Tonio i inni
To prawdziwe odkrycie: zaledwie dwudziestoletni baryton Andrzej Filończyk. Jeszcze będzie o nim głośno. Na razie zadebiutował rolą kulawego Tonia w Pajacach Leoncavalla w Teatrze Wielkim w Poznaniu.
To było coś piorunującego: zaśpiewał prolog i już cała sala była jego. Tym większe wywarł wrażenie, ponieważ pierwszy z dzisiejszych dwóch spektakli, tradycyjnie była to Rycerskość wieśniacza Mascagna, nie satysfakcjonował.
Zadebiutował nią jako reżyser w operze (i był też oczywiście autorem scenografii) Leszek Mądzik. W 2006 r. w warszawskim Teatrze Wielkim w cyklu Terytoria na scenie kameralnej opracował spektakl, na który się złożyły Zapiski tego, który zniknął Leoša Janáčka i Sonety Szekspira Pawła Mykietyna, ale to nie była prawdziwa opera. Tym razem dostał rzecz bardziej tradycyjną, co z pewnością nie jest jego bajką. Po prostu, jak to u niego, było ciemno i jakieś bezkształtne formy – ściany – przewalały się po scenie dzięki obrotówce. Ponurość grobowca, spotęgowana jeszcze ciemnymi kostiumami Zofii de Ines, nie przypominającymi ubioru wieśniaków sycylijskich, mogła mieć tylko jedną przyczynę: ponurą akcję, pełną skłębionych namiętności. Nie była to jednak wizja przekonująca. Zwłaszcza, że wokalnie też nie było rewelacyjnie. Santuzza (Helena Zubanovich) śpiewała głosem wysilonym, o specyficznej manierze sprawiającej wrażenie, jakby głos miał się za chwilę załamać – być może pragnęła w ten sposób uzyskać efekt większego dramatyzmu. Partnerujący jej Turiddu (George Oniani, Gruzin działający w Niemczech i Austrii) śpiewał w sposób podobnie wysilony. Zwłaszcza podczas ich duetu napięcie gardła odczuwało się wręcz fizycznie – ulgę przynosił śpiew Moniki Mych-Nowickiej (Lola) i Jaromira Trafankowskiego (Alfio).
I po tym wszystkim wyszedł na scenę Tonio i jednym wystąpieniem – siłą głosu, postawą sceniczną – zupełnie przestawił hierarchię. Okazało się, że w tym wieczorze im młodszy, tym lepszy: reżyser, także młody Krzysztof Cicheński, również po raz pierwszy zadziałał na dużej scenie z bardzo interesującym efektem. Młody – ale starszy od Filończyka o 9 lat! – Michał Partyka był Silviem trochę może sztywnym, ale tak ustawiona była ta rola (w jaskrawym garniturze, w odróżnieniu od swobodnie ubranej reszty), głosowo zaś było w porządku. Inni także dostosowali się poziomem: szacunek dla Romy Jakubowskiej-Handke, choć wydawało się, że rola Neddy do niej nie pasuje, zaś George Oniani w tym spektaklu rozśpiewał się wreszcie i był całkiem przyzwoitym, ekspresyjnym Caniem, a słynnym Śmiej się, pajacu naprawdę zrobił wrażenie. Emocje pod koniec spektaklu niemal eksplodowały.
Ale i tak zapamiętało się przede wszystkim Tonia. Bardzo cieszą takie odkrycia.
Komentarze
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
W przelocie przed śniadaniem i pociągiem dopisuję, bo widzę, że w nocy nic nie napisałam o ogólnym przygotowaniu muzycznym. Gabriel Chmura belcanta nie lubi – wolno mu, ale szkoda, że nie oddał spektaklu komuś, kto lubi: w orkiestrze nuty były niby na swoim miejscu, ale brakło duszy, kształtu frazy, oddechu. Lepiej już było w Pajacach – tu z kolei pociągnęła spektakl reżyseria i przede wszystkim śpiewacy, którzy wnieśli swoje emocje. Nie wiem, jak tam, ale w Rycerskości były skróty – obok siedzieli koledzy, którzy kiedyś śpiewali to w chórze, i wciąż powtarzali: a tego nie ma, a tamtego nie ma 😈
Po dwóch premierach spektakl przejmuje Tadeusz Kozłowski, więc przynajmniej ktoś, kto kocha belcanto (i weryzm też). Ale skróty zostaną…
PK i tak bardzo łaskawie potraktowała premierową Santuzzę. Emocje w ruchu, geście, słowie, ale zupełnie nie w głosie. Pilnowanie każdej nuty, żeby było ładnie, ale bez sensu niestety, bez inteligencji, bez muzykalności. Ciężko się tego słuchało. Jak dla mnie dyrygent i Santuzza niestety położyli przedstawienie. Ale przecież w zasadzie można to było przewidzieć. Dyr. Chmura rozwleka tempa niemiłosiernie, nie czuje wewnętrznej dynamiki, co więcej, nie ma instynktu, żeby pójść za emocjami, które w tych nutkach są zaklęte. Czasami mam wrażenie, że on po prostu nie rozumie, co w operze „siedzi” i nie lubi jej. Kiepski to również dyrygent operowy, który nie potrafi pójść za głosem.
My tradycyjnie dzisiaj obstawiamy drugą zmianę, bo wczoraj oglądaliśmy transmisję z Met’u (Opowieści Hoffmanna). Vittorio Grigolo moim zdaniem wkroczył na równię pochyłą, na końcu której znalazł się swego czasu Villazón. Spektakl ukradła Kate Lindsey (Nicklausse). Dobre wrażenie zrobiła również Hibla Gerzmava (ale ja po prostu bardzo lubię akt Antonii) oraz Thomas Hampson. O inscenizacji trudno coś nowego napisać, bo to spektakl, który od pięciu lat w repertuarze Metropolitan.
„Pilnowanie każdej nuty, żeby było ładnie” – jakoś nie zauważyłam 😈
Myślę, że babilasy mają rację udając się dziś, zwłaszcza, że Santuzzę śpiewa Barbara Kubiak. Ponoć chorowała ostatnio, ale miejmy nadzieję, że już w porządku.
Gorzej, że słyszę, iż wczorajsza Santuzza stała się ponoć w teatrze jakąś szarą eminencją dzieki p. Chmurze. Chyba przestanę wierzyć w jego słuch 🙁
A potem znowu jakiś recenzent z zagranicy, jak to zrobi pewien Francuz przy okazji Don Giovanniego Michała Partyki zapyta z Lekką pretensją „Baryton z Polski. Jeszcze jeden. Skąd oni ich biorą?”. Sądząc po nagraniach Andrzeja Filończyka na YT ten diament wymaga jeszcze oszlifowania, ale brylant z niego będzie z pewnością.
Dziś miała być internetowa transmisja z monachijskiej „Lucii” w reż. Barbary Wysockiej, ale ślad wszelki zniknął ze strony BSO. Ktoś coś wie na ten temat? Marczyński w telewizji się zachwycał, ale chyba miał do czynienia kolejną operą samowykonującą się. Nikt jej nie śpiewał, nie grał, nie dyrygował. Raz padło, przywołane z wyraźnym niesmakiem nazwisko Donizetti.
Babilasie, Boski Vittorio zawiódł wokalnie? Swoją drogą, podziwiam Twoją odporność, tyle czasu z panem Grigolo na wielkim ekranie, no, no…. To chyba najbardziej groteskowa postać we współczesnej operze, Villazon sprawia przy nim wrażenie powściągliwego.
Pragnę tylko wyjaśnić, że czarne kostiumy chóru są projektu Prof. Mądzika, Wyróżniające się na tym tle kolorem kostiumy solistów są autorstwa Zofii de Ines. Co nie zmienia faktu, iż nie przypominały one ubioru wieśniaków, nie tylko sycylijskich. Ale reżyser głośno twierdził, że takie historie jak w Rycerskości wieśniaczej zdarzają się wszędzie i są nieodłącznym elementem natury ludzkiej.
Przy okazji dziękuję Pani Kierowniczce, za wierne towarzyszenie operze poznańskiej, nie tylko w Poznaniu, ale również w Warszawie.
…”żeby było ładnie”… w jej własnej estetyce, powinienem był dodać.
Rozumiem 🙂
Myślałam, że wszystkie kostiumy projektowała Zofia de Ines, która zresztą do wszystkich oper projektuje w podobnym stylu 😉
Pechowo się złożyło, że w moim komplecie programów okazało się, iż mam dwa egzemplarze Pajaców (choć jeden z nich opakowany w okładkę z Rycerskości – łatwo się pomylić przy wkładaniu kartek do kołonotesu), więc jeśli była w programie jakaś wypowiedź Mądzika, to nie wiem o niej nic…
Miałam nadzieję, że dziś tę Łucję z Monachium obejrzę 🙁 Może się jeszcze odblokuje? Marczyńskiego spotkałam w Poznaniu i pytałam, jak mu się podobało, faktycznie jest zachwycony, ale nie wypytywałam bliżej.
Kierowniczko, Urszulo, termin transmisji z Monachium został przesunięty o tydzień – „Łucja” będzie 8 lutego, początek o 18.00. Dziś tylko migawki: https://www.staatsoper.de/mediathek.html#
Pozdrowienia 🙂
Dzieki, Beato!
Ajjj… a tego dnia jest koncert laureatów Ogólnopolskiego Konkursu Chopinowskiego i powinnam iść sprawdzić, co się nam szykuje na duży konkurs.
Poszukałem Pana Andrzeja na tubie – i rzeczywiście niezmiernie obiecujący przypadek! Tylko, żeby mu ktoś czym prędzej powiedział, że po polsku nie wymawia się „pijekło” (i tym podobne), tylko p’ekło i że, choć niektórzy dojrzali artyści niezmiernie się tego wstydzą, na końcu zawsze elegancko jest wymówić ładne „ę” (byle czyste, nosowe, Hiolski umiał…), skoro wymawia się „ą”. Poza tym – byle tak dalej!
Zmarł Aldo Ciccolini 🙁
Jeszcze rok temu był taki:
https://www.youtube.com/watch?v=4g3_wxeCfsI
Lubił różne repertuarowe ciekawostki przyrodnicze, nagrał np. Grzechy starości Rossiniego. To z tego:
https://www.youtube.com/watch?v=91zSLTTEilQ
Ale grał też Chopina:
https://www.youtube.com/watch?v=TCFld7RqQr8
A wczoraj kolejna odsłona Chain – Lutosławski, tym razem w Studiu. Mam poczucie, że taki akurat ten projekt muzyczny, którego słuchałam po raz pierwszy tj. bez zadęcia i występów na pokaz tylko, żeby przyciągnąć kogo się da. Raczej wymyślony dla konkretnych melomanów, dobrze zorganizowany. NOSPR w Lutosławskim bardzo mi się podobał. Choć z muzyką współczesną mam różnie. Zgadzam się trochę z Rachmaninowem (którego to opinię usłyszałam zacytowaną w Dwójkowej retransmisji z Berlina w piątek): muzyka współczesna (chodziło wówczas o lata 30.) jest konceptualna, intelektualna, ale brak w niej uczuć. Ale dzielnie próbuję się uczyć Lutosławskiego i innych. Choć emocje poczułam wczoraj dopiero, gdy muzyką połączyła się z innym medium tj. gdy został muzycznie zilustrowany wiersz (‚Les espaces du sommeil’ do słów Roberta Desnos, w tłumaczeniu też WL, na baryton i orkiestrę). Gdy jest to sama muzyka współczesna, odbieram ją trochę jak lekcję, na której muszę pilnie uważać, żeby zrozumieć. Inaczej niż w muzyce XVIII-XIX w., gdy słuchając, mogę, swobodnie poruszać się po własnych planach myślowych. Na koniec Sibelius (IV symfonia a-moll), który dla odmiany zmęczył mnie bardzo. W programie napisane, że najbardziej „postępowe” z dzieł kompozytora. Nie, to ja nie chcę takiego postępu. Słowo postęp jest podstępne:-)
A dzisiaj transmisja w radiu. I też ciekawie, też dlatego, że wokół Lutosławskiego, ale jednak różnorodny muzycznie to projekt.
Krótka relacja z II premiery w Poznaniu. W „Rycerskości” inaczej, dobrze zaprezentował się Wojeciech Sokolnicki i Barbara Kubiak. Niestety dyr. Chmura nie raczył wyjść do ukłonów po pierwszej części, kolejna niegrzeczność wobec poznańskiej publiczności. Przykre to bardzo. „Pajace” zawładnięte przez młodzież, znów Andrzej Filończyk jako Prolog (Tonia śpiewał Jaromir Trafankowski) i niespodzianka wieczoru – Martyna Cymerman jako Nedda.
Tylko kiedy ktoś się zlituje i wyremontuje to Studio… Czytam w Świątecznej o wspaniałych polskich salach. No i akustycznie Studio, zasłużenie, wciąż z przodu. Nie chodzi mi o Salę, tam jest bardzo przyzwoicie, ale zaplecze, które skromne bardzo. A zwłaszcza zewnętrze tego budynku. Domyślam się, że gdy był budowany to wszystkie pieniądze poszły na wnętrze Sali. I słusznie, jeżeli tylko tyle było. Ale już sporo lat minęło i można by coś zrobić. Nie chce mi się wierzyć, żeby to takie duże pieniądze miało kosztować. Tylko pewnie takie mamy czasy, że łatwiej coś wybudować od nowa z pieniędzy unijnych, niż wyremontować ze środków, które nie wiadomo do końca, kto powinien dać.
Cały ten teren jest jakoś dziwnie zagospodarowany zresztą. Jeden budynek telewizyjny, który nie wiadomo jak długo już czeka już na wyburzenie. Duża przestrzeń, na której mogłaby powstać np.jakaś restauracjo-kawiarnia, można by posadzić trochę drzew wokół, postawić trochę ławek, mogłaby służyć jako miejsce kulturalnych spotkań przed-po koncertach, czy innych wydarzeniach, które dzieją się w budynkach obok. A tak to tylko parking i parking i trochę takie, nie wiem, czy to dobre słowo, ale jednak betonowo-wygwizdowo. Bo dlaczego przestrzeń przed Studiem musi być parkingiem skoro wieczorem na parkingu TVP jest kompletnie pusto, więc wystarczyłby tamten. Szkoda, bo to miejsce ma potencjał i co najważniejsze jest dużo przestrzeni do realizacji (a to tej chyba zazwyczaj brakuje).
A tak w ogóle, to co za miło zaskakująca nadreprezentacja tekstów o muzyce poważnej w ‚Świątku’ GW. Podoba mi się:-)
Jeśli dobrze pamiętam z czasów studiów, CAV i PAG to raczej weryzm. Z belcantem ma to niewiele wspólnego. Ukłony.
Legat mieszka dalej od opery, ale miał najwyraźniej szybszą karetę. Mnie bardzo rozczarowała inscenizacyjnie „Rycerskość”, która działa się na dziedzińcu ponurego zamczyska gdzieś w okolicach koła podbiegunowego (noc polarna), w pobliżu klasztoru (stroje żeńskiej części chóru) i jednostki wojskowej (stroje panów chórzystów). Gdybym zaś zobaczył fotosy solistów na scenie, pomyślałbym że to „Ernani” albo „Trubadur” – piękne suknie pań, bogate stroje panów. Dekoracje składają się z czarnych ścian, które uporczywie przesuwają po scenie pracownicy techniczni, nie oszczędzając nawet interludium. Zupełnie nie wiadomo, dlaczego reżyserowi przeszkadzała Sycylia i jaki cel przyświecał na przykład opadającej i za chwile podnoszącej się ławie. „Rycerskość wieśniacza” jako opowieść o księżniczkach i rycerzach – dość to ubogie intelektualnie. Nie mogę porównywać obsady sobotniej z niedzielną, ale Barbara Kubiak, Sylwia Złotkowska wraz z resztą solistów uratowali spektakl przed reżyserem i dyrygentem.
Za to miłym kontrapunktem są „Pajace”, aż szkoda, że młodemu reżyserowi (Krzysztof Cicheński) nie pozwolono zrealizować całości wieczoru. Jak mawia klasyk, dobitnym dowodem na starzenie się jest to, że coraz więcej młodzieży na ulicach. I na scenie. Wojciech Sokolnicki jako młody, atrakcyjny Canio – dość śmiało, bo przecież zazwyczaj partię tę wykonują tenorzy we wczesnej jesieni swojej scenicznej kariery. Podzielam zachwyty nad Andrzejem Filończykiem, ale też dobrze Michał Partyka i Jaromir Trafankowski. Bardzo dobrze rokuje Martyna Cymernan.
Domyślam się co to CAV i PAG, ale mam taką prośbę, żeby dla gorzej wykształconych pozostać przy języku ludzkim. Od uczonych sporów przy tej okazji abstra… nie mieszam się do nich.
Oczywiście, że „CAV i PAG” to weryzm, ale z tradycji belcantowej jak najbardziej wyrasta. Choć ideologicznie był w opozycji.
Młody Canio… to nawet sprzeczne z postacią, a co więcej, niebezpieczne dla głosu. Nawet Beczała nie zaśpiewałby teraz jeszcze tej roli – takie jest jego zdanie, że jak się już w to wejdzie, nie ma drogi powrotu. Akurat przeglądałam ostatnie rozmowy z nim, bo sama mam z nim jutro rozmawiać. I wysłuchałam właśnie nowej płyty, z muzyką francuską (fizycznie jeszcze jej nie ma, przesłano mi na razie tylko pliki). To jedna z jego specjalności, więc będzie warto.
O Martynie Cymerman już mi dobrze mówiono, ale jeszcze jej nie słyszałam.
@ Frajde – odbiór jest oczywiście zależny od osłuchania z samą muzyką. Ta współczesna paradoksalnie jest mało obecna w naszej przestrzeni akustycznej, trzeba się starać, żeby ją usłyszeć. To jak z nauką języków… A emocje też w tej muzyce są, trzeba się z nią zaprzyjaźnić, żeby je odbierać.
Co zaś do artykułów o muzyce w „Świątecznej”, to właśnie je czytałam w pociągu i z lekka mi szczęka opadała przy tekście o salach koncertowych. Autor pisuje tego typu teksty:
http://wyborcza.pl/magazyn/1,142070,16969753,Jak_sie_plawimy_w_luksusach.html
Nic więc dziwnego, że o salach pisze bzdury, jakie mu podpowiadają. Np. jeden z konsultantów tego artykułu, prof. Jan Adamczyk z AGH, był autorem projektu akustycznego Opery Krakowskiej, więc nic dziwnego, że jest ona w tekście chwalona. Wśród listy najlepszych dużych sal koncertowych i operowych jest ICE (!!!), właśnie Opera Krakowska i łódzki Teatr Wielki (nie jest tragiczny, ale żeby aż taka rewelacja?). Co do najgorszych, pełna zgoda: Filharmonia Łódzka i TWON.
A czy ktoś słyszał o tym, żeby Sala Ziemi na Międzynarodowych Targach Poznańskich miała pełnić funkcje koncertowe? 😯
Ciccolini Lubił różne repertuarowe ciekawostki m. innymi nagral calego E. Satie
https://www.youtube.com/watch?v=0peXnOnDgQ8
Pobutka.
(Obrazek koncertowy.
Część pierwsza:
Serenada.
A potem solistka w zielonej, wąskiej sukni w kwiatowe motywy.
Dwie arie.
Przerwa. Część druga:
Solistka wraca na scenę w czerwonej sukni, szerokiej, z dekoltem, ciągnącej się po ziemi. Aria.
Divertimento.
I tu następuje akcja — małżeństwo obok rozważa:
— Teraz powinna być pastelowa jakaś…
— Żółta. O tak! Będzie żółta!!!
Solistka wraca w czerwonej sukni. Małżeństwo obok:
— Uuuuuu….)
Ja w sprawie głównego bohatera wpisu. Bingo,Pani Kierowniczko 🙂 Pamięta Pani,że we wrześniu ubiegłego roku na Wratislavii wśród uczestników kursu interpretacji oratoryjno-kantatowej właśnie Andrzej Filończyk podobał nam się najbardziej i uznałyśmy,że warto zapamiętać to nazwisko.Podzieliłyśmy się nawet tymi wrażeniami z towarzystwem, które zasiedziało się w mieście i dotarło dopiero na drugą kantatę 😉 Zostało to przyjęte z pewnym niedowierzaniem,bo ogólnie wykon był taki sobie (w programie były jakieś grzechy młodości Beethovena, orkiestra cóśkolwiek rzępoliła bez przekonania i jakby jeszcze nie zgrała się po wakacjach,a młodzież śpiewająca w większości w strefie stanów średnich). Miałam też okazję usłyszeć pana Andrzeja wcześniej,na kilku koncertach organizowanych przez Akademię Muzyczną oraz w… zabawnej i mądrej operze dla dzieci „Dwaj muzykanci” Petera Maxwella Daviesa w ramach zeszłorocznego wiosennego festiwalu,który wymyślił i prowadzi Ernst Kovacic. Pochwalę się,że już wtedy zwróciłam na niego uwagę.Nie przypuszczałam tylko,że tak szybko o nim usłyszymy 🙂
A zaraz po Wratislavii przywiózł nagrodę z Pragi :
http://www.amuz.wroc.pl/pl/andrzej_filonczyk_laureatem_konkursu_piesni_boguslawa_martinu_w_pradze/3654/2/
Dzień dobry 🙂
Ładny obrazek. Kiedyś z kolei próbowałyśmy z siostrzenicą przewidzieć, w jakim kolorze stroju Mischa Maisky wyjdzie po przerwie. A chadzał wtedy w swoich słynnych „gnieciuchach” marki Issey Miyake: na przemian gołębim, żółtym i czarnym 🙂
No właśnie, ew_ko! Cały czas próbowałam sobie przypomnieć, skąd znam to nazwisko – teraz już wiem! 😀
No proszę – Andrzej Filończyk „stoi jak byk” w moim wpisie:
http://szwarcman.blog.polityka.pl/2014/09/13/w-nocy-na-placu-solnym/
CAV, PAG. Kiedyś już ćwiczyliśmy taką grypserkę przeca.
„S1 MM+SV VII LvB” czy jakoś tak.
Akronimy tytułów chyba z różniastych forów się biorą. Np. pierwsza płyta KC to jest ItCotCK itp.
Ale CAV i PAG to nie akronimy, tylko pierwsze sylaby tytułów oper 🙂
I tylko Paweł Orski ich użył (a ja w odpowiedzi). Nawiasem mówiąc, przyznaję, że z tym belcantem zrobiłam może zbyt duży skrót myślowy, ale bez belcanta nie byłoby weryzmu, choćby w samej technice. Forma jest inna i emocje są innego typu, a z tego wynikają też odmienności w tejże technice, jednak belcanto było pewną podstawą.
Tutaj można wysłuchać Prolog „Pajaców” w wykonaniu Andrzeja Filończyka na premierze w Poznaniu:
http://kulturalny.media-d.com/opinie/296/rycerskosc-wiesniacza-i-pajace-w-teatrze-wielkim-
@ lukasz.mu – dzięki!
@PK – dziękuję za komentarz do wpisu. Próbuję, próbuję się zaprzyjaźniać z muzyką współczesną. Czasem lepiej, czasem gorzej mi wychodzi. Chyba nawet bardziej się z nią zaprzyjaźniam, niż ze sztuką tegoż samego czasu, choć z tą dziedziny kultury jestem bardziej związana.
– co do artykułów w Świątecznej, rzetelności tekstu o salach ocenić nie potrafię, bo w większości tych miejsc, w odróżnieniu od Pani, nie byłam. Jednak cieszę się, że ktoś wpadł na pomysł, żeby poświęcić te kolumny na taki temat właśnie, mimo wielkich sal, raczej niszowy (vide: brak recenzji w tych samych mediach). I może zachęcić w ten sposób do otwarcia na muzykę, nawet jeżeli miałoby to być poprzez zaciekawienie architekturą, czy też akustyką. Od czegoś trzeba zacząć. Ja bym się nie obraziła, gdyby ktoś do Studia wybrał się z ciekawości, posłuchać, jak świetnie słychać w tak zgrzebnym z zewnątrz miejscu. A potem może by przyszedł na kolejne koncerty. Co nie znaczy, że jestem za demokratyzacją sztuki (każdej) za wszelką cenę. To już inny temat trochę. Ale uważam, że każdy koncert powinien być pewnego rodzaju świętem duchowym.
Szanowna Pani Doroto,
Klaniam sie nisko jako nowy gość. Z uwagą czytuje Pani bloga od dłuższego czasu, określiłbym siebie jako umiarkowanego fana Pani dziennikarstwa muzycznego – nie powiem jednak, że nie czerpię przyjemności z lektury Pani recenzji i innych wypowiedzi, ponieważ rzadko się teraz spotykam z tak autentycznym zaangażowaniem w sprawy kultury. Muszę jednak wyrazić pewien niesmak związany z opublikowaniem przez Panią fragmentu prywatnej korespondencji z p. Zubanowicz. Po pierwsze – takie sprawy powinno sie zalatwiac w cztery oczy lub z osobami czy instytucjami, które mogłyby pomóc Pani w wyjaśnieniu tej – z pewnością nieprzyjemnej – sytuacji. To jednak informacja, która moim skromnym zdaniem nie jest atrakcyjna dla melomanów. Takie czy inne zachowania artystów nie powinny rzutować na postrzeganie ich pracy, bo prawdopodobnie nikt z nas nie jest nieskazitelny, ale kazdy stara sie robic swoje tak dobrze, jak potrafi. Publikowanie takich informacji niestety ma posmak poszukiwania taniej sensacji. Po drugie – jezeli już publikuje Pani jakąś wypowiedź, to chyba nie wypada przedstawiać jej wyrwanej z kontekstu.
Również byłem w sobotę na drugiej, symfonicznej odsłonie Łańcucha XII – i również, jak Frajdzie, mi się podobało. Może nawet bardziej, bo poczułem się takim właśnie ‚konkretnym melomanem’ z jej opowieści. Pewnie dlatego, że zawsze miałem pod górkę raczej z Rachmaninowem niż z Lutosławskim i jego estetycznymi sympatiami; cytowane (a i inne) przemyślenia tego pierwszego nie wydają mi się zresztą zbyt głębokie…
Nie zarzucałbym więc wyprania z emocji ani doskonale znanej Muzyce żałobnej, ani rzadziej grywanemu, tajemniczemu (trochę w typie sławnego Pytania bez odpowiedzi Ivesa) Interludium. Pięknie te dzieła zabrzmiały.
Wykonane potem przez Mariusza Godlewskiego Przestrzenie snu też mogły zaczarować. Dobrze, że dołączono dwujęzyczny tekst (na marginesie – nie ma najmniejszych przeciwwskazań do odmiany w rodzimych publikacjach także nazwiska Roberta Desnosa).
Co do Czwartej Sibeliusa – chyba lepiej niż postępowość (wziętą zresztą w programie w stosowny cudzysłów) przywołać za mistrzem Lutosławskim określenie ‚przejmująca dziwność’. Może istotnie nie jest to symfonia łatwa do rozgryzienia, ale – przynajmniej mnie – zachęca do dalszych wysiłków…
Wczoraj wieczorem, tak się niestety złożyło, musiałem poprzestać na dwójkowej transmisji, ale za to mogłem już w przerwie wysłuchać bardzo interesującego wywiadu z Wojciechem Michniewskim.
Przy okazji – liczę na retransmisję w tejże Dwójce zeszłoniedzielnego występu Kwartetu Śląskiego.
A dyrygent sobotniego koncertu NOSPR-u, Michał Klauza, został właśnie szefem POR…
Dzień dobry.
Z wielką przyjemnością i satysfakcją czytam blogi Pani Gospodyni:) Jak też fachowe komentarze melomanów. Zwłaszcza Pana Piotra Kamińskiego, którego głos znam z radiowej Dwójki, a także z lektury jego znakomitego leksykonu „Tysiąc i jedna opera” Nie dokonuję tutaj wpisów oceniających muzyczne zjawiska, bowiem nie jestem aż takim specjalistą, by wyłapywać moim amatorskich uchem wszystkie opisywane tu niuanse. Muzykę odbieram w sposób intuicyjny. Od rocka, jazzu, folku, szeroko rozumianej klasyki i niewielką część muzyki współczesnej. Ale czytam wszystkie wpisy i podziwiam znawstwo i wrażliwość muzyczną ich autorów.
Dziękuję i pozdrawiam wszystkich z Wrocławia:)
No właśnie, POR rozstał się z Łukaszem Borowiczem.
Borowicz sobie na pewno poradzi, a Klauza, z tego, co pamiętam, jest sensownym dyrygentem.
Ja żałuję tego koncertu symfonicznego, głównie z powodu Godlewskiego w Les espaces du sommeil, ale też z powodu utworu Pera Nørgårda – lubię tego kompozytora.
Tak, krótkie epitafium Nørgårda (dzięki za podrzucenie wersji ze znakami diakrytycznymi!) też zabrzmiało bardzo ciekawie.
Witam @ Dyla Sowizdrzała i @ mopus11.
Szczerze, Dylu Sowizdrzale, ja też jestem przeciwna takim zabiegom i dlatego też wcześniej nie wpuszczałam wypowiedzi p. Zubanovich (tak pisze ona swoje nazwisko). Natomiast teraz zrobiłam to po prostu w obronie przed – co tu dużo mówić – działaniom, które można by już nazwać stalkingiem: obca mi osoba nie wiadomo od kogo wyciąga mój numer telefonu i wypisuje to, co wypisuje.
Dodam, że odniosło to swój skutek, ponieważ otrzymałam potem pojednawczy SMS od p. Zubanovich. Kontynuować tematu nie będę – i mam nadzieję, że to wszystkich zadowoli.
zmiana nastroju:
http://www.tokfm.pl/Tokfm/1,103454,17324802,Muzycy_z_Filharmonii_Narodowej___zarabiamy_za_malo_.html
Pani Doroto, gdyby miała Pani jakiekolwiek nieustające i uporczywe problemy z nazbyt częstymi telefonami, uprzykrzaniem się, niegrzecznymi, napastliwymi wycieczkami itp itd – chętnie pomogę. O ile na muzyce znam się tak sobie, to na różnych takich podpadających pod różne paragrafy znam się bardzo dobrze. A i tak lubię Kermes :-))
Ariadno, szczęśliwie za wielokrotne publiczne pochwalanie S.K. żadne sankcje (poza rosnącym zniecierpliwieniem Pani Kierowniczki) nie grożą; chyba nawet legat8 miałby problem ze znalezieniem na to paragrafu…
Drodzy, w ogóle to wybaczcie, że złamałam zasadę, że na ten blog hejterstwa nie wpuszczam. Choć ona bywała tu łamana, bo zdarzało mi się jednak wpuszczać kontrowersyjne posty, to od pewnego czasu mam jeszcze większy niesmak widząc, co się dzieje na różnych forach i chociażby na politykowych blogach politycznych. Kasuję więc wiadomy cytat i mam nadzieję, że takie kwiatki się nie powtórzą. Przynajmniej z tej strony. @ Ariadna100 – bardzo dziękuję i zapamiętam 🙂
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
Ładny ten kwartet. I Nørgård na zdjęciu – pamiętam go od lat, jak pokazywał się na Warszawskich Jesieniach, wysoki pan o sportowej posturze; jak go widziałam pierwszy raz, był przystojniakiem w sile wieku. Sportowa postura pozostała, może tylko trochę się pochyla (tj. nie wiem jak teraz, ale wtedy, kiedy go ostatni raz widziałam parę lat temu) – ma już po osiemdziesiątce. Jak ten czas leci.
Idę zaraz spotkać się z dyrektorem Warszawskiej Opery Kameralnej, chce mi opowiedzieć, co zamierza. Później doniosę, co usłyszałam 🙂
Jestem bardzo ciekawa co zamierza, bo lubię WOK. 🙂
Ponieważ Kierowniczka zamknęła sprawę konkretną, dorzucę tylko pewną uwagę ogólną. 😉 Jest różnica między fragmentem prywatnej korespondencji, a postem, który ktoś chciał wrzucić na blog, jak najbardziej publicznie. To, że post ten, jako hejterski, nie został początkowo wpuszczony, nie zmienia jego intencjonalnie publicznego charakteru. Zatem w takim przypadku zarzut przenoszenia prywatnych spraw na publiczne forum jest nietrafiony.
I jeszcze w kwestiach ogólnych. Widzi się od pewnego czasu taki trend, że (od)twórca, niezadowolony z recenzji sam zmienia się w krytyka. Krytyka krytyków. Najczęściej wypada to dość żałośnie, jak – na przykład – w przypadku rozżalonej początkującej reżyserki Białowąs, która miała za złe, że recenzentowi Walkiewiczowi się nie podobało. Albo (znów: na przykład) operator Idziak, któremu niemiłe recenzje tak bardzo nie przypadły do gustu, że napisał jakiś list otwarty zarzucający krytykom ignorancję. Albo – kolejny przykład – grożenie pozwami Tomaszowi Raczkowi, zniesmaczonemu jakimś kolejnym polskim filmem śmieszno-nieśmiesznym. Grozi bodaj producent czy scenarzysta – a może obydwaj na raz.
Wszystko już było, wspomnijmy chociaż reżysera Uwe Bolla (i jego mecze bokserskie z krytykami), i – miejmy nadzieję – znów przeminie. Warto może jednak wrócić do źródeł – cokolwiek jest prezentowane publicznie, podlega publicznej ocenie. Polemika z tą oceną – jak widać na powyższych przykładach – raczej polemizujących artystów ośmiesza niż oddaje im sprawiedliwość. Pokora to cenna, ale w zawodach scenicznych bardzo rzadka cnota.
@ Bobik – jeżeli dobrze zrozumiałem, p. Zubanovich zdobyła prywatny telefon do p. Szwarcman, a cytowana wypowiedź była fragmentem SMS-a.
A tymczasem w Łodzi…
Wczoraj w łódzkiej TV publicznej w programie „Łódzkie Forum” odbyła się debata w sprawie protestów związków zawodowych w TW w Łodzi. Ponoć związki przekazały dyrekcji 50 postulatów z których, jak z kolei twierdzi dyrekcja, połowa ma charakter ściśle personalny. Po programie wiem o przyczynach protestu tyle co i wcześniej – wszystko przez brak pieniędzy, płace artystów są niskie a nie mogą być większe bo teatr nie ma pieniędzy na więcej spektakli/ Nawet jakby miał to mogło by się okazać że zabraknie w Łodzi tzw. „szanownej frekwencji” . Argumenty związków zawodowych hmm… – ciekawe. Nie wiem czy przedstawiciele ZZ są zadowoleni z tego co udało się powiedzieć w tym programie. Co ważniejsze – nie było połajanek ani też przekrzykiwania się.
Program można (jeśli kto ciekaw) zobaczyć tutaj: http://lodz.tvp.pl/18698467/02022015
Dylu, Bobiku – to był i owszem SMS, ale ja z tą panią kontaktu prywatnego nie nawiązywałam i nie zamierzałam nawiązywać, nie dawałam jej swojego numeru telefonu, jeżeli więc ów SMS ma coś wspólnego z moją prywatnością, to wyłącznie jako brutalna weń ingerencja, na co zgodzić się nie mogę.
@ macias1515 – słyszę, że i w Filharmonii Łódzkiej niewesoło. Będą teraz koncerty jubileuszowe, jeszcze parę rodzynków w tym sezonie. A potem – diabli wiedzą, kasy nie ma.
Zapraszam do nowego wpisu – dotyczy Warszawy 😉
Ja zrozumiałem inaczej – że najpierw była próba (próby?) zamieszczenia hejterskiego komentarza na blogu, a potem dopiero stalking telefoniczny. Oczywiście nie wykluczam, że to ja mogłem zrozumieć źle, ale jeśli miałem rację, kwestia prywatności/publiczności trochę inaczej wygląda.
Inna rzecz, że – znowu tak ogólnie – prywatne prześladowanie kogoś za działalność zawodową też chwalebne nie jest i być może właśnie ujawnienie takiego procederu najlepiej pomaga go ukrócić.
Sorry, łajznęło mi się z Kierowniczką i dopiero teraz zauważyłem, że sprawa się wyjaśniła. Co zresztą moich wniosków w sensie ogólnym nie zmienia. 🙂
Próby umieszczenia hejterskiego komentarza były po poprzedniej premierze. Ten obecny był dużo łagodniejszy od tamtych, które gdybym zamieściła – a przecież tego właśnie autorka komentarza chciała – byłyby o wiele bardziej kompromitujące.
Mój cel wczorajszy był taki, jak Bobik pisze o 17:01 – ujawnienie w celu ukrócenia.
I może już to zostawmy.