Żydowski Monteverdi
Niewiele wiadomo o Salomone Rossim, zwanym Il Ebreo (Hebreo), z Mantui. Poza tym, że był skrzypkiem, muzykiem dworskim w latach 1587-1628, jego siostra, występująca pod pseudonimem Madame Europa, była prawdopodobnie pierwszą żydowską śpiewaczką operową, oboje brali udział w wykonaniach muzyki Monteverdiego, a on stworzył też wiele pięknej muzyki, świeckiej i religijnej. Próbkę przedstawił nam w Studiu im. Lutosławskiego izraelski zespół Profeti della Quinta.
Tutaj i tutaj znalazłam długie, wyczerpujące artykuły o Rossim i jego twórczości, więc nie będę się dłużej rozwodzić na temat samego kompozytora. Opowiem może tylko, co usłyszałam na koncercie pt. Il Mantovano Hebreo. Zespół wystąpił w składzie pięciorga śpiewaków (z których jeden jest też klawesynistą), lutnisty oraz dwóch skrzypaczek. Grał zarówno muzykę instrumentalną, sonaty triowe ze zbiorów Sinfonie e gagliarde (wydał ich cztery), melodyjne i wirtuozowskie zarazem, co nie dziwi, skoro był tak znakomitym skrzypkiem (na dworze w Mantui pełnił funkcję koncertmistrza) – jak i wokalną. W większości jednak świecką, czyli madrygały po włosku, których w sumie Rossi opublikował ok. 150. W stylistyce charakterystycznej dla epoki i miejsca, można by więc pomylić jego dzieła z utworami Monteverdiego i jego kolegów (jeden z wykonanych został napisany do tego samego tekstu, co ten – tutaj od 2’48” wersja Rossiego); są wśród nich bardziej liryczne – jeden został wykonany przez samego sopranistę z lutnią, był też duet – i żartobliwe, wręcz frywolne, jak Pergoletta che non sai, gdzie panowie o wyższych głosach udawali panie (wczoraj podobnie z humorem wykonali słynny duet Bel pastor Monteverdiego).
Najbardziej jednak podobały mi się dzieła religijne, pisane do tekstów hebrajskich. Mimo że materiał muzyczny jest w nich podobny, są to pieśni o prostszej fakturze, trochę jakby chorałowej – nie ma tu miejsca na jakieś wielkie popisy, choć ozdobniki są dopuszczalne. Przede wszystkim jednak liczy się skupienie na tekście. Tych pieśni było w programie niestety niewiele: jeden psalm na początku, dwa w środku programu i na koniec Kadisz. Plus jeszcze jedna modlitwa szabatowa na bis.
Może nie wszystko było idealnie, pierwszy sopranista, choć słychać było, że ma ciekawą barwę, najwyraźniej walczył z przeziębieniem (co niestety odbijało się także na jego intonacji), ogólnie też wczorajszy koncert (w którym też nie wszystko było takie zabawne, były też dość mroczne utwory Cipriana de Rore, Gesualda i Scipiona Lacorcii) brzmiał lepiej, głosy były bardziej wyrównane. Ale muzyka, którą wykonywał zespół, była przepiękna. Wczoraj było więcej ludzi, dziś niestety dużo mniej, no, ale wiadomo – była konkurencja.
PS: A propos, czy ktoś był na recitalu Koli? Może jakaś recka?
Komentarze
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=enNNDmc9PLg
Pobutka.
Sila napedowa tego zespolu jest Elam Rotem, ktory takze komponuje. To urywek jego opery Jozef i Jego Bracia:
http://www.youtube.com/watch?v=BdTEtqFADeA
PAK 7:59 – tak Suzanne Haïk-Vantoura wyobrazala sobie spiew w czasach drugiej swiatyni… 😆
O tak, próbki pani Suzanne swego czasu były dość popularne…
Ten psalm z Hokowej Pobutki zespół zaśpiewał we środę na bis, żeby dać przedsmak koncertu czwartkowego.
Nie wiedziałam, że Rotem również takie duże rzeczy robi. We czwartek zagrał na klawesynie własną Partite sopra la Rosa, pomyślałam sobie, że to może takie ćwiczenie w stylu, jakich oni trochę muszą pisać na studiach w Bazylei (to swoją drogą wspaniała sprawa). A tu widzę, że on stara się być takim dalszym ciągiem Rossiego… 🙂
To jest spojrzenie w przeszłość, które spodobałoby się pewnie Piotrowi Kamińskiemu 😀
Przyznaję się bez bicia – byłem na Koli
—
W pierwszej części słyszałem głównie sygnały z komórek (naliczyłem 9 sygnałów z czego siedem różnych). W większości pochodziły z głębokości damskich torebek, z których pewnie nie jest łatwo je wygrzebać. Celują w tym – jak mi się wydaje – starsze słuchaczki ; nie wyłączają, bo nie pamiętają już PINu, (to już nie jest domniemanie bo z kilkoma paniami rozmawiałem byłem), a za ściszenie telefonu uważają pojawiający się symbol kłódeczki czyli blokadę klawiatury.
No i w tej pierwszej części (LvB As 110 i Ravel – Gaspard) Kola się wyraźnie zdeprymował. Szczególnie w le Gibet..
Więc gdyby tak zawiesić te połączenia ..
W przerwie dowiedziałem się od przedstawicielki FN, że środkami elektronicznymi nie można sali wyciszyć, bo operatorzy komórkowi mają w tym miejscu (i w okolicy) dziurę (czyli przekładając na realia – brak kasy).
Po przerwie (FCh Barkarola i Kołysanka i Ferenza nieśmiertelna dokładnie 30’wa sonata h) było lepiej – szczególnie w Liszcie fragmenty „Mefistofelesowskie” były odpowiednio demoniczne a „Małgorzatowskie” odpowiednio liryczne ..
Wskutek wygrania konkursu w Dublinie niedługo Kola wystąpi w Carnegie, ale by odnieść tam sukces powinien grać dużo dużo lepiej..
Tam przecież komórki też znakomicie działają ..
Na bis pierwszy JSB chyba kurant z ktorejś z suit francuskich, drugi – to samo co grał przed muzeum Frycka 2 lata temu czyli Lisztowska (wydaje mi się jednak, że Godowski albo Moscheles tez się do tego przyłożyli) reminiscencja nt. Figaro i Cherubina
Howk
To był koncert czwartkowy czyli zapowiadany – tym razem przez uroczą – jak zwykle – Różę Światczyńską
Howk
O tak, obydwa koncerty w Lutosławskim na pewno by się spodobały Piotrowi Kamińskiemu, nie wspominając koncertu dzisiejszego i niedzielnego (Rameau!!) (Pana Piotra serdecznie przy okazji pozdrawiam)
Nic dodać i nic ująć – bardzo podobnie jak Pani Dorota obydwa koncerty odebrałem. Pierwszy wykonawczo chyba nieco lepszy ale drugi – muzycznie – nieco ciekawszy. Przez spotkanie z rzadko graną i nagrywaną muzyką Rossiego.
Ale pusta sala do skandal. I straszliwy wstyd. W głowę zachodzę czego trzeba nie zrobić, by w całkiem sporym mieście takiej nie zapełnić. Bez względu na to, jakiż to konkurencyjny koncert w tym samym czasie się odbywał. Przysłowiowa „pała” należy się organizatorom – mimo całej mojej do nich wieloletniej sympatii (do CZ w szczególności).
Na dobrą sprawę to strach przychodzić dziś wieczorem …
TG.
Dziś to może być jeszcze gorzej, bo miłośnicy wokalistyki mogą pójść albo na Podleś, albo na Bostridge’a… Ja to rozwiązałam tak, że dziś idę na nią, a jutro na niego.
Co do organizatorów, robią, co mogą za tę kasę. A mogą dużo mniej.
Słyszę wręcz, że kolejne koncerty MGB mogą się nie odbyć! No bo, panie tego, pan marszałek znowu źle zaplanował budżet
Przerażające, że mimo tylu wpadek (z Modlinem na czele), mimo wieloletniej tradycji, hm, jakby tu powiedzieć, korzystania ze stanowiska – ten człowiek jeszcze na tym stanowisku jest.
Co zaś do Czarka Zycha, pretensję do niego mam za coś innego. Ja rozumiem, że chciałby się czasem wyżyć literacko, „Canoru” już nie ma itp. Ale w programie MGB zamiast kilku ogólnych strzelistych tekstów przydałoby się raczej coś takiego jak omówienie poszczególnych programów – już nie mówię o tekstach wykonywanych pieśni, bo to zajęłoby zbyt wiele miejsca, ale przynajmniej żeby zasugerować, o czym śpiewają, wspomnieć parę słów o kompozytorach…
No, ale teraz najważniejsze, żeby rzecz przetrwała!
Tymczasem we środę u Dominikanów (nie w kościele, tylko w dawnym refektarzu, nigdy nie byłam, ale ponoć świetne miejsce na koncerty) recital Władysława Kłosiewicza:
http://www.operakameralna.pl/?27022013
Dzięki, lesiu, za reckę z Koli. Co do elektronicznej blokady zasięgu, trzeba było to zrobić przy remoncie. Bo to JEST możliwe, wiem od budowlańca. Nie chciało im się i teraz mają.
Też bylam na wczorajszym koncercie w FN i mam podobne wrażenia jak Lesio – co do Beethovena zwłasza, tyle że nie wiem, czy to deprymacja, czy to, że sonata ta (jeszcze, miejmy nadzieję) przerasta Kolę. Druga część recitalu zdecydowanie lepsza, Chopin jak można było się spodziewać, czyli bardzo dobrze, zwłaszcza Berceuse, a przez sonatę Liszta przeprowadził, przynajmniej mnie, znakomicie – duże wrażenie.
Brawa dostał ogromne.
Nad ‚marszałkiem’ – jego ekipą i ‚dziełem’ to tutaj się znęcał nie będę.
Jak daje jeszcze na MGB – mały plus dodatni dla niego.
Ale czemu o festiwalu ani słowa np. w „Co jest grane”? Czemu plakatów na mieście się nie uświadczy? Jak bilety nie idą to czemu nikt ich nie da za dychę szkołom muzycznym?
Jakieś słowo od organizatorów o festiwalu na FB bądź mu podobnych?
Średnia wieku na widowni jak się miała do średniej na scenie!? No litości!
Ja idę na Galou – którą po prostu kocham od pierwszej usłyszanej handlowskiej arii.
A na Kossenkę to przyjdę choćby grał na dworcu kolejowym 😀
No tak, op. 110 to dla naprawdę dojrzałego pianisty.
Trzymam kciuki za Carnegie Hall. Może tam wyłączą komórki 🙂 No i czekam na sierpień.
A propos sierpnia, byłam wczoraj na konferencji „urodzinowej” w NIFC, gdzie SL brylował przez pół godziny 😀 mówiąc o koncertach, festiwalach, płytach… tylko jedna przykrość, nie wiadomo, czy nie trzeba będzie jakoś ciąć Chopiejów, bo przedwczoraj się dowiedzieli, że miasto ścina kasę na festiwal do 40 proc. zeszłorocznej sumy 🙁 Przykro by było.
Z płyt doszła jeszcze dosłownie świeża-ciepła Avdeeva z Orkiestrą XVIII w. i oboma koncertami Chopina. Nie słuchałam jeszcze, ale w końcu słyszałam to na festiwalu.
Delphine też kocham, ale trudno – zresztą niedawno ją słyszałam w Krakowie, w Motezumie. No i na MGB też jest nie po raz pierwszy.
Na Kossenkę zaś przyjdę w niedzielę do FN.
Drogi Tato! Dzięki za pozdrowienia, odwzajemniam z dolewką.
Z tą przeszłością : w wielkiej sztuce nie ma żadnego „kiedyś”. Rossi jest dzisiaj. Podobnie jak wszyscy jego koledzy, od Homera począwszy. Dlatego o nich wiemy, o tej garstce z milionów, że ich widać z bardzo daleka, jak wieże triangulacyjne, albo latarnie morskie. Kto ich traci z oczu, błądzi albo tonie.
Jak mądrze powarkiwał Bobik, muzeum jest cool. Żyjemy w wielkim muzeum. Od lat szukam autora pewnego zdania, które mnie kiedyś bardzo rozbawiło, a zapomniałem: „co mi pani mówi o teraźniejszości, ja tu tak mało czasu spędzam…”
Za dolewkę napiszę jak się sprawiała tutaj Delphine z kolegami – aż zacieram ręce.
Tak, tak, Rossi jak najbardziej jest „dzisiaj”, tak niemal do trzewi się o tym wczoraj wieczorem przekonałem. A autorowi w/w cytatu i od siebie bym dolał – w tym „muzeum” mieszkam już od dobrych kilku lat. Teraźniejszość coraz bardziej skrzeczy i coraz mniej wciąga…
Uściski!
TG
Teraźniejszość też bywa piękna.
Ale bywa i obrzydliwa, jak wszystkie czasy. Zawsze były i są intrygi. Tutaj mamy przykład: jeden z najlepszych polskich dyrygentów młodszego pokolenia vs. jedna z gorszych orkiestr w Polsce (wiem, co mówię, bo słyszałam całkiem niedawno):
http://szczecin.gazeta.pl/szczecin/1,34959,13441485,Konflikt_w_filharmonii__Orkiestra_nie_pozwala_soba.html#LokSznTxt
Jedno jest w tym tekście nieścisłe: Michał Dworzyński otrzymał nominację do Paszportu „Polityki”, nie Paszport.
Tylko ta teraźniejszość moich kryteriów piękna „nie trzymie” 🙂
A MD akurat dobrze na tym wyjdzie – pewnie tylko patrzeć jak go złapie jedna z brytyjskich orkiestr. A orkiestrę FS będzie prowadził szef związku… w koncertach na biznesowych iwentach …
Wyższość przeszłości nad teraźniejszością polega na tym, że przeszłość została przesiana i już mniej więcej wiadomo, co było cacy, a co be. Można i trzeba czasem na tych półkach poprzestawiać i zajrzeć, czy w drugim szeregu nie stoi coś, co powinno stać w pierwszym, ale zasadniczo jest porzundek.
Mówię oczywiście o sztuce, choć i w tzw. dziejach warto czasem pozamiatać (naukowcy ustalili np. od dawna, że to nie Ryszard III zamordował książąt, a Borys Godunow nie ma na sumieniu Dymitra, ale Szekspir, Puszkin i Musorgski zrobili im takie kuku, że nic nie poradzisz).
A z teraźniejszością zbyt łatwo popaść w chronologiczny fetyszyzm: co nowe, to dobre. Dystans trzeźwi.
Dzisiejszy koncert Delphine Galou/Kossenko bedzie transmitowany w PR2 (19:00)
Na pewno będzie transmisja o 19? Nie mogę znaleźć w „rozkładzie jazdy”?
Czy o tym dżentelmenie już było?
https://www.youtube.com/watch?v=clHevF_A7nI
ad 12:58
No i do tego, Piotrze, Szekspir podobno był kobietą 🙂
To chyba Ty powinieneś to wiedzieć najlepiej 🙂
Anka – na pewno będzie:
http://www.polskieradio.pl/8/688/Artykul/787442,Muzyka-dawna-kosmopolityczna-Transmisja-z-Mazovii-Goes-Baroque
Op 31 w wieku lat 11
No to na op 110 wychodzi mi jakieś 39
Czyli Kola za młody !
@12:58 Piotr Kamiński – toteż warto zawsze podchodzić krytycznie, także słuchając rzeczy nowych. Ale nie iść w drugą skrajność, że co nowe, to złe 😛
A co do rzeczy starych… cóż. Cały czas powtarzam, że to nasz ogląd, nasza hierarchia. Wspominany tu ostatnio Hasse był naprawdę w swoich czasach popularniejszy od Bacha i Haendla. Dziś patrzymy inaczej. Bo to nasze DZISIEJSZE spojrzenie. W każdym czasie liczą się inne sprawy. Nie ma, że coś zostało na zawsze zaklepane.
@Lesio
Szekspir był już kilkoma innymi osobami też, musi być ruch w interesie. Można sobie z tego kpić (i należy), ale trudno się nie dziwić, że poważni artyści teatru, nawet tak wielcy aktorzy, jak Mark Rylance czy Derek Jacobi wypożyczają swoje bezcenne nazwiska, mówiąc, że to „kwestia otwarta”…
@Dorota Szwarcman
Nigdy nie twierdziłem, że co nowe, to złe. Ale Pani relatywizm mnie nie przekonuje. Ile stuleci trzeba, żeby było wiadomo? Ajschylos nieźle się trzyma od 2500 lat. Monteverdi i Szekspir od 400. Już chyba można uznać, że to sprawa załatwiona, prawda? Czy naprawdę uważa Pani, że ich geniusz, geniusz Dantego, Bacha, Mozarta, Chopina i Mickiewicza to tylko „nasz ogląd, nasza hierarchia”? Myślę, że czas dokonał tu swojego dzieła i że w takich przypadkach już się wiele nie zmieni. Nawet, jeżeli jakiś krytyk uzna przez chwilę Cyda Corneille’a za „zakurzony przebój”, wyżej stawiając, dajmy na to, Strzępkę i Demirskiego.
Niektórzy próbowali dowodzić, że Fedra Pradona jest lepsza od Fedry Racine’a. Wytrzymali parę tygodni, ale to nie jedyny taki przypadek. Stendhal, człowiek wrażliwy, muzykalny i wykształcony, jednym tchem wymieniał Mozarta i Cimarosę.
To jednak powinno nas uczyć ostrożności: współczesne osądy są wątpliwe, czas pokaże. Gdyż ani nie wystarczy dzisiaj triumfować, ani dzisiaj być niechcianym, żeby się za sto lat okazać geniuszem.
No nie, o ile muzykę jako sztukę w dużym stopniu asemantyczną można uznać za sztukę ponadczasową (i Czystą Formę, jak to po witkacowsku tu niedawno ujęto), to w teatrze już to jest inaczej. Naprawdę niektórych jeszcze niedawno tak cenionych klasyków po prostu nie da się dziś oglądać. I tak, bywają to dzieła w dużym stopniu niezrozumiałe dla dzisiejszej klienteli, i to nie dlatego, że stała się prymitywniejsza czy jak. Po prostu nie zna realiów epoki, żyje w totalnie innym świecie.
No nie, życie w totalnie innym świecie nie może być żadnym usprawiedliwieniem. Tak jak ceni się otwartość na świat współczesny właśnie (często to słyszę pod swoim adresem jako wymóg, bo ponoć za bardzo zwracam się w przeszłość), tak samo może powinno się cenić i wymagać otwartości na przeszłość? Może jednak nieznajomość dawnych realiów jest tak samo skutkiem pewnego zamknięcia się, braku otwartości i zawężeniem horyzontów? Jeśli otwartość ma być zaletą, to chyba powinna obowiązywać w obie strony.
Historia dowodzi, że to pogląd wysoce ryzykowny. W dziedzinie naszej „ponadczasowej sztuki” nie brak okresów, gdy pewnych rzeczy „nie dało się słuchać”. Albo się ich w ogóle nie słuchało, albo się je przerabiało na nowoczesną modłę. Tajemnica zaś była jedna: język (wszystko jedno jaki, muzyczny, poetycki, teatralny), którym zostały napisane, wyleciał nam z pamięci jak przepis na konfiturę wiśniową, i musieliśmy się go po prostu uczyć od nowa.
Muzycy musieli się od nowa uczyć grać i śpiewać pewnych kompozytorów, bo granych i śpiewanych źle – istotnie słuchać się nie dało. I kiedy się już nauczyli, bo byli różni mądrzy, światli, wrażliwi i wykształceni ludzie, którzy ich przekonali, że warto – ich wielkość stała się znów oczywista.
To samo dotyczy owych klasyków, o których Pani mówi. Rola światłego, wykształconego, wrażliwego krytyka właśnie na tym polega, żeby o tym przypominać.
Otwartość – jestem za. Z tym, że ograniczenia są nieuniknione. W obie strony 🙂
Po chwili zastanowienia: z tym „totalnie innym światem” to też sprawa wątpliwa. Można byłoby tak sądzić, gdyby ta sama klientela nie latała do kina i nie siadała przed telewizorem, pożerając filmy z całkiem innych światów, zarówno historyczne, jak kompletnie fantastyczne.
Tam widz znajduje nie tylko takie światy, które dawno minęły, ale takie, których w ogóle nigdy ich nie było. Błyskawicznie orientuje się, jak one funkcjonują, jakie panują tam (częstokroć kompletnie zwariowane) zasady, jakie obyczaje, jaka jest hierarchia ważności. Nie tylko nie odczuwa najmniejszej obcości, ale wręcz przeciwnie, tej rozkosznej obcości szuka i nią się cieszy.
Uciekając, być może, od „prawdziwego życia”, które jej się serwuje gdzie indziej i w którego prawidłach orientuje się aż do mdłości.
Czyli nie „świat” jest tu istotny, ale język, jakim ten świat został opowiedziany.
Byli nawet tacy (nie dziś przecież), którzy teatr wspierali na „efekcie obcości”… 😉
Język jest istotny. Ale to nie tylko kwestia języka.
Pewnie, że odtworzenia przeszłości w typie kustoszowskim także mogą wzruszać, i to jak. Przypomnę tu choćby owego pamiętnego Mieszczanina szlachcicem, na którym kilkoro z nas miało szczęście być w Krakowie. Wyszliśmy z lekka zaczadzeni tym światem, w którym nawet światła elektrycznego nie było, a wszystko miało swój czas, tempo i kolor.
Ale czy wszystko rozumieliśmy, nawet rozumiejąc po francusku? Nie.
Czy rozumiemy wszystko np. z kontuszowych sztuk Fredry? Nie.
Ze wspomnianej sagi wykonywanej przez Bena Bagby, o której wspomniała Beata? Nie.
Bo jedna rzecz to zachwycenie się czymś, a druga – rozumienie.
Emocje są podobne. Ale wiele rzeczy, które kiedyś je wywoływały, dziś ich nie wywołuje. I odwrotnie.
No dobra. Miło się gada, ale mnie już szlag trafia z powodu sieci, która mi dziś chodzi jak… Oddalam się.
„Odtworzenia przeszłości w typie kustoszowskim” zagarnęły od co najmniej pół wieku całe wykonawstwo muzyki sprzed XIX wieku i nawet tam się wylewają. Lepiej nie cytować, jakimi obelgami obrzucano tych muzyków z początku. Pamiętam, że kiedy ukazywać się poczęła seria bachowska Harnoncourta i Leonhardta, gdzie – zgodnie z faktami – partie sopranowe powierzono chłopcom przed mutacją, pewien francuski krytyk insynuował obu dyrygentom… pedofilię…
Czego Pani nie zrozumiała w Mieszczaninie szlachcicem? Czego nie sposób zrozumieć w Zemście Fredry? Tego to już ja z kolei nie rozumiem. Że niektórzy reżyserowie nie są w stanie tego zrobić w teatrze, bo albo ich nikt nie nauczył, albo zapomnieli – to inna sprawa, ale to nie wina Moliera i Fredry. Na Zemstę Hübnera zrobioną przed laty w Powszechnym nie sposób się było dostać, nie tylko dlatego, że salka była malutka, ale dlatego – że przedstawienie było genialne.
Po raz kolejny, do znudzenia, ale trudno uniknąć tego przykładu: od 15 lat, rok w rok, tysiące ludzi walą do Globu na Szekspira granego „po kustoszowsku”. Wszystkie bilety wyprzedane. Deszcz leje, gromy biją, a oni stoją, godzinami. Dla umartwienia? Pozazdrościć takiej klienteli.
Przepraszam , że nie w temacie http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/767807,piotr-anderszewski-w-kaliszu-pianista-da-recital,id,t.html?cookie=1
Być może już to na forum było,a ja gapa nie doczytałam. Jak Maestro da radę tak ze Szwajcarii szybko dojechać ? Zmęczony będzie w tym Kaliszu ogromnie.
Jeszcze o dżentelmenie wspomnianym przez Pana Piotra (13:43)
Widzę, że Bazylika i Lesio już złożyli meldunek o występie Koli. 🙂 Lesiu, przykładał się Busoni. A propos przykładania: dobrze, że nikt mi wczoraj nie przyłożył pistoletu do głowy i nie kazał zgadywać, co Kola podał na pierwszy bis, bo postawiłabym na Scarlattiego. 😳 Sprawdziłam program w Carnegie – niestety, jest sonata As-dur. http://www.carnegiehall.org/Calendar/2013/4/30/0730/PM/Nikolay-Khozyainov-Piano/ Ja też uważam, że w tym utworze Kola nie błyszczał nie tylko z powodu komórek. Czy jest za młody, czy utwór mu po prostu nie leży – nie wiem. Natomiast Lista ma we krwi. Berceuse śliczne.
Dzięki, Elżbieto! Nie było, bo to wiadomość z dziś. 🙂 Jeszcze wczoraj w nocy nie było o tym ani słowa. O rany, rany, żeby tylko bilet udało się kupić! A dla Maestra takie podróże to nie nowina, będzie ślicznie. 🙂
Wg informacji na stronie Filharmonii Kaliskiej recital będzie 16 marca, a nie 19, jak podano w artykule.
Drodzy moi, wiadomość jest nawet wcześniejsza, ale kazano mi to keep my mouth shut. Mam teraz czyste sumienie, że to nie ja wykłapałam 😉
Podobają mi się w powyższym tekście „Wariacje diabelskie” Beethovena 😆 Kurczę, Marek Zaradniak tyle już lat w fachu i nie mógł się nauczyć czy co.
Pan Piotr Kamiński napisał:
„… już się wiele nie zmieni. Nawet, jeżeli jakiś krytyk uzna przez chwilę Cyda Corneille’a za „zakurzony przebój”, wyżej stawiając, dajmy na to, Strzępkę i Demirskiego.”
*
Muszę szczerze się przyznać, że mnie pan Piotr rozbawił do autentycznych łez.
A mówią, że faceci nie płaczą.
*
Gallou i Kossenko – bardzo, bardzo, bardzo …
Kustosze rulez!!!
*
Chuligana rekomendowałem już tu zaraz po świętach w 2011 r. Akompaniował Dorocie Miśkiewicz na koncercie kolędowym pokazywanym w TV. Ale nikt wtedy nie zwrócił na niego uwagi.
🙁
Nie pamiętam, czy i ja nie wspominałam o Chuliganie już wcześniej – znałam już tę płytę, ale z próbek komputerowych.
No i proszę, a Chuligan to kustosz? I też rulez. 🙂
Pani Kierowniczko, osobiście znam takich, dla których wydarzenia takie jak: przyjęcie chrztu przez Mieszka, bitwa pod Grunwaldem i powstanie Solidarności miały miejsce mniej więcej w jednym, bardzo, bardzo odległym czasie. Dla nich Chuligan grający Mistrza jest już trochę kustoszem.
😛
Drogi jmp eip, pozwoli Pan, że zacytuję nieśmiertelnego bohatera Podwieczorków przy mikrofonie, sołtysa Kierdziołka: „ni mo sie z cego śmioć”.
Wystarczy poczytać moją ulubioną recenzję. Ekh raze, ichtcho raze:
http://www.dwutygodnik.com/artykul/4310-miedzy-cipa-i-bombonierka.html
Uczę się jej na pamięć. Będzie jak znalazł, kiedy już wszyscy będziemy tak mówić i pisać.
Panie Piotrze… już zupełnie nie ma Pan co robić? 🙄
Mnie, muszę przyznać, w tekście z wariacjami diabelskimi nic się nie podoba. 🙄 Poza przyczyną jego powstania. 😛 Płyta z Szymanowskim nie wyszła w zeszłym roku, Maestro nie jest prestidigitatorem (ten nacisk na zaskakiwanie i niekonwencjonalność!), muzyka nie wykonuje Masek, Humoreska nie jest rozebrana, a poszarpany, to jest ten artykuł. 😈
Panie Piotrze, czytałem, ale nie wiem, czy mam dziękować.
Sołtys miał rację.
Czas umierać. Nie chcę być ciężarem dla nowego społeczeństwa.
Do niedawna wydawało mi się, że jeszcze ładnych parę lat przede mną.
Pan odebrał mi tę nadzieję.
😥
Drogi jmp eip!
Gdzie ta, gdzie ta. Przeciwnie: trzeba długo żyć, dbać o zdrowie i przeszkadzać ile wlezie. Audaces fortuna juvat.
Serdeczności!
Długo żyć ale – Boże broń! – nie przeszkadzać! Przecież aż serce rośnie, jak się czyta takie teksty. Z trudem – przyznam – ale doczytałem do końca. Ileż to trzeba wiedzieć, ileż przeżyć i we własnym życiu doświadczeń i obserwacji nagromadzić, by napisać taki tekst. Ho, ho!
To teraźniejszość w jednej odsłonie – a wczoraj wieczorem w Lutosie – w innej – niczego nie udająca, na nic się nie siląca.
Ależ ciekawie było. Galou hipnotyzująca – fantastyczna, naprawdę Postać. Szkoda, że Kossenko nie przetrzyma Jej do niedzieli, że nie zaśpiewa Rameau razem z Dahlinem.
Też bardzo żałuję, ale nie można mieć wszystkiego.
Ja mogę się zgodzić z dwiema pierwszymi radami PMK: długo żyć i dbać o zdrowie. „Przeszkadzać ile wlezie” – no, to nie jest konstruktywny pomysł na życie. Wypowiadać się, robić swoje – tak. Być twórczym.
A żebyście wiedzieli, kochani, ile w tej gloryfikowanej przeszłości było udawania i silenia się… 😈
Człowiek był i jest (no i będzie) – zawsze tylko człowiekiem.
Aj, nie do końca. Wczoraj ta ‚przeszłość’ pokazała się już mądrzejsza o te 300 lat! Przefiltrowana i przesiana 🙂
Prosta, bezpośrednia, ludzka, miejscami dramatyczna, głównie czarująca.
Żadnego bełkotu.
To do jutra!
Wygląda na to, że nie dość jasno wyłożyłem moje stanowisko. Jest zasadnicza różnica między gloryfikowaniem przeszłości – a uczeniem się od niej.
Uczyć się zawsze trzeba 🙂 Żeby coś odrzucić, też trzeba wiedzieć, co i dlaczego 😉
Recital Koli na Tubie (swoja droga – jak by to brzmialo?)
http://www.youtube.com/watch?v=xG_HPtjWA7U&feature=youtu.be
Dzięki, Tereniu! Właśnie podrzucono mi to też mailem. Ależ przedsiębiorczy ci miłośnicy Koli 🙂
No, toz to caly FanClub 🙂
A Kola niczym Doda (no, jednak prawie) 🙂
Kola na tubie,czyli Doda-piernik?
😆
A swoją drogą spotkałam dziś na koncercie Piernika bez tuby 😉
A ja dawno temu słyszałam Piernika na flecie piccolo.W ramach MW2 .Na tym polegał dowcip. Tyż grał piknie!
Super 🙂 Nie wiedziałam, że potrafi!
To było dawno temu w Krośnie. Nie wiem,czy pozwalał sobie na to bliżej cywilizacji.Greps był oczywiście pomysłu Adama Kaczyńskiego.