Pierwszy wieczór w Soho Factory
Niesamowicie zmienia się to miejsce na warszawskim Grochowie (a dokładniej Kamionku), który pomału staje się kolejnym centrum kulturalnym stolicy (to zaledwie jeden przystanek od siedziby Sinfonii Varsovii). Na terenie Soho Factory na Mińskiej już od paru lat odbywały się koncerty Warszawskiej Jesieni, ale będąc tu wczoraj po raz pierwszy od września niemal nie poznałam tego terenu. Coraz więcej budynków poddanych renowacji, niektóre bardzo eleganckiej, coraz więcej firm działających na terenie, od niedawna także Muzeum Neonów. Mariusz Adamiak planuje wraz z Piotrem Metzem zrobić w jednym z budynków klub i nawet przyznał, że marzyło mu się, że tegoroczne WSJD będą jego inauguracją. Ale trzeba przeprowadzić remont, więc klub ruszy najwcześniej jesienią, a bardziej realnie na wiosnę. Kolejne miejsce, do którego będę miała daleko…
Miejsce zostało zainaugurowane polskim akcentem – występem kwintetu Wojtka Mazolewskiego. Grał niecałą godzinę, zdając sobie sprawę, że w tym układzie zespołów pełni rolę supporta, ale przecież ten występ też był ciekawy. Było oczywiście to, to i jeszcze trochę muzyki z tej płyty, ale i inne utwory. Ogólnie taka modna tendencja; trochę jazzockowo, ale łagodnie, trochę staroświecko, trochę tanecznie, ale też uderzające używanie tematów niekoniecznie kojarzących się z jazzem, przybyłych z bardzo różnych światów muzycznych. Moją faworytką w tym zespole jest pianistka, o której tu zresztą ostatnio wspominałam; dla niej to naturalny sposób grania (w tym filmiku naprawdę ciekawie robi się dopiero po paru minutach). Nic dziwnego, że nie dostała się do Katowic, bo zupełnie nie pasuje do panującego na tej uczelni – by tak rzec – mainstreamu. Ale właśnie takie granie jak jej, taki typ swoistego eklektyzmu jest dziś na czasie.
Był to zresztą świetny kontekst dla zespołu The Bad Plus, który w takim eklektyzmie celuje (tym bardziej, że tytuł płyty Kwintetu Wojtka Mazolewskiego nawiązuje także do tego tytułu). Ogólnie lubię ten zespół, który grał już w Polsce parę lat temu. Tym razem wystąpił z Joshuą Redmanem, który ich trochę bardziej ujazzowił – no i dodał emocji. Emocje zresztą były różnego rodzaju, w ostatnim utworze wręcz patos w niemal rachmaninowowskim stylu…
W ostatnim punkcie wczorajszego programu emocje też były, ale nie było wątpliwości, że to jazz. Tak grali Joe Lovano, Dave Douglas i pozostali członkowie zespołu (zwróciłabym tu uwagę na Joey Barona, jednego z najlepszych perkusistów dzisiejszej doby, i ciekawą, urodzoną w Malezji z chińskich rodziców basistkę Lindę Oh) kilka dni temu w Gandawie (jak widać, nie tylko ten zespół do nas z tego festiwalu dotarł…). Nie dziwiło, że była to muzyka dość ambitna, ponieważ muzycy poświęcili program jednemu z najwybitniejszych (wciąż, mimo bardzo zaawansowanego wieku) awangardzistów jazzowych, Wayne’owi Shorterowi.
Komentarze
Linda Oh zaimponowała mi wytrwałością (swoich dłoni). Czasem przez kilka minut bez chwili przerwy biegała po skalach tak, że słuch i oczy ledwo nadążały.
No a dzisiaj kumulacja.
No i owszem 🙂
Przykład z twórczości pierwszej solistki:
http://www.youtube.com/watch?v=2FIVYIKzhzg&feature=relmfu
Pani Kierowniczko, może już za dwa lata metro dojedzie do Wileńskiej, a potem i do Wschodniej – od razu zrobi się bliżej do Soho Factory. 🙂
No, jeśli mamy marzyć, to ma być też przystanek „Mińska” 🙂
Wszystkie dotychczas etapy Koli na konkursie w Sidney
http://www.abc.net.au/classic/content/2012/06/07/3520525.htm
Hmm, przyslowiowa Praga, Targowa i Targowek – centrum kultury? Rozycki w grobie sie przewraca.
Tak jak istnieja proby odtworzenia zydowskiej ulicy (chyba na Proznej), moze by zostawic oaze na
Pradze/Targowku gdzie
1. Sprzedaja cegle
2. Daja w morde bez powodu
3. czekam na tworcze pomysly
PS Babcia gostka przez lata mieszkala na Wilenskiej. Czyli G wrocil do zrodel 😀
A ja, Pietrku, jestem dziewczyną z Pragi Północ – nawet urodziłam się w Szpitalu Przemienienia 🙂 Dzieciństwo i młodość spędziłam na Jagiellońskiej, potem przez kilka lat wynajmowałam mieszkanko na Stalowej, czyli w tzw. trójkącie bermudzkim. Ja bym była za tym, żeby miejscowa łobuzerka była tak honorowa jak kiedyś, bo za mojej młodości swoich się nie tykało. Byłam świadkiem, jak wszelkie reguły upadały i ostatecznie pozostało tylko jedno prawo – dżungli. Więc jeśli wróciłoby się do tych honornych i uprzejmych łobuzów, to może być 😛
Ale Kamionek i Grochów to całkiem coś innego 🙂
Mińska to była ulica fabryk, były tu PZO i była wielka drukarnia, od której już z daleka śmierdziało ołowiem. Musiałam tam jeździć, kiedy drukowało się tam moje pisemko, tj. dziś już nieistniejące Polish Music/Polnische Musik. Brałam korektę i zawoziłam do pani korektorki 🙂 Przed potopem po prostu.
Wróciłam, dziś trochę wcześniej i bardzo dobrze, bo ostatni koncert (Chess Smith i jego zespół) mnie po prostu zmęczył. Miał to być czarny koń festiwalu – okazała się nudna i przemądrzała kobyła, choć w wykonaniu fantastycznych muzyków. Ale cóż, jedna sprawa to jakość wykonawstwa, druga – wybór artystyczny.
Jedno i drugie było wspaniałe w wykonaniu ludzi z SIM: Ralpha Alessiego, Matta Mitchella, Marka Heliasa i Jima Blacka. Aż przyjemnie było słuchać i patrzeć. A przedtem jeszcze solowy występ Matany Roberts – niezwykle interesującej saksofonistki. Występ niełatwy – sama solistka stwierdziła, że trudno jest grać koncert solowy. Szkoda, że nie dało się jej sprowadzić z zespołem, z którym wykonuje swój projekt Coin Coin wokół historii jej afroamerykańskiej rodziny. Rzecz niesamowita (trochę jest na tubie) i niepodobna do niczego innego. Na szczęście Matana przywiozła trochę płyt i zakupiłam. Ciekawe, że jej granie było i jazzowe, i awangardowe, chwilami czułam się jak na Warszawskiej Jesieni. Jej występ ogromnie spodobał się Tomaszowi Stańce, z którym zamieniłam parę słów między koncertami (poinformowałam go też, że obchodziliśmy jego urodziny na blogu 🙂 ).
A teraz właśnie Tomaszowe granie leci w Dwójce 🙂
Matana solo live – saksofon i glos. B. ciekawe, w niektorych urywkach troche sie balam..
http://www.youtube.com/watch?v=yvF5Jr_LV4E&feature=related
Pobutka.
Czyżby na Śląsku było aż tak zimno? 😆
lisku, niestety Matana u nas tylko grała. Chodząc zresztą po scenie wte i wewte, jak to czasem dęciaki robią ćwicząc. Czy nie miała odwagi, czy jak… Na Słowacji to był jednak tylko klub, tutaj dość duża sala; Adamiak kiedy ją zapowiadał, wspominał, że „nasza gwiazda jest trochę zestresowana”. Szkoda, że nie pokazała tego tutaj. Ale i tak widać było, że to mocna osobowość. Posłucham Coin Coin z płyty.
A teraz, Mesdames et Messieurs, Allons enfants de la patrie 😉
Dopiero patrząc z bliska na trąbki upewniłam się po wielu latach, że – tak, jak mi się wydawało – w końcówce one grają w kanonie początek Inwencji dwugłosowej F-dur Bacha (bo niby mogła to być zbieżność, ale dalsze nutki też się zgadzają) 🙂
Na lince od PK około 2:40 wisi jakieś złudzenie optyczne. No i nie wiedziałam, że The Beatles stosowali metodę Demostenesa – i to w trakcie występów. 😯
Eklektyzm w jazzie był /jest/prawie „od zawsze”
Nie jestem zwolennikiem mieszania gatunków,ale w ramach tego samego gatunku to jestem cały za.
Dla mnie świetnym przykładem jest Jaki Byard,pianista sextetu i kwintetu Charlesa Mingusa.
Potrafił połączyć w jednej improwizacji straight piano i 50 lat późniejszego C.Taylora.
@Dorota Szwarcman:
„Dorota Szwarcman
14 lipca o godz. 9:56
Dopiero patrząc z bliska na trąbki upewniłam się po wielu latach, że – tak, jak mi się wydawało – w końcówce one grają w kanonie początek Inwencji dwugłosowej F-dur Bacha (bo niby mogła to być zbieżność, ale dalsze nutki też się zgadzają) ”
Witam i kłaniam się. Czytam Pani bloga regularnie i bardzo lubię.
Polecam stronę http://www.whosampled.com Tam można od ręki potwierdzać własne przeczucia. Mają taż aplikację na iphona i androida
Poniżej znajdzie Pani potwierdzenie swojego – Bachowsko-Lennonowskiego:
http://www.whosampled.com/sample/view/26652/The%20Beatles-All%20You%20Need%20Is%20Love_Johann%20Sebastian%20Bach-Two-Part%20Invention%20%238%20in%20F/
🙂 Pozdrawiam
Oprócz Marsylianki i Inwencji w „All you need is love” pojawia się również „Greensleeves” – elżbietańska romanesca niesłusznie przypisywana Henrykowi VIII jako kompozytorowi, no i oczywiście „In the Mood” Glena Millera. Za tego ostatniego „sampla” zapłacono nawet tantiemy :-).
Ja jestem nawet i za mieszaniem gatunków, ale nie przy toastach. 😉 A właśnie chciałem odpowiedzieć na hasło Pani Kierowniczki z dzisiejszeg poranka. Za Bastylię! 😆
Dobry wieczór. Bastylia obalona, nawet lepiej niż w Paryżu, bo ponoć tam dziś lało i wiało i poodwoływano masę imprez plenerowych 😯 A u nas słoneczko. Byłyśmy w ambasadzie, było miło, nowy ambasador robi bardzo sympatyczne wrażenie, tym bardziej, że wygłosił długie przemówienie po polsku (już tu kiedyś pracował w początkach swojej kariery dyplomatycznej). Muzycznych wrażeń w tym roku było mniej, bo orkiestra dęta zmyła się natychmiast po odegraniu hymnów. No i kryzys widoczny, bo jak na francuskim przyjęciu są sery President i warzywa z puszek Bonduelle, to doprawdy pora umierać 😈
No, ale co tu narzekać na sery, jak Tereska przywiozła właśnie hiobową wieść, że w tym roku trzeba było odwołać wszystkie konkursy muzyczne finansowane przez miasto Paryż 🙁
Pojechałyśmy potem na Saską Kępę, żeby zobaczyć francuski festyn, ale nie było specjalnie ciekawie, więc po prostu udałyśmy się na kawę.
A jazz był dziś bardzo przyjemny. Najpierw młody zdolny, czyli trębacz Ambrose Akinmusire – bardzo dynamiczny i sprawny, jak też i jego zespół (zwłaszcza perkusista!), ale też chętnie grał liryczne kawałki tylko z pianistą. Natomiast drugi koncert wrzucił tyle energii, że chyba szybko nie pójdę spać 🙂 Miguel Zenón ze swoim zespołem to kwartet wirtuozów zwijający się, jakby miał ADHD (zwłaszcza lider i znów perkusista – ten festiwal okazał się nagle festiwalem rewelacyjnych perkusistów!), grający muzykę opartą na melodiach portorykańskich, jednak nie budzącą wątpliwości, czy to jest jazz – choć skomplikowane latynoskie rytmy także się pojawiały. Świetne to było.
MlodyDJzMiodowej – witam. Mój Boże, jak mnie się zaczęło wydawać, że to Inwencja F-dur (a było to – by tak rzec – na bieżąco, w czasach, kiedy ta piosenka powstała), to nikomu jeszcze się o takich programach dłuuugo nie śniło 😆 Fajnie, że teraz coś takiego jest. O tej historii z Glennem Millerem nie słyszałam! To przypomina mi historyjkę z piosenką Elle avait une jambe de bois, za którego nieświadome wykorzystanie w Pietruszce Strawiński też musiał słono płacić… 😈
Pobutka.
Soho Ho-ho,
ale przystanek dalej sprawy nie idą najlepiej, sala koncertowa (d.aula) obskurna, na klatce schodowej tynk odpada ze ścian i z sufitu.
Ale szef Leniwej wydaje się być wielce autozadowolony (chyba, że to tylko dobra mina do złej gry). Obiecanki złotych gor jednak nie przysłaniają siermiężnej rzeczywistości i – chyba – braku kasy
Witam w sloneczny niedzielny poranek,
🙂 i pozdrawiam
Kinky Friedman ? pewnie ktos zna….ale na poczatek jedna z ballad-country „Ride ´em
Jewboy” http://www.youtube.com/watch?v=nawHbOST2N4
http://www.kinkyfriedman.com
Kola przeszedl do finalu 🙂
Tak, Kola przeszedl do finalu. Zostal mu tylko koncert Mozarta i III Rachmaninowa 😉
Jeszcze raz podaje linke do sluchania i odsluchiwania:
http://www.abc.net.au/classic/sipca/competitors/
Dzień dobry,
dzięki za wszystkie Pobutki i dodaję jeszcze do kompletu pana Michała Zenka, który mi się tak wczoraj spodobał:
http://www.youtube.com/watch?v=dHVu81iJ-T0&feature=related
Myślę, że Kola z finałowym repertuarem nie powinien mieć kłopotów…
Drogi lesiu, pewnie, że to dobra mina do złej gry. Ten ostatni list intencyjny został wymyślony w geście rozpaczy, żeby przynajmniej jakiś papierek był, skoro na siedzibę długo jeszcze nie ma szans 🙁
Dziś Trybunał z Berliozem:
http://www.polskieradio.pl/8/866/Artykul/644676,Letnie-noce-czyli-Berlioz-na-lato
Ciekawy utwór.
Trybunał z Koncertem skrzypcowym C-dur Haydna (z moim udziałem) dopiero 12 sierpnia.
Przyłączam się,”za Bastylię”
Jestem spóźniony,wybaczcie.
Duke Ellington spóźnił się w 1966 r.o całe 12 dni.
26 lipca 1966 r. w Juan – Les – Pins Jego muzyk Paul Gonsalves w utworze „Diminuendo in Blue rozpoczął improwizacje fragmentem Marsylianki.
Do dzisiaj brak wiadomości o „świętym oburzeniu”francuzów.
Może Gospodyni bywająca coś na ten temat wie?
Nie wiem. Szkoda, że nie spytałam wczoraj Witka, którego spotkałam na koncercie, bo akurat poruszył temat Paula Gonsalvesa i Duke’a 🙂
A sama w tamtych czasach jeszcze nie „bywałam” 😉
Dokładnie rzecz biorąc, rozmawialiśmy o tym wydarzeniu:
http://www.youtube.com/watch?v=5vnrNWyvI-U
(fajna historyjka w obrazie)
A to a propos, jak różni się nagranie live od studyjnego, że w nagraniu live jest więcej życia. Ja z kolei zwróciłam uwagę, że to zawsze zależy od dnia, nastroju muzyków i różnych czynników, i że moim zdaniem żadne wykonanie na żywo utworów z płyty Kind of Blue nie dorównało temu porywowi geniuszu, który opanował muzyków tego pamiętnego dnia w studiu. Witek jednak stwierdził, że woli płytę Duke’a w Newport od Kind of Blue. Ja bym w ogóle takich rzeczy nie porównywała, bo to są dwa zupełnie różne światy muzyczne, a reszta jest rzeczą gustu…
Zgadzam się,nie można porównywać płyty Duke’a Ellingtona nagranej w Newport z płytą M.Davisa Kind of Blue.
To dwa rożne światy,inne pokolenie.
Zaangażowanie muzyków D.Ellingtona nie osiągnęło by takiego „wrzenia” w studio,można to porównując nagrania studyjne i live.
Atmosfera płyty „Kind of Blue” /moim zdaniem introwertyczna/jest nie do przeniesienia poza studio.
Co do Paula Gonsalvesa,to jestem Jego fanem.
Czytałem wiele recenzji o Jego solówce w „Diminuendo and Crescendo In Blue,wszystkie bardzo chwalące nagranie z koncertu Newport 56.
Moim zdaniem,Gonsalves „przeszarżował” co do treści i formy/27 chorusów/.
Zapewne,Pani rozmówca/Witek/ma inne zdanie.
Nie stronię od płyt nagranych „na żywo”,obojętnie czy to jazz czy muzyka klasyczna/innej muzyki nie słucham/,ważne jest aby trafiała w „mój słaby punkt”,oczywiście muzyczny.
Pozdrowienia.
Słucha ktoś Trybunału?
Ja się włączyłem… bo nie wiedziałem, że będzie Berlioz… 🙄
No, ale dzięki temu przynajmniej wiem, że Hoko żyje 😉
Hyhy, odwalili Minkowskiego z Otter 😛
A skąd wiemy? Przecie mogę pisać duchem 🙄
😆
Jak dotąd to mi się trójka najbardziej podoba.
hu hu, hu hu…
Bacha by lepiej puścili 🙂
Nie zawsze może być Bach…
Wszelki duch – Hoko. 🙂 Straciłam poczucie czasu słuchając panów na S i przegapiłam Trybunał z panem na B. 😳 Tracenie poczucia czasu przy słuchaniu, to jest pyszna rzecz. 🙂 Słusznie zrobiłam, nie stawiając w salonie* żadnego zegara. 😛
*salon – pokój, który nie jest sypialnią
Jak nie Bach, to Schubert, Chopin, Haydn, Dalengorski… a nie Berlioz drugi raz 🙂
hu hu
to kto wygrał w Trybunale ?
Ale Berlioz był dość dawno.
Wygrała ta sama, co w przypadku Szeherezady Ravela – Suzanne Danco.
…Dalengorski ❓
A to ci hu hu dopiero…
Co, nie słyszała Kierowniczka o Adagiu Dalengorskiego? To ulubiona kompozycja Lema była 🙂
No było coś takiego. W którejś z tych wcześniejszych powieści? Nie mogę sobie przypomnieć.
Wymiękam przy takiej erudycji.
Berlioz, to chyba słyszałem. On wpadł pod tramwaj, nie?
No podobnież, tak w Moskwie gadajom.