Dwie Małgorzaty
…Walewska i Zalewska, śpiewaczka i harfistka. – Zbieżność imion i nazwisk nieprzypadkowa – żartowała ta pierwsza po wspólnym recitalu w Salach Redutowych Opery Narodowej. – Nasz impresario już organizuje nam trasę koncertową, będzie to trasa W-Z…
Dość szczególny to pomysł – w każdym razie wcześniej o takim nie słyszałam – żeby śpiewać muzykę romantyczną z harfą. Zestawienie takie ma urok salonowego muzykowania. Jednak duet to paradoksalny: harfa zastępująca fortepian jeszcze jest w miarę naturalna, ale zastępująca orkiestrę jest na straconej pozycji ze swoim jednak dość niewielkim dźwiękiem. Małgorzata Zalewska jest harfistką znakomitą, a aranżacji jej partii dokonał jej mąż Gary Guthman, kompozytor, aranżer, jazzman. Jazzu tu jednak nie było, wszystko zostało po bożemu, klasycznie przeniesione.
Muszę jednak powiedzieć, że zestawienie z harfą takiego gatunku głosu jak gęsty, intensywny mezzosopran Walewskiej jest dla mnie trochę nienaturalne. W tym wnętrzu oczywiście obie artystki były słyszalne, ale głos zdecydowanie dominował, przytłaczał. Chyba do harfy lepiej pasowałby jasny sopran… Co więcej, bardzo trudne bywa zestrojenie głosu i harfy pod względem intonacyjnym i niestety czasem to było słychać. Ale też trzeba wziąć pod uwagę, że artystki wystąpiły w takim zestawie po raz pierwszy i dopiero uczą się swoich brzmień nawzajem. A na dodatek był to pierwszy recital mezzosopranistki po dłuższej przerwie: – Dawno nie dawałam recitali i zapomniałam już, jaka to ciężka praca – powiedziała. Jednak, jak to zwykle bywa, najbardziej rozkręciła się pod koniec, przy bisach.
Program był ciekawy i niełatwy zarazem: arie z raczej mniej znanych w Polsce oper, począwszy od Otella Rossiniego i La Favorita Donizettiego, po Samsona i Dalilę Saint-Saensa i Don Kichota Julesa Masseneta (w tej ostatniej arii Dulcynei śpiewaczka zrzuciła szpilki, wzięła do rąk kastaniety i zaczęła podtańcowywać. Po drodze były jeszcze cztery pieśni Schuberta i dwie – Reynaldo Hahna, a także popis harfowy – utwór Johna Thomasa. Po wykonanym programie – aż trzy bisy.
W sumie artystkom udało się wymyślić coś oryginalnego i jeśli rzecz dopracują, może to być interesująca propozycja.
Komentarze
Pobutka.
Gralam te arabeske (na fortepianie), wydawalo by sie ze to idealny utwor do przeniesienia na harfe, ale rezultat powinien byc o wiele bardziej zwiewny niz w tym wykonaniu
Dzień dobry 🙂
O, to mamy z liskiem coś jeszcze wspólnego 😉 Też grałam tę arabeskę. To wykonanie zaczyna się ładnie, niestety w pewnym momencie (0:44) jest byk i obsuwka 🙁 Nie żebym się czepiała, ale słyszalny…
Zachęcony entuzjazmem PK pobiegłem w sobotę do FN na powtórkę IIej Mahlera. Krótko mówiąc : Było bosko.. Żadnych „obsuw” w olbrzymiej orkiestrze, wszystko nastrojone jak trzeba (nawet te dwa zestawy kotłów) ; Urlicht wzruszające do łez, głos Iwony Sobotki wyłaniający się bosko z milknącego chóru.
Maestro Kaspszyk – Chapeaux bas !!!
🙂
„Polska poler – arvet efter Lutoslawski” ( Polskie bieguny: spuscizna po Lutoslawskim)
koncert popoludniowy w sztokholmskiej Konserthuset, 27.10 w wykonaniu grupy kameralnej KammarensambleN ( muzycy z sztokholmskich filharmonikow) – niegdys byli goscmi Warszawskiej Jesieni.
W dzisiejszym repertuarze KammarensambleN (16 muzykow):
Falkiewicz, Psychodramen II
Wojciechowski, Rope of Sands
Lutoslawski, Preludia taneczne (klarnet, fortepian)
Zielinska, Siedem wysp Conrada
Lutoslawski, Slides
Hendrich, Diversicorium
Lutoslawski, Chain 1 (Lancuch 1)
_______________________ w Kolonii dzisiaj orkiestra symfoniczna z Trondheim (Norwegia) dyr.Krzysztof Urbanski, Jan Lisiecki-piano. W repertuarze Lutoslawski, Kilar i Grieg.
No dobrze, mogą być nawet te kapelusze w liczbie mnogiej 🙂
LOU REED (1942-2013) nie zyje
http://www.youtube.com/watch?v=QYEC4TZsy-Y
Wlasnie wrocilam z wizyty u prof. Andre Hajdu . Mimo ze przekroczyl osiemdziesiat lat, jest aktywny i pelen energii. Przygotowuje nowy projekt – piesni chazanut po zydowsku, z jego kompozycja lub aranzacja, spiewa chazan z Jerozolimy, pieknie (sluchalismy jednej piesni), a kompozytor sam mu akompaniuje na fortepianie. To chazanut jako muzyka, oczyszczone z atmosfery rytualu czy cepeliowej slodyczy. Nagranie przypuszczalnie wyjdzie za pol roku. Oprocz tego ogladalismy urywki programu ktory robil z grupa uczniow na podstawie wlasnych kompozycji do tekstow z Miszny, w formie teatru muzycznego, w zupelnie innym stylu, troche brechtowskim. I na zakonczenie urywek z jego fortepianowego Koncertu na koniec stulecia, calkowicie klasycznego. Niesamowity wieczor.
Bardzo ciekawe, lisku!
Orkiestra z Trondheim we środę jest w Warszawie. Ale ja akurat lecę do Londynu… 😆
Wasz, a zwłaszcza Pani Kierowniczki najnędzniejszy sługa i podnóżek pragnie donieść z głębokiej prowincji, że nastąpiło Historyczne Wydarzenie. Był otóż podnóżek na koncercie, pierwszym w jego wsi przynajmniej od wojny światowej, i to tej pierwszej, jak zabili nam arcyksięcia. Jakieś tam chałtury* po kościołach i salach gimnastycznych bywały, ale teraz pan prezydent kazali zbudować piękny obiekt i ledwo pół roku po otwarciu, po kilkunastu występach kabaretów i tyluż koncertach odrobinę mniej pasujących do napisu nad drzwiami, przyjechała Polska Orkiestra Kameralna aż z Sopotu**.
Miałem już z tą orkiestrą do czynienia, niestety, i powiedziałem sobie wtedy, że to ostatni raz, jednak teraz, zamiast dostojnego Ojca Założyciela, za dyrygenta został najęty pan Mihail Katev. Nigdy o nim nie słyszałem, ale trzeba dać młodemu szansę. Grać mieli Mozarta, co nieszczególnie mnie ucieszyło, jako że bardziej przepadam za kilkoma innymi kompozytorami z tego okresu, no, ale на безптичье и жопа соловей.
Przyszedłem więc, siadłem, zagrali. Na początek divertimento nr 10. Było nijakie, rozlazłe, bez pomysłu. Divertimento to taka lekka i przyjemna forma, w sam raz na rozpoczęcie przed niezbyt wyrobioną publicznością, prawda? Nieprawda. Jak się tego nie ogarnie, jakoś z jajami i ze swingiem, to wychodzi kilkanaście minut rzewnego pitolenia, no i wyszło.
Potem było dużo lepiej, koncert skrzypcowy KV 218, orkiestra miała tylko nie przeszkadzać i robić fajne tło, no i nie przeszkadzała. Grała Paula Preuss, młoda*** i chyba trochę już znana. Po krótkiej aklimatyzacji (człowiek się nasłucha różnych Midori i potem trudno się przełączyć) zauważyłem, że dziewczę gra całkiem spoko, nawet stara się nie wibrować bez potrzeby (musiała mieć z tym pod górkę w szkole muzycznej). Przyjemnie się słuchało, tylko jeden mały pasażyk pojechała na skróty, zdarza się najlepszym. Na początku ostatniej kadencji pękła struna, więc pani Paula zabrała zaraz instrument pierwszemu skrzypkowi i po kilku sekundach zamieszania dokończyła. Niby nic, a dobrze to świadczy i jakoś sympatycznie wygląda.
Potem, po przerwie, był jeszcze hicior, czyli symfonia KV 550. Dużo składniej poszło, niż początek, widać symfonię pan Mihail lepiej czuje. Nie było to mistrzostwo świata, jednak nie było też do czego się przyczepić, porządnie i bez wstydu odegrane. W porównaniu z tamtym poprzednim moim kontaktem z orkiestrą, porównania w ogóle nie ma. Jak im dalej pójdzie, zobaczymy. Z rozpiski w internecie wszelako wynika, że to był tylko eksces i pozostają w klimatach rajskich, no trudno, ja jakoś przeżyję.
Co do szczegółów, to bardzo się rozczarowałem czekając na jakąś wpadkę waltorni. Była tylko jedna i to bardzo cichutka. Co prawda po incydencie ze struną, kiedy dyrygent cofnął taśmę do tego taktu z głośnym trąbnięciem, obaj panowie weszli trochę dziwnie, ale to było w nerwach, więc się nie liczy.
Od strony socjologicznej Historyczne Wydarzenie wypadło okazale, sala była pełna, w przerwie uciekło tylko kilka osób. Wśród nich, niestety, pani siedząca po mojej prawicy. Mam nadzieję, że miała jakiś inny ważny powód, przecież nie mogę każdemu tłumaczyć, że tylko tak wyglądam i poza tym jestem wporzo, wcale nie napadam na niewiasty po koncertach.
Gruźlików bardzo mało, komóry wyłączone, oklaski po każdej części natürlich. Stroje, które można uznać za wieczorowe (w tym mój), policzyłby na palcach stary stolarz. Mówię o krawiectwie menszczyźnianym, bo na żeńszczyźnianym aż tak się nie znam. Kolejka do kibelka jak za Gierka w sklepie komercyjnym. Czyli wszystko w normie, powiatowej, ale w normie.
To tyle by było, mniej więcej. Następny koncert już nie będzie Historyczny, więc nie doniosę, tym bardziej, że Moniuszki nie trawię nawet po kilku wódkach, więc nie pójdę. Jeszcze następny ma być l’avant-garde totale i mam się tam stawić pod sankcją, choć się trochę boję. W każdym razie coś się nieśmiało zaczyna dziać, kierunek jest słuszny, bolączki, mam nadzieję, wyeliminujemy.
O czym doniosłem i już znikam. 😎
* Bez urazy, jak będę chciał kogoś urazić, zrobię to odrębnie i szczegółowo.
** Niby 30 km, ale korki są okrutne.
*** Owszem, tak, ale już niebezpiecznie blisko statusu zasłużonego, rokującego juniora.
No no… istotnie Historyczne Wydarzenie: że Wielki Wódz tak obszernie się wypowiedział 😀
Bardzo smaczna recka 😈
Czasami człowiek musi, Pani Kierowniczko, inaczej się udusi. 😈
Ja jak zwykle z zupelnie innej beczki. Tym razem nowojorskiej. Smutny koniec New York City Opera. Ladne requiem tutaj:
http://www.nybooks.com/blogs/gallery/2013/oct/25/they-changed-opera/
Bywalem tam wiele razy, czesciej niz w Met, z uwagi na przystepnosc i w ogole. Uronilem lezke.
jrk
No tak, to już zapowiadano we wrześniu 🙁
Czy jest więcej instytucji muzycznych, które padły w Stanach czasów kryzysu?
Pożegnania,pożegnania … ogólnie smutno jest 🙁
http://muzyka.onet.pl/newsy/lou-reed-nie-zyje/1gc60