Ukrzyżowanie jakby łagodniejsze
I znów dzieło Bacha, i znów Pasja, Mateuszowa tym razem, i znów Minkowski. I znów Markus Brutscher jako Ewangelista oraz Christian Immler w roli Chrystusa. Ale proporcje zupełnie inaczej się rozłożyły.
Brutscher już dwa lata temu w Pasji Janowej wkurzał mnie swoim nadmiernie zaangażowanym stylem wykonawczym. Wówczas słuchałam go z balkonu, a teraz siedziałam na parterze i nie tylko mnie wkurzał, ale i wściekał swoją agresywnością. Tak, bo ten głos był agresywny, ostry w brzmieniu, z przerostem wysokich alikwotów, czasem był to nieledwie wrzask zaperzonego fanatyka, oskarżyciela.
Jednak kontekst miał zupełnie inny. To oczywiście wynika z charakteru Pasji Mateuszowej. Janowa jest bardziej epicka, skondensowana. Mateuszowa jest pełna różnych treściowych dodatków i komentarzy, nabożnych dywagacji kiczowatego Picandera (do którego Bach miał słabość – cóż, estetyka epoki), opatrzonych jednak wspaniałą muzyką. Choć ja się do Mateuszowej zawsze trochę stroszyłam, bo nie dość, że dużo dłuższa, ale zwykle bywała w wykonaniach przesłodzona, cukierkowa. Zabawne, że podczas przerwy znajoma, która muzyką dawną interesuje się od parunastu lat, zastanawiała się, kiedy ta pasja była wykonywana w Polsce i czy w ogóle. Cóż, kiedyś namiętnie ją wykonywały ogromniaste chóry i zespoły, w związku z czym robiła się z tego jakaś kiczowata słoniowacizna.
Wykonanie Minkowskiego, z trzema chórami czteroosobowymi, było dla mnie prawdziwą odtrutką na te dawne przyzwyczajenia słuchowe. Zwłaszcza że nieco surowe, a przy tym lekkie brzmienia Les Musiciens de Louvre-Grenoble (wspaniali soliści, zwłaszcza dęciaki!) również nie przypominały owych romantycznych orkiestr, które kiedyś zatruwały nam ten utwór. Nie było to brzmienie anielskie, bardziej przyziemne, ale nie – że wspomnę słówko PMK – „czarnoziemne” (no i całe szczęście). W ogóle odetchnęłam z ulgą, bo tym razem Minkowski nigdzie się nie spieszył. I mniej w tym wszystkim było teatru, więcej zamyślenia, ale pełnego prostoty – to lubię.
Tak więc Ewangelista był tym razem odosobniony w swej nadekspresji. Immler co prawda znów był mocnym, walczącym Chrystusem, ale nie przesadnie. No, a wykonawcy arii po kolei pokazywali, co potrafią: norweska sopranistka Marita Solberg o czystym, nieco dziewczęcym głosie; znana mi już ze Świdnicy (z koncertu z Roussetem) Eugénie Warnier; bas Benoit Arnould. Najwięcej arii, bo aż cztery, miała Nathalie Stutzman, odrabiając z nawiązką zeszłoroczną absencję; brzmiała z pewnością mniej efektownie niż w nagraniach, ale jej styl śpiewu, pełen prostoty, bardzo mi się podobał. Zaskoczył dramatyczny alt męski (tylko w jednej arii) – Owen Willetts, produkt brytyjskiej kultury chórów chłopięcych (wygląda, jakby z tego chóru jeszcze nie wyszedł). Nasza Jola Kowalska (drugi polski element tego koncertu poza mapapą w orkiestrze) pięknie zaśpiewała swoje dwie jednozdaniowe minirólki: służącej oraz żony Piłata.
W sumie, choć jednak całością się zmęczyłam (rzecz trwała, z przerwą, trzy i pół godziny), to tym razem wyszłam bardziej zadowolona niż w poprzednich latach. Gdyby nie ten Brutscher… A za rok – znów Minkowski wróci, to już prawie pewne.
Komentarze
http://www.rtve.es/alacarta/live_audio_PopUp.shtml?idAudio=1369683&vp=4.1.0&lang=es
tu jest „La Morte di San Giuseppe” z Biondim i Sonią Priną z dzisiejszego koncertu gdzieś w Hiszpanii.
Czy ktoś wie, jak wrzucić to na twardy dysk?
Za pomocą tego programu można zgrać tę retransmisję na dysk: http://download.komputerswiat.pl/muzyka-i-wideo/muzyka-i-video-inne/streaming-audio-recorder
Pobutka.
Minkowski za rok wróci? Hm… z wielkich form Bachowskich to na M-P mu zostało jeszcze… Oratorium Bożonarodzeniowe do poprowadzenia 😀
A na serio — OVPP to przecież już nie żadna nowość. Już był Riffkin, już był Parrot, a i McCreesh sporo zamieszania zrobił. Owszem, współistnieją te trzy estetyki (OVPP, ‚wczesny HIP’, ze średnio trzema śpiewakami na głos w chórze, oraz bachowskie mamuty, z napuchniętymi tempami i chórami, oraz cięciami w numerach dla równowagi), ale kogo to jeszcze dzisiaj dziwi?
Jeśli chodzi o „wczoraj” to miałem problemy z koncepcją Marka Minkowskiego. Próbowałem sobie Bacha wyobrazić, jak przychodzi zaproszony na koncert, niczym maestro Penderecki, a potem podchodzi do muzyków i im gratuluje, i pyta gdzie takie skrzypce można kupić. Ale co mówi dyrygentowi, poza zdziwieniem, że w filharmonii (w końcu trochę na ziemi nie był…) tego już sobie nie wyobraziłem.
Dzień dobry,
a to ciekawe 🙂
Może lepiej nie próbujmy sobie wyobrażać niewyobrażalnego, bo jak tu w ogóle grać i słuchać ze świadomością, że Wielcy przewracają się w grobach… 😉
Nie sądzę by się przewracał w grobie. Mam wrażenie, że tam w niebie, to już są Wielcy dość tolerancyjni wobec kaprysów ziemskich interpretacji 🙂 Inaczej niebo nie byłoby niebem, a piekłem 😀
Zresztą, czy ja na Minkowskiego narzekam? Za czasów, gdy więcej Bacha słuchałem wyrobiłem sobie taką opinię, że kluczem do dobrego wykonania SMP jest równowaga między dramatyzmem narracji recytatywów, ekspresją arii, oraz modlitewnym skupieniem chorałów. I Minkowski do tego mi nie pasował. Owszem, ewangelista bardzo, aż może za bardzo dramatyczny, ale reszta była „inna” ani ‚opera sakralna’, ani ‚utwór liturgiczny’. A przy niektórych fragmentach Pasji ciarki chodzą mi po plecach, tak czy inaczej.
Tia… A ja mam dwie uwagi 🙂 Pierwsza to ta, że nie do końca jestem przekonany, czy ta przesadna interpretacja Brutschera była nie do zniesienia. Może przez to, że on kontrastował z resztą, wielce głęboką i spokojną, spowodowało że całość nie była nużąca…. Ja go tak odebrałem – przypomniał, że to teatr.
A z tempami było ciekawie. Na przykład odniosłem wrażenie, że początek Minkowski poprowadził wolniej od wersji Gardinera, która mam gdzieś na płytach. No i w ogóle wczorajsza wersja była głębsza dla mnie od tej gardinowskiej, taka mniej zdystansowana, cieplejsza – bardziej francuska niż niemiecka 😉
Tez nie przepadam za nadmiernie wyrosnietymi wysokimi AliKotami. Spotkalem jednegp talkiego kiedys na dachu garazu i nie powiem abym milo wspominal. 👿
Ale wszystkim – wesolej, dostetnie, slonecznej Wielkanocy!
PAK-u
z podobnymi odczuciami zasypiałem wczoraj/dzisiaj.
Przy czym nie tyle mi chodzi o kwestię koncepcji MM, tylko o stosunek do niej nas, żyjących tu i teraz. Gdy jej aspekt mistyczny, religijny zdominowany jest przez kwestie estetyczne. Gdy miast poddać się samej „opowieści” – całą uwagę koncentrujemy na sposobie jej opowiedzenia. Takie czasy. Chociaż… czy ta postawa jest aż tak odległa od tej sprzed trzystu lat? To tylko moje naiwne patrzenie wprost, czucie wprost, poddawanie się emocji każe mi czasami dziwić się, że można aż tak analitycznie, tak rozumowo, tak dialektycznie… Gdybym żył podówczas, też zapewne i dziwiłbym się i naiwnie patrzył, czuł i wzruszał się. Ale i irytował się. W końcu żadna tam ze mnie topielica uślimtana łzami wzruszenia.
Drogim spotkanym już i pozostałym niespotkanym Dywanowiczom – dobrych Świąt.
Przed trzystu laty muzykę postrzegano jako jedną z nauk. Ścisłych jak najbardziej 🙂 Dlatego Bach uchodził za uczonego, co też sobie cenił. Poczytałam o tym w tej najnowszej monografii, którą w ogóle bardzo polecam.
mkk – ja, siedząc w X rzędzie, nie byłam w stanie znieść głosu Brutschera wręcz fizycznie 🙁
Bardzo mi przykro, że nie mogłem być wczoraj na tym koncercie…. Swoją drogą Pasja Mateuszowa była wykonywana dwa lata temu w Łodzi przez Cantus Colln. Pozdrowienia z Łodzi!
Pani Doroto, ja byłem na końcu – dałem radę 😉 Ale rozumiem – to można było tak odebrać.
A w kwestii wzruszeń – mówię tu do 60jerzy – one są możliwe i dzisiaj. Minkowski zrobił to tak, że narracja też była ważna i intrygująca – wciągnęła mnie – przy czym absolutnie nie mówię tu o wątku religijnym.
Na końcu, pod balkonem, alikwoty pewnie są trochę stłumione 😉
Dodam jeszcze, że ze wzruszeniem pasją jako taką, jako gatunkiem, w ogóle raczej mam kłopot. Może tu mnie wzruszyć co najwyżej sama muzyka. Nie chcę wypowiadać się szerzej, ponieważ nie chciałabym urazić czyichś uczuć religijnych. (Choć teksty wszystkich ewangelii urażają w wielu punktach czyjeś uczucia religijne, ale to już nie mój problem.)
„Dlatego Bach uchodził za uczonego, co też sobie cenił. Poczytałam o tym w tej najnowszej monografii, którą w ogóle bardzo polecam.”
Ma Pani na myśli monografię Christopha Wolffa „Bach – muzyk i uczony”? „Najnowsze” to jest tylko jej polskie tłumaczenie, bo monografia ukazała się 12 lat temu…Ale przecież nie powinno to ani trochę dziwić, że zawodowy krytyk muzyczny śledzi muzykologiczne badania z taką starannością, tak bardzo jest au courant, że publikacja wydana przed ponad 10 laty jest dlań „najnowsza”.
Po pierwsze najnowsza z dostępnych na polskim rynku, po drugie – monografia była uzupełniana na potrzeby polskiego wydania i są w niej rzeczy, których nie było w wydaniu sprzed 12 lat. Ale żeby to wiedzieć, trzeba mieć tę książkę w ręce 😛
Hmmmm, a ja myślałem, że od „śledzenia muzykologicznych badań” są zawodowi muzykolodzy…
Ja muzykologiem w ogóle nie jestem i nigdy nie byłam.
A tak gwoli ścisłości:
http://lokomobilaeu.home.pl/Christoph_Wolff_Johann_Sebastian_Bach_Muzyk_i_uczony__plyta_z_choralami_w_ograniczonej_ofercie-676.html
(zwracam uwagę na adnotację: Książka reprezentuje stan badań na 2011 r.)
Radosnych Swiat Wielkiej Nocy!
http://www.youtube.com/watch?v=8dgL8J1OsP8
„Książka reprezentuje stan badań na 2011 r.”
Tłumaczenie się powoływaniem się na reklamową wstawkę w polskim tłumaczeniu nie zmienia tego, że książka ukazała się ponad 10 lat i nie jest „najnowsza”.
„Ja muzykologiem w ogóle nie jestem i nigdy nie byłam.”
Dziękuje za potwierdzenie mojej opinii, że większość występujących w polskich mediach krytyków muzycznych – a występują w mediach jako znawcy przedmiotu, o którym piszą czy mówią, co więcej, zarabiają na tym, że za znawców uchodzą – nie widzi potrzeby, by być na bieżąco ze stanem badań muzykologicznych.
Jan Weber to naprawdę znał się na tym, o czym pisał i mówił. Ale to już minione dzieje.
BTW Wspomnianego Christopha Wolffa można by polecić gościom i komentatorom tego bloga z innego także powodu – jego ostrej krytyki koncepcji OVPP w wykonawstwie Bacha, w której widzi po prostu szarlatanerię.
PK kochana,
od kiedy przed laty wyzwoliłem się z objęć „ścisłych”, tak do dzisiaj masuję siniaki, zaś uczucie wolności mąci mi rozum. A tę monografię czyta się i owszem, świetnie.
Mam nadzieję, że Minkowski zgodzi się na retransmisję wczorajszego koncertu ( wstępnie radiowa Dwójka zaplanowała odtworzenie Pasji w poświąteczny wtorek ).
Dodam jeszcze, że w minioną środę w Filharmonii Wrocławskiej zespół Tinity Baroque, z towarzyszeniem Wrocławskiej Orkiestry Barokowej, wykonał Pasję Janową w pojedynczej obsadzie wokalnej. Całość poprowadził Julian Podger ( który sam odezwał się dwukrotnie jako sługa ).
Skład solistów mieliśmy jeszcze mniejszy niż u Minkowskiego, bo tylko ośmioro ( wszyscy soliści śpiewali więc i partie chóralne ).
Rezultat więcej niż dobry – szczególnie jeśli porównamy z wykonaniami z pełnym, wielkim chórem Filharmonii Wrocławskiej, które mogliśmy tu słyszeć w latach poprzednich. Choć zawsze można się czegoś czepiać, a w tym wykonaniu najbardziej wykonań arii. Trinity Baroque – stały zespół wokalny – świetnie brzmi jako całość, ale jako soliści śpiewacy radzili sobie różnie (niedosyt pozostał po arii „Es ist vollbracht” ).
Ale najważniejsza w tym wykonaniu była wersja Pasji Janowej: ta chyba najrzadziej wykonywana, druga, z 1725 r. ( proszę o korekty, jeśli coś pomieszałam ), znana z nagrania Philipa Herreweghe. Nigdy nie słyszałam tej wersji na żywo, zatem gdy zabrzmiały pierwsze takty chorału „O Mensch, bewein’ dein Sunde gross” wiedziałam już, że warto było przyjść bez względu na to, jak całość się potoczy 🙂 Zdecydowanie przesadził tenor w arii żalu Piotra. W tej wersji aria ( „Zerchmettert mich”, raczej rozpaczy niż żalu ) ma tak potężny ładunek emocji, że nie potrzeba już sztuczek aktorskich w postaci okrzyków, wstawek falsetowych, wzdychania itp. A śpiewak dwoił się i troił, by było bardziej dramatycznie i wyszło histerycznie i wręcz karykaturalnie.
Ale wszystko inne się udało: Ewangelista ( Georg Poplutz ) zaangażowany, ale nie agresywny, bez nadekspresji, o naprawdę ładnym i równym głosie; orkiestra w niewielkim składzie grała równo, czysto, z życiem, nadążając za śpiewakami ( a i z tym bywało we wrocławskich Pasjach różnie :-).
Co do emocji i przeżyć – dla mnie też były one czysto muzyczne, bo problemy z tekstami Pasji mam takie same jak PK ( a z tekstem Pasji Janowej szczególnie duże… ).
Przepraszam za tak długi wpis, ale naprawdę ucieszył mnie ten koncert.
Życzę wszystkim dobrych, spokojnych i pełnych pięknej muzyki Świąt.
@ Chevalier – właściwie nie powinnam ciągnąć tego żenującego z Pana strony dialogu, ale odpowiem.
Po pierwsze, to nie „reklamowa wstawka”. Autor był w nieustającej korespondencji z wydawcą, napisał uzupełnienia i wstęp. Wiem od wydawcy: gdyby go Pan znał, wiedziałby Pan, że to akurat nie jest człowiek, który myśli o reklamie. Tak się składa.
Po drugie, nigdy tak nie było, że krytyką muzyczną zajmowali się wyłącznie muzykolodzy, choć owszem, wielu takich było. Ja ze swej strony zawsze podkreślam, że z wykształcenia jestem muzykiem i patrzę bardziej od strony praktycznej niż teoretycznej, która też oczywiście nie jest mi obca jako absolwentce uczelni muzycznej. Bo mnie po prostu bardziej pociąga żywa muzyka.
Po trzecie, Jan Weber znał się na określonym wycinku muzyki i rzeczywiście znał się na nim bardzo dobrze. Innych się nie tykał, i słusznie. Dziś już tak się nie da – no, może jeszcze w radiowej Dwójce.
A co do wykonawstwa, to wszystko, co robimy w tej dziedzinie, mieści i mieścić się będzie w sferze domysłów. Mimo rozmaitych opisów, traktatów, nikt nie jest nam w stanie dokładnie przekazać, jak to się wtedy robiło naprawdę. Każdy idzie dziś po prostu za swoją wizją artystyczną i może się nam to podobać lub nie. Uważam, że PAK ma rację – Bach mógłby się nieco zdziwić…
@ gawronka – dziękuję za relację z Wrocławia! Brzmi to bardzo ciekawie. Szkoda, że nie mamy jak tego usłyszeć 🙂
Podrzucę Wam jeszcze coś, na co mnie naprowadził mój nowojorski kumpel, który widział całą rzecz (ja jeszcze nie). Robi wrażenie.
http://www.youtube.com/watch?v=MO64Sh24kHY
Jest na tubie całość, w 12 odcinkach 🙂
@gawronka
„Skład solistów mieliśmy jeszcze mniejszy niż u Minkowskiego, bo tylko ośmioro ( wszyscy soliści śpiewali więc i partie chóralne ).”
U Minkowskiego było śpiewaków więcej, jako że – pozwolę sobie przypomnieć ten szczegół – Pasja Mateuszowa jest napisana na większą obsadę, nie tylko w partiach solo, ale i w chóralnych: chór podwójny, do tego dodatkowy chorał w „Kommt ihr Tochter”. Zatem nawet wyznawcy OVPP muszą w Pasji Mateuszowej trochę zwiększyć obsadę (zwykle ignorując kwestię, że skoro Bach dla wykonania Pasji Mateuszowej mógł znaleźć większą ilość śpiewaków, to dlaczego zakładać, że nie mógł był znaleźć takiej większej ilości i dla wykonania innych dzieł; a to jest ultima ratio wyznawców OVPP – że Bach nie MÓGŁ dysponować większą ilością śpiewaków).
Czy mógł, czy nie mógł – też nie wiemy 🙂
Tak gwoli ścisłości, Minkowski wykonywał Pasję Janową na Misteriach Paschaliach dwa lata temu. Użył również ośmiu śpiewaków 🙂
@ Chevalier
„Dziękuje za potwierdzenie mojej opinii, że większość występujących w polskich mediach krytyków muzycznych – a występują w mediach jako znawcy przedmiotu, o którym piszą czy mówią, co więcej, zarabiają na tym, że za znawców uchodzą – nie widzi potrzeby, by być na bieżąco ze stanem badań muzykologicznych.
Jan Weber to naprawdę znał się na tym, o czym pisał i mówił. Ale to już minione dzieje.”
Drogi Rycerzu! Proszę nie generalizować w sprawie krytyków muzycznych. Po pierwsze, nikt nie jest doskonały. Po drugie, niech każdy dokształca się zgodnie z własnym sumieniem.
Wydaje mi się, że jeśli Autorka tego bloga pisze, że nie jest muzykologiem, to tylko dlatego, że po prostu nie skończyła takich studiów. Poza tym krytycy muzyczni zajmują się czymś innym niż muzykolodzy. Czy trzeba być muzykologiem, aby pisać o muzyce?
Studia muzykologiczne są na pewno pomocne, ale nie zawsze.
Swoją drogą, mam książkę Wolffa i uważam, że jest cenna, chociaż mam zastrzeżenia co do tłumaczenia (z tytułem włącznie).
Polecam także inne książki o Bachu, które są znakomite:
http://www.amazon.fr/moulin-riviere-air-variations-bach/dp/2213601283/ref=sr_1_5?s=books&ie=UTF8&qid=1333796592&sr=1-5
http://www.amazon.fr/Bach-son-temps-Gilles-Cantagrel/dp/2213600074/ref=sr_1_3?s=books&ie=UTF8&qid=1333796592&sr=1-3
http://www.amazon.fr/Les-cantates-Bach-Gilles-Cantagrel/dp/2213644349/ref=sr_1_1?s=books&ie=UTF8&qid=1333796592&sr=1-1
http://www.amazon.fr/J–S-Bach-Passions-messes-motets/dp/2213663025/ref=sr_1_2?s=books&ie=UTF8&qid=1333796592&sr=1-2
Dodam jeszcze, że doktrynerstwo w żadną stronę nie jest dobre, ale jesteśmy w stanie docenić zarówno OVPP, jak i większe nieco składy, byle zajął się tym prawdziwy artysta 🙂
No i może starczy tych dyskusji, jest zbyt piękna pogoda, żeby przy kompie siedzieć 😉
Dziś Peregrina w Wieliczce.
Bardzo rzadko się tu odzywam, ale czytam Was pasjami – z ogromną przyjemnością. W tym gronie (do tej pory) urzekał mnie styl dyskusji, w której uczestnicy czerpali osobiście ze źródeł pisanych lub osobiście słuchali wykonań muzyki, o której potem pisali lub dyskutowali. To ogromna wartość, szczególnie dla mnie. Tymczasem „Chevalier” robi wyłom w tej tradycji pisząc o książce, której nie miał w ręku. Gdyby ją miał, to zauważyłby, że polskie wydanie miało dla autora rangę szczególną (i to z wielu powodów – ci co czytali wiedzą). Do tej edycji właśnie, dołączył Wolff kilkanaście stron specjalnego wstępu (drobnym druczkiem!) opisującego nowe źródła, ślady i rokowania, które pojawiły się w badaniach w okresie 1999-2011 (napisał to w sierpniu 2011!). Co ciekawe, wszystkie te wątki, opisane w tym specjalnym wstępie, już zostały włączone w tekst polskiego wydania. Sprawdzałem z wydaniem 2000 i zauważyłem też inne uzupełnienia, poprawiono błędy i nieścisłości wydania oryginalnego, jest też sporo rozwinięć nowych wątków. Redakcja naukowa i tłumaczenie są fantastyczne, wydanie i papier równie wspaniałe. Po prostu to jest już inna książka, tylko to wydanie ma dodane chyba ok. 50 fantastycznych (!) ilustracji – większość rycin ze zbiorów polskich – okładka również, no i dodatek o sztuce Warszawy czasów Bacha!
Już trzeba iść święcić jajka więc kończę. Wydaje mi się zatem, że ten specjalny wstęp autora ma powiedzieć: „to wydanie jest najbardziej aktualną moją biografią Bacha na świecie”. Cieszmy się Wielkanocą, muzyką i cieszmy się także, że coś polskiego jest wreszcie aktualne, najlepsze i najładniej wydane!
W czytaniu jestem dopiero za połową, ale czytam ją dwutorowo, jednocześnie wskakuję do przodu i do tyłu na kilkustronnicowe sesyjki, przeskakuję do przypisów (kopalnia informacji) i aneksów, itd, itp. Ogromna przyjemność.
Aha, Wolff przyjedzie 8 maja na cały dzień na Uniwersytet Warszawski, będzie miał długi wykład i wiele temu podobnych, ale chyba jeszcze nie ma dokładnego planu: http://www.muzykadawna.eu
Wyglądając spod „miotły merytoryzmu” (by Bobik) kilka zastanowień się nad rolą krytyki muzycznej.
Nie wydaje mi się konieczne, aby krytykiem muzycznym był muzykolog, roztrząsający takt po takcie poszczególne wykonania. To niech pozostanie domeną dysertacji naukowych.
Czego oczekuję ja, szarozjadacz muzyki zwaną poważną – oczekuję, że krytyk uporządkuje moje wrażenia z tego, czy innego koncertu, wskaże inne wykonania. Tym samym prowadząc mnie szarozjadacza ścieżką w tym rozległym „lesie”.
A jednocześnie (co Pani Szwarcman czyni) będzie trzymał rękę na pulsie życia muzycznego. No właśnie – z racji zamieszkania należałoby Pani Szwarcman przypisać jedynie życie muzyczne w Warszawie. Zawsze mnie zadziwia Pani mobilność, aby być w wielu miejscach prawie jednocześnie (tak często oddalonych bardzo od siebie).
Argument „co więcej, zarabiają na tym” wydaje się być w najspokojniejszym określeniu – co najmniej niestosowny.
emseaszu – na przyszłość błagam: tylko jeden link w poście! Na szczęście jeszcze zdążyłam wpuścić, inaczej post czekałby do wieczora…
Kurczę (w skorupce), nie dajecie mi odejść od klawiatury… 😆 despero – dzięki za info, że Wolff będzie w Warszawie. Może będzie warto przyjść i posłuchać, co ma do powiedzenia.
@ p. Szwarcman
„Po pierwsze, to nie „reklamowa wstawka”. Autor był w nieustającej korespondencji z wydawcą, napisał uzupełnienia i wstęp. Wiem od wydawcy: gdyby go Pan znał, wiedziałby Pan, że to akurat nie jest człowiek, który myśli o reklamie.”
Ale co to ma do rzeczy? To że książka w kolejnych edycjach i tłumaczeniach jest poprawiana i uzupełniania, to 1. nic nadzwyczajnego, 2. nie zmienia to faktu, że nie jest „najnowsza”. A już o Bachu „muzyku i uczonym” można było przeczytać począwszy od pierwszej edycji.
„Po drugie, nigdy tak nie było, że krytyką muzyczną zajmowali się wyłącznie muzykolodzy, choć owszem, wielu takich było.”
Ale ja nie stawiam takiego postulatu. Ja tylko postuluję, by krytyk muzyczny był z muzykologią na bieżąco. Zwłaszcza że wielu krytyków ma manierę wypowiadania się jako fachowcy – i taki jest ich społeczny odbiór. Gdyby jakiś krytyk powiedział, wprost i uczciwie, bez grania znawcy przedmiotu od A do Z: ” to co piszę, to są moje niejako prywatne impresje i odczucia, ani trochę mądrzejsze i bardziej fachowe, niż impresje i odczucia zwykłych słuchaczy” – to wtedy nie oczekiwałbym od niego fachowości ani obeznania z badaniami muzykologicznymi.
„Po trzecie, Jan Weber znał się na określonym wycinku muzyki i rzeczywiście znał się na nim bardzo dobrze. Innych się nie tykał, i słusznie. Dziś już tak się nie da – no, może jeszcze w radiowej Dwójce.”
A to dlaczego? Dlaczego nie ma być możliwa specjalizacja, która przecież nie oznacza jakiegoś ograniczenia zainteresowań – można słuchać w muzyce wszystkiego, ale tak naprawdę dobrze znać się na jakimś wycinku, i o nim publicznie się wypowiadać? Dlaczego wśród dzisiejszych krytyków muzycznych nie jest możliwa taka specjalizacja, skoro wszędzie mamy postępującą specjalizację?
Otóż dlatego, że dziś krytycy przekształcili się w „dyskografologów” – znawców edycji płytowych. Obsługują przede wszystkim rynek słuchaczy płyt, gdzie trzeba pisać szybko i o wszystkim – więc krytycy starają się „coś tam” wiedzieć o wszystkim. Coś tam wiedzieć o wszystkim znaczy – na niczym nie znać się tak naprawdę. Ale czy to faktycznie nieunikniona konieczność, czy może raczej świadomy wybór środowiska?
@Chevalier
Szkoda wdawać się w takie dyskusje, ale dodam tylko, że wstęp do polskiego wydania Wolff napisał latem 2011… Sam autor wystąpi 8 maja podczas IV Zjazdu Studentów Muzykologii, zaproszony został m.in. z powodu premiery monografii Bacha w Polsce…
Krytyką muzyczną może zajmować się każdy, kto posiada odpowiednią wiedzę, słuch, wrażliwość i doświadczenie, kwestie formalne są naprawdę drugorzędne. Niezwykle łatwo głosić takie sądy pozostając anonimowym, ale cóż. Pozdrawiam
@Chevalier
Moim zdaniem myli Pan rolę krytyki muzycznej (czyli bieżącego oceniania wydarzeń) z badaniami naukowymi.
Wspominany przez Pana Jan Weber był wybitnym muzykologiem, a jego działalność, jako krytyka muzycznego wspominam raczej minorowo.
„Argument „co więcej, zarabiają na tym” wydaje się być w najspokojniejszym określeniu – co najmniej niestosowny.”
Doprawdy? Jeśli ktoś zarabia na tym, że jest w społecznym odbiorze postrzegany jako znawca dziedziny, o której się wypowiada – a tak jest w wypadku krytyków muzycznych – to chyba powinien takim znawcą być faktycznie?
A propos „pan” i „pani” polecam ciekawy tekst http://www.wysokieobcasy.pl/wysokie-obcasy/1,53581,11439836,Panowie_i_Panie.html
I pozdrowienia dla emseasza, klakiera i despero 😀
Krytycy piszą nie tylko o płytach, ale też – może rzeczywiście coraz rzadziej – o wydarzeniach muzycznych.
Ja uprawiam zawód krytyka od lat 70., więc przez te wszystkie lata miałam czas poszerzyć swoje kompetencje 😉 i nie uważam, że to najnowsze badania muzykologiczne są tym jedynie słusznym kryterium oceniania wykonawstwa dzieła muzycznego. Tak, to są moje prywatne impresje i odczucia, ale bardziej fachowe, bo jestem muzykiem i mam pewne rozeznanie w rynku. Ale nie muszę czytać wszystkich pozycji muzykologicznych, które wydano wczoraj.
Ponadto specjalizację mogłam uprawiać, kiedy pisywałam do „Ruchu Muzycznego”. Jakoś redaktorom tego szacownego pisma nie przeszkadzało, że nie jestem muzykologiem. Wówczas zajmowałam się głównie muzyką współczesną, bo na niej znałam się najlepiej – no i pianistyką, bo byłam kiedyś pianistką. No i muzyką dawną, bo śpiewałam w chórze… Nie musiałam np. zajmować się operą, która mnie wtedy zupełnie nie interesowała.
Ale potem pracowałam w gazecie codziennej, a następnie w tygodnikach opinii. Trudno sobie wyobrazić, że w takich warunkach mogłabym zachować specjalizację tylko na parę dziedzin. Co zresztą uważam za bardzo pozytywne także dla mnie, bo mogłam poszerzyć swoje zainteresowania, czego i innym życzę, a w ogóle chevalier de la table ronde, goûtons voir si le vin est bon i nie zawracajmy sobie głowy jałowymi dyskusjami. Nie wierzę, żeby Pan znał wszystkie pozycje muzykologiczne we wszystkich dziedzinach 😆 , więc po co ta mowa?
@ despero
Tak to jest jak wszyscy piszą równocześnie i nie zauważyłem, że ze zjazdem się powtarzam. Widać nie tylko mi Pan Chevalier podniósł ciśnienie 😀
Zachwyciłem się pasją Janową w wykonaniu Capelli Rhenane (Benoit Haller). I słuchając jej kolejny raz życzę wszystkim – Halleluiah
@ p. Borkowski
„Krytyką muzyczną może zajmować się każdy, kto posiada odpowiednią wiedzę, słuch, wrażliwość i doświadczenie, kwestie formalne są naprawdę drugorzędne.”
Jakby Był Pan uprzejmy przeczytać: ” Ale ja nie stawiam takiego postulatu [by krytyk musiał być muzykologiem]. Ja tylko postuluję, by krytyk muzyczny był z muzykologią na bieżąco”. Więc nie o „kwestie formalne” chodzi.
„doświadczenie” – w czym doświadczenie? w kolekcjonowaniu płyt, czy trochę bardziej fachowe doświadczenie?
„Szkoda wdawać się w takie dyskusje, ale dodam tylko, że wstęp do polskiego wydania Wolff napisał latem 2011” .
Może mi Pan wyjaśnić, w czym zmienia to fakt, że praca Wolffa ukazała się w 2000 roku, a wszystkie późniejsze zmiany nie były tego rodzaju, by można było mówić o wręcz nowej publikacji, zatem monografia na nie jest „najnowsza”?
„Szkoda wdawać się w takie dyskusje” – to po co Pan się wdaje?
„Niezwykle łatwo głosić takie sądy pozostając anonimowym, ale cóż” – jeśli jest to Panu do szczęścia niezbędne, proszę mi podać swojego maila, odpisując podam nazwisko.
@ Chevalier
Wcale nie oczekuję od krytyka muzycznego, aby miał liczne habilitacje ze wszystkich obszarów muzyki.
Czytając tego, czy innego krytyka jestem w stanie sobie wyrobić opinię, czy mam go uznać za znawcę, czy tylko dziennikarza obsługującego ten obszar życia.
A zaglądanie komuś do skarbonki wydaje mi się być ostatnim argumentem w ocenie tegoż znawstwa.
Tutaj roboczy harmonogram zjazdu https://dl-web.dropbox.com/get/Public/Harmonogram%20Zjazdu%20-%20wersja%20robocza.pdf?w=f5118c51, temat wykładu Wolffa to „In Search of Johann Sebastian Bach’s Human Face – The Everyday Life of the Leipzig Thomascantor”
@ p. Szwarcman
„Ale potem pracowałam w gazecie codziennej, a następnie w tygodnikach opinii. Trudno sobie wyobrazić, że w takich warunkach mogłabym zachować specjalizację tylko na parę dziedzin.”
W tym rzecz. Ja oczywiście zdaję sobie sprawę, że taki model krytyki muzycznej – pisanie po trosze o wszystkim – jest częściowo poza wolą samych krytyków, tj. realia rynku medialnego taki model wymuszają, a nie każdy może utrzymać się z wąskiej specjalizacji, której efekty zamieszczą tylko naukowe czasopisma. Z kolei dziennik czy „tygodnik opinii” nie zatrudni kilku muzycznych krytyków, każdego od czegoś innego, bo redakcja uważa, że jeden krytyk od muzyki tzw. poważnej w zupełności wystarczy, by pismo wzniosło się na wyżyny Kultury Wyższej. Niemniej uważam taki model krytyki muzycznej za szkodliwy.
„Nie wierzę, żeby Pan znał wszystkie pozycje muzykologiczne we wszystkich dziedzinach.”
Nie, ale nie mam takiej powinności. Nie jestem krytykiem muzycznym. Poza tym, pisałem o znawstwie w dziedzinach, o których się krytycy publicznie wypowiadają, nie o znawstwie we wszystkim w muzykologii.
@ Chevalier
A Pan znowu swoje: że krytyk muzyczny musi być bieżącym muzykologiem.
„redakcja uważa, że jeden krytyk od muzyki tzw. poważnej w zupełności wystarczy, by pismo wzniosło się na wyżyny Kultury Wyższej. Niemniej uważam taki model krytyki muzycznej za szkodliwy.”
No nie! O co Panu idzie?
Co innego „Polityka”, co innego „Ruch Muzyczny”.
@ p. Chevalier
Zawsze może Pan sięgnąć choćby po „Early Music’ http://em.oxfordjournals.org/, ale po co czepiać się krytyki muzycznej?
@klakier
„Wcale nie oczekuję od krytyka muzycznego, aby miał liczne habilitacje ze wszystkich obszarów muzyki.”
Jasne, że nie. Pan oczekuje od krytyków muzycznych „bieżącego oceniania wydarzeń”. Tylko po co Panu aż krytycy muzyczni do tak arcytrudnej sztuki? Ja np. też mogę, na Pana użytek, oceniać bieżące wydarzenia.
Weber, choć z wykształcenia muzykolog, nie zajmował się muzykologią naukowo, zajmował się właśnie krytyką muzyczną. Tyle że to była krytyka o stopniu fachowości (oraz, dodałbym też, wrażliwości muzycznej) trochę innym niż w np. dzisiejszych „magazynach płytowych”.
Zostawiam Pana z Weberem i zbieram się do Wieliczki. Dobrze, że pogoda dziś ładna 🙂
@ klakier
„A Pan znowu swoje: że krytyk muzyczny musi być bieżącym muzykologiem.”
Bynajmniej. Napisałem: „powinien być z muzykologią na bieżąco”. Ponieważ zrobił Pan z tego dziwaczną frazę „bieżący muzykolog”, pozwolę sobie wyjaśnić, przepraszając jednocześnie innych czytelników, że piszę truizmy.
„Być na bieżąco” – śledzić odkrycia i dyskusje muzykologiczne, i nie tylko zresztą muzykologiczne, bo również w zakresie historii, historii sztuki, historii nauki. Nie, nie mam na myśli wszechwiedzy we wszystkim. Ale jeśli jakiś krytyk wypowiadać się lubi – o to często autorytatywnym tonem, w którym pobrzmiewa pretensja do znawstwa – np. o kwestii obsady wokalnej u Bacha, to wypadałoby, by naprawdę znał się na przedmiocie, a nie „coś tam” wiedział, po łebkach i z trzeciej ręki.
Do czego potrzebni mi krytycy? Napisałem – do uporządkowania mych wrażeń szarozjadacza. Pani od śpiewu w podstawówce mawiała – „ty nie masz słuchu”. No nie mam, dlatego też potrzebuję przeczytać opinię z zewnątrz, aby sobie uporządkować wrażenia. I dość dobrze widzę, czy „krytyk” wie, o czym pisze, czy tylko odwala wierszówkę.
A że Pan wystąpił z krytyką krytyków na blogu Pani Szwarcman, to dość trudno oddzielić Pańskie myśli od ataku personalnego. I choć nie we wszystkim się z Panią Szwarcman zgadzam, to uważam, że ten blog przez Nią pisany, przy współuczestnictwie wielu korespondentów o wiedzy wręcz muzykologicznej jest najciekawszą gazetą muzyczną.
Co do Jana Webera to zgoda w tym, że to co robił było jak najbardziej fachowe. Ale krytyką się zajmował głównie w wymiarze komentowania, tego, co go interesowało, anie obowiązku „kronikarza”. Sądzę, że najwartościowszą częścią Pana wypowiedzi było wspomnienie o tym prawie już zupełnie zapomnianym muzykologu.
Pani kierowniczka NIE JEST muzykologiem??? 😯 ❓ 😯 ❓ 😯 ❓
Toz to caly ten blog na nic! To po jakiego grzyba my tu przychodzimy, a ludzie placa dobry pieniadz za Polityke?
@ Chevalier 7 kwietnia o godz. 14:29
Mam wrażenie, że zbliżamy się do zdefiniowania Nadczłowieka.
Autorytaryzm wypowiedzi?
A to zawsze można tu napisać ” Chciałbym się z Panią nie zgodzić”
😀
@ Kot Mordechaj 7 kwietnia o godz. 14:50
Kocie Mordechaju, my tu przychodzimy, bo nam w duszy coś gra!
@ Chevalier. Prosiłbym o zachowanie etosu rycerskiego i odrobinę pokory! Proszę mi wierzyć: nie każdy krytyk pisze recenzje „na szybko”. Niektórzy ciągle się dokształcają, nawet w związku z pisaniem pojedynczych recenzji.
Poza tym nawet, jeśli odczucia danego krytyka – np. dotyczące prezentacji scenicznej dzieła – są tożsame z odczuciami niektórych melomanów, to trzeba jeszcze umieć je zwerbalizować :).
Hehe, wiedziałem już tak od godziny 11:31 (stwierdzam to autorytatywnie), że na blogu zacznie się młyn 🙂
Czy trzeba być politologiem, by mieć poglądy polityczne?
By móc cokolwiek powiedzieć o muzyce, chyba wystarczy mieć sprawne uszy (chociaż Beethoven pod koniec życia pewnie by z tym polemizował).
Pozdrawiam i życzę wszystkim Wesołych Świąt!!!
Wrzask zaperzonego fanatyka? Nic podobnego. Fanatyzm przede wszystkim źle się kojarzy – z zaślepieniem, które przynosi krzywdę innym ludziom. Fanatyzm jest wykluczający i zarazem napastliwy. A tu mówimy o utworze religijnym, skierowanym do wiernych, opowiadającym o zdarzeniach centralnych dla chrześcijańskiej konfesji w jej wszystkich mutacjach. Wyobrażam sobie, że dwieście kilkadziesiąt lat temu w kościołach o sprawach tych mówiono i śpiewano z wielką religijną gorliwością, skoro więc Minkowskiemu zależy na tym, aby dzieła wystawiane były tak, jak za Bacha (jak Minkowski wyobraża sobie, że za Bacha było), to naśladowanie takiej gorliwości jest jak najbardziej na miejscu.
Przy okazji – http://pfg.blox.pl/2012/04/Misteria-Paschalia-6-kwietnia.html
@emseasz
Jest taki uzus językowy, że kiedy piszemy „krytycy muzyczni robią tak a tak”, to mamy na myśli większość, i już nie musimy się zastrzegać, że nie mówimy tak o wszystkich krytykach (czy jakimkolwiek przedmiocie, o którym orzekamy). Ten uzus jest tak oczywisty, że aż dziwne jest, że ktoś może z cała powagą wytaczać armaty typu: „proszę mi wierzyć, nie każdy krytyk pisze recenzje na szybko”. Nie musi mnie Pan co do tego przekonywać. Mało tego, napisałem o „większości o występujących w mediach krytykach” – zatem wprost napisałem o „większości”, nie o „każdym”, i z wyłączeniem krytyków udzielających się głównie w rzeczywiście fachowych pismach. Dobrze byłoby, aby Pan dokładniej czytał przeczytać to, co chce Pan poddać krytyce.
„Czy trzeba być muzykologiem, aby pisać o muzyce?” – kilkakroć wyraźnie napisałem, że „krytyk muzyczny powinien być na bieżąco z odkryciami i dyskusjami w muzykologii”. Czy Pan uważa to stwierdzenie za logicznie i treściowo całkiem równoznaczne ze zdaniem „trzeba być muzykologiem, aby pisać o muzyce”? Czy też znów daje o sobie znać pośpieszne czytania tego, co chce się poddać krytyce?
„Po pierwsze, nikt nie jest doskonały”
Zgadzam się. Taka już to ludzka przypadłość.
Ale to ma być kontrargument wobec mojej opinii, że krytykom nie dostaje wiedzy (albo, jeśli ją posiedli, to nie widać tego po ich tekstach). Pańska logika argumentacji podażą ścieżką, jakże oryginalnych, aforyzmów i sentencji?
BTW – czy te przytoczone przez Pana linki oznaczają, że kierunkowskazem Pańskiej erudycji bachowskiej jest Google? Nie jest to zarzut – Pan chyba nie jest krytykiem muzycznym? – ale po co się tym publicznie chwalić…
@emseasz
errata w. 8 od góry
„przeczytać” niepotrzebne
@miderski
„By móc cokolwiek powiedzieć o muzyce, chyba wystarczy mieć sprawne uszy.”
Z pewnością. Aby móc powiedzieć cokolwiek, z pewnością wystarczy. Do powiedzenia czegokolwiek, sprawnego mózgu już nie trzeba.
Myśle, że Chevalier powiedział już wystarczająco. Pora do garów zajrzeć, albo inne pożyteczne rzeczy zrobić.
Udanych Świąt!
@klakier
„dość trudno oddzielić Pańskie myśli od ataku personalnego.”
Moje myśli? Pan ma wgląd do nich? Moje słowa, moje wypowiedzi – o to chyba Panu chodzi?
Przeciwnie, łatwo oddzielić moje wypowiedzi od ataku personalnego. Atak personalny to wspomnienie – z wrogą intencją – o sprawach z życia osobistego, a nie związanych z przedmiotem dyskusji. Krótko mówiąc, o ataku personalnym mówimy wtedy, gdy np. ktoś chce kogoś krytykowanego na płaszczyźnie zawodowej dodatkowo pogrążyć twierdzeniami, że ów ktoś źle się prowadzi prywatnie. Ja wspominam o p. Szwarcman tylko i wyłącznie jako o krytyku muzycznym.
http://www.youtube.com/watch?v=8gw-aZ-mFpI
O komentarz do tego filmu proszę TYLKO dyplomowanych teoretyków tańca!
I ja świątecznie najlepszego życzę – niech każdy czyta, kogo chce i jak często chce; przymusu nie ma – także do słuchania opinii innych, zwłaszcza jeśli nie są dzieleniem się wrażeniami z przedmiotu słuchania, a dzieleniem się frustracjami. Ja np. od pani Doroty (z Dywanem na dokładkę) nauczyłam się więcej niż z przeczytanych książek, tak więc dzięki Bogu za taką krytyczkę muzyczną, za jej bloga i teksty w Polityce. Normalnie pewnie by człowiek tego nie powiedział, bo brzmi jak jakieś straszne wazeliniarstwo (choć interesu żadnego w tym nie mam), ale dziś podobno nadmiar słodkości i obżarstwa jest rozgrzeszany, więc i innych zachęcam 🙂
A o komentarz do „Świtezianki” proszę albo wytrawnych teoretyków literatury ze specjalnością polska poezja II dekady XIX wieku i z doktoratem o twórczości Mickiewicza, albo Chevaliera.
III dekady znaczy się 🙂
Podejmuję wątek Stopy, ponieważ Chevalier najwyraźniej nie przyjął zaproszenia do zajrzenia do garnków.
Nie ma obowiązku czytania opinii osób, które uważa się za niewiarygodne, więc proszę wyciągnąć stosowne wnioski.
Myślę, że dalsza dyskusja nie ma sensu.
Ad miderski 7 kwietnia o godz. 15:54
Tak. Aby ocenić smak chleba trzeba być piekarzem. 🙄
@ Chevalier 12:58
Pisząc o mniejszym składzie myślałam o porównaniu z wykonaniem Pasji Janowej przez Minkowskiego. Wydawało mi się, że tę Pasję wykonał on również z dwunastką śpiewaków – sprawdziłam na stronie MP 2010 i faktycznie było ośmioro solistów. Zatem obsada na koncercie wrocławskim była taka, jak u MM i moje zdanie było bez sensu. A o dwuchórowości Pasji Mateuszowej wiem 🙂
@ miderski, Jakób
Oni wołają 30 dolarów za programik do przechwytywania dźwięku z karty dźwiękowej? O_O To samo można zrobić np. w darmowym programie Audacity, bez tracenia czasu na szukanie cracków. Przy ikonce mikrofonu wybieramy właściwe urządzenie wejściowe i można zaczynać nagrywanie.
@jakób, rafał: dzięki za pomoc!!!
rzeczywiście Wolff jak na polskie warunki jest wyjątkowo starannie wydany (wstęp z z najnowszymi kierunkami badawczymi bardzo ciekawy) i dobrze przetłumaczony, tylko cena taka jakaś trochę nietypowa jak na polski rynek – obawiam się, że będzie trzeba się do ponad 100 złotych za naukowy wolumin przyzwyczaić… zastanawia mnie Wolffa stosunek do OVPP, pisze o tym w sumie niewiele i o ile mnie pamięć nie myli twierdzi w części z nowymi ustaleniami, że teza o pojedynczej obsadzie jest błędna, ale bez większych szczegółów. Może to, że był on konsultantem serii Koopmana, który jest wielkim przeciwnikiem OVPP ma swoje znaczenie? z innej beczki, na YT ktoś wrzucił nagrany z widowni recital Sokolova z Zurichu z 30 marca, z podobnym programem jak w Warszawie: http://www.youtube.com/results?search_query=Concert+in+Tonhalle+Z%C3%BCrich%2C+Switzerland+%2830.03.2012%29&oq=Concert+in+Tonhalle+Z%C3%BCrich%2C+Switzerland+%2830.03.2012%29&aq=f&aqi=&aql=&gs_nf=1&gs_l=youtube-reduced.12…8752.8752.0.9930.1.1.0.0.0.0.85.85.1.1.0.
Pani Dorocie, Dywanowi i Frędzelkom – świątecznej łagodności 🙂
Ja myślałam, że będziemy (będziecie) się tu dziś spierać o koncepcję Minkowskiego, a tymczasem…
Rozumiem, że są ludzie, którzy tak mają, że źle się czują, jeśli komuś nie dokopią. Atak personalny to również próba podważenia czyichś kompetencji. Nie ma żadnej biblii ani kodeksu, które określałyby, że krytyk muzyczny musi być muzykologiem, czy że musi znać najnowsze badania muzykologiczne. Kropka. Natomiast – też to nigdzie nie jest napisane, ale to raczej oczywista oczywistość – krytyk muzyczny winien znać się na muzyce, na jej słuchaniu, na jej odbiorze. Druga kropka.
Muzykolog od Bacha nie uzna za stylowe wykonań ani Goulda, ani Marii Judiny, ani Anderszewskiego, ani Wandy Landowskiej. I co z tego? Nie o to nam przecież chodzi, lecz raczej o ocenę wartości artystycznej słuchanej interpretacji. O to, czy nas ona porusza. Jeśli mnie coś porusza, chcę się tym podzielić z czytelnikami. Jeśli uważam, że coś nie spełnia warunków, by mnie poruszało – też. I od tego jestem, a nie od tego, by odrzucać wszystkie książki muzykologiczne, które wyszły przed 2012 r.
Na tym zamykam tę sprawę. Zaraz napiszę o koncercie w Wieliczce, który był piękny. Ale nie będę się rozwodzić muzykologicznie – od tego jest Agnieszka Budzińska-Bennett, która jest i muzykiem, i muzykologiem 😉
woytek – wielkie dzięki za Sokołowa 🙂 Ten jego Rameau też nie zachwyciłby muzykologów od baroku 😛
Ja już pożegnałem się z Misteriami, a jutro żegnam się z Krakowem, więc z wielką niecierpliwością czekam na wpis!!!
Tak w ogóle to muszę napisać, że ogromnie się cieszę, że wciąż kolejne Frędzelki się ujawniają – wczoraj miałam przyjemność poznać notarię 🙂
I to jest właśnie to – że się czeka z niecierpliwością na wpis. Nawet jeśli się nie było na danym koncercie, czy przedstawieniu.
Pani Kierowniczko, najbardziej, to my się ujawniamy na Dywanie. 😉
Wpis już jest – zapraszam 🙂
Chcę jeszcze dodać coś tutaj, a nie zdążyłam przed pojawieniem się wpisu o Agnieszce Budzińskiej – Benett (oczywiście już go przeczytałam, będę teraz czekać na pojawienie się Ensemble Peregrina we Wrocławiu, a może w Świdnicy ?).
Chciałam podrzucić informację o nowej książce o Bachu, choć raczej nie o jego Pasjach ( ale o Mszy h-moll coś tam chyba będzie ).
Dr Szymon Paczkowski napisał pracę o stylu polskim w muzyce Bacha:
http://lokomobilaeu.home.pl/Szymon_Paczkowski_Styl_polski_w_muzyce_J_S_Bacha-703.html
@ PK 21:34
W pełni zgadzam się ze słowami, że w odbiorze muzyki najważniejsze są odczucia, jakie dana interpretacja w nas wywołuje. Ze środowego koncertu we Wrocławiu wyszłam przeszczęśliwa. Poruszona nie tylko samą muzyką, ale właśnie jej brzmieniem uzyskanym w kameralnym wykonaniu. Jestem pewna, że gdybym nie słyszała ani słowa o teorii OVPP, to intymne, przejrzyste brzmienie przemawiałoby do mnie ( całkowitego laika ) tak samo, czyli znacznie silniej niż wykonania z udziałem wieloosobowych chórów.
Wyjątkowo chciałam się podzielić swoim wrażeniem, zazwyczaj tylko czytam ten blog, który jest dla mnie odskocznią od codzienności i pozwala przysłuchać się ( przyjrzeć 🙂 ) rozmowom wrażliwych ludzi o rzeczach pięknych.
Raz jeszcze przekazuję serdeczności dla wszystkich i życzę pieknej muzyki na Święta – stylowej lub nie, zgodnej z najnowszymi, starszymi lub żadnymi teoriami muzykologicznymi – ale bliskiej sercu 🙂
Co prawda temat zamknięty, a w dodatku święto, ale trudno nie podzielić się refleksją. Zaglądam tu często, piszę rzadko, ale jako muzykolog (żka?) 🙂 chcę wskazać p. „rycerzowi”, że kopię skierował w fatalną stronę. Muzyczna krytyka w Polsce leży, gazety nie chcą jej publikować, a tekstów wychodzących poza zapowiedzi, lub streszczenia programu, na palcach rąk policzyć. Szanowna Pani Redaktor jest jednym z wyjątków – osób piszących o muzyce, które dzieląc się własnymi wrażeniami (recenzje osobiste), dodatkowo je motywują, umieszczają w kontekście, etc.
A teraz sprawa muzykologów. Drogi Chevalier, 10 lat w pisarstwie muzykologicznym to nie za dużo. Stwierdzenie „ostatnio” w perspektywie literatury bachowskiej jest bardzo słuszne, zwłaszcza, że książka została w polskim wydaniu uaktualniona. Krytycy muzyczni powinni wiedzieć o czym piszą, ale przede wszystkim umieć pisać. Muzykolodzy często wiedzą o czym piszą, ale są wręcz sparaliżowani postawą, jaką Pan prezentuje (mniemam jest to coś więcej, niż niska małostkowość). Paraliżuje ich [nas] wizja podpisania się pod tekstem, a jeśli nie dotyczy on przedmiotu ich [naszych] 10-letnich badań, paraliż osiąga stadia fobii. Jeśli tak ‚rycerską’ postawą sparaliżujemy jeszcze najlepszych – i najbardziej ambitnych – krytyków nie-muzykologów, to o muzyce nie napisze już nikt, może jedynie organizator o koncertach czy wydawca o płytach, w ramach autopromocji, ale nie będą to teksty o muzyce.
Jednym z ważnych zadań w Polsce jest wykształcenie nowego pokolenia krytyków. Moim zdaniem doskonałym materiałem są studenci i młodzi absolwenci muzykologii właśnie, ale trzeba ich uczyć języka, wiedzy o życiu muzycznym, polotu, spojrzenia syntetycznego. Zatem, drogi rycerzu, przy całym zaangażowaniu, proponuję zwrot konika o 180 (kopia w górę, by komuś nie wybić ok[n]a) i szarża w stronę innych wiatraków.
A przed wielkanocnym śniadaniem wszystkim Państwu życzę wesołego Hallelujah!
Dzień dobry. Ja myślę że temat komentarzy na temat wykonania pasji nie został przez Panią Kierowniczkę zamknięty, ona raczej zamknęła wymianę zdań z Chevalierem.
Kilka moich uwag:
1. krótko o wymianie zdań z Chevalierem i krótko o jego wypowiedziach: po raz kolejny z przykrością obserwuję sekowanie kogoś kto ma odwagę głoszenia w sposób nieco (naprawdę tylko nieco, odrobinkę) bezceremonialny. Nie zgadzam się z szeregiem tez Chevaliera. Nie chcę drążyć tematu. Ale nie zgadzam się gdy Pani Kierowniczka pisze o kończeniu żałosnej wymiany zdań tylko dlatego że na horyzoncie nie widać kompromisu o równowadze przesuwającej się coraz bardziej w stronę poglądów PK, a Chevalier nie zamierza swej bezceremonialności trzymać na wodzy.
2. co do Ewangelisty w wykonaniu Minkowskiego. Uważam że jego ekspresja była absolutnie w należnych granicach (a jestem wrogiem przesadnej egzaltacji); co więcej, uważam że w wielu znanych mi wykonaniach pasji element retoryczno-teatralno- a; niech będzie- egzaltacyjny – był zbyt nikły. Zresztą na to liczyłem u Minkowskiego, że będzie teatr w najlepszym tego słowa rozumieniu. I szczerze – nie zauważyłem rzekomego kontrastu między egzaltacją Ewangelisty a rzekomym stonowaniem reszty. Chóry bywały bardzo teatralne a maestro Minkowski o ile potrafiłem odczytać jego ekspresję, w kluczowych momentach jeszcze podkręcał ten aspekt wykonawstwa.
3. temat odbioru pasji w kontekście jej religijności jest niewyczerpany, ponadto dotykamy tutaj chyba jeszcze jednego aspektu – wagi tego utworu w całości kultury w ogóle, w perspektywie najszerszej z możliwych. Otóż jest trudna do pomyślenia dyskusja np. takich dwóch słuchaczy: jednego, identyfikującego się z wartościami chrześcijańskimi (mniej już ważne czy praktykującego katolika, czy protestanta, czy po prostu „kulturowego chrześcijanina”) a przy okazji wyznawcy teorii że kompozytorzy dzielą się na Bacha i resztę a utwory muzyczne na bachowską pasję mateuszową i resztę – ze słuchaczem który deklaruje że kwestie „religijne” go po prostu nie obchodzą, a Bach, cóż, był, ale był też Telemann i Kuhnau, a pasji to było na pęczki i o co w ogóle chodzi.
No właśnie. Osobiście staram się unikać zajmowania pozycji typu „największy kompozytor w dziejach”, „najwspanialsza powieść”, „najpiękniejszy romański portal” czy zgoła „największy polski sportowiec w dziejach”. Pasja Mateuszowa jest tu dla mnie wyjątkiem.
Znam ją 20 lat (jeszcze jestem dość młody), słyszałem setki razy.
Słyszałem też morze innej muzyki. I jednak – koncepcja iż jest to rodzaj piątej ewangelii (nie tylko, a może nawet: zwłaszcza nie) w znaczeniu teologicznym. Inaczej: czy oddałbym mszę h-moll, Mesjasza, Nieszpory Monteverdiego, Mszę uroczystą Beethovena, Requiem Mozarta – RAZEM za tą Pasję? Chyba…tak.
Piszę to by zwrócić uwagę na aprioryczne problemy w dyskusji z kimś kto jawnie stwierdza – jak np. Pani Kierowniczka, że tematyka pasji jej specjalnie nie dotyczy, a rozmiar dzieła powoduje niejakie znużenie.
Wszystko OK, każdy pogląd jest akceptowalny, tylko są zestawienia poglądów powodujące wyjściowo spory problem w rozmowie. Sądzę że taka sytuacja jest tutaj. Wiem, że podobnych mi wyznawców Pasji jest wielu – a tu milczą. Na koncercie byli, wiem to.
4. Realizacja Minkowskiego jest dla mnie optymalnym, doskonałym wyrażeniem tego co znajduję w Pasji. Zgadzam się z tezą że Bach „mógłby się zdziwić” choć oczywiście możemy się mylić i faktycznie jedyne pytanie jakie by zadał to – gdzie można takie skrzypce i zwłaszcza: takie flety i oboje, kupić.
To jest w ogóle temat tego czym ma być wykonawstwo HIP. Nawet gdybyśmy jakimś cudem wykonali utwór XVIII wieczny DOKŁADNIE tak jak był wykonywany w XVIII wieku, to czy to byłby święty Graal HIPu? No nie, bo zapominamy o jednym: o odbiorcy. Trzeba by nas jeszcze przetransformować w XVIII widownię, z jej mentalnością, emocjami, kulturą, smrodkiem z niedomycia na pewno większym niż smrodek w lipcu w krakowskim tramwaju.
Zmierzam do tego, że spekulatywność broni się sama, bo autentyczność jest Z DEFINICJI nieosiągalna (jeśli potencjalnie byłaby w wykonawstwie, jest niemożliwa w odbiorze). I dla mnie, dla XXI odbiorcy, wizja Minkowskiego NA CZELE z Ewangelistą jest optymalna i po prostu mnie zatkało na długo. To była „świecka modlitwa”. To był nieegzaltowany teatr tam gdzie go oczekujemy. To były retorycznie wytrzymane pauzy tam gdzie treść była ważniejsza od – przytłaczającej przecież – muzycznej wielkości. To były rewelacyjnie dynamicznie różnicowane chorały – zgodnie z ich TREŚCIĄ i wymową. To była jedna z najlepszych partii instrumentów dętych jakie słyszałem w życiu. To był Ewangelista marzeń. To był cudownie motetowy drugi chór. To była szokująco dobra wiolonczela w pierwszym continuo. To był – dla mnie – największy koncert 9 lat festiwalu – choć byłem na mniej niż połowie wszystkich koncertów od początku festiwalu.
Pozdrawiam. Krzysztof z Krakowa.
Niestety mam mieszane uczucia co do piątkowego wykonania tej Pasji. Przesadna moim zdaniem dążność do solowych interpretacji partii chóralnych poraz kolejny okazała się dla mnie porażką – nie dość, że soliści nie zawsze nadążali nad momentami chaotyczną i zagonioną orkiestrą, to efekt przypominał raczej grupę chcących wybić się za wszelką cenę indywidualności niż spójne i jednolite brzmienie. Pani Nathalie Stutzmann radziłbym zabrać się raczej za Glucka i Mozarta niż upajać się swoimi niesłychanie irytującymi operowymi interpretacjami dzieł Jana Sebastiana.
Minkovski zrobil, co mógł – nie jest on jednak dla mnie brylantem barokowych interpretacji; od wykonania Pasji przez Johna Eliota Gardinera sprzed ponad 20 lat dzieli go co najmniej kilka odległości.
@maciej
znam wykonanie Gardinera sprzed ponad 20 lat i byłem na koncercie Minkowskiego. Interpretacje różne, ale nijak nie mogę dopatrzeć się „kilku odległości” które rzekomo je dzielą (poza odległością czasową).
Drugi chór też niespójny?
W pasji (jednej, czy drugiej) przy chórach turbae w wykonaniach na żywo, myślę że mało komu udaje się ani razu nie zagonić orkiestry.
Da gamba też ze 2 razy zafałszowała, no i co z tego?
a ja w piątek w miarę słuchania coraz bardziej chciałam by to trwało i trwało 🙂
teraz słucham w dwójce, dalej piękne
alina – witam. Wniosek z tego, że bardzo dobre są retransmisje, bo jak ktoś tylko może, wysłucha dwa razy 🙂