Kniaź Igor na Monte Cassino

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj

Nie ma czegoś takiego, jak prawdziwa pierwotna wersja Kniazia Igora, ponieważ tej swojej jedynej opery Borodin po prostu nie ukończył. Realizatorzy spektaklu w Met też ukształtowali ją po swojemu.

Spodziewałam się właściwie czegoś bardziej kontrowersyjnego po tym, co słyszałam o Tcherniakovie. Wraz z dyrygentem poszaleli trochę po kolejności aktów i ich zawartości, nie wykluczam też, że coś zostało dopisane (parę momentów w ostatnim akcie, łącznie z zakończeniem, brzmi jak z innej epoki), bo także kompozytor i dyrygent Pavel Smelkov przykładał do tego opracowania rękę (choć w zapowiedzi piszą tylko, że zinstrumentował niektóre fragmenty).

Dekor i stroje przypominają raczej XX wiek. W spektaklu często stosowane są wizualizacje. Gdy pułk Igora idzie na wojnę, na ekranie w czerni i bieli pokazuje się cała fabuła: żołnierze jadą gdzieś, po czym są bombardowani i giną. W końcu pada w błoto zraniony sam Igor – i dalej następuje akt połowiecki, trochę przekomponowany. Tu odnosi się wrażenie, że chwilami reżyser nie wiedział, co zrobić z postaciami, ale okazuje się, że pomysł wyjściowy był banalny: ranny bohater śni, więc na scenie możliwe jest wszystko. Przede wszystkim wielkie pole maków (podliczono, że jest ich 12 500, wszystkie zostały wykonane w pracowniach Met), w którym rozgrywa się najpierw romans chanówny Konczakówny i syna Igora, Władimira, potem słynne Igorowe O dajtie, dajtie mnie swabodu, wreszcie przybycie chana i tańce połowieckie. W konwencji snu jest też ukazanie się Jarosławny w momencie, gdy Igor o niej śpiewa.

W drugim akcie (który tradycyjnie bywa pierwszym) jest też trochę zmian kolejności scen, o konwencji nie mówiąc, np. zamiast wiejskich muzykantów są dziwni panowie w garniturach. Za to tu wybija się gra aktorska bohaterów. I finał, też kompletnie poprzekręcany – najpierw Jarosławna wyśpiewuje swój płacz nad ruinami miasta, potem po wyjściu wszystkich wchodzi Igor, któremu udało się uciec i nagle rozgrywa się scena z Konczakówną i Władimirem – oczywiście jest to retrospekcja w umyśle Igora. W końcu, gdy ludzie odkrywają jego powrót, Igor odgrywa kompletnego jurodiwego: a to chce się mścić, a to kaja się za to, że dał się pojmać do niewoli, aż w końcu jak szalony łapie się za szczątki wyposażenia i bierze się do odbudowy.

No dobrze, ale wszystko można było wybaczyć słuchając śpiewaków i podziwiając ich emocjonalne zaangażowanie. Zwłaszcza Ildara Abdrazakova w roli Igora i Oksany Dyki jako Jarosławny. Świetnym typem negatywnym był Mikhail Petrenko (brat Jarosławny), a ognistymi (choć dość korpulentnymi) romansowiczami – Anita Rachvelishvili (Konczakówna i Sergey Semishkur (Władimir); aż trudno było uwierzyć, że to on był przystojniaczkiem Rodolfo w Cyganerii wystawionej w Warszawie prawie 8 lat temu przez Trelińskiego. Za to głos mu przez ten czas zdecydowanie wypiękniał.

Piszemy o tym, co ważne i ciekawe

Sieć, śmieć, śmierć

Brytyjski serial „Dojrzewanie” o 13-letnim zabójcy wstrząsnął polskimi rodzicami. Czy to się może zdarzyć u nas? Tak, bo docierają tu te same internetowe zagrożenia.

Joanna Cieśla

Dodajmy jeszcze świetne chóry i orkiestrę pod batutą Gianandrei Nosedy – i naprawdę można było z tego spektaklu mieć przyjemność.

A z oglądania go w kinie Praha? Warunki siedzenia są dużo przyjemniejsze niż w Teatrze Studio, z dźwiękiem różnie – muszą się jeszcze nauczyć, z początku było zbyt głośno, potem ściszyli, ale brakło niuansów. Jednak to był pierwszy raz, więc nie ma co wydziwiać. Będzie lepiej.

Udostępnij
Wyślij emailem
Drukuj