Dwóch łysych Parsifalów
Dawno chyba w Teatrze Wielkim w Poznaniu nie zdarzyło się, by realizatorzy premiery (wyjąwszy szczerze oklaskiwanego dyrygenta Gabriela Chmurę) zostali przez publiczność tak intensywnie wybuczeni, choć dało się też usłyszeć aprobujący tupot nóg. Większości spektakl się nie podobał, ale były też osoby, które miały zdanie przeciwne.
Sprowadzenie międzynarodowej grupy teatralnej Hotel Pro Forma było pomysłem Gabriela Chmury, który był na jej spektaklu teatralnym i zachwyciwszy się namówił jej szefową, Dunkę Kirsten Dehlholm, by zrealizowała w Poznaniu Parsifala. Był to eksperyment dla każdej ze stron, albowiem, jak mówią artyści realizatorzy w wywiadzie pomieszczonym w programie, „przed rozpoczęciem prac nad tym projektem nie znaliśmy muzyki Wagnera”. Zapewne nie było też im łatwo wczuć się w treść, która jest, powiedzmy to szczerze, dosyć grafomańska. Nabudowali więc własną treść, choć w jakimś sensie kierując się oryginałem.
To, że nie ma dosłowności, że np. w I akcie Kundry wchodzi powoli na scenę w czasie, gdy śpiewa się o dzikim wierzchowcu, na którym pędzi dzika bohaterka, że grupa rycerzy i giermków porusza się w zwolnionym tempie – trudno, można to złożyć na karb wizji. Że nie ma Graala ani włóczni – też można jakoś zrozumieć. Niektóre obrazy są interesujące plastycznie. Ale gdy zamiast niewinnego młodzieńca Parsifala na scenę wchodzą dwaj otyli i łysi jegomoście po pięćdziesiątce w workowatych kombinezonach koloru ecru, nie ma rady, szczęka opada z hukiem. Zwolennicy spektaklu tłumaczą, że te kombinezony (niektórym przeciwnikom kojarzyły się ze śpioszkami) mają symbolizować niewinność, podobnie jak palce u obu rąk pomalowane na biało (za to Kundry trzyma wciąż w ręce coś czarnego). Jeden z jegomościów śpiewa, drugi tłumaczy jego słowa językiem migowym – ten zabieg realizatorzy tłumaczą tak: „Parsifal ma kontakt z zaświatami [?! – DS]. Dublowany jest przez mężczyznę, który tłumaczy jego słowa dla osób niesłyszących”. Jest jednak jedna okoliczność, która ten absurd łagodzi: tenor Thomas Mohr śpiewa naprawdę bardzo dobrze, jest chyba najlepszym głosem w tej realizacji, i pod koniec już właściwie tylko jego się słucha.
Goście zagraniczni są nieco nierówni – Gurnemanz (Mario Klein) miał w I akcie ostrą, nieładną barwę, która w finale trochę się wyrównała (to jest potwornie forsująca partia, trzeba pamiętać); Mark Morouse jako Amfortas też rozkręcał się głosowo w trakcie spektaklu. Natomiast jeśli chodzi o polską stronę, przykro mi to mówić, ale niewiele da się dobrego powiedzieć o Kundry (Agnieszka Zwierko) – to zbyt forsowna partia dla niej, kondycyjnie za ciężka, w II akcie zupełnie wysiada jej intonacja – a to także jedna z najtrudniejszych partii w tym dziele. Dało się zwrócić uwagę na paru polskich śpiewaków w pomniejszych rolach, głównie Krzysztofa Bączyka jako niby sędziwego Titurela, który wyjeżdża spod ziemi na huśtawce, ubrany w czarny kombinezon i w widoczny sposób dużo młodszy od swego scenicznego syna. No i wrażenie robiła robota Gabriela Chmury, choć orkiestra nie zawsze się wyrabiała. Ale, jak powiedział ktoś z kolegów, wystawianie Wagnera w Polsce jest czymś na kształt heroizmu…
Poprzedni raz u nas wystawiano Parsifala parę lat temu we Wrocławiu. Ta realizacja też miała swoje minusy, właściwie nie widziałam jak dotąd na żywo Parsifala, który by mnie w pełni usatysfakcjonował… Jak widać, po prostu dla mnie po tych kilku godzinach III akt jest trudny do zniesienia, bo i w zalinkowanym wpisie pisałam, że mi się dłużył. Teraz nawet bardziej, zwłaszcza, że zrobiony został dość statycznie. Nawiasem mówiąc nie widzę powodu, dla którego pierwsza przerwa trwała aż godzinę (a druga – pół godziny). To nie Bayreuth przecież. Owszem, muzycy musieli odpocząć, ale chyba pół godziny by wystarczyło? W sumie bowiem spędza się w teatrze pięć i pół godziny i pod koniec człowiek nie odbiera już prawie nic.
Komentarze
Strona wizualna poznańskiego Parsifala była bardzo piękna! Choć przyznaję, że wiekowo tytułowa partia obsadzona była cokolwiek niefortunnie. Zwracanie się do człowieka, który nawet wg wytycznych ministra Rostowskiego spełniałby kryteria emerytalne per „dzielny chłopcze” jest trochę zabawne. Ale w końcu zawsze można zamknąć oczy.
Szkoda, że nie było żadnego szczególnego pomysłu na interpretację tego dzieła. Sam nie wiem o czym to było, nie potrafiłem (i reżyserska spółka pewnie również nie potrafiła) odpowiedzieć sobie na pytanie, które z odniesień zawartych w dziele Wagnera jest tutaj ważne.
No i Gurnemanz jak narrator? Tzn. to jasne, że pełni on funkcje narratora, ale po co to podkreślać dając mu kajecik i plecak z zeszytami? Ze to niby on wymyśla i tworzy te historię? Czy rejestruje ją dla potomności?
Trzeci akt i powolne wybudzanie ludzi/rycerzy okutanych w koce oraz ich marsz tuż przed odsłonięciem graala – były super. Podobnie jak czarny ojciec (konia z rzędem temu komu nie kojarzyło się to Big Lebowskym i sceną koszmarnego snu Dude’a 🙂
Pani Doroto. Od lat pisze Pani o mnie tylko źle. Nie wiem skąd ta nienawiść do mnie bo ani się nie znamy ani nic Pani nie dokuczyłam. Może Pani się nie podobać moja technika,którą doceniają teatry takie jak Covent Garden, Barcelona czy Teatro Colon w Buenos Aires. Ale na miłość boską niech Pani weźmie nuty Parsifala do ręki i zobaczy wszystkie progresje i interwały. I nie zarzuca mi nieczystości intonacyjnej. Z bardzo dobrej intonacji znają mnie od szkół muzycznych i od tych chórów o których ostatnio-w kwietniu rozmawiałyśmy. Wystarczy tego szkalowania i obrażania. Może się Pani nie podobać JAK śpiewam, to Pani subiektywna opinia ale po raz pierwszy osobiście reaguję na Pani artykuł. I ponawiam prośbę – o przesłuchanie muzyki z nutami w ręku. Bo tego Pani ewidentnie nie zrobiła tym razem. NIE ZNA PANI TEJ MUZYKI A W SZCZEGÓLNOŚCI ROLI KUNDRY która jest pełna progresji i trytonów. Mam też pewne obawy iż Pani tego nie słyszy, dlatego wszystko kojarzy się Pani ze zła intonacją. pozdrawiam, zawsze z szacunkiem.
Po…ranek.
Nic ujac, choc mozna by jeszcze to i owo dodac. Zreszta to przeladowanie dla mnie czestokroc niezrozumiala symbolika przede wszystkim dalszych planow sprawialo, ze przekaz byl coraz mniej czytelny (jesli byl taki w ogole) .
Odnioslem tez wrazenie, ze to nie tylko orkiestra czasami stanowila problem, ale i sam dyrygent. Nie potrafilem odnalezc sie w tych szybkich tempach, tych przejaskrawionych tutti, ktore bardziej nadawalyby sie do sal filharmonii. Wieczor popsulo juz na poczatku zamazana i zagoniona interpretacja tak przeciez pieknego wejscia rycerzy w I akcie.
Moj poprzedni wpis byl @P.K. 🙂
Dzień dobry,
witam przede wszystkim Panią Agnieszką Zwierko. Przykro mi bardzo (czemu zresztą dałam wyraz we wpisie), że musiałam napisać to, co napisałam, ale przecież krytyka nie jest wyrazem nienawiści (przeciwnie, do Pani osobiście zawsze miałam raczej sympatię – w sumie niewiele się znamy). Po pierwsze, nigdy nie pisałam o Pani źle z założenia, bywało tylko, że nie podobała mi się Pani maniera śpiewania (do czego przecież mam prawo):
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2013/01/14/carlo-dyryguje-carlem/
Ale – po drugie – jeśli to, co pod powyższym linkiem, jest raczej wyrazem osobistego gustu, to wczorajsze wrażenia, proszę wybaczyć, były nie tylko moje. Naprawdę pisząc recenzję nie mam zamiaru szkalować ani Pani, ani nikogo, ale ten drugi akt rzeczywiście był… no, już nie dodam ani słowa, dodam tylko, że wymieniałam swoje wrażenia z różnymi osobami, które je podzielały.
Nie muszę przesłuchiwać Parsifala z nutami w ręku, znam ten utwór i mam uszy po prostu. Owszem, progresje i trytony, ale śpiewane „pod dźwiękiem”. (W III akcie było lepiej, ale też tam jest mało śpiewania, więc domyślam się, że mogła to być kwestia zmęczenia.) Ja wiem, że to jest mordercza partia i rozumiem wszelkie trudności. Czym innym jest śpiewanie w chórze czy w szkole. Pozdrawiam wzajemnie.
vinteuil – witam również. Tak, też nie pojmowałam tego przekazywania Gurnemanzowi książeczek. Znajomy złośliwie podejrzewał, że może Gurnemanz nie douczył się partii i miał ją w tych książeczkach 😉 ale sprawdziłam, śpiewał już kiedyś tę partię, nie musiał się douczać 🙂
Po…ranek PAK-a chyba rekordowy 😆
Idę na śniadanie i do pociągu.
Taaaak …, Pani Kierowniczko. Niemcy to niesamowicie okrutny kraj, opery trwaja tam 6 godzin … jak powiedział Rowan Atkinson (Jaś Fasola). Ktoś to niedawno gdzieś cytował, niestety nie pamiętam kto i gdzie.Wybierałam się w niedzielę, ale w tej sytuacji raczej podziękuję. Mogę znieść starszawego Parsifala, a nawet dwóch (zwłaszcza, gdy jeden dobrze śpiewa) , ale kiepski Gurnemanz musi być straszliwie dokuczliwy dla uszu, w końcu on ma najwięcej do zaśpiewania.
Pamiętam dość paskudną zresztą wizualnie realizację warszawską sprzed lat, w której muzycznie (dyrygował Antoni Wicherek) i przede wszystkim głosowo było bardzo dobrze. Nie doczekaliśmy się jeszcze Kundry wymiaru p. Hanny Lisowskiej. Gurnemanza śpiewał wtedy bodaj Włodzimierz Zalewski czy Paweł Izdebski (a może ten drugi śpiewał inną rolę, ale na pewno w tym spektaklu wystąpił) i naprawdę było czego posłuchać. Ale to już było dosyć dawno. Głosy wagnerowskie mamy, ale za granicą…
Ależ to łatwo sprawdzić 🙂 Włodzimierz Zalewski
http://www.e-teatr.pl/pl/realizacje/25651,szczegoly.html
Podlinkowana jest też recenzja PK z 1993 r.
A Parsifal-bis to migał po polsku czy niemiecku? 😉 A tak naprawdę, to mogło to iść w SJM albo w LBG, a Wagner w tym systemie, to naprawdę chapeau bas. Na migowy (PJM albo DGS to się chyba nie zdobyto).
Ciekawam, ile inscenizatorom zajęło poznawanie Wagnera (muzyki i teatru), skoro było to ich pierwsze poważne zetknięcie (o ile nie w ogóle pierwsze). Nie żebym demonizowała Wagnera, a już zwłaszcza Parsifala….
Może zdradze tajemnice kuchni. Pan Olgierd Kosiba miał suflera, który mu czytał polski tekst libretta i to tłumaczył na język migowy, drugi z Parsifali śpiewał po Niemiecku.
SJM, tłumaczem migowego był Polak. Zresztą niektóre znaki w tym kontekście wyglądały nieco groteskowo, jak chociażby tłumaczenie „der Tor”, czyli głupiec… Zresztą sam pomysł użycia tłumacze języka migowego w operze jest dość interesujący. Opera to niekoniecznie miejsce, gdzie w ogóle głusi zaglądają.
O, dzięki Wam za wyjaśnienia, też mnie ten język intrygował. Ja rozumiem, że było to kolejne przeniesienie na wyższy stopień abstrakcji.
Czy ten sufler to mu przez jakieś słuchawki podpowiadał, czy jak? 🙂
No proszę, to ten warszawski Parsifal był równo 20 lat temu… A nic się nie zmieniło: i wtedy, i dziś dobre polskie głosy wagnerowskie są za granicą. Niektórych w ogóle nie dane nam było w tym repertuarze usłyszeć. Że Jadwiga Rappe była znakomitą Erdą, wiemy tylko z opowieści i z płyty pod Haitinkiem z 1988 r. Ewy Podleś w tej roli można posłuchać na YouTube:
http://www.youtube.com/watch?v=Xo0Q_KthNdQ
Oj, absolutnie nie chciałam podważać sensu ułatwiania dostępu do sztuki – gdyby ktoś tak odczytał mój wpis. Zaintrygowało mnie jedynie karkołomne wyjaśnienie pomysłu inscenizatorów.
Tłumacz SJM „technicznie” nie jest potrzebny – wyświetlane są przecież napisy.
Na marginesie – prowadzone są badania naukowe nad odbiorem muzyki przez głuchych – sprawy nie są tak oczywiste, jakby się wydawało.
TWON ma zestawy słuchawkowe dla niedosłyszących. I zestawy do audiodeskrypcji dla niewidzących.
Pamiętam tego warszawskiego Parsifala. To było 20 lat temu?!!
Nic prawie o operze wówczas nie wiedziałam, niewiele uczęszczałam, bo zasadniczo, z innej epoki było to miejsce (od zawsze gust miałam wypaczony w kwestii inscenizacji). Wiedziałam za to, że uwielbiam Wagnera, nawet przy całej ówczesnej mizerii dostępu do nagrań, inscenizacji. W efekcie od pierwszej do ostatniej chwili była tylko muzyka, a z przedstawienia nic nie pamiętam, poza, jak mi się wówczas wydało czarującym, obrazem dziewcząt-kwiatów, który z kolei, jak doczytałam przed chwilą w ówczesnej recenzji PK, naruszył jej poczucie stosowności.
Z tym słyszeniem-niesłyszeniem to ciekawa sprawa. Np. przykład niesłyszącej, ale w jakiś sposób jednak słyszącej (wyczuwającej wibracje?) słynnej perkusistki Evelyn Glennie.
No, ale ona jako dziecko słyszała, słuch straciła dopiero po chorobie.
Pamietam, ze gluchoniemych tancerzy (tanczacych do muzyki) uzyl chyba po raz pierwszy w teatrze (1969 r) Robert Wilson w nowojorskiej wielogodzinnej (i nader meczacej) inscenizacji pn. The Life and Times of Sigmunt Freud. Scena byla ogromna – Brooklyn Academy of Music, drewniana, niczym nie przykryta podloga i tancerze, sporo ich bylo, odbierali wibracje stopami, jak mi tlumaczyl po spektaklu. Bylo duzo rytmicznego tupania 🙄
Bardzo ciekawe. Evelyn też twierdzi, że odbiera wibracje stopami (gra zawsze boso), ale nie tupie 😉
Już wiem, dlaczego zaspałam aż do 10.! Pobutki nie było! Rozumiem, że PAK wczoraj załatwił sprawę na najbliższe… bo ja wiem ile 😉
Tak czy owak dzień dobry 😀
A zachciało mi się dziś na dzień dobry po prostu czegoś takiego:
http://www.youtube.com/watch?v=XBG_EF94Vj8
Pasuje do pięknej pogody…
Polecam recenzje (po niemiecku): http://www.der-neue-merker.eu/poznan-posen-polen-teatr-wielki-parsifal-premiere
I jeszcze Glos Wielkopolski: http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/1021369,poznanski-parsifal-zbanalizowany-recenzja-stefana-drajewskiego-zdjecia,id,t.html?cookie=1
Opera na ekranie. Wlasnie „Parsifal” z roku 1904 w rezyserii Edwina Stantona Portera byl bodajze pierwsza proba ekranizacji opery. Wystawiony w Metropolitan, nie bez oporow wdowy po Wagnerze, ktora chciala nie dopuscic do inscenizacji nowojorskiej w 1903 r.
Przeniesiony na ekran „Parsifal” /25 min/ Portera (autor setek filmow) , dla firmy Edison Co. to unikatowy dokument w historii muzyki operowej, zapisu dzwieku dokonano na edisonowskim Kinematofonie, czyli prymitywnym urzadzeniu technicznym na walkach. W rolach glownych wystepuje Adelaide Fitz-Allen i Robert Whittier.
„Parsifal” byl czesto przenoszony na ekrany, bodajze najwiekszy projekt byl autorstwa Hansa Jürgena Syberberga (1983)
Opera i film – jak sie maja nawzajem? Podobienstwa miedzy muzyka filmowa a operowa? W jaki sposob ekranizacje oper wplywaja na historie opery? O tym rozmawiaja dzisiaj znawcy opery, filmu i Wagnera podczas dzisiejszego sympozjum w Krolewskiej Operze sztokholmskiej.
Niezwykle interesujacym i pomocnym jest vademecum do Parsifala „A Companion to Wagners Persifal” , ed. William Kinderman, Katherine R.Syre, Camden House 2005
5 pazdziernika w Krolewskiej Operze wystawiono „Parsifala” (335 minut!) w rez. Christofa Loya http://www.bachtrack.com/review-royal-swedish-opera-parsifal-loy
Wielu widzow odebralo te inscenizacje jako bardzo daleka od wagnerowskiej tradycji jakby w wersji adaptowanej do socjalistycznej rewolucji z Drezna.
Brunnet – dzięki. Z moim niemieckim niestety kiepsko, ale odnoszę wrażenie, że recenzja nie jest pozytywna 😉 Natomiast z kolegą Stefanem przysięgam, że się nie umawialiśmy, zresztą on „dwóch łysych” nazywa jeszcze lepiej – miśkami 😆
Fajny opis tego sztokholmskiego Parsia. Loy to rekordzista świata w dziedzinie reżyserskiego pozoranctwa : w Salzburgu zrobił niedawno Kobietę bez cienia, gdzie pokazał, jak można zadrwić z festiwalu, publiczności i kompozytora, nie zrobić kompletnie nic, po czym pójść do kasy. Może to lepiej, niż wiedeński Attyla Petera Konwitschny’ego, na którego właśnie wpadłem : zaczyna się od tego, że dzicy Hunowie jeżdżą po scenie na hulajnogach z durszlakami na głowie.
Ile razy słyszę o takich kwiatkach, zdumiewam się, że to też jeszcze się ludziskom nie znudziło…
Droga Pani Doroto, ja wyszedłem z tej premiery poznańskiej po II akcie, zupełnie załamany (jakoś zmusiłem się, by nie wyjść po akcie I, chciałem dać szansę artystom w scenie kuszenia Parsifala ). Wciąż mi jest przykro, bo „Parsifal” to moja ukochana partytura Wagnerowska. Poprzedni poznański „Parsifal”, choć tradycyjny, był zupełnie do zaakceptowania. A to? Koszmar. Na szczęście znad Warty blisko jest nad Szprewę, z czego korzystam często. Pozdrawiam serdecznie.
Czy ludziskom, to nie wiem, ale niektórym krytykom – wciąż nie dość. Facet z Das Kurier (niejaki Peter Jarolin) był zachwycony:
http://kurier.at/kultur/buehne/verdis-attila-in-comichafter-konwitschny-inszenierung/18.396.690
Facet systematycznie dyskwalifikuje wszystko, co nie jest posłuszne tym pryncypiom „estetycznym” – jako „nicht-Regie”.
Ryszard Daniel Golianek – witam, jakoś się nie spotkaliśmy w operze… Ja musiałam wysiedzieć do końca z przyczyn oczywistych. Żałuję, że nie widziałam poprzedniego Parsifala, zdaje się, że był wystawiany w Poznaniu całkiem niedawno. Pozdrawiam wzajemnie!
Pobutka.
Rzut oka na półeczkę. Premiera poprzedniego Parsifala w Poznaniu była 4 grudnia 1999 r. Był to chyba stary spektakl z Hannoveru, reżyserował Hans-Peter Lehmann, który potem wyreżyserował Ring we Wrocławiu, scenografię zrobił Ekkehard Grübler. Przedstawienie było grane 16 razy, ostatni raz 17 kwietnia 2005 r. Czyli rzeczywiście nie aż tak dawno temu, a spektakl był niezły.
Tymczasem moi przyjaciele też już zdążyli napisać recenzję po wczorajszym spektaklu (lepszym muzycznie). Trochę reklamy dla nich:
http://babilas.blogspot.com/2013/10/nieszczescia-chodza-parami.html
Gazera Wyborcza również już zrecenzowała:
http://cjg.gazeta.pl/CJG_Poznan/1,104399,14813418,_Parsifal___czyli_jak_muzyka_Wagnera_przerosla_performera.html
To do kompletu jeszcze „Rzepa”:
http://www.rp.pl/artykul/467802,1058391-Awangardowy-Parsifal-w-Poznaniu.html
Babilasów też tu znamy 🙂
Od kiedy w Dwójce w poniedziałki nie ma „Filharmonii Dwójki”?
No nie wiem, pewnie od wprowadzenia jesiennej ramówki. Wcześniej była? Ja tego regularnie nie śledzę.
Chyba „zawsze” była. Jakoś teraz zwróciłem na to uwagę. Robiąc jakieś przyziemne rzeczy w kuchni wieczorową porą zwróciłem uwagę, że zamiast muzyki i oklasków jest (skądinąd ciekawa, jeśli niewiele wnosząca) rozmowa o tym, na co naprawdę chorował Chopin.
Cytat z Rzepy: „Choć muzyce brak czasem oddechu i owego boskiego tchnienia, to są w przedstawieniu momenty prawdziwie wagnerowskie. Najlepiej wypadł akt II z dobrze śpiewającymi Dziewczętami-Kwiatami, a przede wszystkim dlatego, że kulminacją jest tu wielki duet Kundry i Parsifala.”
Mam podobne wrażenia po wczorajszym przedstawieniu. Brakowało misterium w tym misterium, pomijając Thomasa Mohra, Parsifala. Płakać mi się chciało, że go tak oszpecili tymi śpiochami… Właściwie knułam sobie w duchu, że rzucę uchem i okiem i ucieknę po pierwszym akcie. Jakoś jednak nie potrafię przerwać Wagnerowi, więc zostałam. Drugi akt był tego wart pod względem muzycznym. Reżyseria od początku do końca „trostlos” – szarzyzna, brzydota i ogólna beznadzieja bez związku z tematem.
@Piotr 20 października o godz. 18:08
Entuzjastyczna relacja z plucia kaszką przez Konwitschnego 🙂
Całe to towarzystwo uderzająco przypomina bunt w żłobku i obrzucanie Pani szpinakiem.
A tym poznańskim Parsifalem to się ciesz, bo za trzy lata w Bayreuth zrobi go Jonathan Meese.
http://www.jonathanmeese.com/
A Pani Agnieszka wczoraj była w lepszej formie?
Doroto, to mój pierwszy wpis na Twoim blogu.
Widziałem „Parsifala” we Wrocławiu, nie był najlepszy. Kilka razy oglądałem poprzednią wersję „Parsifala” w Poznaniu – była bardzo ciekawa, a niektóre spektakle wręcz przejmujące. Nie rozumiem, dlaczego dyrekcja Teatru Wielkiego w Poznaniu wybrała ten tytuł w Roku Wagnera. Dałem temu wyraz na początku lipca na łamach „Głosu Wielkopolskiego”.
http://www.gloswielkopolski.pl/artykul/943264,opera-poznanska-zapowiada-sie-eklektyczny-sezon-ale-za-to-swiatowy,id,t.html
Witam Cię, Stefanie 🙂 Też nie wiem, dlaczego. Może po prostu Maestro Chmura najbardziej to jego dzieło lubi?
Najbardziej lubi i wielokrotnie powtarzał, że jego marzeniem było dyrygowanie właśnie Parsifalem w całości, chociaż rozważał również Śpiewaków. Jak widać, Teatr Wielki jest cudowną maszynką do spełniania marzeń. Szczerze powiem, że chyba wolałbym tę drugą opcję, norymberską, a jak już chciał koniecznie Wagnera, to mógł wznowić Parsifala (o ile jeszcze są dekoracje, bo nie jestem pewien, czy dyr. Pietras nie polecił ich zniszczyć), albo wznowić nie tak dawno stawianego Tannhäusera (którego nawiasem mówiąc trochę szkoda i brakuje). Przynajmniej byłoby może mniej spektakularnie, ale taniej.
Nabyłem #Ruchmuzyczny 😛 za całe 14 zeta.
Przerzuciłem pobieżnie w pojeździe szynowym (co nie było łatwe, bo wielkie toto i na sztywnym papierze) i nie jest (aż) tak źle, jak by się mogło wydawać.
Ewidentnie robione na hipsterski periodyk – sztywny, elegancki papier, wszystko w szarościach, czerniach i bielach, sklejone i wydrukowane bardzo porządnie (nie mówię o layoucie tylko o jakości produktu).
Czcionka tekstu nie jest taka zła – w każdym razie da się czytać. Za to w tej czcionce tytułowej „ź” wygląda jak „ż”. Kreseczka bardzo krótka.
Z Presto jednak raczej nie konkuruje – w Presto nie ma wstawek typu „Nazistowska recepcja Brucknera doszukiwała się swoich źródeł w postheglowskich interpretacjach”.
Tyle na razie.
Po parodniowej przerwie zwiazanej ze zmaganiami sie z Windows 8 moge wreszcie podjac wpisy. Jesli idzie o Parsifala, to znowu zacytuje Kisiela (gwiazdozbior muzyczny, PWM, 1982, str 141) […] Patrzcie, ile sie tu dobrej muzyki zmarnowalo […] 😉
No, ale nie bylem, wiec sie nie wypowiadam.
Za to bylem na Mischy Majskym. Niestety, program byl dosyc eklektyczny – Schubert, de Falla, Rachmaninow i Szostakowicz.
I ten ostatni byl rzeczywiscie odegrany fantastycznie. Kiedy maestro zasiadl na stoleczku i ujal wiolonczele, bujna grzywa pokryla caly gryf instrument. Czekalem tylko, kiedy wciagna mu sie wlosy pod palce 😯
Lily, po pierwszym utworze tez musiala wyjsc na zaplecze i spiac bujna fryzure (a la Martha) w konski ogon (a la Bardotka 😀 )
Na widowni przewazal jezyk rosyjski. Co ciekawe, na PA polskiego slyszalo sie malo, ale za to na Lisieckim – to byl obciach nie moc sie wyslowic.
Za dwa tygodnie A. Schiff, bedzie wariowal – wariacje Goldbergowskie i Diabellego). Juz mamy bilety – doniose w stosownym czasie.
Mamy tez bilety na Bezuidenhouta – poza Mozartem, bedzie gral INNYCH Bachow – i tego / tych jestem bardzo ciekaw.
tymczasem nad Szprewą…
http://www.faz.net/aktuell/feuilleton/jubilaeum-der-berliner-philharmonie-ein-weinberg-in-der-riesenkathedrale-12627280.html
No, nietuzinkowy program jubileuszowy. U nas by nie przeszedł 😉
Pietrkowi też trochę zazdroszczę programu sezonu.
Odezwał się ktoś, kto podesłał link do recenzji z Parsifala, który tu już powyżej widnieje, dopisując „z całuskami”. Nie mam zwyczaju bez powodu całuskować się z nieznajomymi (po adresie mailowym domyślam się, że to małżonek p. Agnieszki Zwierko, ale nie widziałam go w życiu na oczy, więc też poniekąd nieznajomy), więc nie widzę potrzeby wpuszczania, zwłaszcza że nie wnosi nic nowego.
Zapraszam do nowego wpisu.
A propos tej „nazistowskiej recepcji Brucknera”:
http://marcinboguslawski.blogspot.com/2013/10/list-do-tomasza-cyza.html
„Pietrkowi też trochę zazdroszczę programu sezonu.”
Wskakujemy w samolot, a wikt i opierunek na miejscu zapewniony. A moze nawet pan RM by sie skusil? 🙂
Dzięki wielkie, tylko ten samolot gdyby chciał mniej kosztować 😆 Ale kto wie, kto wie…
Co do pana RM – jeśli to o Romka chodzi – to po pierwsze on ma bliżej, bo z NY, a po drugie bywa w Kanadzie, bo, o ile pamiętam, ma tam siostrę.
Moja uwaga dotyczy tak wielkich trosk Pana Drajewskiego o frekwencję na przedstawieniach Parsifala.Na szczęście w ostatniej chwili zwolniło sie kilka miejsc i nabyłem 2 bilety , ale jak się okazuje sobotni Parsifal jest sprzedany w 100 -tach.
Widziałem premierę i pragnę zobaczyć to przedstawienie kolejny raz , a to przede wszystkim ze względu na niezwykle wysoki poziom wokalny , który tak został skrytykowany przez redaktora Drajewskiego , jak również przez Panią Szwarcman.
Witam wszystkich wagnerzystów ( niewagnerzystów też),
Po obejrzeniu wersji Syberberga z 1982 roku, gdzie Parsifalem jest dwójka dzieci, uznałem że „żadna wieść, nawet zła, w mym sędziwym wieku nie zdoła mnie przestraszyć, nie zdoła zdziwić” (to z Koronacji Poppei).
Dlatego bez żadnej obawy pojechałem z Warszawy do Poznania na trzecie i ostatnie przedstawienie Parsifala. I byłem absolutnie zachwycony! Nareszcie słuchałem głosów o pięknej barwie. Po okropieństwach tępego barytonu pana Terfela i innych nieładnych męskich głosów ( np ostatnio Wotan w Filharmonii warszawskiej) prawdziwą rozkoszą były dźwięczne barytony Mario Kleina i Marka Morouse. Szczególnie ten ostani jako Amfortas był znakomity, Gurnemanz poważnie osłabł w końcówce III aktu i tylko markował śpiew, ale pierwszy akt miał świetny. Niesamowity Rafał Korpik jako Titurel, głos o barwie młodego Giaurowa (zobaczcie, proszę na Youtube pod „Seneka takes a bath”. Agnieszka Zwierko wyjątkowa, przepiękne niskie nuty, tu trochę mi przeszkadzała reżyseria i zupełny brak interakcji z Parsifalem (niezwykły Thomas Mohr). Duże brawa dla tego, kto angażował artystów. Jeśli to wystawienie Opera Poznańska zrobi jeszcze raz, bez namysłu pójdę tam nawet pieszo.
To zbieg okoliczności ze podobne komentarze napisze dwóch Stępniów. Także byłem na ostatnim przedstawieniu w Poznaniu. Nie zgadzam się z druzgocącą krytyką tej inscenizacji. Piszecie Państwo wszyscy niemalże jednym głosem, że Parsifal w śpiochach, ze skandal, ze kpina z odbiorcy. Wszyscy Państwo używacie takich samych argumentów, nie dajecie szansy temu teatrowi. Nie przeczę ze inscenizacja może dziwić wywoływać dyskusje ale jest przecież aktem twórczym i nie powinna być zbywana prostym żartem, szyderstwem i kpiną. Moze nie był to Parsifal moich snów, ale przecież świat się zmienia, my się zmieniamy i podejście do materii Wagnerowskiego teatru takze moze ewoluowac.
Osobna sprawa to ocena muzyczna. Nie wiem jak to możliwe, być może Pani Agnieszka Zwierko była w lepszej formie w sobotę, moze ja i Pani Szwarcman słyszymy inaczej. Pragne zaswiadczyc, że Kundry Pani Zwierko była ozdobą tego przedstawienia co znalazło zreszta swoja emanację w oszałamiającej owacji jaką publiczność zgotowała tylko jej, Parsifalowi (Thomas Mohr) i dyrygentowi. Akt II był bardzo piękny choc rzeczywiscie nieco statyczny reżysersko. Dla mnie słabym ogniwem był Pan Mario Klein. To mordercza partia i rzeczywiście w III akcie właściwie juz nie było go słychać. I akt takze nie zachwycił. Z reszta właściwie się zgadzam. Orkiestra grała bardzo przyzwoicie, prowadzenie przez maestro Chmurę także na plus, choć oczywiście mam kilka uwag. Tempa za szybkie, piana za ciche, umykała tkanka orkiestry, za to w tutti za głośno. Ale ja siedziałem w 4 rzędzie wiec może za blisko. Amfortas śpiewający na siedząco to rzeczywiście jakiś żart.
Marcin Stępień – witam. Nazwisko nie jest aż tak rzadkie, by wysnuwać teorie spiskowe 🙂
Każdy spektakl jest aktem twórczym, co nie znaczy, że nie może podlegać krytyce.
Co do Pani Zwierko, jeśli rzeczywiście była ozdobą tego przedstawienia, to mogę się tylko cieszyć, że jest już w lepszej formie, a może to kwestia lepszego ośpiewania tej partii. Na premierze było, jak było, pisałam o tym, co słyszałam. Czasem w ogóle przedstawienie się uleży dopiero po kilku spektaklach.
Nie bardzo wiem co napisać o realizacji „Parsifala”, ponieważ sami jej autorzy nie mieli chyba pojęcia co wystawiają. Jestem zwolennikiem awangardowych koncepcji, jednakże to, co zobaczyłem, awangardowym nie może być nazwane. Raczej jest to nieudolna próba pokazania czegoś, co być może w jakimś nawet logicznym kształcie pojawiło się w zamyśle reżysera. Przede wszystkim na scenie rozrzucone zostały niepotrzebne przedmioty (tak to należy określić), nie mające żadnego znaczenia w kontekście całych scen. Jaką bowiem symbolikę mogą mieć drobiazgi, których nie może rozpoznać widz w trzecim rzędzie, a co dopiero ktoś siedzący na balkonie? Jakie też znaczenie może mieć srebrna folia przyklejona do buta przechodzącej statystki? Miałem wrażenie, że my wszyscy, siedzący na widowni, wdepnęliśmy nie w folię, ale w coś innego. Natomiast jeśli chodzi o tytułową postać, bez względu na to co miał autor projektu na myśli opakowując Parsifala(-ów) w wiszące śpiochy, uważam, że bardziej sensowne ( i stosowne) byłoby tu zaśpiewanie: „Na dobranoc, dobry wieczór, miś pluszowy śpieeeewa wam…”. Niestety, całym tym widowiskiem powiedziano nam: „A teraz drogie dzieci, pocałujcie misia w ….”.