Mesjasz w Centrum Kongresowym
Pierwsze wrażenie z koncertu w „Ajsie” (bo krakowianie tak odmieniają skrót ICE, robiąc z niego angielski „lód”): NOSPR to to nie jest, zdecydowanie. Ale dobrze, że jest.
Może dużym orkiestrom łatwiej się w tym wnętrzu przebić. Capella Cracoviensis po pierwsze gra na instrumentach o bardziej nikłym przecież od współczesnych brzmieniu, po drugie wystąpiła w składzie jednak dość kameralnym: chór 22 osoby, orkiestra 30 osób, i to jeszcze z jakimiś dziwnymi ustawieniami: dwa kontrabasy nie koło siebie, lecz po różnych stronach (a przecież i tak grają razem), podobnie fagoty – osobno, po obu stronach organów.
Miejsce miałam wyznaczone na pierwszym balkonie, który i tak jest już dość wysoko. W porównaniu jednak do świetnej katowickiej „żylety” – dźwięk jak w wacie, choć proporcje w porządku. Jednak dystans zbyt duży. Na drugą część (przerwa była w połowie drugiej części oratorium, po chórze Lift up your heads; na początek drugiej części koncertu został wstawiony fragment Koncertu nr 7 na dwoje organów, z Marcinem Świątkiewiczem i Janem Tomaszem Adamusem – zarazem dyrygentem całości – jako solistami) przeniosłam się więc piętro niżej, ale do 16 rzędu, więc też już dość wysoko. Dystans się zmniejszył i było już dużo lepiej, ale wciąż brzmienie nie zachwycało. Cóż, NOSPR nas kompletnie rozpuścił (piszę „nas”, bo wymieniałam zdania z wieloma osobami), ale też rozpuścił jeszcze czymś innym: urodą wnętrza, przeznaczonego wyłącznie dla muzyki i nie pozwalającego o niej zapomnieć. Sala „Ajsu” ma urodę… no cóż, kongresową, a o estetyce chyba w ogóle nie myślano, zważywszy bałagan kolorystyczny – z przodu fotele czerwone, a od któregoś rzędu ni z tego, ni z owego fioletowe, a jedno z drugim przeraźliwie się gryzie. Choć panie solistki kolorystycznie się dopasowały: sopranistka była w czerwonej sukni, a mezzosopranistka – w fioletowej…
To teraz o wykonaniu. Soliści, trzeba powiedzieć, byli tu najsłabszym ogniwem, i pod względem intonacyjnym, i barwowym, i technicznym – wyjątkiem był tenor Robert Murray. Ale chór był rewelacyjny, a i w orkiestrze wyczuwało się zaangażowanie. Jan Tomasz Adamus dawał tempa żywe, energiczne, muzyka płynęła wartko, bez najmniejszych dłużyzn, ujmujący też był absolutny brak pompatyczności, a zamiast niej radość i lekkość, jak w słynnym Hallelujah, wykonanym także na bis – jeszcze lżej i weselej. Pokrzepiające, że wiele osób jednak nie uległo idiotycznemu terrorowi wstawania podczas tego fragmentu, który to obyczaj nie wiadomo skąd się wziął właściwie, czy ze snobizmu, bo ktoś usłyszał, że Anglicy wstają, czy z powodu jakiejś fałszywej pobożności – a to przecież nie obrządek ani nie hymn narodowy. Zresztą do takiego właśnie wykonania jak Capelli, „nietotalitarnego”, w ogóle to nie pasuje.
W sumie jednak wrażenia pozytywne – krakowianom duża sala się należała od dawna, a na tłumną publiczność Mesjasza przyjemnie było spojrzeć. Choć wiadomo, że po pierwsze temat samograj, a po drugie wielu ludzi przyszło także z ciekawości, obejrzeć nowe miejsce – ale jest nadzieja, że ludzie będą tu przychodzić. Żeby tylko mieli na co.
Komentarze
Pobutka.
PS.
Mój anglista w szkole, zawsze przed Wielkanocą odtwarzał nam „Hallelujah” z kasety i kazał wstawać 🙂 Może inni mają podobne doświadczenia szkolne?
Skoro PK przywołała NOSPR, to chciałbym wspomnieć, że w ramach festiwalu: „Między Ivesem a Crumbem” przedwczoraj, w sobotę miałem okazję posłuchać (i obejrzeć) wspaniałe wykonanie Czarnych Aniołów. Trzynaście obrazów z Krainy Ciemności. Przedstawiał to znajdujący się w fantastycznej formie mój ulubiony kwartet – czyli Kwartet Śląski.
Dzieło jest wykonywane nieczęsto, ostatnio słyszałem je jakieś 35 lat temu – chyba w wykonaniu kwartetu Wilanowskiego (albo już Wilanów)
Oprócz klasycznego kwartetowego instrumentarium są jeszcze grzechotki, gongi (nie tylko uderzane lecz pocierane smyczkiem) no i sławne kieliszki – imitujące brzmienie glassharmoniki. I cytaty – z Schuberta, Messiaena, z wczesnośredniowiecznej sekwencji Dies Irae z jej wspaniałą organumpodobną harmonią. I ten owadzi początek i zakończenie prowokujący myśli o tym, co po naszym świecie zostanie ..
W pierwszej części dano młodzieńczy kwartet Ivesa (z 1896 roku, z wyraźnymi jego próbami odejścia od klasycznej harmonii i rytmu) a potem wspaniały – niespełna 3 minutowy kwartet Walentina Silvestrowa (duchowego spadkobiercy Antona Weberna).
Ślązacy owo wstrząsające dzieło Crumba mają w repertuarze od dawna – słyszałem ich w tym lata temu. Zazdroszczę, lesiu, świetnego koncertu, zwłaszcza że kwartetu Silwestrowa w ogóle nie znam, a kompozytora lubię.
Mesjasz Haendla w krakowskiej filharmonii był pierwszym koncertem symfonicznym w moim studenckim wtedy życiu, pamiętam doskonale obowiązkowe wstawanie podczas Alleluja!. Po latach, gdy mieszkając już w Warszawie, opowiadałem o tym znajomym melomanom nie mogli się temu zjawisku nadziwić, uznałem więc to za krakowski zwyczaj.
Sprawdziłem, że właściwie (czyli zgodnie z zasadami transkrypcji) powinno się tego ukraińskiego kompozytora pisać Wałentyn Sylwestrow.
O pisowni nazwisk kompozytorów rosyjskich, ukraińskich i innych „słowiańskich” itp. była już tu dyskusja – Sokolov, Pogorelich, Silvestrov, Kancheli – te nazwiska tak się zinternacjolizowały, że pisanie nazwisk „po polsku” wydaje się wręcz nienaturalne.
Też w tej dyskusji uczestniczyłem. Czy w polskim tekście naturalniejszy jest Sokolov, czy Sokołow – to już kwestia gustu* i wyczucia. Jeśli nawet transkrypcje nazwisk ukraińskich wydają się nam obecnie trochę dziwne, nienaturalne (choćby Wałentyna Łysycia, czyli Valentina Lisitsa), to zapewne dlatego, że przez dziesięciolecia transkrybowania z rosyjskiego nie zdołaliśmy się z nimi oswoić; trzeba się będzie przyzwyczaić…
* Na wkus i cwiet towariszcza niet.
Dzień dobry już z domciu.
Dziś w Pendolino również spotkała mnie podobna przygoda, jaka często mi się w ostatnich miesiącach przytrafiała. Otóż gdzieś w lesie, w środku CMK, pociąg przystanął (ale trzeba przyznać, że nie na pół godziny czy więcej, lecz zaledwie na kilka minut), a z głośników zabrzmiał komunikat: Szanowni państwo, postój techniczny jest wliczony w czas przejazdu pociągu i nie spowoduje jego opóźnienia. 😆
Czy Kwartet Śląski grał Crumba w dużej, czy małej sali NOSPR? Co do Silvestrova… hm. Trudno go chyba nazwać duchowym spadkobiercą Weberna:
https://www.youtube.com/watch?v=KbhbqJI3jIc
No, chyba że we wczesnej jego twórczości.
Przy okazji, lesiu, mam do Ciebie tradycyjne zimowe „winne” pytanie, tym razem o Apulię 🙂 Wybieram się tam jutro. Pora wreszcie na urlop.
w małej
w dużej był koncert w niedzielę w południe (powiedzmy z łatwiejszą muzyką – m.in. Amerykanin Gershwina) z tego samego cyklu Ivesowo Crumbowego. Może było jakieś 15 miejsc niezajętych – na jakieś 1.800 słuchaczy. Imponujące! Ludzie się zjeżdżają z całej aglomeracji.
Była to również okazja podziękowania byłemu już prezydentowi Katowic – p. Uszokowi – za jego otaczanie opieką NOSPRU
Do winnych poradników zaraz zajrzę 🙂 wydaje mi się jednak, że w Apulii mistrzem jest PM
Dostałam i przekazuję dalej 😀
http://www.muzykotekaszkolna.pl/#/1516-aktualnosci/2755-agrippina-pod-choinke
Pobutka.
Actus Humanus w tym roku ominął, a to jedna z nielicznych okazji do posłuchania w Trójmieście dobrej muzyki. Poczytałem tylko, co PK pisała, i jeszcze bardziej zrobiło się zal. Wczoraj skończony remont w mieszkaniu, można znów zacząć żyć. Ale różnych zaległości co niemiara. Tymczasem wpadłem na chwilę złożyć życzenia wszystkim, którzy mnie jeszcze pamiętają, jak również tym, którzy nie pamiętają. Pani Kierowniczce i wszystkim Frędzelkom Pięknego Dywanu nieustającej radości i pięknej muzyki w 2015 roku, a w najbliższych dniach Wesołych Świąt Bożego Narodzenia lub Chanukowego Światła, a także po prostu spokoju i rodzinnej atmosfery dla tych, którzy niczego szczególnego nie obchodzą, a jednak świętują.
Niech lubelskie anieli czuwają. Radosnych i spokojnych Świąt wszelakich 🙂
https://fbcdn-sphotos-g-a.akamaihd.net/hphotos-ak-xpa1/v/t1.0-9/10801517_700821490032860_6463210235442029724_n.jpg?oh=2595656b600e422b392b006b10a36fe2&oe=5500B7B1&__gda__=1425832713_996475f3ce5f201d4468788472f891c6
Dzień dobry 😀
Drogi Stanisławie, jak możemy nie pamiętać. Żałowałam też, że tym razem nie zobaczyliśmy się w Gdańsku.
Pora życzeń. Ja też już się do nich zabiorę, bo dziś większość dnia w podróży, a potem… zobaczy się, jak z internetem na kwaterze.
Na prezencik świąteczny – mała opowieść o tym, jak byłam w Lecce dokładnie 35 lat temu. Był to jedyny mój chórowy wyjazd z Warszawską Operą Kameralną, trwał koło dwóch tygodni, zjechaliśmy całe południe Włoch łącznie z Neapolem i Sycylią (gdzie w grudniu w Syrakuzach było 25 stopni!).
Lecce, nazywane „Florencją baroku” (a przez nas „Florencją obcasa”), jest po prostu przepiękne. Proszę sobie wyobrazić gęste barokowe ornamenty wyrzeźbione w jasnym kamieniu, i to będzie kwintesencja. W środku miasta amfiteatr rzymski – właściwie nieduży.
Trafiliśmy tam także na Wigilię. Zadaniem naszego chóru było umilanie mieszkańcom tego czasu poprzez śpiewy plenerowe (głównie śpiewaliśmy wtedy motety Mikołaja Zieleńskiego). Z czego zresztą dużo nie wyszło: było kilkanaście stopni i wichura, że nuty wyrywało, więc po paru kawałkach zastrajkowaliśmy 🙂 A potem koło amfiteatru była żywa szopka. Szedł cały orszak, młodziutka Maria w niebieskiej szacie, Józef – chłopak z przyprawioną brodą, osiołek i… wózek z lalką… Wszyscy przybyli do przygotowanego miejsca pod gałęziami palm, co nas, przybyszy z zupełnie innej zimy, fascynowało. Potem przeszliśmy do amfiteatru, gdzie odgrywano jakiś teatrzyk, ale niewiele rozumiałam nie znając włoskiego. Zapamiętałam tylko, że każdy dostał do ręki białą świecę z czerwonym kapturkiem. Zapadał zmierzch i nastrój był coraz bardziej świąteczny.
Wieczorem na wspólnej kolacji wielu kolegów tęskniło już do domu. A ja cieszyłam się, że jestem w drodze. Zawsze kochałam bycie w drodze, i dlatego teraz też ruszam. I życzę Wam, żeby też się Wam marzenia spełniały!
Wesołych, spokojnych Świąt. I muzycznych 🙂
Niestety wiadomość bardzo smutna. Jerzy Semkow nie żyje.
Rzeczywiście to bardzo smutna wiadomość…
http://www.polskieradio.pl/8/192/Artykul/1334138,Byl-ksieciem-batuty-Jerzy-Semkow-nie-zyje-
😥
Tyle wspaniałych przeżyć mu zawdzięczamy…
Moja pierwsza Pastoralna, rzecz jasna na winylu (mam go zresztą do dziś).
Na żywo również podziwiałem go wielokrotnie, począwszy od lat 80.; ostatnio w Tragicznej Mahlera z FN, a potem w III i IV Brahmsa z SV – wstrząsające, niezapomniane kreacje!
Pobutka.
Melodyjnego świętowania i dobrych nutek w Nowym Roku,
frędzelek.
Pies dzisiaj wystrojony w odświętny krawacik,
oczekując, aż pierwsza gwiazdka się pokaże,
wpadł życzyć Świąt Wesołych Dywanowej Braci
i Kierowniczce, która gdzieś tam w Bari w barze. 🙂
Kochani, dzięki. Piesku, jestem teraz w Lecce.
Znów bardzo smutna wiadomość niestety: zmarł Krzysztof Krauze. Znałam go…
Pobutka.
Dzień dobry 😀
Do radosnej Pobutki dorzucam kolejny prezent pod choinkę: dziesiątki aniołków i innych śliczności z miasta Lecce:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/Lecce2014Wigilia
Wigilijny obyczaj świętowania w amfiteatrze nadal istnieje, ale jest już o wiele mniej spektakularny. Do amfiteatru ludność już nie wchodzi, zapewne z powodów konserwatorskich. Tylko arcybiskup i burmistrz z niewielką grupą oficjeli weszli do środka, żeby szopkę poświęcić, a zamiast dawnego orszaku z Marią, Józefem, osiołkiem i Jezuskiem-lalką chłopak przyniósł lalkę i położył ją w żłóbku, na przygotowanym miejscu. W bramie amfiteatru chór śpiewał kolędy i różne takie, po amatorsku, ale czysto i z zapałem, za to towarzyszące mu keyboard i trąbka podgrywały tak, że może byłoby lepiej, gdyby nie podgrywały. Ludzie patrzyli na to wszystko po prostu z góry, ale było ich dużo mniej niż 35 lat temu. A w całym mieście po prostu życie kwitło.
Wszystko jest na obrazkach.
Dalszy ciąg zdjęć:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/Lecce2
Bardzo kocia okolica. 🙂 Kierowniczko, w Warszawie wiatr i plucha – w Lecce na pewno przyjemniej.
Właśnie przyszła wiadomość, że w Warszawie pada śnieg – prawda to? 🙁
Tu za parę dni, a właściwie już jutro zacznie popadywać. Tak przynajmniej twierdzą prognozy.
Prawda to, w rzeczy samej. Pada śnieg, dla odmiany od deszczu w ostatnich kilku dniach. Generalnie pogoda barowa.
Jak barowa, to zdrowie wszystkich! 😀
Pobutka.
Śnieg pada bezgłośnie, gorzej, że potem skrzypi… Ale dobrze, że się pojawił.
No to macie w końcu white Christmas 🙂
Tu słońce, ale chyba ostatni dzień, bo się chmurzy. Wracam znad morza, było kilkanaście stopni… ale nie będę dalej drażnić.
Odszedł Stanisław Barańczak.
Jakaś straszna seria… 🙁
Dziś poszliśmy do białego lasu. Przy odrobinie wyobraźni można było uznać, że jest zima.
Barańczak, tak. Całe szczęście, ze ten rok już się zaraz kończy, bo końcówka jest wyjątkowo nieprzyjemna. 🙁
Aż głupio dobrze się bawić 🙁
A propos, dzisiejsze zdjęcia dołączyłam do wczorajszego albumu, jeźlikto ciekaw. Jutro przemieszczam się do Bari. Lecce zdeptane wzdłuż i wszerz, nawet mamy już znajome psy i koty…
Pobutka na pożegnanie Lecce w wykonaniu urodzonego tu śpiewaka:
https://www.youtube.com/watch?v=4LgQw_AYddg
Ścichapęku,
jeździłem do Katowic w 2008, by w Pałacu Grudniowym posłuchać Maestro Semkowa w cyklu Brahmsowskim. Z tego została mi płyta jako tzw. podcast z IIIą symfonią i koncertem podwójnym – ale nie mogę sobie przypomnieć kto wtedy grał na skrzypcach i wiolonczeli
Mam jeszcze jeden „podcast” – chyba z FN (2009) – W.A.M. symf. 29 (A) i w tejże tonacji kf 23 grany najprawdopodobniej przez Michela Dalberto (na koncercie nie byłem)
Nawiazujac do kilku watkow powyzej- I’m dreaming of a White Christmas…..but if the white runs out, I’ll drink the red. 😉
Wszystkiego Najlepszego – Do Siego Roku.
Pozdrawiam wszystkich z Bari 🙂 Jest dużo chłodniej, nie padało dziś, ale jutro ma zacząć, a potem się ochładzać, więc chyba nie będzie już mi czego zazdrościć 😉
Dzień dobry 🙂
W Bari urodził się Piccinni. Nie wchodzę w spór pomiędzy piccinnistami a gluckistami, ale na tę okazję przypomnę tego pierwszego:
https://www.youtube.com/watch?v=v3V3yfgiOxg
E, to ja już bym wolał Kierownictwu zazdrościć. Mnie by to tak znowu strasznie nie dolegało, a Kierownictwo by sobie użyło. 😉
Zobaczcie jakie plyty dostalem od Mikolaja (Boze Narodzenie spedzamy od lat z przyjaciolmi w Rochester, NY – a stad do ESM juz niedaleko)
http://alexatarantino.com/tarantinoterefenko
oraz https://www.youtube.com/watch?v=J8_dARh_mZ4
Dla mnie obie rzeczy stanowia pewne novum.
@ #250291
Proszę ewentualmie skasować #250289 i 250290. Coś tam kombinowałem bez sensu.
Lesiu, w op. 102 Brahmsa mogli wtedy grać Viviane Hagner i Alban Gerhardt.
Życzę Tobie i nam wszystkim obfitości koncertowej (najwyższej próby) w nadchodzącym roku.
@ Gostek – done 🙂
@ Bobik – bardzo to miło z Pieskowej strony 🙂
Użyłam sobie przez te parę dni, wycieczkując. Jutro pogoda ma się pogorszyć definitywnie (4 stopnie, śnieg, te rzeczy), więc chyba już zostaniemy w Bari.
Na razie plon z dwóch wypraw:
Trani – ładna nadmorska miejscowość niedaleko od Bari. Udaliśmy się właśnie tam, ponieważ moja siostra, która zawsze przed naszymi wyjazdami sprawdza ślady żydowskie w miejscach, do których się wybieramy, trafiła na ciekawą historię dotyczącą tego miasta, związaną zresztą z muzyką:
http://www.jpost.com/Arts-and-Culture/Music/Jewish-again-in-Trani
Co ciekawe, pan Lotoro, o którym mowa w tym tekście, nie jest w ogóle Żydem, tylko po prostu Włochem, który się konwertował. Bardzo interesująca postać:
http://en.wikipedia.org/wiki/Francesco_Lotoro
Ale nie spotkaliśmy ani jego, ani synagogi (jest w remoncie), za to mieliśmy bardzo miłą przygodę – trafiliśmy na sympatyczną knajpkę na wybrzeżu, gdzie starszy pan puszczał Mozarta. Pokazał nam swoją kolekcję płytową – od Bacha do Wagnera, wykonawcy zwykle wybitni. Bardzo to była miła niespodzianka.
A Trani jest takie:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/Trani
Dziś z kolei pojechaliśmy do jednej z największych atrakcji Apulii – do Alberobello. Kraina Valle d’Itria nazywana jest krainą trulli – tajemniczych okrągłych domków jak domki hobbitów. Tu jest ich najwięcej, ale w okolicy w ogóle jest ich strasznie dużo. Ich pochodzenie jest bliżej nieznane i dlatego mają jeszcze więcej uroku 🙂
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/Alberobello
Witam serdecznie ! Chciałem złożyć życzenia Do siego roku od Kwintetu Śląskich Kameralistów ! Pani Redaktor niewiele autorytetów pozostało w dzisiejszych czasach osobom, które jeszcze znają i rozumieją pojęcie autorytetu… Dla mnie jest Pani jednym z tych niewielu… Za bardzo nie chcę tu się pchać na salony, bo widzę wybitnych komentatorów ukrytych pod swoimi nickami… Wiele można by powiedzieć na różne tematy ale po co… ? Nie ma zbyt wiele miejsca w polskiej przestrzeni muzyki klasycznej na otwartą dyskusję… Ja odnajduję ten blog jako to jedyne miejsce… Fajnie, że ono istnieje ! Chcę za to podziękować 🙂 i życzyć wielu wspaniałych, koncertowo – płytowych wrażeń w Nowym 2015 roku !
Czy w tych ulach z Alberobello wyrabia się mjut? Bo jeżeli tak, byłoby to świetne miejsce urlopowe dla Hoko. 😀
Mjut? Gdzie mjut? W jakich ulach? Jeśli te chałupki to ule, to pszczoły olbrzymki muszą w nich mieszkać. Albo mieszkały – jakiś wymarły gatunek 🙂
Fajnego miodowego kota znalazłem
http://wallpaper.pickywallpapers.com/1600×900/red-cat-loves-winter.jpg
Dzien dobry 🙂
Piekny, miodowy i na czasie – wlasnie i tutaj spadl snieg 😈
Miod tez widzialam tam w sprzedazy 😉
Ide jeszcze pobuszowac po Bari i potem sie odezwe. Dzis ostatni dzien pobytu.
Te olbrzymie pszczoły nie robią poruty,
wyrabiają bowiem bardzo duże mjuty,
a mjut, jak pamiętam, ma dla Hoka wdzięki,
gdy smaczny i przy tym nie nazbyt maleńki. 🙂
Miodowy i majestatyczny. Kot. 🙂
W tych domkach mjut można kupić obok pamiątek wszelkiego rodzaju, bo te domki dla turystów przede wszystkim. Poniektóre przerobione na hotele w ten sposób, że z kilkunastu takich domków jeden budynek hotelowy powstał. Ale naprawdę zabytkowych jest nie za wiele. Większość stosunkowo młodych. Obawiam się, że to dla Hoko nie to.
Zdecydowanie lepiej buszować po Bari, szczególnie po jego starówce otoczonej murami. Ale i nowsza część nieźle się prezentuje. Kto będzie w Bari i zdecyduje się na objazd okolic, powinien moim zdaniem zahaczyć o pomijane w przewodnikach Conversano. Nie tylko zamek i katedra, ale białe uliczki z licznymi schodkami przebiegają przez stare miasto. W dolnej części na szerszej ulicy muszla lub raczej altana koncertowa z estradą. Tam słyszeliśmy orkiestrę symfoniczną (niestety, nie pamiętam skąd, ale z jednego z ważniejszych włoskich centrów kulturalnych) grającą zdecydowanie ambitny repertuar, głównie rosyjski. Mieszkańcy tłumnie słuchali na krzesełkach. Płacił magistrat. Był to rok 2010, już chyba spowolniony gospodarczo. Ciekawe, czy nadal finansują takie ekscesy. To tak na marginesie obcięcia środków dla Minkowskiego.
Wracając do mjutu, na garnku na pewno tak jak drut nie jest napisane „Mjut” tylko jak stare druciane sito „Miele lucano autèntico”. Miód „lucano” produkowany w Basilicacie dzieli się na wielokwiatowy, kasztanowy, pomarańczowy i eukaliptusowy. Nie wiem, który jest najbliższy sercu Hoko, ale pomarańczowego może w Alberobello nie dostać, gdyż ten rodzaj miodu jest wytwarzany głównie przez pszczoły zamieszkujące okolice Metapontu.
Oby Wam wszystkim, Kochani, Nowy Rok 2015 płynął jak po miodzie pomarańczowym przy dźwiękach pięknej muzyki i w doskonałym zdrowiu.
Jak miło przeczytać taki wpis, jak ten zamieszczony przez Pana Krzysztofa Korzenia. A jednak ten blog przyciąga i profanów (w sensie małej znajomości rzeczy a nie od razu profanowania). Prawdą jest, że każdy chce mieć jakieś autorytety, które coraz trudniej znaleźć.
Poczytałem jeszcze trochę wyżej i widzę, że PK odwiedziła Lecce, a to też całkiem ładne miasto, pełne placów, szerokich ulic i barokowych gmachów ze swoistymi ornamentami. Dobre ciastka w kawiarniach, ale to we Włoszech częste. Tak czytam i chyba trzeba będzie w tym roku do Włoch. Może nie do Apulii, a do Toskanii i na Sardynię. W Toskanii nie byliśmy dawno. U Łasuchów wczoraj wspominano San Gimignano. Z booking.com niezłe oferty florenckie. Ale niezłe to nie znaczy szczególnie tanie. Tęsknota goni w tamte strony. I jeszcze w wiele miejsc.
Życzę Wszystkim bardzo dobrego Roku Kozy. Zdrowia i czystych dźwięków. 🙂
http://2015rik.com.ua/wp-content/uploads/2014/01/kozasimv2015r.jpg
Kochani, dziś pogoda jest tu wyjątkowo paskudna – wieje, leje, sypie. Nawet nie jest bardzo zimno, ale tak – jak mawiała jedna znajoma – śpiczasto. Chcieliśmy jeszcze ostatni raz rzucić okiem na morze, ale po prostu się nie dało. Ostatecznie więc wróciliśmy na kwaterę i się rozgrzewamy.
Zdjęcia z Bari:
https://picasaweb.google.com/110943463575579253179/Bari
Ja bym może nie do końca zgodziła się ze Stanisławem, że lepiej buszować po Bari niż po Alberobello. Miast „zwyczajnych” jest niemało, miasteczek z trullami jest niewiele. Podobno bardzo ciekawe jest leżące nieopodal Locorotondo, o oryginalnym położeniu wokół szczytu wzgórza (i też z trullami), ładne też jest Martina Franca, żałujemy, że nie mogliśmy odwiedzić pięknego białego miasta Ostuni ani leżącego in the middle of nowhere ośmiokątnego zamczyska Castel del Monte. Przyczyna jest banalna: w święta pociągi nie jeżdżą (np. do Alberobello) albo jeździ ich zbyt mało i zbyt późno, żeby był czas na ich obejrzenie w świetle dziennym – tu zmierzch jest trochę później niż w Polsce, ale też dość wcześnie. Dobrą z kolei stroną zimowego zwiedzania jest brak tzw. stonki.
W Bari starówka robi wrażenie raczej przygnębiające, mieszka tam po prostu biedota. Zupełnie inaczej jest w Lecce czy Trani. Ogólnie Apulia jest bardzo interesującą – jak to się ostatnio mawia – destynacją i warto się tam udać. Sama też bym jeszcze wróciła, żeby zobaczyć różne rzeczy, których tym razem nie widziałam. Ale najlepiej tam jeździć samochodem, a jak ktoś niesamochodowy jak my, to ma pod górkę…
Zasyłam pierwsze podziękowania za życzenia i zaraz zrobię mały wpisik sylwestrowy.