Harfa i Panufnik razy trzy
Dwa tak różne koncerty, oba warte odwiedzenia – każdy z całkiem innych powodów oczywiście.
Recital harfisty Xaviera de Maistre odbył się w Sali Balowej Zamku Królewskiego. To dobrze, bo po pierwsze przepych wnętrza pasował do tego eleganckiego, ozdobnego instrumentu (de Maistre grał na harfie pożyczonej z Polskiej Orkiestry Radiowej), a po drugie – było kameralnie, mniej dystansu, co sprawiło publiczności radość także podczas przerwy, gdy podeszła, by harfę obejrzeć z bliska i robić sobie z nią słitfocie. A jak jeszcze w czasie próby wrócił solista, żeby instrument dostroić, to było też zagadywanie, wspólne zdjęcia itp. Nie wiem, jak on się z tym czuł, ale chyba dobrze, wygląda na luzaka z usposobienia i wyraźnie lubi aplauz.
A aplauzowi trudno się dziwić – wiadomo, że to wybitny harfista, choć i jemu zdarzają się omsknięcia: w Sonacie C-dur KV 545 Mozarta pod koniec coś mu się poplątało, ale jakoś z tego wybrnął; podobnie było we wcześniejszej Sonacie c-moll Giovanniego Battisty Pescettiego, która zresztą się trochę dłużyła. Ale potem były już tylko fajerwerki, a poza podziwianiem techniki i różnorodności brzmienia można było z przyjemnością śledzić istny balet rąk na strunach. Było parę przebojów: dokonana przez Liszta transkrypcja Słowika Alabiewa (wstyd się przyznać, ale nie znałam) i Recuerdos de la Alhambra Tarregi; trochę wirtuozerii napisanej od razu na harfę: Mandolina Parisha Alvarsa, Impromptu Des-dur Gabriela Fauré i 2 Divertissements André Capleta, a na koniec… Wełtawa Smetany – jak się okazuje, to autorska wersja. A bis artysta powtórzył z zeszłego roku.
Wieczorny koncert w wykonaniu Sinfonii Varsovii pod batutą Jerzego Maksymiuka – jedyny zresztą transmitowany przez TVP – został całkowicie poświęcony Panufnikowi. Publiczność była trochę mniej liczna, części bywalców zabrakło – niektórzy zapewne odmianę repertuarową wykorzystali do tego, by trochę odpocząć. Przyszli „wszystkożerni” oraz ci odważniejsi, którzy skorzystali z okazji, by się z tą muzyką trochę zapoznać – i wiem, że jednym było trudno, a innym nadspodziewanie łatwo.
Łatwa nie jest ostatnia, X Symfonia, trzeba już być trochę wprowadzonym w ten specyficzny język muzyczny. Ale Koncert skrzypcowy to muzyka bardzo przystępna, śpiewna, o zauważalnych polskich rytmach. Aleksandra Kuls rzeczywiście śpiewała na skrzypcach (gra zresztą na świetnym instrumencie), a na bis bardzo dobrze dobrała Kaprys polski Bacewiczówny, bo na jego początku też trzeba trochę pośpiewać. A Arbor cosmica to kalejdoskop różnorodnych obrazków wokół tych samych współbrzmień. Zespół (gra tu zaledwie 12 smyczków) też musiał dwa razy bisować. Trudno było się rozstać. Na sali były trzy pokolenia pań Panufnik: Camilla, wdowa po kompozytorze, z córką Roxanną i wnuczką Kasią. Piękny był to dla nich szczególnie wieczór.
Komentarze
de Maistre nawet gdyby wystąpił w przyczepie kampingowej (tej do fiata 126p) to i tak wygląda jak młody bóg i gra jak młody bóg. Pamiętam jego występ dwa (?) lata temu w Edynburgu z Dianą Damrau, której kazano śpiewać o 11 godzinie i było różnie, szczególnie w piano i w wysokim rejestrze. Czas nie przeszkadzał panu z harfą, by uwieść publiczność obojga płci. Tak też było i dzisiaj z Stephanem Degout i Simonem Lepperem tu w Edynburgu. Na szczęście dla barytona godzina 11 była jak rogalik z masłem 😉
Pobutka.
I znów – jak na koncercie Jasia Lisieckiego – niewieście serca uderzały mocnym bitem, choć tym razem inna to była temperatura, inne emocje. W zasadzie wszystko to niemal na granicy kiczu – te uwodzicielskie uśmiechy, strzelanie wzrokiem, sprężyste entrées i sorties! Ale na jednak granicy nie przekroczonej, bo XdM taki po prostu jest, a jeszcze wszystko to wydaje się bardzo naturalnie wielkopańskie, niemal arystokratyczne. On zresztą po prostu jest arystokratą, w prostej linii potomkiem wyjątkowo paskudnego (z mojego punktu widzenia) ultrakonserwatywnego filozofa i polityka hr. Josepha de Maistre (1753-1821), koryfeusza ultramontanizmu…
Nie sposób było nie zauważyć, iż niektórzy panowie też byli pod wrażeniem owego uroku, mogącego rzeczywiście wzbudzać pewne konotacje – ale niestety: harfista ma żonę i córkę :-). W każdym razie już obawiałem się, że w tej przesyconej mitologicznymi treściami zamkowej Sali Wielkiej, muzyk podzieli smutny los Orfeusza i zostanie przez nadwiślańskie Menady rozszarpany (albo przynajmniej zagłaskany). Dodatkowo z mojego miejsca widok był taki, iż dokładnie nad głową harfisty unosił się wieniec laurowy trzymany przez posąg Apollina dłuta Le Bruna, bawiło mnie to niepomiernie, gdyż od razu przypominał się mój ulubiony obraz:
http://www.metmuseum.org/collection/the-collection-online/search/437593
Oczywiście XdM w najmniejszym stopniu nie jest pozbawiony tego atrybutu, który na ołtarzu Muzyki złożył bohater obrazu 😉
Jeśli idzie o wykonanie, to miałem wrażenie, iż koncert składa się z samych bisów: wszystko było efektowne i/lub przyjemne w odbiorze (mimo hałasów dochodzących od Wisłostrady, wersja Sonaty Pescettiego na harfę i młot pneumatyczny, to już raczej coś na „Warszawską Jesień”). To jasne, iż na harfę napisano też całe mnóstwo rzeczy trudniejszych percepcyjnie, jak np. Sonata Hindemitha czy – olśniewające utwory Carlosa Salzedo, ale po co nimi męczyć publiczność, która w dodatku będzie musiała jeszcze znieść koncert podwójny Panufnika (a w przyszłym roku pewno i Pendereckiego, który dla XdM właśnie napisał Koncert harfowy…)? Poza tym grając Hindemitha zazwyczaj przybiera się wyraz twarzy, który nie jest twarzowy :-). Z kolei „Wełtawa” Smetany powinna zostać określona nie jako transkrypcja, ale parafraza – biedna rzeka została bowiem przez de Maistre’a poważnie uregulowana i zmeliorowana, może nie był to tylko odcinek od Wyszehradu do Mostu Karola, ale popularny początek poematu i zmodyfikowana koda, z jakimiś jałowymi modulacjami w środku. Efektowne, ale bez przesady. „Karnawał wenecki” Félixa Godefroid zgarany na bis (to jest jego stały bis, już grał to trzeci raz u nas) też był zresztą w wersji skróconej (i prawdę powiedziawszy wydaje mi się, że nie zagrał najtrudniejszych wariacji – po co, gdy i tak wszyscy go kochają).
Oczywiście to jest znakomity instrumentalista, choć na żywo dosyć często się myli (i tak było lepiej, niż z Koncertem Boieldieu – grał go w Warszawie dwa razy i za każdym się sypał w kodzie finału, ale jest to podobno bardzo trudne gadzielstwo do grania, zwłaszcza w takim tempie, jak on zazwyczaj bierze). Bardzo się cieszę na koncert z KV 299 Mozarta: na płycie z flecistką Margali Mosnier brzmi to cudnie. Ale moja ulubiona płyta XdM, to nie żadna z tych wydanych dla Sony/BMG w ostatnich latach (są skądinąd bardzo udane), ale CD z czasów, gdy nagrywał dla Clavesu – z romantycznymi koncertami harfowymi. Jest tam bardzo piękny Koncert na 2 harfy d-moll Parish-Alvarsa (gra ze swoim uczniem Emmanuelem Ceyssonem, który gra też b. efektowny Koncert Alberta Zabela) i wyjątkowo cudne wykonanie Koncertu e-moll op.182 Reineckiego, najlepsze jakie znam (to oczywiście nie „Trzeci” Prokofiewa, więc znam tylko kilka innych wykonań). I bardzo bym chciał z nim usłyszeć Koncert harfowy Gliere’a – obok Reincekego mój drugi ukochany utwór koncertujący na harfę.
Dzień dobry, wieczór z muzyką Panufnika był niezwykle udany, choć początek – zamieszanie z partyturą – mógł wprawić w lekką konsternację 😉 Bardzo się cieszę, że zdecydowano się na ten monograficzny koncert podczas ChijE.
Dzień dobry 🙂
Tradycyjnie już musiałam wypuścić Pianofila z czeluści spamowej i bardzo dobrze, bo się uśmiałam 🙂 Ciekawe, skąd wie, jaki wyraz twarzy XdeM mógłby przybierać grając muzykę Hindemitha 😆
A jaki będzie przybierał grając Pendereckiego, strach po prostu pomyśleć 😉
Jeszcze wracając do koncertu wieczornego, Maksymiuk rzeczywiście zrobił niezły show z nutami. Na końcu też, bo pokazywał je do kamery telewizyjnej. Bardzo to zabawne było. Poza tym przed koncertem usiadł sobie z boczku przy fortepianie i zaczął grać Bacha (Koncert f-moll, drugą część), potem jeszcze inne rzeczy; do fortepianu wrócił też w przerwie koncertu. Szkoda, że tego nie filmowano 😉
o żesz, a teraz ja w czeluściach za moją admirację żarliwą… 😯 😥
Pianofilu, na recitalu harfowym, oprócz niewieścich serc, były też obecne niewieście uszy – czy też po prostu uszy. Na pewno nie wszystkie tak sprawne i doświadczone jak Twoje, ale jednak skoncentrowane na słuchaniu. A harfista – jednak – przede wszystkim grał, a nie wyglądał. Rozumiem, że jego wygląd może prowokować do krotochwilnych uwag, ale zachowajmy jakieś proporcje. 😉 Efekt Twojego komentarza jest taki, że siedząc nad kawą półpoważnie się zastanawiam, że może Ty jesteś zazdrosny o urokliwość XdM, a ja trafiłam na jego koncert, bo wstydziłam się iść na występ Chippendales…
Pani Kierowniczko, znalazłam wczoraj, z pewnym trudem, tego Słowika na tubie i uważam, że na harfie brzmiał ciekawiej. W ogóle szalenie ciekawie było posłuchać harfy, świetnie się bawiłam, choć… wolę lutnię. 🙂
Aga: No tak, znowu wychodzę na wstrętnego mizogina… Zazdrosny bynajmniej nie jestem, za to jestem duchem trochę sto lat do tyłu, gdy w recenzjach – obok niespotykanych dziś złośliwości odnośnie wykonań – wiele pisano też o tzw. „otoczce”. Poza tym siedziałem obok przemiłych pań które były naprawdę podekscytowane, niektóre walczyły jak lwice o „miejsce z widokiem”, a jedna przyprowadziła córkę, zamiast zazwyczaj towarzyszącego męża, deklarując, „że to jest koncert dla pań”. I bynajmniej deklaracji tej nie wygłosiła z powodu, że pomimo króla Dawida, Parish-Alvarsa, Salzedo i Zabalety – harfa zazwyczaj kojarzy się z kobiecymi rączkami Marii Antoniny, Sofii Dussek (żony Jana Ladislava, którego koncertu słuchaliśmy) i Lili Laskine.
Wczorajszy koncert XdM obfitował także w wydarzenia pozamuzyczne!
Tuż po 17 do Zamku przybyła grupa spóźnionych widzów, część z nich odesłano z Modzelewskiego, pierwotnej lokalizacji koncertu. Ponieważ koncert się zaczął, straż zamkowa dzielnie broniła dostępu do przedsionka sali koncertowej, do Sali Rady. Organizator wydał polecenie, by z powodu transmisji nie wpuszczać nikogo, nawet podczas braw. Irytacja oczekujących rosła. „Przecież nawet do Bastylii podczas transmisji operowych można wejść podczas oklasków.” Podały oskarżenia o prowincjonalizm i echa komunizmu! Część osób zwróciła bilety.
Gdy wydawało się już, że wszyscy spóźnialscy i niedoinformowani będą pokornie czekać na przerwę, kwadrans po rozpoczęciu koncertu z odsieczą spod S1 przybył wyraźnie zdenerwowany widz, który tonem nieznoszącym sprzeciwu oznajmił, że został wprowadzony w błąd informacją na bilecie i że on wchodzi natychmiast! Panie ze Straży zamkowej nieśmiały mu odmówić, uchyliły drzwi i wtedy reszta oczekujących przeprowadziła szturm! Na nic zdało się zasłanianie ciałem wejścia (jednak bez rozdzierania szat), kto miał dość siły by napierać – wchodził (czy tam nie było jednego Szanownego Blogowicza?).
Tylko grupka złożona głownie z wątłych Azjatek i delikatnych dam musiała poczekać przerwę…
*nie śmiały mu odmówić 🙂
Ładne 🙂
Można powiedzieć, że wdzierano się drzwiami i oknami…
Przepraszam, a cappello, ale koment mi się skasował przez pomyłkę, więc poproszę o bis 😳
Kiedyś to nawet pisywało się, jaką artystka ubrała sukienkę 😛
Panowie też byli pod wyraźnym urokiem harfisty. Nie tylko panie bynajmniej.
A co do harfistów, już tu przy poprzedniej okazji zapewne wspominałam o dawnym harfiście FN, p. Vladimirze Haasie, pochodzenia czeskiego. Też dość „dekoracyjnie” wyglądał i był bardzo sprawnym muzykiem. Jako dziecko śpiewałam w chórze podstawówkowym A Ceremony of Carols Brittena z jego towarzyszeniem.
Najpierw była jeszcze awantura związana z tym, że osoby, które kupiły bilety na Woronicza i wiedziały, iż koncert będzie na Zamku usłyszały, że będą posadzone w bocznym sektorze w rzędach zgodnych z numeracją rzędów na bilecie. No i się zaczęły pokrzykiwania, że przecież 4- rząd przy przejściu na Woronicza to świetne miejsce, a tu „będziemy siedzieć w kącie” i „nic nie będziemy widzieć”. W końcu tę grupę wpuszczono najpierw i pozwolono siadać gdzie się chce w ramach sektora B (kto pierwszy, ten lepszy). potem były z tym tylko niewielkie awanturki.
No proszę, ile atrakcji mnie ominęło z drugiej strony sali 🙂
Nawet ten remont był tam słabiej słyszalny… choć przy pierwszym utworze nawet się zastanawiałam, czy aby ten hałas nie wchodzi na transmisję.
Niestety, nie zrobiłam kopii (u PRed zawsze wszystko funkcjonowało należycie…), a ze komć był z gatunku natchnionych 😉 – nie da się go, ach nie da odtworzyć… 😳
Szkoda. Próbowałam od razu cofnąć, ale z cofnięcia nie przeszedł – już był skasowany 🙁 Pamiętam tylko, że była tam admiracja dla Pianofila 😀
Admiracja dla Pianofila/pianofila? Ależ proszę, po prostu trudno się powstrzymać…
Mnie (z przyczyn dość oczywistych zapewne bardziej niż np. Adze) od zawsze się podobają jego nieumiarkowanie krotochwilne uwagi (w końcu trzy minuty porannego śmiechu mogą ponoć zastąpić nawet kwadrans takiejż gimnastyki!). Wprawdzie ostatnio to traci on, to odzyskuje majuskułę, ale weny – od kiedy pomnę – nie traci nigdy. Czy zresztą da się utemperować kogoś, kto (nie tylko z racji profesji) widzi równie przenikliwie, jak słyszy…
Recitalu króla harfistów, pomimo paru sypek już mu wypomnianych tudzież znanych „walorów” akustycznych sali, słuchało się świetnie; rozmarzyłem się zwłaszcza przy sonacie Pescettiego (tej z młotem), przeboju Tarregi oraz uroczej Mandolince, kończącej pierwszą część występu; podzielam wszakże wątpliwości co do zaprezentowanej wersji Wełtawy.
Drobna uwaga: Laskine to Lily (bo Lili to była Kraus, żeby pozostać w kręgu wielkich dam XX-wiecznego wykonawstwa), Mosnier ma zaś na imię Magali. Tę młodą flecistkę cenię również w solowych kreacjach (nagrała m.in. przeróbkę Koncertu włoskiego na flet z kameralną orkiestrą, a także piękną płytę Fantaisie – z samymi Francuzami w programie, od Syrinx począwszy).
Cieszę się na dzisiejszego Mozarta, choć tym razem bez M.M.
Ścichapęku, moje oko jest „z guzika” przy Twoim – wyłapującym wszelkie literówki 🙂
No właśnie, nie wiem, czy pisać z dużej, czy z małej litery… może zdecydujmy?
No właśnie, Pianofilu, literówki…
A ten Twój guzik to chyba dużo cenniejszy od najdroższego jajka Fabergé.
Ach, jakie wzajemne komplementy 😀
Znowu zaczną mówić, że tu jest Towarzystwo Wzajemnej Adoracji 😈
I cobyśmy się dobrze zrozumieli – także niekrotochwilne uwagi Pianofila niezmiernie mi się podobają (choć to chyba oczywistość).
Oj tam, oj tam. Ja tam swoje wiem. Mam oko z guzika koćianego, a ucho z filcu :-).
To ja cafam, Pani Kierowniczko: komentarze tego pożal się Boże Pianofila są po prostu beznadziejne, zupełnie nie da się ich czytać, jakieś takie zakalcowate i w ogóle nudy na pudy, jednym słowem – dno…
😆
A serio: ja naprawdę wolę TWA (jak tu mawiamy) i Wersal od naparzanek, które ostatnio wszędzie są normą.
Strach chodzić na te koncerty. Czasem pójdę, to ktoś tam gra, gorzej czy lepiej, ale pamiętam przede wszystkim ten ogród zoologiczny. Z socjologią na ty (kiedyś taka audycja była, chyba Jana Kaczmarka śp.), jeszcze podstawy psychiatrii by się przydały, ale nie posiadam. 😎
Ago, to co Pianofil pisze, to jest prowda świnto i szczyro, tylko dodawaj sobie tam jakieś kwantyfikatory dla porządku („prawie wszystkie niewiasty” itp.). W każdym tłumie jest do 5% niepodatnych na właśnie sprzedawane atrakcje, ale w tekście nienaukowym możemy tę informację pomijać. 😉 😛
„Nie sposób było nie zauważyć, iż niektórzy panowie też byli pod wrażeniem owego uroku, mogącego rzeczywiście wzbudzać pewne konotacje – ale niestety: harfista ma żonę i córkę :-)”
Uwielbiam kiedy ktoś reaguje stereotypem związanym z orientacją seksualną na usłyszany stereotyp dotyczący wyglądu i później jest zdziwiony że tego typu opinie się rozpowszechniają. Jak według Pana powinien wyglądać lub ubierać się mężczyzna, by nie budzić konotacji? Czy wymagane jest na przykład, aby miał tłuste włosy i śmierdział? Ostatnio na koncertach festiwalu pojawia się kilka tego typu osób, może to właśnie przejaw tej tendencji.
Zresztą de Maistre nie jest pierwszym artystą na ChiJE, do którego wzdycha (czasami całkiem dosłownie!) część widowni – wystarczy przypomnieć sobie osoby zachwycające się wyglądem Urbańskiego lub kolejki „matek” niezawodnie gratulujące Lisieckiemu po każdym występie.
Wiecie co, to chyba nie jest dobry temat.
Tylko kto w tym Wersalu ma być Królem Słoneczkiem? I o który Wersal chodzi? Czy ten, gdzie biedny Lully miewał bardzo pod górkę, choć przedtem podgryzał Moliere’a? Czy o ten traktatowy z 1919, dzięki któremu mieliśmy nie tlko pierwszą, ale i drugą „światówkę”? Nb. teraz Wersal jest przeokropnym koszmarem i w galerii lustrzanej są tłumy jak w metrze w godzinach szczytu, gorszy horror widziałem tylko w Peterhofie.
Nie odnosząc się do stereotypów płciowych, bo one mnie, w kontekście muzycznym zwłaszcza, w ogóle nie obchodzą (ściśle rzecz biorąc, nie znoszę w ogóle stereotypów), ogłaszam, że idę zaraz na kolejny koncert z udziałem Xaviera de Maistre. Potem co najwyżej zajrzę w przerwach parę razy, żeby sprawdzić, czy czyjaś wypowiedź nie wpadła do spamów, ale chcę przede wszystkim z góry uprzedzić, że jest taka możliwość, że w nocy nie wrzucę wpisu. Dziś trzy koncerty, ostatni kończy się zbyt późno, nawet nie wiem, kiedy w domu wyląduję, a wciąż jestem niedospana. Następny więc wpis najprawdopodobniej jutro rano.
Mnie, pianofilu, chodziło o taki Wersal, którego niejaki Lepper obiecywał, że już go nie będzie 😛
Słuchaczu. Pisałem to z najwiekszą sympatią, atencją i podziwem dla XdM :-). Ale poprawność bywa niekiedy gorsza od dewocji. A stereotypy są także po to by, się nimi czasami bawić – zapewniem, że ktoś, kto nie traktuje ich poważnie, raczej im nie ulegnie czytając takie paplanie. Ci zaś, co traktują je poważnie (i w ogóle traktują wszystko zbyt poważnie) nie potrzebują raczej się w nich utwierdzać.
Z dzikiego Podkarpacia zazdraszczam słuchaczom koncertu XdM.Obawiam sie,że po tych doświadczeniach akustyczno-psychiatrycznych odpuści sobie całą dziką Polskę na czas jakiś.Przypuszczam,że podobne wspomnienia mogli mieć jego rodacy towarzyszący Napoleonowi w nagłym powrocie z Rosji.Ale i tak nic nie przebije niegdysiejszego koncertu w Łańcucie z zagubioną koszulą i nagłym a hucznym startem balonu tuż za oknem.Też wytrzymał bez mrugnięcia okiem.
Dodam,że XdM jest nie tylko utalentowany i przystojny ale też bardzo inteligentny i wszechstronnie wykształcony (nie tylko muzycznie).Dla każdego cos miłego.
Nie obawiaj się Łabądku, chyba nie będzie tak źle. Walki o krzesła nie widziałam (choć właściwie powinnam być wśród walczących, bo również miałam bilet z Woronicza), harfista też raczej nie. W przerwie parę osób zagadało do strojącego harfę XdM, ale obeszło się bez scen medejskich. 😉 Młot pneumatyczny był w grze, a jakże, ale skoro XdM przetrzymał start balonu, to i młot, myślę, przełknie. Po koncercie nie śpieszyłam się z wyjściem, a jednak nie widziałam dzikiego tłumu w zapamiętaniu gnającego za artystą. Nie powinien się zniechęcić. Tym bardziej, że aplauz był spory, a w trakcie gry nie zadzwoniła chyba ani jedna komórka. I w ogóle na sali było zaskakująco cicho, zważywszy na warunki (niewygodne krzesła). Może ktoś słuchał transmisji i napisze, jak to wypadło przez radio?
Nie słuchałam,bo byłam wczoraj tu:
http://paderewski.tarnow.pl/admin/host/upload/plan_bravo1.pdf
Też było bosko,kwintet Es Schumanna nawet mi się póxniej przyśnił,skład przedni.Więc nie mam aż tak dziko,jak udaję.
Co do XdM obawiam sie właśnie,że jak raz został potraktowany balonem a drugi raz młotem,to ewentualnej wyrzutni rakietowej na wszelki wypadek nie zaryzykuje.
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Fajnie, że łabądek się odezwał, i że Bravo Maestro jeszcze istnieje. Byłam tam raz, wiele lat temu, jeszcze za życia p. Ani Knapik, na ostatnim zwariowanym koncercie festiwalowym, gdzie już wszyscy grają wszystko. A potem pamiętam jeszcze wielki kremowy tort upieczony przez – jak widzę wciąż tam stale bywającego – Krzysztofa Jabłońskiego (najlepszy pianista wśród kucharzy i odwrotnie 😉 ) oraz moment, jak już z lekka nieważcy objęliśmy się czteroosobowo (Wanda Wiłkomirska, Wadim Brodski, Andrzej Ratusiński i ja) i dreptaliśmy w kółko twierdząc, że tańczymy majufes 😆
Stare dzieje.
Jeszcze co do poważnego czy niepoważnego traktowania stereotypów, ja je traktuję z jednej strony niepoważnie, bo nie sposób ich poważnie traktować (merytorycznie), a z drugiej – poważnie, bo to takie narzędzie, które potrafi się rozhuśtać i co najmniej zrobić komuś przykrość, a co najwięcej – wywołać wojnę. Dlatego mnie się zawsze zapala czerwone światełko, gdy ktoś odczuwa przykrość na skutek rzucenia jakimś stereotypem, choć mnie osobiście ani on ziębi, ani grzeje. Poprawność polityczna, na którą tak wielu zwłaszcza w Polsce narzeka, jest dla mnie bardzo dobrym pomysłem, narzędziem cywilizacyjnym po prostu. Nie rób drugiemu, co tobie niemiło – takie przesłanie leży u jej podstaw.
Wczorajsza audycja w Dwójce o Chopiejach 🙂
http://www.polskieradio.pl/8/3664/Artykul/1217425,Chopin-i-jego-Europa-Czekamy-na-Zimermana-i-Polliniego
Ja kłapię już gdzieś pod koniec audycji (nagrano mnie).
też się cieszę, że Łabądek dał głos :-), bo się już niepokoiłem przydługim milczeniem.
Gdyby ktoś z PT Szanownych nie wybierał się na polecanego Inona Barnatana (niedziela FN godz 17) to o godzinę wcześniej na Grochowskiej gra sekstet w znakomitym składzie: Anna Maria Staśkiewicz, Maria Sławek, Katarzyna Budnik-Gałązka, Artur Rozmysłowicz, Rafał Kwiatkowski i Marcin Zdunik – w programie Brahms op.18 i Panufnik Trains of Thought
O jakże mi miło,że ktoś czeka na moj głos.Muszę uważać,bo jak łabądaki dają głos,to grozi „zejściem”.
Tjaaa…a ja pamiętam jak Wanda Wiłkomirska z Wadimem Brodskim grali tango jednocześnie ekstatycznie tańcząc.Publiczność siedziała na podłodze,ale pod koniec raczej leżała.To byli czasy…Ale tradycja w narodzie nie ginie.O Ani Knapik bardzo się pamięta.Poziom utrzymany,(vide:program i skład),zwyczaje też.Kulinarne rownież.Piotr Pławner mi powiedział,że tym razem on będzie „dyrektorem artystycznym ogniska” w dodatku z ogniami sztucznymi.Ale chyba nie zagrają Haendla.
Krzysztof Jabłoński super,ale jak tak bezapelacyjnie ogłosimy go najlepszym kucharzem wśrod pianistów to obawiam się,że Piotr Anderszewski może nam się rzucić do gardła bez ostrzeżenia.
ps.sorry za literówki (nie mylić z litrówkami)
Kino Muranów wznowiło retransmisje operowe. http://muranow.gutekfilm.pl/2014/07/10/metropolitan-opera-na-ekranie-kina-muranow/
Piotra A. kuchni nie próbowałam, więc trudno mi oceniać 😉
Pycha!
Szczęściara 😉
Mniam!