Edyp z tańcem
Dopiero po raz trzeci po wojnie (poprzednie razy to 1962 r. w warszawskim Teatrze Roma, gdzie wówczas działała opera, i w 2000 r. w łódzkim Teatrze Wielkim) wystawiono w Polsce Króla Edypa Igora Strawińskiego na scenie operowej (w formie oratoryjnej bywał wykonywany, ale spektakl teatralny ma tę zaletę, że może powracać). A że reżyserem był choreograf, Jacek Przybyłowicz, musiało to pozostawić na spektaklu swoje piętno.
Tak więc znakiem szczególnym są tu ewolucje taneczne niewielkiej grupy baletowej, które są kontrapunktem dla dość powoli w sumie rozgrywającej się akcji, trochę dopowiadają, a trochę są zapełnieniem sceny. Ale jest przecież jeszcze drugi element grupowy – chór męski (świetny zresztą). Bo to jest opowieść przede wszystkim o królu i społeczności. Inne postacie są epizodyczne, łącznie z Jokastą, która ma tylko jedną, za to wyjątkowo piękną i wzruszającą arię (genialnie śpiewała ją swego czasu Jadwiga Rappe).
Ten utwór elektryzuje już pierwszymi, pełnymi tragizmu akordami chóru błagającego króla o wyzwolenie od zarazy. Rzecz rozwija się z namaszczeniem, przerywana jeszcze wypowiedziami aktora-narratora, streszczającego kolejny odcinek akcji. Potężne akordy i dobitne wypowiedzi skontrastowane są z partią Edypa, pełną melizmatów, gubiącą się w tłumaczeniach, w obietnicach, że to ja, wasz Edyp, odgadłem zagadkę Sfinksa, teraz więc odgadnę, kto jest winien morderstwa; że to na pewno ktoś inny; że… dopiero parę słów Jokasty o tym, że jej mąż Lajos zginął na skrzyżowaniu trzech dróg, kieruje go na właściwe rozwiązanie tej niesfinksowej zagadki. I tu moment, od którego na samą myśl chodzą mi ciarki po krzyżu: Edyp zrozumiał trzy rzeczy – że urodził się nie z tych rodziców, co należało, poślubił nie tę kobietę, co należało, zabił nie tego, co należało. Lux facta est – kończy tymi słowami swoją konkluzją i najbardziej jest wstrząsające, że dzieje się to w piano, z kameralnym akompaniamentem, w niepokojącym h-moll.
W inscenizacji Przybyłowicza jest wiele bardzo ciekawych rozwiązań (nie będę ich opisywać na wypadek, gdyby ktoś się wybierał), jeden jest tylko moment, kiedy to podczas śpiewania chóru w początkowej scenie taniec z tupaniem wcina się w warstwę muzyczną (w innych momentach jakoś dało się to rozwiązac dyskretniej). No i przede wszystkim to znów wielki popis Jacka Laszczkowskiego, który jako Edyp jest rewelacyjny i wokalnie, i aktorsko. To jakby rola dla niego, bo napisana w wysokiej tessyturze. Reszta to, jak wspomniałam, role poboczne, które, choć na przyzwoitym poziomie, musiały jednak znaleźć się na drugim planie.
Zadecydowano, że Święto wiosny, choć chronologicznie wcześniejsze, będzie grane jako drugie – może i słusznie, choć po Edypie nie bardzo mi się już chciało czegokolwiek innego. To są dwa utwory bardzo intensywne emocjonalnie, ale te emocje są od siebie skrajnie odmienne. Jednak ta sama orkiestra, która świetnie grała w pierwszej części pod batutą szefa, Gabriela Chmury, w drugiej, pod dyrekcją jego asystenta Grzegorza Wierusa, jakby trochę odpuściła – a może to po prostu zbyt trudna partytura dla tej orkiestry? Ale to podobno był pechowy wieczór, bo jedna z solistek baletowych zachorowała i trzeba było coś zmieniać w ostatniej chwili, inny tancerz został ostatnio pobity i oczywiście to także pociągnęło za sobą zmiany. Choreografia Paula Juliusa idzie celowo w poprzek oryginalnej akcji, nie jest to może aż tak sprzeczne jak owa choreografia numer dwa z potrójnego spektaklu warszawskiego, ale też czasem to i owo nie pasuje. Ale przynajmniej taniec Wybranej jest nadal tańcem Wybranej. Za to na koniec pierwszej części (Taniec Ziemi) jest odpowiednik – solowy taniec męski.
Następny spektakl we wtorek 7 maja, potem jeszcze 7 czerwca, a potem już dopiero na jesieni.
Komentarze
Moj ulubiony Strawinski – chyba pierwszy jego utwor, ktory mnie do niego przekonal. Okolicznosci w jakich go poznawalem i poznalem sa – przynajmniej dla mnie – mocno zabawne.
Do tej pory czesto tego slucham.
Moj Ojciec z kolei czesto pilowal symfonie psalmow – ktora tez bardzo lubie.
Dzień dobry,
zamiast Pobutki – słynne wystawienie Edypa:
http://www.youtube.com/watch?v=locLCN33zkg
Pobutka!
http://www.youtube.com/watch?v=jQh_FFe2Joc
No proszę, łajza modelowa 😆 Mozart oczywiście na Pobutkę super 🙂
To dzień dobry!
Śniadanie i do domciu. Tu się zachmurzyło, ale przynajmniej nie pada.
http://www.youtube.com/watch?v=KUqPZeZSIoU
Jak wiadomo, nagrała też Jokastę ze Strawińskim.
Jestem kompletnym dyleletantem muzycznym , ale od pewnego czasu czytam Pani teksty dla ich języka . I jestem zachwycony! Ma Pani nowego stałego czytelnika. Pozdrawiam
Dziękuję. Smakowita recka i napisana tak, że ja już tam nie muszę na tego typa z tańcem iść 🙂
Kod 5KV5
Przyjmując pierwszą cyfrę za mnożnik pasuje do Mozarta. Niestety, pobutki dla mnie niedostępne. A szkoda, dzisiaj bardzo by się przydała po wyjątkowo pracowitym weekendzie.
Właśnie drań potwierdził, że Mozart nie dla mnie odmawiając uznania kodu z KV
Czekając na festiwal świdnicki można się duchowo przygotować albo powspominać poprzednie:
http://zieba.wroclaw.pl/kpg/kps.html
A czy ta opera nie jest tego… zbyt obyczajowo odwazna, co mogloby Poslanke Pawlowicz doprowadzic do apopleksji? Czy ktos ja pytal o zdanie przed wystawoniem?
No straszne tam faktycznie rzeczy się dzieją. Sodomia i Gomoria, panie. Synek morduje tatusia i żeni się z mamusią. Jakże to tak, tfu, jeszcze opery o tym pisać.
A poważnie to historia Edypa sama w sobie jest tak przejmująca właśnie dlatego, że to jest człowiek od razu skazany bez powodu, tylko dlatego, że takie były igraszki wrednych bogów. Musiał wypełnić przepowiednię, choć ani mu to było w głowie, a rodzice zrobili wszystko, by spełnieniu przepowiedni zapobiec. I na próżno. Tak to z naszym losem bywa, że nie zawiniliśmy i spotyka nas kara. Ale może zawiniliśmy, a nie wiedzieliśmy? I tak można się dręczyć do końca świata.
W Warszawie cieplej niż w Poznaniu. Oczywiście na złość, jak tylko napisałam, że tam nie pada, zaczęło padać 👿
Witam Prowincjusza. Bardzo mi miło i mam nadzieję, że mimo wszystko także muzykę Pan polubi 😀
Jak Strawiński i Mozart, to oczywiście to:
http://www.youtube.com/watch?v=qn8P5175dHw
Tak myslalem. Promocja kazirodstwa i innej zoofilii. A co jak dzieci sie na to wybiora? Jak rakiemu dziecku wytlumaczyc? A jak dzecko zacznie sie do mamusi dobierac?
No, ale była straszna kara, więc chociaż tyle. 😐
@Kot Mordechaj 15:11
No właśnie Kocie, jak można narażać posłankę na takie cóś ! To mi przypomina, że u nasz politycy różnego szczebla bardzo som wrażliwe na sztuke 😉 Np. swego czasu Teatr Wierszalin miał kłopoty z „Legendą o Wilgefortis”,bo jakiś miejscowy radny,który oczywiście w teatrze nigdy nie był, zatem przedstawienia nie widział i niespecjalnie wiedział osochodzi, uznał spektakl za bluźnierczy i złożył wniosek o wstrzymanie dotacji na działalność takiej wszetecznej placówki. We Wrocławiu z kolei kilka lat temu Jan Klata wystawił ważny i poruszający spektakl „Transfer!”, gdzie o swoich losach przesiedleńców powojennych opowiadali aktorzy – naturszczycy,Polacy i Niemcy,autentyczni bohaterowie tamtych wydarzeń.Ledwie ukazały się zapowiedzi,a już zaktywizowała się pewna pani senator z Pomorza ( ta od Powiernictwa Polskiego,główna przeciwniczka Edyty Steinbach) która zażyczyła sobie wglądu w tekst sztuki przed jej wystawieniem. Przykłady można mnożyć w nieskończoność… Smieszno i straszno,jak w tym znanym powiedzeniu.
No nad tymi pozal sie Boze artystami musi byc jakis nadzor polityczny, inaczej kazdy bedzie mogl sobie wymyslac rozne gorszace, demoralizjace i naruszajace uczucia historie – wszystkie na koszt podatnika, jak ta artystka co papieza od ch nawyzywala.
@Kot Mordechaj 17:23
No właśnie,zupełnie zapomniałam o dzieciach ! A un, ten Edyp ( tfu!) to chyba nawet lektura jakaś,opera nie opera,ani chybi dzieciaki zabiorom do teatru i do zgorszenia niewinnych duszyczek dojdzie 🙂
Co Wy tak Kota słuchacie, który sobie chichy urządza. Nie żadna promocja tylko przestroga. Nauczył się Kot, że jak promocja napisane, to jakaś strata musi być z tego. A tu przeciwnie, dzieci widzą, czym się kazirodztwo i mordowanie tatusia kończy. Dużo później był taki, co przed mordowaniem męża i szwagra przestrzegał i to też nie była żadna promocja.
A dziatwie taka nauka coraz bardziej niezbędna, jak się doniesienia prasowe poczyta.
Się wyżywają na niewinnej posłance, a przecie ona nie zaprotestowała i nie zaprotestuje.
Albowiem ponieważ z uwagi na, że związek mamusi z Edypciem jałowym nazwać niepodobna 🙄
Jak dalej pogrzebać to i w tych mitach jeszcze się trochę znajdzie. Taka Elektra i jej rodzice. Nawet naszego wieszcza zapłodnili zbrodnią niesłychaną. A przecież to zwykła ludzka rzecz była, że jak rycerz na wojnie to ślusarza się szukało do kłódki od pasa. A jak mąż wracał, trzeba coś było poradzić.
Toz to oni wlasnie, ci starozytni Sodomie z Gomoria wymyslili, pedaly jedne wsystkie jak leca.
No ciekawe…. apetyt na obejrzenie rosnie, choc tej japońskiej wersji z youtube chyba nic nie przebije…. A czy może gdzieś istniec nagranie Jadwigi Rappe?
Moj ulubiony:
Oedipus – REGINA SPEKTOR
https://www.youtube.com/watch?v=7Qp5f8Y1PVc
Tę „japońską wersję” wyreżyserowała Julie Taymor, ta sama, która w kilka lat później zrobiła to:
http://www.youtube.com/watch?v=-snslXbUv7I
Wątpię, żeby istniało jakieś nagranie Rappe – na pewno nie na płycie, bo na jej stronie jest pełna dyskografia. W Łodzi swego czasu śpiewała Małgorzata Walewska – też dobrze. Ale też raczej nie ma rejestracji tego spektaklu. Zapewne też wspaniale śpiewała to Ewa Podleś, ale nie słyszałam jej wykonania.
Mysl na pozny wieczor
____________________________
„Bo jest melodramat w zyciu i melodramat w sztuce. Ten drugi jest zla parodia i zycia, i sztuki.Ten pierwszy jest jedyna z zyciu prawda nieodwolalna, bardzo sentmentalny, ale i bardzo tragiczny. Jest jedynym prawdziwym realizmem”
(Ryszard Zengel, 1938-1959)
Pani Redaktor, muzykę to ja lubię , ba, grałem kiedyś na skrzypcach i śpiewałem w amatorskich chórach, niestety rzadko bywam w operze. Muzyki słucham z płyt. Jak Pani widzi, to mało nawet jak na dyletanta. Acha, rzadko bo rzadko, czytam też Panią w „Polityce”. Obiecuję , że się poprawię.
To wcale nie jest mało 🙂
No to jeszcze i to też zrobiła:
https://www.youtube.com/watch?v=CTk_ubzL0dU
Prospera (Prosperę…) gra Helen Mirren, a Ariela – genialny, młody aktor angielski, Ben Whishaw.
W każdym razie wyobraźnię ma nieprawdopodobną.
Drogie Blogownictwo, jutro rano jedziemy sobie z rodzinką na pięciodniowy weekend 😉 Olsztyn i okolice tym razem. Będę się czasem odzywać, jak jakie ładne zdjęcie zrobię, to może też wrzucę. 🙂
Wszystkim życzę również miłego odpoczynku 🙂
Ben Whishow byl niezapomnianym Hamletem u Trevora Nunna. Jeszcze o nim nie raz uslyszymy. Bardzo inteligentny aktor, co rzadkie.
Pani Kierowniczko, baw sie Pani dobrze i wypoczywaj.
Whishaw (zaczynał chyba w Pachnidle) jest dzisiaj wszędzie i wszystko umie. Ostatnio został nowym… Q w Bondzie (Skyfall) i zrobił dla BBC filmową wersję Ryszarda II, gdzie jest nadzwyczajny. Ma pewną cechę szczególnie cenną: kryształową, naturalną dykcję.
Warto by pojechać i sprawdzić, jak to się dzieje, że w Wielkiej Brytanii jest tylu świetnych aktorów i najlepszy teatr na świecie. Jakoś to przecież robią.
@PMK 8:19
Otóż to,Panie Piotrze.Zawsze mi to przychodzi do głowy,bo kiedy u nas na scenie pojawia się młody aktor ( nie generalizuję,ale dotyczy to przeważnej większości ) zaczynam poważnie zastanawiać się,czy mam coś „nie tak” z uszami. A później… zazwyczaj na scenę wchodzi starszy kolega ( i wcale nie musi to być np. Andrzej Seweryn czy Jerzy Trela ) i kłopoty ze słuchem mijają jak ręką odjął 😉
A jeśli chodzi o wyobraźnię Julie Taymor, to nieoceniona Papagena obejrzała dla nas taki spektakl : http://operaczyliboskiidiotyzm.blogspot.com/2013/04/the-magic-flute-flet-prawdziwie.html
Ech,pozazdrościć dzieciakom w Met 🙂
Warto spojrzeć nie tylko na zdjęcia (wygląda to cudownie – powinna czym prędzej przerobić inscenizację na „całość”!), ale na tę obsadę! Dla dzieci! Pape uczy się Sarastra po angielsku! (To tradycja w Met, jest cały Flet angielski pod Bruno Walterem, gdzie Sarastra śpiewa Ezio Pinza).
Ale w komentarzu Pani Joanny Myszkowskiej jest pomyłka : to nie będzie pierwsza, ale trzecia inscenizacja operowa Hanekego. Siedem lat zrobił w Paryżu wyjątkowo głupiego Don Giovanniego (Masetto i Zerlina jako ekipa sprzątaczy w wielkim biurowcu; to oni pod koniec wyrzucają Don Giovanniego przez okno – noszą, oczywiście, maski Myszki Miki…), a teraz w Madrycie, u tego samego Mortiera, Cosi fan tutte przerobione na ponury dramat realistyczny.
Co do Fletu, obawiam się zatem najgorszego.
@ew-ka
Na szczęście są jeszcze wyjątki. Z autopsji: Marta Kurzak i Paweł Krucz, którzy grali główne role w Cydzie, to fantastycznie utalentowani ludzie. Ale ogólnie bywa średnio, nie tylko z aktorami:
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/160461.html
W każdym zawodzie i w każdym powołaniu mistrzowie trafiają się rzadko. Ale to kwestia nie tylko talentów. Umiejętność i chęć ich wyławiania oraz promowania, pomocy w rozwoju. Wydaje mi się, że tu właśnie leży wyższość Anglików. Nie trzeba szukać wielkiej sztuki. Seriale telewizyjne. Dlaczego tylko angielskie są strawne? Taki serial Downton Abbey. Na dobrą sprawę, gdy streścić krótko, można znaleźć pokrewieństwo z Trędowatą. Ale jak to jest zrobione. Jakie aktorstwo i jak finezyjne dialogi. Jeszcze dykcja w tych dialogach. Wszelkie szczegóły i szczególiki. Wiele takich seriali już było. Tam nikt nie odwala chałtury. Nikogo chyba nie zatrudnili za szwagrostwo czy sąsiedztwo. Wszyscy robią wszystko, jak należy. Niby nie tak dużo, a jednak.
We Vlaamse Opera w Antwerpii szykuje się ciekawy debiut . Christoph Waltz podjął się reżyserii „Kawalera z różą”. Bardzo jestem ciekawa, ale kompletnie nie wiem, czego sie po nim spodziewać. Sprawia wrażenie inteligentnego faceta, jest dobrym aktorem, ale to niczego nie gwarantuje.
Krysztalowa, naturalna dykcja jest najczesciej rezultatem dobrej drogiej prywatnej szkoly w kociectwie, gdzie wciaz jeszcze, nie wiadomo jak dlugo, mlodziez jest uczona za przeproszeniem elokucji.
Te sama dobra naturalna dykcje ma tez wielu politykow. Inni – jak pani Thatcher musieli sie jej uczyc juz w doroslym zyciu.. Jej dawny sekretarz osobisty opowiadal przed laty w radiu pyszna anegdote. Otoz ten sekretarz przyjaznil sie poza praca z Larrym Olivierem. I kiedys namowil Maggie aby wziela od niego pare lekcji dobrej wymowy. We trojke – Larry, sekretarz i pani Thatcher spotkali sie w jakiejsc resauracji aby sie poznac. Olivier od pierwszego mementu spotkania poczal rozposcierac piora i non stop opowiadac o sobie. Kazde zdanie zaczynalo sie u niego od „Ja to i ja tamto” (no, zupelnie jak nasz przyjaciel AL). Nie sposob bylo wtracic dwu slow. W pewnym momencie Maggie przeprosila, wstala od stolu i poszla do toalety „upudrowac nos”. Wowczas sekretarz pochylil sie do aktora i powiedzial: Larry, pozwol jej samej ppwiedziec czego od ciebie chce, ona jest w gruncie rzeczy niesmiala i musisz zachecic ja do mowienia o swoim problemie..
– Ach, ci politycy! – wykrzyknal Olivier . – Im sie zasze wydaje , ze swiat tylko wokol nich sie kreci!…
Rozumiem jednak, ze miala z nim pare lekcji i jej dykcja stala sie nieskazitelna, bless’er heart. .
Aha, Panie Piotrze! Istnieje ten „Flet” w wersji całościowej i po niemiecku, ale zarejestrowano niestety tylko tę dziecięcą.
Jeśli ktoś oglądał przypadkiem Downton Abbey, musiał zwrócić uwagę na dziwny zamek, w którym toczy się akcja. Uderza zbieżność pomysłu z katedrami angielskimi, gdzie z wielkiej bryły wyrasta szeroka wieża nad skrzyżowaniem głównej nawy i transeptu. Tu jest jakaś szeroka wieża nad środkiem budowli. Druga rzecz, która mnie uderzyła, to liczne ornamenty przypominające te z PKiN. Tutaj akurat pasują. Ale przede wszystkim kojarzy się z czymś jeszcze – z Parlamentem. I w samej rzeczy, autorem przebudowy zamku w drugiej połowie XIX wieku był architekt Pałacu Westminsterskiego, Charles Barry.
Chyba jednak nie tylko brytyjskie są strawne – znam wiele amerykańskich na najwyższym poziomie, we wszystkich kategoriach. Mają inny smak, niż brytyjskie, ale są równie mistrzowskie. Ostatnio Amerykanie wykupili też świetny kryminalny serial duński i zrobili równie dobry, a całkiem inny remake.
A co do Mistrzów, cóż, mogę tylko wspomnieć, że kiedy przez krótki okres pracowałem w PWST na Miodowej, rektorem był Łomnicki, a potem Łapicki, a dziekanem reżyserii – Zygmunt Hübner. Sztuki aktorskiej uczyły legendy. Przy stole egzaminacyjnym na egzaminie wstępnym na wydział aktorski siedziała rok w rok „pełna obsada do Wesela”.
Z nieba oni wszyscy przecież nie spadli. „Kiedyś u piekarza były świeże, chrupiące bułeczki. I komu to przeszkadzało?” pytał Słonimski.
Tak dla ścisłości, dzieła Barry’ego zalicza się do neorenesansowych, ale te wieże nad mniej lub bardziej centralnymi fragmentami skrzydła są dla mnie żywcem wzięte z katedr dekoracyjnego gotyku czy nawet romańskich (np. Durham).
Kocie Drogi, z doświadczenia (niewielkiego) : to chyba nie jest dokładnie tak. Wszyscy dobrzy angielscy aktorzy (czy są tam jacyś źli?) mają świetną dykcję, choć nie każdy wyszedł z Eton, wręcz przeciwnie. Wielu z nich musi zresztą mówić wieloma akcentami, co bardzo dobrze słychać w Downton Abbey (paru z nich słyszałem w rolach całkiem odmiennych „społecznie”). To rezultat mistrzowskiego, bezlitosnego treningu – i jego zasad właśnie warto byłoby się nauczyć.
Są jednak przypadki podobne jak w śpiewie, czy na fortepianie : wirtuozeria naturalna, czy robiąca wrażenie naturalnej. Nie wiem, jak mówił Whishaw przed RADA, ale wyszedł ze skromnego środowiska i chodził do community college. Może najpiękniejszą dykcję wśród aktorów francuskich ma Fabrice Luchini, syn włoskich imigrantów, zieleniarzy, który zaczynał jako fryzjerczyk. Spytałem kiedyś Samuela Ramey’a, jak się nauczył koloraturować w Rossinim niczym Sutherland. Odpowiedział, że wcale, bo mu to jakoś samo przyszło.
Jedni muszą harować jak wół i brać baty od taty, jak Maria Malibran, innym Bozia daje od kołyski. Na świecie nie ma sprawiedliwości, psiakość.
@Urszula
No cóż, dobre i to…
Trudno mi dyskutować z autorytetem. I nie będę dyskutował na temat wspaniałych aktorów czy reżyserów. Mieliśmy takich i paru mamy. Ale w każdym filmie, w większości wystawianych spektakli, obsada miała pewne usterki spowodowane koniecznością wstawienia kogoś dla dobra sprawy publicznej lub prywatnej. Dyrektorzy teatrów z małymi wyjątkami też mieli dobrze za uszami. A potem było nie coraz lepiej tylko coraz gorzej.
Co do serialu Killing nie mogę uznać, że amerykański był lepszy od duńskiego czy choćby dorównujący. Trochę inna konwencja wiele zepsuła moim zdaniem. Ale odbiór jest subiektywny, więc trudno dyskutować. Nie przeczę, że w Stanach jest mnóstwo najwyższej klasy fachowców od filmu i od TV. Gdzie mają być, jeśli nie tam. Ale w każdym serialu muszą coś zepsuć, najczęściej w stylu radzieckim. Albo przepuszczać drobne nielogiczności, które w Anglii by nie przeszły. Teraz mamy serial „Homeland”. Zrobiony bardzo dobrze. Ale niekonsekwencji i przechodzenia do porządku nad nieprawdopodobieństwami czy brakiem logiki całkiem sporo. Rok temu czy półtora był bardzo dobry serial wokół torów konnych „Luck”. Był robiony starannie i bez łopatologii ciążącej na większości dostępnych u nas amerykańskich produkcji. Niestety, został przerwany po protestach obrońców zwierząt.
Ech, Staszku!… Nie za dobre aktorstwo kochamy Downton Abbey, lecz za piekne wnetrza, stroje, maniery…. Aktorstwo jest na drugim planie…
BBC bardzo pozadzroscilo telewizji komercyjnej Downton Abbey i postanowilo zrobic swoja wlasna serie. A poniewaz wybitnie nie lubi pokazywac wyzszych sfer w dobrym czy chocby przyjaznym swietle, swoja serie umiescilo w nizszych, gdzie wszyscy mowia dialektami i taki np cudzoziemski Kot za boga nie jest w stanie tego zrozumiec…
No i co? Slyszales o tej serii? Ktokolwiek o nie slyszal? 😈
To samo dotyczy nawiasem mowiac Law and Order UK. Kurka wodna, tego sie nie da ogladac!… I mowi Ci to namietny ogladac i milosnik Rudego z okularami z CSI Miami.
My w Dowton Abbey czekamy głównie na kwestie Maggie Smith. Mam wrażenie, że ona je sobie sama pisze… Czy ten „ludowy” serial to The Village?
Eee, drogi Stanisławie, jaki ja tam „autorytet” – zwykły widz i tyle. Może jestem dobry klient, ale mnie się akurat obie wersje Zabójstwa równie podobały, choć drugi sezon amerykański mniej, niż pierwszy – przedobrzyli na długość. Może dlatego Duńczycy zrobili potem jeszcze dwa sezony (fajne, choć nieco gorsze), a Amerykanie już nie.
Homeland jest pycha, a nieprawdopodobieństwa to chyba właściwość gatunku. Najważniejsze, że paznokcie obgryzamy… Luck istotnie przepadł, a przedtem po trzech sezonach ucięli znakomite Deadwood, choć może lepiej uciąć w porę, niż patrzeć potem na powolną agonię takiego serialu…
Tak, The Village. Pelno tam ponoc anachrnzimow sprawiajacych wielka ucieche recenzentom.
Maggie Smith moglaby oczywiscie grac nawet ksiazke telefoniczna.
Z brytyjskich bardzo lubilam I Claudius i Cadfael’s Chronicles z cudownycm Derekiem Jacoby’m w roli glownej. I Sherlocka Homesa z Jeremym Brettem (ktory ciezko pracowal nad dykcja, szczegolnie rotacyzmem). A z niskich sfer – skromna i b. dobra serie Hetty Wainthropp investigates.
Tak wygląda dyskusja prowincjusza ze światowcami. Wnętrza, stroje, oczywiście. Ale dla mnie finezja dialogów jest czymś fantastycznym. Próbuję sobie zgadywać, jakby ten czy tamten dialog brzmiał w serialu amerykańskim czy polskim. Spróbujcie takiego ćwiczenia.
To, że jest wiele angielskich seriali nie do oglądania, nie wątpię. Do różnych środowisk są adresowane. Bełkotliwe są również, oczywiście. Ale i „ludowych” można znaleźć niezłe. Nie pamiętam polskiego tytułu. „Keeping Up Appearances”.
Homeland oglądamy pomimo zastrzeżeń i na pewno jest to dobry serial, ale tu i ówdzie można było się lepiej przyłożyć.
Z amerykańskich seriali dobrze wspominam „Północ-Południe”. Jednak wówczas konkurencja była u nas mała, więc może oceniałem wtedy na wyrost. Może postaci były zbyt czarno białe, ale to drobna sprawa.
Klaudiusz Jacobiego w istocie był świetny. MS świetna zawsze, ale szczególnie mnie podbiła w „Ladies in Lavenda”. Dobrze wspominam „Pokój z widokiem”, bo uwielbiam angielskie romanse tego typu. Jeszcze lepiej gdy według Jamesa. Helena Bonham-Carter w tym najlepsza jako amantka.
Ojej, jeszcze Emma Thompson znakomita
Kroniki Braciszka Cadfaela to serial kryminalny osadzony w XI-tym wieku, troche w stylu Imienia Rozy. Cadfael jest zakonnikiem rozwiazujacym zagadki kryminalne. Nie wiem czy szly w Polsce?
MS, Thompson i Brannah swietni.
Staszku, jestes jednym z nielicznych ludzi na swiecie, co jeszcze pamietaja amerykanska serie Polnoc-Poludnie sprzed bez mala trzydziestu lat.. W naszym domu tez kochalismy ten serial z mlodziutkim Patrickem Swayze, niech mu ziemia lekka bedzie.
Mam nadzieje, ze miales okazje obejrzec takze Prezydenta Adamsa spred bodaj dwoch lat. Genialnie zrobiona i zagrana.
Helena B-C jest zdumiewajaca aktorka. Pare dni temu widzialem ja na nowo – tez bardzo mlodziutka jeszcze – jako Ofelie u Zefirellego.
Ale ona, jak Maggie Smith zagra wszystko i zagra znakomicie. Nawet Miss Havisham w slabej ekranizacji Dickensa.
Nie wiem, czy do Polski dotarł świetny, najnowszy Sherlock, uwspółcześniony, z kolejnym, genialnym młodym aktorem brytyjskim nazwiskiem Benedict Cumberbatch. On sam mówi o tym swoim nazwisku, że brzmi jakby ktoś w wannie puścił bąka, ale już się go nauczyli: gra naczelne Paskudesy w Hobbicie (gdzie Bilba gra jego Watson, znakomity Martin Freeman) i w nowym Star Treku! Ale w głowie ma dobrze poukładane.
Rocznica się zbliża, pojawiły się już dwie świetne brytyjskie mini-serie z I wojny światowej : Parade’s End wg F M Forda właśnie z Cumberbatchem i Birdsong z kolejnym młodym Britishem, co robi zasłużoną karierę (Eddie Redmayne). Kot ich wszystkich zna… Mistrzowska robota w obu wypadkach.
Brett jest powszechnie uznany za najlepszego „normalnego” Szerloka na ekranach. Był tak genialny, że tylko to mu pamiętają – choć był przecież Freddy’m w filmowym My Fair Lady!
Jego rola w My fair lady byla b. mala, choc nawet tam spiewal 🙂 (to jego wlasny glos, nie podklad).
Prezydenta Adamsa nie widziałem. Brata Cadfaela wyczekiwaliśmy zawsze. Koniec Parady znakomity. Ileż było dobrych. Sherlock u nas chodzi, ale Ukoczana nie gustuje. Może uda się ją namówić ze względu na Cumberbatcha. Zobaczyć Helenę B-C jako Ofelię musi być wielką frajdą.
Jedno w Londynie przegapiłem: Frankensteina w reżyseri Danny’ego Boyle’a, gdzie Cumberbatch grał z Johnny’m Lee Millerem. Grali na zmianę – to doktora, to potwora, czyli trzeba było pójść dwa razy! A teraz obaj grają Sherlocka, bo Miller gra w takiej amerykańskiej adaptacji, gdzie Watson jest dziewczyną (Lucy Liu). Ale nie wiem, co to warte.
Braciszka Cadfaela nadawała TV Dwójka. Polski tytuł „Keeping..” to zdaje się „Co ludzie powiedzą” . Ja tam wolę „Pan wzywał, Milordzie?”. A fenomen Allo, allo” – zawsze to na którymś kanale puszczają i zawsze ma swoich widzów , którzy oglądają po raz nie wiem który. Z niedocenionych seriali amerykańskich lubiłam „Life” (u nas chyba „Powrót do życia”), z tym samym Damianem Lewisem , który teraz zrobił karierę w „Homeland”, a kilka lat temu był fantastycznym Soamsem w nowej ekranizacji Forsythów. Emma Thompson po siedemdziesiątce będzie pewnie kimś takim jak dziś Maggie Smith ( świetnych brytyjskich aktorek w tym wieku jest sporo : Imelda Staunton, Judi Dench i cała masa innych. Fakt, że oni jakoś znajdują dla nich role bez problemu. U nas przecież mamy p. Szaflarską i nie tylko ją, ale nie mamy scenarzysty, który coś by dla niej napisał…
Z brytyjskich produkcji bardzo nam się ostatnio podobała Ripper Street, kryminał z lat post-Kuba-Rozpruwacz w dzielnicy Whitehall. Mnóstwo rozkosznych, chytrze wymyślonych anachronizmów, oryginalne scenariusze i oczywiście świetni aktorzy (w drugim odcinku, jako upiorny Fagin/Carmichael, fenomenalny Joseph Gilgun, dreszcz po krzyżu).
Urszulo, mysle ze to wlasnie jest specyficzne w telewizji i kinie brytyjskim, w odroznieniu od np amerykanskiego – brytyjscy aktorzy czesto przychodza z teatru, maja byc dobrzy i miec dobra dykcje, zas nie musza byc ani piekni ani mlodzi, nawet kobiety… Pod tym wzgledem amerykanskie produkty robia na mnie wrazenie szczegolnie plastykowych – ich scena nie wyglada jak normalne zycie, a brytyjska tak. Tresci pewnie za tym ida, bo dla nich wszystkich sa role. Jak wyglada teatr amerykanski nie wiem.
Z czegoś kojarzącego się z Downton wymienię rewelacyjne „Okruchy dnia”. Pan wzywał, Milordzie, rzeczywiście świetne. Nowych Forsythów chętnie obejrzałbym. Jak dotąd, nic mi nie zastąpiło pierwszej wersji z Susan Hampshire.
I jeszcze pytanie, moze ktos wie: Czy istnieje wersja oryginalnej serii Upstairs Downstairs (1971-1975) z polskim przekladem (lektor badz napisy) na wideo lub dvd?
Staszku, Helena B-C byla Ofelia znakomita (Glen Close tez – jako Gertruda, bardzo sexy), ale ja pozostaje wierna mej Ofelii z lat kociecych – Anastazji Wertynskiej w filmie Kozincewa. Tamta od pierwszej sceny (nauka tanca pod okiem instruktora) jest spetana metalowym gorsetem, ma ruchy nakrecanej lalki, bezwolnej i wykonujacej dokladnie to wszystko co jest od niej oczekiwane. To nie smierc ojca z rak Ksieciua doprowadza ja do szalenstwa, to dwor dunski, ktory jest wiezieniem, a smierc POloniusza jest tylko ostatnim ciosem dla niej.
Kozincewa film ogladany ostatni raz naprawde prawie pol wieku temu jest mi wciaz najblizszy. Bo on tak dobrze rozumial nas, wtedy.
U Zefirellego w filmie wypadl kompletnie watek Fortynbrasa, a sceny na poczatku filmu zostaly znaczaco poprzestawiane (film sie zaczyna od slubu Gertrudy i przemowinia Kaludiusza skierowane do bratanka: „Z radoscia w jednym, a lza w drugim oku…”) . Bardzo sprytnych pare przerobek. Wypadla takze scena gdzie Hamlet rezyseruje aktorow: Nie siekac powietrza rekami… Osobiscie bardzo te scene lubie, a do Fortynbrasa tez jestem przywiazana i wcale nie przez Herberta, tylko dlatego, ze wyrusza na podboj jakichs ziem w Polsce – „nie wartych psiego ogona”….
Oczywiscie jestem chlopiecym Kotem, a nie dziewczecym, nie wiem dlaczego mi sie rodzaj poplatal…. :twisted:.
To przez tego Szekspira, u ktorego ambiwalencja plci przewija sie nieustannie i nikt juz nie wiem ktora dziewczyna gra chlopca grajacego dziewczyna grajaca chlopca….
Kocie – Kozincew jest na DVD już od dawna, nawet w dwóch wydaniach (także Król Lir). Szukaj pod „Gamlet”! Ja też jestem mu wierny do grobu, m. in. dzięki genialnej muzyce Szostakowicza.
Errata: w My Fair Lady spiew Freddiego ( Bretta) byl podkladem, on sam spiewal w The Merry Widow.
http://www.youtube.com/watch?v=xrMBdQm9P10
Trudno tych reżyserów zrozumieć. Musza być lepsi od Szekspira. Nigdy nie będą. Scena z aktorami, te szczegółowe instrukcje, to przecież należy do najistotniejszej warstwy dramatu. Fontybras ciut mniej, ale cóż warte i bez kropki.
Anastazja Wertyńska miała zaledwie 20 lat w tym filmie. Niewiarygodne, że mogła tak dobrze zagrać.
Oglądałem 2-3 lata temu długi z nią wywiad w TV Planeta. Wyglądała pięknie pomimo wieku już emerytalnego. Wszystko obracało się wokół Michałkowa. Ich małżeństwo nie trwało długo, a jednak wracała w rozmowie do niego jak Katon do koniecznego zburzenia Kartaginy.
Ooo, tak? To se sprowadze. Ciekawe jak bedzie po latach.
Muzyke tez pamietam – zwlaszcza te na poczatku – morze rozbijajacym sie o skaly na ktorym jest ponure zamczysko w Elsinorze.
Film byl cudowny i wazny dla nas. Krola Lira nie widzialem.
Staszku, Zefirelli byl bardzo wierny sztuce, calosc pieknie wyrezyserowana i zagrana i, jak sadze, jak to u Zefirelego bardzo przystepna dla mlozierzy, ktorej by sie nie chcialo czytac.
Od tej sceny z aktorami zaczal inny rezyser – w Nowy Jorku na off off Broadwayu wiele lat temu. Przeczytalem, ze inscenizacja bedzie proba „elzbietanskiej” rekonstrucji dramatu – to znaczy wszystkie role zenskie beda grane przez aktorow, bez sceografii prawie, tylko z elementami wnetrza i dluga galeria u gory etc. etc , a w dodatku aktor grajacy tytulowa role jest tez rezyserem spektaklu. Pelen najgorszych przeczuc wybralem sie do Greenwich Village na swego pierwszego Hamleta po angielsku, w teatrze chyba Circle on the Square. I wlasnie tak sie on zaczynal. Hamlet-rezyser instruowal aktorow: nie siekac powietrza. Czulem, ze za chwile spelnia sie me najgosze przeczucia.
Jakze bardzo sie mylilem!!! Po paru minutach juz nie pamietalem, ze Ofelia i Gertruda sa mlodymi chlopcami, a inscenizacja tak mnie wciagnela, ze pamietam ja z wielkim rozczuleniem. Nawet pamietam, ze plakalem :oops:.
Jak dobrze pomyśleć, ta scena nadaje się na początek. Właśnie dlatego, że tak istotna. Mój pierwszy Hamlet był w 1958 r. w reżyserii Jakuba Rotbauma z Igorem Przegrodzkim jako Hamletem i Stanisławem Igarem jako Klaudiuszem. Kolejność aktów była zmieniona całkiem bez sensu, a Przegrodzki nie bardzo wiedział, co gra. Skończyło się na 24 przedstawieniach.
Jakub Rotbaum rezyserowal przed laty takze moja Stara w Jakubowskim i pulkowniku, zdjetym przez cenzure dwa tygodnie przed premiera , bo zrobil sie Marzec i okazalo sie, ze jest to sztuka antypolska i antysocjalistyczna. 👿
Film amerykański u nas gościł i nie był antypolski
Co to za postać, co nie wie, co czynić
być albo nie być, ten mazgaj się pyta
a sztuki piszą jakowyś kretyni
czy zanim wystawią, to ktoś to czyta?
Człek do teatru jak na święto idzie
czysty garnitur i po wodzie z mydłem
to nie chce dupy wołowej tam widzieć
ani w ogóle przypadkowych przybłęd
Prawdziwa sztuka to jest gdy Isaurę
Leoncio gnębi okrutny i podły
nagle na scenę wpada dobry Albert,
w ryja mu wali, że aż szumią jodły…
O! Takie mi sztuki wystawiać proszę,
to przyjdę do kasy i sypnę groszem…
Prawda Zeenie, dupę na Hamlecie można było zobaczyć. I hamleta i Ofelii, choć nie w tych samych wystawieniach. Czy to źle? W innej inscenizacji Ofelia nie pokazywała, ale wykonywała ruchy i dźwięki kopulacyjne. To była chyba wersja propagandowa tłumacząca obłęd manią seksualną a nie duńskim więzieniem.
@Piotr Kamiński
Hanibal z Mikelsenem u nas na półmetku a Sherlock z Benedictem, niestety, slaba recepcja (Szwecja)
Słaba technicznie – czy złe reakcje?
Do Hannibala jeszcze nie zajrzałem, jakoś mam dość tematu po paru filmach, ale Mikelsen wielki aktor!
Stanisławie,a czym tłumaczyć rzeczoną dupę w przypadku Klaudiusza ? (akurat w tym przypadku całkiem zgrabną,więc specjalnie sobie nie krzywdowałam 😉 ) Prezentował ją bez związku z akcją, wychodząc z wanny, w której później utopiono (!) Ofelię,bo sama jakoś nie chciała utonąć,a bez tego intryga nie poszłaby do przodu.W tym samym spektaklu monolog „wyć albo nie wyć ” należał właśnie do Ofelii – ona mówiła jako głos wewnętrzny Hamleta,a on bez dania racji pętał się po scenie. Panie Piotrze, wiem,że jako zaprzyjaźniony z Williamem przeżywa Pan męki – serdecznie przepraszam,ale to nie ja wymyśliłam,naprawdę 🙂 Jakby ktoś koniecznie chciał zobaczyć, spektakl ciągle jest w repertuarze Teatru Polskiego w mieście W.(dawniej B.) Pod tytułem „Hamlet” Szekspira, rzecz jasna 😉
No, nie wiem. Akurat d. Klaudiusza ma jakis zwiazek z akcja sztuki, jakkolwiek z lapa na sercu wole oczyma wyobrazni widziec co Klaudiusz wyprawial z Gertruda po wrzuceniu trucuzny do ucha Hamleta Seniora niz ogladac to na scenie live.
Natomiast aby Ofelke zmusic do wyglaszania Monologu jako wewnetrzny glos Hamleta, no to jest to pomysl bardzo nowatorski.
Kiedys w dwutygodniku Teatr prowadzona byla zabawna akcja „Rezyser ma pomysly”. Bylo to w czasasch kiedy akademoickie wystawienie czegokolwiek bylo uwazane za najwieksze frajerstwo rezysera.
Kocie,obawiam się,że ta akcja trwa w najlepsze 🙂
( a raczej czasem w najgorsze ) tylko ze wszyscy już zapomnieli,czemu miała służyć…
http://www.e-teatr.pl/pl/artykuly/161081.html
No wiedzisz, Piotrku. „Hamlet jest jak gabka”. 😈
U nas nowy „Sherlock” juz idzie na kablach i ma swietne recenzje. Poniewaz pozbylam sie telewizora ladne pare lat temu, jeszcze troche na niego poczekam.
W Polsce jest chyba emitowany na BBC Entertainment.
Jak ładnie rozmawiacie 😀
Pozdrawiam spod Olsztyna. Słońce przez chmurki, dość rześko, ale nie za zimno. Ptaszki śpiewają, kwiatki rosną, na jeziorach już widać jednostki pływające (z łabądkami włącznie), żyć nie umierać 😀
Szkoda tylko, że internet tu chodzi tak sobie…
Z okazji nocy Walpurgii (to już dziś) Goethe z Mendelssohnem:
http://youtu.be/MpBmYulZVF8
W przyszłym roku – 250 rocznica śmierci Rameau. Ciekawe ile polskich premier jego tragedii muzycznych przewidziały nasze teatry, bo jak dotąd zagrano u nas tylko Les Indes Galantes, w Poznaniu, chyba dwa razy…
Tymczasem ukazała się płyta tych znanych skądinąd, młodych ludzi:
https://www.youtube.com/watch?v=Cp0sK-qscEU
Tu się dopiero uczą, płyta jest już rewelacyjna (Rameau à Caracas, firma Paraty).
A gdzie nasze orły-sokoły?
Pani Kierowniczko! Bawcie sie dobrze i wszystkim uklony przekazac!
Dzięki, zaraz przekażę 😀
Les Indes Galantes w Poznaniu z tego, co pamiętam, były spektaklem gościnnym załatwionym przez mojego przyjaciela SL – miał być również pokazany w Warszawie i właściwie nie pamiętam, co było przyczyną, że nie został pokazany.
Chyba internet już naprawiony, to zaraz spróbuję zajrzeć do linek 🙂
A a propos Poznania, widziałam, że zanosi się na Zamek Sinobrodego (wyk. koncertowe) pod opieką PMK 😉
Moi przekazują Mordce „i vice versa” 😀
A dlaczego taki obrazek do Mendelssohna 😯
Tez sie zastanawialam 🙂 Odpowiedz wg jednego z komentarzy pod:
The girls are characters are from an anime show „Puella Magi Madoka Magica” where they fight against a witch called Walpurgisnacht, to put it short.
🙂
Walpurgijewa nocz ili szagi Komandora /Wienedikt Jerofieev
Wiedźma nazywa się „noc Walpurgii” 😯 Tym biednym Japończykom się ale pokręciło…
Na tym kanale youtube są i inne dość zaskakujące połączenia dźwięk-obraz 🙂
http://www.youtube.com/user/magischmeisjeorkest/videos?query=Kleiber
Les Indes galantes miali być wystawieni w Warszawie, na scenie kameralnej, ale po odwołaniu Pietrasa z drugiej warszawskiej dyrekcji, Warszawa chyba nie była zainteresowana tym projektem, więc Pietras zabrał to do Poznania. To nie był spektakl gościnny, a koprodukcja, chociaż rzeczywiście wystawiono to w Poznaniu tylko dwa razy (miałem przyjemność być na obu + jeszcze na próbie generalnej). Potem spektakl pojechał w objazd do Holandii i Włoszech bodaj. Nie zmienia to faktu, że pewnie żadna polska opera żadnego Rameau nie wystawi. Oni mają problem z Händlem i Gluckiem, a co dopiero z moim ukochanym Rameau.
Niech zyje 1 Maja 😉
________________________________________________________________
ale to byly czasy….Salon Niezaleznych i troche historii z przeszlosci….
http://www.youtube.com/watch?v=4j_o-F9Mv7Q
Kotbutka!
http://s3-ec.buzzfed.com/static/imagebuzz/web04/2010/3/16/21/cat-team-work-5591-1268790921-16.jpg
Mrrrau.
U mnie to dziś raczej ptakbutka. Szkoda, że nie mogę tu wrzucić… 🙂
Ptakbutka
Przez jakiś czas budził mnie ten Rameau, tylko w innym wykonie: http://youtu.be/J6QiNduS88g
🙂
A to jeszcze takie:
http://www.youtube.com/watch?v=w_Y3xMSxKXc
Same śliczności 🙂
A Sokołowa mamy w Warszawie za półtora tygodnia, w niedzielę.
Dla Blogownictwa trochę kwiatków, „kwiatków” i jeszcze fajny kot, którego spotkałam 😀
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/MajowkaWOlsztynie201302#
@Pan Piotr Kamiński, 30 kwietnia, 9:42
Dziekuję za zwrócenie uwagi. Tak to jest jak człowiek nie sprawdza. Już po godzinie wiedziałam, że się pomyliłam, a po dwóch obejrzałam na youtube kawałki tej nieszczęsnej Cosi Fan Tutte z Madrytu. Też jestem pełna najgorszych przeczuć, bo to Cosi, a nie Czarodziejski Flet ma być nową premierą w La Monnaie. Podejrzewam przeniesienie z Teatro Real. W La Monnaie możliwe jest wszystko, więc i Despina z czerwonym nosem klauna też.
donna.elvira – witam. Ja jestem w ogóle zbulwersowana, że tak wybitny reżyser jak Michael Haneke, który potrafił zrobić taki film jak Miłość (o innych nie mówiąc), wpuszczony do opery nie oparł się Myszkom Miki i innym – mówiąc najłagodniej – banałom. Może po prostu zgodził się dla prestiżu, a potem nie wiedząc, co z tym zrobić, poradził się któregoś z „młodszych zdolniejszych”, jak się teraz wystawia w operze… 🙁 Przykre to.
Niektóre „kwiatki” wręcz obezwładniające! Aż ciśnie się na usta pytanie, co robi taki elegancki kot w takiej kwietnej okolicy! 😉
Mam jedną, możliwą odpowiedź na to pytanie: że Haneke film traktuje poważnie, a operę jak plac zabaw, gdzie piekła nie ma.
Proszę zauważyć, że obie premiery zmajstrował w teatrach i pod wpływem złego ducha nazwiskiem Gérard Mortier, który jest ideologiem tej tendencji. Co więcej, ten durny Giovanni (Myszki-Miki, Elwira jako alkoholiczka, zamiast posągu Komandora – kukła manipulowana przez Annę i Ottavia i inne, prostackie zabawy) cieszy się w Paryżu starannie podsycaną legendą, a po Cosi była tu co najmniej jedna, entuzjastyczna recenzja (w Le Figaro – inna sprawa, że to krytyk mocno w te rzeczy zaangażowany). Może były inne, ale nie widziałem.
A w La Monnaie istotnie dzieją się rzeczy ciekawe. Nie tylko tam się urodziło parę spektakli Warlikowskiego, ale w zeszłym roku mieliśmy Trubadura przerobionego na Wizytę Starszej Pani, dzieło kolejnego geniusza, Dymitra Czerniakowa. Ten zaczynał od sławnego Oniegina w Bolszom, z którego Galina Wiszniewska wyszła rozjuszona, a którego potem przywieziono do Paryża (Oniegina śpiewał – zresztą znakomicie – Mariusz Kwiecień). Widziałem to na wideo, ale nie w całości, bo przewód pokarmowy ostro zaprotestował.
RAMEAU w Sztokholmie na festiwalu O/MODERNT /Ulriksdals Palace
____________________9.06-17.06 ____________________________
http://www.festivalomodernt.com/
dyrektor artystyczny: Hugo Ticciati (m.in.Hommage à Rameau – Suite in A)
INGMAR BERGMAN
a…..
_________________
Michael Haneke
Thomas Vinterberg
Woody Allen
Ang Lee
Andrej Tarkovskij +
Thomas Alfredson
Martin Scorsese
Alejandro González Iñáritu
Lars Von Trier
—————————–zycze dobrej nocy 🙂
Dobry wieczór wszystkim. Haneke ma cała teorię na temat opery i kina. Na dodatek dzieli się nią chętnie. Mówi np., że opera bliższa jest filmowi, bo film jest rytmiczny j jest w nim muzyka. A publika słucha tego z otwartymi ustami. On niestety lubi reżyserować opery, a że słucha pana Mortiera i jemu podobnych ulepszaczy, to efekty są jakie są. Przed premierą w La Monnaie też będzie głosił dlaczego Cosi widzi tak, a nie inaczej. Najdziwniejsze, że recenzje te „wydarzenia” mają niezłe, a Don Giovanniego śpiewał Peter Matei. On chyba może sobie pozwolić na tupnięcie nogą
Haneke powtarza za Bergmanem nt ekranizacji oper (Trollflöjten, Bergman 1975)
Ale Bergman zrobił fajny ten Flet, a Haneke…?
Smutne 🙁
A ja wracam z banalnego ogniska, przy którym siedząc słuchałam z oddali zupełnie banalnych żab, które kumkały (i wciąż kumkają) jak cała orkiestra. No kicz gigant po prostu 😛
I odkryłam, że również tu na gospodarstwie są aż trzy eleganckie koty, biało-rudy, biało-czarny i tricolor, wszystkie w obróżkach 🙂 Może jeszcze któregoś dopadnę z aparatem.
Istotnie, u nas Mattei był cudowny (proszę się nie łudzić : terror intelektualny jest taki, że chwilowo nikt nie ma odwagi tupnąć), Luca Pisaroni też świetny, reszta różnie (Schäfer mogła być Anną w trzy razy mniejszym teatrze). W premierze pani Ola Zamojska śpiewała Zerlinę, a dyrygował Sylvain Cambreling : taki Mozart zrobiony na gęstą zasmażkę. W ogóle pamiętam to, poza wszystkim innym, jako najnudniejszego Giovanniego w życiu. To zresztą głównie wina maestra, który się nadaje do Mozarta, jak ja na modela w konkursach fryzjerskich.
Haneke widzi Cosi jako rozdzierający dramat realistyczny. To stara szkoła, wiadomo nie od dzisiaj, że ponuracy są niebezpieczni. Ostatnio w tym duchu wypowiedział się tow. Zizek. A spróbujcie mu tłumaczyć, że to jest w C-dur i wszystko na niby. O stylu nie mają pojęcia, o konwencjach teatralnych ani dudu, muzyki nie słyszą : brawo, zdał pan na reżyserię operową!
Bergman to była jednak trochę inna klasa, w głowie i w sercu.
Dobry wieczór, ja trochę nie na temat: dziś w WOKu zainaugurowano cykl „Scena młodych Warszawskiej Opery Kameralnej”. Studenci bardzo dobrze zaśpiewali „Napój miłosny”, zwłaszcza pozytywnie wypadła Adina, która brzmiała mi momentami jak Kathleen Battle (ale i tak najbardziej do gustu przypadł mi występujący gościnnie Mateusz Zajdel jako Nemorino). Nie wiem tylko o co chodziło Beacie Redo-Dobber z tymi wszystkimi tandetnymi gadżetami (dmuchany krokodyl, dmuchana orka, plastikowe pistolety, tabliczki „para młoda” na początku II aktu itd.). Ogólnie jednak inicjatywa bardzo na plus i mam nadzieję, że na tym 1 razie się nie skończy.
Pobutka.
O, PAK zapobutkował 😀
Dzień dobry!
Matthei sam w sobie wspaniały, ale słówko „eurotrash” z komentarzy bardzo mi się podoba 😉
Dzien dobry,
milych dni majowych
ozzy – wyruszam do Oslo i Bergen
PS Opera w Oslo wspaniale dzielo architektury, kosztowalo wielce.
Zazdroszczę. Nigdy nie byłam w ani jednym, ani drugim mieście, a podobno piękne.
Ja dziś tylko do Olsztyna 🙂 Który zresztą też jest tu i ówdzie ładny.
Ten „Oniegin” to jeszcze nie było najgorsze, czego się Czerniakow dopuścił. Zmasakrował jeszcze bardziej ‚DG” , który był, jak zawsze u Czerniakowa o walce opresyjnego społeczeństwa z obcym. Takie to było odkrywcze, że wymagało wyświetlenia na kurtynie nowego dramatis personae. Na dodatek obsada (może z wyjątkiem Opolais) była okropna,a sam Don Giovanni obleśny (Bo Skovhus).Kiedyś będąc w EMPK-u wzięłam do ręki czasopismo teatralne, otworzyłam na dziale operowym i zobaczyłam zdjęcie. Pomyślałam :nie wiem co to jest, ale wiem, kto reżyserował. I sprawdziło się …
Mattei jest znakomitym śpiewakiem, „odkryli” go Abbado i Brook w Don Giovannim z Aix. Niedawno był wspaniałym Amfortasem w Met. Ten kawałek scenerii i prowadzenia postaci z Hanekego wskazuje, z czym mamy do czynienia. Muzyka też niezła: Cambreling wszędzie nudził, ale Finch’han dal vino zagrał „tradycyjnie” dwa razy za szybko, czyli dokładnie tak, jak nie wolno.
@Urszula
Bo na tym to dzisiaj polega: podstawowa zasada tych panów wymaga, żeby przypadkowy widz nie mógł w żadnym wypadku poznać, jaki to utwór, ale żeby od razu było widać, kto reżyserował. Carsena się poznaje po ślizgawce, Warlikowskiego po pleksiglasie, ew. sukniach z lamy prosto z MHD, Marthalera po brudnych tapetach, a Czerniakowa po dwóch pokojach z kuchnią ze stołem w środku. To się nazywa „oryginalność” i „nowe odczytanie”.
Ten Giovanni był istotnie straszny (nawet jeden „postępowy” krytyk francuski się wściekł, ale nie w druku : scripta manent…). Skovhus był kiedyś świetnym Giovannim (w bardzo udanym nagraniu Mackerrasa), ale dzisiaj to już tylko cokolwiek wypłowiały lew salonowy, raczej Don Alfonso, Don Giovanni emeritus.
Pani Kierowniczko, te zaby to mozna lapac! Mysmy z bp Bratem Pickwickiem bardo lubili za mlodu na zaby polowac, choc do jedzenia raczej sie nie nadaja, a wrecz smakuja przebrzydle.
Na tych zdjeciach bardzo sie nam ze Stara spodobala Przychodnia Zygota, choc Stara uwaza, ze ladniej byloby nazwac politycznie poprawnosciowo „Przchodnia Dziecko Nienarodzone”.
W trikolorze to prawie zawsze u Kotow jest koteczka. Taka osobliwosc naszej genetyki.
Ladne te okolicznosci przyrody.
Po zjedzeniu żaby kot dostaje zielonej głowy
http://www.petoffice.co.jp/catprin/images/pop_kaeru2_l.jpg
No i po cośmy tę żabę jedli…?
Dzisiejszy urobek zdjęciowy:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/OlsztynMaj2013#
Przy okazji dziękuję Irkowi za wiadomość o bergenii 😉
Ja jestem bardzo ciekawy co Pan Piotr sądzi o najnowszym Pierścieniu z MET. Wydaje się, że już dawno żadna realizacja nie wzbudziła tyle kontrowersji. Realizatorzy uważają iż jest to Pierścień o jakim marzył Wagner, z kolei malkontenci narzekają na brak oryginalności oraz powierzchowność. Nie ma za to wątpliwości co do poziomu muzycznego, który jest bardzo wysoki, ale do tego już nas nowojorska opera zdążyła przyzwyczaić.
Pani Kierowniczko, a kaczeńce? Czy koło Olsztyna nie rosną? Za moich studenckich żaby cudnie koncertowały nieopodal Wyścigów, a i kaczeńce kwitły tam, ach, ach.
@jacjag „Napój miłosny” i studenci. Mnie nie poruszyli. Z solistów z przyjemnością słuchałam tylko Mateusza Z.
Kaczeńców nie spotkałam, ale też nie chodziłam jak dotąd w bardziej wodno-błotne okolice.
Ciekawe, czy rzeczywiście jutro będzie padać, jak zapowiadali…
Dobranoc! 🙂
@Wojtek
Zawiodę Pana, bo niewiele myślę o tym Ringu – z prostej przyczyny: widziałem tylko Walkirię i nie powiem, żeby mnie zachęciła do dalszych wysiłków. Tym bardziej, że scenarzyści postanowili od razu zabić Kaufmanna, więc znikła główna przyczyna mojego zainteresowania tym przedsięwzięciem. W Walkirii zauważyłem rzecz niezmiernie typową w dzisiejszych czasach : wiele budżetu na nic (patrz King-Kong w Makropulosie Warlikowskiego, najdroższa, największa i najniepotrzebniejsza zabawka w dziejach Opery Paryskiej), imponująca „inscenizacja” i nędza „reżyserii”, czyli prowadzenia postaci i sytuacji, budowania napięć. Już sam pomysł, żeby (symbolicznie?) aktorów w pierwszym akcie wpuścić w ten przedziwny kanał , okazał się samobójczy, bo się z tym borykają, myślą tylko o tym, a jak sobie czasem przypomną o partnerze, to wychodzi nijak. I tak już jest do końca.
Nie byłem zachwycony nikim poza Kaufmannem w tej obsadzie: Voigt trzymała fason, ale to cień tego kim była, zanim się dała sterroryzować obrazkowcom, Terfel ma już głos tak lekki i bezbarwny, że tylko odporność fizyczną ma do zaofiarowania (jakiś taki Otto Wiener z niego został, facet, który latami śpiewał Sachsa, bo było wiadomo, że wytrzyma do końca – innych powodów nie było), Blythe jako tako, Westbroek w ogóle nie pamiętam (w Paryżu, w jeszcze znacznie gorszej Walkirii, mieliśmy świetną Martinę Serafin).
W sumie – niewiele mi z tego zostało, poza Kaufmannem od kolan w górę… Ale struny głosowe są ma szczęście powyżej, więc OK!
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Jakby ktoś szukał w Pobutce żabki, to ona jest w finale 😉
Zeby nie marnowac czasu pospieszylem od razu do finalu, ale sie srodze rozczarowalem. Zadnej zabki nie bylo, nie takiej w kazdym badz razie jak je znam. 👿 Albo sie nie znam na zabkach. 👿
Ach ci kompozytorzy! Naprawde sieczka w glowie albo maja zwidy! 🙄
http://www.youtube.com/watch?v=1aMCviqO95k
🙂
😀
No, to juz zdecydowanie bardziej zabkowate.
Osobiscie jestem od kociectwa przywiazany do Ody o zdychajacej zabce autorstwa niejakiej Mrs Leo Hunter, ktora zaprezentwoala to wiekopomne dzielo Panu Pickwickowi na przyjeciu w ogrodzie, sama bedac przebrana za Minerwe.
ODE TO AN EXPIRING FROG:
Can I view thee panting, lying
On thy stomach, without sighing;
Can I unmoved see thee dying
On a log
Expiring frog!”‚
‚Beautiful!’ said Mr. Pickwick.
‚The next verse is still more touching. Shall I repeat it? – said Mr Leo Hunter.’
‚If you please,’ said Mr. Pickwick.
‚”Say, have fiends in shape of boys,
With wild halloo, and brutal noise,
Hunted thee from marshy joys,
With a dog,
Expiring frog!”‚
‚Finely expressed,’ said Mr. Pickwick.
🙂
A to dla frankofonów (choć dźwiękonaśladowstwo jest niędzynarodowe):
http://www.youtube.com/watch?v=DgTOP1M-72s
I jeszcze ten sam pan o kocie 😉
http://www.youtube.com/watch?v=VqwPLMN-XHY
Skoro jesteśmy w żabach, to nie może zabraknąć jedynej, której poświęcono całą Operę…
http://www.youtube.com/watch?v=_YepYKiMlXg&feature=endscreen
A ja bardziej wolę taką 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=MN9CXdCoF9A
@Piotr
Ilekroć widzę Paula Agnew, na żywo czy na ekranie, wraca do mnie ta Żaba jak bumerang. W walizeczce taszczy ludzkie
wady, śmieszności, sny i marzenia.
Chyba jeszcze nikt nie wspomnial tej zaby
„Ale Półpanek znieść nie mógł powodzenia mistrza Sarabandy. Jak był zielony zawsze,tak jeszcze w dwójnasób zzieleniał teraz z zazdrości.
–Jak to!– mówił.–Jakiś przybłęda,jakiś świerszcz wędrowny będzie się popisywał w krainie,w której wszystkie oklaski mnie się należą z prawa?!Odkądże to wolno pierwszemu lepszemu włóczędze tumanić słuchaczy i jakimś tam skwierczeniem psuć im gust do mojej muzyki?To jest wprost oburzające! „
Pobutka.
Agnew jest w tym rozkoszny, włożył w to całą brytyjską „arystokrację”, ale ja jednak żałuję innej Platei w tej inscenizacji, bo ona powstała z myślą o nim. To Jean-Paul Fouchécourt, który ma nad PA jedną sceniczną przewagę: jest malutki (nie wiem ile dokładnie), a do tego śmieszny i wzruszający, urodził się do tej roli. Nie pamiętam dokładnie, dlaczego to nie on śpiewał w tej serii spektakli, które nagrano, ale niewykluczone, że to wtedy pojawiły się pierwsze problemy głosowe.
A nie nagrano tego za pierwszym razem, bo nikt się nie spodziewał takiego triumfu. Zaprogramował to jeszcze Hugues Gall w roku 1999 przewidując dziesięć spektakli. Wznawiano to potem trzykrotnie (ostatnio 2009, w sumie poszło w Paryżu 42 razy i zdaje się, że to jeszcze nie koniec), a spektakl kupiło kilka innych teatrów.
Szczerze mówiąc, to od tego zaczynałbym w Polsce Rameau.
Oczywiście, genialną Plateą mógł być przed laty Hugues Cuénod (1902-2010…), ale renesans Rameau przyszedł dla niego za późno.
Dzień dobry 🙂
Na wczoraj zapowiadano deszcz i ani śladu go tu nie było. Za to ochłodziło się. Dziś od rana słońce i ma być cieplej.
A jutro przed południem wracam, żeby móc być o 19. w Studiu im. Lutosławskiego na czymś takim:
http://www.studianagran.com.pl/koncerty/sala-witolda-lutoslawskiego/
Transmisji nie ma, ale chyba jest rejestracja. W każdym razie Marcin Świątkiewicz z AdS nagrywają to na płytę.
Po co w Sankt Petersburgu drugi Mariński ? Ten pierwszy się zepsuł ?
A może teraz jest Maryjski i Mariński ? Jak Opera Garnier i Bastille ..
Swoją drogą było ciekawe spotkanie trzech carów : B.Godunow, V.Giergiew i V.V.Putin
Müthel! Zdumiewająca jest ta nienasycona żądza nowości – z przeszłości. W słowniku Bakera i Slonimsky’ego on ma 17 wierszy, tyle do Zygmunt Mycielski na sąsiedniej stronie, mniej, niż tamże Emmanuele Muzio (wieloletni przyjaciel Verdiego).
Ciekawe, że to zjawisko, bezprecedensowe w dziejach muzyki, nie doczekało się do tej pory jakiejś szerszej analizy. Coś to przecież oznacza.
W pobutce rozrabia pan Żaba 🙂 Też mi się obiło o uszy, że ma być wznowienie. Czekam! Na AdS z nowościami z przeszłości też.
Nad Bałtykiem słonecznie, chłodnawy nawiew dzisiaj złagodniał. Pozdrowienia dla wypoczywających i tych na posterunku 🙂
Ostrzezenie dla Pani Kierowniczki
http://www.youtube.com/watch?v=dZANKFxrcKU
🙂
Piekna ta pobutkowa zaba 🙂
Missa Solemnis wysiada:
http://www.youtube.com/watch?v=CgN37bnGVyI
😆 😆
Tz. kulturowa gapa 🙂
Dzis wieczor w radiowej Dwojce Juliusz Cezar z MET (2013)
Czyli ten sam, który zapowiadałam tydzień temu 🙂
Ubawiliście mnie tym piknikiem 😆 Żadnych misiów nie spotkałam, bo byłam znów w mieście Olsztynie. Teraz odpoczynek i być może wieczorem jeszcze raz ognisko. Z żabkami w tle 😉
PMK – co do Müthela i w ogóle szukania mniej znanych dzieł, to główna przyczyna jest taka: bo ile razy można nagrywać te same w kółko trzy rzeczy 😛
W tym konkretnym przypadku klawesynista też chciał – bo to ma być jego debiutancka w sensie solistycznym płyta – zaznaczyć się czymś specjalnym, a na dodatek wyrazistym. Müthel był wirtuozem klawiszowym, te koncerty są ogromnie trudne (ale co to dla Marcina Ś.), a muzyka oryginalna. I postać bardzo ciekawa.
Zresztą to nie pierwszy raz ktoś w Polsce zajmuje się Müthelem – jego muzykę organową grał i pisał o niej pracę Andrzej Szadejko z Gdańska.
Tu wspominałam o tym projekcie:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2012/09/19/richter-poruszal-sie-jak-kot/#comment-110419
Żeby nie było żadnych wątpliwości: nie mam absolutnie nic przeciwko Müthelowi, przeciwnie. Należy nieustannie buszować po zakurzonych półkach i każdemu dać szansę, bodaj raz od czasu do czasu.
Dziwi mnie natomiast fakt, że polska publiczność wcześniej posłucha Müthela i paru nieistniejących oper Vivaldiego, niż Semele Haendla i Platei Rameau, których daleko szukać nie trzeba.
Ale może w końcu i tego dożyjemy.
Mnie to też nie dziwi, zwłaszcza w Polsce. Logistycznie o wiele łatwiej, Panie Piotrze, zorganizować wykonanie paru nieznanych koncertów klawesynowych niż wystawienie trudnych do wystawiania oper barokowych…
Oczywiście, choć z jednej strony ten nieistniejący Vivaldi wykonywany jest nie na scenie, ale koncertowo (takich koncertowych wykonań krąży po świecie mnóstwo), a z drugiej – wspomniane opery nie są ani trochę trudniejsze do wystawienia, niż Straszny Dwór…
To fakt, że jeśli chodzi o koncertowe wykonania, to mam pretensję np. do Filipa Berkowicza, że w swoim cyklu Opera Rara preferuje wykonania dzieł włoskich. Brakuje mi francuskiego (i nie tylko) baroku. A Haendla nie załatwi przecież sam, choć ambitny i Haendla uwielbiajcy, JTA z CC.
Francuski istotnie zieje tam szczególną nieobecnością (nie tylko repertuar operowy zresztą, ale „wielkich motetów wersalskich” też na lekarstwo. A co do Haendla – cóż, JTA jest istotnie trochę sam (jeżeli nie liczyć najbliższych współpracowników, w tym pewnego tutejszego, wspólnego znajomego). Kiedy nie tak dawno doprowadził do polskiej premiery jednego z największych arcydzieł Haendla i w ogóle muzyki tamtych czasów, oratorium L’Allegro, przeszło to całkowicie niezauważone. I to nie jedyny przypadek.
Warto by się przyjrzeć, jak Czesi pracują. Na przykład zaprosić znakomite Collegium 1704 Vaclava Luksa. Czy oni w ogóle kiedyś byli w Polsce?
Nie przypominam sobie. Dwójka na pewno coś kiedyś nadawała, ale na żywo chyba tu nie grali.
To jakby się kto pytał, służę kontaktem. „Strategic partnership and Management” sprawuje tam od niedawna Polak, Michał Sieczkowski. To ich program:
http://www.collegium1704.com/fr/agenda.html
Myslivecek akurat znakomicie by się nadawał na Opera Rara!
Śliczne!
http://www.youtube.com/watch?v=YG_QUTkWUMQ
Polecam szczególnie ok. 22′ wspaniałego Adama Plachetkę, który ma tutaj 24 lata. Produkcja zrobiona w Stawowskim, czyli u Mozarta.
Pobutka.
—-
@PK:
Na koncercie Collegium 1704 sam byłem w Mikołowie w ubiegłym roku (świetnie było!!!).
Wszystkim obchodzacym Pasche wg kalendarza julianskiego – Wesolych Swiat!
http://www.youtube.com/watch?v=7ficln12N4w
Dzień dobry 🙂
Wreszcie dotarłam do domu, z dużym opóźnieniem spowodowanym… brakiem prądu w trakcji na odcinku za Olszynem. (Przypuszczam, że po prostu ktoś podgrandził przewody 😈 ) Musiała przyjechać lokomotywa spalinowa, pociągnąć dość długi skład przez jakiś czas (oczywiście dużo wolniej), potem trzeba było ją odczepić… Do Warszawy to jeszcze nic, ale ten pociąg jechał do Krakowa. Współczuję.
W każdym razie na wieczorny koncert zdążę i wreszcie zrobię jakiś wpis 😉
Dobry wieczor,
wrocilem z Bergen (chyba najpiekniejsze miasto europejskie?) i Oslo bez zadnych przygod komunikacyjnych.
Bergen, chociaz przedwiosenny i jeszcze nie jest deszczowy (tu najczesciej pada w calej Skandynawii) ale architektonicznie w pieknej symbiozie z woda i skalami. Jakze odmienny aromat tej nordyckiej wody i jej ciemnoniebieska barwa w ktorej odbijaja sie rozliczne lodki, lodzie, zaglowki… budynki wzdluz alei Rasmusa Meyera – tak, tego najwiekszego kolekcjonera dziel Edmunda Muncha, ktore w tutejszym muzem sztuki KODE (Kunstmuseene) sa zgromadzone – druga co do wielkosci po Oslo kolekcja Muncha znajduje sie w bergenskim muzeum. 4 potezne sale wystawowe ( w sobote otwarto po remoncie ekspozycje dziel Muncha z jego wersja „Krzyku” w tuszu).
W innej z sal muzeum temat „Smierc i milosc” a w niej prace Christiana Boltanskiego, zreszta mego faworyta, ktory powoluje sie takze na Kantora „Kantor is der wichtigaste Bezug in meiner Arbeit. Beuys und Warhol sind vielleicht so etwas wie die Grossväter, aber Kantor wäre der Vater. Ponadto ekspozycje Amerykanki Zoe Leonard (ur.1961) corki polskich emigrantow (kiedys wspolpracowala ze zmarlym artysta na AIDS Dawidem Wojnarowiczem ) znana ze swojej kolekcji lalek zakupionych na pchlich targach. To tylko czesc wystawcow.
Bergen jest najpiekniejszy w koncu maja i na poczatku czerwca, gdyby nie czeste deszcze. Pare kosciolow( zwalszcza neogotycki) na tle wzgorz Bergenu az sie prosilo o muzyke Griega. Kiedys pamietam mialem takie piekne przezycie w latach na poczatku lat 80, kiedys sluchalem muzyke (wowczas z freestylu Sony) Griega w norweskim fjordzie niedaleko Stavanger
Wizyta w Oslo. Impreza rodzinna u kuzynow. Opera narodowa w Oslo, budynek sprawiajacy niesamowite wrazenie, niczym lodowiec. Nie bylem na przedstawieniu ale jedynie na krotkim sigghtseeingu w pomieszczeniach opery a takze na samym dachu budynku z widokiem na zatoke i pobliskie wysepki.
Maj ale nie wyglada majowo…tu przyroda budzi sie bardzo powoli. A na afiszach w Sztokholmie „Earth dances” Enwistle i Czajkowskiego „Koncert fortepianowy” nr 1″ tutejszych filharmonikow pod dyr. Daniela Hardinga z Larsem Vogtem przy foretepianie (17-18 maja).
A jutro do pracy.
pozdrawiam, ozzy
zycze dobrej nocy http://www.youtube.com/watch?v=hs10Y_yMHW4 L.Vogt, gra Chopina, encore nokturn
Dobry wieczór,
dzięki za relację z Norwegii. Mam tam paru dawnych kolegów: harfistkę, altowiolistę (grał m.in. w znanym zespole Cikkada wykonującym muzykę współczesną) i reżysera dźwięku, związanego z filharmonią w Oslo.
No i kiedy żył Piotr Janowski, to i on.
Może mnie tam jeszcze kiedyś zaniesie, kto wie.
Witam Kierowniczkę i Dywan po dłuugiej przerwie.
Zajrzałem, by znaleźć CÓŚ o festiwalu operowym w Bydgoszczy…
Nowa Halka była, Don Giovanni z Łotwy, Ariadna (znamy) itd. itp.
No nic. 🙂
To zabawne jak rozbieżna potrafi być krytyka 🙂 Pani Dorota Szwarcman Laszczkowskiego w roli Edypa wychwala, a pewien lokalny dziennikarz z Poznania (wcale nie pozbawiony słuchu) nazwał go „mdłym i bez energii” 🙂
Osobiście miałem raczej zastrzeżenia co do forsownego sposobu śpiewania. Dynamika była podkręcona u niego prawie cały czas i trochę było to dla mnie wykrzyczane (choć nie wyskandowane co onegdaj bardzo mnie urzekło w wykonaniu Langridge’a).
Swoją drogą duet Jokasty i Edypa był wykonany naprawdę pięknie. Zarówno głosy jak i dęte w orkiestrze tworzyły razem ten genialnie uchwycony przez Strawińskiego splot tragedii i farsy. Instrumenty chichotały z głupoty „najjaśniejszego Edypa”.
Profanie – no cóż, nie dało rady być wszędzie, wspominałam tu już, że w poprzedni weekend było aż 5 premier w różnych miejscach Polski, a jednocześnie Festiwal Prawykonań w Katowicach, a ja jeszcze miałam dodatkowo jeden z tych dni zajęty przez Met. Żałuję, bo bardzo dawno nie byłam w Bydgoszczy. Na Halce był Jacek Marczyński, nawet mu się podobała („bardzo feministyczna” – powiedział 🙂 ).
vinteuil – witam (jedno słówko pozwoliłam sobie w komentarzu poprawić 😉 ). Wiadomo, jak różne mogą być gusta. Jacek Laszczkowski rzeczywiście ma dość specyficzny, intensywny sposób śpiewania, który nie musi każdemu odpowiadać. Ale „mdły i bez energii” – no, to chyba o kimś innym 😉
A swoją drogą, czy „najjaśniejszy Edyp” jest głupi? Jest po prostu nieświadomy. W końcu, gdy przejrzy na oczy, sam sobie wymierza karę. Czy to głupota? To dramat. W sumie nie tylko on sam siebie uznawał za dobrego króla, ale także jego poddani, którzy w finale odprowadzają go na pustkowie powtarzając: żegnaj, Edypie, kochaliśmy cię.
Miałem na myśli głupotę w sensie kosmicznym 🙂
Innymi słowy – to nie wina Edypa, że wplątał się w kazirodczą kabałę bo przecież jest on aktorem w „bożym igrzysku” a Teby to „arena”. Co nie zmienia faktu, że z tej ogólnoludzkiej przypadłości jaka jest błądzenie w mroku i niezawiniona niewiedza Strawiński szydzi okrutnie. Np. finałowy chór obwieszczający straszną prawdę o samobójstwie Jokasty i samookaleczeniu Edypa brzmi jak przyśpiewka stadionowa. Wcześniej pasterz obwieszcza swe rewelacje na folkową nutę rodem z Greka Zorby. Litość i trwoga – zgoda. Ale także kwaśny sardoniczny uśmieszek nad tym się wszystkim unosi.
W tym sensie Strawińskiego stawiam obok braci Coen i Houellebecqu’a – jeśli analogii szukam zbyt daleko, to przepraszam – ale wrazliwośc dostrzegam podobną.
Nie wiem, mnie jakoś nic w tym dziele nie kojarzy się ani z przyśpiewką stadionową, ani z Grekiem Zorbą. Może dlatego, że poznałam je zanim usłyszałam jakąkolwiek przyśpiewkę stadionową, o Greku Zorbie nie mówiąc 😈
Dla mnie to jest dzieło wręcz hieratyczne. Jak Symfonia psalmów. Ale jakiś cień sardoniczności może i jest, choćby właśnie w skontrastowaniu bogatej, „pokrętnej” linii melodycznej tłumaczącego się Edypa z prostotą chóru. A melodia pasterza jest może folkowopodobna, taka – no, pastoralna po prostu.
Ad lesio 4 maja o godz. 9:56
E tam Godunow – Macujew.
A poza tym to na tym blogu nie wolno pisać o Teatrze Maryjskim.
A po co Marinka 2?
To jest w tym wywiadzie mniej więcej około 21 minuty:
http://www.youtube.com/watch?v=LRwbTptCNEg