Barwny japoński motyl
Nowa łódzka Madame Butterfly jest jednym z tych spektakli, w których wszystko jest w całkowitej równowadze: i piękna wizja plastyczna, i przemyślany ruch sceniczny, i przede wszystkim wspaniałe muzykowanie. Wielkie brawa dostali zarówno realizatorzy, jak śpiewacy, a orkiestra z entuzjazmem (i słusznie!) potupała Tadeuszowi Kozłowskiemu zaraz po zakończeniu ostatnich taktów.
Bo też Kozłowski ma do Pucciniego świetną rękę. Niedawno obchodził jubileusz 40-lecia na scenie operowej również spektaklem pucciniowskim – Toscą. Wśród kłębiących się namiętności, oddanych w muzyce, czuje się jak w domu. – Gdyby za te 40 lat podliczyć wszystkie trupy w przedstawieniach, którymi dyrygowałem, można by za to z więzienia nie wyjść – żartuje.
Tutaj trup jest jeden, wiadomy, na końcu – ale nie będę opisywać, jak to się odbywa. Powiem tylko ogólnie, że Waldemara Zawodzińskiego wizja Butterfly (scenograficzna) jest pod względem wykorzystania przestrzeni scenicznej równie odważna i pełna rozmachu, jak ta w pamiętnym spektaklu Trelińskiego, ale zupełnie inna. Zawiera wiele nawiązań do japońszczyzny, ale nieco przetworzonej. Scenografię uzupełniają tradycyjnie kostiumy Marii Balcerek, nie brak oczywiście ognistej gamy kolorów, tak lubianej przez tych realizatorów. A wszystko jest całością ze starannie opracowanym przez Janinę Niesobską ruchem scenicznym, w którym każda postać ma swój język gestów określający jej osobowość: Butterfly – kocia miękkość, przeginanie się i pieszczotliwość z cieniem uniżoności; Pinkerton – namiętność, ale w granicach wojskowego drylu, trochę nadrabianie miną; Suzuki, chroniąca bezgranicznie swoją panią – zdecydowane, zamaszyste ruchy; Sharpless – w II i III akcie ogromnie skrępowany sytuacją (charakterystyczny gest wycierania chusteczką karku); Kate Pinkerton – trochę taka amerykańska dziumdzia (w futerku i z pieskiem), sztywna i czująca jednak fałsz całej sytuacji, próbująca jednak cały czas trzymać głowę w górze.
Głosowo – było parę niespodzianek. Przede wszystkim rola tytułowa, w której wystąpiła młoda śpiewaczka po szkole warszawskiej, Anna Wiśniewska-Schoppa. Nie słyszałam jeszcze o tej solistce, a okazała się naprawdę świetna i zaangażowana, także aktorsko. Paweł Skałuba z Opery Bałtyckiej był mi już znany jako niezły tenor, ale nowością jest młody Dominik Sutowicz w roli Goro, który po wakacjach ma również wykonywać rolę Pinkertona – te kilka dźwięków, które usłyszeliśmy, każą sądzić, że sobie świetnie poradzi. Miłą niespodzianką był powrót na tę scenę po przerwie Rafała Songana w roli Sharplessa – artysta jest w znakomitej formie, a wszyscy ogromnie się ucieszyli widząc go tu znów.
Banalna, zgrana do cna Butterfly – a jednak w dobrym wykonaniu wciąż potrafi wzruszyć.
PS. Jako że kilka ostatnich spektakli przygotował team Niesobska-Zawodziński-Balcerek, spytałam na stronie dyrektora Zawodzińskiego, czy to znaczy, że będzie to teatr autorski, podobnie jak to zrobił Marek Weiss w Operze Bałtyckiej. Odpowiedział, że nie, tak się po prostu złożyło, oni najlepiej znali tę scenę i mogli szybko przygotować realizacje, a teraz przyjdzie kolej na innych. Oby spektakle były co najmniej równie interesujące.
Komentarze
Realizatorzy i artyści będą zachwyceni. Ja, jako widz, już czekam na rozpoczęcie nowego sezonu w Teatrze Wielkim w Łodzi.
Tadeusz Kozłowski jest wielbiony na równi przez orkiestrę i publiczność, Anna Wiśniewska-Schoppa powaliła na kolana. Bernadetta Grabias potwierdza, jak zawsze, swój kunszt – oby kolano nie bolało, jak już adrenalina opadnie. Dominik Sutowicz – aż strach pomyśleć do czego może dojść ten młody człowiek. Janina Niesobska, Waldemar Zawodziński, Maria Balcerek – inscenizacja dekady?
Dorocie Szwarcman dziekuję za przemiłą, i dla mnie bardzo kształcącą, rozmowę w przerwach, o wspólnej podróży nie wspominając.
Do zobaczenia wkrótce.
Pobutka.
Dwa pytania.
Jak Gospodyni rozumie znaczenie słowa „dziumdzia”? Bardzo mnie ono rozweseliło, gdyż dawno już go nie widziałem w druku. Teraz zdałem sobie sprawę, że nie potrafiłbym krótko i jasno opisać kto to jest a przecież jakoś „czuję” kogo opisuje.
Zaraz się wyda jak mało wiem o obcych językach, ale dlaczego Amerykanie zawsze wymawiają MadamA Butterfly?
Mówię tu o dziennikarzach muzycznych oraz o samych muzykach a więc fachowcach.
Pani Doroto- z przykrością, ale jednak muszę zareagować- niestety Pan Rafał Songan- tak strasznie odstawał od reszty zespołu, że muszę się sprzeciwić! Dykcja zerowa, głos gdzieś, ale nie na tzw.masce, dyrygowanie sobie kapeluszem i mimo to wypadanie z taktu… A do tego katastrofalne aktorstwo! Jak to porównać do reszty? Nie rozumiem…bo spektakl naprawdę na dobrym poziomie :-)! Cieszy orkiestra i chór! Cieszy, że Łódź zaczyna „łapać” poziom!!! Choć I akt, raczej słaby… I kostiumy mało tradycyjne. Gdyby były- to przedstawienie miałoby jeszcze większy impact. Pozdrawiam serdecznie:)
Dzień dobry,
Dlaczego MadamA?
Pewnie dlatego, że Madam po angielsku to, za przeproszeniem, burdelmama.
Dlaczego Madama?
Bo taki jest oryginalny tytuł po włosku, patrz
http://it.wikipedia.org/wiki/Madama_Butterfly ,
a w Ameryce można zaobserwować modę na oryginalne tytuły.
To whom it may concern:
http://www.arte.tv/guide/fr/048633-000/cosi-fan-tutte
Dzień dobry już z Warszawy 🙂
Yaki i resfacta – witam. Już resfacta wszystko wyjaśnił(-a?), więc ja nie muszę nic dodawać 🙂 Z wyjątkiem może tego, że nie tylko w Ameryce jest „moda” na oryginalne tytuły. Po prostu zwykle dziś (z wyjątkiem miejsc w rodzaju berlińskiej Komische Oper) wykonuje się dzieła w oryginalnym języku i podaje się oryginalne tytuły. My pisząc Madame idziemy za naszą tradycją.
garncarka (nie wiem, czemu wcześniej nie wpuściło postu) – ja akurat nie byłabym aż tak surowa wobec Rafała Songana, ogólny poziom wydawał mi się wyrównany.
Yaki – ja również dziękuję za miłe spotkanie 🙂
zza kałuży – słusznie, że trudno o słownikową definicję tego słowa 😀 Myślę, że Pana odczucie jest właściwe 😉
Dziumdzia to nawet w słowniku jest. Ale dziumdziaka nie ma. Ciekawe dlaczego…
Jak by nie było, fajnego kota znalazłem 🙂
http://i1296.photobucket.com/albums/ag6/nexuskk/kotzmarmuru_zpsad37d277.jpg
Marmurowy to marmurowy, ale ten łaciaty jaki ma fajny nos 🙂
A ja znalazlam kota z przyjacielem 🙂
http://www.youtube.com/watch?v=WyM2r-ixDvg
😯 Coś pięknego 😀
Teatr autorski w operze?
Kojarzy mi się z fryzjerem wojskowym wpuszczonym do salonu artystycznej fryzury. Lub ze strzyżeniem pod fajerkę widzianym w ubiegłym wieku na wiejskim podwórku. Albo… w każdej inscenizacji pana T. czekam z „utęsknieniem” na tę chwilę, gdy pierwszoplanową rolę zagra krzesło obrotowe.
Wszystko tylko nie teatr autorski w operze.
Aż się chce do Łodzi jechać, mimo nieszczególnie entuzjastycznego nastawienia do „Madamy”.A do Monachium na „Trubadura” już się nie chce, mimo debiutu Kaufmanna w roli Manrica z Anją Harteros u boku. Niby już wcześniej było wiadomo, że Oliver Py jako reżyser niczego dobrego nie wróży, ale zdjęcia z prób zapowiadają kolejny horror. Gdyby ktoś jednak miał odwagę sprawdzić 5 lipca na stronie Bayerische Staatsoper będzie transmisja.
Szanowny Panie Piotrze,
odnosząc się do Pana „co robić” kończącego Pana wpis z 18 czerwca. Napisał Pan: „Bardzo proste pytanie i równie prosta odpowiedź: kształcić artystów z prawdziwego zdarzenia. Łatwiej powiedzieć, niż zrobić. co?”
Z ostatnim zdaniem zgadzam się bez zastrzeżeń. Lecz, mimo kilkudniowego rozmyślania, jakoś nie bardzo wiem jaki miałby być wzorzec artysty z prawdziwego zdarzenia. I jaki zestaw „narzędzi pomiarowych” miałby określać to i nadawać certyfikat ARTYSTA Z PRAWDZIWEGO ZDARZENIA. Trochę mi to przypomina zapowiedzi przed koncertami w Rosji – wystąpi laureat mieżdunarodnych konkursow, narodnyj artist Rasiji…
Podążając poprzez Pańską wypowiedź: oczywiście, że nie da się zarżnąć 4 wieków ludzkiej sztuki, ale chyba można sobie wyobrazić zamknięcie jej w rezerwatach, naukowych dysertacjach grzebaczy w dziejach lub wyprowadzenie na ulice w celach nie nadrzędnych, ale nierządnych. Co zresztą poniekąd się już dzieje, choć póki co jeszcze w dostojnych świątyniach muzyki operowej zwanych nie wiedzieć czemu ostatnio domami operowymi. Te domy to tu też pasują.
Zastanawiam się, czy sposób opowiadania wydarzeń przez operę nie jest sam w sobie zagrożeniem dla opery. To trochę jak słynne opisy przyrody Orzeszkowej, których nikt w młodości nie czytał, bo nie dało się przeżyć tej narracji. Czy młode pokolenie wychowane na klipach, w których w ciągu kilku minut dzieje się tyle, że trudno spamiętać wytrwa na kilkunastominutowej scenie, w której odbywają się np. dwie długaśne rozmowy pomiędzy głównymi bohaterami, a które można byłoby skrócić do kilku sms.
To jakby podobne do zaniku pisania listów – no bo któż pisze dziś listy?
Z poważaniem
klakier
Rozumiem Pański pesymizm, Klakierze, i Pańską desperację, ale staram się ich nie podzielać, przynajmniej publicznie, bo prywatnie przychodzi czasem walić głową w mur. Na przykład patrząc na takie Cosi fan tutte, jak na załączonym wyżej linku, a potem czytając zachwyty na ten temat.
„Teatr autorski” to jest, na mój głupi rozum, taki teatr, gdzie autor sam reżyseruje, albo reżyser sam sobie pisze. Państwo Strzępka i Demirski robią „teatr autorski”, bo sami sobie piszą i reżyserują. Natomiast taki teatr, gdzie reżyser bierze cudzy utwór, bebeszy go i stawia na głowie, po czym ogłasza, że zrobił „nowe odczytanie”, na to też jest parę słów, ale nie ma ich chyba w indeksie Studiów z estetyki Ingardena.
Zauważy Pan, że nie dają dyplomów z napisem „artysta z prawdziwego zdarzenia”. To tylko takie wishful thinking. Nie tracę nadziei, bo jak długo można biegać do góry nogami? W końcu się człowiek omsknie.
Oj, długo można…
Myślę, że klakier ma o tyle rację, że kolejnym pokoleniom wciąż zmienia się percepcja. A na dodatek do wszystkiego można się przyzwyczaić, brrr…
Wczoraj pewna młoda osoba podczas przerwy w Butterfly powiedziała, że szkoda, że w tym spektaklu nie ma nawiązań do współczesności, ponieważ ona to bardzo lubi. Ale spodobał się jej jednak i ten spektakl 🙂
Jednak ogólnie wystawień „uwspółcześnionych” jest w tej chwili prawdopodobnie większość. I ci przyzwyczajeni będą się dziwić, że można inaczej.
Panie Piotrze,
gdzies tam juz wspomnialem o „Traviacie” Viscontiego z lat 60. A bylo to AUTORSKIE przedstawienie a sam mistrz Luchino (wedlug Kotta) chcial, zeby Traviata „swojej operowosci sie nie wstydzila”. A duch Stanislawskiego unosil sie nad nim.
Z tym przyzwyczajeniem to jest oczywiście prawda, ale pocieszam się myślą, iż od paru tysiącleci postęp ludzkości zasadza się na tym, że, na złość rodzicom, dzieci robią na odwrót. Ale nie można ani się pogodzić z tym, co się wyrabia, ani tylko siedzieć na kanapie i mieć za złe. Dlatego tak się miotam i gryzę, trochę jak ci opętańcy, co biegają po ulicach w durszlaku na głowie, wymachując łapami i złorzecząc całemu światu…
Albowiem powiedziane jest, żeby maluczkich nie gorszyć. A to, o czym wspomina Pani Dorota, jest przerażające.
Ozzy – „autorskie” to ono było (choć go nie widziałem przecież i nikt go już nigdy nie zobaczy) tylko w tej samej mierze i w tym sensie, co „autorskie” jest każde wykonanie V symfonii Beethovena. Czyli w mojej terminologii „mistrzowskie” raczej, niż „autorskie”. Indywidualność wykonawcy jest oczywista i widoczna, ale zarazem tak przezroczysta, że nie zasłania utworu.
Bardzo celna ta uwaga Kotta, której nie znałem. Wali w dziesiątkę, bo przecież wszystkie te neo-reżyserie są chore ze wstydu. Bo jeszcze kumple pomyślą, że ja tak na serio. Stąd między innymi jedna z obowiązujących tendencji, polegająca na ośmieszaniu wystawianego dzieła. Nie daj Boże bez „dystansu” i „przymrużenia oka”, z którego już Słonimski się nabijał. W rezultacie mamy Juliusza Cezara Haendla zrobionego na farsę (ile to już razy…), a obok Cosi fan tutte – na „śmiercionośną rozpacz”.
motto: „Pisz co chcesz, chlopcze”, Jezus do Jana Ewangelisty, ad 33
_______________________
i tak ma byc, panie Piotrze,
mistrzowskie 🙂
inaczej beda to ” bezplodne metafizyczne meczarnie w czwartym wymiarze” jak mowil Korbowski.
milego wieczoru,
Zaraz, zaraz – coś jest nie w porządku z dzisiejszą młodzieżą?
http://www.youtube.com/watch?v=RN48fy0f_lY
Dzięki, Ozzy i nawzajem.
Dzieki,
na dobranoc – zapomniana legenda Kairu: IGNACE TIEGERMAN 🙂
https://www.youtube.com/watch?v=f1NJaFZQn-w
Zaraz, zaraz. Czy kolejnym pokoleniom zmienia się percepcja en bloc, w całym pokoleniu wszyscy mają zmienioną i to jednakowo? To znaczy, że w moim pokoleniu każdy siądzie i obejrzy czterogodzinne przedstawienie, gdzie nie ma laserów i gołej baby, za to mówią i śpiewają do rymu? Nie każdy. Czy w pokoleniu następnym nikt taki się nie znajdzie? Oczywiście znajdzie się.
A teraz wniosek ciągniemy, bardzo proszę. 🙂
Nie ustosunkuję się szczegółowo do tego, co napisał pod poprzednim wpisem pan Marek Weiss o rzeczywistościach i ich odbijaniu, a także o paru innych rzeczach. Przykro mi tylko, że traktuje publiczność jak bandę debili. Tak, wielu tam jest debili, na miejscach dla vipów często ponad 90%, ale czy misją reżysera na pewno powinno być przyciągnięcie do teatru tej upośledzonej klienteli? Nie lepiej pracować dla myślących? Oni zapełnią salę, tylko towar, produkt, czy Dzieło (o żesz, jak ja nie lubię tych egzaltowanych Dzieł i Maestrów) musi być, że tak powiem, niespieprzone.
Przyszedł Wielki Wódz z dzidą 😆
Nie sądzę, WW, żeby pan Marek Weiss traktował publiczność jak bandę debili. Myślę, że jest szczery w tym, co robi, po prostu ma swoją specyficzną wizję i pogląd, które oczywiście mogą być oceniane różnie.
Co zaś do pierwszego akapitu, to odrobinę naciągana logika 😉 Jeżeli większość młodzieży głównie percypuje przez słuchawki, smartfona i w najlepszym razie kompa (a tak przecież jest, no nie?), to nie wynika z tego bynajmniej, że z pokolenia jej rodziców każdy obejrzy czterogodzinne przedstawienie do rymu. Chyba że ja się nie znam na logice 😆
Z nieco innej beczki. The New York Review of Books przynosi:
http://www.nybooks.com/articles/archives/2013/jul/11/alfred-brendel-a-pianists-a-to-v/
Czyli dywagacje pianisty na emeryturze.
jrk
Brendel się też intensywnie oddaje działalności odczytowej.
Na przykład tutaj:
http://www.kissingersommer.de/kalender/index.html?ev%5Bid%5D=26991
Pani Kierowniczko, co do bandy debili, to już kilka razy ustaliliśmy bez wątpliwości, że adresat komunikatu ma też coś do powiedzenia, a nawet więcej, że komunikat bez adresata marnuje się i więdnie. Zatem oceniam wypowiedź jako jej adresat, nie jest to ocena przychylna i to z kolei chciałem przekazać swoją wypowiedzią. Co z tym zrobią adresaci, trudno powiedzieć. 🙂
Logika logiką, zapomniałem jaki to numerek sylogizmu (gdyby ktoś nie zauważył – sugeruję niniejszym, że kiedyś pamiętałem te numerki, co oczywiście nie jest prawdą 😛 ), a chodziło mi o wniosek taki, że jeśli ja dojrzałem do takich przedstawień i znam osobiście (nie przez internet) jeszcze ze dwóch takich ludzi, to w następnym pokoleniu nie jest ani gorzej, ani lepiej, a przede mną było tak samo. Czyli bez paniki, bez przesady i w ogóle, a reżyserom zalecam zmianę targetu. Jeszcze raz to samo powtarzam – żeby zapełnić salę, wystarczy ta mniejszość.
Tu powinno nastąpić „z całym szacunkiem”, ale niestety, poglądy reżyserów bywają zbyt naiwne, żeby mówić o jakimkolwiek szacunku. Czy jeden z drugim nie jarzy, że ta część publiczności, która w istocie składa się z debili, ma głęboko w tyle te wszystkie dramaty, nowe odczytania, dekonstrukcje i prostytucje? Oni chcą tylko zobaczyć z kim przyszedł Jacyków i co sobie wydepilował.
Nie wiem, czy Jacyków jeszcze modny 😆 To się tak szybko zmienia…
Jeżeli napisałam, że akurat nie wydaje mi się, żeby ten reżyser traktował publiczność jak bandę debili, to miałam na myśli, że raczej nie koncypuje on czegoś, czym zamierza kogoś nabrać: o, zrobię tak, to te głupki pomyślą to czy tamto. Tak mi się przynajmniej wydaje. A jak to odbiera rzeczona publiczność, to trochę co innego. Dobrze mieć kwestię jej możliwego odbioru na względzie, ale może on być bardzo różny…
Jak nie jest chwilowo modny, to zaraz będzie. Taka praca. 🙂
A ja mówiąc, że reżyser traktuje publiczność j.w miałem na myśli jeszcze coś innego i, choć nie chciałem, muszę zacytować.
Zawsze głoszę publicznie, że muzyka arcydzieł się nie starzeje, ale teatr, w którym żył kompozytor starzeje się dramatycznie. Bo teatr odbija rzeczywistość, a ta mozartowska różni się od naszej jakbyśmy żyli na innej planecie.
Holocaust pozwolę sobie pominąć. 😎
Nie unosząc się w zbyt wysokie rozważania, pragnę zwrócić uwagę, że nie tylko żyjemy, ale i myślimy w innym tempie. Nerwice, brak czasu i niecierpliwość powodują, że niektóre wolne tempa, nienasycone emocją, są nie do zniesienia, jak ględzenie starych dziadów.
I dlatego, drogie moje debile, wujek reżyser wam powycina, poodwraca, wyciśnie i przybliży, bo inaczej nie zrozumiecie. On rozumie, ale wy nie.
Tak, odbiór może być bardzo różny, tylko dlaczego mam równać do najgłupszego potencjalnego widza? Do kina już nie chodzę, bo nie jestem piętnastoletnim Amerykaninem. 🙂
Tę scenę na przykład, zamiast męczyć przez 7 minut, można streścić w słowach „nie śpij ziom, k…, ta suka coś kombinuje”. Dobry DJ zmieści się ze wszystkim w 40 sekundach. Będzie dynamicznie.
http://www.youtube.com/watch?v=am0XibDjzUs
Tak, wiem, nie o to chodzi. Na razie. 😛
Taki jestem dzisiaj rozmowny, bo reżyserowie zrobili mi przykrość. Chciałem spędzić wieczór kurtularnie, a że dawno nie słuchałem Monteverdiego, zacząłem przewracać płyty z operami. Trochę tego było. Koronację Poppei wygrzebałem chyba w siedmiu wersjach, ale co się pojawi obrazek, to sinoblade światło, jakieś śmieci poremontowe i ewentualnie sadzawka. Sorry, to z sadzawką to był Orfeusz. Nawet zacząłem oglądać. Okazało się, że ona jest po to, żeby na samym początku wlazła tam jakaś grupa ludzi i zamoczyła nogi. Balet chyba, dalej już nie oglądałem, bo się okazało, że łysy, chudy facet w sukni to La Musica. Ogólnie tryndy narzucał ten reżyser z nazwiskiem jak niemiecki samochód.
No. I tak sobie przeglądałem, aż wyszło, że tylko poczciwy Minkowski da się oglądać, na scenie nie leży nic zbyt dziwnego, panie nie są oszpecone ponad miarę, ale zrobiło się za późno i nic nie obejrzałem. 👿
Trudno dziś z tom kulturom 😆
Pewnie, kurcze blade, że jak jest sadzawka, to po to, żeby ktoś w niej zamoczył nogi. No nie? To jak z tą strzelbą…
Myślę, że zdanie Pana Marka o tym ględzeniu starych dziadów odzwierciedla jego własne odczucia. To on się nudzi przy powolnej muzyce. Ale to jego problem i szkoda, że chce on go narzucić nam.
„Trzeba pozwolić muzyce się wygrać” – te słowa usłyszane kiedyś od Witolda Lutosławskiego coraz częściej mi się przypominają…
Ale nieprawdą jest, że dziś się gra szybciej niż onegdaj, co również Pan Marek pozwolił sobie napisać (a ja nie polemizowałam, bo miałam co innego na głowie). Ponoć właśnie onegdaj grało się szybciej…
Jeżeli za onegdaj przyjmiemy środkowe lata ubiegłego wieku to racja, w takim onegdaju grało się wolniej. Co to ma wspólnego z tempami Mozarta, niech się tłumaczy reżyser. 🙂
A tymczasem lokalna (i już niestety jedyna) stacja nadająca muzykę klasyczną nadaje dzisiaj:
6:00 pm
Live From Levin Studio
Pianist Katrzyna Musial In Recital
Chopin: Two waltzes, Nocturne in c-sharp, Etude in c. Lutoslawski: „Folk Melodies.” Stojowski: „Vision de danse; Intermezzo-Mazurka.” Turina: „Danses gitanes.” Plus works by Mompou, Ginastera, Lecuona, and Gershwin.
**http://schedule.wfmt.com/?day=06/23/2013&hs=0&he=23#18
**http://www.wfmt.com/
**http://www.chicago.msz.gov.pl/en/p/chicago_us_k_en/
23 czerwca o godz. 17:50 Pani Kierowniczka napisała:
„Jednak ogólnie wystawień „uwspółcześnionych” jest w tej chwili prawdopodobnie większość. I ci przyzwyczajeni będą się dziwić, że można inaczej.”
Pani Kierowniczka to jakby w mych myślach czytała – że obecne przedstawienia z jednej strony mogą skutkować owym przyzwyczajeniem do „uwspółcześnienia” – czyli dzieje się coś od czapy na scenie, ale muzyka wielka i to jest właśnie OPERA lub odrzuceniem (jak już kiedyś tu powtórzyłem krótką recenzję 15-latka) „niech pan nie idzie, znowu kafelki”.
No tak… w zasadzie powybrzydzać najłatwiej.
Ale jak powinno wyglądać współczesne przedstawienie operowe?
Bez tych wszelkich udziwnień, konieczności przeczytania swoistego „szkolnego bryku” w programie, w którym reżyser tłumaczy, co miał na myśli.
„Bryku” – reżyserskiego manifestu, w którym reżyser mani fest.
Ostatnią warszawską Halkę zrozumiałem dopiero po tym, jak mi do głowy przyszło, że zamysłem reżyserki było umieszczenie akcji w chorej wyobraźni Halki i Jontka – pacjentów szpitala psychiatrycznego. Jak na to wpadłem, to mogłem się spokojnie oddać słuchaniu muzyki i akcja sceniczna mi nie przeszkadzała.
Gotowym był na przyjęcie tego, że Halka i Jontek siedzą na kanapie „na gór szczycie”, Jontek skacze po ołtarzu… itede i itepe. I nawet jak na koniec ticha sprignuł ziołtyj angieł, to mi też nie przeszkadzało.
Więc może wszystko jest kwestią „klucza”?
Niekoniecznie tego z manifestu??
@jrk:
Znam takich, co twierdzą, że Brendel lepiej mówi o muzyce, niż ją wykonuje/wykonywał 😉
Ale…
Pobutka.
Jeszcze dwa słowa o „Cosi” jesli można…
Byłem wczoraj (niedziela) ; podobał mi się Andrzej Klimczak jako Don Alfonso i Sylwia Krzysiek jako Despina, natomiast – sam już nie wiem czy przysnąłem na długie 9 minut – bo nie słyszałem w 2 akcie pięknej arii Fiordiligi : „per pieta, mia ….”
Może Marta Wyłomańska w tej roli nie miała najlepszego dnia i zrezygnowała – bo i Come Scolio (Scoglio?) nie zabrzmiało dobrze …
Dzień dobry 🙂
Scoglio, lesiu. A tej drugiej arii rzeczywiście nie było, została wycięta. Pani Marta zapewne dostała rolę powyżej swoich możliwości (spektaklu nie słyszałam) – już wspomniałam, że Come scoglio to jedna z najtrudniejszych arii Mozarta w ogóle. Natomiast Andrzej Klimczak świetnie się czuje w rolach starych cyników, więc myślę, że aktorsko mógł być nawet lepszy od Roberta Gierlacha 🙂
Brendel… zawsze miałam z nim jakiś kłopot. Klasycyzm, umiar – wspaniale. Ale też zawsze brakowało mi czegoś u niego. Nie wiem, czego – polotu? Uśmiechnęłam się na tę Hammerklavier, bo w jednym miejscu, gdy Beethoven każe krzyżować ręce, nie skrzyżował 🙂
Zrekompensowałem posłuchując Seny Jurinac i Lisy della Casa
Come scoglio w wykonaniu Julii:
http://www.youtube.com/watch?v=Qylvp52Rck0
(i nawet suknia twarzowa 🙂 )
https://www.youtube.com/watch?v=52uACtNT4KI
🙂
a co wyprawial z Mozartem Rainer Hersch („Come Scoglio” z Loré Lixenberg)…
przypominam sobie tez wspanialego Victora Borge (byl tez dyrygentem) i jego humor.
Do Kierownictwa
Wysłałam lista elektronicznego, w sprawie kicania. 🙂
Odpisałam 🙂
http://www.artsjournal.com/slippeddisc/2013/06/half-a-million-read-maazels-attack-on-regieoper.html
Pobutka.
Dobutka
p.s. W najblizszym sezonie Opera Izraelska wystawi dwie opery w rezyserii Michala Znanieckiego (kostiumy Joanny Medynskiej, swiatla Bogumila Palewicza): Bal Maskowy (choreografia Katarzyny Aleksander Kmiec) i La Traviata.
p. Szwarcman, Wielki Wódz
„Onegdaj” znaczy „wczoraj”; dosłownie „wczoraj”, nie „dawno, ale nie tak dawno” itp.
I proszę nie powoływać się na ten czy inny słownik, bo słowniki notują różne uzusy danego słowa, także te nie całkiem właściwe.
Ozdabianie swoich wypowiedzi językowymi archaizmami, jeśli się ich używa bez właściwego zrozumienia, to coś jak „Rewizor” w reżyserii Jana Klaty. Albo jak ci, którzy używają „nomen omen” w mniemaniu, że to ekwiwalent „nawiasem mówiąc”, „na marginesie”.
„Nie unosząc się w zbyt wysokie rozważania, pragnę zwrócić uwagę, że nie tylko żyjemy, ale i myślimy w innym tempie. Nerwice, brak czasu i niecierpliwość powodują, że niektóre wolne tempa, nienasycone emocją, są nie do zniesienia, jak ględzenie starych dziadów”
Czy to pana Weissa? Wyjątkowe androny, nawet jak na wypowiedź Znanego Artysty, któremu zachciało się wypowiadać o historii, filozofii, nauce, procesach ludzkiego myślenia, tudzież sensie życia. Można by sądzić, że w czasach Mozarta nie było nerwic, wszyscy do wszystkiego mieli cierpliwość, i nigdy nigdzie nie musieli się śpieszyć. A co „szybszego myślenia” – p. Weiss myli, zdaje się, szybkość przepływu i przetwarzania informacji z „szybkością myślenia”.
Oczywista, że wiele „uwspółcześnionych” inscenizacji jest nietrafionych, absurdalnych, groteskowych, zastępujących rzetelną robotę karkołomnymi i wysilonymi pomysłami. Ale sama ogólna postawa takiego swoistego „klasycyzmu” – że trzymamy się raz przyjętej tradycji, jako – rzekomo – w pełni wiernej intencjom twórcy, jest jałowa i bezpłodna. Raz, że ta przyjęta tradycja, tradycja i wykonywania, i rozumienia samego tekstu, niekoniecznie jest tak wierna intencjom twórcy. Dwa – skoro przedstawienia teatralne i operowe w XVIII wieku wystawiano we współczesnej scenografii, we współczesnych strojach – niezależnie od tematyki libretta czy (w wypadku sztuk teatralnych) czasu powstania dzieła – do dlaczego my nie mamy ich wystawiać we współczesnej scenografii, we współczesnych strojach?
Pan Kamiński, jako – ostatnio – znawca Szekspira, zapewne wie, że go w XVIII wieku „modyfikowano” do panujących wtedy gustów, i w wystawianiu mało się przejmowano literalną wiernością oryginałowi. Zatem „modernizujące” interpretacje to bynajmniej nie wymysł dopiero zblazowanej kultury XX/XXI wieku.
Inscenizacja oparta na ścisłej „historycznej wierności” może być tak samo protezą zastępująca realnie dobrą interpretację, jak krzykliwe, wysilone uwspółcześnienie. Niedawno czytałem o którejś z oper Vivaldiego wystawionej w Bostonie, gdzie recenzent nie mógł się nachwalić ścisłej historycznej wierności, co objawiło się m. in. tym, że nie tylko śpiewacy, ale i muzycy byli ubrani w „stroje z epoki”. Dziwne, że wprzódy nie zalecono wykonawcom i publiczności, by przez kilka tygodni przed spektaklem się nie myto – a to niezbędny warunek, by naprawdę móc w trakcie przedstawienia „poczuć atmosferę z XVIII wieku”.
Pouczanie wymaga kwalifikacji – niestety.
Onegdaj, jeśli już, to żadne „wczoraj” a przedwczoraj.
Tu do poczytania w celu zmiany zdania:
http://obcyjezykpolski.strefa.pl/?md=archive&id=287
Nomen omen: rycerskie to nie było, panie Chevalier…
Drogi Chevalier,
Pan Kamiński wie i nawet pisywał coś na ten temat, ale nie w tym rzecz.
Nie wie natomiast, czy jest Pan świadom, że używa Pan dokładnie tych samych, wątpliwej jakości argumentów, których 40 lat temu używano w odniesieniu do tzw. „barokowców”? Było – i to nieraz – nawet o tej publiczności, żeby się ona nie myła.
No i tej samej metody „dyskusji”, którą dzisiaj stosują obrońcy „uwspółcześniania”. Polega ona na przypisywaniu rozmówcy absurdalnych tez i argumentów, bo te najłatwiej obalić, czemu oddaje się Pan tutaj, nieświadom, że czyniono tak już wiele razy przed Panem, z równym, niedobrym skutkiem. To samo zresztą czynią owi reżyserowie, którzy w imię „nowego odczytania” i „oryginalnej interpretacji” – ściągają jedni od drugich i powielają bez końca te same grepsy.
A więc, po raz kolejny, bis repetita placek :
1. Nikt nie żąda, żeby się „trzymać raz przyjętej tradycji”, już choćby tylko dlatego, że nie ma żadnej „raz przyjętej tradycji”. To urojony przeciwnik.
2. Tym bardziej nikt nie twierdzi, że jest ona „w pełni wierna intencjom twórcy”.
3. Jesteśmy świadomi tego, że w różnych epokach różnie malowano operową rzeczywistość, nieraz istotnie używając strojów bliskich współczesnym. Ale z jeszcze tego nie wynika, że wszystkie postaci wszystkich oper z czterech minionych stuleci powinny chodzić w tych samych, szarych garniturach.
4. Kiedy się robi adaptację, czy parafrazę, starego utworu, elementarna przyzwoitość wymaga, żeby się do tego przyznać i podpisać to własnym nazwiskiem. Kiedy Davenant i inni adaptowali Szekspira, to się do tego przyznawali, bo wiedzieli, że tym ściągną publiczność. Ukrywanie swego wkładu w dzieło innego twórcy mogłoby wskazywać na obawę, że to raczej publiczność wystraszy.
Dzień dobry 🙂
Pozwolicie Państwo, że w „onegdajsze” i szekspirowskie dialogi angażować się nie będę 😉
Byłam na konferencji poświęconej Ogrodom Muzycznym – właściwie wszystko już wiadome, parę razy też wrzucaliśmy tu linki. Jedno przykre: organizatorzy zdradzili, że miasto ścięło im fundusze praktycznie o 70 proc. Dlatego w tym roku np. nie ma Ogrodów dziecięcych. A bardzo szkoda.
@ p. Szwarcman, Wielki Wódz
Zauważyłem, że to p. Weiss pierwszy w dyskusji posłużył się niewłaściwym rozumieniem słowa „onegdaj”. Ale Państwo to powtarzacie.
@ a tous les hommes
Gwoli wyjaśnienia – pana Weissowe „żyjemy w innym tempie” odwołuje się do pewnego komunału, który ma pozory prawdopodobieństwa – faktycznie, tempo przemieszczania się (podobnie tempo produkcji wielu rzeczy) w XVIII wieku był znacznie wolniejsze. Ale to wcale nie musi oznaczać, że tempo życia jednostek było tak znowuż wolniejsze niż dziś. Mogło być nawet szybsze – właśnie dlatego, że ludzie wiedzieli, że nie mogą sobie organizować życia dokładnie podług zegarka i kalendarza, że czas dojazdu (a zatem czas umówionych spotkań, czas wykonanej pracy) mogą szacować tylko bardzo ogólnie, w wielu sprawach musieli się śpieszyć.
Czy matka, która zajmowała się dziesięciorgiem dzieci (dość częste w tych czasach, bywało i więcej), żyła w tak bardzo wolnym tempie?
Ciekawe, że p. Weiss, interpretator – „modernista”, zdaje się podzielać obraz XVIII wieku hołubiony przez wielu interpretatorów – „antykwarystów”*. Jest to obraz sielanki – dość pastelowej i mdłej, obraz epoki pięknej i szczęsnej, bez nerwic, bez pośpiechu, z wygaszonymi emocjami, wszyscy i wszystko egzystuje w ogólnej harmonii, ujętej w doskonałej, „klasycznej” estetyce. Obraz jakże odległy od naszej pospolitej, targanej pośpiechem i nerwicami epoki…Tyle że „antykwaryści” chcieliby siebie – no i widzów i słuchaczy – przenieść na chwilę do tego bajkowego świata, zaś „moderniści” uważają, że „to jakby życie na innej planecie”, stąd czerpią usprawiedliwienie dla swojej radosnej twórczości.
* Użyłem tego słowa w znaczeniu pierwotnym, funkcjonującym w XVI-XVIII wieku (choć sporadycznie i dziś); „antykwarysta” to badacz i kolekcjoner rzeczy z dawnej epoki, który uważał, że poprzez te rzeczy może jakby nawiązać kontakt (i to fizycznie rozumiany) z tą epoką.
Chevalier, kimkolwiek jesteś, od…suń się od mojego języka i stylu. Gdyby to był pierwszy raz, to bym nie reagował. Nie słyszałeś nigdy o takich środkach stylistycznych, które opisuje się w podręcznikach zbyt dla mnie trudnymi słowami? Prawdopodobnie jesteś jedynym piszącym tutaj pozbawionym poczucia humoru i odbierającym wszystko dosłownie. Tak, byli inni, ale jednorazowo. 🙄
No to bez zawijasów – wiem co znaczy „onegdaj”, i Pani Kierowniczka też wie. Jeszcze dam taką radę, że jak się zaczyna wypowiedź od zarzucenia adresatowi, że jest głupi, to reszta może dotrzeć z pewnymi zakłóceniami. Dlatego lepiej takie pouczenie gdzieś wtrącić, jeśli w ogóle, jak to zrobiłeś, trochę mniej natrętnie, z antykwarystą. 😛
Teraz jako jeden z hommes – wystaw sobie, że dobrze poza tym gadasz i sam bym tego lepiej nie ujął.
No dobra, może przesadziłem z tą kurtuazją, powiedzmy, że w ramach dawania przykładu. W każdym razie zgadzam się z duchem i z treścią, a także się podpisuję. 🙂
@ WW 13:46
Wodzu,jesteś Wielki !
🙂
Jestem gruby, już mówiłem.
A poza tym chciałem pogratulować panu informatykowi z Polityki, bo znalazł sposób na obejście AdBlockera. Szacun. 👿
Nie wiem czy za czasow Bacha czy Mozarta spieszono sie mniej czy wiecej i nie bardzo wiem jak mozna by to sprawdzic… Zato jest bardzo prawdopodobne ze podejscie do pojecia czasu troche sie roznilo od dzisiejszego. Zegary i zegarki byly b. drogie wiec wielu mieszczan chyba ich nie mialo, nie mowiac o wsi, czas wyznaczaly dzwony koscielne. W tej sytuacji trudno sobie wyobrazic umawianie sie na za kwadrans jedenasta, dylizanse odjezdzajace o pietnastej czterdziesci dwa itp. 🙂
Hm, Wodzu, a osochozi? 😯
Pan Piotr Kamiński
Pan zaś po raz tysięczny i pierwszy używa argumentu, że to już ktoś kiedyś powiedział – jakby to samo w sobie miało jakikolwiek argument dezawuować, jakby to miała być ultima ratio, coup de grâce. Pan, gdyby przejrzeć Pana publicystykę, ma zwykle te same argumenty odnośnie tych samych spraw…
Ta sama rzecz, lub podobnego rodzaju, może wymagać podobnych argumentów, a to że ktoś już kiedyś polemizował z krytyką „historycznej wierności”, „historycznej interpretacji” – ja niekoniecznie muszę z się tym zgadzać, i uznać, że to zamyka dyskusję. Jeśli ktoś – a serio tak było – twierdzi, że ubranie się w stroje z XVIII wieku jest środkiem prowadzącym do „autentyczności wykonania”, to koncept o niemyciu się jest na miejscu. I co z tego, że ktoś już to powiedział? Co mi po kimś, gdy Ja Mówię? Czy Pan nigdy nie powtarza udanych konceptów wymyślonych przez innych?
Coś o dyskusjach wokół „historycznej” interpretacji baroku czytałem, może nawet więcej, niż Pan czytać raczył – tak ośmielam się rościć, skoro się Pan wypowiedział, że – cytuję z pamięci, ale zgodnie z sensem – „nie czytałem, by ktoś zaliczał Bacha do muzyki dawnej”. Nawiasem mówiąc, Pańskie obiekcje wobec pojęcia „muzyka dawna” powinny wykluczać także używanie pojęcia „muzyka barokowa” (którego Pan pospolicie używa) – jest to zbiór tak samo pojemny, rozciągliwy, różnoraki, utworzony arbitralnie i konwencjonalnie, jak „muzyka dawna”. Że dzieła muzyczne powstałe między ok. 1600 a ok. 1750, mimo wielkiej pośród nich różnorodności, mają pewne cechy wspólne, a różne od dzieł muzycznych powstałych wcześniej czy później? Tak, ale pewne kryteria „per genus proximum et differentiam specificam” da się znaleźć i wobec zbioru określanego jako „muzyka dawna”.
„Jesteśmy świadomi tego, że w różnych epokach różnie malowano operową rzeczywistość, nieraz istotnie używając strojów bliskich współczesnym. Ale z jeszcze tego nie wynika, że wszystkie postaci wszystkich oper z czterech minionych stuleci powinny chodzić w tych samych, szarych garniturach.”
Nie „bliskich współczesnym”, tylko po prostu współczesnych, tak jak ubierali się na co dzień (i od święta) ludzie wtedy żyjący.
Nie, nie wynika, i tego nie postuluję. Z przypomnienia, że w czasach Mozarta na przedstawieniach operowych ubierano się w stroje współczesne, non sequitur to co Pan mi suponuje. Ale jeśli to nie błąd logiczny Pana zwiódł, a ima się Pan tropów erystyki, to robi Pan dokładnie to samo, co mi Pan zarzuca: trywializuje Pan cudzy argument, by ułatwić sobie zadanie.
Współczesne stroje nie ograniczają się do garniturów, i to szarych, czy Pan może to zauważył?
Większość „modernizujących” interpretacji nie zmienia samego tekstu, stąd nie o „parafrazach” tu mowa. Nowatorstwo (albo, jak kto woli, nowinkarstwo) dotyczy inscenizacji.
@lisek 14:00
W temacie dzwonów 😉 czyli jak radzono sobie w starym Breslau: http://m.wroclaw.gazeta.pl/wroclaw/1,106542,14001747,Legendarny_Zegar_Kluskowy_powroci_na_wieze_katedry.html
Mam nadzieję,że po rekonstrukcji będzie się nadal spózniał,bo inaczej kluski się rozgotują 🙂
Chciałem dobrze, ale temu to już nic nie pomoże. 🙁
A w tej drugiej sprawie, Pani Kierowniczko, to zaczęły mi się pokazywać reklamy, tylko tu i nigdzie indziej. Dziwna sprawa. Trochę pogrzebałem i przestały. 😎
Wielki Wódz
Ależ to jest właśnie pierwszy raz, nie pamiętam, bym czepiał się Twojego języka i stylu (czepienie się onegdaj* dotyczyło wymowy łaciny).
Owszem, masz rację, powinienem był zapewne zacząć od jakiejś niedrażniącej apostrofy.
* użyte tu nie w znaczeniu pierwotnym, tylko „kiedyś”
@WW 14:38
A nie mówiłam,Wodzu,że jesteś Wielki ? 😉
Takie rzeczy się dzieją w Wodzowym regionie:
http://animamusica.art.pl/
„onegdaj” 🙂
Karol Szymanowski w liscie do Zofii Kochanskiej uzywa slowa „onegdaj” (przedwczoraj) a bylo to AD 1932 czyli ongis. Podobnie u Marii Dabrowskiej, Iwaszkiewicza….
ale mniejsza o to….niaprawdaz?
Mnie w dzieciństwie uczono też, że to znaczy przedwczoraj.
Czy mozna szydzic z tego, w czym ktos tkwi spontanicznie i naiwnie?
_____________
A zem „uczen” prof Kotta, to ciekawe uwagi Mistrza na temat angielskiego baletu Ramberta wygrzebana z moich chinskich brulionow (zapisnych tietradi w kitajskoj obolozkie). Balet szukal wspolczesnosci bardzo goraczkowo „tylko nie w ruchu i nie w gescie”(…) „Fabula wycieka z powiesci, nawet z filmu. A oni chca, zeby nagle balet opowiadal, ralocjonowal, nauczal agitowal. Jeden z moich przyjaciol nazywa to baletami do czytania”.
Prof Kott uwazal, ze balet ma byc zwiazany ze swoja epoka i zwykl byl dodawac, ze ma byc ta epoka. O „Jeziorze Labedzim” w Teatrze Wielkim w Moskwie, w czasach chruszczowskich, wyrazil sie, ze balet byl carski, bowiem nie istnieje bez tej monarszej oprawy.
PS Jan Kott niosl trumne Marii Dabrowskiej od bramy cmentarnej Satrych Powazek – o ile pamietam dobrze spoczywa blisko Starzynskiego.
@ ozzy
Angielski balet nie Ramberta, lecz Rambert – legendarnej Marie Rambert (z urodzenia Cywii Ramberg z Warszawy 🙂 ):
http://pl.wikipedia.org/wiki/Marie_Rambert
@lisek
„W tej sytuacji trudno sobie wyobrazic umawianie sie na za kwadrans jedenasta, dylizanse odjezdzajace o pietnastej czterdziesci dwa itp. :)”
Przecież o tym właśnie piszę wyżej. Ale to wcale nie znaczy, że ludzie z różnymi sprawami mniej się śpieszyli, i że mieli czas na wszystko itp.
🙂
Tak, zgadza sie Dame Rambert, aczkolwiek z rodzina Mim to byly przerozne zmiany w nazwiskach…nawet byla Rambam (co oczywsicie, nie bylo do pomyslenia)
@Chevalier:
1. Czy ludzie w czasach Bacha czy w czasach Mozarta spieszyli sie mniej czy bardziej niz dzis – jak juz napisalam, nie wiem i nie wiem jak sprawdzic. Zreszta zalezy o kim mowa: o bogatej szlachcie, dla ktorej dworscy kompozytorzy komponowali muzyke? Ci mogli nie spieszyc sie zupelnie i spedzac cale dnie na zastanawianiu sie jak je spedzic. O zabieganym mieszczaninie? Ten napewno spieszyl sie o wiele bardziej niz ci pierwsi, i wieczorem mogl ledwo zipac, ale jak to sie ma do naszego?/mojego? dzisiejszego rytmu zycia nie mam pojecia.
2. Czy z tego rodzaju duman mozna wnioskowac (tak czy inaczej) o tempie muzyki komponowanej w tamtych czasach (jak proponuje p. Marek Weiss)? Mysle ze nie.
3. Czy rzeczywiscie w okresach baroku i klasyki grywano wolniej niz (te same utwory) dzis? Nie, przynajmniej barok grywano szybciej, i widac to w wykonaniach muzykow HIPowych, o czym nauczylam sie na tym blogu od p. Piotra Kaminskiego, bo temat byl tu szeroko omawiany.
Lisku, najważniejszy jest pkt 2. Masz rację, że nie, wobec czego pkt 1 staje się bezprzedmiotowy. To już o dwa punkty mniej do rozmyślania. 🙂
A p. Marek Weiss ma sukces:
http://imit.org.pl/news/1012/57/Nagroda-dla-Madame-Curie.html
Gratulacje! A jeszcze większe – dla kompozytorki Elżbiety Sikory i wykonawczyni głównej roli Anny Mikołajczyk 🙂
Jako że odzywam się tu pierwszy raz, serdecznie pozdrawiam Szanowną Panią Kierowniczkę oraz wszystkich tu Piszących:)
Chevalier,
Czy może Pan podać źródła, z których zaczerpnął Pan wiedzę, o tym iż „przedstawienia teatralne i operowe w XVIII wieku wystawiano we współczesnej scenografii, we współczesnych strojach […] tak jak ubierali się na co dzień (i od święta) ludzie wtedy żyjący”. Zajmowałem się kiedyś tym tematem i zapewniam Pana, że jeśli chodzi o operę seria, to stroje w niej wykorzystywane daleko odbiegały od mody codziennej (i świątecznej), niewiele mając z nią w zasadzie wspólnego (szczególnie gdy chodzi o kostiumy mężczyzn). O jakiejś formie realizmu (i to również poddanego dalekiej stylizacji) można by mówić tylko w przypadku opery buffa.
Serdeczne gratulacje!
Wodzu, ale o zyciu w roznych rzeczywistosciach (wtedy i dzis) zgadzam sie z panem Markiem.
Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie powie, że to takie same rzeczywistości. Chodzi o szczegóły techniczne, że na przykład jak ktoś wtedy nie zdążył na dyliżans, był tak samo zziajany i tak samo bluzgał, jak teraz, gdy nie zdąży na pociąg. A wynajęcie konia niekoniecznie musiało być tańsze od taksówki. 🙂
CZYTAJCIE! CZYTAJCIE!
http://www.teatrwielki.pl/repertuar/opera/kalendarium/jolanta_zamek_sinobrodego.html?&kid=1221
A TAM! :
Mariusz Treliński tymi dwoma tytułami zadebiutuje w nowojorskiej Metropolitan Opera (styczeń 2015). Ich autorskie połączenie to zapowiedź thrillera albo horroru na miarę Lśnienia Kubricka. W prologu Zamku Sinobrodego czytamy: „Stało się czy nie […]. Gdzie jest scena: po tamtej stronie czy tu?”. Kiedy dyryguje Valery Gergiev, reżyseruje Mariusz Treliński, scena jest zawsze tu.
Krzysztof Dix – witam. Myślę, że jeśli ówczesne kostiumy operowe miały coś wspólnego z ubraniami noszonymi współcześnie, to chyba raczej z BARDZO świątecznymi 🙂 No i zawsze trzeba było coś specjalnego wymyślać np. dla postaci mitologicznych, które wówczas często bywały bohaterami oper.
Drogi Chevalier,
Rzeczywiście używam tych samych argumentów w tych samych sprawach, czyniąc to wszakże ze względów praktycznych: ponieważ nie doczekałem się dotąd, by ktoś te argumenty obalił, nie widzę żadnego powodu, żeby się głowić nad ich odnową.
Tym razem również nie będę się musiał szczególnie wysilać.
1. Zapewnia Pan, że „serio tak było” – wierzę Panu, oczywiście, ale trudno mi dyskutować z taką wypowiedzią, nie znając jej dokładnej treści, kontekstu i tego, czego w istocie dotyczyła. Liczę na te szczegóły.
2. Wracając do wymiany w kwestii „muzyka dawna”, zmienia Pan temat. Może innym razem. Wróćmy do tematu.
3. Radzę przejrzeć nieco uważniej bogatą ikonografię tyczącą scenografii i kostiumów w pierwszych dwóch wiekach opery. Czy Pańskim zdaniem tak ubierali się na codzień i od święta Mozart i jego współcześni?
http://commons.wikimedia.org/wiki/File:Anton_Raaff_als_Idomeneo.JPG
Istotne jest jednak co innego: nawet wówczas, gdy kostiumy owe bywały istotnie „współczesne” i to nie tylko w takim, dosłownym sensie, jak kostiumy w Traviacie, jedynej „operze współczesnej” Verdiego, były przede wszystkim współczesne słowu, muzyce i typowi teatru, wpisanych w dane dzieło. Istniała tym samym harmonia stylistyczna między tymi elementami. Głuchota „modenizującej” reżyserii na kwestię stylu (muzyki, dramatycznej treści, a także dekoracji, kostiumu, gestu, środków aktorskich – nierozerwalnie związanych ze stylem utworu), obraża wzrok i uszy.
4. Wiele „modernizujących” inscenizacji pozwala sobie nie tylko na zmiany w śpiewanym tekście, lub na fałszowanie ich przekładów w napisach, ale nawet na ingerencje w partyturę. Przytłaczająca większość spośród nich (nie znam innych przypadków, ale ponieważ z pewnością nie znam wszystkich, tylko na wszelki wypadek używam słowa „większość”) zmienia treść utworu, charakter bohaterów, sytuacje precyzyjnie opisane w muzyce, inaczej mówiąc – odziera utwór z jego tożsamości. Przy okazji ich autorzy obalają też sens śpiewanych słów, przez traktowanie ich – przepraszam, że się powtarzam po raz nie wiem już który – jako abstrakcyjną konstrukcję dźwiękową, „uwolnioną od funkcji nosiciela sensu”. To z kolei mnoży absurdalne sprzeczności, obrażając zdrowy rozsądek.
@ klakier
No rzeczywiście śmiesznie napisali. W dodatku operowym, który był dołączony do jednego z poprzednich numerów „Polityki”, zacytowałam Trelińskiego, który mówi, że chce wystylizować Zamek Sinobrodego na dawne filmy grozy. A więc raczej nie Lśnienie, tylko Nosferatu? Zobaczymy. Jolantę niewiele zmieni w stosunku do petersburskiej realizacji – tak przynajmniej teraz mówi.
O strojach w rożnych epokach i ich zastosowaniach scenicznych to koleżanka Chiaranzana by mogła dużo powiedzieć, tylko że chyba tu już nie zagląda. A jak zaglądasz, Olu, to się odezwij, bo jak czytam tu niektóre przebłyski, to mi się wątroba przewraca. 🙂
Ad Dorota Szwarcman
25 czerwca o godz. 20:22
Filmy grozy?
Tylko dlaczego ja mam się bać przez pół roku, co zobaczę i usłyszę?
Za Nosferatu to był przebrany pan Jaroussky w jednej operze, tylko nie wiem, dlaczego na liście płac figurował jako „Nerone”. 😕
Bo był zuy i miał ostre kuy 😛
Właśnie, Chiaranzana już jakoś dawno znikła, nawet nie wiem, co się z nią dzieje…
To jak jest z Nadią Michael, która – jak 16 czerwca zauważył Wojtek – ma w tym samym czasie Gracza Prokofiewa w Amsterdamie?
Nie mam pojęcia. Trzeba by sprawdzić.
Znalazłam blog Chiaranzany – wciąż prowadzony:
http://atelierpolonaise.blogspot.com/
Swoją drogą nie wiedziałam, WW, że się znacie 🙂
No, bardzo miło nam się kiedyś rozmawiało, lata temu. Drastyczna różnica wzrostu w tym nie przeszkadza. 🙂
Teraz wszędzie mówią o tej całej inwigilacji, coś w tym jest. O 13.54 napisałem, że jestem gruby i od tego czasu dostałem już dwa spamy o cudownych dietach. 😆
A ja po odebraniu w gimailu korespondencji od osoby, która prowadzi stronę dla osób owdowiałych i po stracie bliskich, dostałam dzisiaj w poczcie gazety ofertę Aria Memoria portal dla osób które straciły kogoś bliskiego.
I wcale mnie to nie śmieszy.
„Nosferatu” (Phantom der Nacht)rez.Wernera Herzoga, z Klausem Kinskim wspanialy byl (niezgorszy od Murnaua z lat 20) i Roland Topor jako Reinfield . Muzyka procz klasycznych Wagnera „Das Reingold” i Gounoda „Sanctus” sciezka dzwiekowa z grupa niemiecka Popol Vuh (trio elecronica) z liderem Florianem Fricke. Grupa wspolpracowala z Herzogiem w wielu jego filmach a Fricke nagral m.in. album z utworami Mozarta.
http://www.youtube.com/watch?v=hVTNFUfogTY piekna muzyka i sceny z Kinskim i Ganzem
dobrej nocy zycze
WW @ 21:11, no to mi ulżyło, skoro nie przeszkadza. Bo ja jestem raczej niższa od Chiaranzany 😉
Bo za gmail sie nie placi.
When something online is free, you’re not the customer, you’re the product.
http://blogs.law.harvard.edu/futureoftheinternet/2012/03/21/meme-patrol-when-something-online-is-free-youre-not-the-customer-youre-the-product/
(Z blogu Telemacha).
Pani Kierowniczko, z całym szacunkiem, ale to chyba nie jest technicznie możliwe. W każdym razie z mojego punktu widzenia. 😉
Ja akurat płacę Sierżantowi za zwiększoną przestrzeń życiową, Lisku.
Ciekawe, jak długo ścierpi, że mniej niż późniejsi nabywcy.
Że reklamy się wyświetlają obok, nie zwracam uwagi.
Ale dostać ofertę do skrzynki w zupełnie innej domenie i to, przyznasz, dosyć nieoczekiwaną o żałobie, to jest już wyższy stopień inwigilacji i chamstwa.
No sorry, Wodzu, co nie jest technicznie możliwe? Że ja jestem niższa od Chiaranzany? Przecież się z nią widziałam, to wiem. Ja mam 156 cm wzrostu 😎
Nosferatu Herzoga był filmem poetyckim.
Nie sądzę, aby premiera w grudniu ocierała się o poetykę. Sinobrody pewnie będzie wystylizowany na Nicholsona… itede – jak to ma iść do MET…
A Jolanta
http://www.youtube.com/watch?v=H8bdyqz5-dc
Wobec naukowych dowodów się nie upieram. 🙂
Wiem jak to jest, kiedyś mijałem się w wąskim korytarzu z całą drużyną Trefla Sopot.
MT-Siodemeczko, to nie chamstwo tylko slepy algorytm dopasowujacy reklamy do automatycznie wyszukiwanych tresci. Wynikajacych z tego absurdow jest masa.
Wodzu, nie mozna byc nizszym tylko od osoby lezacej plackiem 😉
Można, widziałem.
Ja leżałem plackiem a Pani Kierowniczka stała obok i była niższa…
😆
To znaczy, że algorytm jest chamem i juszszsz…
A kto go, tego algorytma, stworzył jest ojcem chamstwa.
Lubię Cię, Lisku. Bardzo! 😀
Czyżbyś, Zeenie, w przekroju poprzecznym miał więcej niż 156?
To wstrząsające wyznanie! 😯
Leczę manię wielkości Wodza 😎
Zeenie, Wódz musi być Wielki. 😀
Nie pamiętam, żeby zeen leżał w mojej obecności… 🙄
Co prawda podawanie linków do jutubkowych zasobów jest pewnego rodzaju protezą, bo każdy może to sobie wyjutubkować, ale…
http://www.youtube.com/watch?v=XPvzS4-5_P0
Nie jedna Pani Kierowniczka odchodziła od pamięci po spotkaniu ze mną 😆
Ad Dorota Szwarcman
25 czerwca o godz. 22:47
Widocznie wtedy lewitował w pozycji horyzontalnej na Wysokościach stąd też i ta uwaga o godz. 22:28
Kurna, zrobiło się jakoś merytorycznie…
Wiedziałam, że odpowiedź będzie w tym rodzaju… 🙂
On ma spokojnie 156 cm w każdą stronę 😛
Merytorycznie też mogę, ale wtedy niektórzy się denerwują. 😎
hehehe – pogadajcie sobie jeszcze w ten sposób na koszt Polityki, w ramach której jest ten blog.
Klakier o wyniki finansowe Polityki się martwi. 😆
Ten „on” jest pikny! 😆
w temacie:
http://www.youtube.com/watch?v=c0534V00yOQ
Czy po Giaurowie jest jeszcze jakiś bas?
http://www.youtube.com/watch?v=s2N2fstmxQ4
MT-Siodemeczko, wzajemnie 🙂
Mors przepiekny 😆 Tu jeszcze pare do towarzystwa:
http://www.youtube.com/watch?v=J6a0Wkq9wZE
(One czekaja na pobutke 🙂 )
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Combattimento szykuje się w Świdnicy. Nie bardzo jakoś mi pasuje do tego p. Krystian Krzeszowiak (stylistycznie), ale chyba sobie poradzi…
To teraz Pobutka dla tego towarzystwa od liska:
http://www.youtube.com/watch?v=wfzkVmATOIU
😆
Jeszcze na sekundę wrócę do WOKowskiej „Cosi” cuś mi się bowiem wydaje, że nie tylko ta jedna aria padła (PK 24.06 9:25) skreślona niewidzialną ręką …
Gdyż wczoraj na Mezzo zmierzyłem czas owejże danej w Glyndebourne (chyba w 2006) pod Ivanem Fisherem. Równiutko od 20:30 do 23:30 bez przerwy. W WOKu czasu nie brałem, bo się nie spodziewałem ingerencji, ale przerwę wliczając było chyba też ok. 3h. Czyli czystego czasu gry – w terminach sportowych – jakieś 15-20 minut krócej (bo tempa podobne)
Jestem również ciekaw dlaczego WOK nie wykorzystuje w akompaniamencie recytatywów posiadanej kopii pianoforte (zdaje się, że z 1782 r.) Waltera …
ad lesio
doskonałe pytanie o nieobecność pianoforte w tym spektaklu!
Też mnie to zadziwia, ale zakładam,że nikomu to nie przeszkadza…Opera dośc póżna, obecny standard światowy to wykonania z pianoforte, instrument WOK posiada…
Zapraszam na koncert 3 lipca na Zamku Królewskim , kiedy można go bedzie usłyszeć z towarzyszeniem zespolu instrumentów historycznych. Katarzyna Drogosz wykona koncert A-dur Mozarta Kv 414, dyryguje Marcin Sompoliński.
Pozdrowienia
A przepraszam, bo z prowincji jestem, na czym w tych recytatywach grali zamiast?
Otóż grali Cosi z klawesynem…plus wiolonczela.
Jak wiekszośc ( wszystkie ? ) tytułów mozartowskich Wok.
Jedynym wyjatkiem było Azione teatrale, sceniczny wybór arii koncertowych Mozarta. Spiewala min Olga Pasiecznik, Marta Boberska i Dorota Lachowicz.. i wtedy bylo pianoforte i HIPwykonanie..Ale to już historia…
Cieszmy się, że na klawesynie. U Marthalera w Figarze akompaniują na butelkach.
Aha, jeszcze jedno „oryginalne odczytanie”. Tym razem – tytułu, gdyż, jak zgadywać należy, reżyser tylko tytuł przeczytał. Go to 3’25”:
http://www.youtube.com/watch?v=jiv6mOb3ntA
Drogi mapapie, mam ten koncert wpisany do rozkładu ; spróbuję, aczkolwiek będę tuż po długiej podróży z 7h zmianą czasu
Sorry, 3’15”
3’25” też fajne. Ale bądźmy sprawiedliwi, dalej są kolesie w rajstopach i perukach. 🙄
Klawesyn z wiolonczelą to nie tak źle. Umówmy się, że to miało być przedstawienie gdzieś na głębokim zadupiu, gdzie ludzie nie zawracają sobie głowy nowomodnymi wynalazkami z zagranicy. 🙂
Wielki Wodzu 🙂
ale jak już maja taki rupieć jak pianoforte na skladzie, to może by to jakoś zagospodarować..? stoi tak, kurzy się , zawadza w sali prób..
Ten Walther, jak pamiętam, nie jest dobrym nabytkiem. A kosztował swoje, łącznie z wsadem w postaci przymusowego nagrania wszystkich koncertów Mozarta z małżonką budowniczego instrumentu 👿
🙂
Teraz będzie już bez ” pakietu „!
mapapie
WOKowskiego egzemplarza nie słyszałem, ale jak twierdzi wytwórca kopii – Steiny i Waltery trudno skopać (nie skopiować :-). Mechanika prosta, strój trzyma…
Schody zaczynają się podobno od Graffa i Pleyela – i kopię tego ostatniego WOK niegdyś zakupił… Powiadasz rupieć ? tak to chyba jest dobre określenie
No to może mi się pomyliło i podświadomie myślałam o pleyelu…
komentarz do Wielki Wódz 26 czerwca o godz. 14:31
Morsy z liskowego linku się obudziły…
Ciekawe, kto i jak zinterpretuje to głębokie zawodzie??
@Piotr Kamiński 14:17
Rzeczywiście baaardzo odkrywcze… Ale Wódz ma rację,nie jest tak źle – po scenie latają faceci w perugach,więc oprócz tytułu Pan Reżyser zapamiętał jeszcze z grubsza czas powstania dzieła 😉
Ja przepraszam za te żarty niestosowne, wiem że Pan cierpi katusze.
Pan Piotr Kamiński cierpi katusze… [tera siem beńdzie podlizywał]… no bo ja wiem… wydaje się być kwintesencją poczucia humoru i dystansu!
@klakier 16:09
Dystans dystansem,ale odporność organizmu ma swoje granice 🙂
PMK 14:12, WW 14:31
Najsmutniejsze jest to ze te dyslekcyjna impreze muzycznie poprowadzil Konrad Junghänel.
Dzięki, ew-ko, za miłe słowo, ale ja się już też tylko śmieję, jak ci obywatele, którym władca po raz czwarty podwyższył podatki. I cierpię rzadziej, bo przestałem to wszystko oglądać, w przeciwnym razie czuję się tak, jakby muzyka grała w C-dur, a scena – we wszystkich możliwych tonacjach, jak leci (najlepiej w H i w Cis), byle nie w C.
P. S. Jaki jest dopełniacz od „katusze”? PWN daje dopełniacz od liczby pojedyńczej (ta katusza – tej katuszy), ale mnoga? Też „katuszy”? Katusz? Katuszów?
Katiuszy – o!
@lisek 16:13
Widać nie każdy ma tyle charakteru co Maestro Gabriel Chmura, który kiedyś na próbie w geście protestu ciepnął partyturą ,wyszedł i już do tego spektaklu nie wrócił ( o ile pamiętam była to poznańska „Cyganeria” nad którą pastwiła się pewna skądinąd zdolna reżyserka – proszę mnie poprawić,jeśli pomyliłam dzieło ).
A co miał, Lisku, Junghaenel zrobić? Sławniejsi od niego kładą uszy po sobie.
Opera przestała być gatunkiem muzycznym. W ostatnim numerze kulturalnego tygodnika francuskiego Telerama – krótkie omówienie programu operowego Festiwalu w Aix en Provence. Sześć produkcji operowych (Don Giovanni, Rigoletto, Elektra, Elena Cavallego…). Nie pada ani jedno nazwisko muzyka, dyrygenta czy śpiewaka, wyłącznie nazwiska reżyserów.
W świetle tego, co napisał Piotr Kamiński
26 czerwca o godz. 16:24
Pani Kierowniczka jest jak najbardziej w kursie dzieła, że nie publikuje nazwisk dyrygentów, choć jeszcze jakby miała stagnację i wymienia nazwiska śpiewaków 😀
@klakier 16:28
Bo Pani Kierowniczka,jako osoba franciszkańskiej dobroci,jeśli nie może powiedzieć nic dobrego, woli czasem przemilczeć i nie urazić delikatnej duszy artysty 🙂
Hohohoooo – bo ja wiem, czy to z tą „franciszkańską dobrocią”, to miało miejsce ostatnim RAZEM?
Sugerujesz, że PK to Papież polskiej krytyki muzycznej?
@klakier 16:38
🙂
Ten Kserkses ze zdekonstruowanym tytułem dostał na premierze owacje, wieść gminna niesie, że bez buczenia, „buhfrei” znaczy. W każdym razie reżyser przedstawił spójną wizję, nawet drzewa nie oszczędził…
Mapapie, czytam „pianoforte”, myślę „Francesco Corti” (ostatnio słyszałam go na tym instrumencie w „Non temer, amato bene”). Pozdrowienia! 🙂
Nawiązując do niektórych powyższych wypowiedzi,chciałbym zauważyć,że nie wszystkie opery mają akcję dziejącą się w czasach i realiach współczesnych kompozytorowi,przypadek „Cosi” jest tu jednym z wyjątków. Wszak opery Haendla to świat antyku,Donizetti to często elżbietańska Anglia, a Verdi:egipskie Teby,lub Hiszpania Filipa II. Stąd też teza o automatycznej zamianie ówczesnych,współczesnych twórcy kostiumów na współczesne nam szare garnitury [na widok których ja też dostaję już drgawek] wydaje mi się mocno wątpliwa.Myślę,że dla wielu kompozytorów osadzenie ich dzieła w ściśle określonych realiach miało podstawowe znaczenie,dowodem na to choćby korespondencja Verdiego z librecistami. Sprawa druga-XVIII wiek to były czasy bardzo trudne,a pod pudrowaną peruką ukrywano wiele społeczno-ekonomicznych problemów. Wszyscy wiemy,jak trudne i pełne upokorzeń było życie Mozarta w Wiedniu.Rodzący się kapitalizm,początki rewolucji przemysłowej,walka między odchodzącą w cień arystokracją a rodzącą się burżuazją zakończona Rewolucją Francuską,wojny austriacko-pruskie-to nie były wesołe czasy! Ludzie musieli być zestresowani-stąd też Mozart nie proponował opery o ich aktualnych problemach,chciał [jak pisze Alfred Einstein] dać wiedeńczykom dzieło, nad którym „unosi się wieczorny blask piękna”. To zupełnie przeciwnie niż dzisiejsi reżyserzy,którzy,jak słusznie zauważył Maazel,zmuszają widza do współprzeżywania swoich psychicznych frustracji w oparach „trawki”,która podejrzewam jest dla nich często jedynym „natchnieniem”.A skąd w końcu mają brać prawdziwe natchnienie,gdy na ogół nie znają ani nut,ani języka dzieła,za które się biorą.Argument,że teatr dramatyczny przetarł drogę do „reformy” opery też wydaje mi się cienki,moim zdaniem przetarł sobie drogę na cmentarz,stąd też Szanowni Reżyserzy salwowali się ucieczką na scenę operową. Kto przyjdzie dziś do teatru,aby prze dwie godziny słuchać „gadaniny” czterech facetów w czarnych podkoszulkach,przestawiających po scenie jedno jedyne krzesło,nawet gdyby poruszali bardzo ważki kwestie? Ludzie idą do opery, w nadziei,że zobaczą tam barwny,nierealistyczny spektakl,który na trzy godziny oderwie ich od codziennej rzeczywistości-a tu bum-Pan Reżyser już tu jest i czeka na nich-horror! Odnośnie temp-wbrew rozpowszechnionemu poglądowi,nie sądzę, aby muzycy w tamtych czasach grali szybciej,a już na pewno nie tak szybko,jak dzisiejsze wspaniałe,wyspecjalizowane zespoły-po prostu by nie potrafili. Większość z nich była amatorami,a często nawet nadużywali alkoholu. Co prawda ja sam znam kilku znakomitych muzyków,którzy nawet „pod wpływem” grają znakomicie i precyzyjnie,ale czasy są jednak inne.Co jak co,ale szkolenie i poziom gry orkiestrowej uległy w ciągu ostatniego pół wieku ogromnej poprawie. Pozdrawiam!
Piotr Kamiński 26 czerwca o godz. 16:19
„P. S. Jaki jest dopełniacz od „katusze”? PWN daje dopełniacz od liczby pojedyńczej (ta katusza – tej katuszy), ale mnoga? Też „katuszy”? Katusz? Katuszów?”
Gdy moja druga córa miała parę latek.
Na podłodze w pokoju montowałem półki na książki i właśnie przykręcałem od tyłu metalowe uszy do powieszenia półki na ścianie, pod sufitem.
-Tata, to robisz?
-Przykręcam uszy.
-Uszy? Dla myszów?
Mało sensownie, ale śmieszy mnie jeszcze w ćwierć wieku później.
Na marginesie – kto wie, gdzie w Polsce zatrudniają planistów od gospodarowania przestrzennego? Żona mówiła, że jak uszy dla myszów skończą takie studia to będą miały pełno pracy a teraz uszy dla myszów bawią dzieci sąsiadów i myślą o wyjeździe z Polski. 🙁
Woytek 26 czerwca o godz. 18:36
Całe rozumowanie brzmi bardzo przekonująco. Tym bardziej dla kogoś, kto licealnym pacholęciem będąc wojował z Bardzo Sławnym Polonistą w kwestii słynnych hond na scenie. Polonista klasę matematyczną do teatru dwa razy na miesiąc średnio prowadzał…
Jedyne „moje” realizacje to były bardzo tradycyjne jasełka w kościele do których kostiumy – dla mnie absolutnie konieczne kostiumy, czyli ogromnej wielkości skrzydła anielskie z uprzężami – woziłem z Teatru Współczesnego najpierw samochodem księdza a zwracałem po przedstawieniu odwożąc taksówką. Proszę sobie wyobrazić fiata 125 z którego okien i otwartego bagażnika wystaje cała masa pierzastych, białych skrzydeł.
W całym tym przedsięwzięciu wszystkie osoby, które błagałem o anielskie skrzydła okazały mi wielką pomoc. Szczególnie Pan Scenograf z teatru, który cały czas na ochotnika się deklarował, że „jest ateistą i tych klechów nie znosi”, co w 1980-tym wymagało jednak pewnego indywidualizmu, zmobilizował nie tylko magazyniera do odnalezienia skrzydeł, krawcowe do naprawy tych nadgryzionych zębem czasu oraz objechał jakąś pracownicę dyrekcji za głośne zastanawianie się, „jak wystawić rachunek parafii za wypożyczenie anielskich skrzydeł”.
Od dyrektora teatru do portiera wszyscy mieli doskonały ubaw żartując, że świat staje na głowie, skoro kościół od Teatru Współczesnego anielskie skrzydła musi pożyczać.
O ile rozumowanie Woytka istotnie jest przekonujące, to tam, gdzie zamiast rozumowania występuje przekonanie, czyli w ostatnim akapicie, widzę pewne nieścisłości. Prawdę mówiąc, widzę samą nieścisłość, ale skoro ostatni akapit był tylko przy okazji, to i ja nie będę drążył. 🙂
Ja osobiście posiadam zabezpieczoną znajomość pewnej Myszy ze znakomitymi Uszami, ale co będę publiczne donosy robił. Zwłaszcza, że ta Mysza tu bywa. Cicho siedź, nie ujawniaj się.
Skoro pytasz, zza kałuży, o robotę w branży planowania przestrzennego w Polsce, to trafiłeś dobrze. Albo źle, zależy jak na to patrzeć, bo tak się złożyło, że przy końcu socjalizmu i potem jeszcze z rozpędu na początku kapitalizmu byłem wschodzącą gwiazdą urbanistyki. 😉
Krótko mówiąc, szczęśliwie nie wlazłem wtedy tak wysoko, żebym nie mógł zleźć i zająć się czymś mniej frustrującym. Miałem okazję poznać, jak to robią w dwóch europejskich krajach zaczynających się na „Sz” i u nas miało być tak samo, tylko jeszcze chwilkę, wiecie, nie wszystko naraz, po kolei. Nadal mówiąc krótko, po paru latach wdrażania cywilizowanych metod i procedur tak się porobiło, że zawód urbanisty praktycznie przestał istnieć, zamiast tego są fachowcy zajmujący się przeprowadzaniem upierdliwych procedur (komu to panie potrzebne?), żeby zrobić dobrze inwestorowi. Zero pomysłu, koncepcji, bo nikt tego nie wymaga, najważniejsze jest przygotowanie placu budowy. Projektowanie w granicach działki, to jest polska norma, powiedz to dziecku, to powinno wszystko wyjaśnić. Coś, za co w cywilizowanym kraju projektant umiera z głodu.
Jak jest z miejscami pracy nie wiem, w każdej gminie siedzi przynajmniej jeden dyplomowany, w miastach nawet po kilkudziesięciu, a jest jeszcze planowanie strategiczne w województwach, też ktoś to robi, tylko że szanujący się projektant, jeśli ma inne wyjście, powinien z niego zaraz skorzystać. Pocieszyłem? 😈
PMK @ 20:05
Ta Mysz już się tu nawet ujawniła, ale schowała się do norki w trosce o całość ogona 😉
@Woytek
Zgadzam się z każdym słowem, więc tylko trzy grosze.
Przecież nie chodzi o to, żeby na scenie odrabiać wszystko echt do ostatniego guzika na getrach. W kinie to cieszy i zachwyca, teatr oglądamy z innej perspektywy (mówię o normalnym teatrze, nie takim, gdzie kamera kręci z ręki włoski w nosie aktora) i tam ważny jest szeroki obraz, a w nim nie dosłowność (przekleństwo tej nowej estetyki), ale skrót, umowność i wyobraźnia. Coś, czego nigdy dotąd nie widzieliśmy i czego nigdy więcej i nigdzie indziej nie zobaczymy, czyli – sztuka.
Maria Stuart napewno nigdy nie nosiła takiej sukni, jak ta – olśniewająca – jaką Zofii Mrozowskiej zaprojektowała we Współczesnym w 1969 roku pani Ewa Starowieyska, ale mnie ten kostium stoi przed oczami po dziś dzień. Tymczasem, jeśli ktoś chce dzisiaj zobaczyć genialny kostium, w teatrze go nie zobaczy, trzeba iść do kina albo włączyć telewizor. Tam dziesiątki filmów i seriali historycznych i fantastycznych jakoś nie budzą osłupienia „współczesnego widza” – który w teatrze i w operze najwyraźniej głupieje i trzeba mu wszystko przekładać na hop-dziś-dziś.
Są opery (sztuki teatralne też), które poza swoją epoką nic nie znaczą (Wesele Figara, przeróżne dramaty historyczne, jak po tysiąckroć zjelcynowany i sputiniony Borys), są takie, które można transponować bez większej szkody, bo ciut abstrakcyjne (Cosi), byle to robić z taktem, nie gwałcąc natury i wymowy dzieła – jak to niestety czyni Haneke.
W ogóle wszystko wolno w sztuce, byle uczciwie.
Drodzy Państwo, wrzuciłam nowy wpis, ale jak chcecie rozmawiać tu, to proszę bardzo 🙂
Wczoraj usiłowałem obejrzeć w telewizorni „Don Giovanniego” z Chatelet. Choć nazwisko reżysera-imć Stephana Braunschweiga wywołało u mnie lekki dreszczyk zaniepokojenia,zaczęło się obiecująco muzycznie i wokalnie. Szczególnie piękny śpiew Markusa Werby w partii tytułowej zachęcał do pozostania przy ekranie. Ale cóż,Pan Reżyser mnie nie zawiódł,a dreszczyk okazał się słusznym ostrzeżeniem. Po odśpiewaniu duetu,Donna Anna i Don Ottavio zeszli ze sceny,pozostawiając zwłoki Komandora prawdopodobnie krukom i wronom. Ale nie martw się widzu-za chwilkę pojawili się Don z Leporellem i bezładnie wrzucili nieboszczyka na łóżko prosektoryjne twarzą w dół. Dalej już nie oglądałem,bo w sumie jestem człowiekiem wrażliwym.Aby się pocieszyć włączyłem sobie „Stworzenie świata” pod Karajanem i odpłynąłem przy Gunduli Janowitz. Ale przecież kocham „Dona” i dlaczego jacyś frustraci chcą mi go odebrać!
Ja jeszcze pod tym wpisem, bo o śpiewie i operze. Właśnie czytam świeży wywiad z Janet Baker i chciałam się z Wami podzielić tym, co mówi o śpiewaniu baroku: „Wykonywałam muzykę barokową przede wszystkim z Charlesem Mackerrasem i Raymondem Leppardem. Muzyka barokowa przychodziła wtedy z uniwersytetów, gdzie zbierali się jej zwolennicy i organizowali liczne wykonania. Naszą ambicją było postrzegać role takie jak u Haendla nie tylko jako wyzwania wokalne, wirtuozowskie, ale przede wszystkim dramatyczne. Chodziło o to by wykonywać je „full-blooded”. Pełnokrwiście! A nie tylko trzymając się formalnych sztywnych kryteriów. (…) Dzisiaj patrzę z pewnym rozbawieniem, że znów bardziej sprawiedliwie ocenia się nagrania Raymonda Lepparda. Wiele osób wtedy uważało, że Haendel to sprawa sterylna. My nie”.
Pytana o ewentualną współpracę z HIP-owcami:
„Współpracowałam z Rogerem Norringtonem. Również Nicolaus Harnoncourt rozpoznałby najprawdopodobniej, skąd przychodzę. Z Johnem Eliotem Gardinerem za to – muszę to przyznać, chociaż się przyjaźnimy – nic by z tego nie wyszło. Wymagałby ode mnie brzmienia, jakiego bym nie mogła z siebie wydać. Bo wtedy brakowałoby mi właśnie tego, co nazywam pełnokrwistością.”
„Powtarzam zawsze młodym śpiewaczkom, żeby – na Boga! – nie były tak okropnie brytyjskie w śpiewie. Więcej krwi!, mówię im.”
No fajnie, ale to niekoniecznie do wszystkiego pasuje.
Tak, w sztuce wszystko wolno, byle uczciwie. Chyba nie sposob z ta sentencja pana @Piotra sie nie zgodzic.
Kiedys Peter Brook stanowczo oznajmil, ze musi byc Duch w „Hamlecie”. Mial to byc Duch, ktorego by sie wszyscy bali, jak mozna przypuszczec taki jakego bali sie go widzowie szekspirowscy. Moze takim Duchem jak Artaud i jego „primal scream”. Usmiercano Ducha i eksperymentowano.
Nie wiem na ile uczciwe byly adaptacje filmowe Szekspira o ktorych niegdys w „Shakespeare Survey” (t.35) pisal Graham Holderness (Shakespear Rewound) – bo nawet byly takie bez rekwizytow, uciete teksty etc etc a z drugiej te ekranizacje Oliviera, Wellsa, Brooka, Kurosawy, Polanskiego (Makbet).
Oczywiscie, ze w naszych czasach coraz trudniej o demony jak niegdys w sonetach Rilkego albo Dantego piekielne „cerchi i gironi”, bowiem pieklo jest tu wsrod zywych ludzi a same demony sa w nas. I tego chyba najbardziej sie dzis sie boimy.
Beatko- do recitatiwów operowych, czy to na klawesynie czy na pianoforte, Francesco Corti jest bezkonkurencyjny. Talent to sie nazywa, zdaje sie..:)
Panie Piotrze: proszę, jak konspiracja to konspiracja!
A w sumie to PK nie doniosla smakowicie ,że Cosi w Wok umajono ( uuupojono..) na premierze piwem prosto z dystrybutorów pod Teatrem..
To ciekawy estetycznie zamysł estetyczny, prawda?
Bardzo poprawia sie odbiór dziela, nie tak jak po wodzie mineralnej , kawie bądź szampanie…De gustibus…
Estetycznie estetyczny, ależ mnie ponioslo…
No lubimy piweńko, why not. Ale WOK był jak dotąd salonem. Cóż – taki jeden w krawacie w paski powiedział kiedyś w parlamencie naszym, że Wersalu to tu już nie będzie. No to nie będzie. Zmiany zmiany zmiany. 😛
Za to w Wersalu nie mieli kibelków. O! 😈
Też mi Wersal bez!
Kochany Mapapie, w sprawie FC nie sposób się nie zgodzić. Ostatnio za to byłam pod wrażeniem Eleonore Willi na wiolonczeli, w Wagnerze. Romantyczna dusza. Na tym kończę prywatę 🙂
Dla mnie słowa Baker są ważne o tyle, że w wielu najnowszych nagraniach i wykonaniach oper barokowych odczuwam niedobór dramaturgii, niedowagę charakterów, przechył w stronę technicznego popisu. Dlatego dla równowagi słucham od pewnego czasu i tych starszych nagrań.