Festiwalu Pucciniego ciąg dalszy
Jak już premierują w naszych teatrach, to jakby się umówili. Teraz wszędzie grają Pucciniego; dobrze, że różne spektakle. Muszę powiedzieć, że Toscą w Teatrze Wielkim w Łodzi, obecnie czasowo produkującym się w Teatrze im. Stefana Jaracza, jestem zbudowana – to prawdziwy wyczyn.
Teatr im. Jaracza jest teatrem niewielkim. Dawno tu zresztą nie byłam – ostatni raz dobrych parędziesiąt lat temu, kiedy Dejmek wystawiał Operetkę Gombrowicza z przezabawną muzyką Tomasza Kiesewettera (do dziś pamiętam niektóre kawałki). [poprawka: rzecz miała w istocie miejsce w łódzkim Teatrze Nowym – DS] Ale grać tu ni mniej, ni więcej, tylko Pucciniego, z taką orkiestrą, to prawie samobójstwo. Zwłaszcza że ten teatr nie ma przecież kanału, więc wszystkich wykonawców trzeba było stłoczyć na scenie. Przy tym w orkiestrze nie bardzo się słyszeli wzajemnie, więc trzeba było zrobić bardzo dyskretne nagłośnienie dętych drewnianych. Stłoczeni, mimo to pod wodzą Tadeusza Kozłowskiego, który znakomicie czuje tę muzykę, zagrali znakomicie.
Waldemar Zawodziński, który spektakl reżyserował, a zarazem – jak zwykle – stworzył scenografię, ma ten atut, że zna tę scenę bardzo dobrze, albowiem jest dyrektorem artystycznym tego teatru. Wybrnął więc bardzo sprytnie. Cała scena i proscenium zostały obudowane w ceglany mur, na tyle uniwersalny, że po zawieszeniu „fresków” mógł stać się kościołem, po ich zdjęciu i wstawieniu stołu bilardowego oraz paru krzeseł – pałacem Scarpii, a po wstawieniu kraty między scenę a proscenium (orkiestra wraz z pryczą i trójką więźniów, w tym Cavaradossim, razem znaleźli się więc w więzieniu) – Zamkiem św. Anioła. Czekałam, jak rozwiążą finałowy upadek Toski z murów – i owszem, odbyło się to zręcznie, a i poetycko zarazem: Tosca wbiega po schodach do góry, a jednocześnie poza światło sceny; z góry później zlatuje sam szal, w którym przyszła (można się domyślać, że upadł jej, gdy skakała w drugą stronę). Jeden zabieg, który był trochę dziwny, to wprowadzenie chłopca z piosenką na początku III aktu: wbiega na scenę mały solista w białym garniturze i z jabłkiem w wyciągniętej w bok dłoni, staje tyłem do widowni i śpiewa swoje, a potem ucieka. Jakaś symbolika tu pewnie miała być, ale jaka?
No i soliści. Są trzy obsady tego spektaklu. Trafiłam chyba nienajgorzej. Kuk jako Cavaradossi: znów typ plebejskiego, pełnego energii bohatera (jak Jontek), miał w I akcie jakiś kryzysik, ale wyszedł szczęśliwie z tego i E lucevan le stelle zaśpiewał bardzo pięknie. Katarzyna Hołysz w roli tytułowej, choć w tekście śpiewa się o czarnych włosach i oczach artystki, wyszła na scenę jak zwykle jako blondynka; chyba nie zawsze czuła się pewnie (to jej debiut w tej roli), ale też miała momenty bardzo ładne. Bardzo zaskoczył mnie na plus Adam Szerszeń w roli Scarpii – nie wiedziałam, że tak znakomicie potrafi zagrać sukinsyna. Dobre epizody, zwłaszcza Patryk Rymanowski jako Angelotti i Dominik Sutowicz jako Spoletta. W sumie więc przedstawienie udane. Dekoracje, jak już wspomniałam, dyskretne, stroje współczesne, ale żadna awangarda.
Po spektaklu rozmawiałam trochę, m.in. z oboma dyrektorami. Remont w Teatrze Wielkim oficjalnie miał się skończyć w styczniu, ale, doliczając wszelkie odbiory techniczne, oddanie do użytku zaplanowano na koniec marca. Unowocześniona jest przede wszystkim sama scena, której nie odnawiano od lat 60.; poprawiana jest też ponoć akustyka. Ciekawam skutków i życzę, żeby wszystko poszło jak najlepiej.
Komentarze
Hans Werner Henze, niemiecki kompozytor, zmarl w Dreznie 27.X.2012.
Natomiast pianista Cyprien Katsaris, ktory dostal wylewu 1.X.2012 w czasie solowego koncertu w Berlinie, calkowicie wyzdrowial, jak twierdzi, dzieki medycynie i Scjentologii.
Pobutka.
No to niedługo trzeba się spodziewać fortepianowego duetu Corea-Katsaris 😉
Dzień dobry,
o Henzem było; cieszę się, że Katsaris wrócił do zdrowia. Mniejsza z tym, dzięki czemu. 🙂
Czas przestawiony. To teraz mogę iść na śniadanie. Zaraz w podróż do Poznania, gdzie w dalszym ciągu będę się pucciniować 🙂
Dzień dobry,
zdaje się, że oprócz tego, że trwa Festiwal Pucciniego, to jeszcze chyba jest ustalenie, że bohaterki mają mieć „czerwony lśniący” strój. (na podstawie zdjęć na stronie TW w Poznaniu) 😉
W Krakowie zakończył się festiwal organowo klawesynowy. Wystąpił na nim cudowny węgierski trębacz Gabor Boldoczki. Wczoraj grał koncert Haydna i na bis razem w orkiestrą odegrał hejnał krakowski, pięknie jak nikt. Nawet piękniej niż grał mój ojciec.
Oj, chciałoby się zobaczyć staroświeckie przedstawienie:
http://www.youtube.com/watch?v=tknmOKQ1GUo
A propos „Operetki” – wystawiana jest teraz w warszawskim Teatrze Dramatycznym, reżyserii Wojciecha Kościelniaka. Czy ktoś z komentujących (a może Pani Dorota?) miał już możliwość zapoznania się z tym spektaklem? (z miejsca przepraszam za offtop ; )
@Dorota Szwarcman:
„…Teatr im. Jaracza jest teatrem niewielkim. Dawno tu zresztą nie byłam – ostatni raz dobrych parędziesiąt lat temu, kiedy Dejmek wystawiał Operetkę Gombrowicza z przezabawną muzyką Tomasza Kiesewettera (do dziś pamiętam niektóre kawałki)…”
Pomyliła Pani Redaktor łódzkie teatry. Operetka Dejmka/Gombrowicza z fantastycznym jak mówi mi moja łódzka babcia (a Pani czytelniczka) Markiem Barbasiewiczem jako Fiorem i muzyką Kiesewettera była wystawiona w Teatrze Nowym w Łodzi a nie Jaracza. To są dwa różne miejsca.
Czy na pewno mówi się „pucciniować”, a nie „puccinić”? 😎
PK „pucciniuje”, bo opiniuje premiery oper Pucciniego. 😛
Krytyczne pucciniowanie łacno może się skończyć jak u klasyka: com puccinił, żeś nagle pobladła… 🙄
Cześć Dorotko. Jak mi miło było wczoraj spotkać się z Tobą i obejrzeć siedząc obok choć I akt (później usiedli spóźnialscy, a ja musiałem wrócić na swoje miejsce). Cieszę się, że tez Ci się podobało, szkoda, że dziś w Poznaniu, a z naszą drugą obsadą, tak samo swietną. Czas biegnie szybko, ale wolniej jednak niz nam się wydaje, bo Teatr Wielki otworzyli 45 lat temu, więć wszystko z remontem prawda, tylko czas krótszy. A, że Łódź podobna do siebie z wzajemnością 🙂 i jedna i ta sama ulica ma inną nazwę z jednej strony Piotrkowskiej , a inną z drugiej, miałas prawo zapomnieć, że na „Operetce” w reż. Dejmka byłaś w Teatrze Nowym (kilka przecznic dalej, i z drugiej strony Piotrkowskiej, więc tam już ul. Jaracza nazywa się Więckowskiego). Musisz znów częściej do Ł podróżować. Mam nadzieję, że niebawem z rzadka będziesz z Ł wyjeżdżać. Czego sobie i widzom życzę. Uścisk
Autopoprawka.
Miało być: Cieszę się, że też Ci się podobało, szkoda, że dziś w Poznaniu, A NIE Z NASZĄ drugą obsadą, tak samo świetną.
Całkiem aktualnie w wątku Pucciniego – wczoraj byłam na Manon L. w TWON – i wyszłam całkiem zadowolona. Inscenizacja mi się spodobała, takoż scenografia. Wiernie opowiedzianej historyjki nie oczekuję, pustyni, peruk i muszek bym nie zdzierżyła*, co gorsza tekst nie musi mi się kleić z obrazkiem, chodzi raczej o wydobycie, a nawet reinterpretowanie tego, co bywa dobrze ukryte pod zwykle już przykurzonym i mało strawnym librettem. Chociaż sama koncepcja potraktowania opowiastki Prevosta przez zespół autorów libretta zdecydowanie bardziej przypadła mi do gustu niż w przypadku Manon Masseneta.
Ale ja mam taki gust wypaczony, że raczej idę zobaczyć co Pan/Pani reżyser miał na myśli (wiem, wiem, narażam się niniejszej opinii publicznej…). Pewnie dlatego akceptuję wysiłki Trelińskiego, choć i to nie bezkrytycznie. Z tej dość ramotowatej i obojętnej mi historyjki zrobił tym razem coś – dla mnie – strawnego, choć i tak specjalnie nie poruszającego.
Rozkosz płynęła z kanału – bo i muzyka ładna (właśnie – ładna i nic więcej) i znakomicie zagrana. Ze sceny też w sumie OK., byłoby może lepiej, gdyby p. Arancam nie śpiewał jakby go kto za gardło trzymał, ale może on tak ma ? P. Echelaz mnie nie przekonała, jednostajna od początku do końca, ale to może zamysł p. Trelińskiego, który potraktował ją jako fantom ? Może i lepiej, bo i tak nie mogłam w sobie wykrzesać współczucia, bo to zła kobieta była, jednak.
Satysfakcja może i stąd, że wykryłam chyba idealnie akustycznie miejsce w TWON.
*Przyznaję jednak, że są opery „niereformowalne” – typu Trubadur– w ich przypadku wszystko, czego żądam, to wierności 😉 (w granicach rozsądku oczywiście)
@ bazylika Gratuluje…
Trubadur niereformowalny? A jak by go wystawić na podobieństwo West Side story?
To już raczej zarezerwowane dla Romea i Julii…
Imaginujcie sobie, że w Poznaniu ani śladu śniegu. W przeciwieństwie do Łodzi, w której, gdy opuszczałam ją dziś rano, było również słoneczko, ale chłodniej niż tu, śnieg jeszcze leżał i było ślisko…
michał, Młody DJ z Miodowej – dzięki za sprostowanie. Byłam wówczas młodym dziewczęciem, a do teatru i z teatru zostałam przywieziona autokarem – za komuny była taka instytucja wyjazdów ukulturalniających z zakładów pracy. Ja zabrałam się z siostrą, która wówczas pracowała już w PWN 🙂 Mogłam więc się pomylić, sorry 😳
Na warszawskiej Operetce Kościelniaka nie byłam. Jakoś mi się specjalnie nie chce…
Szkoda rzeczywiście, michale, że nie zobaczę waszej drugiej obsady – żałuję zwłaszcza p. Vesin, która kiedyś bardzo mi się podobała we Wrocławiu jako Zyglinda. I ona przynajmniej jest brunetką… 😉 Do Ł faktycznie jeżdżę w ostatnich czasach rzadziej, odstrasza też zamknięcie Łodzi Fabrycznej. Ale zamierzam się wybrać na kilka koncertów festiwalu Tansmanowskiego.
bazyliko – a gdzie to idealne miejsce? 🙂
Co do sceny Teatru Wielkiego w Łodzi, napisałam dobrze: nie odnawiano jej od lat 60. Wtedy powstała 🙂
@PK
Balkon, rząd drugi, ale może być bliżej. Inni, przy innych okazjach, meldowali tak samo o zaletach. Tylko towarzystwo trochę sztywne, jakby starało się sprostać elytarności (?) miejsca.
A przez Lolo to zazdrość przemawia chyba 😉
Ale zadrościć mam Tobie czy panu Trelińskiemu :)? Bo niestety nie wiem:P
Pani Doroto, ostatnio powiedziała Pani, że Mozart Marthy jest dla Pani zbyt romantyczny. A co Pani powie o Jej Beethovenie? 3 część 2 koncertu, świetna orkiestra akompaniuje. Zresztą w Verbier Martha jest zawsze w szczytowej formie. Miny na końcu bezcenne 😀
http://www.youtube.com/watch?v=pz1m5Y96IBU&NR=1&feature=fvwp
Tuba mi się nie chce załadować 🙁
Ale słyszałam na żywo, na ChiJE, i to na erardzie 😉 To nie było romantyczne, tylko figlarne, zresztą to taki kawalek.
Może nie powinienem, ale mnie korci 🙂 Opera Łódzka powstała w 1954 (bez siedziby). Teatr Wielki otwarto po 17 latach budowy, 19 stycznia 1967 roku. http://www.operalodz.com/o_teatrze.php
A po dzisiejszej „Tosce” publicznośc wstała do oklasków. Wszyscy bardzo byli szczęśliwi. Szkoda, że Ciebie nie było. Uściski, M
No to się zgadza. Scena – fizycznie, bo o tym mówimy – powstała w 1967, czyli w latach 60.
Nie spierajmy się, bo nie ma o co 🙂
Cieszę się, że drugiej obsadzie tak dobrze poszło 🙂
Potwierdzam info Michala DJ – byl to Teatr Nowy.
Hi, hi!!! 🙂
Dorotko: Ty napisałaś „od lat 60. = sześćdziesiątych”, a ja przeczytałem „od lat sześćdziesięciu”. Polska język trudna język 🙂 Oczywiście miałaś rację, żeby było śmieszniej – oboje mamy rację 🙂