Kwartet Casalsa z klasą
Jak to nieraz już bywało, prawdziwe perełki na Festiwalu Beethovenowskim zdarzają się przede wszystkim w dziedzinie kameralistyki. Popołudniowy koncert Cuarteto Casals był najlepszym jak dotąd koncertem festiwalowym.
Szkoda, że o 17 i że w sali kameralnej, ale rozumiem, że obawiano się o frekwencję. Cóż, zysk tych, co przyszli. Hiszpański kwartet okazał się równie wybitny jak jego nagrania – a przy nagraniach wiadomo, można majstrować. Na żywo można obserwować wspaniałe porozumienie, dbałość o każdą nutę, ale też autentyczne emocje.
Ciekawe – rzadko widzi się coś takiego w kwartetach – że w gruncie rzeczy nie jest ustalone, kto jest pierwszym skrzypkiem, a kto drugim: w pierwszym z utworów, „dysonansowym” Kwartecie C-dur KV 465 Mozarta, prowadzącym był Abel Tomas, w drugim zamienił się na pulpity z Verą Martinez i tak już pozostało także w trzecim. Początek Mozarta był po prostu mistyczny – te przenikliwe, szkliste niemal dźwięki, ta przestrzeń, którą tworzyły, wydawały się z jakiegoś innego świata. A gdy wstęp się skończył, zaczęła się po prostu znakomita zabawa.
Po niej całkowity kontrast: Métamorphoses nocturnes Ligetiego. Cóż to za genialny utwór, napisany – niewiarygodne – w latach 1953-54, jeszcze na Węgrzech pod poststalinowskim jarzmem, do szuflady. Prawykonanie odbyło się dopiero w Wiedniu w 1958 r. Nie mogę sobie odmówic, żeby wrzucić link, choć to nie to samo wykonanie: słychać tu duże wpływy Bartóka, ale i własny głos. Równie dobrze utwór mógłby być napisany ostatnio. Przepięknie zagrali go Hiszpanie. Program dopełnili po przerwie Kwartetem c-moll op. 51 nr 1 Brahmsa, intensywnym i dramatycznym. Pełen kontrastów był ten wieczór, ale świetnie skomponowanych. Był też bis (zapowiedziany przez Verę Martinez po polsku): Taniec młynarza de Falli w bardzo zgrabnym opracowaniu.
Jak już przy opracowaniach jesteśmy, to wspomnę pewne curiosum z wczorajszego koncertu: Eroikę Beethovena w transkrypcji Ferdinanda Riesa na kwartet fortepianowy. Jak lubię utwory Riesa, tak jego opracowanie Beethovena wydało mi się momentami niezbyt zręczne, trochę też słyszało się, że zespół został stworzony niemal ad hoc i na co dzień ze sobą nie grywa. Ale Septet Beethovena z udziałem Michela Lethieca i dwóch innych muzyków z Orchestre de Paris, a także smyczków polskich i jednego izraelskiego, zabrzmiał już spójniej, a że utwór sam w sobie jest uroczy, to bardzo się spodobał i publiczność wymogła nawet bis.
Wracając do najnowszych wrażeń, wieczorny koncert wypełniła Missa solemnis. Kiedy po koncercie kameralnym żegnaliśmy się z prof. Michałem Głowińskim, życzył mi „wesołej mszy”. Czy była wesoła? Niekoniecznie, ale dyrygent – Jérémie Rhorer, kolejny „młody zdolny” (nawiasem mówiąc, współtwórca Le Cercle de l’Harmonie), był bardzo energetyczny, podobały mi się jego tempa; co zaś do całej reszty, to jeśli się wie, że pełny skład spotkał się praktycznie dziś, to wiele można wybaczyć, bo chór z Brna był naprawdę świetny, orkiestra Filharmonii Poznańskiej naprawdę się starała (koncertmistrzyni bardzo ładnie wykonała solówę w Benedictus), a solistom, jak wiadomo, sam Beethoven zgotował chińskie tortury. Podobała mi się sopranistka, 27-letnia Olena Tokar z Ługańska, i nie mogłam się pozbyć myśli, co mogła czuć podczas owego „wojennego” Agnus Dei z przerażonym „miserere” tenora. Dziś jest co prawda związana z operą w Lipsku, ale w jej rodzinnym mieście jest niewesoło.
Komentarze
Co do ostatniego koncertu – zdaje się, że wykonawcy już się przy tym spotkali wcześniej, ale to było prawie dwa miesiące temu, 21.02 w Poznaniu.
http://www.filharmoniapoznanska.pl/koncerty/luty-2014/
Pobutka.
Jest już program 6 Festiwalu Tradycji i Awangardy ” Kody”. Miło znów będzie gościć PK w Lublinie 🙂
Dzień dobry 🙂
No fakt, aż taki cud, żeby prawie prima vista razem wystąpić, to to nie był, ale rzeczywiście tym razem spotkali się późno. I tak nieźle wyszło. Choć, dodam, było parę momentów mniej udanych, np. tajemniczy początek Sanctus wyszedł jakoś bez nastroju. Ja przez długi czas nie bardzo rozumiałam zarówno ten moment, jak i kilka innych, dopiero olśniło mnie, gdy usłyszałam go na instrumentach historycznych (konkretnie pod Herreweghem)…
Irku, owszem, jest nadzieja, że tym razem wpadnę na parę dni 🙂
Pytanie, być może , bez odpowiedzi
Wczoraj wieczorem przyszło zawiadomienie z Carnegie Hall, że znaleziono dyrygenta aby zastapil niedomagającego Lorina Maazela, któremu choroba nie pozwoliła na poprowadzenie dwóch koncertów z Filharnmonia Monachijska w muzyce R.Straussa. Drugim, w sobotę 12.IV. zadyryguje teraz Fabio Luisi, dobrze znany w NY jako „niepisany” następca Levina w Met Opera. Dyrygentem pierwszego z koncertów, w piątek , 11.IV. będzie….tak….zgadli państwo! nikt inny jak Valery Gergiev. Maestro przyleci na ten wieczór z Londynu i zaraz po koncercie wróci na europejski kontynent. O poziom wykonania oczywiście się nie obawiamy, bo jak wszyscy wiemy V.G. to „solidna firma”, kto by go smial posadzac o chałture…No to sarkazm mamy już z głowy.
Rankiem wystosowałem dwa maile: pierwszy do biura prasowego Carnegie Hall, że nie będę w stanie się pojawić: przyznaję się bez bicia, nie miałem odwagi zdradzić powodu i nie miało to zresztą sensu. Oni by i tak nie zrozumieli, dlaczego recenzent na znak sprzeciwu bojkotuje występ cenionego powszechnie kapelmistrza.
Drugi mail wysłałem do solisty tego wieczora, pianisty Emanuela Axa wyjaśniając już bez oszukiwania, że nie pojawię się na koncercie na znak protestu wobec politycznej postawy dyrygenta. Zaznaczyłem, że sam, jako „maluczki” nie mogę wiele zdziałać, ale on , jako bardzo znany w świecie muzyk, może przynajmniej zadać sobie pytanie co by w podobnej sytuacji zrobili tacy artyści jak jego mentor Artur Rubinstein, lub Izaak Stern? Czy zagrali by z człowiekiem , który otwarcie popiera zaborczą politykę swojego przyjaciela i mecenasa?
Ax, jako dobry przyjaciel, natychmiast zadzwonił całkowicie zdziwiony moja postawą. Wyczułem, że nie było to oszukiwane, że on RZECZYWIŚCIE nie rozumie o co mi chodzi. Jego reakcja była na swój sposób zrozumiała: „ co ty się martwisz o Ukrainę?”. Jego b.p. Mamusia, bardzo daleka od lewicowych przekonań, bez wątpienia użyła by tych samych argumentów. To w końcu z rąk i Niemców i Ukraińców zginęła doszczętnie cała jej rodzina, jak też rodzina ojca Emanuela. Więc Ukraina dostają teraz, w jego zrozumieniu, to się jej należy.
Ale naiwność argumentów pianisty oraz ich szczerość uświadomiły także coś innego: on naprawdę nie pojęcia co się dzieje, jeśli nawet do pewnego stopnia jest świadom, że przyjaciel Gergieva na Kremlu, jest rzadkim nawet w naszych czasach tyranem.
I tutaj moja podwyższona początkowo temperatura opadła, kiedy zadałem sobie proste zasadniczo pytanie: do jakiego stopnia, jeśli w ogóle, artyści muszą być bohaterami i za każdym razem kierować się „głosem sumienia”( jeśli sumienie zamieszkuje ich duszę). Czy ich zadaniem jest wywiązanie się ze zobowiązań profesjonalno-artystycznych, czy też powinni odmawiać współpracy z każdą świnią jaką napotykają na ich artystycznej drodze? Czy polityczną nieświadomość- wystawnie demonstrowana przez tę naiwną i generalnie idealistyczną, grupę- w ogóle powinna im przeszkadzać, albo spędzać sen z oczu?
Naiwność, jeśli nie wręcz głupota niektórych objawia się w najłatwiejszym artystycznym( jak też politycznym, socjalnym i ekonomicznym) bojkocie tzn. bojkocie państwa Izrael. Czasami , bardzo rzadko, pojawia się odważna osoba , jak Kissin, który potrafi postawić się i pokazać solidarność wobec kraju, który uważa za niesłusznie atakowany i na znak solidarności podróżować na izraelskim paszporcie.
Nie chce mi się wierzyć, że Gergiev swą przyjaźń i solidarność z rosyjskim Führerem musi demonstrować podpisywaniem haniebnych listów? Nie wiem, tak jak nie wiem również, czy my, jako publiczność, albo nawet jako komentatorzy wydarzeń muzycznych, mamy prawo gniewać się na zdezorientowanych, naiwnych, idealistycznych muzyków za to, że jako osoby publiczne nie deklarują się po stronie godności.
Jest niestety oczywistym, że taki Ax, czy jakiś inny solista, jeśli już okazałby swój własny protest, najprawdopodobniej spotkałoby się to z absolutnym brakiem zrozumienia środowiska. Gdyby jednak takich artystów pojawiło się więcej, gdyby cudem jakimś posiedli by choćby namiastkę polityczną świadomość, to wtedy taka „kukiełka Putina” zrozumiałaby również , że może coś nie jest w porządku i że jej stanowisko jest jednak kwestionowane. Carnegie Hall potrzebowała zastępcę: znaleźli zastępcę, sprawa załatwiona. Nie ma potrzeby na kwestionowanie wyboru, w dodatku w ostatnim momencie.
Zatytułowałem swoje rozważania „pytaniem bez odpowiedzi”, ale adresuję je do czytelników blogu: rad byłbym zobaczyć i przeczytać co myślą oni na temat „prawości artystów” i czy moje prywatne obiekcje i krytyka takich jak Gergiev( i paru jeszcze innych znanych sygnatariuszy tego niesławnego listu) w ogóle posiadają sens. Jest to chyba kolejny przykład symptomu od ponad pół wieku znanego jako „Furtwangler question”.
No cóż, Romku, wielu ludzi, nie tylko artystów, kompletnie tych spraw nie rozumie. Wielu muzyków uważa, że co ma polityka do muzyki. Najważniejsze, żeby dobrze grać.
U nas wciąż spory o Rok Polski w Rosji i Rok Rosji w Polsce. Dziś w „GW” słusznie pisze Maziarski, że to już naprawdę nie te czasy, że możemy kierować sztukę do dysydentów, i to na tamtym terenie, że jesteśmy dla nich oknem na świat. Było tak może za komuny, ale teraz tak nie jest; potworna propaganda jest wszechobecna i zatruwająca, ale dzięki choćby internetowi i podróżom można mieć dostęp do innego świata. Dlaczego więc mamy dawać alibi Putinowi? Nie wiem. Kiedy w Polsce był stan wojenny, Związek Kompozytorów Polskich potrafił się postawić i nie zorganizować Warszawskiej Jesieni w 1982 r., choć władza naciskała, żeby pokazać, że „normalizacja” postępuje.
Co zaś do Kissina, owszem, demonstruje odwagę w głoszeniu swoich poglądów, ale mnie się wydaje, że uznanie podróżowania na izraelskim paszporcie za znak protestu jest przesadą. Ma takie obywatelstwo, więc używanie paszportu jest czymś całkiem normalnym.
Staram się nie myśleć o problemach politycznych w sąsiedztwie, a także u nas. Całkowicie się nie da, ale trzeba być świadomym, na co można mieć wpływ. Nie oznacza to, że nie współczuję Ukraińcom ani tym bardziej naszym obywatelom, gdy ich spotykają krzywdy. Wierzę, że masowe współczucie nie pozostaje bez skutku. Ale w łóżku przed zaśnięciem staram się myśleć o innych rzeczach. Tymczasem tragiczne wydarzenia dopadły wczoraj na miejscu. W środowisku służbowym moim i Córeńki. Tragiczna śmierć – skok z 6-go piętra w miejscu pracy. To miejsce pracy Córeńki i pole moich spraw zawodowych. Nie bez kontekstu politycznego na szczeblu wojewódzkim. Wybaczcie, że zakłócam świąteczny nastrój, ale do Świąt zostało jeszcze parę dni, a nawet do 10 dla niektórych. Można się otrząsnąć i iść dalej.
Ze spraw politycznych na szczeblu wojewódzkim ciekawi mnie, jak komornik u p. Struzika, „ulubieńca” tutejszego, wpłynie na sytuację instytucji muzycznych podległych samorządowi wojewódzkiemu.
Tymczasem muzyka w stolicy ma się doskonale. Festiwal pozwala na szczytowe osiągnięcia i szczytowe doznania. Nawet w przypadku muzyków całkowicie niezgranych. Chyba, że równo zgrany jest szacunek dla muzyki i słuchaczy. To czasem ważniejsze od bezpośredniego obcowania na co dzień. Na nieszporach u Św. Gerwazego w Paryżu Godzinki i psalmy śpiewali mnisi i mniszki, ale także liczni wierni świeccy wyposażeni w psałterze. Nie śpiewali równo, ale jakoś to zupełnie nie przeszkadzało. Przewaga mnichów i mniszek w białych pelerynach narzuconych na habity wystarczyła, żeby było pięknie, a kilkanaście osób wchodzących niezbyt dokładnie dodawało tylko autentyczności. Wielka w tym wszystkim niesamowita akustyka kościoła, w którym paryskie Fraterites de Jerusalem się spotykają. W Warszawie przy Łazienkowskiej 14 spotyka się Wspólnota polska. Paryska słynie z pięknego śpiewania. O warszawskiej jakoś nie słyszałem, ale może to tylko wina źle nadstawianego ucha. Przy najbliższej okazji spróbuję sprawdzić.
Stanisławie, zapewne o to chodzi?
http://gazetabaltycka.pl/wydarzenia/gdansk/tragedia-w-szpitalu-na-zaspie-52-letni-pracownik-wypadl-z-okna
Myślenie lub nie o polityce jest wyborem prywatnym dopóki nie wkracza się na grunt publiczny. Na gruncie publicznym nie ma tłumaczenie, że się jest od polityki oderwanym. PK słusznie pisze, że nie ma przestrzeni publicznej bez polityki. Wiem, słowa inne, ale chyba sens mniej więcej taki. Legitymacja partyjna Karajana narobiła sporego zamieszania w wiele lat po jego śmierci. Muzyk, z natury wrażliwy, nie może tej wrażliwości ograniczać do swojego ja.
Argumenty różne można przytaczać. Dawno temu wykluczono z zawodów sportowych reprezentantów RPA, w której wówczas panował apart hide. W stosunku do białych tenisistów miało to sens, ale w przypadku czarnoskórych lekkoatletów zakrawało na kpinę ze zdrowego rozsądku. Wymieniano wtedy różne argumenty i zawsze znajdowało się mnóstwo szczegółów uniemożliwiających consensus. Później olimpiada w Moskwie. W Soczi było ponoć za późno na jakieś działania, bo impreza zaraz się kończyła. Ale tuż potem była paraolimpiada. Argument, że jakakolwiek akcja trafiłaby w ludzi pokrzywdzonych przez los łatwo zwyciężył. Na gruncie kultury można dobrze szermować. Tylko akcje kulturalne docierające z zewnątrz do Rosji są w stanie wpływać na świadomość obywateli rosyjskich ogłupionych propagandą. Czy koncert skrzypcowy może tę świadomość zmieniać? Jeżeli wirtuoz przerwie i powie, co należy, może i może. Zgadzam się z Romkiem, że mogłoby tak być. Ale jakoś nikt nie przerywa, by cokolwiek powiedzieć. A i sam Romek przyznaje, że pojedyncze takie przypadki nie znalazłyby zrozumienia. Myślę, że większe wrażenie wywołałoby anulowanie wszystkich zaproszeń dla artystów rosyjskich. To na pewno dałoby do myślenia. Ale tego też nikt nie zrobi. Zapewniam. Jeżeli jeden taki przypadek zaistnieje, potwierdzi tylko regułę swoim odosobnieniem.
Tak, Pani Kierowniczko, o to. Ten pracownik był szefem Solidarności, równocześnie kierownikiem działu eksploatacji, z zawodu elektrykiem. W szpitalu pracował ponad 20 lat. Akurat w komórkach przewidzianych do likwidacji pracowali głównie solidarnościowcy, więc zwolnienia miały dotyczyć głównie związkowców, których był szefem. To nie tak, że ktoś działał przeciwko „Solidarności”. Raczej do różnych związków zapisywano się grupowo – komórkami. Kontekst polityczny nie polega na działaniach przeciw Solidarności tylko na nagle podjętej decyzji bez przygotowania i jakichkolwiek kalkulacji. I przedstawieniu załogom sytuacji jako łączeniu szpitali w dwa organizmy autonomiczne pod wspólnym zarządem. Gdy już główny opór przełamano, okazało się, że jeden ze szpitali po prostu wchłonie drugi. Gdy sytuacja się wyklarowała, frustracja w szpitalu wchłanianym osiągnęła niebotyczny poziom. Szczególnie, gdy nikt nie umiał podać argumentów uzasadniających decyzję. Nawet prasa zwracała uwagę, że na sesji Sejmiku decydującej o połączeniu korzyści z połączenia nie umiał przedstawić ani radny – sprawozdawca ani Wicemarszałek odpowiedzialna za ochronę zdrowia, ani Dyrektor Departamentu Zdrowia. Nie zawierało ich także uzasadnienie projektu uchwały. W krytycznym momencie Marszałek oznajmił, że połączenie ułatwi pozyskiwanie kontraktów NFZ. Jestem przekonany, że Marszałek w to wierzy, chociaż szczegółowa analiza przeprowadzona później w szpitalach wykazała co innego. Ale tych analiz Zarządowi nikt nie przedstawił.
W „Polsce w obrazach“ Mrożka był taki rysunek z podpisem Jeden Polak lubi się angażować (tu ludzkie kłębowisko, z którego bezładnie wystają ręce nogi i czapki krakuski)… a drugi nie (z boku postać w krakusce, ostentacyjnie odddalająca się od tego kłębowiska). I tak jest w każdej ludzkiej zbiorowości. Jeden to urodzone zwierzę polityczne i angażował się będzie, inny nie czuje takiej potrzeby, albo wręcz wobec deklaracji politycznych (w szerokim sensie) odczuwa niechęć. I do tego punktu ani wobec tych jednych, ani drugich nie zgłaszałbym pretensji. Taka ich natura. 😉
Ale… O ile można zrozumieć nieangażujących się i nie oceniać ich, o tyle angażujący się niejako dobrowolnie zgadzają się na to, że będą oceniani. Sami, z pełną świadomością i niejakim wkładem energii, wybierają taką stronę, a nie inną, podpisują się pod tym, nie pod tamtym, więc nie mogą powiedzieć „nie chciałem“ czy „nie wiedziałem“ (oczywiście bywają również – bardzo trudne – sytuacje, kiedy milczenie też jest rodzajem poparcia, ale nie chcę już za bardzo komplikować sprawy i w to na razie nie będę wchodził).
W związku z powyższym mój pieski nos mi mówi, że o ile można uznać niezaangażowanie Axa czy innych za zrozumiałą, ludzką rzecz i nie stawiać im zarzutów, o tyle Gergiev swoją proputinowską aktywnością sam poddał się pod ocenę – publiczności, innych muzyków, historii, etc. Dobrowolnie zrezygnował z bycia „tylko muzykiem“, nie ma więc powodów, żeby oceniać go „tylko jako muzyka“, w oderwaniu od politycznego zaangażowania, do którego nikt go przecież nie zmuszał. 🙄
A propos ludzkiego kłębowiska z Mrożka, trzeba nam zapisać na plus, że mimo różnych, także żenujących scen w naszym parlamencie nie ma (jeszcze nie było?) bójek i przepychanek takich, jakie można zaobserwować w parlamencie ukraińskim czy koreańskim 😆
Bobiku, nie do końca mogę się zgodzić. Dyskusyjna kwestia przedstawiona przez Romka dotyczy koncertu w USA. Solista w tym przypadku nie ma nic do powiedzenia na temat wyboru dyrygenta. Gdyby chodziło o planowanie nowej imprezy od początku, byłoby trochę inaczej. W tym przypadku mamy do czynienia z sytuacją kryzysową. Trzeba jakoś wybrnąć i tyle. W zasadzie Bobik ma rację. Z drugiej strony USA to szlachetny wzorzec demokracji i policjant pilnujący porządku demokratycznego na świecie. Ile prawdy w pierwszym członie, to bez znaczenia. Wystarczy, że tak się przedstawiają. Ale niech tam, przyznam, że apolityczny artysta nie musi znać się na zawiłościach politycznych Moskwy. Nie zgadzam się z Bobikiem w tym, że zawsze apolityczny może pozostać apolitycznym. Jeżeli sam jedzie do Rosji z koncertami lub – jako dyrektor obiektu koncertowego – zaprasza artystów rosyjskich do siebie, ma obowiązek dokonania oceny politycznych skutków swojej decyzji. Jak to jest istotne, wiemy z doświadczeń lat 50-tych i nieco późniejszych, gdy czołowi intelektualiści zachodni z przewagą francuskich jeździli do Moskwy i głosili peany na cześć. Na dłuższy czas ukształtowali mainstreamową linię „postępowego” dziennikarstwa. Moskwa do perfekcji opanowała sztukę manipulowania ludźmi, w tym intelektualistami i artystami. Możemy spodziewać się i teraz gwałtownego zacieśniania więzi kulturalnych z całym światem. Nie powinno się tego ułatwiać.
Do przyczyn trudności z ewentualnym odwołaniem imprez Roku Polskiego w Rosji dochodzą oczywiście jeszcze takie czynniki, jak te, że zostały pozyskane pieniądze z promesy ministra; szkoda pieniędzy, szkoda pracy nad programem…
Stanisławie, ja zaznaczyłem, że zostawiam do osobnego rozważenia taką sytuację, kiedy niezaangażowanie jest de facto poparciem. Ona jest bardziej skomplikowana i trudno tu często wytyczyć granicę, kiedy ktoś – niechcący – przechodzi na ciemną stronę mocy. Nie znaczy to, że nie można tego oceniać, ale oceny w tym przypadku jednak powinny być chyba w innych kategoriach, niż wtedy, kiedy zaangażowanie jest świadomym aktem woli. W końcu nawet prawo inną karę przewiduje za czyn umyślny, a inną za nieumyślny.
Pani Kierowniczko, głoszę otwarcie, że Rok Polski nie na miejscu, ale w zamknięciu sobie myślę, że szkoda. Bo tak ciężko w Rosji się przebijać i, jak dają okazję, trzeba korzystać. Tymczasem wypada bojkotować. Przypomina sie dowcip Awdejeva o rabinie, który miał odpowiedzieć na pytanie, czy w mykwie ławy do leżenia robić z desek heblowanych (śliskie) czy surowych (drzazgi). Decyzja była kompromisowa: heblowane, ale kładzione heblowanym do dołu. Czy można znaleźć analogiczny kompromis dla Roku Polskiego?
Właśnie go wszyscy szukają 😆
Bobiku, spisane będą czyny i rozmowy, ale chyba sucha gałąź się pod ciężarem nie zegnie. Moralna ocena nie jest dla mnie najważniejsza. Nie chcę odgrywać się na Georgievie bojkotując jego koncerty, bo i tak będzie miał pełną salę. Zależy mi na tym, żeby nie głosił poparcia dla Putina. Nie mam środków do karania, ale chcę głosić, czego nie należy robić. Rada Europy właśnie zawiesiła prawo głosu delegatom rosyjskim. Zawiesiła nie wykluczyła, żeby nie zrywać kontaktu i mieć możliwość wytykania błędów. Ten i ów delegat rosyjski może i dostrzega błąd, ale na pewno nie da temu wyrazu. Polityka zmusza do głoszenia różnych rzeczy wbrew sobie. Mało bohaterów się z tego wyłamuje.
Tradycyjnie nie pricziom (choc dyskusja zainicjowana przez Romka bardzo interesujaca).
Czasami czytajac literature fachowa mozna trafic na ciekawostke. Naukowe czasopismo znane jako PNAS (Proceedings of the National Academy of Sciences of the USA) przynosi w najnowszym numerze, datowanym 7 kwietnia, a wiec nie prima aprilisowym, artykul, po ktorym ceny stradivariusow i innych guarneri powinny poszybowac gwaltownie w dol (ostatni stradivarius byl wystawiony na aukcje za drobne 45 milionow US $, o ile dobrze pamietam). Ale podejrzewam, ze nie poleca, podobnie jak cena butelki Romanee Conti (rocznika nie pamietam), ktora w pewnej restauracji we Francji w ubieglym roku wynosila okragle 10 tys. Euro, nie poleci w dol nawet gdyby w PNAS pojawil sie artykul dowodzacy, ze grono ekspertow nie potrafilo odroznic tej butelki od innej, z sasiadujacej winnicy, za powiedzmy 100 Euro czyli 1% ceny. Tutaj abstrakt rzeczonego artykulu (pelen tekst moge dostarczyc droga prywatna jako PDF).
Abstract
Many researchers have sought explanations for the purported tonal superiority of Old Italian violins by investigating varnish and wood properties, plate tuning systems, and the spectral balance of the radiated sound. Nevertheless, the fundamental premise of tonal superiority has been investigated scientifically only once very recently, and results showed a general preference for new violins and that players were unable to reliably distinguish new violins from old. The study was, however, relatively small in terms of the number of violins tested (six), the time allotted to each player (an hour), and the size of the test space (a hotel room). In this study, 10 renowned soloists each blind-tested six Old Italian violins (including five by Stradivari) and six new during two 75-min sessions—the first in a rehearsal room, the second in a 300-seat concert hall. When asked to choose a violin to replace their own for a hypothetical concert tour, 6 of the 10 soloists chose a new instrument. A single new violin was easily the most-preferred of the 12. On average, soloists rated their favorite new violins more highly than their favorite old for playability, articulation, and projection, and at least equal to old in terms of timbre. Soloists failed to distinguish new from old at better than chance levels. These results confirm and extend those of the earlier study and present a striking challenge to near-canonical beliefs about Old Italian violins.
——-
jrk
Anyway, wczoraj Casalsi na stradach (wyłącznie!) nie tylko grali wyśmienicie, lecz również przepięknie brzmieli, więc może jednak nie przesadzajmy z tym szkiełkiem i okiem.
Jedynie publiczność (czyżby jej część zaproszeniowa?) się nie popisała, bo i Mozarta, i Brahmsa przerywały oklaski.
Jednemu z Mędrców, Edmundowi Burke, przypisuje się maksymę, wedle której „aby zło zatriumfowało, wystarczy, by dobrzy ludzie nie uczynili nic”. Nieoceniona wikipedia informuje, że to chyba parafraza innego zdania Burke’a : „When bad men combine, the good must associate; else they will fall one by one, an unpitied sacrifice in a contemptible struggle.”
A można jeszcze wspomnieć Yeatsa :
„Najlepszym braknie wiary, a w najgorszych
Wzbiera namiętna, żarliwa ochota.”
Czy to już teraz?
Już teraz? Piotrze, to dopiero brak wiary. 😉
Ja jako pies chyba trochę lepiej oceniam ludzkość niż ona samą siebie. Warczę wprawdzie czasem na różne indywidualne lub zbiorowe obrzydliwości, szarpnę tego i owego za nogawkę, ale w sumie zauważam, że ludzkie morale jest jednak trochę lepsze niż za Dżyngis-Chana. A to, że o nim dyskutujemy, też pewną nadzieję daje.
Pamiętam zresztą z Lisa Witalisa, że załamać łapy i bić się w chrapy to nie jest wyjście, więc jak co do czego, wolę raczej zapytać „co ja jeszcze mogę zrobić?”. Innych nie mogę zmusić do tego, żeby coś zrobili, ale siebie owszem. I to jakieś wyjście jest. 😉
Bobiku, myśli moje wyszczekałeś. Osobiście myślę, że morale ludzkości nie podnosi się liniowo tylko raczej sinusoidalnie, jednak z trendem wznoszącym. Czy to oznacza, że poziom morale przekłada się na poziom jakości instrumentów smyczkowych?
Mnie bardzo zainteresował poziom metodologiczny amerykańskich badań. Wszak to kraj naukowo przodujący. Czy sala prób i sala koncertowa były pokojami hotelowymi? Może słabo znając angielski niedokładnie coś zrozumiałem. Po paru solistów musiało grać jednocześnie, skoro 10 grając po godzinie zmieściło się w przedziale 2×75 minut. Brakuje mi informacji, czy wszyscy grali ten sam utwór. Czy każdy grał po kolei na każdym instrumencie. Jeżeli tak, na 1 instrument u jednego solisty wypadało po 5 minut, w tym zmiana instrumentu i ewentualne dostrajanie. Jeżeli jednak 10 muzyków zmieściło się w 150 minutach nie grając równocześnie, zostaje na 1 instrument u każdego około minuty. Biorąc to wszystko pod uwagę też przypuszczam, że wpływ znakomitego niewątpliwie substractu na ceny stradivariusów będzie bliski zeru. Piszę, że substract znakomity, ponieważ zwraca uwagę zarówno na znikomość próby jak i na ułomność miejsca, w którym (których?) przeprowadzono doświadczenie.
Bobiku, co to jednak psia mądrość…. Pewnie, że tak. Bo przecież lawina bieg od tego zmienia… A co robić? Chyba głośno szczekać, co?
Pewnie, że szczekać. Byle głową, nie drugim końcem psa. 😉
Drugim końcem psa, czyli ogonem, można za to machać. 🙂
Co prawda w tym przypadku niezupełnie miałem na myśli ogon, ale fakt, on też jest drugim końcem psa i najlepszym użytkiem, jaki można z niego zrobić, jest ożywione merdanie. 🙂