Klawesynowe rytmy

Klawesyn ma to do siebie, że nie jest instrumentem sprzyjającym liryce, choć i takie utwory się zdarzają. Ale jego ostry, szpileczkowy, szybko niknący dźwięk predestynuje go raczej do muzyki rytmicznej, ścisłej, wyrazistej. Elżbieta Chojnacka obok niezliczonych zasług dla klawesynowej muzyki współczesnej (trudno zliczyć, ile utworów powstało na jej zamówienie i z jej inspiracji) ma i tę, że pokazała, że na klawesynie można grać całkiem współczesne rytmy, a nawet swingować.

Jej recital na Ogrodach Muzycznych nie miał tytułu, ale mógłby się nazywać tak, jak koncert w jednym z poniższych linków: Rytm i emocje. Wyrazisty rytm to główna, uderzająca cecha każdego z wykonanych utworów, choć oczywiście w każdym z utworów było inaczej. Klawesynowy swing usłyszeliśmy na początek w kompozycji znanego jazzmana Martiala Solala Improvisation pour les cordes pincées (tutaj kawałek; obrazek nieistotny). Urodzony w Casablance Maurice Ohana w utworze Conga zawarł, wbrew sugestii tytułu, nie afrykańskie, lecz jakby bardziej latynoskie rytmy (tutaj w innym wykonaniu, bez wątpienia gorszym).

Są utwory, do których Chojnacka bardzo lubi wracać, i słusznie, ponieważ są bardzo udane. Np. dwa dzieła z roku 1972, które pamiętam jeszcze z tamtych czasów z Warszawskiej Jesieni: Luca Ferrariego Programme commun oraz Korwar François-Bernarda Mâche’a (tutaj od 3’05”). Oba z taśmą, ale każdy całkiem inny. Utwór Ferrariego (dziś wstydliwie ukrywany jest jego pierwotny, właściwy tytuł, który brzmiał Musique socialiste? – Ferrari był wówczas strasznym lewakiem) opiera się na prostym, powtarzanym rytmicznie akordzie, na którego tle szaleje klawesyn. U Mâche’a wszystko jest erudycyjne i wyrafinowane (to bardzo mądry pan, obok kompozycji zajmował się lingwistyką oraz archeologią). Tytuł oznacza antropomorficzną drewnianą lub glinianą rzeźbę z Nowej Gwinei, w której przechowuje się czaszkę nieboszczyka. Początkowo dźwięki klawesynowe przemieszane są z tekstem wypowiadanym w afrykańskim języku xhosa, w którym „klaszczące” spółgłoski nadają mu rytm; potem odzywają się żaby i egzotyczne ptaki, wreszcie i tu zaczyna się narastanie regularnego rytmu.

Całkiem inny rytm, dużo wolniejszy, ale wprawiający w trans, pojawił się w utworze Graciane Finzi Espressivo, którego niestety nie znalazłam na tubie, ale wyobraźmy sobie utwór zainspirowany tym preludium, opierający się na tych samych akordach w akompaniamencie, z dysonansowymi pasażykami i nałożeniem z lekka rozstrojonego dźwięku klawesynu, ale rozbrzmiewającego z taśmy. W sumie niesamowity, oniryczny klimat. Następujące po nim jedyne na tym koncercie prawykonanie, Folk!!! Régisa Campo, było utworkiem lekkim, przypominającym nasze swojskie oj dana dana. Wreszcie na koniec Phrygian Tucket Stevena Montague, Amerykanina w Londynie (który przejazdem studiował w Warszawie) – kolejny przykład repetitive music, który można też po staroświecku nazwać toccatą. Na bis nie zabrakło tańca – z okazji 20. rocznicy śmierci Piazzolli był co prawda nie Piazzolla, ale tango, które swego czasu Chojnacka zamówiła u Ohany: So Tango, In memoriam Carlos Gardel. Bardzo czepliwe, wciąż je sobie nucę, niestety też nie mogłam znaleźć nagrania.

W sumie znakomity recital, a artystka w świetnej formie, co bardzo cieszy.