W Elblągu i w Warszawie
Rozpoczęliśmy we środę jubileuszowe X Ogrody Polityki w Elblągu. Podziwiać, że wciąż ta impreza istnieje, że elblążanie wciąż jej chcą. Rozpoczęło się dyskusją o finansowaniu nowych inicjatyw kulturalnych i koncertem Magdaleny Bojanowicz i Macieja Frąckiewicza z Elbląską Orkiestrą Kameralną pod batutą Marka Mosia. A przedtem Jerzy Baczyński został odznaczony medalem Gloria Artis.
Orkiestra istnieje od kilku lat, ale Marek Moś zgodził się z nią pracować od jesieni zeszłego roku. Wyniki już są imponujące. Jeszcze trochę, a kto wie – może będzie drugie AUKSO? W każdym razie młodzi muzycy, w większości po studiach na gdańskiej uczelni, bardzo chcą grać i lubią pracować. Podobno w ostatnim tygodniu próby trwały czasem i 7 godzin! Takich ekscesów nie sposób sobie wyobrazić z orkiestrami filharmonicznymi. Zespół ma ambitne plany, o czym można poczytać na jego stronie.
Soliści spisali się znakomicie: Maciej Frąckiewicz pokazał się we własnym opracowaniu Koncertu klawesynowego d-moll Bacha, Magdalena Bojanowicz w Koncercie C-dur Haydna, a razem zagrali specjalnie dla nich napisany przez Mikołaja Majkusiaka (kompozytora i również świetnego akordeonistę) utwór Rhythms of doubt. Rytmy były rzeczywiście, z wątpliwościami różnie.
Przedtem nasz naczelny przepytywał Monikę Smoleń z ministerstwa kultury o inwestycje i pieniądze unijne. Przy okazji wyraził niejakie zdziwienie, dlaczego najwięcej wspomaganych jest projektów z zakresu muzyki poważnej, choć odbiorców na to jest garstka. Przyczaiłam się w głębi namiotu, w którym spotkanie się odbywało, ale miałam ochotę wypalić: bo ci ludzie najlepiej się nauczyli pisać wnioski o dotacje…
Wróciwszy do Warszawy obejrzałam pod wieczór wystawę Marka Rothki w Muzeum Narodowym – był właśnie wernisaż. Bardzo, bardzo polecam! Takich typowych jego obrazów, jakie znamy, jest w sumie zaledwie pięć, każdy z nich ma bardzo wiele przestrzeni i właściwie można (i trzeba) przed każdym siąść i kontemplować. Ale też niesamowicie ciekawe jest obserwowanie na podstawie liczniejszych wczesnych jego obrazów, w jaki sposób ewoluował i jak doszedł do swojej idealnej formy. A trwało to trochę i się przepoczwarzało.
Bardzo ciekawe są też różne dokumenty, listy, zdjęcia, wzruszająca proza poetycka, którą pisał jako nastolatek, wreszcie książki oraz płyty, których słuchał. Najlepsza klasyka – Mozart, Beethoven, Schubert (w najlepszych wykonaniach, od Toscaniniego po Joan Sutherland), obok Benny Goodman. Muzyka rozbrzmiewa też na wystawie. Dzięki tym kontekstom możemy więcej się dowiedzieć o autorze tych niesamowitych obrazów. Tutaj plan zajęć edukacyjnych, dzięki którym będzie się można dowiedzieć jeszcze więcej.
Komentarze
Pobutka.
Niech red. Baczyński napisze wniosek o dofinansowanie Madonny. W sumie dobrze wypadł jej koncert na stadionie.
Kabarety też mają słuchalność, wystarczy troszkę pośpiewać więcej i będzie operetka.
Oj, dobrze muzycznie wyedukowano p. Redaktora. I teraz ma przymiar – wedle siebie.
Witam w piatek,
zapowiada sie sloneczny piatek 🙂
z MARKIEM ROTHKO zwiazana jest osoba MAXA WEBERA (1881-1961,USA), ktory pochodzil z mego rodzinnego Bialegostoku. U Webera Rothko pobieral lekcje malarstwa. Max Weber (wszystkim zrazu kojarzy sie z niemieckim socjologiem) z biednej rodziny bialostockich Chanajek w koncu XIX wieku wyemigrowal do USA. W Nowym Jorku skonczyl studia malarskie, pozniej wyjezdza do Paryza w 1908 roku i uczeszcza do ekskluzywnej szkoly Matisse´a. Tu wystawia ze swoim mistrzem, Picasso i Legerem.
Po powrocie do Nowego Jorku ekspozycja w slynnej galerii „291” a bylo to wydarzenie bardzo doniosle, poniewaz zapoczatkowalo amer. nurt malarstwa nawiazujacy do europejskiej awangardy. To wlasnie Max Weber jest autorem pierwszego obrazu kubistycznego „Zapasy” a takze pozniejszego obrazu „Wiolonczelisty” (1917)czy tez „Inwokacji”(1919) – ale te pozniejsze dziela to juz zwrot w strone mistycznych tematow zydowskich (wspomnienia z dziecinstwa spedzonego w Bialymstoku”. Jest takze autorem kubistycznej poezji, esejow na temat sztuki.
milego popoludnia
Dzień dobry 🙂
A propos Pobutki, to właśnie Leszek Możdżer pisze nowy utwór dla Elbląskiej Orkiestry Kameralnej, z którą wystąpi na jesieni.
@ R.K – redaktorowi Baczyńskiemu trzeba jednak przyznać, że choć nie za często ma do czynienia z muzyką poważną, to jednak uważa, że warto i wręcz wypada o tej dziedzinie pisać, czego dowodem jest moja obecność w „Polityce” 😉
@ ozzy
Wiolonczelista Maksa Webera 🙂
http://en.wikipedia.org/wiki/File:Brooklyn_Museum_-_The_Cellist_-_Max_Weber_-_overall.jpg
Ja pana Rothko kojarzę głównie z Mortonem Feldmanem i pod tym kątem (słusznie czy też nie) zamierzam obejrzeć sobie kolorowe prostokąty.
To rzeczywiście fakt, z tygodników już tylko w „Polityce” i Tygodniku Powszechnym zdarzają się dłuższe fragmenty o muzyce poważnej. Ciekawe tylko jak długo?
Sama jestem ciekawa…
Obejrzeć prace Rothki zdecydowanie warto!!! A czasu sporo bo MN prezentuje je do września. Osobowość nietuzinkowa, postać tragiczna (popełnił samobójstwo, choć w tym okresie mógł się już cieszyć z tego co osiągnął, a długo dochodził do okresu świetności). Urodził się prawie po sąsiedzku, w Dźwińsku, obecnie Łotwa. Dla mnie walorem ekspozycji jest i to, że mogłam obejrzeć obrazy zarówno z czasów figuracji, fascynacji surrealizmem, abstrakcji. Ciekawa jest aranżacja wystawy (to, o czym pisze PK, plus zdjęcia Nicolasa Grospierre’a z wyjazdu do miasta urodzenia malarza). Poznałam jego córkę Kate. Nie wiem czy był na wernisażu syn. Ja pogoniłam do SYRENY na „Obłomowa – (anty) romans”. Z „Obłomowa” Gonczarowa tu niewiele, powieść jest zaledwie pretekstem. Skusiły mnie romanse w wykonaniu Oleny Leonenko (po rosyjsku!), muzyka (klasyczna gitara, na żywo), która spina spektakl, tworzy atmosferę w kameralnej przestrzeni, współgra z tym , co mówią aktorzy (w roli Obłomowa W. Malajkat). A widz prawie uczestniczy w spektaklu. Ja tak lubię.
Bardzo ciekawy jest program tej wystawy w Narodowym, wybiorę się w niedzielę.
Elbląg był miastem koszmarnym po wojennych zniszczeniach i byle jakiej odbudowie. W ostatnich latach zrobiono tam bardzo wiele i obecnie jest to już zupełnie inne miasto. Ale jeszcze sporo zostało do zrobienia.
W Gdańsku różne rzeczy się dzieją. Kilka dni temu przeczytałem bardzo ciekawy wywiad z Ernstem van Tielem, Dyrektorem Artystycznym Polskiej Filharmonii Bałtyckiej. Wywiad przeprowadzony przez Panią Maję Korbut zaglądającą na Dywan. Bardzo ciekawy. Szukałem go teraz i ani rusz nie mogę znaleźć. Szukałem żeby tutaj rzucić linkę. Może Pani Maja zechce to zrobić, jeśli tu zajrzy. Bardzo proszę, bo naprawdę ciekawy. Więcej można przeczytać między wierszami niż w samych wierszach. Wyjaśnia dokładnie politykę repertuarową Filharmonii i sytuację orkiestry. I ograniczony wpływ dyrektora artystycznego na repertuar.
Bardzo piękne są niektóre kamieniczki na starówce elbląskiej. Niektóre to prawdziwe perełki, jak w Gdańsku.
Powstało też ostatnio trochę eleganckich hoteli. Głównie dla Niemców zapewne. No i szczególnie może nas ubawić hotel „Viwaldi” (taka pisownia) – nazwa wzięła sie bynajmniej nie z miłości do muzyki baroku, lecz z tego, że pieniążki w to włożyli panowie o imionach Witek i Waldek 😉
Rzucilem dzisiaj okiem na antywaryczne propozycje na temat Marka Rothko i znalazlem piekne wydanie „Mark Rothko.The Works on Canvas – A Catalogue Raisonne” z roku 1998, Yale univ.,autorstwa Davida Anfama (alez pracowity autor!) i nawet za dosc dostepna cene.
Widać pan Witek zgodził się na modyfikację swego imienia a pan Waldek nie.
Wie Val d’I.. ?
Chciałem zobaczyć Maxa Webera na allposters.pl
Chyba jakaś tam pomyłka bo zamiast fowizmu i kubizmu same kwiatki i łabądki, o pardon, łabędzie…
Hej, lesiu, będziesz dziś w filharmonii?
Ja mam na jutro. 🙂
90 lat, imponujący wiek i możliwosci.
No właśnie.
Ja idę dziś, z lesiem już się zdzwoniłam i powiedział, że on też.
Jutro jadę do Krakowa na premierę Trubadura.
We Wrocławiu Maestro poprowadził koncert z naszą orkiestrą filharmoniczną w zeszły piątek 🙂 To swego rodzaju powrót do źródeł, bo tutaj dyrygował w 1946 orkiestrą złożoną w połowie z muzyków z rodzinnego Lwowa,a w połowie z tutejszych,czyli niemieckich.Ponieważ nie było filharmonii,koncerty odbywały się chyba w Auli Politechniki…
Zamiast Becia mieliśmy po przerwie Koncert na orkiestrę Lutosławskiego. Było to wielkie przeżycie,kocham ten koncert,więc bardzo się ucieszyłam że mam okazję usłyszeć go w takim wykonaniu.Kiedy Maestro wchodził na estradę,to trochę widać było ten dostojny wiek w powolnym chodzie i przygarbieniu ramion („ależ to staruszek”- szepnął tuż przy mnie jakiś bardzo młody słuchacz) ale kiedy zabrzmiały pierwsze dźwięki,jakby gwałtownie odmłodniał.No co ja tam będę się wymądrzać – to był pełny odjazd,że znowu zacytuję mojego młodego sąsiada 🙂
Pan Bogusław Beszłej,niestrudzenie dokumentujący swoim obiektywem wrocławskie życie muzyczne pewnie się nie obrazi,że wrzucę tu link do jego zdjęć z tego niezwykłego wieczoru : https://www.facebook.com/profile.php?id=100001150879042&sk=photos&collection_token=100001150879042%3A2305272732%3A69&set=a.524027550978936.1073741895.100001150879042&type=3
Liczę na jakąś reckę z koncertów warszawskich.
A Pani Kierowniczce życzę dobrej pogody w drodze do Krakowa 🙂
Ad Piotr Kamiński 4 czerwca o godz. 10:45
Szanowny Panie Piotrze, chodzę sobie ostatnimi dniami z Pana wypowiedzią pod czaszką zastanawiając się nad jej absolutną prawdziwnością, albo tylko w pewien sposób prawdą relatywną.
Czy trzeba znać Dostojewskiego i Szekspira, aby umieć ocenić Farfocla?
Czy trzeba znać nagrania Lemieszewa, aby doznawać (lub nie doznawać) dreszczy na Zajefańskim ?
A może jednak nie jest tak, jak Pan to definiuje!
Może dobrze jest doznać dreszczy na Zajefańskim, a to otworzy drogę w głąb (jeśli słuchający nie jest głomb).
Zastanawiam się też nad czymś innym… tu nikle się znam… czy te XXwieczne rejestracje nie wymagały też od wykonawców szczególnej staranności. I inaczej były nagrywane, więc i inaczej brzmią.
To trochę tak jak z ręczną robotą i taśmową produkcją.
Z poważaniem
klakier
P.S. Chałtura jednak kojarzy mi się z czymś innym, ale w sprawie Jolanty mam podobne odczucie – ale pójdę na pewno na premierę.
Ad mt7 7 czerwca o godz. 17:13
Pamiętam, jak wszyscy chodzili na „Drzewa umierają stojąc” w nadziei, że odtwórczyni roli głównej zejdzie na scenie podczas spektaklu.
Ta uwaga, klakierze, była w tym kontekście całkowicie nie na miejscu.
Wszyscy opowiadali Klakierowi o swoich nadziejach?
Dzięki, Ew_ko, wiem już, czego się spodziewać. 🙂
Od wczoraj zastanawiam się, czy o tych „Drzewach…”, to nie przeczytałem w ubiegłym wieku w felietonie Waldorffa. Uwielbiałem czytać Jego złośliwości, przeważnie w kilku słowach oddawały celnie istotę sprawy. I, aby sobie przypochlebić, przez część czytających były oceniane właśnie nie na miejscu, a może i jeszcze bardziej krytycznie.
Pani Kierowniczka dziś w Krakowie na Trubadurze (z niecierpliwością czekam na reckę), a w TWON w przyszły piątek i niedzielę w Rigoletto śpiewa polski duet A2 czyli Aleksandra Kurzak i Andrzej Dobber oraz włoski tenor Gianluca Terranova. I o dziwo są jeszcze bilety
Nie zaglądałam na Dywan przez parę dni przez nawał obowiązków i nie zauważyłam, że zostałam wywołana do tablicy 😉 Jeśli komuś chce się czytać, to proszę uprzejmie, link, o który prosił p. Stanisław – w formie skanu tylko, niestety https://fbcdn-sphotos-b-a.akamaihd.net/hphotos-ak-frc3/972326_10151645748401665_893415220_n.jpg
Myślę, Drogi Klakierze, że miesza Pan dwie różne sprawy: z pewnością nie trzeba znać Dostojewskiego, żeby się cieszyć Farfoclem. Można się nim cieszyć nawet będąc wybitnym znawcą literatury współczesnej.
Natomiast z całą pewnością niesposób Farfocla OCENIC, mając poza tym kiepskie pojęcie o literaturze.
Co innego dreszcz rozkoszy, co innego merytoryczna ocena, do której i tak zawsze się wkradnie element subiektywny, nie należy mu jednak popuszczać cugli. Z pewnością jednak należy „iść w głąb”, już choćby w imię znacznie intensywniejszych dreszczy.
Trudno też pójść za Pańską hipotezą jakoby „XXwieczne rejestracje nie wymagały też od wykonawców szczególnej staranności. I inaczej były nagrywane, więc i inaczej brzmią.” Przede wszystkim dlatego, że nie ma tu żadnej reguły: jedne wymagały, inne nie wymagały, jedne były, inne nie były. Jedne nagrywano studyjnie (w przeróżnych, nieporównywalnych warunkach), inne na żywo (j.w.)
I dlaczego tylko XXwieczne? Wciąż rejestruje się muzykę w takich lub innych warunkach, jednym to wychodzi lepiej, innym gorzej. Jedni to robią starannie, inni niestarannie. Jeżeli potem zgadzają się na publikację, to biorą odpowiedzialność za rezultat, tym bardziej, gdy mogą sobie pozwolić na odrzucenie nagrania, bo nie wszyscy mogą.
Co do Jolanty i Bartoka, zobaczymy, czy tym razem Maestro Gergiew dopuści się chałtury, czy też nie. Z pewnością wolałbym, żeby przyjechał choć na trzy dni przed premierą i trochę te oba utwory przepróbował.
Ad Piotr Kamiński 8 czerwca o godz. 16:43
„Trudno też pójść za Pańską hipotezą jakoby „XXwieczne rejestracje nie wymagały też od wykonawców szczególnej staranności. I inaczej były nagrywane, więc i inaczej brzmią.” ”
Pominięcie przez Pana w cytacji słowa ‚czy’ zdecydowanie zmienia sens mej wypowiedzi.
W pewnej ufności zakładam, że ówcześni „nagrywacze” mieli do tego stosunek w miarę krotochwilny, i np. kazali odtwarzać woskowy zapis arii nagranej chwilą