Podobno to był sen Tatiany…
…tylko gdyby dyr. Ewa Michnik nie powiedziała o tym na lampce wina po premierze Oniegina w Operze Wrocławskiej, to nikt by się nie domyślił.
Reżyserem był Jurij Aleksandrow, ten sam, który dobrych kilka lat temu wyreżyserował pamiętnego „Borysa na dworcu” czyli Borysa Godunowa w Hali Stulecia, co wówczas zresztą zainspirowało blogownictwo do imponującej twórczości… (to byli czasy!). Napisałam wówczas: „Wiele szczegółów tej realizacji jest może niekonsekwentnych, ale całość robi wrażenie”. Co do dzisiejszego spektaklu, ucięłabym część zdania po przecinku i zmieniłabym na „większość szczegółów tej realizacji jest niekonsekwentna”.
Sen – to oczywiście z założenia zręczna parabola, bo wtedy każdy absurd może się tłumaczyć: to przecież sen. Ale nie było w tym spektaklu nic, co by na to, że jest to sen, wskazywało. A kiedy w ostatniej scenie postaci wracają do stanów początkowych, a Tatiana znów pisze list i nagle na koniec wyskakuje z nim na środek sceny, to można powiedzieć: o co tu, u licha, chodzi? Parę szczegółów może i było jakoś tam zabawnych, np. pomysł, że na początku Tatiana z Olgą odgrywają teatrzyk przed rodziną (a Olga przebiera się za młodego żołnierza). Ale dlaczego Tatiana robi podobny teatrzyk w swojej własnej koronnej scenie pisania listu? Dlaczego pojawia się w scenie pojedynku (a Olga występuje tam wręcz już w żałobie, jakby było już oczywiste, że to Leński zginie), a potem turla się po ziemi w rytmie poloneza (podczas gdy Oniegin siedzi w fotelu i przeżywa zabicie przyjaciela), aż dopiero Griemin ją wyprowadza? No tak, oczywiście, to przecież sen. Nie będę się dalej rozpisywać o tych wszystkich nonsensach, ogólnie zresztą wszystko wyglądało po bożemu, nawet śnieg sypał jak we wszystkich niemal znanych mi wystawieniach tego dzieła. Banał nad banały.
Dyrygent Marcin Nałęcz-Niesiołowski pojawił się po raz pierwszy w tym teatrze. I, jak się okazało, po raz pierwszy w życiu dyrygował Onieginem, co niestety dało się odczuć. Myślę, że solistom ogólnie łatwo się nie śpiewało, ale także „dzięki” ustawieniu ich ról przez reżysera. Np. Tatiana – w tej inscenizacji jest niezręcznym podlotkiem, celowo nieatrakcyjnym, przebranym w marynarskie ubranko (a potem w białą koszulę). Magdalena Molendowska wyraźnie nie czuła się z tym wizerunkiem dobrze i wokalnie tak naprawdę rozkręciła się dopiero w drugiej części, zwłaszcza duet z Onieginem wypadł znakomicie. I tu nasza niespodzianka wieczoru: Tomasz Rak, który wskoczył w rolę zaledwie dwa dni temu. Znam tego śpiewaka głównie z Warszawskiej Opery Kameralnej, gdzie grywał już różne role, od Guglielma w Cosi fan tutte po Nicka Shadow w Żywocie rozpustnika Strawińskiego. Widziałam go też w Operze Bałtyckiej w Graczach Szostakowicza/Meyera i w Łodzi w Cyruliku sewilskim. Trochę miałam obawy, jak sobie głosowo poradzi na większej scenie, i okazało się, że bardzo dobrze.
Zmartwił mnie natomiast Arnold Rutkowski, który był zresztą bardzo ciepło przyjęty, bo zaczynał na wrocławskich deskach i wciąż go tu kochają. W zeszłym roku słyszałam go na dziedzińcu Wawelu i wtedy było bardzo dobrze; mniej satysfakcjonująca była jego partia Manrica z tamtejszego Trubadura. Ale Leńskiego sama słyszałam, jak ładnie śpiewał (i dostał wielkie brawa), a dziś jego głos wydał mi się nader wysilony. Może miał gorszy dzień.
Podobne wrażenie miałam zresztą w przypadku Aleksandra Zuchowicza – Monsieur Triqueta, który kiedyś, w charakterystycznej roli Franza w Opowieściach Hoffmanna, bardzo mi się podobał, a teraz też miał jakiś ostry głos. Bardzo zeszczuplał – może to też ma jakiś wpływ? Pamiętamy, co się stało z Callas, kiedy się odchudziła – toutes proportions gardées.
Jak to trzeba jednak z głosem uważać, żeby się nie prześpiewać. A swoją drogą teraz mamy sezon przeziębieniowy – Artur Ruciński w tej chwili podobno niemal zupełnie ma głos odebrany… Oby szybko wyzdrowiał.
Komentarze
Pobutka.
Dziękuję za informacje i ocenę premiery „Oniegina” we Wrocławiu, bo bardzo mnie interesuje kariera i postępy Magdaleny Molendowskiej, szkoda, ze być moze reżyseria wpłynęła na jej wykonanie tej partii w sposób negatywny. Dla porządku -Ram śpiewał w Wok oczywiście partię Nicka Shadow w „Żywocie rozpustnika”
Serwus,
Za naszymi reprezentantami poważny sprawdzian przed Konkursem Chopinowskim.
Dwie pierwsze nagrody (czyli trójkę pianistów) zobaczymy w pierwszym etapie w październiku, warto więc już kojarzyć nazwiska 😉
http://pl.chopin.nifc.pl/institute/polish/competition/edition2015/final
Oczywiście, Nick Shadow – jakoś chyba mi poszło automatycznie skojarzenie brzmieniowe Tomasz Rak – Tom Rakewell 😆
Magdalena Molendowska ma w niedługim czasie śpiewać Hrabinę w krakowskim Weselu Figara, a potem Halkę w Poznaniu.
@ andrzej.nonim – witam. Dodam, że dziś koncert laureatów. Ale nie pójdę, bo chcę obejrzeć transmisję z Bayerische Staatsoper.
Również dołączam do grona osób oglądających transmisje z Bayerische Staatsoper. Zapowiada się miły wieczór, słuchałem transmisje radiową i w wielu momentach imponujaco wokalnie. Ruszyli wszystko działa.
Dobry wieczór.
Dziękuję za recenzję. Teraz już jestem pewien – nie obejrzę. Nieszczęściem – takie odnoszę wrażenie – dla frekwencji we wrocławskiej operze są transmisje z MET, bowiem jak się wcześniej oglądało takiego Oniegina, z Netrebko, Kwietniem i Beczałą to później melomanom, nie wiem czy wszystkim, ale mnie z pewnością brakuje odwagi na konfrontację z niektórymi dokonaniami dyr. Ewy Michnik. Co by jednak nie okazać się niewdzięcznikiem, to właśnie dzięki dyrektorowaniu Pani Ewy we Wrocławiu parę lat temu wystawiono Ring, pamiętam autokary dowożące do Hali Stulecia niemieckich melomanów. Od kilku sezonów wznawiany jest też Parsifal. Na nim, wystawionym pod koniec września ubiegłego roku wrocławska widownia świeciła niestety pustkami. Co dla mnie – miłośnika twórczości tego kompozytora – jest przykrym wspomnieniem. Zwłaszcza po tym jak parę lat wstecz pojechałem do Budapesztu tylko po to by obejrzeć w tamtejszej operze Śpiewaków norymberskich. Wspomniała Pani o Godunowie wystawionym w Hali Stulecia, oglądałem wówczas tę inscenizację, duże wrażenie, zwłaszcza na brzydszej części widowni wywarła Maryna, ale całość również zdecydowanie na tak.
Pozdrawiam.
PS. A może jednak obejrzę tego Oniegina. Żeby nie było zarzutów do Pani Gospodyni, że na swoim blogu robi Michnikowej krecią robotę. Poza tym może moim śladem przyjadą na to przedstawienie jacyś Hunowie?
Pewnie, że jeśli chce się mieć swoje zdanie, to trzeba samemu zobaczyć.
Obejrzałam transmisję i jestem pod wrażeniem. Oczywiście pewne niekonsekwencje by się i tu znalazły, ale to już byłoby czepialstwo – wizja jest w sumie bardzo spójna. Mogła tylko sobie pani reżyser darować pojawiający się już w setkach chyba inscenizacji motyw strasznej białej dziewczynki.
Ale ogólnie koncepcja ma ręce i nogi, a takie właśnie ustawienie roli Łucji – jako silnej kobiety, która nawet kiedy wariuje, jest tą, która trzyma pistolet, jest idealne dla osobowości Diany Damrau. Wielkie śpiewanie. Pavol Breslik jako Edgardo a la James Dean oraz Dalibor Jenis jako Enrico-mafioso – świetni, to duży sukces Słowacji. Znakomite aktorstwo i interakcje. Reszta też mało odbiega od poziomu. No i ciekawostka: pierwotna wersja sceny obłędu, z harmoniką szklaną zamiast fletu. Warto było obejrzeć, a na sali pewnie jeszcze bardziej.
To prawda, że blogowanie rządzi się swoimi prawami, ma też swoją poetykę. Jeśli jednak blogerka, będąca jednocześnie znaną recenzentką muzyczną, wyraża tam własną opinię o premierowym spektaklu operowym, powinna trzymać odpowiednie standardy zawodowe. De gustibus non disputandum est i pani Dorota Szwarcman może mieć swoje gusty, swoją wrażliwość, własne wyobrażenia, własną skalę wartościowania składników dzieła operowego i jego realizacji. Wszystko jako Dorota Szwarcman – blogerka. Ale żeby nie być ocenioną jako blagierka, nie powinna w swoich ocenach – raczej wyrokach – tak bardzo mijać się z rzeczywistością. Premierowy spektakl Eugeniusz Oniegina wywołał zachwyt słuchaczy potwierdzony entuzjastyczną owacją z licznymi okrzykami bravo, a nawet standing ovation. Nie było to ani udawane, ani grzecznościowe, czy zwyczajowe przyjęcie kolejnej premiery Opery Wrocławskiej. Byłem, widziałem i słyszałem, też krzyczałem.
Kilkadziesiąt lat param się krytyką i pisarstwem muzycznym. Zapraszam na swoją stronę internetową http://www.muzykalia.edu.pl Za kilka dni umieszczę tam swoją recenzję tego spektaklu. Nie twierdzę, że mój ogląd jest słuszny, a pani Doroty Szwarcman – nie. Jednego jestem pewien: nie słyszałem dawno tak dobrze grającej orkiestry, no może podczas występu Piotra Beczały, kiedy ten zespół prowadził Łukasz Borowicz. Ale to było tylko kilkanaście arii i pieśni. Marcin Nałęcz-Niesiołowski w Onieginie przygotował na bardzo wysokim poziomie partię orkiestry, która grała precyzyjnie i ekspresyjnie z pełną synchronizacją z partiami wokalnymi. Jest wytrawnym dyrygentem nie tylko symfonicznym, ale i operowym. Nagrał ponad 20 płyt CD, z których kilka było zauważonych na forum ogólnopolskim (nagrody FRYDERYKI) jak i światowym (album firmy DUX „Tansman Works for Orchestra” – nagrodę hiszpańskiego magazynu „CD COMPACT”, 2007; płyta z dziełami Zygmunta Stojowskiego uznana przez brytyjski miesięcznik „Gramophone” za najlepszy na świecie album lutego 2009 w kategorii „muzyka orkiestrowa”). Był to jego debiut w Operze Wrocławskiej, ale dyrygował nie raz w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie, gdzie jest stałym dyrygentem gościnnym. Nie jest prawdą, jak pisze Dorota Szwarcman, że pierwszy raz w życiu prowadził Eugeniusza Oniegina. W Filharmonii Podlaskiej, której szefował kilkanaście lat i gdzie stworzył nową instytucję Europejskie Centrum Sztuki – Operę i Filharmonie Podlaską, przygotował wiele pełnych wykonań koncertowych oper, w tym i Eugeniusza Oniegina. Nie było to więc pierwsze zetknięcie się z operą Czajkowskiego. Ale i tamto, białostockie wykonanie pamiętam jako nadzwyczaj udane, jak większość kreacji tego wybitnego dyrygenta.
Wrocławski Eugeniusz Oniegin jest interesującą inscenizacją ze świetnie przygotowaną muzyką. Warto go obejrzeć, do czego wszystkich zachęcam. Na pewno daje więcej satysfakcji od tak chwalonej przez panią Szwarcman wersji berlińskiej Achima Freyera z 2008r.
Ps. Nie jestem w żaden sposób związany ani z Operą Wrocławską, ani z panem Marcinem Nałęcz-Niesiołowskim.
Też oglądałam ‚Łucję’ i też mi się podobała. Choć porównania znów nie mam żadnego, bo oper dopiero się uczę i to wykonanie było pierwszym, które widziałam. I podobało mi się nawet wbrew uwspółcześnionej wersji, co do których mam zdanie mieszane. Ale już wiem dlaczego. Nie lubię, gdy wersję z epoki próbuje się przekładać na równie bogatą scenograficznie wersję współczesną, albo sztucznie udramatyzowuje się treść, aplikując widzowi skrajne emocje. A w monachijskiej „Łucji”, mimo przeniesienia w czasie, było w sam raz. Skromność środków wyrazu, to mnie ujęło i przekonało tutaj. Śpiew rzeczywiście imponujący, a Diana Damrau również świetna aktorsko. Tak, ta harmonijka szklana magiczna. Zupełnie niesamowity dźwięk, taki efemeryczny. Pięknie to brzmiało w zestawieniu z silnym głosem śpiewaczki. Zatem jeszcze dodatkowo przedstawienie kontrastów, bo wersja współczesna i wyszukany instrument z epoki. Lubię takie inteligentne pomysły.
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
@ solemuz – witam.
Informację o tym, że Marcin Nałęcz-Niesiołowski po raz pierwszy prowadził w teatrze operowym Oniegina, uzyskałam od samego Marcina Nałęcza-Niesiołowskiego. Tyle o mojej i Pana rzetelności.
O tym, że dyryguje czasem w Operze Narodowej, jak również o tym, że był dyrektorem w Białymstoku, co więcej, że to on był inicjatorem powstania tam również opery, wiem wszystko, ale to nie ma tu nic do rzeczy. Uważam, że to dobry dyrygent, ale raczej w muzyce symfonicznej. Co więcej, uważam, że niestety bardzo niewielu dyrygentów w Polsce potrafi rzeczywiście prowadzić operę, nawet licząc wśród tych, którzy w kanale stają niemal każdego wieczoru.. Trzeba wczuwać się nie tylko w logikę muzyczną, ale też w bieg akcji i, przede wszystkim, w możliwości śpiewaków, oddychać i śpiewać razem z nimi. Widział Pan może, jak to robił wczoraj w Łucji Kiriłł Petrenko? No właśnie.
To mnie zresztą tym bardziej zdziwiło, że Marcin Nałęcz-Niesiołowski był też naprawdę obiecującym barytonem (słyszałam!) – piszę „był”, bo do tej specjalności już nie wraca. A może szkoda, bo przypomniałby sobie, jak ważne jest to, co po drugiej stronie kanału.
Co zaś do samych wartości estetycznych spektaklu – rzecz gustu. Ja stwierdziłam, że: po pierwsze, dawno nie widziałam czegoś tak bezsensownego, po drugie, jest to spektakl z gatunku tych, które szybko się zapomina, a to nie walor.
Lubię i cenię Operę Wrocławską jako instytucję, ale muszę być uczciwa w ocenach.
Drugi raz – po sobocie – zdarzyło się dziś, że Pobutkę wcięło do spamu 🙁 Ale teraz już wiem, że muszę sprawdzać.
Zawartość ciekawa i mi nieznana, wysłucham, jak będę miała wolne pół godziny.
Petrenko uroczo „reżyserował” chór pokazując mu, jak ma być przerażony. Mam wrażenie, że umiejętność pójścia za śpiewakami ma także Barbara Wysocka. Diana Damrau chyba już belcancistką nie zostanie, ale jej sposób śpiewania tej roli (trochę zbyt werystyczny na mój gust) został przez reżyserkę doskonale wykorzystany i wpasowany w ogólną koncepcję.Swoją drogą, nie sądziłam, że zobaczę jeszcze taką „Lucię”, że prawie będę ciekawa, co dalej. I wszystko z szacunkiem dla kompozytora i libretta. Brawo!
Barbara Wysocka jest co prawda skrzypaczką, ale rzeczywiście „opera jej leży’. Cieszę się, że daliśmy jej Paszport „Polityki” właśnie za reżyserię operową.
Ciekawe, że ostatnio w dziedzinie reżyserii operowej najbardziej interesujące u nas pomysły mają kobiety.
@pobutka:
Dzisiaj wg klucza urodzin kompozytora 🙂
Bardzo cenię lojalność Pani Kierowniczki i nie wątpie, że za jakieś wcześniejsze realizacje Barbara Wysocka zasłużyła na „Paszport”. Ale na pewno nie za tę monchajiską „Łucję”. Nie rozumiem też jak możecie Państwo twierdzić, że opera jej „leży” skoro dokonała swoistego „gwałtu” na arcydziele Donizettiego czyniąc z tak ulotnej postaci jak Lucia jakieś dosadne i wulgarne babsko. To na pewno nie jest jedna z interpretacyjnych opcji, bo to nie jest postać wykreowana przez Gaetano Donizettiego!
Bardzo wielu z nas broni litery i ducha muzyki dlaczego więc stosujemy taryfę ulgową w stosunku do reżyserki, którą, być może, lubimy lub cenimy z innych realizacji? Dlaczego też stosujemy taryfę ulgową w stosunku do śpiewaczki podczas gdy u pianistów nie lubimy nietrafionych dźwięków i chaosu we frazowaniu, w wykonawstwie barokowym chcemy stylowości i wierności. A tymczasem Diana Damrau oferuje nam nieprzewidziane przez kompozytora westchnienia, sapania, okrzyki i inne odgłosy poza partyturą. Z bel canto nie miało to wspólnego nic zgoła!
Robercie Gniewem Ogarnięty! A nie przyszło Ci do głowy, że może PK to się szczerze podobało (mnie też)?. Zwyczajnie, bez podejrzeń o źle pojętą lojalność? Poza tym pytanie zasadnicze – uważasz, że Wysocka ma jakikolwiek wpływ na obsadę i sposób śpiewania Diany Damrau? Czy nie lepiej przystosować koncepcję sceniczną do gwiazdy, biorąc rzeczy takimi, jakimi są niż walczyć z wiatrakami, czyli z tym, na co nie ma się najmniejszego wpływu? A z przymiotnikami chyba trochę przesadziłeś.
„A tymczasem Diana Damrau oferuje nam nieprzewidziane przez kompozytora westchnienia, sapania, okrzyki i inne odgłosy poza partyturą. Z bel canto nie miało to wspólnego nic zgoła!” – podpisuję się pod tym.
Moim zdaniem amerykański anturaż nie pasował do muzyki Donizzetiego i ani nic ciekawego, ani nowego nie wniósł. Scena obłędu – to co Damrau robiła z pistoletem dla mnie niesmaczne:(
Nie „kupiłam” ten Lucii.
Jest tak, jak pisze Urszula – mnie się to po prostu podobało. Były w tym silne i autentyczne emocje, a to w teatrze operowym lubię.
Nie jestem jakoś specjalnie lojalna wobec laureatów naszych Paszportów – zawsze mówię o tym, kiedy coś mi się nie podoba, starając się to uzasadnić. Z realizacji Wysockiej np. mniej mi odpowiadał Moby Dick, ale też tu sam charakter dzieła nie jest bez winy.
Uważam też to za naturalne, że nie wszyscy „kupują” to samo 🙂
To jeszcze raz 🙂 Nie jestem ani Gniewem Ogarnięty, ani nie wątpię (bo i nie mam żadnych podstaw), że Kierownictwu się podobało. Lojalność (przecież ładna cecha, prawda?) tylko nieśmiało domniemywam co wszakże nie wyklucza szczerego podobania się. Obie Panie serdecznie pozdrawiam, tj. Urszulę i Kierownictwo.
Ps. Urszulo, nigdzie nie zasugerowałem, że pani Wysocka może mieć wpływ na śpiew pani Damrau. Oceniam jej wokalną produkcję niezależnie. I, faktycznie, przymiotniki mi się zbyt rozkręciły więc, nie zmieniając zasadniczo oceny, wycofuje je. Pozdro jeszcze raz .
ewa_b,
pełna zgoda. Moje pretensje dotyczą też tego, że Wysocka zastosowała zgrane chwyty naprawdę wykorzystywane, zwłaszcza na scenach niemieckich, dużo ilość razy. Jeżeli już się ma odwagę „poprawiać” dzieło Donizettiego to niech to będzie chociaż odrobinę oryginalne. Znowu nawiązania do USA lat 50, znowu ikony filmowe, znowu kalki z polityki amerykańskiej, znowu dziewczynka plącząca się trzy po trzy… Litości!
Wzajemnie!
Dziewczynka plątała się rzeczywiście bez sensu. A lata były, sądząc po fryzurach i kostiumikach w stylu Jackie Kennedy raczej sześćdziesiąte. Czy to coś zmienia? 🙂
Dziewczynkę też „zjechałam” 🙂
Wysocka tłumaczyła w przerwie, że lata 60. i epoka Kennedych była ostatnim czasem w naszej kulturze, kiedy można było kobietę zmusić do małżeństwa dla interesu.
Może i ma rację, ale mnie się wydaje, że i dziś zdarzają się mariaże „polityczne” 🙂
Urszulo, sam już nie wiem jakie to były lata. Bo jest tam i J. Dean (zm. 1955) i jakieś klimaty braci Kennedy plus M. Monroe (sukienka Damrau i poza przy mikrofonie to sugeruje, przypomina mi jej wizerunek z „Pół żartem”) więc może to ma być np. 1961 rok… Faktycznie, znaczenia i sensu to nie ma żadnego 🙂
Dean był modny jeszcze bardziej po śmierci, więc wszystko trzyma się kupy.
Jedno, co wystaje z tego, to współczesne mikrofony 😉
Ta produkcja ma mocny punkt – wizualny – to P. Breslik 😉
(Gdyby jeszcze dostał bardziej „belcantową” partnerkę, nie byłoby takiego dysonansu w śpiewaniu Edgarda i Lucii …).
O wizualnej wartości P. Breslika wypowiedzieć się nie umiem, ale na pewno był on najmocniejszym punktem wokalnym obsady nawet jeśli Calleja, Beczała czy Grigolo mają do zaoferowania bardziej imponujące środki wokalne…
W Dwójce o ciężkich czasach w operze:
http://www.polskieradio.pl/8/3664/Artykul/1373934,Opera-w-czasach-kryzysu-Bilet-za-700zl
Pobutka.
@ Robert2 Pan jednak przesadził
Ta ‚Łucja’ jest uwspółcześniona, więc również emocje muszą być rozegrane inaczej, bo mamy inną emocjonalność niż ta XIX-wieczna. Ale też nie jest to gra samymi emocjami, co zdaje się Pan zarzuca. I ja też zarzucam, jeżeli tak jest, ale tu tego nie ma.
Dla mnie, że pozwolę sobie na swobodną interpretację, to inteligentne pokazanie, jednak w ramach oryginalnej treści libretta, jak być wiernym sobie. Nawet za cenę szaleństwa, nawet za cenę śmierci. Łucja nie jest żadnym babskiem, tylko świadomą siebie, swoich wartości, swoich przekonań kobietą. Silną owszem. Taki był zamysł. W rzeczywistości, w której może już nikt nie zmusza (przynajmniej w świecie zachodnim) do małżeństwa w imię brudnych interesów, ale w której świat wokół wymusza tak wiele kompromisów, które czynią ludzi nieszczęśliwymi. Pod wymuszanie małżeństwa można podkładać dość dowolnie np. życie za wszelką cenę w określonym statusie materialnym. I tak, dzięki tak wymyślonej kreacji, każdy może się przejrzeć w takiej Łucji i zobaczyć, w którym to on miejscu nie jest sobie wierny. Szkoda tylko, że zapewne Ci, którzy trafią na ten spektakl, to Ci jednak bardziej świadomi siebie. Bo taka opera, jeżeli potrafi poruszyć, czytaj, jeżeli jest dobra, to trochę psychoterapia za ułamek jej ceny:-)
Tak, nie jest to do końca polemika z Panem, bo muzycznie merytorycznie nie wiem, czy to było prawdziwie bel canto, czy nie. No nie wiem. Wiem, że Damrau zrobiła na mnie większe wrażenie niż Breslik. I że została świetnie wybrana do tej roli. Ale opera jest też dla takich, którzy może niedociągnięć muzycznych nie zauważą, albo nie są dla nich tak istotne, bo mają dodatkowo właśnie słowo i grę, które kształtują całość wizji przedstawienia. I myślę, że może dlatego właśnie stosuje się dla śpiewaczek taryfę ulgową, jeżeli można w ogóle o takiej mówić w tej kreacji. Bo nie tylko śpiew kształtuje odbiór.
Może PK łaskawie wykreśliłaby z mojego wpisu sformułowanie „i kupy się to trzyma”. W zamyśle miało być pozytywne. Ale teraz różnie bywa, różnie się interpretuje… A to jednak nieelegancko wobec opery, która mi się podobała. Dziękuję.
No dobrze, blogowiczka sobie życzy, będzie wykonane 🙂
Dzień dobry! 🙂
@Frajde
Bardzo dziękuję za analizę. Myślę, że poruszamy się w obszarze gustu i priorytetów. Dla mnie w operze najważniejszy jest śpiew i muzyka. Jeśli tutaj mi coś zgrzyta to zarazem unieważnia starania reżysera. W przypadku Lucii z Monachium nie grało mi tam prawie nic. I stąd może przesada w pewnych sformułowaniach, które wypowiedziałem na gorąco. Przede wszystkim, moim zdaniem, język teatralny i środki były bardzo wtórne, popkulturowe wytrychy odbieram jako łatwiznę, sięganie po coś, co pod ręką. Od reżysera, który chce mi powiedzieć coś nowego o znanym dziele oczekuję większej inwencji i większych starań. A jeśli reżyser nie ma nic do powiedzenia to niech nie udaje, że ma. Kluczowa jest dla mnie też kwestia stylu. Nie można w Lucii próbować opowiadać o świecie patriarchalnym jakby to była np. Traviata czy Luisa Miller. Co nie znaczy, że dzieło Donizettiego wyklucza taką opcję interretacyjną. Wręcz przeciwnie. Jednakże, moim zdanie, opery tego repertuaru bardzo zle znoszą budowanie wizji scenicznej z półfabrykatów i klisz. Sama spójność jakiejś teatralnej konstrukcji nie jest dla mnie zaletą to raczej rzemieślnicza podstawa. Zaskoczyło mnie też, iż niektórzy z Państwa podkreślali muzyczne wykształcenie pani reżyser i to, że ona „czuje operę”. A właśnie, w moim odczuciu, oparła swoje działania wyłącznie o własne wariacje na temat libretta. Muzyka i styl zniknęły z pola widzenia.
Jeszcze jeden, ale chyba miły offtopik: aż trzy polskie inwestycje znalazły się wśród finałowej czterdziestki najlepszych europejskich budynków w prestiżowym konkursie Miesa van der Rohe: Muzeum POLIN, Muzeum Śląskie i Filharmonia Szczecin.
Hm, a dlaczego nie NOSPR?
Na liście przedstawionej Fundacji Miesa van der Rohe NOSPR był : http://sarp.warszawa.pl/wyniki-krajowych-eliminacji-do-nagrody-im-miesa-van-der-rohe-2014/
@Robert2
Również dziękuję. Tak, zgadzam się to kwestia gustów, priorytetów i też wiedzy. Rozumiem, że jest Pan zaangażowanym widzem operowym, dlatego przyjmuję Pana już bardzo wyważone, merytoryczne zdanie. Głębiej będę mogła podyskutować, gdy jeszcze kilka ‚Łucji” zobaczę. I wtedy, albo przytaknąć, albo zaprzeczyć. A póki co pozostaje mi powiedzieć, że czasem dobrze być takim neofitą operowym, który, być może nie zauważa, nie dosłyszy, ale przeżywa:-)
Co do architektury, to nie wiem, czy trzy to dużo w jednym roku, ale to co mnie zaskoczyło to to, że SARP sam nie nominował POLIN. Wydaje się oczywiste. Ale pewnie mało jeszcze wiem, mało jeszcze rozumiem.
Moim zdaniem i pewnie się powtórzę NOSPR nie zasłużył na finał choć w polskich mediach się często powtarza, że jest to najlepsza tego typu inwestycja w Polsce. Jest to bardzo solidna, bardzo dobrze wpisana w kontekst architektura, znakomita akustyka itd., ale nigdy nie będzie tak ikoniczna i rozpoznawalna jak już się stała Filharmonia Szczecińska. Wszystkim, którzy jeszcze w niej nie byli gorąco polecam wizytę.
Z zewnątrz może i bardziej jest efektowna, ale jeśli oceniana jest całość budynku, to sala koncertowa NOSPR jest jedną z najlepszych na świecie – nie przesadzam! A poza tym jedną z najpiękniejszych. I każdy szczegół jest absolutnie przemyślany i na swoim miejscu. Nie wiem, Robercie2, czy Pan tam był?
Filharmonię Szczecińską w celu zwiedzenia warto odwiedzić, żeby tylko było na co przyjść… Meloman tam się średnio pożywi, chyba że lżejszą muzą. Takie są proporcje programu.
Co zaś do konkursu… Jakoś tak się dziwnie złożyło, że wszystkie trzy realizacje, które znalazły się w czterdziestce, zostały zaprojektowane przez zagraniczne studia architektoniczne. Nie chcę tu snuć teorii spiskowych, ale…
Żeby się przekonać, co się dzieje w Filharmonii Szczecińskiej weszłam na jej stronę i odkryłam, że 27.2.2015 jest na co pojechać! Geniušas gra Czajkowskiego! http://filharmonia.szczecin.pl/wydarzenia/130-Geniuas_gra_Czajkowskiego
Młody, fantastyczny pianista, którego recitalu szopenowskiego miałam szczęście wysłuchać. Światowa klasa.
Obejrzałam zgłoszone realizacje. Ze strony komisji nagrody MvdR, to równie dziwny wybór, jak niedostrzeżenie POLIN przez SARP. Filharmonia Szczecińska trochę kontrowersyjna. Dla mnie ciekawsze wnętrze, niż z zewnątrz. Zaaokrąglone schody przypominają mi odrobinę Guggenheima z LA. Ale z zewnątrz za charakterystyczna, za bardzo odcinająca się od tego, co wokół. A harmonia z otoczeniem powinna być jednym z kryteriów. Czy już ktoś tu kiedyś nie pisał, że to typ architektury, która się może szybko znudzić? Dlatego, podobnie, jak PK, zdecydowanie estetycznie bardziej odpowiada mi NOSPR, bo akurat realizacja funkcji akustycznej przy nagrodzie MvdR jest chyba jednak drugoplanowa.
Natomiast nie rozumiem nominacji Muzeum Śląskiego. Ile już było takich prościutkich projektów pudełek. To jest dopiero wtórne. Nie wiem pozostaje mi sobie wytłumaczyć, że nie mogli wziąć dwóch filharmonii, wybrali szczecińską, a na pocieszenie, że nie wybrali NOSPR, Muzeum Śląskie. To żart oczywiście.
No tak, „Geniuszek” jest rodzynkiem (choć osobiście mi się nie podoba, ale dużo bywało już o tym na blogu), może jeszcze III Symfonia Góreckiego. Ale repertuar dryfuje zdecydowanie w lżejszą stronę. Widać tak musi być, choć nie wiem, co uważają mieszkańcy Szczecina. Mam nadzieję, że i bardziej ambitne sprawy też się rozkręcą. Jest dobra dyrygentka na czele orkiestry i trochę na nią liczę.
A nam w kujawsko-pomorskim Geniušas bardzo przypadł do serca 🙂
Ediudy Chopina grał bosko!
No to fajnie 🙂
Jak widzę, w sobotę byłem jako jedyny z forumowiczów w Studio Lutosławskiego, na zakończeniu tegorocznego Łańcucha.
Zakończenie w moim odczuciu bardzo udane, program skomponowany przez pana Mosia i ciekawy i zagrany przez Aukso świetnie. Bach opracowany przez Weberna i Krenza, Chopin opracowany przez Mykietyna, a dla purystów Lutosławski opracowany przez Lutosławskiego. Byłem pod wrażeniem – nie umiem znaleźć lepszego określenia – wysokiej kultury dźwięku orkiestry, ciekawych harmonii wynikających nie tyle z nutek co z – no właśnie nie wiem, próbach archaizacji barwy w Bachu i Szopenie? No słowem fajnie było.
Pobutka.
Dzień dobry 🙂
I w Korei grają Góreckiego…
A tymczasem zbliża się wielkimi krokami polskie prawykonanie IV Symfonii. Podobno jednak Boreyko nie zadyrygował do końca tak, jak jest w partyturze, m.in. przyspieszył tempa, które kompozytor oznaczył metronomicznie. Teraz ma być tak, jak napisał. Usłyszymy już w niedzielę.
@ kanarek – dzięki za relacyjkę z AUKSO. Żałuję, że nie mogłam być. Cały Łańcuch był w tym roku fajny, a ja byłam tylko na dwóch koncertach. Coś za coś.
Podobnie teraz – jadę dziś na Akademię Haendlowską, ale z ostatniego koncertu będę musiała się urwać. Wracam w sobotę, by obejrzeć transmisję z Met, a w niedzielę – wiadomo, Łódź.
Szanowna pani Doroto. Ponieważ napisała Pani „Filharmonię Szczecińską w celu zwiedzenia warto odwiedzić, żeby tylko było na co przyjść… Meloman tam się średnio pożywi, chyba że lżejszą muzą. Takie są proporcje programu.” Pozwolę sobie na krótkie zastawienie. Oto trzy najbliższe, piątkowe koncerty w Szczecinie
Carl Maria von Weber – Uwertura z opery Wolny strzelec op. 77
Richard Strauss – Koncert nr 2 Es-dur na waltornię i orkiestrę
Johannes Brahms – Symfonia nr 1 c-moll op. 68
Joseph Haydn – Symfonia nr 95 c¬moll, Hob.I: 95
Joseph Haydn – Salve Regina na chór, głosy solowe, orkiestrę smyczkową i organy Hob.XXIIIb:2
Joseph Haydn – Oratorium Siedem ostatnich słów Chrystusa na krzyżu
Paweł Mykietyn – Krzyki
Nikolaj Miaskowski – Koncert na wiolonczelę i orkiestrę op. 66
Dymitr Szostakowicz – Symfonia nr 10 e-moll op. 93
A teraz trzy najbliższe piątki w Filharmonii Narodowej:
Erich Wolfgang Korngold – Märchenbilder op. 3
Ludomir Różycki – I Koncert fortepianowy g-moll op. 43
Modest Musorgski – Obrazki z wystawy
Wolfgang Amadeus Mozart – Muzyka baletowa z opery Idomeneo
Wolfgang Amadeus Mozart – Koncert fortepianowy B-dur KV 595
Wolfgang Amadeus Mozart – Symfonia g-moll nr 40 KV 550
Gustav Mahler – III Symfonia d-moll.
Na prawdę szczeciński repertuar wygląda tak rozrywkowo?
Najniższe ukłony
Sobotni koncert AUKSO był prawdziwą ucztą dla uszu, ale jego program, tak jak koncepcja całego tegorocznego Łańcucha, to nie dzieło dyrygenta Marka Mosia, tylko młodego muzykologa Marcina Krajewskiego, o czym pisała wcześniej Pani Kierowniczka. Cały Festiwal był naprawdę smakowity:)
Frajde,
nie wiem co Pani rozumie przez „harmonię z otoczeniem”? Taki obiekt jak Filharmonia nie powinien chyba się wtapiać w tło, a jednak się wyróżniać. Jeśli uda się Pani poznać kontekst architektoniczny to zauważy Pani, że architekci bardzo mocno wzięli pod uwagę nie tylko okolicę, ale całą aurę i światło Szczecina jako miasta. Przede wszystkim bryła jest niejednoznaczna, „opowiada” w zależności od pory dnia, roku itd. Na pewno ten budynek jest bardziej osadzony w kontekście niż np. Polin. A wraz z sąsiadującym Muzeum Przełomów autorstwa Roberta Koniecznego tworzy jedno z największych wydarzeń architektonicznych w Polsce ostatnich lat. Przyznam, że nie rozumiem zarzutu, że siedziba filharmonii jest „za charakterystyczna”. Wieża Eiffla czy Opera w Sydney też są dla Pani zbyt charakterystyczne? Przecież budynki robione są od razu na ikony i wizytówki miast!
Pani Kierowniczko, byłem w NOSPrze i Filharmonii Szczecin więc mam porównanie. Oczywiście, kieruję się swoim gustem, ale może tym razem jakoś współbrzmię z opiniami:) Wiele prestiżowych portali np. amerykańskich i magazynów architektonicznych zauważa przede wszystkim Szczecin, a nie NOSPR, który jest piękny, solidny, przemyślany, ale nie wyjątkowy.
Na temat programu koncertowego się nie wypowiadam, choć byłem w Szczecinie na 3 koncertach (mam stosunkowo blisko, bo mieszkam w Berlinie) i akurat była dobre. Ale przeanalizowałem repertuary w sali NOSPR i Szcz. poza inaugracjami i jakoś nie różnią się diametralnie. W NOSPrze też jest np. pan Jimek czy jak mu tam, jest jazz etc. czyli nie tylko żelazna klasyka. Zerknąłem jeszcze raz na Szczecin i nie wiem gdzie Pani tam dostrzegła lekką muzę, bo tam mają chyba też, tak jak wszędzie, tzw. „koncerty zewnętrzne”. Ale przecież Możdżer też grywał Gershwina w Narodowej tyle, że z Minkowskim… „El Derwid” z Agatą Zubel to w sumie też rozrywka… Osobiście uważam, że repertuar filharmonii powinien być różnorodny, a taka instytucja powinna po prostu pokazywać dobrą muzykę w dobrym wykonaniu. Nowe sale koncertowe są od razu projektowane na koncerty akustyczne i elektroakustyczne. To teraz standard.
Przepraszam najmocniej, że tak sypię tymi wpisami, ale wciąż podczytuję nowe wypowiedzi… Może PK zrobi z tych moich wpisów jeden?
Uważam, że w programie Filharmonii Szczecińskiej ciekawych jest sporo punktów: Nizioł gra Stojowskiego (ma być, podobno z tego płyta dla Hyperion Records), Dariescu gra Rachmaninowa, Watkins to bardzo dobry waltornista (R. Strauss), 3 Góreckiego ze Szmytką, Simon Trpčeski, Frieder Bernius dobry dyrygent i nie jestem pewien czy on koncertował gdzieś w Polsce…Tak więc może nie ma jakiegoś nie wiem jakiego szału, ale chyba jak na miejską filharmonię, która nie ma dotacji Filharmonii Narodowej czy NOSPRu to nie jest znowu tak zle jak utrzymuje PK ?
Nie znam szczegółów tego konkursu, ale gdyby mnie ktoś pytał, to nie ocenia się budynku wyjętego z kontekstu, i to nie tylko w sensie nawiązywania do architektury okolicznej. Powinno się brać pod uwagę kontekst urbanistyczny, a w tej kwestii NOSPR przegrywa na starcie, bo nie ma żadnego powiązania z okolicą, stoi sobie oddzielnie, nic nie organizuje, nic nie tworzy, poza godzinami koncertów nie ma żadnej funkcji. Może miejsce do spacerów, jeśli ktoś lubi przeciągi. W Szczecinie został przyjemnie zagospodarowany cały kwartał w miejskiej zabudowie, cztery nowe pierzeje wzdłuż ulic i to jest dobre. Ale może jury w ogóle o tym nie myślało i zdecydowało coś innego, nie wiem, nie znam się. 🙂
@Wielki Wódz,
dla mnie to siedziba NOSPRu jest przede wszystkim przeinwestowana. Taki trochę pomnik megalomanii i gigantomanii. Jestem bardzo ciekaw jak oni zapełnią w następnych sezonach tę ogromną salę. Już zresztą jest z tym różnie. Mam zaplanowany w kwietniu wypad do Katowic na turniej tenisowy i chciałem, przy okazji, znowu pójść tam na koncert/koncerty. I przez kilka dni pobytu nic się nie dzieje w dużej sali symfonicznej. Na szczęście jest w kameralnej Kwadrofonik 🙂
Okolice jest faktycznie nieciekawa, ale nasadzono na szczęście trochę zieleni więc może wiosną i latem nie będzie tam tak ponuro i bunkrowo…
@Robert2
Jest już nowy wpis, ale odpowiem jeszcze tutaj, gdyż tej dyskusji dotyczy. Tak, nie mam jeszcze pełnego obrazu kontekstu architektoniczno-krajobrazowego filharmonii w Szczecinie, gdyż nie widziałam w rzeczywistości. Opieram się na zdjęciach. Pozostanę jednak przy swoim. Przez sformułowanie „za charakterystyczna” rozumiem „za kontrastowa”. Zakładam, że miała w jakiś sposób nawiązywać do budynku neogotyckiego, z którym sąsiaduje. Ale też odcina się od niego za bardzo, konkretnie, o jeden mocny środek za dużo. Mamy bardzo wyrazistą bryłę i bardzo wyrazisty kolor – biel. Porównanie z wieżą Eiffla nie wydaje mi się trafne, bo wieża nie miała mieć żadnej funkcji tylko miała być właśnie symbolem-ikoną. Każda wieża ze względu na swą wieżowość:-) będzie charakterystyczna. Szczecin to też nie Sydney. Tam ten bardzo charakterystyczny budynek opery jest otoczony wodą, która wycisza i łagodzi jego ekspresję. Myślę, że to jest dylemat, z którym będziemy się nieustannie mierzyć przy wyborze przyszłych projektów. Nasze miasta są tak nawarstwione stylowo, a jednocześnie tak zabałaganione wizualnie, że trudno zdecydować, co jest lepsze. Czy lepszy budynek-ikona, który odciągnie wzrok od postpeerelowskiej szarości, ale jednocześnie mocno zaburzy harmonię, czy szukać rozwiązań mniej kontrowersyjnych.
Oczywiście, najgorsze, co można robić to tworzyć nieudane stylizacje, więc też należy się cieszyć, że nikt nie wpadł na pomysł, by zaprojektować ją jako współczesny neogotyk (w nawiązaniu do budynku obok).
Odwrotny problem był w Wawie z budynkiem Kereza. Ten z kolei wielu wydał się za prosty i za mało ikoniczny. Wówczas byłam za Kerezem, teraz nie wiem, czy nie chciałabym jednak czegoś odrobinę ciekawszego, ale na pewno nie ikonicznego, w miejscu, w którym już jedna niechlubna ikona stoi.
@Robert2
Co do NOSPR, tak tam jest problem z otoczeniem. Ale domyślam się, że to jest projekt rozwojowy. Jeżeli zostanie taki beton i tylko te kilka fontann, to nie będzie za bardzo zachęcające. Natomiast nie rozumiem, dlaczego brak kontekstu urbanistycznego oznacza przegraną na starcie. Rzekłabym, że to duże uproszczenie dla architektów, bo nie trzeba się właśnie dostosowywać. Ale też zadanie dla miasta, jak zagospodarować tak atrakcyjny teren. Obok przecież Spodek i Muzeum Śląskie. Nie pamiętam, jak to jest teraz powiązane, czy można się swobodnie poruszać między nimi, czy na piechotę się nie da. Tam w tym momencie architektoniczne powstał idealny teren, by stworzyć niejako wyspę sztuki.
A co do przyszłego zapełnienia NOSPR, to zgadzam się z obawami, o których już tu pisałam. Oby udało się utrzymać ten budynek, bo szkoda by było, by musiał być wykorzystywany do celów innych niż koncerty muzyki klasycznej.
http://archive-inigobujedo.photoshelter.com/gallery/Szczecin-Philharmonic-in-Poland-by-Estudio-Barozzi-Veiga/G0000ZB11SxBayB0
Dziękuję. Muszę przyznać, im dłużej oglądam, tym bardziej mi się podoba. A poza tym, żeby nie było nieporozumień, dyskusja nasza dotyczyła wyborów między budynkami bardzo dobrymi. Żebyśmy więcej takich mogli odbywać, tj. żeby więcej takich budynków bardzo dobrych i lepszych powstawało.
No to postaram się przybliżyć, dlaczego na starcie. Mówię, że gdybym ja miał oceniać, a nie że jury tak oceniało, bo nie wiem. Brałem kiedyś udział w paru konkursach i zawsze oceniano rozwiązanie przestrzenne, nie tylko rysunki elewacji, i to wydawało mi się rozsądne. Budynek użyteczności publicznej powinien być projektowany w nawiązaniu do istniejącej miejskiej tkanki i zrealizowany tak, żeby stawał się jej częścią, albo żeby dawał możliwość takiego nawiązania w przyszłości. Z tego co widzę na obrazkach, NOSPR nie daje możliwości, jest czymś na kształt pomnika pośrodku niezbyt zachęcającego otoczenia i ma się do tego otoczenia nijak pod względem dowolnej funkcji (może tylko dojazd jest dobrze rozwiązany, tego nie widzę z daleka). Coś w rodzaju powtórki ze Studia S1, o czym niedawno mówiliśmy. Dopóki jest trynd i wycieczki z zakładów pracy, i okolicznościowe dotacje, to fajnie, ale w codziennym życiu nie ma szans funkcjonować tak, jak obiekt stojący w mieście (w sensie ulic, dostępności pieszej, widoku z bliska, z perspektywy przechodnia). Dlatego w moim konkursie NOSPR przegrywa na starcie. A „wyspę sztuki” i inne wyspy jednofunkcyjne ludzkość już ćwiczyła i się nie sprawdzają, ludzkość chce mieć wszystko wymieszane, blisko i żeby było przyjemnie. To wielka przykrość dla modernistów i mogliby postmoderniści wyciągnąć z tego wnioski, a nie projektować następne mauzolea na pagórkach, choćby nie wiem jak fajne w środku. 🙂
Ale Wielki Wodzu, jeśli mogę tak familiarnie, NOSPR stoi w ścisłym centrum Katowic, 15 minut spacerem od dworców i tuż przy przystankach tramwajowo – autobusowych. Pomiędzy nim a Spodkiem jest ok. 300 metrów, tak mi się zdaje, i jest to jedyna taka instytucja w okolicy, która ma na zapleczu ogromne parkingi. Jestem mieszkanką Katowic, choć nie jestem Katowiczanką i to miasto często niebywale mnie denerwuje (mówiąc oględnie), ale jeśli chodzi o kulturę to w obrębie centrum obok NOSPRU znajduje się teatr i trzy świetne kina studyjne, które poza filmami mają w swoich repertuarach transmisje z MET, z Teatru Bolszoj, z National Theatre, że nie wspomnę o trzech multipleksach też w tym samym centrum 😉
Widzę, że temat, choć offtopikowy, rozkręcił się 🙂 A jeszcze go dziś obrabialiśmy w realu z 60jerzym, który niespodziewanie zawitał 🙂 On jest oczywiście stronnikiem NOSPR i podkreślał dwie rzeczy: że ta okolica nie jest jeszcze skończona – część zielona ma się dopiero rozrosnąć (a jeszcze będzie obok Centrum Kongresowe z trawą na dachu) – i że budynek nie był pomyślany jako ikona architektury, ale jako możliwie najlepiej spełniający określone funkcje – muzyczne. Piękny jest zresztą przede wszystkim w środku, choć i zewnętrzny kształt ma swój sens.
No i słusznie Anna T pisze – to jest po prostu rzut beretem od centrum. I już jesienią widziałam mieszkańców spacerujących po okolicy. A kiedy zieleń wypięknieje, będzie ich na pewno więcej, zwłaszcza że są zaprojektowane miłe ławeczki. To ma być rodzaj parku (kultury).
Niedawno śmieliśmy się też, że pokazały się tam (na rogu ulicy) wiadome panienki; ktoś nawet stwierdził, że to świadczy, że okolica żyje 🙄 Nie wiem zresztą, czy to jeszcze aktualne.
Jutro w NOSPR Symfonia tysiąca Mahlera pod Kaspszykiem. Mam nadzieje, że 60jerzy da głos, jak było 🙂
To może ja, jako stronnik Filharmonii Szczecin (podkreślę siedziby i architektury, bo przecież tamtejszą orkiestrę nie sposób porównywać z NOSPRem) powiem, że w otoczenie tej siedziby to istne potencjalnie kulturalne combo: obok Muzeum Przełomów (jeszcze nie otwarte), dalej Opera (wciąż w remoncie), trochę dalej Akademia Sztuki, tamtejszy oddział Muzeum Narodowego, w bliskim sąsiedztwie jeszcze Teatr Kana, a trochę dalszym Teatr Współczesny z Anną Augustynowicz. W sumie więc osadzenie filharmonii kapitalne. I, podobnie jak WW, uważam, że miastotwórcze w większym stopniu niż siedziba NOSPRu, która raczej do podręczników europejskiej architektury nie trafi. A obawiam się, że filharmonia szczecińska może tam trafić za sprawą swojej wyjątkowości i już rozpoznawalności na świecie (np. artykuł o niej w dzisiejszym wydaniu FAZ).
PK,
a propos do dzisiejszych kuluarowych rozmów podrzucam link do serii koncertów inaugurujących nową siedzibę Philharmonie de Paris – ten akurat z W. Christie, któremu w 2h05`02`jego zespół i soliści robią wzruszającą (zaległą) niespodziankę:
http://concert.arte.tv/fr/les-arts-florissants-jouent-la-philharmonie-de-paris
Co do NOSPR-u: cały ten teren jest urbanistycznie kompleksem z przyszłością – i już nie najgorszym dniem dzisiejszym. W czerwcu w końcu ruszy po sąsiedzku cały kompleks Muzeum Śląskiego – który niezależnie od tego też nie jest skończoną inwestycją. Zostało jeszcze do zaadaptowania (i już znalazły się pieniądze) parę budynków pokopalnianych – ale już w tej chwili całość przyciąga ludzi. Jeżeli zrealizują się koncepcje rozbudowującego się kampusu uniwersyteckiego po drugiej stronie drogi, przy której obydwie te instytucje się znajdują, to jestem spokojny o to, czy ta część miasta będzie żywa czy martwa. Zdaje mi się, że lokalizacja paryskiej filharmonii może budzić więcej wątpliwości. Można byłoby co najwyżej stawiać czysto akademickie pytanie: jeżeli nie ta lokalizacja NOSPR – to gdzie miałaby tej wielkości siedziba orkiestry stanąć w Katowicach (dokładnie: w jego ścisłym centrum jak szanowni przedmówcy się domagali)?
Robert2 @ 12 lutego o godz. 1:24 i później
określenia „przeinwestowanie” i „gigantomania” mogę zrozumieć, bo po pierwszych informacjach o sali, kubaturze, wizualizacjach żywiłem podobne obawy. Po ponad 4 miesiącach funkcjonowania twierdzę – bijąc się we własną pierś – że myliłem się. Na szczęście. Oczywiście, o widownię trzeba „powalczyć”, ale rzadko kiedy ma się do czynienia z takim skokiem frekwencyjnym, jak w przypadku NOSPR-u po otwarciu nowej siedziby.
O ilości koncertów (ile było poprzednio a ile teraz) nawet nie ma co pisać. A należy mieć świadomość, że zawsze będą zdarzały się okresy, gdy sala koncertowa zamknięta.
Myślę, wręcz jestem pewny, że celem Koniora nie było tworzenie architektury do wygrywania konkursów z cyklu „projekt roku”, tylko stworzenie obiektu z założenia opierającego się upływowi czasu i zmiennym modom – z jednej strony, a perfekcyjnie i komfortowo realizującego postawione cele. Z podręcznikami z zakresu architektury poczekajmy jeszcze chwilę, ich autorzy muszą mieć czas na dotarcie do Katowic.
PS. Kierowniczko – z obserwacji okołokoncertowych i paru dziennych wynika, że panienki w tych okolicach nie miały targetu – może jak ruszy Centrum Kongresowe spróbują jeszcze raz…
@60jerzy
O „gigantomanii” pisałem raczej w kontekście przyszłych sezonów. To właśnie 2 i 3 sezon pokaże czy można mówić o trwałej dobrej tendencji i w efekcie o sukcesie frekwencyjnym. Na razie działa efekt nowości. W Szczecinie też jest, podobno, ogromny sukces frekwencyjny (stara siedziba ok 400 miejsc, nowa sala ok. 1000), choć tamtejszej instytucji nie stać, jak siedzibę NOSPR-u, na słynne orkiestry i dyrygentów, Zimermana czy Beczałę. Nawet jeśli to był tylko tzw. festiwal inauguracji.
A jak już mówimy o kilku instytucjach kulturalnych koło siebie, ale na uboczu, to weźmy choćby Berlin 🙂 Może i teraz Filharmonia Berlińska, Gemäldegalerie i Neue Nationalgalerie są w centrum, po rozbudowaniu węzła Potsdamer Platz. Ale ile czasu jeszcze w Berlinie Zachodnim funkcjonowały niby to „u czorta na kuliczkach”, ale jednak!
We Wrocławiu zdecydowano się na budowę Forum Muzyki w ścisłym centrum,co podzieliło opinię publiczną i spowodowało wzrost kosztów (pamiętna historia ze średniowiecznym murem obronnym,który znienacka się objawił w miejscu,gdzie stał od stuleci 😉 albo zdumiewające zjawisko pojawienia się wysokiego poziomu wód gruntowych w pobliżu fosy 🙂 itd. itp. ),ale nawet najwięksi malkontenci muszą przyznać,że ta część miasta zmieni się zupełnie : http://wroclaw.naszemiasto.pl/artykul/zmiany-na-placu-wolnosci-jak-bedzie-wygladal-foto,3260000,artgal,t,id,tm.html Dla wrocławian,udręczonych korkami w centrum i brakiem tanich parkingów,miła będzie świadomość,że od jednej placówki kulturalnej do drugiej można będzie dojść pieszo,dla nieznających Wrocławia,a chcących skorzystać ze zróżnicowanej oferty kulturalnej, też będzie to spore ułatwienie (zwłaszcza kiedy biegnie się np.z jednego koncertu na drugi 🙂 )
W Berlinie Zachodnim chodziło jeszcze o politycznie nacechowany gest budowania światowej klasy instytucji kultury tuż przy murze…David Bowie też nagrywał swoją słynną płytę „Heroes” prawie pod nosem enerdowskich strażników…
W sumie to się spieramy, która siedziba lepsza a przecież to fantastyczne, że powstają w Polsce takie świetne architektonicznie inwestycje kulturalne. Torchę jak w Hiszpanii po wejściu do UE. Oby się u nas to lepiej skończyło…
Ta recenzja to jakaś kpina. Jestem muzykiem orkiestry Opery Wroclawskiej i powiem jedno – Nałęcz-Niesiołowski jest świetnym dyrygentem operowym, nie pamiętam, by orkiestrze z kimkolwiek tak dobrze się pracowało. JA grałem tę premierę, więc chyba wiem lepiej niż jacyś gazetowi „fachowcy” z p. Szwarcman na czele.
Poza tym, śmiać mi się chce czytając rzeczy typu „miał jakiś ostry głos „. Olek Zuchowicz śpiewał jak zawsze, partia jest po prostu w niewygodnym rejestrze (to, że zespół pracuje zbyt dużo i artyści są „zajechani” to materiał na osobny artykuł).
@ muzykopery – witam. Tak, z pewnością dobrze się pracowało orkiestrze. Ale że źle śpiewakom, było słychać gołym uchem. Pan siedząc w orkiestrze takich rzeczy nie słyszy. Tempa bywały absolutnie nieodpowiednie dla danej arii (np. kuriozalna aria Gremina w tempie marsza żałobnego, w której Wołodymyr Pankiw nie mógł się biedny wyrobić). Zuchowicza słyszałam ostatnio parę razy, jeżeli to jest kwestia „zajechanego” głosu, to przykre. Świetny był kiedyś w Opowieściach Hoffmanna, a to też nie było w wygodnym rejestrze. A brzmiało całkiem inaczej.
System pracy w operze przed daną premierą zależy od dyrygenta. Czyli – widać był zorganizowany kiepsko właśnie przez p. Nałęcz-Niesiołowskiego. To Pan suponuje, nie ja.
A co do mojej „fachowości”, jestem tak samo po Akademii Muzycznej jak Pan, więc proszę mnie nie obrażać. Zresztą nawet gdybym nie była, to można się wyrażać bardziej kulturalnie. Styl Pana wypowiedzi więcej mówi o Panu niż o przedmiocie pańskiego komentarza.