Pokój i wojna
Zmieniam kolejność w tytule, bo taka ona jest w operze Prokofiewa, podobnie zresztą jak w oryginalnej powieści Lwa Tołstoja. Monstrualnie długi spektakl (skończył się o 23:20, a i tak – mówi dyrygent – jest skrócony o ok. 10 procent) składa się tylko z dwóch aktów; pierwszy jest obyczajowy, mieści się w nim cała historia księcia Bołkońskiego, Nataszy Rostowej, Anatola Kuragina i Pierre’a Biezuchowa. Drugi zaś – to jeden wielki fresk bitewny, z płonącą Moskwą, armatami, rozstrzelaniami, Napoleonem, Kutuzowem i czego tylko chcieć. Nic więc dziwnego, że chwilami odczuwało się dłużyzny, jak w przysłowiowych „ruskich filmach”. To znaczy, odczuwałoby się, gdyby nie wspaniała muzyka Prokofiewa, który, mimo że był to jeden z późniejszych jego utworów, w owych scenach bitewnych odnalazł jeszcze na moment swój dawniejszy pazur.
Monumentalna też jest inscenizacja Andrieja Konczałowskiego, choć nie przeładowana. Po bożemu, ale czasem sprowadzona do symboli (np. sala balowa tworzy się po prostu za opuszczeniem ze stropu kilku kolumn). Prawdziwym atutem są jednak wykonawcy – soliści, chór i orkiestra. Solistów Prokofiew zażyczył sobie w tym dziełsku aż 70 (niektórzy śpiewacy występują w różnych rolach, jak np. dawny laureat Konkursu Moniuszkowskiego, wspaniały bas Michaił Koleliszwili, który rysuje przedowcipnie postać starego księcia Bołkońskiego, a w II akcie jest najpierw generałem Benningsenem, a potem marszałkiem Davout). W tym tłumie da się jeszcze zauważyć parę znajomych nazwisk, a ogólnie obsada nie ma prawie słabych punktów.
Gergiev opowiadał nam dziś na popołudniowym briefingu, jak to było z jego debiutem w tej operze. Ówczesny dyrektor Maryjskiego, Jurij Temirkanow, wpuścił go jako szczeniaka na głęboką wodę: sam wziął dwa pierwsze spektakle (premiery), a jemu dał trzeci i czwarty. Podczas próby generalnej zaczął prowadzić, a po pewnym czasie przywołał go i powiedział mu, żeby go zastąpił, bo chce posłuchać z sali, jak to brzmi. No i tak się zaczęło. Spektaklem zadyrygował po jednej próbie. – I sam też tak później robiłem nie tylko z dyrygentami, ale i śpiewakami – dodał, opowiadając, jak 21-letniej Annie Netrebko kazał się nauczyć w dziesięć dni partii Zuzanny z Wesela Figara.
Co do Wojny i pokoju, powiedział swoim rosyjsko-angielskim volapuckiem, że prowadził już w życiu czetyre raznych prodakszns. Pytany, na czym polega, że ów spektakl powstał w koprodukcji z Met, skoro występują sami Rosjanie, odparł, że samych kostiumów trzeba było uszyć 750, a to jest bardzo drogie – wynika więc, że wkład Met był wyłącznie finansowy. W Met ten spektakl grany był 20 razy przy wyprzedanej sali, a w Maryjskim – nie pamięta, ile.
Kolega spytał, czy jeśli kieruje w naszej operze coraz to dłuższymi spektaklami, to może przyjdzie kolej na Wagnera? No, może i jest taka możliwość: właśnie nagrywają cały Ring na DVD (w naszej Mariinsky Label, powiedział); rok temu opublikowali też Parsifala. Co do Szymanowskiego i jego projektu z LSO z wszystkimi symfoniami, na razie poza Londynem aktualny jest Edynburg i Paryż, a co dalej, to się zobaczy. Chciałby być z tym w Moskwie, w Nowym Jorku i zapewne w Polsce. Ciekawe jednak, co powiedział przy tym: że w Nowym Jorku jednak bardzo odczuwa się kryzys, co widzi po nerwowości swoich dotychczasowych partnerów, natomiast w Rosji i Polsce nie jest on aż tak widoczny. Chyba to trochę pocieszające, nawet jeśli jest to tylko wrażenie przybysza z zewnątrz. No, ale też przyjmowany był tu po królewsku. Podobno rzecz kosztowała milion dolarów. Na szczęście sponsorów trochę się znalazło.
PS. A jednak Maestro wkurzył mnie dziś porządnie. Spóźnili się z Waldemarem Dąbrowskim na nasze spotkanie o 45 min., jadąc z rosyjskiej ambasady. Nie znoszę, kiedy ktoś uważa, że może lekceważyć czyjś czas, nawet jeśli jest wielkim artystą. Jacek Marczyński opowiada anegdotę, że przed premierą Króla Rogera w Maryjskim Gergiev zrobił konferencję na godzinę przed spektaklem, a kiedy zobaczył, że ładnie się rozkręca, wezwał przybocznego i kazał ogłosić, że z powodu korków na mieście opóźnia spektakl o pół godziny…
Komentarze
Pobutka.
W Dwójce w porannym przeglądzie prasy rekomendowali artykuł PK „Car muzyki” zamieszczony w „Polityce” 😀
Nie słyszałam, bo jeszcze spałam 😳 ale pewnie omawiał p. Jerzy Kisielewski, on mnie zawsze reklamuje 😉
A artykuł może nie wszystkim się spodoba 😉
A tymczasem e-teatr.pl szybszy od dźwięku 🙂
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/136288.html
Hy, hy 😈
Ucięli mi kawałeczek leadu na dodatek 👿
A tymczasem w Nowym Jorku:
http://link.brightcove.com/services/player/bcpid802575992001?bckey=AQ~~%2CAAAAjh5TC7k~%2CK2aUOQDXqSrmZhVxPZFHQp_vs494ePba&bclid=802590595001&bctid=1531171704001
Ponoć recenzje są entuzjastyczne, czemu po obejrzeniu tego jeszcze mniej się dziwię 😉
Ksiecia Wolkonskiego, nie Bolkonskiego, sorry za upierdliwa namolnosc. 😈
Hmmm. Nareszce i ja jestem merytoryczny! 😈
Kiedy dyrygował Dama Pikową w Warszawie Maestro tez sie spóźnił jadąc (!) z Bristolu do opery, bo wcześniej spóźnił sie i z lotniska i skądś tam jeszcze… a samochodem o 19 ciężko dojechać z Bristolu na Teatralny. Czy nie car?
Hmmm… Kocie, pewien jesteś? W programie jest Bołkoński, w książce, o ile pamiętam, też tak było (czytałam wiele lat temu). Wołkoński to prawdziwe brzmienie tego szlacheckiego nazwiska, ale jednak Tołstoj je chyba trochę zmienił.
Nie lubię podpierać się Wiki, ale w rosyjskiej się chyba nie mylą:
http://ru.wikipedia.org/wiki/%D0%92%D0%BE%D0%B9%D0%BD%D0%B0_%D0%B8_%D0%BC%D0%B8%D1%80
Tak jeszcze dodam dla anegdoty, że Wojnę i pokój miałam w domu wyłącznie w oryginale, więc właściwie trudno powiedzieć, że ją przeczytałam, bo primo: połowa tam była po francusku, a jako dziecko podstawówkowe nie znałam jeszcze tego pięknego języka (rosyjski już trochę, i owszem), więc byłam zmuszona opuszczać; secundo: opisy bitewne takoż opuszczałam.
Ale o Bołkońskim czytałam 🙂
A w filmie Bondarczuka grał go „Stirlitz”. Piękny był 😉
@PK 10:34
Kierownictwo ma zawsze rację 😉 Zmiana brzmienia nazwiska to chyba celowy zabieg Tołstoja,bo w końcu ród Wołkońskich był zbyt znany.Za czasów opisywanych w „Wojnie i pokoju” był generał Piotr Wołkoński :
http://pl.wikipedia.org/wiki/Piotr_Wo%C5%82ko%C5%84ski
a wcześniej też jakiś mało przyjemny typ o tym nazwisku był ambasadorem carycy w Warszawie.Obaj panowie odznaczeni-no jakim orderem,proszę ? Ale cóż,takie były czasy 🙁 Z tego wszystkiego chyba tylko księżnę Zinaidę Wołkońską możemy polubić,bo ona lubiła Polaków (ze szczególnym uwzględnieniem pewnego młodego romantycznego poety Adama 😉
@ PK 10:59
O to,to Pani Kierowniczko,ani wcześniejsi (Mel Ferrer -1956) ani późniejsi (serialowi) Bołkońscy do pięt mu nie dorastali 🙂
no,że też ta idiotka Natasza mogła zdradzić go z takim mydłkiem Kuraginem 😉
Pani Doroto, myślę, że nowojorscy partnerzy denerwują się, bo tam – mówiąc oględnie – są sprawdzani pod kątem sensowności decyzji i wydatków. Natomiast w teatrach Rosji czy Polski nadal panują bizantyjskie obyczaje (świetny tego przykład w PeeSie). Koniec końców publiczne dotacje trzeba przecież jakoś wydać – bo przecież nikt tu nie nagradza za oszczędność – a przepych i pompa są w cenie. 🙂
fajnego kota znalazłem 🙂
http://img-fotki.yandex.ru/get/53/wings-of-dove.24/0_101cc_94b77e73_L.jpg
„Stirlitz”. Piękny był
I nieprzejednany.
Jak można było zostawić młodziutką dziewczynę, żeby się przekonać, czy jej uczucie jest trwałe?
Tfu! Z taką miłością.
Hoko, wygląda na wczorajszego. 😆
Ale i tak jest piękny jak Stirlitz 😀
Jest i muzyczny Wołkoński – ciekawa postać 🙂
http://en.wikipedia.org/wiki/Andrei_Volkonsky
Przeczytałem „Wojnę i pokój” (wystarczyło na parę dni trafić do łóżka z 39 stopniami i już nawet „filozofię” Tołstoja się łykało 😉 ), w efekcie nie mogłem się pogodzić z doborem głosów przez Prokofiewa do ról Pierre’a i ks. Andrzeja 🙁 (Nie, nie wczoraj w Warszawie, tylko parę lat temu z płyty, ale też Gergiev…)
sprawdzilam u zródła, na stronie oficjalnej teatru: http://www.mariinsky.ru
– A. Bołkonski
Moi mili, a teraz Was opuszczam na trochę i jadę na wagary, tj. na pierwszy koncert Orkiestry Historycznej w Katowicach. Relacja zapewne jutro 🙂
To nie bylem wcale Metrytoryczny? 😯 😳
Kurkazesz wodna, chyba sie tu dlugo nie pokaze!
Ależ, Kocie, nie rób nam tego.
Co to byłby za świat złożony z samych doskonałych?
A Ty przecież i tak należysz to tego ekskluzywnego klubu.
Kuwety z epoki Ming to małe piwo. 😆
Ja to bym argumentował tak:
W rosyjskim alfabecie „B” to jest „W”, więc wszystko gra, jakby na to nie spojrzeć 😀
Na Facebooku na stronie SOS dla WOK ktoś napisał, że podobno Pan Sutkowski ogłosił po spektaklu, że festiwal mozartowski odbędzie się.
Szczegółów brak. Naradzamy się, co można zrobić, żeby zabezpieczyć byt WOK na stałe.
Zawsze się wyrwie jakiś człowiek, który próbuje na takich sprawach zbić polityczny kapitał. Zobaczcie, jak ONI traktują kulturę, MY to byśmy wam dali, ile tylko chcecie i jeszcze więcej. Wrrrr!
przypomniałem sobie, że na zajęciach w akademii muz. też przeprowadziłem podobną dyskusję o brzmieniu nazwiska księcia Andrzeja, padały dokładnie te same argumenty. A powodem do dyskusji był andrzej wołkoński i jego nagrania z szafranem. Tyle o nazwisku, a odnośnie do wczorajszego spektaklu to zastanawiam się, czy powściągliwe owacje były spowodowane chłodnym przyjęciem czy zmęczeniem…
Choc Gostek traktuje wymiane B – W z 😉 , chcialbym zauwazyc, ze to nie tak do konca zart. Istnieje dzwiek – nie do wymowienia przynajmniej dla mnie – posredni miedzy B i W; na przyklad daje sie zauwazyc w Havana i La Habana.
W oczekiwaniu na dzisiejszy koncert
http://www.youtube.com/watch?v=RNkl3SPukMM&feature=related
Pietrku, rzeczywiscie w hiszpanskim, szczegolnie w wymowie w samej Hiszpanii, jest dzwiek posredni. Takze w hebrajskim oba dzwieki sa/kiedys byly postrzegane jako zblizone – oznacza sie je ta sama litera, w jednym wypadku akcentowaną (b). ‚W’ ma takze innych krewnych – ‚ł’ i ‚u’ („double u”).
Dziękuję, Klakierze, wygląda na to, że ‚pobutkę’ zadałeś za mnie 😀
@PAK 8:03
„mam kolegów i na nich mogę liczyć” jak śpiewał kiedyś niezapomniany Jan (bez A.P. 😉 ) Kaczmarek 🙂
Miłego dnia wszystkim 🙂
Klakierze, jak tam ten pokój z wojną? Jakie wrażenia?
Właśnie zobaczyłem, że w Dwójce Dorota Kozińska i Adam Suprynowicz o 16.00 będą rozmawiać o wczorajszych atrakcjach. Coś chyba nie całkiem się zachwycili, skoro już na stronie Dwójki jest mowa o „rozbieżnych opiniach”.
Dzięki Piotrze K. 😀
@PAK 29 marca o godz. 8:03
Przepraszam za uzurpację, ale było już późno i nie było ‚pobutki”, więc bałem się, że wszyscy zaśpią 😉
@ mt7 29 marca o godz. 9:52
Krótko, może po 15ej trochę więcej wrażeń szarozjadacza operowego.
Jestem rozdarty pomiędzy dwie części:
na pierwszej z każdym taktem ogarniał mnie „smutek”, że za chwilę się skończy, a na drugiej pod koniec znużony czekałem, kiedy wreszcie te maszerujące armie zejdą z tego „wzgórza” na scenie.
Miałem też wrażenie, że zmęczenie daje się we znaki wszystkim wykonawcom.
W filmie jest tak samo, trudno wytrzymać te sceny batalistyczne, mimo że bardzo pouczające.
W operze pewnie jeszcze trudniej.
W Warszawie „Pokój i wojna”, w Strasburgu wojna – opera wystawia przeniesionych z Brukseli „Hugenotów”. Okazji zobaczenia najprawdziwszej grand-opéra trudno było przepuścić – i zdecydowanie warto, choć „dziełsko” zwłaszcza muzycznie wprawia chwilami w osłupienie. To przekrój historii opery (najcięższy Verdi walczy o lepsze z podkasanym Offenbachem, Bellini króluje, Rossini puszcza oko, Wagner nieśmiało puka do drzwi), ale pigułka jest raczej słabo sklejona.
Z libretta reżyser (Oliver Py) wycisnął ile się dało, więc całość nie obraża inteligencji. Absolutnie warto dla IV i V aktu, pod każdym względem mocno odstających od wcześniejszych. Meyerbeer wymaga od śpiewaków najwyższej wirtuozerii i zarazem wytrzymałości, soliści (7 dużych głównych ról!) stanęli na wysokości zadania, zwłaszcza w niezwykle trudnych rolach Gregory Kunde (Raoul) i Laura Aikin (Małgorzata de Valois).
Ps. Basen był. Ale to sam M. go przewidział.
Koledzy młodsi duchem zachwyceni byli „wojenką” na scenie 😀 Dlatego trudno stwierdzić, czy znudzenie drugą częścią to nie kwestia oczekiwań od opery. Mimo wszystko na szczęście zawsze można było tylko posłuchać orkiestry
Dzień dobry,
to już bez spoilerów: pierwsza scena II aktu wywołała we mnie atak śmiechu. Na pagórku klęczy armia w mundurach i celuje z karabinów w stronę widowni. Klęczą, klęczą, aż zrywają się i nawiewają ze sceny 😆
A przy arii Kutuzowa też wymiękłam 🙁
Cały czas sobie myślałam: Prokofiew pisał genialną muzykę, ale na miłość boską, dałoby się ją lepiej spożytkować…
„Armia francuska” w I scenie dostała wczoraj brawko po podniesieniu kurtyny. Maszerujący na piechotę kozacy i śpiewający o swych koniach – „bardzo mi się podobało”. 😉
Mnie muzycznie, jak i aktorsko zawiódł zupełnie Kutuzow.
Scena śmierci Andrieja – okropna scenicznie.
Na moje ucho w drugim akcie orkiestra zachwiała się dwa razy, co dla mnie było jakąś skazą na brylancie.
Tak, jak napisała Pani w artykule Maestro dyrygował nieefektownie, ale efektywnie. Siedziałem z boku na II piętrze, skąd przez lornetkę było widać monitor z obrazem Maestra na wprost. Maestro był jak metronom.
Ale I akt był prześliczny – podziwiałem grę aktorską śpiewaków, perełki muzyczne rozsypujące się w orkiestrze i prawie byłem gotów porwać Nataszę. 😉
Natasza była inna w środę. Ta z wtorku była urodziwa, ale jak na mój gust zbytnio rozwibrowana.
Chyba znam ten efekt, którego doświadczał Klakier podczas pierwszej części: „smutek”, że za chwilę się skończy. Jeśli są koncerty, których wyczekuję z utęsknieniem – taak, ciekawe, które to 😉 😆 – staram się zdobyć bilety na co najmniej dwa koncerty. A najlepiej na 4. 🙂 Wtedy pierwszego koncertu słucham bez żalu, bo przecież będzie jeszcze drugi, 😛 a przy drugim, a już na pewno przy trzecim, niby wiem, że to ostatni, ale … nie wierzę. 🙄 Smucę się więc dopiero PO ostatnim koncercie. 🙁
W linku wywiad z ministrem Zdrojewskim o sytuacji w instytucjach kulturalnych,w tym także o pieniądzach :
http://www.mkidn.gov.pl/pages/posts/bogdan-zdrojewski-minister-kultury—dochodze-do-granicy-i-wiecej-pomagac-nie-moge—2855.php
W trakcie scen chóralnych w II akcie nasunęła mi się myśl, że po chórach w operach Musorgskiego trudno jest się wdrapać na ten „sam” szczyt.
A pod koniec, przy „boguojczyźnianym” śpiewie na proscenium opadło mnie skojarzenie ze „Swiaszciennaja wajna” i to było straszne „skaleczenie”. 😉
A teraz reset wczorajszego dnia i „strojenie się” na III koncert fortepianowy Rachmaninowa.
A ja na dzisiejszy wieczór nastrajam się kameralnie 🙂 Przed nami chyba razem „Osiem i pół „ …kwartetu ,o ile dobrze liczę 😉
http://www.filharmonia.wroclaw.pl/home/showNews/931
Lutosławski Quartet :
A. Lasoń – V Kwartet smyczkowy „Siedem i pół kwartetu” (2004)
L. van Beethoven – Kwartet smyczkowy c-moll op. 18 nr 4
Ładnie. Ja dziś przykładnie wracam na Festiwal Beethovenowski 🙂
O dzisiejszym koncercie wspomnę pod tym wpisem, jako że traktuję go jako dalszy ciąg tego, co słyszałam dwa dni wcześniej. I z powodu tej samej orkiestry i dyrygenta, i z powodu Prokofiewa.
Najpierw jednak był Czajkowski – Rok 1812, dość zabawny, ale bez armaty 😉 Potem po prostu cierpienie: myślałam, że Volodin to przyzwoity pianista, ale Rach 3 zarżnął po prostu (jak również Preludium gis-moll zagrane na bis), byłam wściekła na niego. Orkiestra musiała się dostosować (nie mówiąc o tym, że ścigał się z nią na tempo). Dopiero Aleksander Newski usatysfakcjonował mnie w pełni. Jaki to genialny utwór! Nad Wojną i pokojem Prokofiew męczył się 20 lat, aż do końca życia, a Newski powstał przed samą wojną (to muzyka do filmu Eisensteina) i był dziełem natchnienia. Wykonanie było piękne i tu podziw dla chóru z Białegostoku, który spisał się znakomicie. Solistka, Ekaterina Semenchuk, zaśpiewała swoją pieśń subtelnie i smutno – wolę oczywiście interpretację Ewy Podleś, taką z trzewi, wstrząsającą, ale i to, co dziś usłyszałam, jestem w stanie docenić.
Jak to miło wrócić z koncertu i znaleźć potwierdzenie swych amatorskich wrażeń w Pani Ocenie. Bardzo Pani dziękuję.
W koncercie Rachmaninowa raptem mi się zdało, że pianista gra koncert Czajkowskiego. W którymś momencie Gergiev spojrzał (i to dwukrotnie) na pianistę w sposób, który odczytałem tak – co ty chłopie grasz? Ale też miałem wrażenie, że próbuje pokryć orkiestrą pianistę. Ekaterina Semenczuk, wyszła ubrana w płomienną suknię i oczekiwałem, że zaśpiewa równie płomiennie. Bardzo się zdziwiłem.
A w uwerturze przyszła do mnie taka myśl, że Orkiestrę Teatru Maryjskiego tworzą mniejsze perfekcyjne orkiestry grup instrumentów.
Bardzo mnie miło zaskoczyło, że w stoisku z płytami były CD i DVD wydane przez Mariinsky Label. I udało mi się kupić ostatni egzemplarz DVD z symfoniami Czajkowskiego wydany w listopadzie, a który bardzo chciałem mieć.
🙂
Dobranoc.
I ja mówię Dobrej Nocy i jeszcze raz bardzo, bardzo Pani dziękuję.