Czy Chopin był impresjonistą?
Daniil Trifonov próbował nas dziś przekonać, że tak. Niestety nie zawsze w sposób przekonujący.
Dla lepszego przyswojenia tej koncepcji zagrał na początek pierwszy i trzeci utwór z pierwszego zeszytu Images: Reflets dans l’eau i Mouvement. Debussy to jest rzeczywiście naprawdę jego muzyka, wspaniale się w niej czuje i świetnie oddaje nastroje. Właściwie to chętnie by się posłuchało jego recitalu debussy’owskiego.
No, ale jak się przyjeżdża do Polski, trzeba grać Chopina, więc nastąpiły Preludia op. 28. I tu mam uczucia wielce mieszane. W powolnych preludiach był liryczny i romantyczny tak, jak trzeba. Ale w szybkich zbytnio ulegał pokusie, by kreować je właśnie na dziełka impresjonistyczne, więc pędził i szemrał, nierzadko z tego pośpiechu dając po sąsiadach. Czasem też przesiadał się attacca z jednego preludium na drugie, np. z burzliwego b-moll na spokojniejsze (ale nie w jego wypadku) As-dur. Momenty miał bardzo piękne, ale chwilami było to nie do przyjęcia.
Więcej umiaru było w rozpoczęciu Etiud symfonicznych Schumanna, ale i tu im dalej, tym bardziej chłopaka ponosiło, a już całkiem poniosło go w finale. Trochę, trzeba powiedzieć, okrzepł, jeśli chodzi o siłę fizyczną, więcej potrafi „przywalić”, ale to jego forte wciąż jest jakieś cienkie. Jednak tu przynajmniej nie zamazywał.
Gorzej z bisami. W sumie najsympatyczniej wypadła transkrypcja Gawota ze skrzypcowej Partity E-dur Bacha. Ale potem… Drugiego bisu w ogóle nie rozszyfrowałam, podejrzewam coś rosyjskiego (Medtner czy ktoś w tym rodzaju?), ale było to tak kompletnie zamazane, że trudno było cokolwiek zrozumieć. Walc Es-dur Chopina zagrał zupełnie inaczej niż na tym linku, który wrzuciłam wczoraj, co nie znaczy, że lepiej… ale koszmarem po prostu była transkrypcja uwertury do Zemsty nietoperza Straussa, która niby jest jego przebojem, jednak tym razem chyba jednej nuty nie było czystej.
Bardzo lubię Daniłkę, zresztą on w ogóle budzi sympatię, więc tym bardziej jest mi smutno. Rozwinął się z pewnością, jeśli chodzi o subtelności dźwiękowe – co pokazał w Debussym i (jednak częściowo) w Chopinie – ale wciąż jest źrebakiem, którego ponosi. A jak go ponosi, to jest to zgubne dla sensu muzyki, którą gra, choć w momentach, w których go nie ponosi, słychać i wrażliwość, i inteligencję muzyczną, i świadomość. Ten źrebakowy pęd jest jednak po prostu silniejszy od niego. A wzmacniany jest jeszcze premiowaniem przez publiczność brawami i obowiązkowymi stojakami. Ja, zwłaszcza pomiędzy bisami, tylko siedziałam i się smuciłam.
No, ale on wciąż ma tylko 23 lata. Może kiedyś przestanie być źrebaczkiem? Choć to chyba zaczyna już zbyt długo trwać.
Komentarze
PK wybaczy litościwie moją nie lapidarność, ale co ja poradzę, co ja poradzę…
– No i jaki przykład daje pan dzieciom.
Rzucił w moim kierunku stojący na przejściu dla piewszych Męski Wzorzec Postawy Obywatelskiej. Dziatki w tym czasie stały grzecznie, czekając na zielone światło. Bo ja widząc pustkę przed sobą (uwaga: metafora) parłem do przodu. Szkoda czasu, szkoda życia.
Ale gdy już dotarłem do domu dopadła mnie chwila refleksji. Oczywiście. MWPO miał absolutną rację. Powiem więcej: ja się w ogóle nie nadaję na jakikolwiek wzorzec. Dzieciom w szczególności. I w tym przekonaniu cały czas tkwiłem, aż do czasu pewnego zdarzenia.
XXX
– Moje drogie dzieci. Za chwilę będziemy przechodzić przez tę okropną ulicę. Przypominam: patrzymy w prawo i lewo. Elberciku, błagam, nie jednocześnie. Jeszcze raz: prawo, lewo i gdy nie ma nic w pobliżu – przebiegamy na drugą stronę. Dzieci: idziemy.
I wzorowa matka zaczęła akcję przeprowadzania licznej rodziny przez ulicę. Zrazu nic nie zapowiadało dramatu. Jednak Elbercik, próbując nie patrzeć jednocześnie w prawo i lewo – nie patrzył na nic. Tylko pruł przed siebie. I nagle… Mamooo! Plum.
Margriett, która zawsze w trudnych chwilach była przy braciszku, w chwilę po tym nawet nie zdążyła krzyknąć: mamooo. Było tylko drugie plum.
I ciemność wokół.
xxx
– Mój drogi. Popatrz. Ci wszyscy ludzie żyją jakimś innym rytmem. Bez względu na wiek. Popatrz na rodziców z dziećmi – czy idą, czy jadą na rowerach, cokolwiek by nie robili – oni cały czas ze sobą rozmawiają. Są ze sobą, nie – obok siebie. B u nas… Popatrz jaka śmieszna rodzinka, czy ty widzisz. I ten gapcio na końcu. Jezus, Maria!
W tym momencie przerwałem rozmowę z synem. Zacząłem misję.
Pochyliliśmy się.
– Same stąd nie wyjdą, nie dadzą rady, zginą. – powiedziało moje dziecko.
– Prędzej ściągnę pół policji z Amsterdamu niż zostawię tę dwójkę tutaj.
By nie przeciągać opowieści powiem tylko ekspresowo: wyrwałem kratkę kanalizacyjną z trotuaru, wsadziłem w ściek rękę i wyciągnąłem najpierw jedną, a potem drugą ledwie opierzoną kaczuszkę. Elbercika i Margriettkę. Które ledwie tylko poczuły powierzchnię ulicy – czmychnęły w krzaki, w których zatrzymała się mama z rodzeństwem i czujnie obserwowały rozwój wypadków.
– Ojcze. Jestem z ciebie dumny.
To powiedział mi po wszystkim własny syn.
xxx
Wszystko to na marginesie świąt wielkanocnych i wysłuchanego – przy okazji – koncertu Krystiana Zimermana (oraz Franka Petera Zimmermanna) z Concertgebouvorchester pod dyrekcją M. Jansonsa. F.P. Z. grał trzeci koncert skrzypcowy Mozarta w pierwszej połowie koncertu, a w drugiej KZ I koncert Brahmsa (zamiast zapowiadanego wcześniej V koncertu LvB – ale ta zmiana nie była w ostatniej chwili, już dwa miesiące wcześniej podano tę zmianę. Ja co prawda wolałem program z LvB, ale że d-molla Brahmsa kocham – niech mu będzie.
PK w Katowicach sygnalizowałem, że KZ tą interpretacją – takie było moje wrażenie – chciał odciąć się od wersji sprzed 12 lat utrwalonej na płycie z BPh i S. Rattlem. Co jest poglądem może o tyle bez sensu, że KZ d-molla gra cały czas. Choćby rok temu w Lucernie – w składzie jak na płycie. Jednak okiem nieuzbrojonym dało się zauważyć jak w tezie. Oczywiście nasuwa się pytanie: ile w tym co słyszałem było wkładem (i wizją) samego KZ, a ile Jansonsa, a na końcu efektem ich wspólnych uzgodnień. Począwszy od temp: już sama ekspozycja orkiestry była w tempie rozciągniętym do granicy maniery. Ale ponieważ zagrali to amsterdamczycy – to człek rozkoszował się tylko tym wyyyyyydłużooonym czasem. W którym KZ też tak jakby próbował dyrygować. Dalszą obserwację stylu gry chciałem połączyć z wrażeniami z Amiens – gdzie miał grać przełożony z jesieni recital z trzema ostatnimi sonatami Beethovena. Wówczas – czyli jesienią – odwołał nie tylko Amiens, ale i Rzym (w którym też byłem w tym celu) oraz całą trasę japońską. Ostatnie wypadki każą mi jednak spojrzeć nieco krytyczniej na przypadek KZ.
Bo rzecz nie sprowadza się li tylko do mojego zawodu z powodu nieodbytych koncertów, na które tłukę się z niejakim poświęceniem (w Rzymie nawet jeżeli KZ odwoła 20 recitali i tak będzie co robić; Amiens w którym byłem po raz pierwszy – też pięknym miastem okazało się). Sprawa ma aspektów czysto artystyczny oraz organizacyjny – pozostający w niejakim związku z pierwszym.
Po kolei: obserwując polskie dobro narodowe od wielu lat mam wrażenie, że to co było dominujące wcześniej – czyli analityczne, intelektualne podejście do tekstu, pozostające wszakże w doskonałej proporcji z emocją, w tej chwili jest zdominowane przez tę ostatnią. Sam KZ podkreślał w wywiadach, że przywiązuje wagę również do tego, co można by nazwać „aktorstwem” przy instrumencie. Ostatnie moje obserwacje wywołały u mnie odczucia nieco ambiwalentne. Matsuev chce przesuwać fortepian. KZ próbuje ostatnie akordy finału I części d-moll Brahmsa grać nieomal na stojąco. I mam pełną świadomość, że to nie jest poryw chwilowy, a tylko „odegrana” etiuda. Mogę zapytać: po co? Po co tak bardzo kontrastować poszczególne odcinki w trzeciej części. Po co podkręcać tempa – by być parę razy o ćwierć, pół sekundy przed orkiestrą. Niby niewiele, to jeszcze nie w kategorii tzw. „rozjechania się” z orkiestrą. Ale trochę brew się unosi samoistnie. Już recital berliński z programem Debussy`ego (zamiast monograficzny był uzupełniony o Szymanowskiego i Chopina) pozostawił mnie z pytaniami i wątpliwościami. Rozwianymi fantastycznym wykonaniem koncertu Lutosławskiego. Tego majowego recitalu w Amiens, jak rzadko którego oczekiwałem – by dowiedzieć się co kotłuje się w duszy artystycznej tego pianisty.
Bo jest jeszcze ta druga strona – organizacyjna i repertuarowa. Fiksacja KZ w sprawach akustyki, instrumentu, wilgotności i ilości powietrza w powietrzu znane są nie od dziś. Fiksacja polega na tym, że stworzył sobie jakieś modele – z którymi jest na jednym końcu tego kija. A na drugim jestem np. ja. Przyzwyczajający się do brzmienia instrumentu przez parę minut. Do jego swoistej specyficzno-metalicznej barwy. To jest kwestia repertuaru – coraz bardziej redukowanego – z wyjątkiem tego co dotyczy Szymanowskiego, Bacewicz i Lutosławskiego. KZ mówił już, że uzgadnianie repertuaru z wyprzedzeniem 1-2-letnim jest bez sensu, bo przecież nie wie w jakiej będzie dyspozycji/nastroju etc. Ja go rozumiem, Ale mogę – na przykładzie tego ostatniego koncertu zapytać, czy to tylko o nastrój chodziło i emocje – że zamiast LvB zagrał Brahmsa – ze zmianą nie w ostatniej chwili, tylko 2 miesiące wcześniej.
KZ podkreśla swój ogromny szacunek wobec słuchacza i stawiane sobie w związku z tym wymagania. Doceniam to. I tego oczekuję zawsze od artystów w dniu koncertu. Odbytego.
By nie zadać pytania jak na początku: jaki pan daje przykład dzieciom.
W Amiens oczywiście wysłuchałem trzech ostatnich sonat Beethovena. Interpretacja mistrzowska (absolutnie nie akademicka), gdzie balans między „mędrca szkiełkiem” a uczuciem porywistym jest wyważony, jest szacunek dla tekstu, dojrzałość, ba – mądrość, ale żadna rutyna. Grał Wilhelm Kempff. Z płyty rzecz jasna.
xxx
Zastanawiam się nad wysłaniem pisma do dyrekcji Vondelparku w Amsterdamie w kwestii zbadania szerokości otworów w kratkach kanalizacyjnych. Bo tam kaczuszek jest naprawdę dużo. A statystycznie rzecz biorąc, na każdą większą rodzinę jeden gapcio musi przypaść.
Daniil Trifonov (tak sie pisze u nas) bedzie w Toronto 20 I 2015 – ale nie sam, tylko z G. Kremerem. W programie Mozart, Schubert, Weinberg i Glass.
Najciekawszy bedzie, przynajmniej dla mnie Weinberg. Niewatpliwie doniose.
PS 60jerzy – „aktorstwo przy fortepianie i modele ” – nihil novi – Pachman podkladl kartke papieru pod noge fortepianu, aby go wypoziomowac.
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Weinberg zapewne ten sam, co na ostatniej płycie Kremeraty:
http://www.kremerata-baltica.com/2014/02/gidon-kremer-and-kremerata-baltica.html
Ładna płyta zresztą.
Co zaś do przebiegania przez jezdnię, to na Zachodzie widywałam przechodzących przez jezdnię przy czerwonym świetle, jeśli akurat nic nie jechało. Tak jak owe kaczuszki właśnie 🙂
A jak FPZ tego Mozarta…? Zapewne też miało co się podobać. Ale rozumiem, że Dobro Narodowe przyćmiewa cały kontekst 😉
Moje odczucia nt. DT są – niestety – takie same. Chyba jego kariera zaczyna iść w kierunku w złym kierunku … takie Lang-Langowskie granie pod publiczkę !
Ckliwe piana jak u Tekli Bądarzewskiej, by chwilę potem zademonstrować chętnie-stojakowej publiczności (patrzcie – potrafię też przywalić) ffff – często bez jakiegokolwiek uzasadnienia (Schumann); nadmierne forsowanie temp połączone z – niewyrabianiem się na zakrętach 🙂 (Chopin).
Fortepian od strony mechanicznej był przygotowany b. dobrze (vide – repetycje w walcu); dźwiękowo – różnie
—
Jestem ciekaw kto jest autorem transkrypcji Bachowskiego gawota –
Walter Rummel, Harriet Cohen, a może Kurtag ?
Piszą, że Rachmaninow 😉
„Netoperka” natomiast zrobił sam Trifonov. Ale co z tego, jak nie był w stanie go porządnie zagrać.
O przechodzeniu – koledzy wyspiarze w pracy dziwują się, że w Polsce karalne jest przechodzenie na czerwonym.
Efekt jest taki, że kiedy przechodzę na czerwonym (w miejscach co do zasady pustych i „bezpiecznych”, patrzę tylko i wyłącznie, czy w pobliżu nie kręcą się jakieś służby, a nie czy jadą samochody, a to nie jest niestety zbyt mądre. Ale co poradzić, kiedy na pustej uliczce (i to ślepej na dodatek) nic nie jedzie, a czerwone światło dla pieszych trwa ze dwie minuty?
Ja kiedyś w takich warunkach dostałam mandat na Piotrkowskiej w Łodzi. Przeszłam na czerwonym świetle, nic nie jechało, ale zgarnęli mnie przejeżdżający akurat suką (nie zauważyłam 🙁 ) policjanci, nudziło się chłopakom na służbie 😉
W stolycy panowie policjanci ostatnio często czekają na „zdarzenie” zamknięci w limuzynach z przyciemnionymi szybami, na zwykłych tablicach; sztukę kamuflażu opanowali więc świetnie – i równie świetnie wiedzą, gdzie stanąć, coby się błyskawicznie obłowić.
Nieważne, że „przecież nic nie jechało”; o żadnym pouczeniu nie ma mowy, od razu 50 zł mandatu. Młodszy (i szczuplejszy) biega w razie czego za delikwentami, starszy siedzi w wozie i namiętnie ćwiczy handwriting (bo aż taka moderna nasza drogówka nie jest).
Mnie ostatnio capnęli przy św. Florianie, jak spieszyłem do (znanego PK i niektórym blogowiczom, bo od jakiegoś czasu rozmuzycznionego) kina Praha.
Przyjmując mandat, machinalnie powiedziałem „dziekuję” (przyznajmy, słabo tu uzasadnione). Chyba po to jedynie, żeby uniknąć ryzykowniejszej w tym kontekście formuły „do widzenia”…
Wracając do tematu zasadniczego – nie byłabym jednak aż tak okrutna dla Trifonowa jak i (jednak „nieiwentowej”) publiczności. Były momenty gorsze, był niedobry ostatni bis. Słuchacz jak ja – niewykształcony muzycznie, choć trochę osłuchany – ma pewne większe pole by skupić się na stronie emocjonalnej – a Trifonow ma wcale nie tak powszechną w legionie młodych pianistów zdolność przykucia uwagi (kształtującą się ciągle) osobowością, swoim odczuwaniem muzyki.
Mnie prawdziwie wciągnęły Etiudy symfonicznie.
Rzecz w tym właśnie, że to bardzo utalentowany chłopak, nie ma co do tego wątpliwości. I wrażliwy. Są w jego grze momenty bardzo piękne – wtedy, kiedy go nie ponosi. No, ale niestety go zbyt często ponosi.
🙂
Laureaci tegorocznej nagrody POLAR PRIZE 2014 ( tzw. muzyczny Nobel)
_____________________
Peter Sellars
Chuck Berry
http://polarmusicprize.org/announcement/
Hm… Sellars? 😯 Reżysera jeszcze w tym zestawie nie było. Ale że akurat ten…
A Blechacz i Możdżer w finałowej dwudziestce piątce w plebiscycie „Ludzie wolności”…
🙂
Janusz GLOWACKI…nade wszystko
____________
„Czlowiek wolnosci”, ktory obserwowal odloty ptakow, zapasy kretow i lubi dobrze porozgladac sie
Może idealnie nie zagrał, ale on ma talent i osobowość, co z grubsza na jedno wychodzi. Wolę to niż poprawność muzyczną, która nic nie rokuje. Ważne jest kto, nie co. Dojrzałość przyjdzie. I oby była szalona.
Pobutka.
Ad multos annos!
________________
„Gazecie Wyborczej” na 25. lecie. Tak trzymac!
Dzień dobry,
to pewnie nad tym jubileuszem płaczemy w Pobutce 😉
Drogi ozzy, ja osobiście zostałam z tej gazetki wyrzucona z powodu „zaczepiania” nie tych osób, co trzeba, czyli przyjaciół Adama M. Ale pierwsze kilka lat w tej redakcji (a spędziłam tam lata 1989-1998) należą z pewnością do najlepszych w moim – i również zapewne moich ówczesnych kolegów – życiu. Tworzyliśmy coś nowego, uczyliśmy się wolności. A że z czasem stał się to kombinat, a kiedy zbliżałam się do firmy, zaczynało mi się robić z lekka niedobrze – to już samo życie. Tak więc rozstanie się z redakcją przyszło w samą porę, a moje wyrzucenie okazało się jednym z pierwszych z serii draństw tam popełnionych.
Jednak – jak sam Adaś powiedział kiedyś na jednym z koleżeńskich spędów – „nie jest to gazeta dobra, ale lepszych w Polsce nie ma”. No nie ma, co zrobić. No i ze względu też na te pierwsze lata nie byłam na tyle małostkowa, żeby nie dołączyć do zdjęcia, jakie ostatnio byli „agorowcy” zrobili sobie w redakcji „Polityki”, posyłając życzenia dawnym kolegom.
amatorka – witam 🙂 Toć nikt nie kwestionuje talentu tego pianisty. Chciałoby się tylko, żeby ten talent był wykorzystany tak, jak na to zasługuje.
…a może PAK został wczoraj lutnięty? (ja tam nic nie wiem… 🙄 )
…kota za to spotkałam ostatnio (fajnego) 😎
…a potem cztery jeszcze fajniejsze – na pół wbite na pal(e) 😈
Zmiana: sprzedaż biletów na Chije rozpocznie się 27 maja.
25 sierpnia z Belcea Quartet wstąpi Francesco Piemontesi.
To fajny pianista.
http://www.youtube.com/watch?v=0jk3GqLmxzA
Ale Piotra szkoda 😥
Pani Doroto,
tak, to bylo cos nowego i ludzie uczyli sie wolnosci. Naczelnemu GW naleza sie szczegolne gratulacje, ze ta gazeta skupia rzeczywiscie wspanialych ludzi jak Konstanty Gebert, Marek Beylin, Tadeusz Sobolewski, Monika Olejnik, Wojciech Orlinski, ze tylko wymienie pare nazwisk.
I powtorze za niezyjacym Stanislawem Stomma, ze z tymi, ktorzy twierdza, ze zycie w Polsce byloby lepsze bez GW – nie chce miec nic do czynienia.
A „Polityka” obok „Tygodnika Powszechnego” to dwa polskie tytuly, do ktorych czesto wracam – w nich najlepsi polscy krytycy muzyczni.
Wspaniali – to za duże słowo.
Mają swoje zasługi – wystarczy.
A Monika Olejnik nigdy nie pracowała w „GW”.
Jak Pani Redaktor wie, wyjątkowo nie podobały mi się Preludia w wykonaniu Trifonowa. Grał na przemian hałaśliwie i szemrząco, niektóre z nich łączył w całość – dobór par mnie nie przekonał. W pewnym momencie brzmiało jakby zaczął kolejne, z rozpędu, zanim na dobre skończył poprzednie. Te liryczne „momenty” też były od pewnego momentu jak dla mnie nużące; trochę miałem wrażenie, że jedynym pomysłem pianisty jest zagrać je jak najwolniej, najciszej, bezszelestnie. (Czepiam się, wiem).
Pięknie się zaczeło, od zdecydowanie za krótkiego fragmentu Images; jak dla mnie Trifonow jest stworzony do takiej muzyki. Bisy to faktycznie była tragedia; żałowałem, że nie posłuchałem intuicji, która podpowiadała żeby wyjść po pierwszym.
Stojaka (a właściwie stojaków, wszakże było ich kilka…) nie komentuję, traktując to zjawisko jako specyficzną dla FN formę podziękowania za jakikolwiek występ jakiemukolwiek artyście z jakąkolwiek rozpoznawalnością (po Grimaud też się zrywali co poniektórzy!).
Wspaniali – to rzeczywiście przesada. Przez wiele lat czytałem dość regularnie GW, od kliku lat robię to bardzo rzadko. Wielu cenionych przez mnie dziennikarzy przestało tam pracować a ich następcy nie dorównują poprzednikom – mam wrażenie że są raczej dziennikarzami wykonującymi polecenia :-).
Monika Olejnik jest, zdaje się, felietonistką Gazety – jednak szkoda czasu na ich czytanie.
Potwierdzam, że zostałem „lutnięty”. Organizatorzy twierdzili, że to był pierwszy recital Paula O’Dette w Polsce.
I ładne było to „lutnięcie”, jak się domyślam? 🙂
Daniłkę skompensowałem sobie wczoraj via Together Duo – czyli Magdalena Bojanowicz i Maciek Frąckiewicz.
Było bosko : Gubajdulina, Schittke, Part, Kulenty. Tak perfekcyjnego zgrania się – źle mówię – stopienia – dawno nie słyszałem. Chyba nawet tu słowo Duo jest za dużo. Jedność w wielości! Nieprawdopodobne zrozumienie.
Żadnej podpubliczności ! Niekiedy aż trudno było odróżnić – mimo bacznej obserwacji – czy to gra jeszcze wiolonczela, czy to już delikatne dmuchnięcia basów akordeonu.
I sonata gambowa JSB
@PAK 13:57
A we Wrocku „lutnięci” zostaniemy w poniedziałek 🙂