Sala NOSPR z drugiej strony?
Zachwycamy się naszą nową piękną salą – do zachwyconych dołączyły wczoraj łabądek i Aga – ale bynajmniej nie był zachwycony nasz wczorajszy solista, Piotr Anderszewski. Choć z widowni brzmiało oczywiście pięknie.
Ja koncertu London Symphony Orchestra pod batutą Antonia Pappano słuchałam z dwóch perspektyw. Pierwszej części, czyli X Symfonii Panufnika i Koncertu fortepianowego Schumanna – z antresoli nad sceną, z boku; dokładnie z drugiej strony w stosunku do miejsca, jakie miałam na Wiedeńczykach. I znowu miałam poczucie, jakbym siedziała wewnątrz orkiestry, co ma swoje plusy i minusy (zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z tak wybitną orkiestrą). Jednym z plusów jest możliwość śledzenia współpracy dyrygenta z zespołem – koło mnie siedział Błażej Wincenty Kozłowski, ten sam, który poprowadził na Warszawskiej Jesieni świetny koncert „młodych z Krakowa”, i stwierdził, że po raz pierwszy nie ma ochoty wskoczyć na scenę i dyrygować zamiast, tylko z fascynacją obserwuje.
Jeśli chodzi o solistę, to – tak, jak przewidywałam – w wypadku fortepianu efekt był lepszy niż w wypadku głosu, bo tu dźwięk idzie również do góry i wokół, a nie tylko do przodu. Zdziwiło mnie takie ustawienie fortepianu, że solista z dyrygentem raczej się nie widzieli (ale dobrze się wyczuwali), a także fakt, że klapa fortepianu była przykryta pokrowcem. Podobno tak chciała orkiestra, widać fortepian był dla niej zbyt głośny – ale z pewnością psuło to efekt również siedzącym z tyłu sceny, koło organów. Ja siedziałam już w takim miejscu, gdzie ta okoliczność na dźwięk nie wpływała. Oj, dziwnie gra Anderszewski ten koncert – znany, ograny, młodzieńczy i poczciwy. Przepuścił go przez późniejsze obsesje kompozytora i wyszło coś całkiem niepoczciwego, nawet przygnębiającego, odnoszącego się do bólu egzystencji. Może to i nie było adekwatne do tego, co akurat chciał wyrazić w tym utworze Schumann, ale były w tej interpretacji, zwłaszcza w I części, momenty wyjątkowej urody, w rysunku fraz, w dialogu z orkiestrą. Był też bis – standardowy (ale zawsze piękny) Csik.
Pianista jednak nie bardzo był w formie, bo trochę sobie pokroił palec – był zaplastrowany, jak zobaczyłam później – i zapewne nie miało to najlepszego wpływu na jego humor. Choć kto wie, może gdyby był w pełnej formie, także by w ten sposób zareagował. Bo po koncercie narzekał, że sala jest okropna, że na scenie jest za głośno, słychać to, czego nie powinno być słychać, że trudno jest na niej muzykować. – Po co mają Japończycy siedzieć przy komputerze i wyliczać – mówił – jeśli można skopiować Tonhalle w Zurychu, która jest idealna. Jeśli jest wzór, po co szukać jeszcze czegoś innego? (A propos Japończyków, pan Toyota wczoraj również przybył.) Znamy oczywiście skłonność naszego pianisty do przekory, ale w tych narzekaniach wydawał się szczery. Może stwierdzenie, że tu więcej nie będzie przyjeżdżał, było przesadne, ale rzeczywiście musiał mieć jakiś poważny dyskomfort.
Nie miała chyba dyskomfortu orkiestra, bo grała wspaniale. Na drugiej części, którą wypełniło Życie bohatera Richarda Straussa, siedziałam z tyłu amfiteatru, razem z łabądkiem, Agą i jej siostrą (potem jeszcze się okazało, że parę rzędów przed nami siedział PAK). Było to już pod balkonem, ale brzmiało i tak znakomicie – to jedna z osobliwości tej sali. To idealny utwór na to miejsce, wspaniale ją wypełniał, a przy tym każdy szczegół można było podziwiać – a było co, ponieważ każdy z członków tego zespołu ma jakość solisty, a zarazem muzykują wszyscy w takiej dyscyplinie, że gdy dęte zagrały razem, pomyślałam: czyżby w tym utworze były organy, bo nie przypominam sobie? Wrażeń pozytywnych było więc moc; na bis Pappano przypomniał, że jest specem od opery, i zarządził fragment Manon Lescaut, co zdegustowało lesia, ale moim zdaniem niesłusznie.
No i co z tą salą? Trzeba stwierdzić, że nasz jej odbiór na widowni to zupełnie inna sprawa niż jej odbiór przez artystów na estradzie. Myślę, że zachodzi tu podobny przypadek, jak z warszawskim Studiem im. Lutosławskiego, o czym akurat wiem, ponieważ dawno temu zdarzyło mi się tam wystąpić z śp. zespołem Studio 600. Otóż każda z nas pięciu miała świadomość, jak dźwięk idzie do przodu, natomiast nawzajem nie słyszałyśmy się prawie wcale. A przy tym wiedziałyśmy dobrze, że na widowni wszystko słychać i nic się nie ukryje. Było to na swój sposób stresujące, i owszem.
Dla nas więc jest nowa sala NOSPR ogromnie przyjazna – choć może nie w każdym miejscu – zarówno pod względem wizualnym, jak i akustycznym (wczoraj dotarła do niej wreszcie pani minister, która nie może się nachwalić tego miejsca i uważa, że to jeden z najwybitniejszych budynków świata ostatniej dekady). Dla artystów być może rzeczywiście mniej, ale ciekawe, co powiedzą inni.
PS. Jutro w Warszawie gra Chicago Symphony – po raz pierwszy w Polsce. W ciągu miesiąca zaliczamy większość z Wielkiej Piątki: Katowice – Wiedeńczyków i LSO, Warszawa – Chicago i zaniedługo Berlińczyków. Jeszcze tylko do kompletu przydałaby się Concertgebouw… Ale i tak jest nieźle.
Komentarze
Czułam, czy raczej czytałam z mowy ciała, że coś jest nie tak………… 🙁 Może chodzi o to, że faktycznie wszystko słychać wszędzie. Siedziałam na drugim balkonie, tuż nad sceną (świetne miejsce) i z jednej strony słyszałam najlżejsze uderzenie o strunę, a z drugiej tak samo wyraźnie pojedyncze kichnięcie spod balkonu w amfiteatrze. A LSO fantastyczna, wychodziłam z ogromnym niedosytem.
trochę zdjęć CSO z drogi do/i Warszawy https://www.facebook.com/media/set/?set=a.10152513585373049.1073741867.22340893048&type=1
Mnie się wydaje, że Piotr Anderszewski ostatnimi czasy jakoś tak schumannieje. Ciekawa rzecz z tą akustyką. Czy KZ, poza kurtuazyjnymi komplementami, wypowiadał się oceniająco o akustyce tej sali? Bo to on przecież uważa, że współczesne nagrania, zarówno z punktu widzenia wykonawcy jak i odbiorcy, przekazują za dużo informacji składowych , i że jedynym postępem w 2 połowie XX wieku była stereofonia. Pewnie będzie niełatwo opanować tę salę i to, paradoksalnie, z tego powodu, że jest za czuła. Ale że pod balkonem słychać bardzo dobrze, to jest to niesłychane.
a LSO na swoim labelu właśnie wydała koncert Schumanna z Gardinerem i Marią Joao Pires: http://lso.co.uk/mendelssohn-symphony-no-3-scottish-overture-the-hebrides-schumann-piano-concerto
Pani Redaktor ! Pozwoli Pani, ze ja jeszcze o Pendereckim, bo na Londyńczyków nie udało mi się kupić biletów… Penderecki przerobił swój Kwartet nr 3 na Sinfoniettę nr 3 dla orkiestry kameralnej. Następnie kontrabasista Wiedeńczyków zagrał to w pojedynczej obsadzie na Inauguracji Festiwalu Pendereckiego w Kopalni Guido w Zabrzu, którego jest Dyrektorem. Proszę się nie dziwić, że jako kontrabasista kwintetu smyczkowego, który z braku repertuaru na ten skład instrumentalny posiłkuje się aranżami własnymi koncertmistrza, postanowiłem nagrać z wielką radością Kwintet Pendereckiego !
Sala jest jednak imponująca – dla gości-słuchaczy. To takie miasteczko muzyki. Można się tam trochę zgubić, żeby w innej zaskakującej części tego budynku niespodziewanie odnaleźć się:-) Estetycznie, zachwyca prostota architektury, w połączeniu z realizacją funkcji, a zwłaszcza z wysokiej klasy materiałami wykończeniowymi i sprzętami np. olśniewającymi żyrandolami. A mam poczucie, że nie zawsze się o tym pamięta, lub na tym oszczędza, zadowalając się piękną architekturą zewnętrzną i funkcją. Akustycznie, o ile potrafię ocenić, było świetnie. Ja lubię nie tylko słyszeć, ale też widzieć. W FN, przy opcji orkiestra, niestety zazwyczaj głuchnę trochę, siedząc blisko. Tutaj trzeci rząd, i idealnie. Całość: solistę i orkiestrę, pięknie było słychać, w różnych planach.
Nie będę bardzo dyskutować z merytorycznym zdaniem PK, co do koncertu, bo nie potrafię. Przygnębienia tam nie słyszałam, jednak. Raczej pewne zmaganie, tak, może takie schumannowskie z lat późniejszych, a może inne. Bardzo lubię na określenie takiego zmagania niemieckie pojęcie, chyba wyjątkowo tu pasujące: auseinandersetzung:-) Tak, odczuwam, że było skomplikowane, ale jednak bardzo mi się podobało.
Będzie teraz można porównać LSO, Chicago i Berlińczyków, zwłaszcza, że grają w tak bliskich odstępach czasu. Choć biorąc pod uwagę akustykę NOSPR, porównanie nie będzie chyba jednak miarodajne.
Mam jednak pewną obawę. Na mniej wyjątkowe okazje niż wczorajsza, miasteczko muzyki jest chyba jednak za duże. Może być trudno wypełnić tę salę, a puste sale nie są przyjemne. Dobrze się słucha, będąc otoczonym miłośnikami muzyki. No, ale miejmy nadzieję, że tak nie będzie. Zazdroszczę zatem. Ale lubię budynek FN, choć stylistycznie z innej epoki, który pozwala jednak na odczuwanie pewnej wspólnoty.
Witam chciałem sprostować dlaczego pokrowiec był na fortepianie, moim zdaniem nie dla tego ze dla orkiestry był on za glosny, a dlatego,ze światło które jest włączone podczas koncertu na plafonie jest bardzo mocne i odbija sie od klapy fortepianu slepiac muzyków, a jak wiadomo nie miałoby to dobrego wpływu na grę pozdrawiam 🙂
Witam Tomka – możliwe, że taka była przyczyna, ale tego nie wiem na pewno.
Co do wykończenia sali i okolic, wiem, że były różne boje, np. o lampy. Architekci przypilnowali, żeby jednak wszystko było zgodne z projektem.
Frajda – ja się przy przygnębieniu nie upieram, ale zdecydowanie dużo więcej było problemów w tym Schumannie niż w jego „zwyczajnych” wykonaniach.
Wiem, że do sali ściągają teraz istne pielgrzymki z innych miast. Sama wracałam ostatnio z Krakowa z miłą starszą panią-krakuską, wielbicielką poważki i wierną słuchaczką radiowej Dwójki, która właśnie bardzo się cieszyła, że dostała bilet na koncert NOSPR z Maksymiukiem i że wreszcie tę salę zwiedzi. Krakowianie, zwłaszcza ci poruszający się samochodem, mają naprawdę blisko.
Pobutka.
PS.
W sobotę na sali kłaniałem się też 60Jerzy 😉
PS.2.
Za to ja byłem trochę marudny. Richarda Straussa słyszałem świetnie (więc szkoda, że nie lubię jego poematów symfonicznych…), ale przez przerwą coś było wyraźnie u mnie nie tak. Zresztą podobnie narzekał sąsiad w rzędzie — jakiś przytłumienie części orkiestry (zwłaszcza pierwszych skrzypiec). Akustyka sali raczej zmienić się nie mogła, podejrzewam już nawet panie, które usiadły na schodach, i których nie uwzględniono w obliczeniach…
Po powrocie z Katowic włączyłem Mezzo – a tam, w rzeczonej wyżej Tonhalle – Rafal Blechacz w II kf LvB – bezbarwnie raczej a nawet zupełnie bezbarwnie – całość pod dyrekcją młodego Sanderlinga – w zasadzie jw.
Niestety, Zinman już chyba poszedł na emeryturę….
Ale to oznacza, że teraz ma dużo wolnego czasu i może mógłby konsultancić np. polskim orkiestrom.
—-
Pani Kierowniczko, ano byłem zdegustowany, bo po ostatniej solówce skrzypcowego LSO koncertmistrza i niebiańskich lekko organowych akordach dętych nie powinno się już nic zdarzyć. A jeśli trzeba było bisować to tym samym 2 minutowym fragmentem..
Ale wiem, że taki zwyczaj mają orkiestry zachodnie – zagrać jeszcze coś – jak to zapowiedział Pappano – we offer you .. Znaczy macie bonus za friko ..
Dzień dobry 🙂
60jerzy siedział na pierwszym balkonie z prawej i był bardzo zadowolony.
Mnie się ta Manon Lescaut spodobała, także dlatego, że pozwoliła się dodatkowo wykazać np. solistce-wiolonczelistce…
Myślę, że sala NOSPRu ma zapewnione 100% zapełnienie na najbliższe 2 lata. To są rzeczywiście pielgrzymki i miejsce perygrynacji i spacerów.
Wczoraj przed 12tą ściągał TŁUM ..
A jeszcze, ha ha, słyszeliśmy przedwczoraj taką niecną pogłoskę, że pod NOSPR przy tych ślicznych ławeczkach umawiają się wiadome panienki 😈
Byłabyż to w końcu zmiana, bo wcześniej ich miejsce było w okolicach cmentarza? 😛
A jak poszedł poranek?
Przyłączam się do zdania, że odmiana z Puccinim i możliwość wykazania się także innych instrumentalistów była bardzo właściwa 😉
Co do frekwencji — jak dotąd jest bardzo wysoka, także na koncertach kameralnych. Nie wiem, w jakiej mierze to kwestia znakomitych wykonawców, a w jakich chęci poznania nowego budynku, o który pytają także ludzie zupełnie muzyki nie słuchający.
NOSPR miał zwykle z 80-90% frekwencję na sali 1000-osobowej. Prawie dwa razy większa sala… Nie sądze, by aż tak trwale wzrosła liczba słuchaczy. Ale może się mylę…
Oj, dziwnie zagrany koncert Schumanna jest piękny. 😀 Ma w sobie jakiś kruchy wdzięk, a przy tym nie próbuje uwodzić słuchacza ani łapać go na tkliwość, tylko mówi, jak jest, jednym płynnym gestem odsuwając poza kadr wszystko, co mogłoby przeszkadzać w rozmowie, całą codzienną nieistotność. Czy napisałam już, że jest piękny? To napiszę jeszcze raz: jest piękny.
Zaskoczeniem wieczoru był dla mnie Panufnik, a konkretnie to, że słuchałam go z przyjemnością. I po co było się tak bać? 😉
O rany, czy słowo „piękny” stało się niecenzuralne? 😯 Jeśli nie, to dlaczego połknęło mój komentarz? 😉
Może powtarzane aż tyle razy staje się niecenzuralne… 😉
A serio, to dział internetowy ma projekt totalnej zmiany na blogach i jak na razie wprowadza ją na tych mniej komentowanych. Nie będzie już „kapci”, tylko trzeba będzie się zalogować (darmowo). Podobno to jest skuteczne w kwestii spamów, ale nie wiem, czy także w kwestii połykania. I może niejednego odstraszyć, chociaż może i hejterstwa byłoby jeszcze mniej…
Nawet media lokalne pisały:
http://katowice.gazeta.pl/katowice/1,35063,16796538.html
***
Rozumiem oburzenie, ale z drugiej strony to świadectwo, że Strefa Kultury żyje. Widzę rodziny, które przyjeżdżają tam z dziećmi, pokazać budynek, otoczenie i Muzeum Śląskie; widzę młode pary, które wybierają się tam na sesje ślubne. Poszukiwanie sponsorów na godziny mieści się w logice centrum przyciągającego ludzi swą atrakcyjnością.
Logować się…. to niezgodne z moimi dogmatami wiary. Zobaczymy.
Dział aj ti, tuszę, posiada wiedzę na temat botów logujących się na forach maści wszelakiej i zgłaszających uwagi nawet łudząco podobne do ludzkich.
Wchodzić bez kapci na Dywan? 😯 😆
Drugi raz słuchałem londyńczyków na żywo i drugi raz zadziwia mnie to w jaki sposób radzą sobie w kulminacyjnych momentach gdy wszystkie grupy cały czas są bezwzględnie podporządkowane całości oraz to jak wielki mają zapas umiejętności, kontrolując brzmienie. Gdy się na moment straci koncentrację, to nawet nie zauważa się gdy np. wchodzą rogi, bo są tak spójne z resztą orkiestry. To naprawdę wielka kultura brzmienia. I tak – też w pewnym momencie szukałem organisty niedowierzając…
Piotra Anderszewskiego natomiast słucham ostatnio coraz bardziej z ciekawością, a coraz mniej z zachwytem. Nigdy nie jestem zawiedziony, bo wiem, że to jest „jego” i to jest szczere i autentyczne. Aczkolwiek polemizowałbym…
Sala? Audiofilska – jeśli można tak o sali powiedzieć 😉 Siedząc na skraju IV rzędu fortepian ani przez chwilę nie był przykryty przez orkiestrę (nie wiem na ile to zasługa dyrygenta i orkiestry, a na ile sali). Przestrzeń brzmienia jest ogromna – bez trudu można wyodrębnić słuchem dowolny instrument. Słucha się wszystkiego jak świetnie zrealizowanej płyty, gdy proporcje są znakomicie dobrane i reżyser zadbał o to, by każdy instrument był słyszalny. Nasuwają się porównania ze Studiem im. Lutosławskiego, ale jeszcze za wcześnie… Architektura sali to osobny temat. Żyrandole, cudowne!
P.S. W ciągu dwóch miesięcy ma się ukazać nowa płyta Piotra Anderszewskiego z Bachem 🙂
W Amazonie nowa płyta z Janem Sebastianem ma być dostępna od 11 listopada, kiedy trafi do sprzedaży w Polsce nie udało mi się jeszcze dowiedzieć.
@ Gostek
Dział nie wiem, czy posiada, ale ja posiadam 👿 Wiele już takich po prostu skasowałam…
Jeszcze o właściwościach akustycznych sal – to nie takie proste „skopiować salę jakąśtam” i będzie pięknie, bo dźwięk w sali jest pochodną nie tylko projektu, ale i wielu innych czynników, jak choćby położenie n.p.m. i wiele innych przypadkowych czynników, których skopiować się po prostu nie da (przysłowiowe splunięcie majstra do wiadra z farbą, co skutkuje nabraniem przez tę farbę jakichś dziwnych właściwości pochłaniających czy odbijających dźwięk).
Ale dużo do myślenia daje uwaga Jakóba – że sala brzmi jak świetnie wyreżyserowana płyta. Obawiam się, że to może się okazać bardziej wadą niż zaletą (vide kliniczne brzmienie bachowskich płyt Suzukiego i BCJ, też nagrywanych w „zaprojektowanej” sali).
Chciałbym usłyszeć płytę nagraną w tej sali, ale to pewnie jeszcze za jakiś czas.
Zgadzając się z Gostkiem dodam,że gdyby ograniczać się do kopiowania doskonałego,to Mistrz koncertowałby dziś na kamyczkach (łupanych) w pięknej skądinąd grocie w Lascaux.A zresztą,Mistrzu,”perfekcja to śmierć!”
Z punktu siedzenia słuchacza jest wspaniale,choć nie wiem jak to będzie w rozwiniętym sezonie grypowym.
Może w szatni dać mozliwość zakupu specyfików przeciwkaszlowych.Serio.Biznes i akustyka w jednym.
Wracając do kwestii zapalnej,to myślę,że każdy inny artysta miałby przygotowane okrągłe komplementy „na okoliczność” zanim zacznie kontrolować poziom adrenaliny..Ale przecież nie z PA takie numery (i również za to go kochamy).On mówi tak,jak gra – z marszu przechodzi do spraw istotnych,bez znieczulenia,emocjonalnie i bardzo subiektywnie.
Powiedział,że nie czuje tam kontaktu z publicznością i miał do tego prawo.Nie każdy dobrze znosi układ „winnicy”.
Wypowiedzi PA to są raczej „haczyki” do merytorycznej dyskusji a nie puste medialne fajerwerki.Pani Minister chyba też to poczuła,bo później coś tam sobie jeszcze przy samochodzie sympatycznie porozmawiali.
Myślę,że różne okoliczności „pozaarchitektoniczne” też miały tu swoje 3 grosze.
Jako słuchacz podziwiałam akustykę,te piana słyszalne do „ostatniej nitki”.
Jako „budowlaniec” doceniam logikę i konsekwencję projektu oraz niezłomność przy realizacji.Oraz dbalość o detale (te szalowania po łuku,ta precyzja stolarki balkonów i jakość foteli,to zróżnicowanie rozrzeźbienia czarnych ścian i scalenie kolorem „ściany węgla”różnych materiałów z uwzględnieniem walorów akustycznych.).I generalnie ten klimat kolorystyczny fortepianowo-wiolonczelowy.
Ilość parametrów technicznych i norm do spełnienia jakie trzeba ogarnąć,aby DZIŚ zbudować taki obiekt,prawdopodobnie niejakiego Palladia doprowadziłaby do zawału już na etapie koncepcji.Szacun dla Pana Koniora i współpracowników.
Koncert zapamiętam do końca życia,a tę interpretację Schumanna kupuję i prosze o dokładkę!
A na koniec Dywan pięknie dziękuje Pani Dyrektor za nader podmiotowe potraktowanie delegacji i czuje sie zaszczycony do najmniejszego frędzelka.
PA mógł być zaskoczony ilością detali – to też może działać na niekorzyść – tak dokładnie słyszeć wszystkie brudki.
Za to KZ, ten stary bitofil, wydawał się być zachwycony analitycznością sali.
Gostku,
zgadzam się o tyle, że w przypadki wielu innych sal będzie mi brakowało tych właśnie wspomnianych „wad”.
Na niedzielnym poranku siedzieliśmy na I balkonie na wysokości kotłów – czyli już za fortepianem, ale z widokiem na gorset BB. Wrażenie odsłuchowe jak z siedzenia w środku „kotła” – co było (zwłaszcza po krótkiej nocy) szczególnie pobudzające w „Krzesanym”. Poranek – jak to poranek – ma postawić na nogi, a nie zwalić z nóg.
Toccata Szabelskiego – bardzo to wciągające w słuchaniu, świetnie korespondujące w koncertem Szostakowicza, który Beata Bilińska wykonała w sposób doskonale niepowalający. W kontekście rozmowy o fortepianach NOSPRu i co ta sala wyciąga „na talerz” – było to doświadczenie bardzo pouczające. Wręcz potrzebne. O „Krzesanym” można różnie rzecz jasna mówić, ale w niedzielne przedpołudnie i w tym wnętrzu – po prostu było to fajne granie i słuchanie.
Po koncercie – i to jest też świetne sprawa – wokół siedziby NOSPR (dokładnie od placu Kilara do nowego kompleksu Muzeum Śląskiego) trwa intensywne życie rodzinno-towarzysko-spacerowe. Toczy się życie. I o to właśnie chodziło.
Myślę, mam nadzieję, że dzięki temu za pół roku, po roku i w kolejnych latach dalej w salach NOSPR będzie mnóstwo ludzi. Najistotniejsze jest, by dalej po prostu trzymać poziom. Wydaje mi się ponadto, że tym, co w tej właśnie chwili właśnie ludzkość przychodząca/przyjeżdżająca kupiła z miejsca, jest niezgoda na bylejakość.
Łabądek kochany zadbał o to, by Pani Dyrektor podziękować pięknie. Oj tak tak, delegacja – przy całej jej wesołości – była zaszczycona, wzruszona i przejęta.
Natomiast doszła właśnie smutna wiadomość: na zawał zmarł Tim Hauser – jeden z założycieli The Manhattan Transfer. Nie dacie wiary, że jadąc w sobotę na londyńczyków, puściłem sobie nagrania tej wspaniałej grupy – z myślą, że tak dawno ich nie słuchałem. Byłem na dwóch ich koncertach – piękne, radosne wspomnienie.
Ja też jeszcze raz dziękuję Pani Dyrektor, u której posiady pokoncertowe w gabinecie są miłą tradycją jeszcze z czasów Dezember-Palast 🙂
Wracając do wczorajszego pytania Anka o reakcję KZ, to jest on ostatnią osobą, którą w tym szczególnym wypadku można by podejrzewać o kurtuazję. Zbyt wiele sam włożył w powstawanie tej sali i w to, by była jak najlepsza. To jego zasługą jest udział Nagata Acoustic i pana Toyoty osobiście.
Był naprawdę przeszczęśliwy, że się udało.
A właśnie powiedział mi kolega, że spotkał w piątek na lotnisku Tomasza Koniora, który leciał do Szczecina, by zwiedzić tamtejszą filharmonię. Szkoda, że nie wiedziałam – spytałabym go w sobotę o wrażenia 🙂
Wyciągnięcie detalu samo w sobie nie jest złe, ale ten detal winien mieć jakąś duszę przy okazji. Przerabiam to ostatnio, przy okazji przelotnego ataku audiofilii (spowodowanego niedomaganiem sprzętu).
Najtrafniej to ujął mój przyjaciel stroiciel, który przy okazji przesłuchu jakiegoś pięciocyfrowego wzmacniacza stwierdził „ale to nie brzmi jak Steinway”.
Zresztą co ja gadam, jedyny który nie był na tych koncertach.
Analityczność sali, to jest adekwatne określenie.
To samo ma sala Filharmonii Szczecińskiej.
I to jest nie zawsze i nie dla wszystkich dobre… 😛
@Ścichapęk
Ścichapęku drogi, muszę wtargnąć nie na temat, ale sprawa jest wielkiej wagi – państwowej, a nawet państwowotwórczej.
Celnie zauważyłeś, że Józia (juz’a) to już jest po chińsku. I w związku z tym napadła mnie katastroficzna myśl, że może my wszyscy już mówimy po chińsku, tylko o tym nie wiemy!? To się już dokonało? Zawsze podejrzewałem, że to się zacznie od kota. A Ty, Bobiku, szczeknij no!
Ps.
Sapienti sat, kto to jest Józia!
@Aga
Ago Droga, „ładnie” to jest już passé, ładnie już było. Mnie się podoba używany przez Kacpra Szymanowskiego w Płytomanii (naprawdę mi się podoba) kwalifikator „ślicznie”, bo to mi podsuwa właściwe określenie dla gry Józi.
Rozumiem, że chodzi o Kacpra Miklaszewskiego? 😉
Oczywiście, słucham Mitów.
Oprócz Szanownych Blogowiczów, kogo tu przepraszać?
@Ank
Gdzie napisałam, że „ładnie”, bo nie mogę się sama odszukać? „Ładnie” brzmi twardo, „ślicznie” jest milusie i w związku z tym zupełnie nie pasuje do interpretacji maestralnej – czegokolwiek.
(…) Właśnie sobie uświadomiłam, że obu tych słów używam najczęściej z przekąsem, stwierdzając, że ładnie narozrabiałam albo oceniając efekt własnoręcznie wykonanej katastrofy: „ślicznie to załatwiłam”. 😯
Ps. ukłony dla Józi i miłego słuchania.
A to dobre, chyba rzeczywiście nagromadzenie pozytywnych określeń wysyła komentarz do moderacji! Zrozumiałam: to ma być blog krytyczny. Tylko coś mi się nie chce wierzyć, że to Kierownictwo tak zdecydowało. 😉
😆
A w stronę Łotra:
Anku, skoro mówię swojsko Józia, to – wybacz – jakoś trudno mi się w tym dopatrzyć chińszczyzny.
Jak już szukać zagrożeń dla polskiej mowy, to bardziej chyba w ingliszu…
@Aga
Trzeba używać rdzennie polskich słów (rzadko rdzenne) o najwyższej frekwencji, a jeszcze lepsze są rosyjskie. Pani Kierowniczko można?
Koleżanka przeklinała mnie „ty postmodernisto!!!” i brzmiało to jak ty ……. ………. ……….
@ścichapęk
To mów juz’a (tak się transkrybuje). Sam zaproponowałeś i zostało to przyjęte oklaskami. Polskiego w obecnym sposobie używania już się nie da bardziej zepsuć i jedyny ratunek w chińskim, bo wtedy wszystko się zacznie od początku.
@ Ank (passim)
Uprzejmie proszę czytać mnie (czy zresztą tylko mnie?) uważniej. Wtedy wszystkim nam zostanie więcej czasu na słuchanie, a to w końcu winno być chyba podstawowym zajęciem melomaniaka, czyż nie? Zwłaszcza że od wczoraj, głównie za sprawą pewnego radzieckiego tenora o polsko brzmiącym nazwisku, trudno mi się oderwać od tubki.
Z powyższego wnioskuję, że ścichapęk nie był na CSO.
Z blogowiczów widziałam Bartosza, mignął mi też pianofil.
Ale ogólnie to jestem ogłuszona… Uf.
Ale Ognisty Ptak był cudny. Nabucco takoż.
Rzecz gustu…
Zaraz napiszę o swoich wrażeniach.
Re: Ścichapęk
Ścichapęku Drogi, cytuję Twoje słowa:
„Ja tam nazywam ją – pieszczotliwie a swojsko (niezbyt przy tym daleko od oryginalnej wymowy) – Józią.”
Bardzo mi się to podobało, ale rozumiem, że żart i ironię wykluczamy.
Anku,
czy mogę mieć nieśmiałą prośbę o powstrzymanie blogowego ADHD? Któraś już osoba zwraca uwagę, że jej zdania nie zostały dokładnie przeczytane. Coś w tym musi być.
Bez obrazy!
Żart i ironia, Anku, są tu zapewne mile widziane nie tylko przeze mnie, ale trzeba je odpowiednio podawać – żeby nawet skromny ścichapęk mógł je (choćby z największym trudem) złapać.
Oczywiście, że chętnie posłuchałbym na żywo taaakiej orkiestry jak CSO, ale obawa recydywy z K.Z. skutecznie mnie tym razem ostudziła; kolejny raz stracić prawie cztery godziny i w końcu nie wejść – jakoś mi się nie uśmiechało (zwłaszcza dziś, bo jeszcze coś podejrzanie drapie mnie w gardle…). A do dyrygenta też mam różne tam takie pretensje z przeszłości (np. za maniakalne obcinanie gór śpiewaczkom – zwłaszcza tym, co je naprawdę miały – boby może jeszcze nie daj Boże przyćmiły maestra). Choć dzisiejszego wieczoru (mimo operowego akcentu, jak czytam) przeszkadzać to rzecz jasna nie mogło…