Ślicznyż łabędź, czegóż chcieć

…jedno skrzydło, biała płeć. Tak reżyser wystawionego w Operze Narodowej Lohengrina Antony McDonald rozwiązał problem łabędzia.

Trochę to prawdę mówiąc bez sensu, bo przecież wtedy widać, że łabądek ów jest zaklętym młodzieńcem, a konkretnie Gotfrydem, młodym księciem Brabancji, którego w łabędzia zaklęła paskudna Ortruda, istna wagnerowska Lady Makbet, żeby samej się dorwać do władzy – w tym celu musi też unieszkodliwić jego siostrę Elzę, więc podbechtuje męża, Telramunda, żeby oskarżyć ją o zamordowanie brata. Łabędź ma być rozpoznany dopiero w finale. Tu – jedynie pozbywa się za kulisami skrzydła i jest wprowadzany przez Lohengrina już bez niego. Zresztą zachowuje się zupełnie inaczej niż didaskalia opisują, ale to już inna historia.

Całość jest przeniesiona w wiek XIX, nie wiem tylko, dlaczego żołnierze mają jakieś sowieckie naleśniki na głowach. Wszystko się rozgrywa w jakichś ceglanych wnętrzach, ale przynajmniej, jak cieszył się kolega z teatru, jest akustycznie. Ja siedziałam w szóstym rzędzie, gdzie ze słyszeniem głosów bywa bardzo różnie. I pod względem obsady też było różnie. Zwłaszcza pierwszy akt był momentami wręcz dramatyczny. W momencie zbiorowej modlitwy a cappella zabrzmiało chyba już jakieś zet-moll…

Nie bardzo mi się podobał wykonawca roli tytułowej, brytyjski tenor Peter Wedd – głos ma zbyt mały i słaby jak na Wagnera. Jeśli nawet więc miał momenty ładniejsze, to prawie niesłyszalne. W pierwszym akcie też niezbyt się popisał Telramund – Thomas Hall, jednak w kolejnych aktach było coraz lepiej, w przeciwieństwie do roli króla Henryka – Bjarni Thor Kristinsson z Islandii był przez cały czas okropny. O wiele lepsze były role żeńskie: Mary Mills (Amerykanka działająca w Niemczech) jako Elza oraz Anna Lubańska jako Ortruda, która właściwie skradła niemal cały show. Cóż za emocjonalne śpiewanie! I obie panie świetnie było słychać nawet z tego nieszczęsnego VI rzędu.

Poza Lubańską polski wkład ograniczył się do ról pobocznych, z których najbardziej eksponowaną był Herold Dariusza Macheja (bardzo przyzwoity). Znakomicie, jak zwykle, wywiązał się chór, ale szczególny podziw tym razem dla orkiestry pod Stefanem Solteszem, który poprowadził sprawnie i pewnie to dzieło nastręczające liczne trudności, w tym koordynację z grupkami blachy rozmieszczonymi w różnych miejscach balkonów.

Tutaj można sobie obejrzeć zdjęcia i trailer spektaklu, który został wcześniej wystawiony w Welsh National Opera.