Cały Górecki

Jeżeli ktoś miał wątpliwości – a pojawiały się one – czy IV Symfonia będzie w pełni utworem Henryka, a nie Mikołaja Góreckiego, to po usłyszeniu raczej ich nie ma. Ale brak tu nastrojów z III Symfonii, są raczej te z Małego requiem dla pewnej polki w skrzyżowaniu z II Symfonią.

I powiem szczerze, że ja tak wolę. III Symfonia mogła zdarzyć się tylko raz, ciągnięcie tej stylistyki byłoby już jakimś autoepigoństwem. Ale Górecki jak zawsze pokazał, że jest niepowtarzalnym sobą. (Zauważyłam, że wciąż w stosunku do niego używam czasu teraźniejszego, bo dla mnie ktoś tak wyrazisty i żywotny wciąż jest i będzie.)

Tylko chyba właśnie III Symfonia oraz pieśni religijne są od początku do końca spokojne. Bo przecież nawet w większości powolny i kontemplacyjny III Kwartet smyczkowy ma jeden ożywiony, szybki i obsesyjny epizod, nie aż tak, jak w poprzednich kwartetach, ale jednak. W gruncie rzeczy Górecki naprawdę lubił operować między skrajnościami, był maksymalistą: albo głośny krzyk do zdarcia gardła, albo cichutki kontemplacyjny szept. Tak jest właśnie w II Symfonii „Kopernikowskiej”, o której sam kompozytor zwykle mawiał, że jest tym ulubionym z jego własnych utworów. Tak jest też w wielu jego innych utworach. Dodajmy do tego sardoniczność, zapamiętanie w powtarzaniu akordów i motywów, i powiemy: cały Górecki. Właśnie rozmawiając z koleżeństwem po koncercie zastanawialiśmy się nad tym, że zapewne kierowcy tirów nie zafascynują się tym utworem tak jak Symfonią pieśni żałosnych, ale w sumie zafascynować się mogą, tylko zupełnie inaczej i z innych powodów. Zaciekawiło mnie, że mój kolega kierownik, czyli Bartek Chaciński, usłyszał w tych głośnych, wręcz agresywnych fragmentach zło… No, może i jest tu jakaś atmosfera filmów grozy, zwłaszcza z huczącymi bębnami i ze szczególną, barwiącą rolą organów. Coś z popkultury do tego odbioru przenika. Więc może będzie to i muzyka dla tirowców? Tylko żeby wypadku z tego nie było…

O IV Symfonii będę jeszcze pisać na papier, więc tu może na tym poprzestanę (wspominając tylko, że parę cytatów z literatury muzycznej jest tu zaskakujących) i wspomnę jeszcze o reszcie programu. Andrzej Boreyko – bo to była jego inicjatywa – postanowił, że jeśli jest w programie utwór poświęcony Aleksandrowi Tansmanowi (a IV Symfonia ma podtytuł Tansman Epizody i oparta jest na nutach wywiedzionych z liter jego imienia i nazwiska), to powinno być coś Tansmana. Wybrał Stèle in memoriam Igor Stravinsky, utwór bardzo subtelnie nawiązujący do neobarokowego okresu twórczości Strawińskiego, ale w gruncie rzeczy całkowicie indywidualny, tansmanowski, oraz – co logiczne – Koncert skrzypcowy Strawińskiego; grał Julian Rachlin, niby nie można się przyczepić, ale jakoś czegoś tam brakowało. W każdym razie te dwa utwory wypełniły pierwszą część i… oczekiwanie na punkt kulminacyjny. Którym bez wątpienia IV Symfonia Góreckiego była.

A London Philharmonic Orchestra pod batutą Boreyki dała z siebie chyba wszystko.