Amerykański pomysł na barok
Różne pasticcia ostatnio słyszymy. Widać mamy potrzebę powrotu do tych zwyczajów powszechnych w czasach baroku, tym bardziej, że – jak słusznie wspomniała prof. Ewa Łętowska w prelekcji przed transmisją w Teatrze Studio – z muzyką dzisiejszą i mającą co najmniej 70 lat takie manewry są już mało możliwe. Wyjąwszy może – dodam – spektakle baletowe, gdzie zestawia się różne rodzaje muzyki, ale też zapewne trzeba uzyskać na to zgodę.
W czasach baroku różnie bywało, Bach mógł podpisać swoim nazwiskiem koncert na czworo skrzypiec Vivaldiego we własnej przeróbce na cztery klawesyny, a styl pozostaje vivaldiowski, łatwo rozpoznawalny. Powszechne były tego rodzaju sałatki z własnej twórczości operowej. Ale żeby w jednym spektaklu połączyć wstęp do jednego z Hymnów koronacyjnych Haendla i transkrypcje z suity klawesynowej Rameau z ariami Vivaldiego? Kiedy Minkowski tworzył „wyobrażoną symfonię”, trzymał się tylko Rameau. Ale taki kolaż jak ową Zaczarowaną wyspę wystawioną w Met (premiera odbyła się w sylwestra) mogli wymyślić tylko Amerykanie. A konkretnie dyrektor Met Peter Gelb, który zlecił zadanie sklecenia całości Jeremy’emu Samsowi.
Trzeba przyznać, że w większości wybrane zostały mniej znane fragmenty barokowych dzieł, poza kilkoma ewidentnymi hiciorami. A sam pomysł polegał po prostu na tym: zrobić z tego patchworku bajkę dla grzecznych dzieci, dać śpiewakom w większości zajmującymi się innymi epokami pośpiewać trochę baroku (jakby nawet nie umieli, to taka próba będzie dla nich zdrowa), a przy okazji na 71. urodziny zafundować Placidowi Domingo pierwszą w jego wieloletniej karierze rolę boga (Neptuna). Libretto zaś oparto na bardzo zmodyfikowanej Burzy Szekspira.
Bardzo, ponieważ przede wszystkim trzeba było wprowadzić tego Neptuna, którego u Szekspira nie ma, podobnie jak nie ma (poza wzmianką) wiedźmy Sycorax, matki Kalibana, która to rola stała się polem do popisu wielkiej Joyce DiDonato. Na początku słaba i stara, zgnębiona przez Prospera, potem dzięki środkom nadprzyrodzonym młodniejąca na powrót i potężniejąca, po drodze zaliczająca arię współczującej matki, na koniec łaskawie wybaczająca Prosperowi – no, duży błąd ze strony Szekspira, że jej nie wymyślił tak pięknie.
No i dodatkowe komplikacje, także nowe w stosunku do oryginału: Ariel sprowadza na wyspę niewłaściwy statek (ma sprowadzić ten z Ferdinandem, który – jak to sobie Prospero, też inaczej niż u Szekspira, wymyślił – ma się zakochać w Mirandzie z wzajemnością), a dwie pary świeżo poślubionych małżonków padają ofiarą czarów i piętrzą komedię pomyłek, w którą wplątany jest jeszcze Kaliban. A wszystko to opowiedziane przy tym jest angielszczyzną współczesną i potoczną, co jest już kwintesencją amerykańskości tego pomysłu.
Zabawa jednak była sympatyczna, a i śpiewanie momentami świetne. David Daniels jako Prospero – pierwszy raz widziałam dostojnego kontratenora, był po prostu znakomity. Kontratenorem był też Ferdinand – Anthony Roth Costanzo, niestety sztywny i płaski. Wielkie pole do popisu miała Danielle de Niese jako Ariel, pięknie też wystylizowana wizualnie (tutaj ją zjechałam, ale wczoraj było dużo lepiej). Klasą dla siebie był Kaliban – Luca Pisaroni, ten sam, który w owym Don Giovannim z Kwietniem grał Leporella. Ten dwumetrowy chyba niemal przystojniak został pięknie zrobiony na małpiszona i świetnie się bawił swoim wizerunkiem (przy kłanianiu się nawet wykonał gest Tarzana z uderzaniem się pięściami w pierś). O wykonawcach pozostałych ról wcześniej nie słyszałam, ale też Met na swojej stronie nie była nawet uprzejma, by podać ich nazwiska (poza Mirandą – Lisette Oropesa).
Na sali Met widać było dużo dzieciaków. Ciekawe, jak wytrzymały te ponad trzy godziny. Ale inscenizacja była na tyle barwna i efektowna, że pewnie świetnie się bawiły. A dlaczego Peter Gelb uparł się przy takim właśnie pomyśle, a nie wystawił po prostu którejś z oper barokowych? W rozmowie z dziennikarzem „New York Timesa” stwierdził, że chciał nadać muzyce barokowej bardziej współczesne tempo. Hmm…
Tutaj parę fragmencików.
Komentarze
Oprocz tego Luca Pisaroni jest b. mily 🙂
… i, jako dodatek do glosu, z poczuciem humoru 😉
Hmm. Że powtórzę za Kierowniczką.
Ciekawe, dlaczego w poprzednich dziesięcioleciach ludność – podobno gorzej wykształcona -mogła się cieszyć oryginalnymi dziełami operowymi i teatralnymi, a teraz trzeba jej przybliżać i przekładać na wspólczesny język, bo inaczej niczego nie zrozumie i nie zainteresuje się.
Pasticcio+warunki w Teatrze Studio+cena biletu sprawiły, że nie dotarłam na transmisję. A teraz trochę żałuję… Słuchając linki od Liska żałuję też po raz kolejny, że w operze nie ma trochę mniej aktorstwa, a trochę więcej śpiewania – kiedy śpiewak może się skoncentrować na śpiewie, nie musi śpiewać na leżąco, klęcząco, biegnąco, tańcząco, bijąco innego śpiewaka; jednym słowem, kiedy przy śpiewaniu nie musi się jednocześnie gimnastykować, moje uszy mają zdecydowanie więcej powodów do radości.
Przynosi kawę żoneczce, mają retrievera – no, bardzo miły 🙂 A poczucie humoru niezbędne jest, gdy trzeba wystąpić w takiej charakteryzacji:
http://theoperacritic.com/reviewsa.php?schedid=metencisl1211&offset1=10
Ale kiedy cierpiał z nieszczęśliwej miłości, autentycznie wzruszał – to dopiero sztuka… Moja siostra, z którą byłam, przypomniała mi w tym momencie nasz ulubiony rysunek Mrożka: siedzi sobie brzydactwo, wącha kwiatek i mówi: Czy to, że jestem brzydki, znaczy, że nie mogę być wrażliwy na piękno?
O mało co, a nie nie zobaczyłbym transmisji, bo… dostałem już tylko dostawkę. Transmisje z Met i Bolshoi w Gliwicach chyba przyjęły się – również wśród młodej widowni. Nawet na Glassie była przyzwoita frekwencja (swoją drogą na niego przyszło sporo młodych z „działki” kinowej).
Przy okazji polecam 16 lutego 20.00 w gliwickim kinie AMOK transmisję z wystawy Leonarda Vinci w Londynie- Leonardo live – pierwszy w historii transmitowany na żywo przez satelitę pokaz wystawy malarstwa dla publiczności. Wystawa została zarejestrowana w Londynie w przeddzień otwarcia jesienią ubiegłego roku. Po kilku pokazach w Wlk. Brytanii w listopadzie 2011 roku, film ten został wzbogacony o dodatkowy materiał. Dzięki czemu widz będzie mógł odbyć wirtualną podróż po najważniejszych eksponatach wystawy, wzbogaconą o fachowy komentarz oraz dodatkowe materiały.
http://leonardolivehd.com/#
Pamiętam że w lekturach obowiązkowych w szkole podstawowej był Robinson Cruzoe w wersji uproszczonej. No i czy nie jest fajnie poczuć się czasami dzieckiem ? Dał Gelb publiczności pudło wybornych czekoladek – ja to jako publiczność zeżarłem , nie zemdliło mnie, ale dzisiaj mam dzień pod znakiem Glassa, Edvarda Vesali i Charlesa Ivesa. To pewnie o czymś świadczy 🙂
Zadbał Gelb o obecność „Rodelindy” w repertuarze – może bał się, że nie będzie się dość dobrze sprzedawać i postanowił takim potpourri wychować i zachęcić widownię ? Jeśli tak – to niegłupio, uważam.
Czy źle jest pozmieniać Szekspirowi intrygę i postaci ? – Hmm… czyż i on nie pozmieniał i nie pościągał z Gatesa, Ariosta, Erazma, Montaigne’a itp itd ? „Burza” w tradycji angielskiej ma szczególne miejsce – dlatego ten tekst musiał być podany w języku naturalnym głównego odbiorcy. No i nie bez kozery tak intensywnie wykorzystano muzykę Handla. Główne tematy tej sztuki to zemsta i wybaczenie (no i zostały wyeksponowane mimo tego że tak niewiele z oryginału się ostało) – bardzo zawsze na czasie zagadnienia. Ładny finał z apelem by „bogowie byli bardziej ludzcy a ludzie bardziej boscy” – bardzo mi się to spodobało, bardzo.
Ale w końcu nie należy też przypisywać tej „Zaczarowanej wyspie” nadmiernych ról i znaczeń. Najważniejsze że widzowie wychodzili w stanie zadowolonym. A jeśli nawet nazajutrz budzi się refleksja krytyczna – to ona też stanowi istotną wartość.
Blogerka Lucy w opiniach też była cierpkawa:
http://operaobsession.blogspot.com/2012/01/enchanted-island-insubstantial-pageant.html
Ale, wieczoru na „Zaczarowanej wyspie” nikt chyba nie może uznać za zmarnowany.
OT: Tu mozna wysluchac nowo odkrytego utworu Brahmsa w wykonaniu Andreasa Schiffa (audycja BBC)
Wrrr… lisku, mówi mi „not available in your area” A tak byłam ciekawa…
Ale za to tuba jest niezawodna 😀
http://www.youtube.com/watch?v=0a3REsRnotY
Tu w całości, niestety już nie Schiff:
http://www.youtube.com/watch?v=ZJnw1g02H-8
Na zlinkowanej stronie BBC trzeba kliknac nie w klip „Albumblatt” tylko w iPlayer audycji – „Listen now”, utwor zaczyna sie okolo 5 min
(na tubie jest tylko urywek wykonania Schiffa, w calosci jest w w marniejszym wykonaniu tu http://www.youtube.com/watch?v=ZJnw1g02H-8 )
Lajza 🙂
Ale iPlayer powinien zadzialac.
Najmocniej przepraszam: cala strona BBC jest tu
http://www.bbc.co.uk/programmes/b019lzms
(kliknac w „Listen now, 45min”)
Musze sie przyznac, ze sluchalem tego pasticcia (przez CBC) dosyc biernie, przy robotach domowych.
Porownanie do pudelka czekoladek wyborne, lacznie ze wszystkimi tegoz konsekwencjami – po spozyciu calosci moze byc troche niedobrze.
To byly cacka, wszystkie jedno w jedno, ale przynajmniej w moim, jak zaznaczalem, powierzchownym odczuciu slychac bylo, ze to skladanka. Niedawno sluchalem Acisa i Galatei – calkiem inna narracja i ciaglasc utworu. Odejscie od tekstu Burzy jest najmniej istotne – wszystkie libretta na bazie Szekspira takie wlasnie sa.
No właśnie ciągłość mi się rwała z powodu różnorodności stylistycznej… i tak sobie myślałam, że tak na samo słuchanie to nie bardzo, bo główny walor był w inscenizacji i rolach aktorskich śpiewaków.
Widzę, że nikt nie słucha Trybunału… Ja słucham w celach poznawczych, za mało znam się na nagraniach II Koncertu skrzypcowego Bartóka. Choć bardzo lubię.
Jak na pastisz przystalo bylo to bardzo lekkie przedstawienie, aczkolwiek przynajmniej aria Sycorax (Joyce DiDonato) o zlamanym sercu Calibana byla niezwykle wzruszajaca. Podobnie aria Danielle De Niese po otrzymaniu wolnosci byla swietnie zaspiewana i emanowala energia, doskonale oddajaca nastroj kogos kto wlasnie zostal uwolniony po latach niewoli. Pani Redaktor faktycznie ostatnio nie byla zbyt pozytywna oceniajac plyte tej spiewaczki, ale mam nadzieje ze wczoraj Danielle sie zrehabilitowala. Danielle to „poster child” nowej generacji spiewaczek oferujacych, poza swietnym glosem i technika (co jest najwazniejsze), rowniez bardzo atrakcyjna powierzchownosc i przekonywujaca gre aktorska. Opera to jedna jest rowniez teatr! Wiekszosc glownych roli zaspiewana bardzo dobrze, (tu calkowicie zgadzam sie z P. Redaktor) Luca Pisaroni byl wrecz fantastyczny zarowno wokalnie jak i aktorsko. W Stanach Davida Danielsa, Danielle De Niese i Joyce DiDonato mozna obecnie dosc czesto zobaczyc; przypominam sobie pierwszych dwoje w Julio Cesare w Lyric Opera w Chicago, kiedy Danielle byla jeszcze na poczatku kariery, i oboje byli fantastyczni, oraz Joyce Di Donato niedawno w „Cyruliku”. Rola Prospero (swietnie) zaspiewana przez Danielsa, podobnie jak rola corki Prospero, Mirandy, byly niestety dosc nudne. Ta ostatnia nie zachwycila mnie rowniez wokalnie. (dla odmiany tutaj link do mlodego Danielsa w arii Ombra mai fu: http://www.youtube.com/watch?v=wa1e49KLXNU, jego glos jest teraz ciemniejsszy). Zwrocilem uwage na drugoplanowa role Hermii, spiewana przez Elizabeth DeShong, prezentujaca szeroka skale i piekna barwe glosu. Elizabeth jest wychowanka Ryan Opera Center w Chicago i niedawno spiewala analogiczna role Hermii w Midsummer Night’s Dream w Lyric Opera. Mysle, ze ta spiewaczka ma przed soba bardzo obiecujaca przyszlosc. Recenzje produkcji w prasie amerykanskiej sa generalnie pozytywne do entuzjastycznych.
Choreografia byla momentami wysmienita, ale mnie osobiscie denerwowalo tlo sceny gdzie choreograf z braku lepszego pomyslu po prostu „puscil” kilka komputerowych „screen saverow”. Momentami mialem tez wrazenie (zwlaszcza kiedy spiewala Miranda), ze ogladam show na Broadway’u a nie przedstawienie operowe. W mojej opinii wystawienie tej opery bylo dobrym sposobem przyblizenia muzyki baroku mlodszemu pokoleniu melomanow. A propos ogladania „Live in HD” w Polsce: Czy napisy sa w jezyku polskim czy jednak w angielskim?
Miałam kłopoty z Don Carlosem, ale odpukać, udało się w końcu połączyć! 🙂
Napisy są w angielskim, ale nad ekranem dodatkowo po polsku. Dość zresztą niewyraźne były wczoraj.
Nie wchodzę na transmisję Don Carlosa, za parę dni obejrzę na żywo 🙂
Przepraszam, wchodzę na blog raz na dwa dni. Jaka transmisja Don Carlosa, w necie? Poproszę o link.
Link do transmisji Don Carlosa
http://www.bayerische.staatsoper.de/data/livestream/index.html
U mnie co i raz sie urywa, glos nie daje sie dostatecznie wzmocnic a ekran wielkosci pocztowki. Moze to bylo zaprogramowane na iPhone?
Dziękuje, świetna jakość!
Okazalo sie ze na ognistym lisie rzeczywiscie swietnie (w explorerze bylo b. zle)
W porównaniu z czwartkowym „Carlosem” Kaufmann wygląda na straszliwie zmęczonego, jakby w nocy nie mógł spać albo męczyło go jakieś choróbsko.
Off topic:na Kulturze leci dzień z Olejniczakiem.Właśnie jest koncert z Łańcuta 1999.Na Petrofie biedny musiał…Rewers PK też miga.
Ja, Pani Kierowniczko, słuchałem (kawałkami jak zwykle). Koncert mnie bardzo zafrapował i ze wstydem odkryłem, że mam w kolekcji nagrań 😳 Moja ulubiona skrzypaczka, Kyung-Wha Chung/Rattle.
Jak na moje amatorskie ucho wykonanie, które zdobyło miejsce II, było barwniejsze. Steinbacher/Janowski. A na słuchanie analitycznie nie było warunków (w aucie…?).
A mnie się dość podobał ten młody Węgier. No, bardzo to było ciekawe, jak też to, że Menuhin odpadł w przedbiegach 😆 Tak, czasy się zmieniają i nasz odbiór też.
Lisku, dziękuję za link do „Don Carlosa” głośniki mam trochę słabe, ale nawet nie wiedziałam, że mój komputer ma takie możliwości 😉
Właśnie kończę słuchać to nagranie, które mam. Inaczej to brzmi, gdy słucha się całości na przyzwoitym sprzęcie…
I jeszcze czytam, że Kyung Wha Chung nagrała to dynamiczniej i bardziej po węgiersku (!) z Soltim. Ciekawe.
Ale uczestnicy mówili (pani Kozińska?) o nowym i starym sposobie grania Bartoka, ale w kawałkach, gdzie słuchałem, nie było rozwinięcia. Ciekawe bardzo….
słuchać tego nagrania… coś mi progresywnie coraz częściej biernik wchodzi…
Bo niestety to jest coraz częściej spotykany błąd językowy: mylenie dopełniacza z biernikiem. Ale i w drugą stronę są pomyłki, np. napisać maila, prowadzić bloga 😛
Myślę, że problem z blogiem wynika z jego podobieństwa do buldoga – prowadzi się buldoga, prowadzi buldog to się sam. 😉
Pani Kierowniczka pilnie proszona na Blogu Bobika na surprise party! 😈
Dopraszani sa tez Wszyscy Goscie Dywanu, ktorzy nie maja nic przeciwko choralnemu odspiewaniu „Az der rebe Elimejlech…” w nowym kongenialnym tlumaczeniu Psa. 😈
@PK, odpowiem tutaj, na tekst z blogu Bobika, bo tam się jeszcze nie udzielam!
Nie ma co sobie zawracać głowy, przypominaniem Dnia Świra i tak wszystko się przypomni w konfrontacji ze sceną. Pomimo, ze inscenizacja wiernie bazuje na tekstach scenariusza filmowego, to znajdzie się w niej sporo odkrywczych i oryginalnie rozwiązanych scen. Również muzycznie jest tam kilka ciekawych miejsc. Czy to wszystko da się sklecić, przekonamy się w sobotę. Już teraz jestem pewien jednego, tak jak z kina, publiczność będzie wychodzić spod pegaza nucąc: „ja pier***ę, ku**a!”, bo jest to bardzo wyeksponowany muzycznie motyw!
No nam się akurat Danielle de Niese zupełnie nie podobała (za wyjątkiem pierwszej arii, potem już była równia pochyła w dół), chyba że wizualnie. Dodatkową atrakcją bufetu łodzkiej filharmonii przed transmisją (zresztą zerwaną na jakieś 20 sekund w środku – gdzie indziej też tak było?) były dźwięki z kończącej się próby Philippe Jarousskiego. Co do samego pomysłu: „Burza” jest zbyt mądrą sztuką, aby ją „dośmieszać” – zresztą malo komu się udało „poprawić” Szekspira. Ale wizualnie fajne, choć nasuwalo nam się to samo pytanie, co P. K. w ostatnim akapicie wpisu: a czemu nie postawić po prostu jakiegoś baroku, tak jak go Haendel czy inny Vivaldi napisali?
Za to dzisiaj wróciliśmy z berlińskiej (DO) premiery „Tankreda”. Inscenizacja „po bożemu”, Pier Luigi Pizzi nie podjął żadnego ryzyka (gdzież myszka Miki, szpital psychiatryczny, albo chociażby kardynałowie w basenie?), Alberto Zedda w nieodmiennie wysokiej formie, także i motorycznej, a spektakl powinien w zasadzie nazywać się „Amenaida”, bo ukradła go wszystkim Patrizia Ciofi (którą zresztą berlińscy widzowie kochają miłością głęboką, ale i – przeważnie – zasłużoną). Hadar Halevy (Tankred) robiła, co mogła, zwłaszcza duety z Amenaidą brzmiały ładnie, ale wyraźnie pozostawała jej funkcja supportu dla natchnionej Ciofi. Z mieszanymi uczuciami przyjęliśmy młodego rosyjskiego tenora (Alexy Dolgov jako Argirio) – chyba jednak nie do Rossiniego to gardziołko. Z wątków polskich: Krzysztofowi Szumańskiemu, po latach chodzenia z halabardą, Deutsche Oper zaczyna powierzać role bardziej znaczące (Orbazzano): wstydu nie było.
Pobutka.
Po tej POBUTCE chcę teleportacji w barok, PAK-u! 🙂
Szkoda, że nikt nie oglądał na MEZZO moskiewskiego baletu tańczonego do Chopina. Wspaniałe widowisko.
Jak NAWET ja tak piszę to już nie błąd, to nowa polszczyzna! 👿
A poważniej, w tę stronę idzie zmiana językowa. Jak najoszczędniejsze użycie przypadków.
Po tej POBUTCE chcę teleportacji do baroku, Tadeuszu! 🙂
Dzień dobry,
no to dlaczego ludziska mówią „wysłałem esemesa”, „napisałem maila” czy prowadzę bloga”? 😛
Szujski – ja tę głupotę oglądałam wiele lat temu i po prostu chciałam wiedzieć, czy i dziś ona mnie tak wkurza. Sama używam czasem wyrazów, ale jeśli ludzie wychodząc z opery będą śpiewać „ja pie…lę, k…a” i świetnie się przy tym bawić… Może to i jakieś katharsis, ale zupełnie nie dla mnie. Dawno już skończyłam 15 lat, nie jestem facetem ani nieudacznikiem, nie mam nerwicy natręctw, nie życzę źle sąsiadom (choć czasem mi oczywiście różne odgłosy przeszkadzają) i w ogóle nic mnie nie obchodzi ani ten film, ani problem w nim przedstawiony, ani zapewne opera.
Pier Luigi Pizzi, babilasie, to zawsze był skansen, pamiętamy i z warszawskiej Opery Narodowej, kiedy to namiętnie sprowadzał go Pietkiewicz. Cieszę się, że Zedda w wysokiej formie, ma on już swoje lata, dziadunio. Ogólnie Deutsche Oper jest chyba najbardziej w tej chwili zachowawcza wśród trzech głównych berlińskich oper.
@ Babilas
Przerwy w transmisji to stały element MET w FŁ, bywają od kilku lat. Zazwyczaj są w pierwszej części. Mogą być spowodowane pogodą, bo śnieg i chmury trochę utrudniają przekaz.
@Kierowniczka
Jestem raczej konsumentem niż koneserem opery, ale na transmisji w FŁ bawiłem się dobrze, w sam raz na chwilę oddechu w trakcie weekendu. DiDonato miała rzeczywiście świetny zestaw arii i chyba najbardziej rozbudowaną rolę.
Mi akurat połączenie klasycznej scenografii (dwór Neptuna!) ze środkami technicznymi się podobało. Całość była wzięta w „nawias” (scenograficzna scena w scenie, żarty z suflerem) plus monolog na końcu – taki miszmasz wydaje mi się być bardzo barokowo-Szekspirowski w duchu. Tylko żal, że kol. Kaliban został bez pary.
Oj, tak, tak, szkoda Kalibanka ślicznego 🙁 😉
A w Warszawie też była jedna przerwa w transmisji, na szczęście krótka.
Chyba wszędzie była, bo w Rzeszowie także, czyli coś na łącza satelitarne siadło. Ja już wole takie przedsięwzięcia, gdzie od początku wiadomo, że bawimy się w umowność, niż uwspółcześnianie na siłę, kiedy reżyser usiłuje mi wmówić, że to na serio pracownicy powiedzmy korporacyjnego biura przeżywają rozterki i emocje Traviaty, Turandot itp. każąc „sekretarce” śpiewać wysublimowane arie. Przyznaję, że wtedy nie odbieram ani konwencji teatru, ani muzyki, chyba że nie widzę. „Zaczarowana wyspę” dało się oglądać, a przy okazji sprawdziłam moją nieobytą pamięć słuchową, ile arii jestem w stanie rozpoznać. No, niestety, wszystkich dziewięciu kawałków Haendla mi się nie udało 🙁 Ale i tak jestem dumna ze swojego wyniku 🙂
A czy to nie jest tak, że przedstawienie operowe musi być fantazyjnie opakowaną bombonierką, w której tkwią ulubione nasze czekoladki (arie, fragmenty), które wybieramy (oczekujemy na nie), jeśli to nie pierwszy raz. Lub próbujemy, która z nowo smakowanych jest w naszym ulubionym smaku?
Dla mnie przenoszenie akcji w nowe (czy nowoczesne realia) lub tzw. „nowe odczytanie” przeważnie jest nieprzyjemnym zgrzytem (np. na Eugeniuszu Onieginie w TW, po raz pierwszy od kiedy chodzę do opery, na każdej przerwie walczyłem z pokusą pójścia do domu, ale wytrwałem obiecując sobie w kolejnym akcie „moją czekoladkę”, a konsumując potem kolejny wyrób czekoladopodobny). Oczywiście można zamknąć oczy i słuchać muzyki (ale ktoś już tu napisał, że wtedy wystarcza kupienie CD).
To pewnie nie jest łatwe, aby zachować realia, w których dzieje się akcja opery nie ubierając śpiewaków w znoszone już co nieco przez poprzednie pokolenia – krynoliny, surduty, kontusze itd. To samo dotyczy scenografii. I jak te realia pokazać zwłaszcza młodej publiczności przyzwyczajonej do szybko zmieniających się „obrazków” muzycznych klipów, czy reklam, gdy tym czasem bohater śpiewa długą arię (podczas której w zasadzie nic się na scenie nie dzieje). Rzecz podobnie ma się z reżyserią i ruchem scenicznym. Pamiętam, jak przed laty, gdy w Don Carlosie w TW śpiewał Nikolaj Giaurow zmieniono w stosunku do „oryginału” (zdaje się, że na jego życzenie) scenę arii Filipa (Ella giammai m’amo) rezygnując w tym fragmencie z pomysłów reżysera i scenografa i jak inaczej zabrzmiała ta aria w zupełnie innej oprawie.
Truizmem jest oczywiście napisanie, że owa oprawa sceniczna muzyki nie może zgrzytać pośród muzyki. Równie dobrze można rozdać publiczności szeleszczące papierki z zachętą do zrobienia z nich użytku w dowolnym momencie.
Jest już program Misteriów Paschaliów:
http://www.misteriapaschalia.com/832/833/program.aspx
@PK 15:05
No,bardzo smakowicie to wygląda.Trzeba nad tym pomyśleć…
A „Wyspy” słuchałam w Dwójce, w trakcie różnych prozaicznych czynności domowych. Było spoko,pasztet całkiem jadalny 😉 Dopiero dzisiaj zobaczyłam kilka obrazków i podłączyłam sobie wizję – na widok Neptuna w glorii omal nie przewróciłam się ze śmiechu, a w Kalibanie chyba się zakochałam 😉 no słodki jest 🙂
notario, tu jest linka do calkowitej listy „wspoltworcow” opery.
Kogoz tam nie ma!
http://www.cbc.ca/radio2/playlists.html?/radio2/includes/playlists/daily/daily-20120121.html
Trzeba oczywiscie kliknac na Saturday Afternoon at the Opera i jechac dluuuuuugo w dol.
Czy mozna prosic by ostatni koncert Misteriow byl jakos transmitowany…? 🙂
O, nawet Purcell jest na liście płac w jednym miejscu. Trochę to niekonsekwentne, bo on miał coś wspólnego z oryginałem. Bardzo niepostmodernistyczne podejście.
Ale nie, jak się wszystkim podoba, to jest wporzo, nic nie mówię. 😛
Pani Kierowniczko, ja b. przepraszam, ale co spojrzę na początek drugiego akapitu, to mnie te cztery fortepiany tak jakoś… Kiedyś raz to słyszałem na cztery fortepiany, to się chyba teraz trauma nazywa? W każdym razie ślad zostawiło i się otrząsam. 🙂
Hy, hy… ktoś zauważył jednak 😆
Dobra, skrócę już tę traumę 😀
Ulżyło. Dziękuję. 🙂
(znaczy, nikt nie czyta dokładnie)
😆
A u mnie się tak grało w szkole podstawowej 😛
To bogata szkoła była, tyle fortepianów 😯
Czyta, czyta, tylko nie smie zwracac uwagi 😳 🙂
To niech śmie na przyszłość! 🙂
Jeszcze chwilę porobię za betona i przypomnę, że w ubiegłym wieku w każdym sklepie była taka płyta:
http://www.amazon.com/Enchanted-restoration-Tempest-Pickett-Musicians/dp/B000007OTF
To jest dobry pasztet i paszteciarz jakby lepiej wykwalifikowany. Tak dla porównania. Ale powtarzam, nie mam nic przeciw. 😎
@Pietrek 16:19
Ta lista wymaga moich dłuższych studiów 😉 Dziękuję!
@jasny gwint (9:11) Oglądałem. Jeden z piękniejszych baletów ostatnio pokazywanych na MEZZO
Jak powiedział Brillat-Savarin: „Można zostać kucharzem, ale człowiek rodzi się pasztetnikiem”. 🙂
A mnie jeszcze gdzies sie peta Bach i Drzewiecki, Ekier, Woytowicz, Hoffmann i Wisloscki!
Ha!
Pozyczylem z biblioteki plyte Bach-Busoni. Czasami to brzmi – no moze nie jak cztery, ale napewno jak dwa fortepiany.
A tu jest trzech moich ABSOLUTNYCH faworytow
http://www.youtube.com/watch?v=rbCpXTQyLPg
O – właśnie myślałam dziś o atreusie w kontekście Strawińskiego, z którego właśnie wróciłam! 🙂
Zaraz opiszę to wydarzenie.
A mnie się podobało, choć sacrum ani za grosz, a całość ferią barw przypominało gigantyczną tęczę 🙂
http://bachandlang.blogspot.com/2012/01/zaczarowana-wyspa-czyli-barok-w-krainie.html
Na litość faraona (bo nie „na miłość boską”) – nadużywane jest pojęcie sacrum. Dlaczego coś takiego ma występować w całkowicie świeckiej zabawie w śpiewaną bajkę? 😯
Zapraszam do nowego wpisu.
Właśnie nie ma i nie musi – absolutnie się zgadzam. Mówiąc „sacrum” tym razem jednak myślę o szerszym zjawisku, jakim jest sposób podejścia wielu, bardzo wielu wykonawców muzyki barokowej do tego co grają. Pani Doroto, Pani wie z jakim nabożeństwem wielu to traktuje – granie baroku w nabożnym, wręcz parareligijnym, skupieniu jest bez porównania częstsze od czerpania radości z tej muzyki. I to samo w dużym stopniu dotyczy chyba wielu słuchaczy, takie być może są oczekiwania większości. I te dysonanse, którzy odczuwali niektórzy, patrząc na bajkę MET może właśnie stąd się biorą… Tak sobie myślę 🙂
Dzieki informcji z bloga, ze jest juz program festiwalu Misteria Paschalia mam juz zarezerwowany karnet! Dzieki! Martwilam sie, ze przegapie!
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Lodz/1,116618,11014874,Zar_Jaroussky_ego__Owacje_na_stojaco_i_cztery_bisy.html
Dzień dobry!
a propos ‚pomysłu na barok’ – koncert Philippe’a Jaroussy’ego w Łodzi z L’Arpeggiatą był niezwykły – a pod koniec iście karnawałowy 🙂
I ja tam byłem…
Powyżej recenzja z łódzkiej prasy.
czy ktoś z Państwa wybiera się na Emmanuela Pahuda, T.Pinnoka i orkiestrę z Poczdamu do FN? To również może być miły wieczór i dobry koncert!
Kłaniam się,
Witam Nowowiejską i cieszę się, że blog się przydał 🙂 Cieszę się też, że Marcin D. zadowolony z Żarusia z Kryśką, nawet jeśli nie jest to to, co tygrysy lubią najbardziej 😉
Ja tam zachowawczości DOB jakoś nie zauważyłem. Problem z ich reperetuarem (ogromnym zresztą) polega na tym, że oboj przedstawień „nowoczesnych” trzymają kurzące się starocie w rodzaju „Lucji z Lammermooru” z 1980 Sanjusta czy Toski chyba nawet jeszcze z lat…60. Zależy więc na co się tam trafi – zbliżająca się „Jenufa” zapewne zachowawcza nie będzie.
Tak jak kolega byłem ostatnio na Tankredzie (4 lutego). Bardzo lubię tę operę m.in dzięki Zeddzie i genialnej Podleś. Niestety gdyby rzeczywiście nie wspaniała interpretacja Ciofi (gdzie tam do niej w tym repertuarze Dessay, Damrau&co) trudno by było na tym wysiedzieć. Nie nazwałbym tego nawet inscenizacją. Zero prowadzenia aktorów, każdy robił co chciał, a wiemy, co zwykle robią śpiewacy gdy nie mają dobrego reżysera…Koncert w marniutkich dekoracjach z plyty pilśniowej, ktore zresztą wjeżdzaly i wyjeżdzaly zupelnie bez sensu.
Opera rzeczywiscie powinna się nazywac „Amenaida”, bo spiewaczka, ktora spiewala Tankreda mruczala cos pod nosem jakby przyszla na probe.
Zedda stylowy, elegancki, no i bardzo przyjazny spiewakom, zwlaszcza pani Ciofi. Tak zwalnial i wyciszal zespol, zeby gwiazda mogla wycyzelowac wszystki fioritury i pasaze, a ze robila to błyskotliwie więc OK.