Zdrowie Stańki!

Kończy właśnie (za tydzień) 70 lat. Słuchając go, widząc, w jakiej jest formie, trudno uwierzyć. Oczywiście, jak go znam, samą datę ma w nosie. Jest jak jest, wszystko trzeba przyjąć ze stoickim spokojem. Jakże inny jest dzisiejszy, tak stateczny i rozsądny życiowo Tomasz Stańko od samego siebie z przeszłości – artysty szalonego, w niewoli różnych używek. Ale bez tamtego nie byłoby tego. No i bez tej niesamowitej siły wewnętrznej, która pozwoliła mu na wyrwanie się z tak niebezpiecznego trybu życia, odwrócenie się i pójście swoją drogą.

Dziś żyje niemal sterylnie, patrzy z dystansu i z zaciekawieniem na świat i korzysta z późno nadeszłego wielkiego międzynarodowego sukcesu. Jest jedynym – poza Michałem Urbaniakiem, ale to było dużo wcześniej – polskim instrumentalistą jazzowym, który znalazł prawdziwe powodzenie w Stanach, ale dopiero poprzez sukcesy ostatnich lat, jego płyt wydanych przez wiernego Manfreda Eichera w ECM. Złośliwi, a tacy zawsze się znajdą, twierdzą, że Stańko się „zeicheryzował”, gra tak, jak się kontrowersyjnemu szefowi ECM podoba, czyli liryczne, spokojne smutasy. Nie jest do końca tak. Tomasz nigdy nie postępuje wbrew sobie. Gra tak, jak w danej chwili czuje, a że, jak wspomniałam, patrzy z dystansem, coraz częściej przydarzają mu się takie klimaty. Jednak już w samym dźwięku, jego barwie, wyrazistej i chrypliwej, siedzi wciąż dawne szaleństwo. Tomasz lubi porównywać pracę z dźwiękiem do malarstwa, widzi te swoje dźwięki jak szerokie pociągnięcia pędzlem.

Poprzeglądałam sobie właśnie różne wywiady z nim (też kiedyś zrobiłam, ale się specjalnie tym nie chwalę, zdarzały mi się lepsze rozmowy) i uderzyło mnie, że słucha bardzo różnej muzyki, o czym mówi np. tutaj, a nawet wygłasza takie zdania, jak w tytule tego wywiadu. Ciekawe, że on, który wydaje się kwintesencją jazzu, w tej ostatniej rozmowie mówi, że gdyby dziś zaczynał karierę, jazzu by nie grał. Najzabawniejsza jest jednak ta rozmowa, sprzed kilku lat, w której można odnaleźć cień dawnego Stańki. Wszystkie te szaleństwa dały mu otwartość na życie, na świat, na ludzi. Grał na otwarciu Muzeum Powstania Warszawskiego, grał do wierszy Szymborskiej, grał niedawno dla Muzeum Historii Żydów Polskich i piękną rzecz wtedy powiedział dla PAP: „Jestem Polakiem, moim językiem jest polski. Mam różne korzenie, różną krew w sobie, także żydowską krew ze strony babki. Ale generalnie się czuję Tomaszem Stańko. Czekam na świat, gdy cała kula ziemska będzie naszą ojczyzną. Czuję tożsamość z różnymi miejscami na ziemi. Dlatego mi się tak świetnie mieszka w Nowym Jorku, gdzie na ulicach widać ludzi wielu ras, z różnych krajów świata. Tam widać, jak jesteśmy sobie bliscy, choć wyglądamy odmiennie”.

Też czekam na świat, gdy cała kula ziemska będzie naszą ojczyzną. W oczekiwaniu – trochę muzyki. Tutaj, tutaj (to taki temat, do którego Tomasz dość często wraca), i tutaj trochę koniecznych wspomnień. A tutaj wspomnienia Komedowe jeszcze dawniejsze, jest na tubie cały ten koncert – fantastyczny. No i wspomnienia najdawniejsze (jest też dalszy ciąg). Ktoś rozpoznałby tego chłopaka, który miał wtedy 25 lat? Po dźwięku trąbki – już chyba tak.

PS. Miłośnicy jazzu w Warszawie mają teraz atrakcyjny czas – już rozpoczęły się koncerty z cyklu Jazz na Starówce, a zbliżają się Warsaw Summer Jazz Days, które w tym roku bardzo polecam – ogromnie ciekawy program. Na koncerty 12-15 lipca mogę zaoferować po jednym bilecie.