Szalony klawesyn
Coś jak CPE Bach, tylko bardziej – napisałam kiedyś o koncertach klawesynowych Johanna Gottfrieda Müthela. Z CPE Bachem zresztą Müthel się przyjaźnił i korespondował z nim przez lata. Ile zdążył się nauczyć od jego ojca jako ostatni jego uczeń, trudno powiedzieć – zgłosił się na trzy miesiące przed śmiercią Johanna Sebastiana, przepisywał mu nuty. Był wirtuozem-klawiszowcem i znakomitym improwizatorem – słychać to w jego muzyce.
Można powiedzieć, że te koncerty to taki typowy Sturm und Drang, utwory o zmiennej, kapryśnej formie i nastrojach; czasem jedna część przechodzi w drugą, czasem wędruje gdzieś w niespodziewane przestrzenie. To, jak w przypadku jego przyjaciela CPE Bacha, muzyka pogranicza epok. Natomiast co wyróżnia Müthela w tych koncertach, to niezwykle wirtuozowska partia solowa. W sam raz dla Marcina Świątkiewicza, który namówił zespół Arte dei Suonatori do wspólnego nagrania pięciu z nich.
Większość już nagrali, pozostał jeszcze jeden. Na koncercie zagrali trzy: A-dur, G-dur (tutaj można go posłuchać w wersji na fortepiano) i c-moll. To była naprawdę ogromna przyjemność, obserwowanie, jaką wykonawcy mieli frajdę ze wspólnego grania tej oryginalnej muzyki. Solista szalał na klawiaturze (świetny miał zresztą instrument), a zespół towarzyszył mu z pełnym zrozumieniem. Raz tylko nastąpiło małe qui pro quo: gdy w Koncercie c-moll klawesynista grał kadencję, zastanawiałam się właśnie, czy została ona napisana przez samego Müthela, czy przez Świątkiewicza – i w tej samej chwili uzyskałam odpowiedź, gdy zespół wszedł za wcześnie, bo wydawało się, że to już może być koniec kadencji. Tak więc były one przez solistę nawet nie napisane, lecz improwizowane – Arek Goliński potem mi potwierdził, że Marcin na każdej próbie grał coś innego i że w ogóle jest, jak to się mówi, zwierzęciem koncertowym i zupełnie inaczej, żywiej, gra podczas występów publicznych – one go uskrzydlają. To rzeczywiście jest nader widoczne. Znajoma melomanka wyraziła się nawet, że solista skojarzył się jej z kimś na kształt Janka Muzykanta. Porównanie zabawne, ale rzeczywiście jest to ktoś, kogo muzyka niesie, kto nią żyje. Muzyk totalny. Z gatunku takich, co to ma się ochotę jeździć za jego koncertami do innych miast – właśnie się poważnie zastanawiam, czy się nie przejechać na 20 maja do Katowic, gdzie w sali koncertowej Akademii Muzycznej będzie grał z Rachel Podger, z którą często ostatnio występuje (na stronie AM nic o tym koncercie nie ma, ale jest tutaj – trzeba tylko nakliknąć na „kalendarz koncertowy”). W każdym razie śląskim blogowiczom bardzo polecam, jak również poznaniakom powtórzenie dzisiejszego koncertu 7 maja. I już się oblizuję na recital Bachowski 2 sierpnia w Świdnicy.
Na bis po Müthelu było jeszcze małe solo – jedna z Toccat Frescobaldiego. „Półtora wieku różnicy, ale założenie to samo: muzyka gestu” – skomentował po koncercie solista.
Niewiele było publiczności na sali, co można zrozumieć – piękna pogoda, koniec długiego weekendu. Ale kto nie był, nie wie, co stracił. Dobrze, że Dwójka rejestrowała koncert i zamierza go odtworzyć jeszcze przed wakacjami. A co do płyty (raczej albumu paropłytowego) – jeszcze nie wiadomo, kto zechce to wydać, ale moim zdaniem kto to zrobi, będzie wygrany. To będzie jedna z najciekawszych pozycji w dyskografii Arte dei Suonatori i oby pierwsza z licznych płyt Marcina Świątkiewicza.
Komentarze
Recenzja z recitalu Koli w Carnegie Hall
http://www.nytimes.com/2013/05/03/arts/music/recitals-by-nikolay-khozyainov-and-emanuele-torquati.html?smid=fb-share&_r=1&
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Dzięki, lisku, za link. Trochę z jednej strony pechowo wyszło, że Tommassini był na dwóch recitalach pod rząd i porównywał oba. Z drugiej strony, wyszło to, co i my myślimy o Koli: wielki talent, ale za bardzo chce się pokazać jako wirtuoz, a zbyt dużo wirtuozerii fortepianowej w jednym programie męczy publiczność.
Na takim błędzie repertuarowym przejechał się swego czasu Adam Golka, młody amerykański Polak, pianista również wybitnie uzdolniony, który miał kiedyś słabostkę grania wirtuozowskich transkrypcji, a technikę ma wspaniałą. Prof. Paleczny zaprosiwszy go na festiwal do Dusznik namówił go do wykonania takiego właśnie stricte wirtuozowskiego programu. Natychmiast chłopak został przez widzów uznany za cyrkowca, choć tak przecież nie jest. Przez kilka lat niestety nie przyjeżdżał do Polski, przez ten czas dostał tzw. małego Gilmore’a, nagrodę dla pianistów młodszego pokolenia (w odróżnieniu od „dużego Gilmore’a”, którego laureatem jest m.in. Piotr Anderszewski), a takiej nagrody nie dostaje byle kto. Teraz wreszcie zagra 23 maja we Wrocławiu (pewnie się wybiorę).
Trochę ta recenzja dziwna dla mnie. PK zdołała z niej wydobyć istotę, którą mnie trudno było odnaleźć. Autor wyszedł z recitalu pod wrażeniem zręczności oraz talentu i niewiele ponadto. (Tak z grubsza zapamiętałem). Czy to mało? Dalej w szczegółach były konkretne zarzuty – a to piękne popisy bez wydobycia głębi, a to tempo niedostateczne. W sumie nie wiem – dobrze wypadł czy tak sobie. Myślę, że jeśli podsumowanie (na początku) mówi o biegłości i talencie, to ogólne wrażenie nie mogło być takie sobie.
Oczywiście zawsze można wypaść gorzej. 3 Maja TVP obdarzyła nas Aleksandrą Kurzak na estradzie w Rzeszowie. Spodziewałem się wrażeń artystycznych najwyższej próby. Zawiodłem się bardzo. Nie Panią Aleksandrą. Akompaniującą orkiestrą Filharmonii Rzeszowskiej, która rzępoliła niemiłosiernie. A trudno się zachwycać solistką, gdy orkiestra tak przeszkadza. Co dwie arie pięknie i popisowo wykonane przez Aleksandrę Kurzak orkiestra próbowała coś tam grać. Szczytem była uwertura do Cyrulika. Ukochana zapytała: „Czy słyszysz to sam, co ja?”. Tu nie chodziło o zbyt wolne tempo. Myślę, że tempo było wynikiem kompromisu z dyrygentem, który i tak chyba ustalił poprzeczkę zbyt wysoko. Niektórzy muzycy nadążali, inni spóźniali się trochę, jeszcze inni bardziej. Doszło do tego, że zaczęła uciekać melodia, gdy dźwięki się rozchodziły. Trudno uwierzyć, że orkiestra bądź co bądź filharmoniczna tak gra na co dzień. Trema przy tak słynnej solistce czy inne licho, nie wiem.
O rany. A to kiedyś była całkiem niezła orkiestra.
Czy możliwe, że problemy orkiestry wzięły się z tego, że koncert był na otwartym powietrzu? Takie plenery dla muzyki orkiestrowej potrafią być zabójcze.
O Müthelu zapomniałem, szczerze mówiąc, ale jeśli kiedyś będzie płyta(y), to byłoby fajnie.
Slyszalam krotki urywek rzeszowskiego koncertu i dla mne byl nie do sluchania, chyba rzeczywiscie akustyka, bo takze glos solistki brzmial ostro i nieprzyjemnie.
Kola jest chyba jeszcze bardzo dziecinny, takze na swoje 21 lat; a w recenzji Tommassini porownywal go z pianista 35-cioletnim.
Przyklad odwrotny – Yefim Bronfman w wielu 17-tu lat brzmial, bardzo dojrzale (tak mi sie wydaje…)
http://www.youtube.com/watch?v=qcQjpUMV1ro
Hm… Kiedy wygrywali konkurs (NASZ konkurs), Maurizio miał 20, Martha 24, Krystian 18…
Nie sprawiali wrażenia dziecinnych.
A jakie wrazenie sprawial Kola?
Ostre brzmienie to mogła być kwestia nagłośnienia. Nie oglądałem tego, ale na podstawie zdjęć
http://rzeszow.gazeta.pl/rzeszow/1,34962,13847177.html
tam się mogły dziać akustycznie straszne rzeczy.
Yyy.., nie pamiętam 🙁 Musiałbym zerknąć do archiwum.
Pani Kierowniczko,
czy w katowickiej AM istnieje system rezerwacji biletów ?
Mam akurat 2 wolne dni i chętnie się wybiorę na Świątkiewicz+Podger
Pozdrawiam
http://www.youtube.com/watch?v=AgxozYMYEEA
No właśnie nie wiem, lesiu, jak w tych Katowicach jest z biletami, bo sama AM nie ma prawa sprzedawać biletów na koncerty w swojej sali. Ale może trzeba zapytać kogoś w tej Silesii, która jest organizatorem koncertu (link we wpisie, nakliknąć „kontakt”).
@ lesio 13:50
Jakoś wygląda na tajne/poufne,ale coś w rodzaju informacji jest tu :
http://www.silesia.art.pl/gazeta/kalogolny.html
Kola, Marcin Koziak i jeszcze paru znajomych z ostatniego konkursu w Warszawie staja do najblizszego konkursu Van Cliburn’a (od 24 maja, bedzie transmisja internetowa)
No, to by się zgadzało – „bezpłatne wejściówki wydaje biuro Silesii”.
Ciekawe, jak wypadnie ten konkurs Van Cliburna 🙂
Marcin Świątkiewicz będzie także w Świdnicy w tym roku (obok kilku innych,jakże zacnych nazwisk 🙂 Na razie bliższych szczegółów brak,ale zestawienie wygląda imponująco :
https://www.facebook.com/pages/Festiwal-Bachowski-w-%C5%9Awidnicy/248463431830721?fref=ts
No właśnie o tym koncercie wspominałam we wpisie. Przeczytałam na stronie Marcina, ale jest tam tylko data i wzmianka „recital bachowski”.
Dostałam też pierwsze informacje o Festiwalu Goldbergowskim. Odbędzie się w dwa weekendy wrześniowe: 6-8 i 13-15.
A ja zmienię temat i powiem coś o Sophie-Mutter 🙂 Byłem w piątek na jej koncercie w Berlińskiej Filharmonii i mówię to z trzech powodów:
– po pierwsze zazdroszczę tym co jej posłuchają za dwa tygodnie w Lusławicach,
– po drugie Niemcy klaskają pomiędzy częściami koncertu skrzypcowego 🙂
– i po trzecie, by nikt nie przeszkadzał z oklaskami, usłyszałem po raz pierwszy w życiu 5 symfonię beethovena w jednym kawałku na żywo – kosmos 🙂
http://bachandlang.blogspot.com/2013/05/anne-sophie-mutter-w-berlinskiej.html
Pojutrze rusza sprzedaż biletów na festiwal „Chopin i jego Europa”:
http://pl.chopin.nifc.pl/festival/edition2013/tickets
Jeszcze do Rzeszowa. AK brzmiała chwilami ostro rzeczywiście, ale słychać było, że to sprawa nagłośnienia. Trudno było się spodziewać doskonałego. Ale orkiestra to nie tylko wina akustyki, niestety. Są okoliczności łagodzące – zimno i deszcz. Deszczu na estradzie nie było, ale wilgoć być musiała. Nawet się trochę dziwiłem, że AK w takich warunkach zgodziła się śpiewać. W sumie świadczy na jej korzyść.
Miałem nadzieję, że się na Festiwal Goldbergowski załapię, ale jednak nie. Szkoda
Znajomy podesłał mi to:
http://www.spiegel.de/kultur/musik/tannhaeuser-von-wagner-skandal-wegen-gaskammer-auf-der-buehne-a-898162.html
Najwyraźniej trzeba sięgnąć dna, żeby się odbić – ale gdzie w tym wszystkim dyrektor?
Dżizas 😯
Przeraźliwe.
mkk – dzięki za relację z Berlina.
Co do ChiJE, to na razie w wielu przypadkach kupuje się kota w worku…
Stanisławie, też mówię „szkoda” – że się nie zobaczymy w Gdańsku. Ja zamierzam w miarę możliwości wpaść. Nie wiem, czy mogę już wspomnieć o programie, którego wstępny zarys dostałam.
Dwa pytania do Szanownych Państwa 🙂 Czy ktoś wie, czy w necie jest jakaś sensowna recenzja z premier Orfeusza z Krakowa i Traviaty z Wrocławia?
Tu jest Mateusz o Orfeuszu i Eurydyce:
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Krakow/1,104365,13830363,Im_mniej__tym_lepiej__czyli_wreszcie_sukces_w_Operze.html
Piotrze, kolejna stacja na trasie „jubileuszowe masakrowanie Wagnera” (a zbliżamy się dopiero do półmetka…). Widziałam tylko, że ów reżyser (debiutant w operze) wygłosił swoje credo: “Oper ist keine schöngeistige Veranstaltung… romantischer Kitsch hat für mich keine Relevanz”. Czytałam, że nawet do kogoś z publiczności karetkę trzeba było wzywać…
Dzisiaj przez cały wieczór był Carlos Kleiber na mezzo. Pełnia szczęścia!
A mówili, żeby nie bawić się zapałkami:
http://sphotos-a.xx.fbcdn.net/hphotos-ash4/p480x480/484228_561608403873458_680007620_n.jpg
🙂
Dobre! 🙂
Znakomity plakat, choć z jednym zastrzeżeniem: co to jest, do jasnej cholery, „muzyka dawna”? Kompozytor z drugiej połowy XVIII wieku? W takim razie Machaut to jest co – muzyka przedpotopowa? Savall mówił o tym niedawno. Czy Ajschylos to jest „literatura dawna”? Rembrandt „malarstwo dawne”? „Dawna” – bo co, bo nieaktualna? Bo kompozytor nie miał telefonu komórkowego? Muzyka to, na oko, jedyna dziedzina, która wymyśla sobie takie dziwactwa.
A z tym reżyserem – cóż, mamy najwyraźniej do czynienia z ciężkim przypadkiem ideogicznego oszołomstwa, które mnie przeraża, gdyż jest to – jak często bywa – lustrzane odbicie oszołomstwa, z którym facet rzekomo walczy. Substancja odmienna, ale bebechy te same.
Do tego facet ma 52 lata, czyli nie może się wykręcać „młodocianym radykalizmem”.
Oj, baco, baco, szczęścia dzisiaj nie macie: Axel Kober, dyrygent tego przedstawienia, przejmie w lecie w Bayreuth produkcję Tannhausera niejakiego Sebastiana Baumgartena, który, jak wiadomo, umieścił akcję w fabryce biogazu z ludzkich odchodów, z sedesami i wiadrami tychże na scenie.
Dość wymowny jest porządek dziobania w Deutsche Oper am Rhein… Chwilę mi zajęło, zanim znalazłam Generalmusikdirektora.
http://www.rheinoper.de/de_DE/house/ensemble
@PMK 9:15
Co do tzw.meritum pełna zgoda. Savall słusznie prawi 🙂 Ale hasło Nieustającego Festiwalu „Muzyka Dawna – Persona Grata” ojcowie założyciele (Cezary Zych i Aureliusz Goliński) wymyślili tak dawno,że pamięć najmłodszych związanych z nim muzyków i melomanów nie sięga, będzie chyba z piętnaście lat 😉 i tak już zostało (no i niech trwa jako znak rozpoznawczy jak najdłużej ), chociaż przez ten czas sporo w poglądach na ” dawność ” i „niedawność” muzyki się zmieniło…
Policzyłem: Generalmusikdirektor jest na 36. miejscu. Żeby się szarpidrutowi we łbie nie przewróciło…
@ew-ka
Czyli to nie muzyka „dawna”, ale hasło…
Muzyka dawna to wszystko przed 1800 rokiem.
Ale:
symfonie Schuberta w wykonaniu Musica Eterna czy Tafelmusik to już nie jest muzyka dawna.
Beethoven to nie jest muzyka dawna, bo napisał IX Symfonię.
Pewien kłopot sprawiają Mozart i Haydn.
Aha – bo persona „grata” to jest od gratów, czyli od rzeczy dawnych. Wszystko jasne.
Zauważy Pan, Drogi Gostku, że Bach to nie jest „muzyka dawna”, ale Haendel i Vivaldi już tak…
Rozumiem, że mówimy o J.S.? On jest poza klasyfikacją.
Ale jego synowie? Taki paradoks temporalny by się zrobił.
Termin „alte Musik” pochodzi z czasów, kiedy prawie wszystko przed Haydnem było ziemią niczyją i wrzucało się to do jednego worka. Worek już dawno rozpruty, zawartość lepiej lub gorzej poznana, a napis „alte Musik”, który był na worku nadal w obiegu.
W XVIII wieku bardzo często używano terminu „alte Musik”, tyle że muzyka była „alt” po kilkudziesięciu latach od powstania…
@Gostek 10:41
Od gratów,czyli inaczej rupieci na których jest grana 😉
Znaczy wszystko się zgadza.
@mkk 6.05. 23:13
Słów kilka o „Traviacie” wrocławskiej ze spektaklu 28.04. podrzucę na Dywanik w wolnej chwili,a tymczasem recenzja z premiery 27.04.: http://cjg.gazeta.pl/CJG_Wroclaw/1,104514,13829947,Wroclawska__Traviata___czyli_zblakana_na_dobrej_drodze.html
To, co mówi Beata, jest i słuszne, i znamienne: muzyka była „stara” kiedy nie była „nowa”, to znaczy najdalej przedwczoraj. A legendarna seria Telefunkena nie przypadkiem nazywała się Das alte Werk. Zresztą „Archiv Produktion” też znaczy, co znaczy, bo nie chodziło raczej o produkcję „archiwalną”, ale o muzykę „z archiwum”.
Pozostaje pytanie, dlaczego ze wszystkich sztuk tylko muzyka stworzyła takie podziały, skoro nie stworzył ich teatr, gdzie dramaturgia wieków przeszłych również uzależniona jest od żywej „aktualizacji”.
Nie znam się na teatrze, ale nie ma chyba dwóch tak wyraźnych nurtów odtwórstwa (współczesnego i „dawnego”) sztuk teatralnych jak w muzyce.
Czy jednak w dzisiejszych czasach ktoś jeszcze ośmieli się zagrać Koncerty Brandenburskie jak choćby Marriner?
Co do Brandenburskich, to moim zdaniem bardzo źle się stało, że muzycy „tradycyjni” (czort wie, jak to nazywać…) przestali grać tamtą muzykę. Pierwsze nagranie Brandenburskich przez Marrinera, podobnie jak wiele z jego pierwszych nagrań muzyki tamtych czasów, to wciąż płyty, których się znakomicie słucha. Osobiście wolę tego Vivaldiego – od Biondiego, czy późnego Antoniniego (choć już nie od Carmignoli i tamtego towarzystwa). HIP dokonał bezcennej rewolucji, ale podzieliło świat wykonawstwa na dwa ideologicznie skłócone obozy, co nie ma sensu. Trzeba tę przepaść czym prędzej zasypać – taki Rameau, jak ta płyta z Caracas, to drogowskaz. Oni to lepiej grają, niż wielu „specjalistów”.
A z teatrem jest zabawnie: ponieważ nigdy nie powstała przepaść repertuarowa, jak w muzyce (Ajschylosa i Szekspira grało się zawsze), do niedawna nie powstał teatralny HIP. To się obudziło chyba w latach 90., od Globu w Londynie, gdzie po raz pierwszy na taką skalę zaczęto grać „na oryginalnych instrumentach” – z ogromnym sukcesem. Mieszczanin szlachcicem Lazara, wywodzący się z tej myśli, był w Polsce. Ponieważ jednak równocześnie ruszyła u nas horda „nowego teatru”, która działa wedle leninowskiej strategii aktywnej mniejszości, zjawisko to wciąż nie dotarło do Polski.
Wiki:
Early music is generally understood as comprising all music, usually of the Occident, from the earliest times up to the Baroque [The Oxford Dictionary of Music 1994]. However, today this term has come to include „any music for which a historically appropriate style of performance must be reconstructed on the basis of surviving scores, treatises, instruments and other contemporary evidence” [The New Grove Dictionary of Music and Musicians 2001].
Ciekawy wywiad z Brunem Procopio, dyrygentem wspomnianego nagrania Rameau (Caracas)
http://www.youtube.com/watch?v=MgYC-F6qzKk
Nie jestem pewien, czy naukowo opracowane etykiety są mi do czegoś potrzebne w muzyce. Wystarczająco denerwują te zwyczajowe. 🙂
Taki Bach na przykład, będący Ponad Podziałami. Fajnie, ale w ciągu ostatnich 30 lat okazało się, że część Wyprzedzających Epokę, a zatem Genialnych dzieł napisali koledzy Durante, Pez, Telemann, jakiś inny Bach z Eisenach i paru innych. I co teraz, docenci? Odwołać, że Genialne itd., czy może tamci kolesie też Wyprzedzali? Litość i żal, mówiąc zwięźle. 😎
Klasyfikacje odpowiadaja istniejacej wiedzy, gdy zmienia sie wiedza one tez sie zmieniaja. W praktyce oczywiscie jest spektrum, tym bardziej styku, nawet w dziedzinach bardziej dokladnych niz historia sztuki. Nie widze problemu…
..na styku..
Zgoda, Lisku. Żeby jeszcze docenci o tym wiedzieli. 🙂