Pamiątki po nieistniejącej kobiecie
Wbrew temu, co pod poprzednim wpisem napisał Andrzej, Muzeum Niewinności nie brzmi dziwnie w Stambule. Jest ono ściśle związane z książką Orhana Pamuka pod tym samym tytułem, przez niego stworzone i ufundowane z pieniędzy z Nagrody Nobla.
Pamuk od lat miał zwyczaj kolekcjonowania przedmiotów związanych z życiem codziennym, sentymentalnych pamiątek i eksponatów znalezionych na pchlich targach. Od lat też myślał równolegle o książce, która jednocześnie będzie angażowała emocjonalnie i opowiadała o czasie minionym w Stambule, i o stworzeniu w związku z nią tego właśnie muzeum. Potajemny romans Kemala i Füsun, ze strony mężczyzny wręcz obsesyjny, świetnie się do tego nadał. Książka Muzeum niewinności wyszła już po Noblu i stała się jedną z najbardziej lubianych pozycji w dorobku Pamuka. Gdy autor poszedł za ciosem i po długich staraniach doprowadził do otwarcia w zeszłym roku (po wykupieniu kamieniczki oraz zaprojektowaniu wnętrza i eksponatów z pomocą architektów) muzeum, miał pełną świadomość, że miejsce stanie się obowiązkowe dla turystów odwiedzających Stambuł i pragnących coś z tego miasta, a właściwie z jego nowszej historii, zrozumieć. A także dla zakochanych, którzy zarazem są miłośnikami literatury.
Legenda dopisywana do tego miejsca, owa dwuznaczność, którą Pamuk pozostawia czytelnikowi – bo oczywiście niejeden czytelnik sobie wyobraża, że Kemal jest protagonistą autora (pisarz deklarował m.in. w wywiadzie dla „Polityki”, że nie utożsamia się z nim, ale „pożyczył” mu swoją klasę społeczną i okolicę Stambułu, w jakiej się wychował w latach 60. i 70.); sugerowanie, że w tej właśnie kamienicy odbyła się część akcji książki, że te pamiątki to właśnie po fikcyjnej Füsun – to jedna strona medalu. Drugą jest szczególna, bo dobrana przez pisarza, dokumentacja życia w Stambule sprzed pół wieku. I z pewnością robi wrażenie także na tych, co nie czytali książki. Choć oczywiście lepiej być po jej przeczytaniu, bo każda gablota z pamiątkami, ready mades w formie specyficznych kolaży o surrealistycznym posmaku, odpowiada poszczególnemu rozdziałowi książki. Wdrapujemy się na kolejne piętra, a na najwyższym jest pokoik, w którym pomieszkiwał autor przy pracy nad muzeum.
Książkę w ogóle dobrze jest mieć przy sobie odwiedzając muzeum, bo jest w niej wydrukowany bilet wstępu, na który można tu wejść za darmo – pracownicy stemplują go i jest to jednocześnie pamiątka, którą zwiedzający będzie miał po wizycie. Mają chyba rację ci, którzy uważają, że Pamuk ma wybitne zdolności w dziedzinie PR, ale jeśli daje ludziom to, na co oni czekają, to chyba dobrze? Tutaj obrazki z muzeum, których ja w takim zakresie zrobić nie mogłam, bo nie wolno tam fotografować. A moje zdjęcia ze Stambułu: tutaj, tutaj i tutaj.
Komentarze
Pobutka
Te ławeczki z poezją chyba specjalne dla spędzajacych na nich noc w pozycji leżącej, bo jak inaczej przeczytać? Rano przeciera się oczy i wiersz na początek dnia 😀 Na zdjęciach z ostatniej serii take duże drewniane domy przypomniały mi „Stambuł ” Pamuka, gdzie autor wspomina jak często padały ofiarą pożarów. Tak w ogóle klimat zdjęć bardzo przypomina powieść, fajnie 🙂 Uwielbiam oglądać Pani serie fotograficzne 😀 Koleżanka miała rację 😉
Dzięki 🙂
A w ogóle to dzień dobry 😀
Te domki cyknęłam w ostatniej chwili, po drodze do hotelu po bagaż. W ogóle ten pobyt był tylko jak jedno liźnięcie wspaniałej potrawy, która jeszcze czeka na delektowanie się nią 🙂 Teraz trzeba będzie przyjechać na spokojnie, a zwiedzanie będzie wygodniejsze, kiedy już z grubsza jestem zorientowana, co gdzie jest.
Tylko żeby przestało tam być tak parszywie… 🙁
http://wyborcza.pl/1,75477,14126305,Kolejne_aresztowania_w_Turcji__Ale_notowania_premiera.html
Ciekawe. Zdolności w zakresie PR zapewne. Ale do robienia sobie wrogów też. Potępienie fatwy na Rushdiego z jednej strony i rozwścieczenie laickiej armii z drugiej. Ktoś palił jego książki w Turcji. Odżegnując się od polityki nie wahał się wypowiedzieć publicznie o rzeziach dokonanych na Ormianach i Kurdach. Oskarżony w 2005 roku doczekał się umorzenia, gdy uzyskał nominację noblowską. Może ktoś wie, czy umorzenie miało na celu zdjęcie oskarżenia z ewentualnego laureata, czy też coś przeciwnego – zadbanie, aby oskarżenie nie pomogło w uzyskaniu nagrody. To drugie mi się nasuwa, bowiem później umorzenie anulowano i pisarz został skazany, choć tylko pieniężnie na rzecz osób, których uczucia narodowe „obraził”.
Tytuł książki nieodparcie kojarzy mi się z „Wiekiem niewinności” traktującym także o zakochaniu i ukazującym szczegółowo życie klasy wyższej. Tyle że w innym kraju i sto lat wcześniej. Edith Wharton za swoją powieść została jako pierwsza kobieta nagrodzona Pulitzerem. Tytuł „Wieku niewinności” oczywiście ironiczny.
Sytuacja w Turcji mało ciekawa. Ofensywa islamska prawdopodobnie podzieliła społeczeństwo. Ludzie wykształceni przeciwni rządowi, mniej wykształceni bardziej podatni na akceptowanie państwa wyznaniowego. Ale nie jest tak, że cała młodzież przeciwko rządowi. W tej sytuacji ważne, jak się zachowa wojsko. Naruszanie przez rząd konstytucyjnej zasady rozdziału religii i polityki daje armii bodziec do przejęcia władzy. Liczono się z tym już w czasie wyborów. Na razie nie widać jednak rosnącego zagrożenia rządu z tej strony, a czas pod tym względem działa na korzyść rządu.
Mnie z kolei tytul Wiek niewinnosci kojarzyl sie z L’Age du Raison Sartre’a (zle przetlumaczonym na polski jako Wiek Meski)
Zdecydowanie nie jest tak, że cała młodzież przeciwko rządowi. Zrobiłam zdjęcie temu facecikowi z flagą w tramwaju, a potem wsiadła jeszcze grupa młodych chłopaków, też z flagami…
Ciekawą rzecz powiedziała koleżanka z PAP. Od razu pierwszego wieczoru, gdy zlądowaliśmy w hotelu, poleciała w rejon placu Taksim – baliśmy się o nią, ale za to posłała fajną korespondencję:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114881,14114772,Gazem_w_turystow__Demonstranci_w_Turcji__Wladza_nie.html
Mówiła nam, że o ile w dzielnicy turystycznej prawie każdy mówi całkiem nieźle po angielsku, to tam wcale nie tak łatwo jej było znaleźć osoby mówiące w tym języku. Muszę powiedzieć, że to mnie zaskoczyło.
Witam, Kierownictwo, witam. 😀
Całe, nieogazowane, powrócone na memłon.
Dzięki za fotorelację. Bardzo ciekawa, jak zawsze – indywidualna, pozwalająca patrzeć kierowniczym okiem.
Lubię zdjęcia, bo one zawsze są inne dla tych samych miejsc.
Zgadza się, islamiści potrafili dotrzeć do dużej części młodzieży. Nie chodzi tu o wiarę czy jej brak tylko o wprowadzenie religii do życia państwowego. Czyli o przekreślenie reform Ataturka. Jedną z nich było wprowadzenie kodeksu karnego zastępującego w określonym zakresie szariat. W zasadzie islam nie zna rozdziału religii i państwa. W Turcji był to ewenement. Teraz wiele państw islamskich dysponuje prawem świeckim. Ciekawie jest w Maroku, gdzie jest ścisły rozdział, ale król jest przywódcą zarówno państwowym jak i religijnym. Ale pod nim pion świecki i religijny całkowicie się rozchodzą. Trochę na wzór brytyjski w swoim czasie.
Gdy mowa o literaturze romansowej, bo trudno tego atrybutu „Muzeum niewinności odmówić”, przyznaję bez bicia, że w niej gustuję. Jane Austen czy Henry James, a jakże, bardzo mi pasują. W serialu Dowton Abbey wątek romansowy też ma wielkie znaczenia. Co prawda co nieco zerżnięto z innych utworów, ale to w niczym nie przeszkadza. Niecierpliwie czekamy aż Mary, zhańbiona choć dziewczyna z klasą, i Matthew wreszcie się połączą, co niewątpliwie musi nastąpić. Ale obecnie jesteśmy przeniesieni do Portretu damy, gdzie po śmierci szlachetnej osoby bohaterowie połączyć się nie mogą, gdyż pomiędzy ustami a brzegiem pucharu drogę zagradza poczucie winy. U Jamesa poczucie winy miało prawo być mocne, wszak bohaterowie uknuli spisek. W Dowton Abbey wina polega na jednym pocałunku i kilku, szlachetnych skądinąd, słowach.
O tej formie protestu słyszałam jeszcze będąc tam:
http://www.rp.pl/artykul/1015785,1020732-Nieruchomy-protest-na-placu-Taksim.html
I mimo wszystko chyba to jednak jeszcze nie koniec:
http://www.rp.pl/artykul/1015785,1021372-Nowe-oblicze-tureckiej-wolnosci.html
Pozostaje trzymać kciuki za demokrację.
Pobutka.
Kciuki za demokrację trzymać należy. Ale po demokracji nie można się spodziewać zbyt wiele. W Turcji demokracja funkcjonowała dość długo i w miarę dobrze, więc jej przywrócenie dałoby dużo pożytku. Churchill powiedział, że demokracja jest najgorszym systemem rządów z wyjątkiem tych wszystkich innych, których próbowano od czasu do czasu. Wszystko, co złe w naszej polityce, też jest bezpośrednio lub pośrednio związane z demokracją. Można mówić, że to wypaczenia demokracji, ale to samo mawiano o socjalizmie dopóki go nie zlikwidowano. Żeby demokracja funkcjonowała dobrze, trzeba albo kilkuset lat jej doskonalenia w danym kraju albo aniołów zamiast ludzi. Ani w Turcji ani w Polsce te warunki nie są do spełnienia. Tym niemniej w Turcji mamy teraz próbę stosowania jednego z tych innych systemów i na pewno powrót do demokracji jest bardzo pożądany. Nie tylko dla dobra Turków ale i nas wszystkich.
Dzień dobry 🙂
Słodki Cherubinek. A ja dziś na Mozarta, tylko innego. Ale o tym – dopiero późnym wieczorem.
Tak, Stanisławie, demokracja jest z założenia niedoskonała, a zarazem lepszego systemu nie znamy. W demokracji można wybrać tyrana – jak to właśnie okazało się w Turcji. Bywa, że w imię wolności słowa toleruje się poglądy zbrodnicze – jak to niestety zbyt często bywa u nas. „Mała szkodliwość społeczna” takich poglądów nie istnieje, bo one infekują, zatruwają społeczeństwo. I kończy się – wiadomo jak, ale tak jakby wszyscy o tym zapomnieli.
Jeszcze a propos Stambułu temat muzyczny. Od kilku dni obiega świat taka historia:
http://wyborcza.pl/1,75248,14126588,Pianista_z_placu_Taksim__Sluchali_protestujacy_i_policjanci.html
To z cyklu: muzyka łagodzi (albo częściowo łagodzi) obyczaje.
Tu jeszcze amatorski filmik, sorry za jakość dźwięku:
http://www.youtube.com/watch?v=4jHHPlAr140
I całą masę można obejrzeć na tubie, np.:
http://www.youtube.com/watch?v=L_-w0SHKTZk
Co facet grał i jak? Imagine było najczęstszym kawałkiem, trochę jeszcze innych piosenek o wydźwięku pacyfistycznym. Sytuacja wymagała takiego repertuaru. Jak grał – przestaje się liczyć (prawdę powiedziawszy niespecjalnie 😉 ). Co się liczy, to wymowa i… wytrzymałość. Czyli w sumie idea.
A więc kolejne zwycięstwo idei (tym razem szlachetnej) nad jakością…
A ja zmienię temat…. Bo widziałem czwarte przedstawienie Orfeusza i Eurydyki w Krakowie. I powiem tak – Giorgio Madia dobrym choreografem jest, a całość naprawdę warto zobaczyć.
http://bachandlang.blogspot.com/2013/06/orfeusz-i-eurydyka-dobry-spektakl.html
Zapominamy często, że każda wolność, w tym wolność słowa, jest ograniczona wolnością innych ludzi. Często prawodawcy dodatkowo granice tej wolności wyznaczając nie ufając sprawności systemu. Wprowadzają więc do kodeksu karnego, a czasem nawet do konstytucji, poglądy których wygłaszać nie wolno (kłamstwo oświęcimskie na przykład), i słowa, którymi nie wolno obrażać (rasistowskie, antysemickie). Gdyby karać bezpośrednio za naruszenie czyjejś wolności – prawa do godności, równości itd, sprawa byłaby trudniejsza choć możliwa. Jeżeli jednak jednoznaczne postanowienia kodeksu karnego organy ścigania i wymiaru sprawiedliwości lekceważą pod pozorem niskiej szkodliwości czynu, robi się jeszcze gorzej.
Zakaz głoszenia jakichkolwiek poglądów, nawet tych najobrzydliwszych, budził we mnie zawsze ogromne wątpliwości.
Przede wszystkim prawo musi być precyzyjne, a niesposób wyznaczyć precyzyjnie granic czegoś podobnego. tymczasem raz otwartą, taką puszkę „z pandorami” (jak mawiał pewien mój daleki znajomy…) bardzo trudno się zamyka.
Szerzej jednak, jedną z najwyższych wartości cywilizacji, w której żyjemy, jest wolność intelektualna i pluralizm krytyczny, jak to pisze w świetnej, małej książeczce Philippe Nemo (http://ksiegarnia.pwn.pl/produkt/16014/co-to-jest-zachod.html), wieki nas nauczyły, że zakaz takiego pluralizmu wywołuje więcej zła, niż dobra, gdyż jest on jedyną drogą do prawdy.
Kłamstwo najgorzej czuje się na świeżym powietrzu. Przy zamkniętych oknach jego odór gęstnieje.
Proszę wybaczyć, Panie Piotrze, ale to są takie łatwe sentencje. W rzeczywistości kłamstwo łatwiej się rozprzestrzenia na świeżym powietrzu… Niejeden dowód mamy w historii. Ale ona niczego nas nie uczy.
Nie, Pani Doroto, to nie są „łatwe sentencje”. Nikt nie twierdzi, że kłamstwo wystarczy przewietrzyć. Walka z kłamstwem jest straszliwie trudna i w znacznej mierze skazana na klęskę, co nie oznacza, że należy jej zaniechać. „Syzyfa należy sobie wyobrażać jako człowieka szczęśliwego”. Napisałem jedynie, i tylko to napisałem, że zakaz głoszenia kłamstwa w niczym kłamstwu nie szkodzi. Że z dwóch możliwych metod (zabronić, albo wietrzyć) – zakaz jest mniej skuteczny (w epoce internetu zresztą kompletnie beznadziejny) i wywołuje skutki odwrotne od zamierzonych. Takie poglądy trzeba mieć nieustannie na widoku i zwalczać je w otwartej przestrzeni publicznej.
Otóż to – zwalczać. A nie robi się nic. W imię tolerancji i wolności.
Właśnie o to chodzi: przegłosowuje się odpowiednią ustawę, o której z góry wiadomo, że nie służy do niczego, poza zapewnieniem sobie dobrego samopoczucia, po czym uważa się sprawę za załatwioną.
Ciężka dyskusja, gdy obie strony mają rację. Ustawowe zakazy zostały wprowadzone tam, gdzie wiele wypowiedzi czynionych w oczywiście złej wierze powodowało wielkie szkody moralne naruszając tym samym wolność wielu ludzi. W sumie tych zakazów nie ma u nas tak wiele. Kłamstwo oświęcimskie, poglądy nazistowskie, rasistowskie, antysemickie, naruszające uczucia religijne, bezzasadnie naruszające godność człowieka. To ostatnie ścigane z oskarżenia prywatnego tylko. I tylko to ostatnie korzysta z rzeczywistej ochrony prawnej pokrzywdzonego. Reszta wydaje się słuszna, ale kodeks karny w tym zakresie jest skrajnie nieskuteczny. Ale ja raczej byłbym za dążeniem do egzekwowania tego prawa niż do jego likwidacji w imię absolutnej wolności słowa. Jeżeli karze się inne działania zdecydowanie szkodliwe, dlaczego robić wyjątek dla oczywiście szkodliwych wypowiedzi. Zakaz dyskryminacji jest ogólny, więc musi obejmować i akty dyskryminacji słowne.
I z tym właśnie się nie zgadzam, Stanisławie, z wielu wyłuszczonych wyżej powodów, ale poprzestańmy na jednym: co to znaczy „zdecydowanie szkodliwe”? Kto to określa? Gdzie się to zaczyna i gdzie kończy?
Przepraszam, ale niestety budzi to we mnie natychmiast skojarzenia najzupełniej negatywne. I z pewnością sprzeczne z Pańskimi intencjami.
Mnie się wydaje, Panie Piotrze, że wcale nie jest tak trudno to określić. Będziemy się zastanawiać nad tym, jak nie skrzywdzić tych, którzy chcą nas skrzywdzić, i ani się obejrzymy, a już będzie po ptokach.
PMK: „Przede wszystkim prawo musi być precyzyjne”
To ideal, nie w kazdej dziedzinie prawa do konca osiagalny w praktyce.
„Co to znaczy „zdecydowanie szkodliwe”? Kto to określa? Gdzie się to zaczyna i gdzie kończy?”
Panie Piotrze, widze ze nie tylko w okreslaniu kierunkow w historii muzyki, lecz takze w prawie domaga sie Pan jasnych, jednoznacznych, ilosciowo i jakosciowo odseparowanych (distinct) kategorii.. Ale znow, fakt ze np. pojecia takiego jak szkoda moralna nie mozna stuprocentowo odmierzyc, nie znaczy ze taka szkoda nie istnieje i ze nie nalezy starac sie jej uniknac.
Troche odlegle od tematu, przypomnial mi sie esej Nachmana Bialika (zdaje sie ze zbior jego wierszy oraz ksiazka o jego tworczosci wlasnie ukazaly sie w Polsce) ktory czytalam jeszcze w gimnazjum, p.t. „To co odkryte i ukryte w jezyku” (Giluj WeKisuj BaLaszon). Opisywal w nim rzeczywistosc jako trojwymiarowa otchlan, i slowa jak zawieszone w tej przestrzeniu slabe swiatelka; uzywajac jezyka przeskakujemy ze swiatelka na swiatelko i to daje nam iluzje ze widzimy calosc 🙂
Pani Doroto – zacząłem coś pisać, ale przestałem. To nie jest rozmowa na takie „medium”. Mogę jedynie powtórzyć to, co wyżej. Ze wszystkich sposobów, ten wydaje mi się najgorszy: filozoficznie wątpliwy, praktycznie nieskuteczny, potencjalnie bardzo niebezpieczny. Oczy wytrzeszczam, ale żadnej zalety nie widzę.
Nawet nie próbuję wtrącać się do dyskusji,bo obie strony ( chociaż właściwie nie – czy są tu jakieś strony ? ) mają rację i z różnych punktów widzenia dążą do tego samego celu. Ale coś mi się widzi, że w tej sprawie konsensus nie będzie sprawą prostą …
@ lisku,rzeczywiście całkiem świeża sprawa :
http://www.midrasz.pl/ksiazka/id/1055
@lisek 14:47
I jeszcze tu :
http://tygodnik.onet.pl/0,58,80204,ksiazka_zmartwychwstala,artykul.html
Lisku, tak – stanowczo „domagam się” precyzji w używaniu słów. Może to dlatego, że sam robię w słowach i całe dnie spędzam na ich pracowitym i cokolwiek rozpaczliwym szlifowaniu.
Może to i donkichoteria, ale skoro nikt nikomu do łba zajrzeć nie może, a „ta woda, te słowa” to jedyne narzędzie jakiegoś tam porozumienia, to trzeba je ostrzyć, bo tępe do niczego nie służy.
Czasami skutki są mało istotne (bo w końcu nic się wielkiego nie stanie, kiedy nadal będzie się używać pojęcia „muzyka dawna”), czasami fatalne (kiedy w prawie są dziury, w które wpadają żywi ludzie – dziury wynikające z zaniedbania, czy całkiem świadomie i cynicznie wykopane przez oczajdusznych prawodawców).
Mnie wychowała w obsesji precyzyjnego prawa – Mama-prawnik, która wyła dosłownie czytając różne teksty, a od wielu lat dokłada z tej samej strony pani prof. Ewa Łętowska.
O tym właśnie mówię. Wystarczy bowiem, Lisku, że pojęcie „szkody moralnej” ktoś nagnie troszeczkę i znowu zaczną spadać grzywny za opowiadanie dowcipów. Bo to niby tak trudno wyobrazić sobie „class action” obrażonych blondynek? Czy skargę sądową cechu fryzjerów, żądających zdjęcia z afisza musicalu Sweeney Todd? Celowo sprowadzam to do absurdu, bo życie często robi to samo w rzeczywistości – kiedy mu nie patrzeć na ręce.
Ale, powiadam, to chyba nie jest właściwe medium na rozmowę na tak drażliwe tematy.
Panie Piotrze, w moich wieloletnich dyskusjach ze znajomymi z dziedzin humanistyki to ja zawsze domagam sie dopracowywania i uscislania terminologii, kryteriow oceny i wnioskowania, wiec jak najbardziej Pana popieram. Z dwoma zastrzezeniami: jedno – nie odrzucam ani nie ignoruje istnienia czegos przez to ze nie jestem w stanie okreslic go calkiem precyzyjnie , drugie – pamietam ze definicje i tak sa modelami czy przyblizeniami, a nie „prawda”.
Mysle ze nie ma dyskusji co do szkodliwosci ograniczania wolnosci slowa, i dlatego uzywa sie tego tylko w krancowych sytuacjach, tz w takich w ktorych jej ograniczenie jest jednoznacznie gorsze niz nieograniczenie. Problemu „co znaczy zdecydowanie szkodliwe” uniknac nie mozna, bo dotyczy obu mozliwosci (uchylanie sie od czynu tez jest czynem). Na dodatek, o ile sie nie myle, dotyczy to prawie wylacznie wypowiedzi tak czy inaczej dotyczacych specyficznych ludzi, a nie idei.
p.s. A „patrzenie na rece” i kwestionowanie – oczywiscie nieodzowne.
W takim razie bądźmy precyzyjni na dzień dobry. Oczywiście, że definicje, czyli słowa, są modelami, ale skoro ideał (czyli całkowita odpowiedniość słowa i rzeczy…) jest nieosiągalny, to nie oznacza, że hulaj dusza.
Odrzucam zaś napewno – nie coś, czego nie jestem w stanie precyzyjnie określić, ale coś, czego precyzyjnie określić nie sposób. Stosując analogię medyczną: ustawa taka ma uleczyć jakieś schorzenie. Primum non nocere.
Stosowanie takich ograniczeń „tylko w sytuacjach krańcowych” wykazuje niestety wielokrotnie sprawdzone podobieństwo do gazu doskonałego: wypełnia całą dostępną przestrzeń, wciskając się w najdrobniejsze szczeliny. Bardzo trudno wepchnąć tego dżinna z powrotem do butelki. I nic jest bardziej trwałe, niż rozwiązania tymczasowe.
Hulania duszy nikt (w tym kontekscie 😉 ) nie proponuje.
I znow, mowa o ochronie ludzi, nie zagluszaniu idei. Dla przykladu, prawo zakazuje urazania uczuc religijnych, ale to nie znaczy ze nie wolno twierdzic publicznie ze Boga nie ma.
Co do analogii medycznej, w tym wypadku najbardziej tu pasujaca jest medycyna prewencyjna, w ktorej zasada nieszkodzenia wyglada troche inaczej – np. szczepionka x w znikomym lecz jednak nie zerowym stopniu powoduje dzialania uboczne, mimo to warto szczepic zdrowych.
Tak czy inaczej, nie roznimy sie celem, a dyskusja o metodach jest zawsze pozytywna.
Bardzo dziwne to prawo o „zakazie urażania uczuć religijnych”. Nie znam dokładnego tekstu, więc nie wiem, jakie tam są obwarowania : mówię więc ogólnie, nie krytykując merytorycznie ustawy, lecz samą koncepcję. Z tego sformułowania wynika, niestety, że to skarżący decyduje, czy jego uczucia religijne zostały urażone, czy nie, bo uczucia to rzecz głęboko intymna i niesposób dowieść, czy zostały istotnie urażone, czy też skarżący jest przeczulony, tylko mu się zdawało, albo w ogóle robi sobie kpiny z wymiaru sprawiedliwości i rozrabia.
Mnie się zdaje, że „urażanie uczuć” (religijnych czy jakichkolwiek innych) podlega przepisom savoir vivre’u, a nie kodeksu, nawet cywilnego…
A z tą szczepionką – to chyba najważniejsza jest jej skuteczność. I z tym właśnie mam problem.
Cały czas zezuję, kiedy nas Pani Kierowniczka wyleje z tą rozmową za „wychodzenie poza ramy zagadnienia”.
To prawo dla mnie tez prawde mowiac jest niezupelnie jasne 🙂 Ale wydaje mi sie ze jednym z jego elementow jest dzialanie w strefie publicznej, nie prywatnej (to drugie objete savoir vivre’em badz kodeksem cywilnym); moze Stanislaw lub Wielki Wodz uscisla.
Co do skutecznosci „szczepionek”, jak np zakazu mowy nienawisci lub szerzenia falszywych informacji, tu chyba trzeba by omawiac specyficzne przyklady, a Pani Kierowniczka rzeczywiscie zaraz strzepnie te dyskusje z dywanu 🙂
Jak jest zdefiniowana „mowa nienawiści”? Bo tu też jesteśmy niebezpiecznie blisko uczuć…
A z tym „szerzeniem fałszywych informacji” inny szkopuł. Jeżeli się to dzieje w kontekście prasowym (w dobie internetu to kontekst iście oceaniczny…), wtedy to podlega chyba przepisom deontologii. I co z tym robić? Czy napisanie, że śpiewaczka fałszowała, kiedy tysiąc osób na sali słyszało, że śpiewała czysto (tak się staram, żeby było merytorycznie…), to jest „fałszywa informacja”? Bo oszczerstwo podlega chyba innemu ustawodawstwu.
Trudno się tak rozmawia na taki temat, a tymczasem – to taki ważny temat!
Kochani,podczytuję tę dyskusję z wypiekami na twarzy,bo temat rzeczywiście ważny,żeby nie rzec – żywotnie ważny. I poważny.I chyba warto o tym rozmawiać,chociaż to niełatwe.
Ale teraz zostawiam Was z tymi dylematami,bo idę posłuchać Kennera (e-moll Chopka) i moich ukochanych chłopaków Kwartetu Lutosławskiego (Kwartet Cesarski Haydna ).
Opowiem jak było,chociaż (cytując klakiera ) już teraz podejrzewam ,że będzie godnie 🙂
Co do mowy nienawisci, z tego co wiem, jako wykroczenie musi miec element publiczny – publiczne szkalowanie grupy etnicznej ktore moze (potencjalnie) podzegac do dyskryminacji lub przemocy – lub byc skierowane do konkretnych osob. To nie sprawa uczuc lecz uogolnienia grupy ktorej dotyczy wypowiedz, i oczywiscie beda wypadki graniczne (np dotyczace pytania czy wypowiedz jest obrazliwa czy nie). Nie ma zakazu wyglaszania takich opinii w sferze prywatnej. Nie gania sie tez prywatnych komentatorow pod internetowymi blogami i artykulami, choc mozliwe ze prawnie podpadaja.
Co do szerzenia falszywych informacji (ustawy dotycza chyba tylko specyficznych dziedzin, nie ma chyba nigdzie takiego prawa ogolnego, ale moze po prostu nie wiem), w danym przykladzie opis chyba swiadczyl by po prostu o zlym sluchu piszacego 🙂 Ale jesli piszacy jest autorytetem, konsekwentnie wypisujacym falszywe oceny specyficznemu artyscie, to juz chyba moze podpasc pod znieslawienie.
Sa dziedziny w ktorych taki zakaz istnieje i niezle dziala; np istnieje, przynajmniej u nas, zakaz falszywej informacji w reklamie (pomijajac superlatywy co do ktorych jest jasne ze nie zostana przyjete doslownie).
Niestety, chwilowo musze odpasc od komputera. Moze w miedzyczasie przylaczy sie do rozmowy specjalista i rozwieje nasze watpliwosci… Narazie macham serdecznie i uciekam.
Nie, żebym deprecjonował fachowców, ale specjalistów od prawa mamy wielu, kłopot polega na tym, że orzecznictwo bywa rozmaite a prof. Łętowska jedna…
Pojęcia „mowa nienawiści” w kodeksie nie ma, funkcjonuje w organizacjach pozarządowych, pomówienia i poniżenia są ścigane z powództwa prywatnego, obraza uczuć to pojęcie szerokie, że zmieścisz Chiny ze Związkiem Radzieckim…
Tu do wglądu:
http://prawo.legeo.pl/prawo/kodeks-karny-z-dnia-6-czerwca-1997-r/
I nie ma się co czepiać, niechby tylko mądrzy sędziowie z tego korzystali, nie byłoby źle 😐
Zeenie, z tym prawem to jest właśnie tak: że gdyby tylko mądrzy sędziowie…
Nie znajdę cytatu, bo odkrywam, że ktoś mi książkę zwędził (albo sam ją gdzieś wetknąłem), ale mędrzec Jean-François Revel w swojej książce druzgocącej ustrój V Republiki naigrawał się z François Mitterranda, który najpierw zgromił ten ustrój jako „permanentny zamach stanu”, a kiedy sam został prezydentem na mocy tejże konstytucji, mawiał, że chwała Bogu, że to jemu przypadło, bo strach pomyśleć, co by źli ludzie mogli z tym zrobić…
Mówił to, organizując nielegalny podsłuch dziesiątków ludzi. Jednocześnie, w imię jawności życia publicznego, by nigdy więcej nie doszło do takiego oszukiwania opinii publicznej, jak za czasów choroby Pompidou, ogłaszał coroczny raport o stanie zdrowia prezydenta. Był on od początku do końca łgarstwem, ponieważ raka wykryto u niego prawie nazajutrz po wyborze.
I Revel na to właśnie wali ów cytat, maksymę nie pamiętam skąd: „nie w tym szkopuł, co zrobisz, ale w tym, co mógłbyś zrobić”. Zła jest konstytucja, złe jest prawo, zła jest nawet pospolita umowa, z którą „zły człowiek” mógłby „coś” zrobić. Dlatego w niektórych krajach (?) jest zasada, że każda niejasność w tekście umowy przemawia na korzyść tej osoby, która jej nie spisywała. Trochę jak „jeden dzieli, drugi wybiera”.
Ja nie mam nic przeciwko, że rozwinęliście temat, w końcu sama go zainicjowałam.
A „poematy dygresyjne” o różnym charakterze i najrozmaitsze odejścia od „merytoryzmu” od początku są solą tego blogu 🙂
Ale już przechodzę do „bezpieczniejszego tematu”. Znów opera. Trzy premiery codziennie pod rząd; w nowym wpisie pierwsza z nich.