Znów nawiedził nas Sokolov

…z innej planety. – Kosmita! – rzucił mi w przejściu na przerwie znajomy pianista. – No, kosmita, ale dobrze, że czasem zlatuje na naszą planetę – odpowiedziałam.

No bo rzeczywiście czy jest drugi pianista, który potrafi robić takie rzeczy z brzmieniem na filharmonicznym fortepianie, który zwykle brzmi dość ostro? Suita in re Rameau zagrana była dźwiękiem niezwykle miękkim i okrągłym, jakby klawikordowym, ze wszelkimi barokowymi lansadami, a bardzo częste w tej muzyce tryle i mordenty brzmiały jak gruchanie gołębia (poza tym oczywiście były niezwykle precyzyjne). Swoją drogą zawsze się zastanawiałam, czy Rameau albo Couperin dopisywali częściom swoich suit tytuły ex post, tzn. najpierw pisali muzykę, a potem dobierali tytuł, czy odwrotnie. Tym bardziej, że w tejże suicie sąsiadują ze sobą takie części, jak La joyeuse, Les Tourbillons i Les Cyclopes

Na Sonatę a-moll KV 310 Mozarta odrobinę się nastroszyłam, bo w ogóle mam kłopot z tą sonatą – nie umiem zaakceptować większości wykonań zwłaszcza pierwszej części; wielu pianistów pierwszy temat gra dość brutalnie. Sokolov też dość mocno zaczął, ale w trakcie utworu ukazywał wiele odcieni; poza granice szlachetności ten dźwięk nie wyszedł.

Czekałam jednak przede wszystkim na Brahmsa, bo też jest to jeden z kompozytorów, których w jego wykonaniu najbardziej lubię. Pięknie pianista zbudował formę monumentalnych Wariacji na temat Haendla op. 24, rozpoczynając dźwiękiem podobnym do tych z utworów barokowych – w końcu temat został wzięty z baroku. Potem nastroje zmieniały się jak w kalejdoskopie, napięcie narastało, a już fuga i jej zakończenie brzmiały wręcz jak dzwony. Koniec był tak efektowny, że mimo iż pianista nie zdjął rąk z klawiatury, by za chwilę grać dalsze punkty programu, to i tak ktoś wrzasnął „brawo” (napisałabym jakieś słówko o tym kimś, ale przyznał mi się do tego mój kolega Andrzej Ratusiński; szybko się zorientował, że to był błąd, więc mu wybaczam). Potem były jeszcze trzy Intermezza op. 117: Es-dur, b-moll i cis-moll, i może lepiej, że była chwila przerwy, bo późny Brahms to jednak trochę co innego niż wcześniejszy. Dwa pierwsze intermezza miały nastrój głębokiej medytacji, w trzecim było więcej niepokoju, ale w końcu też do medytacji powróciło.

Bisował cztery razy. Po poszukiwaniach na tubie wyszło, że pierwszy i trzeci bis, które zidentyfikowałam jako utwory Schumanna, pochodzą z tego cyklu (najpierw Romanza, potem Giga), drugi to Egipcjanka Rameau, a czwarty i ostatni – malutki późny Skriabin (nie mogę tego znaleźć, może ktoś z Was znajdzie?), którego końcówka była odlotem z powrotem w Kosmos…