kopciuszku” (tym paryskim, z cudną Ewą Podleś) w scenie ojca z biednym Kopciuszkiem jakoś tak mgliście przed oczami się zrobiło.
Co do Blythe – miałbym jednak więcej wątpliwości – i to chodzi o styl, a nie jakość śpiewu (bo tu wszystkie pułapki pozastawiane przez Haendla pokonała popisowo). Ale o stylu to można godzinami…
A tak w ogóle wszystkim to dzięki za miłe słowa.
Jeszcze w sprawie wczesniejszego wpisu LOLO nt. Rodelindy. Zgadzam sie calkowicie z bardzo przychylna recenzja Lolo, glownie ze wzgledu na nieomal hipnotyzujace przedstawienie Renee Fleming. Nasze bardzo pozytywne wrazenia nie zgadzaja sie troche z recenzja w NY Times, ktora byla powsciagliwa. W skrocie, wg NY Times, RF spiewala niezle jak na kogos kto nie specjalizuje sie w baroku. Moze przedstawienie w sobote bylo duzo lepsze niz premierowe, a moze Renee bardziej wcielila sie w postac po kilku przedstawieniach. Dla mnie to byla jednak „bomba”. Bylem nieco zawiedziony rolami „counter-tenorow”; w mojej ocenie obydwaj spiewali bylo „miekko”, z niewielka skala ekspresji. Wydaje mi sie, ze David Daniels dysponuje wiekszym glosem. Stephanie Blythe ma wspanialy instrument i potrafi spiewac bardzo rozne role od baroku do Wagnera, ale latwiej sluchac jej glosu niz ogladac ja w duzym zblizeniu na ekranie w HD Live.
Ze wstydem puszczam nogawkę Jerzego. 😳 Rzeczywiście, uwiedziony opisem akcji, poplątałem coś z miejscem i czasem. 🙁
Ale gdybyś, Jerzu, kiedyś faktycznie w Essen, to… 🙂
Płyta Kwietnia z autografem we wczorajszej aukcji poszła za 1000 zł a apaszka p. Pendereckiej za 1300!
http://www.polskieradio.pl/8/198/Artykul/488292,-Aukcja-zakonczona-dziekujemy-za-hojnosc-i-wsparcie
To pewnie dlatego, że płytę można teraz stosunkowo łatwo dostać, co właśnie spieszyłam się donieść. Mariusz Kwiecień podpisuje swoją płytę po każdym spektaklu w TWON. A chciałabym zobaczyć, jak ktoś zdziera apaszkę z madame Pendereckiej. 😎 Z tego samego źródła, tj. kasy TWON donoszę, że pracujące tam panie nie wiedzą, czy recitalu Ewy Podleś nie będzie, czy będzie w innym terminie – na wszelki wypadek nie oddałam jeszcze biletu. Z zupełnie innych okolic – donoszę – coś, czym już dawno chciałam się z Wami podzielić. Tadam! Kolejne ‚zastosowanie’ Chopina. Filmiki z tej serii puszczane są m.in. na ekranach zainstalowanych w tramwajach. Ja reaguję na nie alergicznie, ale może komuś się spodoba? 😉
http://www.youtube.com/watch?NR=1&v=0seKXhjKF-k&feature=endscreen
😯
Przypominają upiorną Wenus z Ille Prospera Merimeego (tego od Carmen).
Łączę wyrazy współczucia.
Szukam i szukam, ale nikt z Państwa nie napisał ani słowa o wczorajszym koncercie Ewy Podleś i G.Ohlssona w umfc? Czy jakiś wpis przeoczyłem? Jeśli jednak trzeba zdać relację, niniejszym to czynię: w programie ohlsson solo 4 utwory op. 4 Prokofiewa i 2 Preludia (cis-moll op.3 nr 2 i g-moll op.23 nr 5) Rachmaninowa; z E. Podleś 2 cykle Musorgskiego – „Pieśni i tańce śmierci” i „W izbie dziecięcej”. P.Podleś w świetnej formie, chyba zachwytów wyrażać nie trzeba, jednak powiem, że interpretacja każdej pieśni była tak sugestywna, że mimo nieznajomości tekstów pieśni (przyznaję, nie przygotowałem się należycie), a tylko tytułów, całe obrazy, historie pojawiały się przed oczami, a emocje z nich wynikające przenikały do głębi. Ohlsson ze swoim obiektywizmem jako idealne dopełnienie „zwierzęcej” wręcz ekspresyjności śpiewaczki. Tyle opinii osoby nieumiejącej pisać o muzyce. P.s. niektóre panie śpiewaczki kręciły nosami mówiąc jako zarzut, że podleś „śpiewa z trzewi”…
Nie ważne co piszą krytycy…Naprawdę! Zgłębiając Muzyka 21 (którą Bobik kiedyś mi odradził bo: kiepska i droga-lepiej wydać na fajki – tak stwierdził) to NYtimes to Pikuś!
A Renee w tej więziennej arii sama się popłakała – sprzedała nam połowę albo więcej swojej duszy i tyle!
Stylowość nie jest ważna dla mnie wogóle…jeśli bronią się emocje, bo chyba po to człowiek idzie żeby zobaczyć opowiedzianą historię a nie stylowe popisy. To było u kastratów…popis i tyle. Teraz jest inaczej…prawdziwie!
A co do Danielsa… Znajmomi mówili, że ma on mały głos – był na Wratislavii, ale jego głos naturalnie wibruje tak jak głos Iestyna Davisa i ma większe możliwości ekspresyjne niż Scholl – przynajmniej u Haendla. A Iestyn Davis z Unuflem poradził sobie super…bo to jest bardzo niska partia do a, g w dole…to dla „countera” nisko.
kolejna zmiana warty w Filharmonii Lubelskiej
Ciekawym opinii PK 🙂
Lolo, Muzykę 21 odradził Ci Wielki Wódz, nie Bobik (a konkretnie napisał, że on woli wydać te parę złotych na fajki). 😉 Jeśli ja też mogę coś odradzić, to odradzam Ci fajki. 😆
Ps. Jeśli nieważne, co piszą krytycy, to co my tu wszyscy robimy? 😉 😆
Papierosy dla Lolo byłyby wskazane gdyby istniała konkurencja śpiewu z chrypką inkrustowanego atakami kaszlu. 🙁
No, ale czy dla Renee Fleming nasze utyskiwania są ważne. Albo dla ludzi którym się Renee nie podoba to myślisz Ago, że nasze zdanie ma jakiś wpływ. Nie sądzę.
A naszą krytykę tutaj raczej traktuje jako przelewanie swoich emocji i wrażeń i dzielenie się nimi 🙂 i tyle 😀 chyba nasze słowa mają małą siłę opinotwórczą 🙂
A z Wojciecha Rodka się cieszę 🙂 !
Scholl ostatnio śpiewa, jakby kurzył dwie paczki dziennie, a z głodu nie umiera, więc może Lolo jednak powinien spróbować. 🙂
Ago, jakby coś nie wyszło, to przybliżysz mi, jaki to konkretnie Scarlatti, a może coś się wykombinuje. Mam mnóstwo kopii zapasowych. 😎
niestety nie zamierzam palic:P
Violetta Villas zmarła ;(;(
Dzięki, Wodzu, ale ja tę płytę jeszcze nauczę moresu! 😈 Tylko będąc w stanie ogólnego poirytowania, jakoś się wyjątkowo silnie dodatkowo zeźliłam na to, że szukałam tyle czasu, potem zapłaciłam jak za zboże, potem czekałam, aż dopłynie (znowu zboże, kolor też ma zbożowy), a dama wykonała trzy obroty i zaczęła się potykać, aż mam jej ochotę młockarnią zagrozić. 😆
Ostatnia emotka zupełnie niestosowna, jak i w zasadzie cały komentarz, ale to z powodu łajzy.
choinka – witam i dziękuję za omówienie recitalu Ewy Podleś! Strasznie żałuję, że mnie tam nie było. Z trzewi, no z trzewi, ona tak właśnie śpiewa, ale w Rosjanach jest to po prostu genialne!
Drobiazgami zajmę się jutro, jak wrócę do Warszawy. Teraz wrzucę po prostu nowy wpis.
@aga:
a może napęd już niedomaga? W razie czego rozkręcić pudełko, spirytus na wacik – sprzęt będzie grał jak nowy 🙂
A wadliwą płytę można wykorzystać do odstraszania szpaków od czereśni!
@Lolo 22:22
Też się cieszę – zawsze kibicuję ( zdolnym) ziomalom 😉
http://www.teatr.gliwice.pl/4,287,Rodek_Wojciech.html
A co do radiowej transmisji „Rodelindy” -wraz z Aleksandrem Laskowskim prowadził ją Bartosz Kamiński,który chwilę temu oglądał ten spektakl na żywo w MET. Z jego komentarza wynikało,że po tym doświadczeniu był pozytywnie zaskoczony tym, co usłyszał w transmisji,zwłaszcza jeśli chodzi o główną bohaterkę . Z kolei wykonawcy, którzy bardziej podobali mu się na żywo,w odbiorze radiowym troszeczkę tracili ( Garibaldo ?) .Nie dotyczy to Unulfa i Edwige – podobali się w obu spektaklach.Przy okazji opowiedział trochę o inscenizacji,dość obrazowo,więc można było ją sobie zwizualizować i wytłumaczyć dobiegające trzaski i hałasy ( w pierwszej chwili myślałam,że to publiczność gremialnie upuszcza różne ciężkie przedmioty ,a winnymi okazali się gwardziści Grimoalda,przechadzający się w te i nazad po scenie 🙂 )
@ bazylika: No droga Bazyliko, rozumiem ze moze niespelnione marzenia trzeba na kims wyladowac, ale niedzielny spektakl byl najlepszy ( widzialam wszystkie dotychczas) ! kwiecien, nie skomentuje bo nie chce negatywych slow uzywac niestety, choc momenty pozytywne tez byly. Za to Pan Szumanski jest swietny aktorsko, Madamina zdecydowanie nalezala do bardzo udanych i na dowod ze jestem obiektywna poweim ze lepsza byla w niedziele niz dzis nawet! Pani Elwira dzwieczny i ladny glos. zgadzam sie do pani Oeste, niestety nie slychac. tu sie zgadzam. Za to Pavlo, moze byc, ale w porownniu z Josepem w Deutsche Oper Berlin w Don Giovannim z D’Arcangelo to niestety skaly nie kruszy… a jak Ty Bazyliko porownujesz te opere do innych?
No i każdy coś innego słyszy w tym spektaklu 😆 Ja swoje wpisałam pod najnowszym wpisem.