Lisiecki? OK

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Dziś w filharmonii tłum był jak rzadko. Jan (jeszcze niedawno Jaś) Lisiecki stał się już celebrytą. Cóż, takie teksty jak ten sugerują, że mamy do czynienia ze skrzyżowaniem małego Chopinka z Justinem Bieberem. A to po pierwsze nieprawda, a po drugie zupełnie do Lisieckiego nie pasuje.

Nie mamy bowiem do czynienia z „gwiazdą pop”, jak sugeruje w tytule autor „Newsweeka”. Ani z jakimś wielkim geniuszem. Mamy do czynienia z młodym, bardzo zdolnym chłopakiem, sprawnym technicznie, obdarzonym muzyczną intuicją i – jednak – rozsądkiem. Piszę jednak, bo był moment, kiedy zaczynało tego rozsądku brakować, gdzieś ze dwa lata temu, kiedy Jaś dawał się eksploatować z okazji Roku Chopinowskiego, co sprawiło, że zaczął odstawiać chałturę (jak na nieszczęsnym koncercie w Cannes) i zatracił swój urok wynikający właśnie z rozsądku i normalności. Bo przecież gdy go usłyszeliśmy po raz pierwszy w 2008 r., to czym się zachwyciliśmy? Tym właśnie, że ten jego Chopin był bezpretensjonalny, że chłopak nie chciał się popisywać, tylko po prostu wykonać muzykę. Gdzie tu postawa gwiazdy pop? W Mozarcie z zeszłego roku także nie było jakichś fajerwerków (i dobrze), ale na płycie spodobało mi się to  trochę mniej, bo to wykonanie nie wydaje się jakieś szczególnie wybitne, choć jest z pewnością poprawne.

Dziś znów odniosłam podobne wrażenie: Lisiecki grał – można by nawet powiedzieć – powściągliwie. Wyraziłabym się, że jego Schumann był w porządku. Nie więcej, bo nie było tam nic specjalnie porywającego, ale i nie mniej – bo i czepiać się nie ma specjalnie o co. Nie było też popisywactwa, za co można go tylko pochwalić. Romantyzm, emocje być może przyjdą z wiekiem – przecież on ma dopiero 17 lat. A więc nie zachwycam się nim, ale daję mu kredyt. Na jak długo? Zobaczymy.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Mocne canadiano

Nowy premier Kanady Mark Carney jest chodzącym wzorcem wszystkiego, czego Donald Trump nienawidzi najbardziej. Czy będzie też prorokiem antypopulistycznej reakcji?

Łukasz Wójcik

Ale szczególnie poczytuję mu na plus niespodziankę po Schumannie. Przywitawszy się z publicznością (ładną nadal polszczyzną) zagrał na bis… PreludiumI Partity Bacha. Bardzo spokojnie, niewielkim, ładnym i okrągłym dźwiękiem. Było to piękne przekłucie balona celebrytyzmu, który wokół niego nadmuchano. Nic dziwnego, że publiczność dała mu już święty spokój z dalszym wywoływaniem. Pewnie tego właśnie chciał.

PS. Bardzo cieszy dobra forma Sinfonii Varsovii. A Christian Zacharias w utworach Schumanna i Paderewskiego był nader przyzwoitym, dyskretnym, ale skutecznym dyrygentem (z solistą dobrze współpracowali). Chciałabym jednak jeszcze usłyszeć, jak gra.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj