Gwiazdozbiór śpiewa Caldarę
Na koncercie prowadzonym przez Fabia Biondiego zdarzyło mi się zawieść chyba tylko raz. Ale zwykle jest firmą niezawodną i przywozi nam świetne znaleziska, a i doborowych solistów.
Tym razem było bez pudła. Po pierwsze, repertuarowo. Oratorium Morte et sepoltura di Christo Antonia Caldary po prostu ujmuje. Mimo dość kiczowatego tekstu – rzecz rozgrywa się między śmiercią a pogrzebem Jezusa i polega głównie na strzelistych miłosno-żałobnych monologach w formie recytatywów i arii – muzyka nie ma w sobie nic z przesady, nie ma w niej efekciarstwa, jest szlachetny nastrój smutku i powagi oraz zaskakujące czasem harmonie. Forma jest charakterystyczna dla wielkotygodniowych uroczystości, które odprawiano w Wiedniu, gdzie Caldara działał (na dworze cesarza Karola VI Habsburga). Autor omówienia w programie podaje, że formy te były substytutem na ten czas ulubionej przez wiedeńczyków włoskiej opery. Owszem, trochę operowa ta narracja jest, ale bez przesady.
Po drugie, wysoka jakość zespołu Europa Galante to oczywista oczywistość i nie ma co się nad nią rozwodzić, ale komplet solistów był tym razem naprawdę wybitny. Przede wszystkim ulubienica krakowskiej publiczności Maria Grazia Schiavo jako Maria Magdalena. Ale i druga sopranistka, zastępująca niedysponowaną Raffaellę Milanesi Monica Piccinini (Maria, matka Jakuba), śpiewała znakomicie, z wyrazem i piękną dykcją. Duże wrażenie zrobiła śpiewająca altem Martina Belli (Józef z Arymatei) – chyba jej tu dotąd nie było. Barwę głosu ma niecodzienną, ciemną, ciepłą i intensywną. Znany nam z kolei dobrze jest Carlo Alemano, który bardzo ekspresyjnie wykonał rolę Nikodema. Kwintet dopełnił również znany nam Ugo Guagliardo (Centurion), choć on rozkręcał się dopiero w trakcie koncertu.
Oratorium zostało dopełnione przez dwa motety Caldary przed każdą z części, jego muzykę instrumentalną wstawioną dla odpoczynku solistów w paru miejscach, ale były to nie tylko utwory Caldary, lecz także Vivaldiego i Fuxa. A soliści na koniec każdej części prezentowali się w chórze – naprawdę znakomitym.
Pięknie rozpoczęły się Misteria Paschalia, szkoda tylko, że jest chłodno i leje…
Komentarze
Pobutka.
Warto wspomnieć, że w składzie Europa Galante znalazł się wczorajszego wieczoru wirtuoz chalumeau – klarnecista Lorenzo Coppola, znany z wielu rejestracji muzyki epoki baroku i klasycyzmu. Jesli ktoś z Państwa słucha Muzycznego Trybunału Dwójki Jacka Hawryluka na początku tego roku jego nagranie koncertu klarnetowego Mozarta z Freiburger Barockorchester (oryginalnie na basset horn) było w ścisłej czołówce, a dla mnie lepsze niż zwycięskie pod Abbado…
Dialogi głosów solowych z instrumentami solowymi (np skrzypcami, wiolonczelą) były dla mnie obok chórów kończących części oratorium najciekawszymi miejscami kompozycji Caldary. Dialog sopranu Marii Magdaleny (Schiavo) z chalumeau właśnie – chyba najpiękniejszy!
O tak, zapomniałam napisać, chalumeau był cudowny!
Dzień dobry 🙂
Bardzo pozytywnie zaskoczył mnie Carlo Alemano! Ostatnio w Krakowie śpiewał w operze Handla (Rodelinda) w cyklu Opera Rara i…zawsze w jego interpretacjach coś mi brakowało – była jakaś przypadkowość czy dekoncentracja – a wczoraj wokalnie, wyrazowo (retorycznie) świetnie! Schiavo (z całym szacunkiem) wydawała mi się niezbyt dysponowana (nie wiem czy dobrze zauważyłem, ale chyba jest w ciąży) i śpiewała zmęczonym głosie o brzydkiej barwie, co rzucało się w uszy szczególnie w zestawieniu ze świetną Piccinini.
Bardzo udana, nienachalna, ciekawa muzycznie rekonstrukcja pasyjna zbudowana wokół oratorium Caldary. Szkoda że MP zaniechały kontynuowania wydawnictwa festiwalowego na CD bo oprócz transmisji radiowej pewnie inny ślad nie pozostanie i płyty z tym oratorium nie będzie… ;-(
@krakus
Może ktoś nagrał?
Z uwagami Pani Kierowniczki zgadzam się, z jednym wyjątkiem: to był jeden z najsłabszych orkiestrowo występów Biondiego jakie słyszałem.
Niestety fałszowali i to cały czas.
Przed drugą częścią w skupieniu dłuższą chwilę dostrajali się, widać było że coś nie gra, no i…. dalej nie grało. Zresztą tempa też się rozjeżdżały w orkiestrze.
Technika super, wokale cudowne, ale….
Jeden z moich znajomych skomentował to tak: niewykluczone, że partytury dostali dopiero w samolocie…
Naprawdę trochę tak to brzmiało. Było nieźle, ale Biondi z zespołem grał na ogół fenomenalnie, więc to „nieźle” to raczej spora krytyka….
Rzecz dotyczy wyłącznie instrumentów (nie wszystkich) – soliści wokalni fantastyczni!
Dobrze krakus zauważył, a właściwie nie dało się nie zauważyć – Maria jest w ciąży 🙂 I byłam właśnie zbudowana, bo bynajmniej nie odniosłam wrażenia, że miała zmęczony głos, wręcz wydawało mi się, że tym bardziej dała z siebie wszystko, także wyrazowo. Siedziałam w piątym rzędzie.
W każdym razie soliści-instrumentaliści na pewno nie dostali partytur w samolocie 😉
Bardzo piekny jest duet glosu ze skrzypcami w Maddalena ai piedi di Cristo Caldary
http://www.youtube.com/watch?v=Nb4jgZrzeZ0
Cieszy, ze znakomici artyści przestali omijać Gdańsk. Zarówno I, Culture Orchestra jak i Europa Galante gościły na ostatnim Actum Humanum. Gościła też PK.
To na marginesie. Bo zasadniczo to chciałem w sprawie słynnego malarz francuskiego Bouguereau. Był to jeden z najpłodniejszych, najwyżej cenionych i, co najważniejsze, najlepiej opłacanych malarzy francuskich swojej epoki. I nagle czytam opinię, że to czołowy francuski kiciarz. Zgroza. Obecnie działa kilka firm, w których można zamówić „ręcznie malowane” w dowolnym formacie reprodukcje wielu wybranych dzieł malarza w cenie od kilkuset do kilku tysięcy dolarów. Ceny w dolarach, bo oferenci z reguły z USA. Ale tak poważnie, malarz był bardzo przyzwoitym rzemieślnikiem umiejętnie eksploatującym kilkanaście wybranych pół – religijne z przewagą NMP w kilku ujęciach, każde w kilku wariantach o różnych tytułach, niektóre dobre do wykorzystania w quizie pt. „Wskaż 5 szczegółów różniących obrazki”. Dalsze pola to piękne akty damskie, niezłe portrety i romantyczne scenki rodzajowe. Największe powodzenie malarz miał chyba u podróżujących po Francji Amerykanów. Na razie to wszystko banał. Jednak jest coś intrygującego. Obrazy Mistrza doczekały się wyjątkowo dużej liczby przeróbek i karykatur. Wynika to z faktu, że chyba kierując się gustem klientów (potrafił przecież malować rzeczy całkiem niezłe, a dodając „jak na akademika” to nawet bardzo dobre) dosładzał dzieła do niemożliwości. Dodawano więc w malarskich parafrazach lub fotograficznych obróbkach najdziwniejsze elementy lub np. twarz Mony Lizy do przesłodkiego aktu „Le Pintemps”. Świetnym pomysłem było włożenie w rękę Wiosny rakiety tenisowej. Ale były wykorzystania całkiem artystyczne jak np. „Allegory of the Wound that Can Not Heal” Roberta Brawleya z 2003 roku, gdzie postać Wiosny została wykorzystana z kosmetycznymi zmianami. I wszystkie obecnie dostarczane reprodukcje – w ramie lub bez są na pewno lepsze niż sprzedawane na Długim Targuw Gdańsku i w Warszawie pod Barbakanem jelenie na rykowisku i tym podobne.
@ Stanisław
Cóż, po pierwsze nie kiciarz, tylko kiczarz (od kiczu, a nie kitu). Po drugie, nigdzie nie napisałem, że to kiczarz czołowy. Po trzecie, w pełni się z Panem zgadzam, że „był bardzo przyzwoitym rzemieślnikiem umiejętnie eksploatującym kilkanaście wybranych pól”.
Ale już użyte przez Pana argumenty mające służyć, jak rozumiem, obronie malarza przed zarzutem kiczowatości, wydają się znacznie mniej przekonujące.
Ani bowiem płodność, ani wysokość honorariów, ani nawet powodzenie u Amerykanów – wcale nie muszą kiczowatości wykluczać. Czasem wręcz przeciwnie.
A już argument „…chyba kierując się gustem klientów […] dosładzał dzieła do niemożliwości” – bardziej może nolens niż volens – po prostu czyni z Pana mego stronnika. Przesłodzenie, jak dobrze wiadomo, jest bowiem jednym z najważniejszych elementów kicz konstytuujących.
Najtęższy znawca malarstwa nie wmówi mi, że np. La Vague czy (bardziej w tematyce wielkotygodniowej) La Flagellation du Christ – ze śmiesznie (przynajmniej dla mnie) przewracającym oczami Chrystusem – nie są kiczami. Całujących się aniołków ani bachantki z koziołkiem też bym w salonie nie powiesił, gdybym nawet mógł sobie na to finansowo pozwolić. Choć może niektóre inne obrazy, w letnim domku – czemu nie…
Zawsze ceniłem dobry warsztat, gotów jestem również przyznać, że Bouguereau to kiczarz – by tak rzec – wysokogatunkowy, kiczarz z najwyższej półki (i w tym sensie istotnie można go nawet nazwać czołowym), ale jednak kiczarz.
Argumenty typu jeleń na rykowisku pod Barbakanem zostawiam bez komentarza.
Wielkie dzięki Jakubowi P i ścichapękowi za życzliwą relację z Ifigenii.
Ciekawa rzecz z tym Gluckiem: jego nazwisko cytuje się chętnie, zwłaszcza w kontekście jego rzekomej „reformy” (która ani jego nie była, ani reformą zresztą), bo można nim przyładować „grzesznej” operze, którą miał on podobno sprowadzać na drogę cnoty. Ale nie daj Boże słuchać jego muzyki, jak tego dowodzi zarówno Ifigenia, jego najwybitniejsze osiągnięcie (które zagrano u nas dwa razy, najpierw 52 lata temu za Wodiczki w Romie, a w poniedziałek po raz drugi, i po raz pierwszy w języku oryginału), jak znakomita Armida, której w ogóle nigdy u nas nie wykonano.
Szanowny Panie Piotrze, to my dziękujemy, a nawet – nie ukrywam – liczymy na równie udane kontynuacje.
Nie chciałbym bowiem, by owo świetne filharmoniczne wykonanie stało się wygodnym alibi dla naszych decydentów: była okrągła rocznica, obeszliśmy i chwatit, albo indolentnych menedżerów kultury czy szefów oper, zbyt często poruszających się po linii mniejszego oporu i większego zysku (z różnym zresztą skutkiem).
A zatem z miejsca, i tym gorliwiej po przedwczorajszej Ifigenii, podpiszę się pod petycją, gdyby taka powstała: więcej Glucka na polskich scenach!
Czy mam takie wrażenie, czy Erazm Savalla nudnawy jest? W ogóle nie mogę wciągnąć się w narrację. Tym bardziej żałuję, ze nie nagrałem wczoraj Caldary.
@Gostek: dla kogoś, kto zna „Pochwałę Głupoty” i wysłuchał większość dyskografii Savalla, to faktycznie nudne to nieco 🙂 Za to zazdroszczę widzom Peszka, którego słuchałbym nawet, gdyby czytał paragony ze sklepu!
Przy tej okazji serdecznie pozdrawiam dra Aleksandra Małeckiego z Instytutu Historii UAM, który X lat temu mnie – zagubionego wieśniaka zaczynającego studia – zaraził miłością do czasów późnego średniowiecza i Renesansu
Savall wziąłby i coś zagrał, co umie dobrze, a nie filozofował. I jeszcze ten, za przeproszeniem, sonoryzm. 😈
@Gostek przelotem – nagranie wczorajszego koncertu wiele by nie dało, bo transmisja była fatalna pod względem technicznym. A dzisiejszy koncert Savalla, faktycznie, nudnawy.
Z pozdrowieniami dla Pani Kierowniczki i całej.P.T.Publiczności.
No to już i ja nie będę się rozpisywać, bo miałam dziś wrażenie, że słyszę same odgrzewane kotlety: zawsze Rodrigo Martinez, zawsze marsz ottomański, zawsze jakiś del Encina, jakieś sefardyjskie i tureckie kawałki, zawsze O Welt, ich muss dich lassen czy inne nader znane hiciory od Greensleaves poprzez Scaramellę i Battaglię wziętą z Janequina po Tourdion. Toż to istne RMF Classic 😛 Na łatwiznę idzie nasz Jordi. Jedyna nowość to że nie latano po kościele, no i na początek śpiewający duch Montserrat… Ale też, prawdę mówiąc, dzięki polskim recytatorom bardziej słuchałam tekstu i myślałam sobie: psiakrew, nihil novi, ludzie jacy byli, tacy są, dziś dzieje się to samo co wieki temu (spójrzmy na wschód) i na to żaden Erazm nie pomoże.
Tyle że „la folie” to coś więcej niż głupota, to również szaleństwo. I właściwie to drugie znaczenie jest tu bardziej adekwatne.
Śpiewający duch Monserrat? Nie byłem na koncercie, słuchałem przez radio i od razu pomyślałem, że śpiewaczka stara się naśladować Monserrat – prawie to samo brzmienie, to samo ustawienie głosu – ale to jednak tylko podróbka. Nie powie Pani Kierowniczka, że „duch” śpiewał z chóru (chodzi mi o formę architektoniczną), tak jak kiedyś Monserrat?!
Było to odtworzenie z głośników, muzycy siedzieli nieruchomo w wyciemnieniu. W programie wręcz było wymienione: nagranie Montserrat Figueras & Andrew Lawrence-King.
Cóż, do Savalla wystarczy ośmiopłytowy box z Virgin Classics, „Koncerty Brandenburskie” i dwie opery Vivaldiego”. Ale i tak trochę zazdroszczę PK, bo nigdy nie miałem okazji posłuchać jego gry „na żywo”. Może w przyszłym roku (chyba, że skończą mu się pomysły)…
Ja tam najbardziej lubię, jak gra solo. I juszszsz.
Pobutka.
Dzień dobry. Pobutka się przydała, bo bardzo wczoraj zmarzliśmy z PK 😀 Tutaj obiecany wywiad http://wyborcza.pl/1,75475,15807781,Jordi_Savall__guru_muzyki_dawnej__wystepuje_w_Krakowie.html
Drogi ścichapęku: sądząc po zainteresowaniu, jakie wzbudziło poniedziałkowe wydarzenie, taka petycja miałaby z pewnością… proporcjonalne szanse na sukces.
Pozdrawiam serdecznie
Mnie ten ośmiopłytowy box nie zadowoliłby 😉 , gdyż jeśli chodzi o nagrania Savalla najczęściej wracam do:
– „Villancicos y Danzas Criollas”
– „Jeanne la Pucelle” (soundtrack)
– „Tous les Matins du Monde” (soundtrack)
– Haendel „Water Music”
– Monteverdi „Vespro”
– Bach „Die Kunst der Fuge”
Dzień dobry 🙂 Mateuszu, dzięki za link! (choć niestety tylko dla prenumeratorów… 🙁 ) Słoneczko już wyszło, więc może zacznie się robić trochę cieplej…
Pozwolę sobie zauważyć, że istnieją DWA zestawy Savalla na Virgin – Espana Antigua i muzyka europejska (Scheidt, Schein et al.).
@PK 9:34
Nie, nie tylko.
priv.
Tutaj powinno działać http://krakow.gazeta.pl/krakow/1,44425,15807781,Jordi_Savall__czyli_Katalonczyk_w_Krakowie.html
Nie, też nie działa. PK wysłałem już instrukcję postępowania. Ona jest powszechnie znana…
Dziękuję 🙂 Mnie, co zrozumiałe, nie wypada instruować jak obchodzić system.
Tylko Pani Kierowniczka i ja najbardziej cenimy Savalla solo (+b.c.) ?????? 😯
Te wielopaki, co piszecie i parę innych rzeczy też są całkiem (z 50 płyt by się zebrało), ale średniowieczna orkiestra symfoniczna z ideologicznym przesłaniem przestała mnie interesować, kiedy pierwszy raz usłyszałem. Ogólnie gwałt na literaturze to jest, takie przybliżanie współczesnej wrażliwości, tylko inaczej niż u akademików, co nie znaczy, że dobrze.
Żeby wobec senhora Savalla nie być zbyt krytycznym powiem, że chyba tylko jego Alia Vox w niektórych książeczkach zamieszcza teksty w języku portugalskim.
WW(13:59), i ja…
Z jego zespolu bardzo lubie Pedro Estebana. Na koncercie piesni sefardyjskiej gral na dosc duzym, algierskim bebnie, o glebokim, mrocznym dzwieku dalekiego grzmotu. Na poczatku pierwszej piesni uderzyl w niego raz i sala byla tak zafascynowana ze wszyscy glownie czekali kiedy ten dzwiek sie powtorzy (niestety jeszcze tylko dwukrotnie). 🙂
Z pewnego znanego serwisu (dostępnego oczywiście tylko dla prenumeratorów):
„Rzadką altówkę z warsztatu Antonio Stradivariego z 1719 roku, uważaną za jedne z najdoskonalszych skrzypiec, jakie wykonał słynny włoski lutnik, sprzedaje dom aukcyjny Sotheby’s”. […]
Przepraszam Was, że odbiegnę chwilowo od świąteczno-muzycznej atmosfery, ale ukazało się coś, na co musiałam zareagować – stąd taki, a nie inny następny wpis.
Zawsze miła ta liczba mnoga słowa „jeden-jedna”. W stylu „jedni z najlepszych piłkarzy…”. Mniam.
Niby skrzypce plurale tantum.
Problemu by nie było, gdyby autor został przy altówce. 🙄
Niby prowda, ale „jedne z najlepiej skrojonych spodni” też by mi przez gardło nie przeszły (konfuzja anatomiczna zamierzona). No i oczywiście fakt z tą altówką.