Hancock i jego zabawki
Mimo swoich 72 lat i tuszy, której kiedyś nie było, Herbie Hancock wciąż energią może zawstydzić młodych. Ze swoim zespołem grał intensywnie przez bite dwie i pół godziny! Współmuzyków miał też znakomitych, którzy współgrali z nim jak maszyna. Gaduła z natury, przedstawił ich w swoim zabawnym stylu: gitarzystę Lionela Loueke nazwał „niemożliwym”, basistę Jamesa Genusa – „przyjaznym”, a perkusistę (kolejny rewelacyjny!) Trevora Lawrence’a „niebezpiecznym” – „o, patrzcie, tu jest klatka!”.
Pogadywał tak sobie co jakiś czas, komentując też instrumenty, a używał kilku. Przed sobą miał fortepian, z boku keyboard (czasem grał na obu równocześnie – lewą ręką na jednej klawiaturze, prawą na drugiej), a co jakiś czas brał do ręki leżący z tyłu kolejny keyboard, przenośny, bardzo zabawny, bo naśladujący gitarę – z wypustką a la gryf – na którym gra się na stojąco, a dzięki temu można wchodzić w bliskie, nawet w dziedzinie gestykulacji, interakcje z gitarzystami i kiwać się jak gitarzysta. Hancock czynił to z wdziękiem komika, ale i z fantazją muzyka wrażliwego na brzmienie.
Bawił się tymi gadżetami jak dziecko, oraz jeszcze jednym: vocoderem. Przypomniał, że zastosował ten system jako jeden z pierwszych muzyków, na początku lat 70., używając minimooga. Teraz rzecz jest bardziej rozwinięta i – jak podkreślił – używana „przez bardzo, bardzo wielu” śpiewaków popowych. Vocodera używał też gitarzysta, który doszedł do głosu w solowym utworze – pozostali muzycy wyszli, a on szalał na gitarze i głosowo. „Mówiłem, że niemożliwy!” – skomentował Hancock wracając na scenę.
Po czym stwierdził, że zagra coś na „tym pięknym faziolim”. Tym jedynym całkowicie akustycznym utworem zmienił nastrój na bardziej liryczny, melancholijny. Trwało to długo, a gdy pozostali wrócili, atmosfera rozkręcała się z powrotem jakiś czas, aż wreszcie rozgrzała się do białości – w momencie kulminacyjnym zabrzmiał jeden z najważniejszych i najlepszych tematów Hancocka (jeden z moich najulubieńszych), Cantaloupe Island. Tym zakończyli przy wielkim entuzjazmie i owacji na stojąco. Ale potem – choć mało kto pewnie miał nadzieję – dali drugi, długi i intensywnie transowy bis, z udziałem kolejnych hitowych tematów (m.in. tego). Pod koniec już publiczność nawet nie nadążała klaskać, tylko wpatrywała się w napięciu, jak długo to się da grać. Fantastyczne to było.
PS. Ogłoszenia atrakcji na najbliższe dni. Poniedziałkowy wieczór na Ogrodach Muzycznych należy do koncertów cyklu Passage – tym razem Agata Zubel i Maciej Grzybowski, w programie Ravel, Debussy, Poulenc, Messiaen. A dla miłośników baroku: w czwartek w Pałacu Kazimierzowskim UW o g. 19 i w piątek w Starej Pomarańczarni o g. 16 inauguracyjne występy nowej orkiestry Musica Humana, która z założenia ma dwie cechy: jest międzynarodowa (ale gra dużo znajomych z innych zespołów) i ma działać na stałe bez dyrygenta. Zobaczymy, jak to będzie.
Komentarze
Pobutka.
Pani Redaktor, drobna pomyłka w zestawie instrumentalnym muzyków! Zmiana perkusisty z basistą 🙂
Dzięki, już poprawiam 🙂 To tak, jak się pisze po północy 😉
PAK przypomniał o litewskim zespole – ciekawe, co by to było, gdyby nowa polska orkiestra chciała wystąpić na Litwie 🙂
Mhm,
Te przenośne klawisze to relikt wspaniałych lat osiemdziesiątych, kiedy to po zaistnieniu MTV klawiszowcy zapałali chęcią wyjścia zza ściany parapetów, żeby podczas solówki być „bliżej ludu”. Bardzo cynicznie i z dużą dozą humoru wypowiada się o tym w swojej autobio Frank Zappa.
Miałem kiedyś (oddałem koledze) nagrany z TVP Kultura koszmarny, k o s z m a r n y występ Niemena, Urbaniaka i Karolaka na Jazz Jamboree (chyba ’89), gdzie to Niemen właśnie na takim czymś szpanował, w międzyczasie żonglując pięciocalowymi dyskietkami na samplerze.
A Cantaloupe Island to ten temat co Hancock ukradł od US3? 😉
O tu, proszę bardzo:
http://www.youtube.com/watch?v=6YASmwZBb24&feature=related
No, coś w podobie. Tylko pewnie trochę bardziej technologicznie rozwinięte, bo odrobina czasu upłynęła 😉
Wiedziałam, że ktoś to przypomni 😆
http://www.youtube.com/watch?v=JwBjhBL9G6U
Ja z Cantaloupe Island mam bardzo miły wspomin z Remontu, do którego po występie w Kongresowej przypętał się Lyle Mays (taki pianista).
Na pytanie jakiegoś polskiego muzyka „to co gramy?”, Lyle powiedział „I’m ready to play anything.”. No i zagrali tak na oko półgodzinną wersję właśnie tego kawałka.
Potem jeszcze pamiętam, że rozmawiałem z Lylem przy szatni, a starszy pan szatniarz bardzo nalegał, żeby powiedzieć temu panu, że koniecznie musi iść do fryzjera.
A potem już nic nie pamiętam.
Gdzieś w szufladzie leżą negatywy.
Nie wiem, czy Cantaloupe Island jest warta przerwy w życiorysie 😛 , ale to moim zdaniem temat, który spełnia wszystkie warunki idealnego standardu jazzowego: stosunkowo prosty, ale oryginalny i wyrazisty. Prosty musi być, żeby generować mnóstwo wariacji, a oryginalny i wyrazisty – żeby rozpoznać przy powrocie. Duża sztuka coś takiego skomponować.
Cantaloupe Island właśnie daje nieskończone możliwości jamowania w nieskończoność. Na tym polega jego piękno.
Przypomniało mi się właśnie (więc przerwa jednak nie jest kompletna) – tam również byli bracia Niedzielowie.
A może tylko Jacek?
A kto grał na perkusji?
Myślę, że nowa polska orkiestra może bez problemów wystąpić na Litwie, byle na plakacie nazwiska były napisane, jak trzeba, i może, żeby nie występowała w Wilnie ani innych rejonach nasyconych polską mniejszością. To tak profilaktycznie, żeby nie było ekscesów. A nazwiska, wiadomo. Prawo jest prawem.
A swoją drogą ciekawe, czy o Madonnie piszą Madonnajtis.
Już wiem: po litewsku Madonna Louise Ciccone Ritchie to Madona Luiza Čikonė Riči. Zapis fonetyczny po prostu. I jakoś nie ma problemu prawnego. Ale byłby, gdyby trzeba było wydać litewski paszport.
„Wesołe jest życie staruszka”Hancocka.
Nie jestem zwolennikiem elektroniki w muzyce jazzowej.
Skutecznie odstrasza mnie rytmika wzięta”żywcem” z muzyki rockowej.
Herbie Hancock był cudownym pianistą akustycznym.
Na szczęście, mogę powrócić do przeszłości.
Bardzo sugestywny opis koncertu! Zazdraszczam obecności:))
Co to jest elektronika w muzyce jazzowej? Praktycznie większość gitar, wibrafonów, skrzypiec (też w jazzie mogą występować) korzystają z przetworników elektronicznych. Instrumenty nazywają się „elektryczne”, gdyż przetworniki są elektrycznie zasilane, ale istota brzmienia leży w elektronice. Elektronika decyduje o tym, jak dźwięk zostaje przetworzony. Inna sprawa to różne syntetyzatory, które elektronicznie wytwarzają dźwięki o brzmieniu różnych instrumentów albo i całkiem swoiste. Przyznaję, że ja też za taką elektroniką w jazzie zupełnie nie przepadam. Ale był okres, gdy i w jazzie takie rzeczy były bardzo modne. Mody na instrumenty były różne. Z dzieciństwa pamiętam, że często w jazzie występował ksylofon, potem wibrafon, wreszcie wibrafon elektryczny, który bardzo się rozpowszechnił. Teraz moda na wibrafon mocno osłabła w porównaniu z okresem 1955-1975, ale są przecież nadal jazzmani robiący z niego dobry użytek, także w Polsce. Zanim moda tak się rozpowszechniła, wibrafonu używali znakomici jazzmani, choćby Lionel Hampton. W Polsce w okresie szczytowego rozkwitu wibrafonu najbardziej znanym nazwiskiem był chyba Jerzy Milian, który po okresie własnego zespołu grał u Komedy nadając jego sekstetowi charakterystyczny klimat. Potem u Jana Ptaszyna Wróblewskiego. Wtedy wibrafon lubiłem i trudno mi wyobrazić sobie Komedę bez wibrafonu, aczkolwiek słuchałem później różnych utworów Komedy w wykonaniach bez tego instrumentu. Teraz jakoś słucham utworów jazzowych z wibrafonem bez przyjemności, brzmią mi jakoś anachronicznie o ile nie są to utwory z tamtych lat w tamtych wykonaniach.
Mogę być „wesołą staruszką”, jeżeli w dożyję wieku Hancocka i będę miała tyle energii co on na wczorajszym koncercie! Bardzo udany wieczór, a do pełni szczęśliwości zabrakło mi tylko solówki także perkusisty, a taką miałam nadzieję…
pozdrawiam pozostając z nadzieją
Zauważyłem, że entuzjaści muzyki klasycznej spotykający się na Dywanie w większości są także entuzjastami jazzu. W moim dzieciństwie wyglądało to raczej jak Okopy Św. Trójcy po stronie klasyki i ludzie Pankracego po stronie jazzu. Późniejsza czołowa pianistka jazzowa z przełomu lat 50-tych i 60-tych, bywalczyni krakowskich zaduszek i Kalatówek, została usunięta z krakowskiej Średniej Szkoły Muzycznej za demoralizowanie kolegów jazzem, którego granie trwale okaleczało zdolność do prawidłowego grania muzyki klasycznej.
Zgadzam się z takim punktem słyszenia.
Akceptuję wibrafon,gitarę elektryczną,organy, skrzypce,ale stronię już od fortepianu elektrycznego.
Toleruję gitarę basową.
Znacznie bliższy jest mi kontrabas.
Elektronika zniechęca mnie do słuchania.
Ubolewam,że Gil Evans w ostatnim okresie twórczości przeszedł na „ciemną stronę brzmienia”.
Choć wybaczam Mu wszystko,nawet płytę z muzyką Jimi Hendrixa.
Zrozumiałem,pomyliłem instrumenty elektryczne z instrumentami elektronicznymi.
Stanisławie, bo władze komusze były pod tym względem, podobnie jak i obyczajowym, strasznie purytańskie. Nie mieszać gatunków! Zresztą z poglądem, że jazz to coś niższego, spotykam się nawet dziś w pewnych środowiskach, i to muzycznych 😯
Elektryczne i elektroniczne instrumenty to jednak różnica, zwłaszcza dziś, ponieważ w ramach elektroniki można samplować nagrania z natury. Ale te dawniejsze elektryczne instrumenty rzeczywiście wprowadzały pewną nudę w brzmieniu. Jazzrock, fusion – to była swoista ślepa uliczka, choc utalentowani muzycy i z niej znajdowali wyjście. Bo instrumenty jak instrumenty, najważniejsze, w jaki sposób się z nich korzysta.
Wibrafon to instrument, w którym można używać wiatraczków „na prund”, ale niekoniecznie. W każdym razie ma cechy raczej instrumentu akustycznego.
Wczoraj było dużo elektryki i elektroniki, ale i fortepian akustyczny też – bardzo ładna (i długa!) była ta ballada, którą Hancock grał solo.
Luźne spostrzegi:
Nie mieszałbym fusion z wykorzystaniem elektryki/ elektroniki w jazzie.
W pierowtnym zamyśle wzmacniacz do gitary miał ją tylko uczynić głośniejszą (vide argument pewnego pana z wytwórni: „nie weźmiemy od was tych nagrań, bo gitara jest przesterowana”). Rozbudowana paleta brzmień pojawiała się stopniowo. W ortodoksyjnym jazzie zresztą nawet podciąganie strun nie jest koszerne.
Im bliżej do smooth jazzu, tym gorzej. Tak samo nie trawię zachłyśnięcia elektroniką cyfrową w połowie lat osiemdziesiątych (Chick Corea Elektric Band i jej podobne).
Ale elektryczna muzyka, taka jak Pata Methenego czy Weather Report jak najbardziej zasługuje, aby nazywać ją jazzem elektrycznym.
No tak, Pat Metheny to ktoś, kogo tygrysy bardzo lubią. Samplowanie natury to jeszcze dla mnie nie do końca jasne. Ale myślę, że skoro nie „na żywo” to chodzi rzeczywiście o dźwięki natury, coś bardzo mi miłego. Poczatkowo w muzyce konkretnej, teraz w bardzo różnym zastosowaniu. Ale nie powiem, że syntetyzatory be a samplery cacy, bo coraz więcej urządzeń łączy w sobie oba. Z drugiej strony coraz częściej ostateczną wersję nagrania robi się w komputerze, który oprócz syntetyzatora i samplera dodaje od siebie parę innych funkcji coraz bardziej oddalających od oryginału. A jazz to dla mnie przede wszystkim improwizacja, emocja – choćby ukryta, także swoista dyscyplina. Gdy to wszystko nie jest autentyczne, coś jest nie tak.
Trochę się pogubiłem. Rzeczywiście zaczynam rozumieć, że pewnie Metheny używa komputera. Ale przecież jego grupa gra nie tylko jazz. Może nawet jazz nie przeważa. Fusion też chyba mi się nie podoba ogólnie, ale w wykonaniu Pat Metheny Group i owszem. To tak, jak PK napisała o instrumencie. Najważniejsze nie na czym się gra, tylko jak się gra.
„Metheny używa komputera”.
W dzisiejszych czasach muzyk bez blado świecącego, nadgryzionego jabłuszka na scenie to nie muzyk.
Zresztą na przykład takie VG-88 – cudo, którego używa Metheny, pozwala np. na wirtualną zmianę stroju gitary i wiele innych rzeczy. Czy to jest „dozwolone” użycie elektroniki, czy konieczne muszę swój instrument wziąć i przestroić na scenie, co zajmie mi pół godziny? Ewentualnie mogę wozić ze sobą tabun gitar.
„nie na czym się gra, tylko jak się gra”
i tu właściwie dyskusja się kończy.
Gostku, ze wszystkim się zgadzam. Jedyna moja obiekcja dotyczyła pytania o spontaniczność w jazzie. Ale urządzenie zmieniające strój gitary za jednym dotknięciem chyba pozwala na zachowanie spontaniczności. A w klasycznych organach też się coś przestawiało chyba. Jakieś rejestry czy co.
Ten Roland jest świetnym przykładem wykorzystania urządzenia elektronicznego do usprawnienia gry i poszerzenia możliwości – nijak spontaniczności nie niweluje (ale i też jej z niczego nie wyczaruje).
A propos organów, ciekawe, że Tadki akceptuje organy (Hammonda zapewne?), ale fortepianu elektrycznego już nie.
Prosimy kolegę o uzasadnienie poglądu 🙂
Jak ja zazdroszczę wam wszystkim Hancocka!!! Czy mógłbym prosić chociaż w skrócie o program jego koncertu? Nie chodzi mi o wypunktowanie wszystkich utworów, które zagrał, ale chociaż o to, czy bardziej skupił się na repertuarze z czasów „Headhunters”, czy może „Future Shock”, czy może z „Future 2 Future”? A może jeszcze z czegos innego?
Za to w sobotę będę na Billu Laswellu we Wrocławiu i nie wyobrażam sobie nudnego wieczoru 🙂
Zostałem wywołany do tablicy,więc uzasadniam.
Moim zdaniem,instrumenty elektroniczne dają mało szans na kształtowanie dźwięku.
Organy Hammonda,gitara elektryczna dają taką możliwość.
Nie miałem żadnego oporu z zaakceptowaniem we wczesnych latach sześćdziesiątych J.Smith`a lub Wesa Montgomery.
Opór napotkał za to keyboard/fortepian elektryczny/.
W końcu lat sześćdziesiątych usłyszałem Joe Zawinula.
Dźwięk tego instrumentu był i jest dla mnie jednowymiarowy.
Nie podzielam poglądu,że nie ważne na czym się gra,ale jak się gra.
Bardzo ważne/dla mnie/co się gra,na czym się gra i jak się gra.
Mamy przykład z koncertu H.Hancoka.
Czy ballada kończąca koncert,grana na fortepianie akustycznym,miała by taką „moc” gdyby była grana na tej całej elektronice?
Tez najbardziej lubie unplugged.
Ta ballada nie kończyła koncertu.
Potem był ostatni utwór – ze 20 min. – i potem jeszcze bis, który trwał kwadrans. Oba miały masę mocy, ale zupełnie innego rodzaju. Ballada była raczej chwilowym uspokojeniem, momentem refleksji.
Bardzo przepraszam,ale nie byłem na koncercie H.Hancocka.
Sądziłem,że zakończył koncert balladą,ale to nie zmienia sensu mego wpisu.
Lisku,witam w Tobie bratnią duszę/siostrzaną?/