Przyjaźń polsko-niemiecko-turecka
Wszystko przebiegło bez przeszkód – Monachijska Orkiestra Kameralna pod batutą Alexandra Liebreicha wystąpiła w Aya Irini, a Krzysztofowi Pendereckiemu szefowa Festiwalu Muzycznego w Stambule Yeşim Gürer Oymak wręczyła nagrodę za osiągnięcia życia. Po drugiej stronie Złotego Rogu niewesoło, ale tu wszystko odbyło się w spokoju – po prostu był ładny koncert.
Część jednak gości nie dojechała z powodu kłopotów z komunikacją miejską – tłumaczyły się ponoć osoby, które mieszkają w dzielnicy jeszcze dalej za Taksim, więc muszą tamtędy przejeżdżać na Stare Miasto. Ale kościół (który, nawiasem mówiąc, wyjątkowo w tym mieście, nigdy nie był meczetem) był prawie pełny. Akustyka co prawda do klasyki nadaje się średnio z powodu pogłosu, ale dla Trenu Pendereckiego była to dobra przestrzeń.
Właściwie to cud, że ten utwór został wykonany i nawet przypominał oryginał, ponieważ monachijczycy, którzy są orkiestrą kameralną, dokooptowali studentów stambulskiej uczelni i mieli z nimi jedną (!) próbę. Kompozytor przyjął rzecz ze spokojem – mówi, że musiał już się przyzwyczaić do tego, że nie zawsze będzie idealnie. Z tego miejsca ma zresztą bardzo dobre wspomnienia wykonania Polskiego Requiem kilka lat temu.
Tren zabrzmiał jako pierwszy utwór po przerwie. A pierwsza część rozpoczęła się bardzo sympatycznie wykonanym Concerto in D Strawińskiego. Po tym arcydziele neoklasycyzmu – klasycyzm w największej krasie, czyli Koncert fortepianowy A-dur KV 488 Mozarta (jeden z moich ulubionych). Jako solistka wystąpiła Khatia Buniatishvili i słuchając jej miałam już nadzieję, że trochę się uspokoiła i zmądrzała – zagrała z umiarem, może czasem nie dogrywając. Grała też niestety, jak to nazywam, dynamiką schodkową: jak piano, to piano, jak forte, to forte, frazy na jednym poziomie dynamicznym, bez indywidualnego wyrazu. Ja się duszę przy takim wykonawstwie, ale to jeszcze dało się przeżyć (z wyjątkiem – uch! – muezina, który zaczął wyć w pobliżu akurat podczas wolnej części koncertu). Natomiast publiczność (bardzo tu sympatyczna i ciepła) wymusiła bis. Cóż można powiedzieć: kompletny chaos, który nawet nie stał koło finału VII Sonaty Prokofiewa. Groza po prostu.
Po przerwie, jak wspomniałam, Tren, a na zakończenie Pożegnalna Haydna, która zostawiła nas w pogodnym nastroju.
Wyróżnienie Pendereckiego było w pewnym sensie antycypacją Roku Polskiego w Turcji (z okazji 600-lecia naszych stosunków dyplomatycznych), którym ma być rok przyszły. Częścią tej antycypacji miał być nowy utwór, zamówiony u Pendereckiego na ten festiwal; organizatorzy mają nadzieję, że może napisze na przyszłoroczną edycję, ale zdaje się, że i to się nie uda. Kompozytor zajął się teraz nową operą – zgodnie z zapowiedziami od kilkudziesięciu lat ma to być Fedra. Zobaczymy. Na boku pisze muzykę kameralną, bo mu to po prostu sprawia frajdę.
Co zaś do samego roku, jeszcze niewiele jest ustalone, bo rozmowy ze stroną turecką są wciąż w toku. Wiadomo o dwóch wystawach: w Sakip Sabanci Muzeum (zabytki od XV w. ukazujące nasze relacje) i w Pera Muzeum (polscy artyści w tematach orientalnych). Ale ogólnie ma być wiele wspólnych programów kulturalnych z różnych dziedzin. W dziedzinie muzyki przewidziane jest m.in. przygotowanie własnymi siłami inscenizacji Króla Rogera, z tureckimi solistami.
PS. Rano mamy odwiedzić Muzeum Niewinności i Pera – ale nie wiem, czy to się uda, bo oba muzea są w rejonie placu Taksim. Zobaczymy. Ale raczej nie będzie okazji do wrzutek na blog, więc muszę Wam powiedzieć: do poczytania po powrocie do Warszawy wieczorem.
Komentarze
Pobutka.
Maestro Lorin Maazel opublikował swojej stronicy facebooka trzyczęściowy komentarz pt. „Opera Staging Madness”. Przejął go na swoim, łatwiej dostępnym, blogu Norman Lebrecht. Oto link do pierwszych dwóch części (plus niezmiernie charakterystyczna dyskusja…)
http://www.artsjournal.com/slippeddisc/2013/06/what-has-gone-wrong-in-our-beloved-opera-by-lorin-maazel.html
Oto część trzecia
http://www.artsjournal.com/slippeddisc/2013/06/how-to-save-opera-from-rogue-directors-by-lorin-maazel.html
Szczególnie charakterystyczna jest tu odpowiedź p. Williama Osborne’a, który gorliwie powtarza, z dyskusji na dyskusję, te same, wytarte i po sto razy skompromitowane argumenty.
Muzeum Niewinności – dziwnie to brzmi w Stambule, dawniej Konstantynopolu i Bizancjum, mieście jak rzadko które na świecie sponiewieranym i zbroczonym krwią. Może tylko Rzym mógłby się z nim równać.
To miasto rzeczywiście wyjątkowo zbroczone krwią. W tym raz przy okazji wyprawy „krzyżowej”. Do tych mocno zbroczonych jeszcze parę można by dodać, Paryż chociażby. Noc Św. Bartłomieja to we Francji ok. 20 tys zabitych, w tym 3 w Paryżu, ale jakoś ze względu na rozpoczęcie mordowania w Paryżu, z nim to wszystko się kojarzy. Potem parę rewolucji i wojen, a w rewolucjach nie tylko walki uliczne ale i ciężka praca gilotyny.
W Warszawie rzeź Pragi to 20 tysięcy, Powstanie Warszawskie co najmniej 150, a może i 200 tysięcy. Od czasu do czasu osiągnięcia znacznie skromniejsze ale zauważalne.
O 200 tysiącach ofiar bombardowania Drezna opowiadała propaganda hitlerowska, komisja saksońska ustaliła rzeczywistą liczbę na 22,5 – 25 tysięcy ofiar. Podobnie do Rzezi Pragi.
Te wszystkie „osiągnięcia”, może z wyjątkiem Stalingradu (około 350 tys. poległych, zmarłych z głodu i zamarznięcia, wreszcie zabitych w egzekucjach i bombardowaniach) i trochę z wyjątkiem Powstania Warszawskiego, wydają się skromne w porównaniu z obozami zagłady.
Ale myślimy głównie o wydarzeniach bliskich nam geograficznie. W Azji i Afryce też trochę się działo w różnych okresach, w tym w 1945 i sporo później.
@ Piotr Kamiński 12:17
No ładnie : „The problems of Regietheater are worth discussion, but not pseudo-intellectual remarks like Mr. Maazel’s ” 🙁
To wyklucza dalszą dyskusję.Obie strony i tak pozostaną przy swoim…
Ale po co przejmować się opinią jakiegoś staroświeckiego, pozbawionego wyobraźni dyrygenta?
A tak przy okazji – czy dalej nawracamy Stanisława na wagneryzm ?
Bo jakiś dobry człowiek wrzucił do sieci „Parsifala” z Met : http://www.youtube.com/watch?v=UAkUek7yOnE
Inscenizacja niezbyt tradycyjna,wiem że zdania były podzielone, ale mnie trzymała za gardło przez prawie pięć godzin i jeszcze długo potem ( stąd,jeśli ktoś z Frędzelków uzna,że wypisuję tu głupoty,proszę to złożyć na karb poważnego niedotlenienia 😉 )
ew_ko, też czytałam komentarze. Szkoda, że właściciel bloga nie ingeruje w styl prowadzonych tam dyskusji. Jak na mój gust za dużo tam wycieczek osobistych. Nie muszę dodawać że niemerytorycznych. Łatwo napisać pod pseudonimem: co on będzie nam gadał, ten dyrygent, staroświecki jest, chce staroświeckich produkcji (chociaż z tekstu Maazela wynika, że jedynie zgodnych z librettem i partyturą), zapatrzony w siebie itd., trudniej rzeczowo odpowiedzieć na sformułowane w tekstach zarzuty.
Na niemieckim forum branżowym, które czytuję, czy w dyskusji pod artykułami w szanujących się periodykach takie komentarze zostałyby usunięte, a autor dostałby ostrzeżenie.
@ew-ka
Wrzuciłem te linki (jest wiele innych, podobnych, na blogu Lebrechta, ostatnio wokół afery Tannhäusera w Düsseldorfie) nie tylko dlatego, że są merytorycznie interesujące (muzycy rzadko się na ten temat wypowiadają), ale również dlatego, że „dyskusja” pod wypowiedzią Maazela dowodzi niemożliwości wszelkiej dyskusji na ten temat. It takes two to tango, tymczasem wszystkie próby merytorycznej wymiany zdań na ten temat spełzają na niczym. Nie ma z kim ani jak rozmawiać.
We wspomnianym tutaj filmie Monsaingeona z Fischer-Dieskauem wielki artysta mówi wprost, że to towarzystwo doprowadzi do śmierci opery. Kto wie.
Lebrecht czasem ingeruje, widziałem parę takich interwencji, mam jednak wrażenie, że dotyczą one jedynie wewnętrznych stosunków między dyskutantami i tonu dyskusji, a nie jej przedmiotu, np. Maazela jako osoby i artysty.
Może jeszcze raz wkleję ten link co już był?
Pomijając jakby tak z trochę, co o tym linku sądzę…
http://www.youtube.com/watch?v=ISGLd-UYAnc
A swoją drogą Szanowny Panie Piotrze, to może Pan mógłby dać wykład na temat:
„Czy zamordowano już operę, a trupa ukryto?
klakierze,znakomite 🙂
Byle tylko nie obejrzał tego żaden z naszych ulubionych Panów Reżyserów Operowych 😉
Chociaż właściwie wszystko już było – dużo efekty specjalne,dużo goła baba…pominęłam coś ?
Obejrzał, obejrzał. I już sobie zanotował, co się przyda.
Klakierze, autopsja na ciele niezupełnie martwym wydaje mi się przedwczesna. Ponadto uważam opowieści o „śmierci opery” za kompletną brednię, podobnie jak nikt nie powie, że „teatr antyczny” jest martwy, choć nikt już nie pisze jak Ajschylos. Być może nikt już nigdy nie napisze operowego arcydzieła, choć tylu próbuje, że kto wie… I co z tego? Jest tych arcydzieł kupę i dość, i daleko nam do głębokiej znajomości ze wszystkimi. Codziennie rodzi się ktoś, kto nigdy nie słyszał Czarodziejskiego fletu.
W jednej z powieści Agaty Christie jest intryga, gdzie morderca najpierw zapewnia sobie alibi, potem bardzo głośno ogłasza, że denatka nie żyje, a potem dopiero ją morduje (chyba pod pozorem prób reanimacji, ale nie pamiętam dokładnie). Dokładnie to samo czynią osobnicy, którzy śpieszą na pomoc konającej – z trucizną w garści.
Opera umrzeć nie może, bo nikt (poza kataklizmem globalnym) nie jest w stanie zarżnąć czterech wieków ludzkiej sztuki. Nawet, kiedy się ten tabun po niej przegalopuje, to i tak Monteverdi z całym towarzystwem wstaną, otrzepią się i będą spokojnie żyli dalej. Rzecz w tym, że fałszywa diagnoza i złowroga terapia mogą bardzo pogorszyć stan pacjenta i opóźnić wyzdrowienie. Bo opera jest chora, tylko nie na to, co tamci nam próbują wmówić.
Co zatem trzeba robić? Bardzo proste pytanie i równie prosta odpowiedź : kształcić artystów z prawdziwego zdarzenia. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić, co?
Auuuć, boli!
To nasi artyści po prawdziwym zderzeniu ze sztuką.
Dobry wieczór 🙂
Widzę, że wciąż operowe kłopoty na tapecie 😛 To może pozwolicie, że zmienię temat i zaproszę do nowego wpisu.
Szanowny Panie Piotrze,
rozmyślam nad tym, co Pan napisał 18 czerwca o godz. 22:01.
I chyba będę rozmyślał jeszcze przez kilka dni, aby potem spróbować ogarnąć te myśli jakoś w miarę czytelnie.
Aby było jednoznacznie – jestem miłośnikiem opery.
Lecz jakoś intuicyjnie czuję, że przyśpieszenie Czasu w pewien sposób kładzie się cieniem na operze.
Nie umiem tego w tej chwili rozsądnie umotywować.
Ale mam wrażenie, że w swych sądach coś Pan pomija.
Z poważaniem
klakier