List otwarty do Andrzeja Skworza, redaktora naczelnego miesięcznika „Press”
Szanowny Panie Redaktorze, Drogi Andrzeju – znamy się jeszcze z czasów „Gazety Wyborczej”, kiedy ja pisałam tam o muzyce, a Ty kierowałeś oddziałem poznańskim. Przykro mi, że na łamach Twojego obecnego pisma, relacjonującego sprawy polskiego dziennikarstwa, moje nazwisko znalazło się tym razem w tekście urągającym dziennikarstwu.
Chodzi o artykulik p. Anny Małuch w najnowszym numerze „Press” pt. Ruchy w „Ruchu”. Zajmuje on co prawda tylko jedną kolumnę, ale przekłamań w nim, nie mówiąc o niedopowiedzeniach i kompletnym niezrozumieniu sprawy (a co najmniej braku woli zrozumienia), wystarczyłoby na tekst dużo większy.
Już w leadzie jest: „Gdy nowy naczelny wprowadził zmiany w „Ruchu Muzycznym”, w środowisku rozgorzała dyskusja, kto ma prawo tam publikować. W tle są pieniądze z dotacji i pytanie o niezależność redakcji”. Po pierwsze, od razu brzydka insynuacja, że jeśli nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o pieniądze. Pieniądze to niewielkie – w tekście wysokość dotacji jest nawet wymieniona (700 tys. rocznie), ale już robi się atmosferkę, że jest kłótnia o kasę (w dalszej części artykułu jest już expressis verbis, że obecne kierownictwo redakcji „zabiera dotychczasowym autorom miejsce na łamach i pieniądze” – co prawda jako cytat, ale zawsze – i stąd jakoby niezadowolenie tych ostatnich). Po drugie, w tym samym zdaniu pada sformułowanie „niezależność pisma”. Szermuje nim Grzegorz Gauden, który pragnie uniezależnić fachowe pismo od fachowców. Przyznasz, że chęć to paranoidalna – podobnie jakby chciał uniezależnić pismo np. techniczne od inżynierów. Ale już w leadzie wszystko jest ustawione: to „środowisko” mówi o kasie, a Grzegorz Gauden o niezależności, a słowo „niezależność” jakże dobrze brzmi w zestawieniu z prasą, prawda?
Tylko że sytuacja „Ruchu Muzycznego” jest zupełnie inna i próbowałam to wytłumaczyć p. Annie Małuch bardzo długo, jak widać bezskutecznie. Po pierwsze, środowisko muzyczne nie kłóci się o jakieś tam pieniądze, które jakoby chce wyszarpnąć, tylko o to, żeby pieniądze podatników – bo to one przecież są – były wydawane racjonalnie, na produkt dobrej jakości. Bo to JEDYNE fachowe pismo na naszym rynku. A „niezależność”, którą chce mieć Grzegorz Gauden, wciąż podkreślający, że „ma do niej prawo jako wydawca”? Przecież on nie jest wydawcą „Ruchu Muzycznego”! Ściśle rzecz biorąc, jest nim na zlecenie Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, bo prawdziwym wydawcą pism patronackich jest minister. Czy dyrektor Instytutu Książki miałby prawo rozwiązać „Ruch Muzyczny”? No właśnie.
To, że p. Anna Małuch ustawiła sprawę już na początku, to jeszcze nic. Otóż nie rozmawiała ona z ŻADNĄ z osób z „Ruchu Muzycznego”. Rozmawiała tylko ze mną, choć powtarzałam jej wielokrotnie w trakcie rozmowy, że ja jestem tu tylko „przyjacielem domu” i że powinna porozmawiać z odchodzącymi członkami redakcji, podałam jej nawet numery telefonów. Jednak co do redakcji p. Małuch ograniczyła się do rozmowy tylko z jedną stroną: z Grzegorzem Gaudenem i Tomaszem Cyzem. A moim słowom nadała cechy niewiarygodności, pisząc, że to ja zarzucam tekstom z obecnego „Ruchu Muzycznego” niski poziom merytoryczny (choć każda kompetentna osoba zauważy to gołym okiem), że skracanie autorskich tekstów „rzekomo wypacza ich sens” (podczas gdy można służyć konkretnymi przykładami, które zrozumiałaby nawet p. Małuch, gdyby chciało się jej je prześledzić) i że „razi” mnie to, że wyrzucono z redakcji doświadczone redaktorki – jakby to mogła być kwestia „rażenia”, a nie zwykłej przyzwoitości. P. Małuch dała wiarę raczej słowom Tomasza Cyza, który „twierdzi, że nie jest dyktatorem, a zwolnienia były efektem wewnętrznej rewolty”. Nie rozmawiała z nikim, kto mógłby jej potwierdzić – a da się to potwierdzić – dowody na mobbing, jaki miał miejsce w tej redakcji. Tak było wygodniej. Za to porozmawiała sobie z Markiem Knapem, który, mówiąc najłagodniej, bardzo daleko mija się z prawdą twierdząc, że członków poprzedniej redakcji „uczył pracy na szpiglu i na ścianie” (w rzeczywistości przed nastaniem p. Knapa redakcja składała pismo SAMA!). Nie dodał jakoś, że jego makieta została ogólnie uznana za afunkcjonalną, zarówno w obróbce, jak i w efekcie finalnym, czyli – banalnie – w czytaniu. Za to rzucił insynuacją, że „wrzawa (sic! – DS) wynika z tego, że prestiż naczelnego przypadł młodemu człowiekowi, a nie osobie o silnej pozycji w muzycznym światku”. W rzeczywistości Tomasz Cyz nie jest już człowiekiem młodym – jak nietrudno sprawdzić, ma 37 lat, a mimo to do dziś nie dał rady ukończyć żadnych studiów; muzykologię przerwał gdzieś na II roku. Jeśli takie kwalifikacje ma mieć redaktor naczelny pisma fachowego, to nisko upadliśmy.
P. Małuch wspomina tylko mimochodem, że otwarty protest do Ministra Kultury przeciwko obecnej sytuacji podpisało ponad 600 osób. Nie dodaje, że są to ludzie nie tylko ze środowiska muzycznego, o których można by powiedzieć, że służą jakimś wyimaginowanym partykularnym interesom, ale też mnóstwo studentów oraz ludzi innych zawodów, po prostu melomanów zainteresowanych losem pisma. Autorka dziwi się, że np. nie chcą w „Ruchu Muzycznym” felietonów ludzi spoza świata muzycznego. Ale przecież, jak już wspominałam, to ma być to jedyne pismo robione przez fachowców, czyli takie, któremu się wierzy. Magazynów ogólnokulturalnych jest wiele, na papierze i w sieci, i tam jest dość miejsca na dywagacje amatorów. Jednak p. Małuch nie zadała sobie – znów – trudu, żeby porozmawiać z kimś z sygnatariuszy protestu, znalazła tylko (chyba starannie szukała) jeden głos na plus – p. Jerzego Snakowskiego, podając jeszcze na dodatek mylnie, że jest on wykładowcą Akademii Muzycznej w Gdańsku (co od dobrych paru lat jest nieaktualne). Jeśli on podał jej taką informację sam, świadczy to o wiarygodności obojga (bo przecież można to sprawdzić).
Na koniec zadała mi kuriozalne pytanie: w swoim artykule napisała „czy zaakceptowałabym podobną ingerencję w sprawy redakcyjne „Polityki”, a w rzeczywistości – co ja bym pomyślała, gdyby jakaś grupa wysłała podobny list w sprawie „Polityki” (to jednak pewna różnica). Odpowiedziałam jej – to oczywista oczywistość – że listy może pisać każdy, bo żyjemy przecież w wolnym kraju. Po jakimś czasie zaniepokoiłam się jednak, czy rzeczywiście zrozumiała, o co w ogóle w tej sprawie chodzi, i zadzwoniłam do niej jeszcze raz prosząc, by dała mi moją wypowiedź do autoryzacji – po prostu przestałam jej wierzyć. Oświadczyła mi na to, że tekst już poszedł do druku i nic nie można zmienić. Teraz widzę, że moja nieufność, niestety spóźniona, była uzasadniona. Raz jeszcze powtarzam – przykro mi, że Twoje pismo firmuje taką dziennikarską robotę.
Pozdrawiam serdecznie, mimo wszystko
Dorota Szwarcman
Komentarze
Komentarzy brak, bo wszystkich zamurowało…?
Wielu dopiero wraca z koncertu. Podobnie jak ja 🙂
I tu powtórzę, ale tym razem do Was – jest mi niezmiernie przykro, że zamiast cieszyć się pięknym koncertem Les Arts Florissants i Paula Agnew z anthemami Purcella musiałam odnieść się do tego… nie chcę nazywać tego po imieniu. Ale przecież musiałam.
A tymczasem smutne wieści – zmarł Gabriel García Márquez i zginął w wypadku José Feliciano.
Ale nie „ten” Feliciano, tylko Cheo Feliciano. Też szkoda.
Ano też.
Ale jest Wielki Tydzień i LAF wykonał Purcella pięknie, więc czekamy na wrażenia PK 😉
No dobrze, to wybaczcie, że w komentach i krótko.
Atmosfera tego koncertu była nieziemska, bo taka jest muzyka Purcella, a Paul Agnew jest w końcu wybitnym fachowcem. Brzmienie chóru – jasne, trochę płaskie, takie francuskie. Ale to nie szkodziło. W bisie (piękne Miserere) już niestety czuło się zmęczenie. Ale nastrój był.
Instrumentaliści (sprawna międzynarodowa szóstka) też świetnie, tylko miałam pewne wątpliwości: w programie zostały umieszczone trzy sonaty, ale nie zostały chyba wykonane w całości, jeśli w ogóle były to sonaty, a nie wstępy do anthemów? Bo anthemy były różnego rodzaju: a cappella (te najbardziej niesamowite w swojej chromatyce), z organami i z całym zespołem.
No i przede wszystkim: bardzo się cieszę, że włoski monopol z pojedynczymi akcentami niemieckimi i francuskimi został przełamany 😉 Uwielbiam angielską muzykę wokalną. A Purcella to już bardzo bardzo.
Parafrazując nieco PK: jest mi niezmiernie przykro, że zamiast cieszyć się pięknym koncertem Les Arts Florissants i Paula Agnew z anthemami Purcella (wprawdzie przez radio tylko), musiałem akurat wylądować na recitalu Fazila Saya…
Oj, ścichapęku, coś więcej poproszę! To musiał być niezły cyrk 😆
Mnie rzeczywiście nieco przytkało. Niby nierzetelność dziennikarska to już nie jest żaden news, raczej coraz częściej zmierza w kierunku normalki, ale ja w „normalność” zbierania materiałów i pisania pod tezę jakoś niechętnie bym uwierzył. 🙄
Wiem, wiem, znowu moja szczenięca naiwność wyłazi w całej okazałości. 😳
Przy okazji, może ktoś byłby tak miły i odniósł się do wczorajszego koncertu z Palestrinowskim Stabat Mater i Kantatą Faustowską Sznitkego, bo mam niejakie wyrzuty sumienia, że nie dotarłem.
A dziś byłem właściwie tylko na pierwszej części, bo po przerwie udało mi się wytrzymać zaledwie minutę z jakże bogatego programu pianisty-kompozytora.
Pani Kierowniczka słusznie ma wątpliwości – to były kawałki sonat. Bardzo zręcznie dobrane zresztą.
Przełamanie monopolu też mnie cieszy, może nawet kiedyś się wybiorę do Krakowa. 🙂
Cóż, Księżycowa dosyć średnia; op. 111 takoż, w dodatku z kilkoma technicznymi usterkami; może bym ich nawet pianiście nie wypominał, gdyby jego podejście do LvB było bardziej w moim guście, ale nie było… Chodzi zwłaszcza – jakżeby inaczej u Saya – o pewne manieryzmy i jakieś takie kombinowanie pod górkę, uporczywe szukanie interpretacyjnego wyróżnika, na moje ucho wszakże wysilone i niefortunne, ze szkodą dla kompozytora.
A nawet w nielicznych ciekawszych momentach (dostrzegłem takowe w Arietcie) efekt nieco jednak psuły wspomniane techniczne niedoróbki.
I do tego jeszcze Say praktycznie od początku grał brzydkim (chwilami też przebitym) dźwiękiem – przynajmniej takie odniosłem wrażenie z bliskiego parteru.
Nie jestem pewien, ale do drugiej, autorskiej części artysta chyba się przebrał. Może ktoś dopowie, co było dalej, bo ja po przerwie po prostu nie zdzierżyłem – i stąd owa błyskawiczna rejterada. Wiem, że wiele mnie ominęło, lecz najzwyczajniej przestałem się czuć targetem.
Po zakończeniu sonaty c-moll (były okrzyki zachwytu, dla mnie zdumiewające) pomyślałem sobie, że można nie przepadać za Buchbinderem, ale w Beeciu to jednak w sumie znacznie solidniejsza firma… W zestawieniu z panem INTROLIGATOREM Fazil Say brzmiał bowiem dziś bardziej jak OPRAWCA:lol:.
Pobutka.
Zgadzam się (niestety) z powyższą opinią w kwestii recitalu Fazila Saya. Ewakuowaliśmy się po pierwszej części, obawiając się (chyba słusznie), że autorskich kompozycji tego „natchnionego i wrażliwego artysty” możemy już nie wytrzymać.
Zastanawiałam się również, czy tylko nam przeszkadzały dziwne miny i gesty (natchnione wąchanie swojej dłoni podczas grania itp.) pianisty, jego ciężkie głośne sapiące oddechy, które uniemożliwiały skoncentrowanie się na muzyce oraz – zgrozo! – przyśpiewki podczas Księżycowej. Śmiać się czy płakać?
I tylko Beethoven zły i nachmurzony patrzył na to wszystko z plakatu…
@Karola
– Ewakuowaliśmy się po pierwszej części, obawiając się (chyba słusznie), że autorskich kompozycji tego „natchnionego i wrażliwego artysty” możemy już nie wytrzymać.
Jeśli już wybrałbym się na recital Fazila Saya, to przede wszystkim po to, aby posłuchać właśnie tych autorskich kompozycji i parafraz z drugiej części. 🙂 Jego wersja „Summertime” jest w moim odczuciu bardzo interesująca:
http://youtu.be/jZIkyF4b9_M
„nie jest już człowiekiem młodym – jak nietrudno sprawdzić, ma 37 lat”
Jesus H. Christ, to ja jestem chodzącym trupem 😛
ścichapęku
Schnittkego kantatę Faustowską słyszalem – o zgrozo – pierwszy raz, więc nie umiem sie jeszcze do niej odnieść. Piękny utwór – wielowarstwowy, olbrzymi aparat wykonawczy (taki akurat na NOSPR), Liebreich poradzil sobie znakomicie, wspaniali soliści.
A palestrinowskie Stabat Mater – cudowne, 20 osób z Camerata Silesia – chapeau bas ..
To było czwarte Stabat jakie usłyszałem w tym tygodniu – poprzednie Vivaldiego z Monowidem, Pergolesiego z Monowidem i Stępień, operowo-rozrywkowe Boccheriniego z Prima Vista (nie przepadam za ich przyciężkim dźwiękiem) – Palestrina był absolutnie the best
A w pierwszej części IIa LvB – małe kiksy rogów, kilka nierównych wejść ale scherzo-menuet fantastyczny !!!!
Purcella kocham miłością czystą, a wczorajsze wykonanie anthemów było tak jak napisała PK zachwycające. Żałuję, że specjalizujący się w muzyce angielskiej baroku Piotr Rostwo-Suski z krakowskiej muzykologii (autor tekstu w książce programowej do finałowego koncertu) nie zdążył dokończyć za życia pracy o Purcellu (zmarł w 2010 roku w wieku 48 lat…).
Co do publikacji „Press” to smutno czytać takie manipulacje. Szkoda, że artykuł pisany był pod gotową tezę. Jeszcze trochę i wszyscy zapomną jak to naprawdę było. Ale o to przecież inicjatorom tego pomysłu chodzi. Z perspektywy czasu smutne też jest to, że minister Zdrojewski lekceważy petycję podpisaną przez ponad 600 osób bezpośrednio zainteresowanych losem „Ruchu Muzycznego”, które były przecież najważniejszymi i najwierniejszymi odbiorcami tego pisma.
Dobrze, Mateuszu, że jeszcze komuś chce się zabierać głos w tej sprawie. Bo ja trochę zacząłem mieć poczucie, że ludziom ręce opadły, albo nimi machnęli i „wszystko przyschło”. A przecież – nawet jeśli na razie żadnych realnych skutków protestów nie ma – przynajmniej nie należy sprawiać wrażenia, że nastąpiła powszechna zgoda na Cyzowo-Gaudenowe zagrania i tylko dwie Doroty będą powiewać nad opuszczoną placówką w charakterze samotnych białych żagli.
Dzień dobry 🙂
@ Karola – witam i dziękuję za relacyjkę 🙂
@ Gostek – a co mam powiedzieć ja? 😆 Można być młodym duchem przez całe życie, ale nie można przez całe życie dobrze się zapowiadać. Żeby na młodości (a nie na kompetencjach na przykład) budować swoją karierę przez tyle lat… 😈
@ lesio – tego koncertu akurat bardzo żałuję…
@ Mateusz, @ Bobik – trochę niestety mam takie poczucie… Co więcej zaczynam mieć brzydkie podejrzenia, że artykuł był pisany nie tylko pod tezę, ale poniekąd na zamówienie. Podrzucono mi coś takiego:
http://trescjestnajwazniejsza.pl/index.php/kradziez-tresci-odwieczny-problem-skworz-nie-gwalci-dziennikarzy/
Warto zwrócić uwagę, kto prowadził dyskusję… A Grzegorz Gauden też jest z Poznania – podobnie jak naczelny „Press”.
Jeżeli snuję spiskowe teorie, to z góry przepraszam.
Nie ma za co. Zaraz spiskowe, to po prostu obrazki z życia koterii.
Kotu M. wyjaśniam, zanim się wzburzy, że zbieżność nazw jest przypadkowa. 🙂
Odmeldowuję się do malowania jajec. 😎
Napisałem „psy szczekają, karawana idzie dalej”. Potem zastanowienie, kto tu psem a kto karawaną. Jak różnie można wszystko odczytać, gdy się jest słabo zorientowanym w temacie. Karawanie pod szyldem Dywanu z Kierownictwem na czele życzę Zdrowych, Spokojnych, Radosnych Świąt i odpędzenia byle jakich pismaków.
Ja tu mimo wszystko jestem psem. 😎 Wiecznie młodym, z wyboru. Ale się nie zapowiadam, tylko wpadam bez zapowiedzi i szczekam swoje. 😈
Zapowiedziany czy nie, przede wszystkim jesteś Bobiku ważnym Członkiem Dywanowej Karawany i paru innych z Twoją własną na czele. Gdy szczekasz to wewnętrznie a nie obszczekujesz z zewnątrz.
Szczekanie Bobika to „szczek wolny, wolność ubespieczaiący” 😉
Próbowałam wyguglać autorkę tekściku z „Press”, p. Annę Małuch. Wyskoczyło mi parę notek z „Gazety Tczewskiej” i „Pressa”, ale dosłownie parę.
W każdym razie p. Robert Stępowski, który prowadzi zalinkowany przeze mnie powyżej blog, na pytanie, które zadaje w akapicie pt. Obserwacja, może już sobie odpowiedzieć: nie.
Dzięki, lesiu, za relację; warto zatem poczekać na retransmisję.
Say rzeczywiście, jak zauważyła Karola, wydawał z siebie wczoraj rozmaite ponadprogramowe dźwięki oraz na potęgę gestykulował. Ani on wszakże pierwszy, ani ostatni. Ja nie zwracam większej uwagi na takie ekspresyjne dodatki, zwłaszcza gdy samo wykonanie mnie przekonuje, ale np. spotkanej w przerwie znajomej też przeszkadzało to w odbiorze.
Ciekawe, że ów pianista nagrał już parę płyt z Beethovenem (w tym z sonatami wykonanymi wczoraj) – czyli ktoś te jego produkcje jednak kupuje… Skomponował również dla PatKop (o innych wykonawcach nie słyszałem) Koncert skrzypcowy o bezpretensjonalnym podtytule „Tysiąc i jedna noc w haremie”.
Jest więc najwyraźniej muzykantem płodnym i wziętym, może nawet gdzieniegdzie rozchwytywanym – żywe potwierdzenie niewesołej tezy, że grunt to skuteczna reklama.
Wielki Wodzu, ja akurat KOTerie bardzo wspieram, nawet jesli zapisuja sie do niej Psy.
Czego natomiast nie toleruje, to artykulow na zamowienie – niezlernie od tego czy sa one zamowione przez producenta kur czy przez protegowanych ministra czy nawet samego ministra. Od tego ostatnbiego zwlaszcza oczekuje, ze bedzie odpowiadal na listy luminarzy zycia kulturalnego, a nie wykrecal sie sianem jak jakis soltys w sprawie neiwlasciwego wykorzystywania swietlicy.
Manipulacje dziennikarskie to okropność, to brak etyki. O to chyba szczególnie łatwo w czasach kiedy trudno z pracą, bo wyobrażam sobie, że jednak teksty z tezą raczej narzuca góra w redakcji. Minister żyje już eurowyborami, ale przede wszystkim ma chyba złych doradców jak pokazuje niejeden przykład. To co się wyrabiało koło CSW było niepokojące, i tam minister poszedł tam w zaparte co do zachowania wybranej na dyrektora osoby. Tak samo z Ruchem. Z drugiej strony dyrygent dyktator by się już nie utrzymał, musi umieć współpracować z zespołem, w muzeach, gazetach, radiu czy TV jeszcze tak nie jest. A w kryzysie zapanowala moda na pisma i stacje dla wszystkich na zasadzie w jednym miejscu mydło i powidło, czy może inaczej dla każdego coś miłego, kosztem ogólnego poziomu. A jak do tego jeszcze dojdzie agresywne przedstawianie poglądów politycznych, jedynie słusznych, strach się bać. Taki skręt w „dla wszystkich” martwi mnie ostatnio w radiowej Dwójce. Na szczęście luzactwo w prowadzeniu rozmowy z zaproszonym gościem, słabe do tej rozmowy przygotowanie, pop i polityka to jeszcze margines w tej stacji. I niech pozostaną wielką sala koncertową, dobrym teatrem radiowym, audycjami literackimi dużej klasy itp. dla ludzi wszelkich poglądów.
@ Kocie, ależ pan minister Zdrojewski odpowiedział na wszystkie listy. Tym samym przygotowanym tekstem. Czy list napisało kilkoro redaktorów, czy kilkudziesięciu naukowców, czy ponad sześćset obywateli z różnych środowisk. Zresztą odpowiedź do mnie jest do mnie, sygnatariusze petycji zostali zignorowani.
@ ewagr – sprawa CSW sama się zaraz rozwiąże, dyrektor dostał już posadę we Włoszech. Będzie konkurs.
http://wyborcza.pl/1,75475,15699681,Minister_kultury_oglasza_konkurs_na_dyrektora_Centrum.html
A jo wpadom tutok, coby zycyć syćkim piknie wesołyk świąt! Niek ta Wielkanoc bedzie dlo syćkik nicym najpikniejso muzyka! A jak wyglądajom święta nicym najpikniejso muzyka? No to fto jak fto, ale bywalcy bloga Poni Dorotecki na pewno doskonale to wiedzom 😀